wtorek, październik 6th, 2015

now browsing by day

 

Krem z marchewki z tofu w 10 minut, bezglutenowy wegański

Zupa krem z marchewki z tofu – w 10 minut.

 

 

Zupy kremy przypomniały o sobie w mongolskiej restauracji w Moron, w dziale zdrowa żywność.

Były to zupki z brokułów, ziemniaków, zielonej sałaty, marchewki.

Był to typ bardzo prostej szybkiej zupy przygotowywanej na świeżo pod zamówienie czyli ziemniaki, warzywa, sól i majonez czasem jakieś przyprawy. Raz kucharz zagęścił dodatkowo jakiem co nam się nie podobało.

I tak powstał pomysł na naszą zupkę, która okazała się mistrzem smaku.

Do tego w Erdenet w wegańskiej restauracji kupiliśmy mongolski ser tofu. I do tego marchewka i cebulka mongolska ma jakiś magiczny smak. Niesamowicie esencjonalne odmiany.

 

Przepis na ok 1,5 litra

 

2 duże ziemniaki

3 średnie marchewki

dużo suszonej cebulki ze 3 łyżki

sos sojowy Yamasa lub inny wysokiej jakości

sól

ser tofu.

 

 

Ziemniaki, marchewkę obrać ze skórki, umyć pokroić drobno (szybciej się gotuje) zalać wodą i dodać troszkę soli i suszoną cebulkę.

 

 

Gdy marchewka będzie miękka (gotuje się dłużej niż ziemniaki) zmiksować wg upodobania.

 

 

W międzyczasie na suchą patelnię pokroić cienko ser tofu i powoli polewać go sosem sojowym przewracając co chwilę. Nasycając sosem sojowym, a przy okazji podpiekając.

 

 

Gdy będzie już nasączony i podsuszony pokroić czy porwać na kawałki i dać do zupy.

Zupę można doprawić sosem sojowym lub majonezem.

 

Oczywiście końcowy smak w dużej mierze zależy od smaku marchewki, ziemniaków i cebulki. Warto wybrać odmiany, które nam smakują.

 

2 ważne uwagi:

Sos sojowy – musi być wysokiej jakości, gdyż inaczej nie nasączy tofu. Ja znam osobiście dwa godne polecenia Yamasa i Kikkoman. Inne to zazwyczaj: aromat, sól, kolorant i woda. Zrobi więcej złego potrawie niż pożytku. W Mongolii udało nam się kupić 1 litrową Yamasę za 20 zł. U nas w najlepszych cenach sosy sojowe również litrowe widziałam w Macro ok 40 zł,

Ser tofu – dla mnie wszystkie wyroby sojowe są bez smaku (poza sosem), ale z drugiej strony łatwo nadać im smak. Ważne jest aby wcześniej je namoczyć w tym jaki smak chcemy uzyskać czy podgotować, a potem najlepiej podsmażyć.

 

Smacznego

 

Bezglutegowa, beztłuszczowa wegańska zupka w parę minut. 

Przetwory w podróży

Przetwory w czasie podróży

 

Tak – przetwory w czasie podróży.

A kto powiedział, że się nie da???

Już parę lat temu na Kaukazie zaczęliśmy robić warienia (rosyjski dodatek owocowy do herbaty – taki żadki drzemik) .

Teraz też kisimy kapustę – najlepsza na świecie jest mongolska z Gobi, dodając do niej tylko niewiele soli, czasem marchewkę. Bartek ma dużo siły do upychania jej do pojemniczka. Najlepiej tak, aby dużo soku poszło. Przykrywamy z góry kamieniem. Zamykamy pokrywką, która przepuszcza niewielką ilość powietrza.

 

 

 

 

 

Potem dajemy do reklamówki, aby się nie wylało w bagażniku samochodu.

Kisi się w zależności od temperatury na zewnątrz – gdy cieplej to szybciej, gdy zimniej wolnej.

I latem po 2-3 dniach jest wyśmienita podkiszona kapusta, później kiszona.

