Słowenia
now browsing by category
Moravske Toplice
Moravske Toplice 13 -23 lipiec 2018
Są miejsca, które zapraszają już wiele kilometrów wcześniej, pokazując swoją główną dla nas atrakcję. Nie pozwalają o sobie zapomnieć, mimo że znajdują się w kraju, który niespecjalnie z nami rezonuje w tym momencie i chcemy z niego wyjechać.
I tak było z Moravskimi Toplicami. Już przy jeździe do Słowenii zamigotały gdzieś w przestrzeni swoją „czarną wodą”, a gdy byliśmy 10 km od nich i gdy skręcaliśmy już w kierunku węgierskiej granicy przypomniało mi się nagle, że chyba gdzieś tu jest jakiś kurort z czarnymi wodami. Chimeryczny na Słowenii internet na moment ożył, aby wyznaczyć trasę do sanatorium.
Jego wody przygarnęły nas na wiele dni, dając kemping z dostępem nieograniczonym do aquaparku, gdzie są 2 baseny z termalną nie zniszczoną chlorem czy ozonem wodą (są tabliczki, że wchodzi się na własną odpowiedzialność).
Skład wody bardzo ciekawy ze strontem, magnezem, bromem jodem siarką m.in. ,
Siarkę czuć i to wyraźnie. Nie wiem czy zapach wody bardziej przypomina wyziewy ze starej lokomotywy czy kąpiel w ropie naftowej znanej nam z dagestanskiego Izbierbasza, a może połączenie jednego i drugiego.
Woda 38 stopni – na zewnątrz powietrze w cieniu 30, dlatego chodzimy kąpać się tylko rano i wieczorem. Może nie tak całkiem rano, bo o 10.30 jest około 15 minutowa bardzo dynamiczna gimnastyka w wodzie (nie termalnej – zwykłej, ale też ciepłej).
I tak mijają nam kolejne dni basen, pisanie bloga (uzupełnianie wpisów, zdjęć z włoskiej podróży), ustawienia własne, przyglądanie się programom naszego umysłu.
Tak to była podróż bardzo podnosząca naszą świadomość, uświadamiamy sobie to coraz bardziej. Podróż w której głównym przewodnikiem był Święty Franciszek i energie praniczne.
Mieszkamy na kempingu razem ze Słoweńcami, Holendrami, Belgami, Austryjakami i innymi nacjami w mniejszej ilości.
Po Włoszech wydaje nam się, że ludzie są wokół nas – ale ich nie ma.
Patrzą się na drugiego człowieka, a nie odpowiadają na uśmiech, czy dzień dobry (zazwyczaj są to Belgowie, Holendrzy).
Dlaczego? – zaczęliśmy się zastanawiać, co powoduje ich zachowanie, wyszło nam wiele aspektów:
1.Może tak mają w tradycji
2. Są tak zatopieni we własnych myślach, że może umysł fizycznie widzi drugiego człowieka – ale zatopienie jest tak głębokie że obraz jest tylko ostrzeżeniem o przeszkodzie na drodze…..
3. Mają tak wąskie postrzeganie rzeczywistości, że pomimo że patrzą na człowieka – wcale go nie widzą.
4. doskonale znają mechanizmy energetyczne i nie chcą dawać energii poza swoje cele
5. Mają tak niski poziom energii
6. A może dla nich zwrócenie uwagi na kogoś jest równoznaczne z wtrącaniem się
Odpowiedzi może być masę – świat człowieka, zamkniętego na drugiego człowieka…
Dzieci również dużo czasu spędzają na leżakach, jak ich rodzice niż na jakimś ruchu.
Dla nas to dobrze, bo przy sporej ilości dzieci, która tu jest, i ruchliwości z naszego dzieciństwa nie byłoby warunków do pisania, a tu cichutko.
Poza kąpielami, mamy tutaj jeszcze jedną atrakcję dla ciała – olej dyniowy z nasion z okolicznych pól.
Olej można kupić tłoczony na ciepło i zimno, my wybieramy ten tłoczony na zimno.
Można rzecz, że wręcz go pijemy, bo pół litra starcza nam na 2-3 dni. Do tego kupujemy w sklepie cudowny 3 kolorowy chleb (3 gatunki zboża) i moczymy go w oleju.
Jeżeli mieliśmy jakieś pasożyty, to zalaliśmy je na pewno.
Jemy bo nam smakuje, nie mieliśmy w planach żadnej kuracji.
Kuracja na pasożyty znalazła nas.
– Wiesz pierwszy raz robię jakąś kurację – jedząc to co sprawia mi radość – stwierdził Bartek.
I tak jest, gdy odpuszczamy zmaganie się, to to co ma służyć, zawiera się w tym co sprawia nam radość, smakuje, jest z nami w lekkości.
Prosimy o jak najwięcej takich sytuacji w życiu…
Wiecie, że kiedyś robiliśmy kurację olejem z dyni, ale wtedy nam nie smakował.
Pozwalam aby działania,które uzdrawiają moje ciało sprawiały mi radość
Podobnie jest z jedzeniem – myślałam już we Włoszech, że o dobre nasze trawienie zadbał grzybek tybetański, który dostaliśmy z festiwalowej kuchni i codziennie wypijaliśmy ok. 1,5 litra tego płynu. Jednak gdy zmieniliśmy kraj z Włoch na Słowenię, mimo grzybka lekkość trawienia spadło.
– Co się stało – pytałam siebie?
– We włoskim jedzeniu była energia – przyszła odpowiedź – i ono również z energią przechodziło przez organizm. Jaka energia to już inna bajka, ale wysoki jej poziom.
