Gruzja
now browsing by category
5,5 miesiąca na Kaukazie – pożegnanie
5,5 miesiąca na Kaukazie – pożegnanie 18 luty 2015
Gdy 1 września 2014 wjechaliśmy do Gruzji nie myślałam, że spędzimy w Gruzji, Armenii i Nagornym Karabachu w sumie 5,5 miesiąca.
Kaukaz zagościł w naszych sercach. Przestrzenie przyrody ormiańskich gór, głębokie zielone doliny Gruzji wraz ze skałami szczytów, strumienie i źródła Nagornego Karabachu. Wioski i miasteczka, krowy, świnie chodzące samodzielnie po ulicach (szczególnie w Gruzji) – wracające na wieczór do domu.
Jedzenie dalekie od przemysłowego, może drogie, ale jakościowe.
Zauważyliśmy różnicę zaraz po przekroczeniu granicy z Turcją, niby bardziej kolorowo, ciekawiej, ale bardziej przemysłowo. Na 1-2 dni super, ale potem już zaczyna się tęsknota za tą prostotą jedzenia, ludźmi którzy ponoć są biedni wg opinii europejskiej, a dzielą się wszystkim co mają.
Policja która jest najlepszą policją świata, przyjazną , pomocną, bez podtekstu korupcji. To wszystko razem powoduje, że gdy się stąd wyjeżdża, chce się tu szybko wracać.
Oczywiście są minusy wielu regionów Gruzji, jak lenistwo jej mieszkańców (szczególnie mężczyzn), wszechobecny bałagan i autodestrukcyjne myślenie, które przy potężnej sile przyrody powoduje to co jest (energia beznadziei – była odczuwalna w pewnych rejonach Gruzji).
A my po odwiezieniu mamy i cioci na lotnisko, wróciliśmy z powrotem do Chakvi na znajomą plażę, aby w spokoju przespać się przy dźwiękach fal, nacieszyć kontaktem z morzem. Babcia Natalia zaprosiła nas na wieczór, goszcząc po gruzińsku i dając wyprawki na podróż.
„Czym Was ugościć” – to częste tutejsze pytanie
Gdy podczas podróży stanie się autem na terenie prywatnym, największym „zagrożeniem” jest zaproszenie na wódkę, kawę, jedzenie.
Bóg w dom – gość w dom.
Często ludzie na ulicy wyciągali z torebki pomarańcze, mandarynki, cukierki i dzielili się z nami. Tego nie spotkaliśmy nigdzie na świecie.
Chcemy to wprowadzać w życie tam gdzie tego nie znają. Może podarowanie jabłka komuś w Polsce na ulicy będzie śmieszne, ale jakże sympatyczne. A w Europie zachodniej….. tylko tam może lepiej dać coś oryginalnie zapakowane, bo mogą się brzydzić.
Tak, nie ma tutaj obrzydliwości, lęku przed drugim człowiekiem.
Jest radość spotkania.
Nawet Rosjanie mieszkający w Gruzji mówią o Gruzinach, że są jak dzieci.
I fajnie byłoby jakby tacy zostali………….
Czy to możliwe w dzisiejszym zmanipulowanym świecie???
Może możliwe, bo udało im się zrobić reformę policji na najwyższym poziomie. Cały świat powinien się od nich uczyć.
Policja każe za kilka podstawowych przewinień – jak prędkość, brak zapiętych pasów z przodu. Poza tym jest pomocna i uczynna. Najbardziej przyjazna policja na świecie.
Przy granicy z Osetią dostaliśmy telefon prywatny oficera – jakby się coś działo, w Urece na plaży gdy spaliśmy przyjechali i powiedzieli, że są, wiedzą że tu jesteśmy i nas pilnują – możecie spać spokojnie.
Ponoć 6 lat temu skorumpowani, wystarczyło parę dobrych decyzji i …………………….
Policja przyjazna i dla swoich i turystów.
Więc może duchy Kaukazu ześlą im dobrych przywódców.
Tego życzymy!
My też w automacie z pluszakami w Batumi wyciągnęliśmy myszkę na huśtawce z księżyca, taki znak jak wiele pracy zrobiliśmy tutaj i jak bardzo Kaukaz jest w nas.
Gdzieś umysł nie chciał wyjeżdżać, jednak dusza mówiła, że czas w drogę, czas na doświadczanie czegoś innego. A Kaukaz zawsze będzie nas mile witał……
Wjechaliśmy tutaj będąc kimś innym, teraz wyjeżdżamy również będąc kimś innym. Lżejsi o emocje walki , odwetu, wojen i wyzbyci potrzeby akceptacji naszej drogi, którą zobaczyliśmy przy wizycie naszej rodzinki. Taki ostatni prezent Kaukazu.