 

Druga rzecz to ogóreczki:

Szukamy ładnych zdrowych małych ogóreczków, najlepiej od babuszek. Na ok 1,5 kg ogórków (taki mamy pojemnik) 3-4 ząbki czosnku i wiązka koperku. Jak uda się koperek do kiszenia kupić fajnie, ale na zwykłej natce też fajnie smakuje. I zalać wodą z solą.

Ile soli?

To bardzo trudne pytanie, bo po pierwsze zależy od tego czy jest to biała czy np. himalajska, a po drugie zależy od tego jakie lubimy.

Ja daję łyżkę na litr wody. Jak się słabo kisi i czuję, że dałam za mało po prostu bez kompleksów dosypuję od góry.

 

 

 

Na górę kamień, aby ogóreczki nie wypływały, zamykamy, do reklamówki i czekamy…..

I tak jak w przypadku kapusty im cieplej tym szybciej się kisi.

Pamiętajcie, że najważniejsze przy każdej pracy z jedzeniem, jest Wasza energia. Jak jest dobra, przetwory nawet w trudnych warunkach (teren, podskakiwanie) się nie psują, drugą ważną rzeczą jest sama odmiana ogórków, kapusty itp. Tego należy pilnować.

 

Cebulka solona:

 

Tego sposobu nauczyły nas Mongołki na Gobi. Szczególnie jest to cenne do przechowywania zielonej natki cebuli.

Cebulkę natkę razem z główka kroimy drobniutko, Układamy w słoiku warstwa przesypując solą. Na kilogram z 1-2 łyżki soli. Lekko ugniatamy i gotowe. Trzyma się w cieple parę dni, a w zimnie na razie mamy 3 tygodnie.

 

 

Warienie, dżemiki

Ostatnio w Mongolii kupiliśmy 5 kg boróweczek (były za 6 zł za 1 kilogram) i zrobiliśmy na energii ognia z naszego piecyka – dżemiczki.

Do garnka wrzucam owoce i na wolnym ogniu pozwalam im puścić sok, staram się nie dolewać wody, do tego z pół-łyżeczki cukru na kilogram borówek.

Podgotowuję aż zrobi się bardziej płynne. Zresztą konsystencja zależy od upodobań.

Potem ciepłe do czystych słoiczków, przewrócić słoiczek do góry nogami zaraz, aby nakrętka przywarła.

Smacznego.

 

 

U nas bez pasteryzacji do bieżącego jedzenia, trzymają się już 3 tygodnie i wszystko w najlepszym porządku.

Najważniejsza energia wierzcie mi, gdy macie zły dzień szkoda brać się za przetwory, chyba, że dołożycie benzoesanu sodu czy innych konserwantów.

 

Tak, z konserwantami się uda. Jeden dżemik z brzoskwiń , który 2 lata temu dostaliśmy od mamy Bartka był na Saharze i cieszył się już będąc otwarty upałami w najlepsze. Po przyjeździe połowę jego sprezentowaliśmy mamie Bartka – mówiła, że ten sam smak. A co dodała cukier żelujący z benzoesanem sodu.

A co do energii???

Kiedyś jak jadłam gluten piekłam chleb, zauważyłam, że wychodzi mi w 95%, jednak są momenty kiedy zamiast chleba jest zakalec.

Zawsze następowało to wtedy, gdy nie czułam energii aby to robić, bądź miałam zły dzień.

Pamiętam jak mój ojciec umarł, chyba przez miesiąc żaden chleb nie nadawał się do zjedzenia. Chleb ściągał moje emocje.

2 lata temu pojechałam sama nad Bajkał, Bartek miał w tym czasie kupić borówki od zaprzyjaźnionej babci i zrobić dżemiki. Dałam mu instrukcje.

Jednak olał mój autorytet i zaczął dopytywać się swojej mamy i mojej cioci, które stwierdziły, że musi to zrobić całkowicie inaczej niż ja mu mówiłam, bo inaczej się zepsuje. Nie znały mojego sposobu i wolały go zanegować.

Bartek się całkowicie pogubił, zrobiła się dziwna energia, tym bardziej, że kupowaliśmy specjalnie borówki bo smakowało nam to co zrobiłam rok wcześniej, a nie to co robiła Bartka mama.

W rezultacie dżemiki były 3 razy pasteryzowane, stały w lodówce i pleśniały……..

Tak energia działania……. To co wkładacie potem będziecie jedli i Wy i Wasi bliscy.

Czy chcielibyście abym Was karmiła chlebem z energią smutku po odejściu z tego świata ojca???

 

A w najbliższym czasie planuję zakisić barszcz. Buraczki, czosnek, woda sól i niech się dzieje…..

 

Smacznego. 

 

Posanatoryjne refleksje

Po sanatoryjne prowadzenie październik 2015

 

 

Nasze rozświetlanie w sanatorium rozpoczęliśmy w przesilenie jesienne, potem nastąpiło krwawe zaćmienie księżyca, a na koniec jego pełnia.

Jakby ktoś poukładał to w czasie wzmagając siłę procesu.

Moje problemy z tętnem zmobilizowały mnie do szukania odpowiedzi: co? gdzie?, zarówno na planie fizycznym jak i psychicznym.

Niesamowitą podpowiedź dała moja wspaniała koleżanka Ania, wspaniały naturoterapeuta, że te objawy idealnie pasują do źle ustawionego pierwszego kręgu szyjnego – atlasa, lub następnego drugiego kręgu szyjnego, po prostu następuje w szyi ucisk na nerw, który idzie aż do brzucha.

W Polsce mam świetnego osteopatę (www.dominikwrotniak.pl), jednak gdy ciało jest spięte nie wszystko można łatwo ustawić. A ramiona zawsze miałam przyblokowane.

Atlasa ustawił mi przed wyjazdem, jednak czy dał rady z szyją…….???

Wskazuje na to fakt, że mój ojciec miał podobne objawy jak ja na „głodówce” , i pod koniec życia praktycznie nie ruszał szyją.

Zaraz znów do mojego życia zawitała niesamowita książka Luizy Hay. Możesz uzdrowić swoje życie (chyba już setny raz – to kultowa pozycja, polecam bardzo każdemu) , a potem kolejna „Lecz swoje ciało” również Luisy Hay. Gdzie jest wyszczególniona choroba i co ją powoduje na planie psychicznym oraz pozytywna afirmacja.

 

Pierwszy krąg szyjny

 

Lęk. Zamieszanie. Ucieczka od życia. Poczucie, że nie jest się dość dobrym. „Co sąsiedzi powiedzą?" Niekończąca się paplanina z samym sobą.

 

Jestem skoncentrowany, spokojny i zrównoważony. Wszechświat mi sprzyja. Ufam mojemu Wyższemu Ja. Wszystko jest w porządku.

 

Drugi C2

 

Odrzucanie mądrości. Niechęć, by wiedzieć lub rozumieć. Niezdecydowanie. Uraza i wyrzuty. Niezrównoważony stosunek do życia. Zaprzeczanie własnej duchowości.

 

Jestem jednością z Wszechświatem i całym życiem. Bezpiecznie jest wiedzieć i rozwijać się.

 

Znowu kolejne demony znajdują ujście, dziękuję wszechświatowi za kolejne podpowiedzi i czuję, jak szyja i ramiona nabierają luzu.

 

 

Uwalniam wszystkie wzorce które spowodowały problemy z tętnem bezpiecznie z odwagą,

 

Link do ksiązki

http://lepszezdrowie.info/Lecz_swoje_cialo_Louise_L.Hay.pdf

 

U Bartka „zamigotały” oczy. Nosi szkła 4,5 dioptria. W Iwołgińskim datsanie naszym ulubionym miejscem do parkowania, jest teren przy źródełku, źródełku ze świętą wodą właśnie na oczy.

Luise Hay w książce „Możesz uzdrowić swoje życie” pisze

OCZY reprezentują zdolność widzenia. Jeśli występują kłopoty z oczami, zazwyczaj oznacza to, że nie chcemy widzieć czegoś w sobie lub w życiu, w przeszłości, teraźniejszości lub w przyszłości.

Ilekroć widzę małe dzieci noszące okulary, wiem że coś dzieje się w ich domach coś, na co one nie chcą patrzeć. Jeśli nie mogą zmienić przeżywanego doświadczenia, wolą „rozproszyć" wzrok, by nie wi­dzieć tego dokładnie.