I tak z łezką w oku ruszyliśmy znaną już drogą wzdłuż morza Czarnego przez Turcję.
Dziękujemy za ten cudowny czas!!!
Czitawa, pchali z dzikich roślin
Czitawa i inne gruzińskie dziczki połowa lutego 2015
Połowa lutego, a na targu w Tskaltubo i Kutaisi widać początek wiosny. Przyjeżdżając tutaj jesienią wydawało nam się, że niewiele ciekawostek tutaj jadają. Jednak początek wiosny pojawił się iście magicznie.
Najpierw w Tskaltubo pojawiły się http://en.wikipedia.org/wiki/Allium_paradoxum, wiosenne cebuleczki. Na szczęście Panie znały rosyjski i ujawniły przepis.
Gdyż robi się z nich pchali, które tutaj nazywa się czitawą.
Chciałam Panie namówić na zrobienie go dla mnie, jednak wykręcały się brakiem czasu. Więc nie przyszło nic innego jak zrobić samemu i na drugi dzień zanieść do degustacji.
Degustacja na drugi dzień spowodowała, że chyba cały targ mnie zapamięta.
Radości przy tym było co niemiara, zbiegło się chyba z 20 czy więcej kobiet, a potem każda dopowiadała co by dodała, czy inaczej zrobiła. Jednak generalnie moje pierwsze wykonanie smakowało…….
A jak zrobić
ok 50 dag roślinek pokroić na ok 3-5 cm pogotować ok 30 minut
odlać wodę
dodać
3-4 ząbki czosnku drobno pokrojonego
10 dag orzechów włoskich mielonych
ostry pieprz
trochę octu
sól do smaku
Wymieszać i jeść
Można również zblendować, wtedy masa będzie miała bardziej jednolitą konsystencję pasty.
Zresztą ilość czosnku, orzechów, pieprzu to wszystko umowne i zależy od preferencji smakowych.
Tak samo zresztą przyrządza się mieszankę dziczków, którą sprzedawali na targu w Kutaisi
wchodziła w jej skład pokrzywa, mlecz, szczaw, prymula kaukaska, rzeżucha, kolendra, fiołki …… zresztą popatrzcie sami.
Standardowe przyrządzenie jest takie same jak powyżej
Mieliśmy nadzieję, że w Batumi również będą dzikuski na targu, jednak zakończyliśmy ich oglądanie i kupowanie w Kutaisi, a szkoda.
Szkoda wyjeżdżać w najlepszym okresie do dzikiego jedzenia, które tak bardzo lubimy.
Jednak nasz czas w Gruzji kończy się, mijają nam 3 miesiące pobytu, widocznie nie dane nam nacieszyć się dzikim tutejszym jedzeniem.
Dziękujemy za pokazanie nam, że jest dużo roślin dzikich wykorzystywanych kulinarnie. Może kiedyś wrócimy na wiosnę, aby nacieszyć się jej darami.
Rodzinne spotkanie na Kaukazie
Rodzinne spotkanie w Kaukazie 8—15 luty 2015
Nie szło nam ostatnio pisanie, a przyczyna była prosta i skomplikowana zarazem, czyli RODZINA.
Teraz gdy pół roku jestem w podróży, można rzec w innym stanie świadomości, chcieliśmy pobyć jakiś czas z rodziną, z którą od lat bywamy tak tylko godzinę dwie, od czasu do czasu.
A tu mieliśmy możliwość cały tydzień, w silnym energetycznie miejscu – na Kaukazie.
Pomysł iście ekstremalny, a może duchy podpowiedziały, że to będzie najlepsze do dalszego naszego rozwoju osobistego. Bo przecież odpuszczając rodzinne sprawy, przywiązania dopiero wtedy będzie nam lżej.
I ……. teraz właśnie od ich wyjazdu minął prawie tydzień, my zmieniliśmy kraj (Turcja), a dalej nie było energii na pisanie. Nie na pisanie o tym, a pisanie w ogóle.
Gdzieś tam dusiliśmy się jeszcze, gdyż Bartka mama złapała 2 dniowy wirus, a my po niej też zaczęliśmy się dusić.
Dusić się w świecie w którym wyrośliśmy, gdzie nie można być sobą, pokazywać uczuć, emocji, gdzie trzeba żyć na POKAZ, być grzecznym, miłym, robić dobre wrażenie.
Bo inaczej wyśmieją, przeklną, nie zaakceptują i człowiek zostanie SAM!
Nasz świat zawirował, straciliśmy masę energii na pokazywanie sobą kogoś kim nie jesteśmy.