Wielu ludzi miało dramatyczne doświadczenia uzdrawiające, gdy zdecydowali się wrócić do przeszłości i oczyścić z problemów, na które nie chcieli patrzeć kilka lat przed założeniem okularów.

Czy odnosisz się negatywnie do tego, co dzieje się teraz? Jakiemu problemowi nie chcesz stawić czoła? Obawiasz się widzieć teraźniejszość czy też przyszłość? Gdybyś widział wyraźnie cóż takiego mógłbyś zobaczyć, czemu nie chcesz się przyjrzeć teraz? Czy zdajesz sobie sprawę, jaką krzywdę sobie wyrządzasz?

Warto skupić się nad tymi pytaniami.”

 

To lekcje dla Bartka, który nie chciał widzieć sytuacji rodzinnej panującej u niego w domu, czas również i tu poodpuszczać demony. 

 

Patrzę na świat z miłością i radością

Sam na sam z lamą Itigełowem na 3 wizycie

Sam na sam z Lamą Itigełow na 3 wizycie 1-3 października 2015

 

 

Datzan Iwolgiński zaprosił nas po raz kolejny, a może inaczej lama Itigełow. Gdzieś pojawiła się myśl, że 2 października ma być jakieś święto, więc po zreperowaniu landrynki w Ułan Ude późnym wieczorem, a właściwie nocą pojechaliśmy do Iwołgińska by zając nasze miejsce przy świętym źródełku.

Gdy jechaliśmy mówiliśmy, zostaliśmy poproszeni, aby zdać relację z ”dobrze odrobionych lekcji”.

Gdy byliśmy tutaj 1,5 miesiąca temu pierwszy raz było lato, 2 tygodnie temu piękna jesień, a teraz już późna jesień z popadającym śniegiem.

 

 

Nic nie musieliśmy robić więc powoli organizm zaczął się regenerować po oczyszczaniu w sanatorium. Około 14 dopiero poszliśmy do klasztoru okazało się, że nie ma żadnego święta. Jest cicho, spokojnie, wręcz sennie. Powiem szczerze, że chyba tak najbardziej lubimy.

Wszystko było jakieś inne niż znane nam z ostatnich dwóch wizyt. Pierwsza była niedługo po pożarze dachu, był to czas pożogi, czyszczenia. Teraz wszystko się budowało nie tylko nowy dach, ale powstawały nowe chodniczki, remontowano młynki.

Czy my się też w tym tempie zmieniamy – zaczęliśmy się zastanawiać.

Jak tak to nas to cieszy.

Aż miło patrzeć jak tutaj wszystko rośnie. Tym razem z radością można i dać datek.

Powoli miarowo pada śnieżek, płatki spadają i od razu topnieją.

My też rozmarzamy ze swoich zbroi, otwieramy nasze serca na siebie i na innych.

 

Uwalniam się od zbroi na ciele

 

Otwieram moje serce

 

Niektórzy już nas poznają, pytają co tutaj robimy.

Sprzedająca bilety do lamy Pani – pierwszy raz wielka fanatyczka – teraz opowiada o Chinach i namawia do wizyty.

Energia jest niesamowita.

Do lamy wchodzimy z grupą 10 Mongołów, atmosfera jest kameralna.

Gdy patrzę na lamę mam wrażenie, że do mnie mruga. Dziękuję za dotychczasowe prowadzenie i proszę o unormowanie mojego tętna i dalsze bezpieczne dla mnie rozświetlanie.

 

Rozświetlam siebie spokojnie i bezpiecznie

 

Siadamy na krzesełkach 5 metrów od lamy i pogrążamy się w medytacji.

 

Gdzieś pojawia się myśl – kiedy mnich zacznie się modlić? – myśl robi się natarczywa.

 

Nie oczekuj niczego, nic nigdy nie jest takie samo słyszę

 

Mongołowie się modlą i jak oni mają w zwyczaju, w miarę szybko wychodzą, opiekujący się nami mnich odprowadza ich do drzwi.

Zostaliśmy sami tylko my i lama. Takie niesamowite spotkanie twarzą w twarz. Patrzymy po sobie troszkę zaskoczeni tym co się stało.

Łapiemy się za ręce i prosimy lamę aby pomógł nam otworzyć się na miłość do siebie, a przy okazji innych. Abyśmy otworzyli swoje serce. Rozmrozili je.

 

Otwieramy się na miłość do siebie nawzajem

 

Po dwóch minutkach wraca mnich, a my w takiej radosnej atmosferze wychodzimy z datzanu. Chodzimy dalej po innych datzanach z radością kręcąc młynkami, a potem grzejąc się na herbatce w kawiarence.

Jednak dzień nie obył się bez lekcji

Miłości czy współczucia.

Koło klasztoru i na jego terenie biega wiele psów, które proszą o jedzenie, jest to normalne i mało na to reagowaliśmy. A teraz zobaczyliśmy sukę z dwójką maluchów. Patrzyła na nas taki oczami, że poszliśmy do sklepu i kupiliśmy chlebek. Jeden mały rzucił się jak szalony do jedzenia odganiając drugiego. Tamten biedak trząsł się cały z zimna. Podrzucaliśmy mu, jadł jednak niewiele. Wcześniej widzieliśmy, że ssał matkę.

Więc lepiej sobie pójść, bo wtedy zjedzą i suka przekryje go sobą. A dla dużego psa, wychowanego w takim klimacie nawet spanie w śniegu to żaden problem – widzieliśmy to na półwyspie Kola.

Czułam, że lepiej nie ingerować.

Jednak na tym nie koniec

W kawiarence widzieliśmy dziwnego mężczyznę z dużą walizka, po czasie wyszedł a teraz leżał przy drodze prosto na ziemi z walizką obok. Bartek podszedł do niego.

Powiedział mu, że przyjechał z Mongolii, a noclegi w Rosji za drogie.

Gdy Bartek zapytał pokazując czy nie jest mu zimno.

Odpowiedział, że nie. Zresztą wcale się nie trząsł.

I położył się dalej.

Mnie naszło wzruszenie łzy popłynęły.

A potem naszła refleksja czy robiąc komuś wg mnie lepiej nie robię mu gorzej.

Zapytałam wszystkie swoje duchy opiekuńcze i tego człowieka co mogę zrobić.

Usłyszałam, że nic, co gdzieś bym chciała.

 

Pozwól doświadczać innym ich życia, nie ingeruj nawet dla ich wg Ciebie dobra

 

Poprosiliśmy wszystkie istoty światła o najlepsze doświadczenie dla tego mężczyzny.

 

Zresztą jak mu będzie bardzo zimno, to mieszkają tam mnisi i myślę, że jakoś mu pomogą.

 

Trudne lekcje dla mnie. Zresztą wszyscy święci i sam bóg, nie działają za nas tylko pozwalają nam doświadczać życia.

 

I znów zajęliśmy miejsce koło źródełka, tym razem w naszej Iwolginskiej telewizji było pochmurno , a tutejsza młodzież umówiła się na mecz.

Szkoda tylko, że nie mieli jakiś oznaczeń widocznych kto z jakiej drużyny.

 

Po tygodniu bycia odciętym od przyrody w sanatoryjnym pokoju, teraz cieszymy się jej bliskością w dzień i w nocy.

To inny świat, tam okno z widokiem na przyrodę, a tutaj ona dookoła.

Gdy czytałam Żeromskiego zamarzył mi się dom ze szkła, wtedy pokazywany był jako iluzja. Teraz jest w pełni realny i mam nadzieję, że na realizację tego marzenia przyjdzie czas.

 

Uwalniam się od przekonania, że coś jest nierealne.

 

Każdy pomysł jest realny,tylko w określonym czasie i miejscu.

 

Poprzednie nasze wizyty u lamy

 

Pierwsza http://brygidaibartek.pl/wyjdz-poza-przeslanie-lamy-itigelow/

Druga http://brygidaibartek.pl/z-kolejna-pielgrzymka-do-lamy-itigeowa/

Uzdrowienie landrynki i zakupy w energii wilka

Uzdrowienie landrynki i wizyta w Ułan Ude i okolicy – 30 września do 6 października 2015

 

 

Pompa wspomagania nie rabotajet.

Pożegnaliśmy bardzo transformacyjne sanatorium i wsiedliśmy do autka.