Bartek rzucił się na jedzenie jak chyba parę lat temu, ja na alkohol, kłóciliśmy się non-stop ku uciesze Pań!!!
Zresztą Bartek miał lżej, bo brak akceptacji dotyczył również tematu kobiecości.
Uwaga była zwracana TYLKO MNIE!!!!! Lub zauważano tylko to, co Bartek robił dla mnie.
Świat kobiet, które wchodzą do dupy mężczyznom, niszcząc inne kobiety wokół.
Patrzyłam na to, ale czasami już nie byłam na tyle silna, aby zachować siebie. Zresztą przeleciało przed moimi oczami całe moje życie.
Gdzie każde odstępstwo życia nie na POKAZ było karane biciem, wyśmiewaniem, terroryzowaniem.
Od dziecka miałam być dziewczynką na pokaz. Nigdy taka nie byłam, dlatego byłam bita przez matkę za każdy drobiazg, wyrzucana z domu, terroryzowana. Każda nadrobniejsza porażka wytykana miliony razy.
„Ja powiem ludziom jaka jesteś zła, niedobra, powiem to u Ciebie w pracy” – krzyczała moja mama.
W szkole na W-F-ie wstydziłam się rozebrać, bo miałam paski od bicia. Bo przecież robiłam tyle zła. Nie patrzyłam ludziom w oczy, bo na pewno znali wszystkie moje najdrobniejsze złe uczynki.
Gdzieś w połowie liceum powiedziałam do kolegi, że mama wykrzykuje na mnie „TY KURWO”
Popatrzył na mnie, rozgadał jako dowcip po klasie i nie uwierzył.
Nikt nie wierzył, na pozór szanowana osoba nauczycielka, po godzinach katowała swoje dziecko zarówno psychicznie jak i fizycznie.
Wracałam do domu ostatnimi autobusami, bo bałam się co będzie, jaka awantura, za co?
O to, że coś powiedziałam nie tak, jak trzeba itp.
Uczyłam się dobrze, choć zastraszona nie sięgałam po to co chciałam. Sięgałam po to, co było najdalej, od tego co tak naprawdę chciałam.
Bo nie zasługiwałam, byłam taka strasznie zła i do niczego. Mama czytała moją korespondencję, kpiła, wyszydzała ze wszystkiego, szpiegowała każdy mój krok.
Gdy szykowałam się do podróży, przez parę tygodni przed wyjazdem robiła mi dzikie awantury. Strasząc mnie, że jest bardzo chora i jak wrócę na pewno nie będzie żyć.
Będąc gdzieś w świecie myślałam czy już umarła i to na pewno moja podróż będzie tego przyczyną. Gdy wracałam trzepałam się cała szukając klepsydry z danymi mojej mamy.
Taka była cena robienia namiastki tego co chciałam.
Zapytacie dlaczego z nikim nie porozmawiałam na ten temat ?
Z kim?
Nie miałam pojęcia kto to zrozumie, a ja na pewno byłam w całej sprawie winna. Nawet dziś, gdy mówię o tym na łamach rodziny, spotykam się z niewiarą , lekceważeniem zmierzającym do zakopania tematu ( bo o zmarłych się źle nie mówi).
Co na to ojciec!!!!!!!
Nic, był za słaby, zawsze robił to co mama powiedziała i trzymał przez to jej stronę.
Przeprosił mnie za swoje zachowanie przed śmiercią mówiąc, że był za słaby.
Do tego dochodzi kobieca linia rodu. Babcia chyba była jeszcze trudniejsza od mamy.
Teraz po latach wiem, w jakiej patologii wychowała się moja mama.
Gnój, bagno o którym nie wolno było mówić.
Bo wizerunek, życie na POKAZ !!!!!!!!
Mijały lata, moje życie doprowadziło mnie już do momentu, gdy miałam wszystkiego dość. Praca dla mnie bez sensu, z ludźmi którzy psychicznie niszczyli jeden drugiego.
Taki był mój świat.
Mając już prawie 30 lat duchy doprowadziły mnie do Janusza Olenderka, który prawie zaczynał tworzyć ośrodek Mandala w Targoszowie. Sprawy duchowe zawsze mnie fascynowały.
Janusz po któreś wizycie wyciągnął ode mnie informację o sytuacji rodzinnej w domu i namówił na regresing.
I tak zaczęła się długa, bardzo długa droga pracy ze sobą.
To, że jestem gdzie jestem, zawdzięczam łamaniu rodzinnych schematów. Łamaniu tabu.