 

Nasze autko nie ma ładowania akumulatorów w czasie jazdy, gdyż zdejmując paski z pompy wpomagania siłą rzeczy unieruchomiliśmy alternator, energia jest tylko pobierana z akumulatorów, dlatego ważne jest słońce, aby przez baterię słoneczną doładowywały się nam one.

Gdy będzie słońce dojedziemy do Ułan Ude i poszukamy warsztatu regeneracji pomp, a gdy się nie uda poprosimy gdzieś po drodze we wiosce o ładowanie akumulatora, bądź poczekamy na słońce. Na ten moment mamy 2 pełne akumulatory. Jadąc bez świateł nasz silnik diesla potrzebuje niewiele energii.

 

Do Ułan Ude 180 km ok 3 godzin.

Mówimy do widzenia Bajkałowi, zabieramy troszkę nie zadowolonego Gira (który uwielbia wodę), i ruszamy prosząc wszystkie istoty światła o wsparcie w dojeździe do Ułan Ude i uzdrowieniu naszej pompy.

Słoneczko świeci, czasami troszkę za chmurkami, jednak powoduje to, że poziom naładowania obydwu akumulatorów utrzymuje się na poziomie 12,6 V . Jedziemy przez lasy i góry bez świateł – mimo całorocznego obowiązku ich stosowania w Rosji.

Posuwamy się spokojnie do przodu, najgorzej jest na przełęczy ok. 1200 m.n.p.m odgraniczającej Bajkał od Zabajkała zaczyna padać grad z deszczem, słoneczko schowało się za chmury, nie tylko nie ma ładowania, ale wypadałoby użyć świateł dla bezpieczeństwa i wycieraczek.

Jednak dzięki boskiemu przewodnictwu udaje nam się przejechać ten nieprzyjemny odcinek, za którym zaraz rozbłysło światło. Pokazując piękną złotą jesień mieniąca się tysiącem barw.

 

Ok g. 18 dojechaliśmy na 10 km przed Ułan Ude na jedno z bardziej ulubionych miejsc piknikowych miejscowej ludności. Z wielką wdzięcznością podziękowaliśmy za ten cudowny przejazd i stwierdziliśmy, że jazda i szukanie mechanika o tej porze jest bez sensu – po pierwsze słoneczko nie będzie ładować baterii, po drugie trzeba będzie użyć świateł, co spowoduje, że po 20 minutach zostaniemy bez energii.

Rozlokowaliśmy się na środku polany (energii starczyło jeszcze na ogrzewanie postojowe – czyli grzanie landrynki nocą).

Po bardzo twórczych snach…… rano ruszyliśmy szukać, a może znaleźć mechanika.

U nas w Polsce regeneracja takiej pompy to zazwyczaj 2 dni, zobaczymy jak będzie tutaj. Spotkany właściciel starego Range Rovera (już nas prowadzą – dziękujemy) doradził nam ulicę Szalapina 25, gdzie miał być szrot starych landrowerów (jak się później okazało landroverów tam nie było), pytając w mechanice gdzieś obok, życzliwi mechanicy wezwali super speca, który jako jedyny w tutejszej okolicy mógł się tego podjąć.

Przyjechał za jakiś czas i stwierdził, że regeneracja wiele nie daje, a nowych do landrowerów nie ma. Jedno co można to dopasować pompę z przeróbkami od innego samochodu, tak abyśmy dojechali do domu.

Bartek zaczął tłumaczyć, że nie jedziemy jeszcze do domu i podstawą jest regeneracja lub zamówienie przesyłki z Moskwy lub Polski z nową pompą.

Popatrzył na nas i kazał za sobą jechać.

Trafiliśmy do potężnego warsztatu ślusarskiego, remontów i regeneracji wielkich silników czy czegoś tam, prowadzonego przez jego ojca. Jak się sam przedstawił nie Rosjanina ale Żyda.

Mechanicy rozkręcili pompę i okazało się, że uszczelka na wylocie wałka się wyrobiła, została wymieniona (koszt naprawy 4000 rubli 240 zł) i Bartek mógł mocować pompę.