Jednak wizyta dwóch Pań reprezentujących nasze rodziny – oceniających, straszących klątwami i namawiających do życia tak ,by „inni mnie akceptowali” – ruszyła jeszcze nie uporządkowane elementy.
Sytuacja pokazała, że jeszcze nie odpuściłam rodzinnych spraw do końca (nie odpuściliśmy!), ani nie ma we mnie 100% przekonania o podążaniu swoją drogą.
Brakowało zrozumienia w obie strony i dania przestrzeni dla powiedzenia – KURWA, OBRAŻAJCIE SIĘ ILE CHCECIE, WYJEŹDZAJCIE, CHORUJCIE , BĄDZIE NIE ZADOWOLONE – TO JEST WASZ ŚWIAT, – my Was tylko zaprosiliśmy i chcemy dać to co uważamy za najlepsze!
Jednak to, że Was zaprosiliśmy nie znaczy, ze zrezygnujemy z siebie.
Dlaczego to piszę????
Może dla innych, którzy widzą już możliwości ruszenia z miejsca, aby zrozumieli, że zawsze można.
Można wyjść ze świata który nam nie odpowiada, jedno co trzeba, to dać sobie przyzwolenie na zmiany i nie oczekiwać od tego świata, że je zaakceptuje. Przecież większość alkoholików nie szanuje tych co przestają pić.
Tak samo tutaj.
Na pewno moje ciocie, kuzynki, których większości nawet nie znam – przeklną mnie – bo źle piszę o rodzinie, o mamie.
Nie piszę źle – piszę PRAWDĘ.
A co do energii wyszydzania, straszenia klątwami – mam dla Was jedną radę – wszystko co dajecie wraca z powrotem spotęgowane do WAS.
Wyszydzanie, przeklinanie, straszenie.
Wiec ja wybieram iście drogą radości i miłości.
Może czasem jest koślawa, pojawiają się na niej emocje, ale jest moja i ja biorę za nią pełną odpowiedzialność i staram się najbardziej zbliżać do miłości, jak się tylko da.
A dlaczego miałam problem z napisaniem tego?
Bo była u mnie ciocia, która nadal żyje w świecie na POKAZ. Gdzie każde słowo napisane na tym blogu zostanie użyte przez jej córkę przeciwko niej. Zostanie wyśmiana.
I …………..
To jest jej świat, dlaczego ja mam w niego ingerować?
I ……………….. dlaczego takie osoby wymuszają na innych, aby inni powrócili i żyli w ich świecie?
Zresztą, co nie napisze, czy dobrze czy źle – zawsze coś można znaleźć – i z tego w rodzinie poszydzić.
Idę swoją drogą z podniesioną głową, nawet gdy inni szydzą ze mnie, negują, straszą, przeklinają i nie akceptują.
Pozwalam sobie wyjść poza rodzinę i żyć pełnią życia.
A mamie i cioci chcieliśmy pokazać kawałek Gruzji, niestety mama Bartka się pochorowała i 2 dni leżała w łóżku w Tskaltubo.
Zobaczyliśmy jaskinię Prometeusza, kąpaliśmy się radonowych wodach, pojechaliśmy do Kutaisi i Gelati, podziwiając już wczesną wiosnę.
A potem do Batumi łącznie z kawą w podniebnej kawiarni w hotelu Radisson.
Gdy już wracaliśmy z powrotem na lotnisko odwiedziliśmy ogród botaniczny, czarne plaże Ureki i subtropikalny strumyk niedaleko Ozurgeti.
Pozwoliliśmy im pokosztować tutejszego jedzenia.
Tutaj może małe przesłanie dla wegan i wegetarian
Bardzo często wcześniej słyszałam od cioci „ JA JEM WSZYSTKO”
– zawsze była kpina i wyszydzanie z tego jacy jesteśmy kapryśni do jedzenia.
A na miejscu okazało się, że sama je tylko to co jej smakuje, prawie wszystko tu w Gruzji rodziło w niej obrzydzenie, a wszystko może by jadła jakby sobie po swojemu przygotowała……..
I w rezultacie „JA JEM WSZYSTKO „ – dotyczyło chudego mięska zrobionego tylko wg jej technologii, karpia jako jedynej ryby …….
Czy nie za bardzo w życiu przejmujecie się takimi autorytetami w sprawach jedzenia??? i nie tylko jedzenia – poobserwujcie ich……
Na mnie próbowano wymusić, abym o tym nie pisała.
Dlaczego????
Aby dalej mogli wyśmiewać innych, tworząc iluzję siebie???
Jestem wdzięczna całemu wszechświatowi, że pozwolił mi się stać tym kim jestem, wyrwać z rodzinnych ograniczeń i iść swoją drogą.