 

 

 

Znaleźliśmy inny ciepły warsztat gdzie nam pozwolono to zrobić samemu (był wyjątkowo zimny dzień z wiatrem – a trafiliśmy na naprawę tylko samochodów rosyjskich – daliśmy im 60 zł za 4 godziny wynajmu i zdjęcie wiatraczka). Niestety w trakcie montażu okazało się, że wentylator od alternatora wyrobił się na ośce i terkocze. Na razie został zdjęty, jednak trzeba będzie pomyśleć i nad tym.

Podziękowaliśmy wszechświatowi za tak szybką naprawę pompy. Czasem w sanatorium Bartek myślał, że coś powinien robić w tym zakresie , miał wyrzuty sumienia, że nic nie robi. Ale wtedy przestrzeń była na to zamknięta, po co walić głową w mur, kiedy można wejść przez otwarte drzwi, tylko troszkę w innym terminie.

 

Uwalniam się od przymusu działania na siłę, walenia głową w mur,

 

Pozwalam sobie działać wtedy gdy otwiera się przestrzeń.

 

W wielkiej wdzięczności pojechaliśmy na noc do Iwołgińska, do lamy (o tym w kolejnym poście)

 

W sobotę rano wróciliśmy znów do Ułan Ude zrobić zakupy i załatwić sprawę wiatraczka do alternatora. I znowu kolejny cud. W odnalezionym szrocie na Szalapina 25/3 Pan poformował nas, że jest firma Rjemstart, która zajmuje się tylko alternatorami.

W mieście znajduje się tylko punkt przyjęć, natomiast warsztat z częściami znajduje się na lewym brzegu. Wiatraczków tam było dostatek, więc bez problemu udało się dopasować odpowiedni. I za dwie godziny (niestety była kolejka) landrynka była w pełni zdrowa (koszt wymiany razem z wentylatorkiem 950 rubli ok 57 zł.)

 

 

 

 

Niedziela to czas na nasze zakupy troszkę do landrynki, tak aby doszczelnić namiot tylni – zbliża się późna jesień – czy już zima. Tutaj jesień jest zdecydowanie krótsza jak u nas.

I troszkę dla nas.

Tym razem wilk wszedł do naszego życia u mnie w postaci spodni, a Bartka pięknej koszulki.

Przynosząc siłę przywódczą. ……

 

 

 

Zmobilizował nas do zastanowienia z czym kojarzy nam się przywódca.

Oboje mamy doświadczenie w zarządzaniu ludźmi w państwowych instytucjach. Niestety musieliśmy tam być wymuszającymi przywódcami, a takimi nie chcemy być.

 

Uwalniam się od przekonania, że przywódca musi na siłę prowadzić innych i wymuszać na nich pewne zachowania

 

Pozwalam sobie prowadzić tych i tylko tych którzy tego chcą na zasadach wolności, miłości i radości

 

To taki kolejny zapewne rozdział w naszym życiu, choć blog za pewne pokazuje nasz świat i mamy nadzieję, że niektórzy czerpią z niego inspirację w tym zakresie w jakim jest im to potrzebne.

Teraz na pewno z większą odwagą jasnością będziemy pisać o tym co dla nas ważne i co nam pomaga w życiu, a co przeszkadza i jak nad tym pracujemy.

 

A samo Ułan Ude powoli pokazywało nam się w coraz to większej krasie, zapraszając to spacerów po jego ulicach.

 

 

 

Zaprosiło na jesienny targ

 

 

 

 

 

Ugościło nas również przepysznymi dim sam chińskimi gotowanymi na parze pierożkami z warzywami (farsz z warzyw obwinięty niewiarygodnie cienkim – papierowym, prześwitującym wręcz ciastem), pyszną wodą z imbirem, cytryną i miodem w sympatycznej knajpce, gdzie nie tylko można zjeść za nieduże pieniądze, ale i sympatycznie posiedzieć.

 

 

 

 

I już w drodze ku mongolskiej granicy – tak znów jedziemy do Mongolii – zatrzymaliśmy się na dwie noce w Iwołgińsku, tu jak w domu.

Nawet jeden z lamów stwierdził:

zostawajcie u nas”

 

Nam trzeba się nasycić zmianami energii i podróżami, ruchem, pójściem w nowe z radością.