I jestem cała zadowolona, że to napisałam! A mamie i cioci dziękujemy za spotkanie, które bardzo wiele wniosło w nasze życie.
DZIĘKUJEMY!!!!
Po raju nastąpiło…..
Zugdidi – po raju nastąpiło…….. 4 luty 2015
Po svaneckim raju, nastąpiło:
no właśnie co?
Piekło?
Brutalna rzeczywistość?
Normalne życie?
No właśnie co?
Nie umiałam tego nazwać na początku, potem gdy odpuściłam to, że jestem może gdzie indziej niż w miejscu w którym czuję się super doszło do mnie, że po prostu jestem w rzeczywistości która gorzej ze mną współpracuje, jest cięższa, wolniejsza, bardziej zagęszczona. Jak powietrze przed burzą. A tam w Svanetii energia czysta klarowna, jak prosto po burzy.
Inny świat, inne rzeczywistości.
Poza tym mieliśmy jechać do Abchazji, już w Mestii dostaliśmy maila z abchaskiego konsulatu, że wjazd własnym samochodem jest niemożliwy. Możemy tylko podróżować po Abchazji lokalnymi środkami transportu. Takie podróżowanie nie specjalnie nam odpowiada, gdyż wtedy podróż skupia się na miastach, atrakcjach turystycznych, hotelach i przemieszczaniu się między nimi. A w Abchazji chcieliśmy powłóczyć się po przyrodzie – tak zresztą jak zazwyczaj w czasie naszej podróży.
Abchazja poszła więc w odstawkę, pojawiła się przestrzeń do 8 lutego kiedy to przylatuje moja ciocia i Bartka mama.
Gdzieś pojawiała się ochota na zostanie dłużej w Mestii u Svamów, prognozy pogody nie zachęcały, a duchy mówiły – teraz już jeździe, bo potem możecie mieć problemy wyjechać stąd. Ponieważ przy dużych opadach śniegu droga może być jakiś czas nie przejezdna (ma długość 100 km przez góry wyciętą półką skalną i lawiny śnieżno-błotno-kamieniste to normalka).
Jednak dziś w Zugdidi gdy zetknęliśmy się ze światem mniej nam bliskim, pojawiły się wątpliwości, a może można było zostać, może to nie prowadzenie wszechświata, a nasze lęki, że nie dojedziemy na czas. Umysł wariował. A może wszechświat ma inne plany wobec nas.
Chciał w przyjazny dla siebie świat. Uciężaliśmy się nawet chlebem, aby dostosować się do tego świata.
Przecież jeżeli on pozwala możemy go rozświetlać swoją wibracją, i z radością i wysoką energią iść przez świat stwierdziliśmy, to tylko ego jest przywiązane do strefy komfortu i każde jej naruszenie traktuje jako atak.
Z radością i wysoką energią idę przez ziemskie życie, niezależnie od tego jaka energia jest wokół.
Pojawiały się wątpliwości do zaufania do wszechświata,
może coś źle odczytałam
może ja nie chciałam zostać
może nie pozwalam sobie funkcjonować w wysoko wibracyjnym świecie
może, może, może jedno goniło drugie
A przecież tyle razy wszechświat pokazywał, że o nas dba, prowadzi cudownie, bezpiecznie, radośnie . Wręcz prowadzi często na godziny otwarcia imprez o który nie mieliśmy pojęcia.
Dlaczego te wątpliwości?
Wątpliwości, które wizyta na Swańskiej ziemi ruszyła w każdym temacie, dziedzinie życia, pokazując ile ich jeszcze.
Uwalniam się od wątpliwości i pozwalam sobie zaufać w boskie prowadzenie każdego dnia.
Przecież kto powiedział, że ostatni raz byliśmy w Svanetii? Możemy tam pojechać po wizycie mamy – powiedział trzeźwo Bartek.
No tak – odpowiedziałam zaskoczona….
I z radością przeszliśmy przez miejski park w Zugdidi odpoczywając w nim od zgiełku miasta.
A pogoda była chimeryczna, to lało subtropikalnie, to znowu wychodziło słońce. I my również gdy świeciło słońce żałowaliśmy, że nie ma nas w Mestii, a gdy lało byliśmy szczęśliwi, że jesteśmy tutaj i zjechaliśmy z gór. A pogoda w Mestii i Zugdidi nie jest ta sama, dzieli te dwie miejscowości 135 km i potężne pasmo górskie sięgające 3 tysięcy metrów.
Więc….
Jeżeli zależymy od pogody nigdy nie pójdziemy swoją drogą, zawsze będziemy we władaniu wymówek, zamiast z radością i ufnością podążać na przód.