A na Słowenii w jedzeniu energia płynie wolniej.
Kolejny pozornie oczywisty fakt został mi pokazany.
Woda, gimnastyka, hydromasaże, olej wyciągają z nas kolejne programy umysłu, jego oprogramowanie nadane nam przez innych, czy stworzonych przez nas na potrzeby konkretnych sytuacji, aby czuć się akceptowanym, docenionym, zauważonym.
Potrafimy wtedy chorować, powodować uszkodzenia ciała, czy być zadowolonym, że źle mówią o nas (prowokacja do tego idzie z naszej strony).
A same Moravskie Toplice są niedaleko polski 500 km od jej południowej granicy.
W skład uzdrowiska wchodzi kilka hoteli, głównie luksusowe, pole golfowe, aquapark , strefa saun, kamping.
Kemping jest o 3 euro droższy od całodziennego biletu na basen (goście kempingu mogą korzystać z basenu wielokrotnie na niego wchodząc podczas dnia).
Rzeki i wąwozy Słoweńskich Alp
Rzeki i wąwozy Alp 10-11 lipca 2018
To nie campingi sprowadziły nas w tę piękną dolinę z której jest widok na Triglav. Zaproszenie otrzymaliśmy od rzeki Trenta, a właściwie canionu tej rzeki. Piękny cud natury, wypłukana szczelina rozcinała ziemię na conajmniej 50 metrów w głąb. Miękka skała najprawdopodobniej wapienia nie oparła się działaniu wody, której kolor jest zachwycający. Jasna turkusowa kipiel zachęca do kąpieli, jednak wartki nurt skutecznie powstrzymuje mnie aby zostać mimo lata – morsem.
Jedziemy nad jezioro Bled.
Kiedyś omijaliśmy tego typu kurorty, teraz doceniamy dzieło człowieka w przyrodzie. Sami po dłuższym pobycie poza cywilizacją chętnie korzystamy z infrastruktury hotelarskiej. Poglądamy wtedy biura miejscowych wycieczek. Teraz też na jednym z banerów odkrywamy kanion rzeki Vintgar Natychmiast tam podążamy . Miejsce po całodziennym przewijającym się tłumie jest bardzo zmęczone. Kiedy jednak już prawie nikogo nie ma odkrywa swój pierwotny dziki urok.
Słowenia – wspomnienia Alp
Słoweńskie alpy 9-11 lipca 2018
Wyjeżdżając z gotującej się od słońca Italii, liczyliśmy na ochłodę. I tak się też stało – wykąpałem się w górskim jeziorze….
Ale na serio – to też ulżyło bo przyszedł jakiś zabłąkany chmurkowy froncik….
W jednym ulżyło – w drugim przyciężyło… Po pięciu tygodniach pod Włoskim niebem uderzył nas klimat alkoholowego nastroju w górskim kurorciku Bovec. Tutaj wieczorem nikt prawie nic nie jadł – tylko wszyscy pili piwo. Teraz sobie uzmysłowiliśmy jak rzadki, poza Wenecją, to był widok we Włoskich miasteczkach które nas gościły. Ten kontrast dał odczuć kolejny raz jaka jest wibracja alkoholu i ludzi którzy są pod jego wpływem, szczególnie w grupie…. Dotychczasowy gwar melodyjnego włoskiego języka zastąpił bełkoczący śmiech alkoholowego odreagowywania ludzi, którzy tu przyjechali zażyć adrenalinowego raftingu. Reklamowanego tu w telewizorach agencji w postaci pokazywania karkołomnych wywrotek pontonów pełnych ludzi, którzy wpadają w kipiel rwącej górskiej rzeki pomiędzy głazy zalegające dno!!! I nic nie pomaga że to Słowianie – teoretycznie lżejsi z natury.
Troszkę zdegustowani kierunkiem rozwoju turystyki w tym pięknym wzrokowo kraju, skierowaliśmy się na górską drogę przecinającą pasmo alp Julijskich – w kierunku Krajnskiej Polany.
Widokowa asfaltówka biegła malowniczo wijąc swoje serpentyny pod górę do wnętrza parku narodowego z najwyższą górą Triglawem. Ponieważ oboje mieliśmy okazję z plecakami go odwiedzić dawno temu, z sentymentem czekaliśmy na spotkanie ze szczytem. Jakie zatem był wielkie nasze zaskoczenie – kiedy na przełęczy zobaczyliśmy wielką tablicę ITALIA !!!
- Jak to? Italia jest za nami, wczoraj tam byliśmy!!!
Krótka konfrontacja z nawigacją i okazało się że „przeliczyła sobie” na jakimś rondzie – opcję przez Włoskie Alpy Julijskie ( zapewne było ciut bliżej).
- Trzeba było nie narzekać na Słowenię i jej administratorów!
- Wyrzuciła nas…..a może tak ma być – jeszcze nam się chce Włoskiego klimatu miasteczek i ludzi………
I tak wróciliśmy do Italii by w pobliskim miasteczku cieszyć się lodami, kawą i ……………………………………………………………… włoskim gwarem języka, energią i temperamentem mieszkańców i kąpiel w górskim jeziorku.
Jednak ta opcja także prowadziła z powrotem do Słowenii – postanowiliśmy zatem jechać na przełęcz pod Triglaw od drugiej strony. Na szczycie przełęczy jest bowiem łatwo osiągalne na nogach piękne miejsce z widokiem w głąb doliny Kranjskiej Gory.
Podczas mojej trzytygodniowej wycieczki z plecakiem po szczytach z Jędrusiem, oboje bardzo wysoko oceniliśmy urok tego miejsca.
Droga na przełęcz daje możliwość szybkiego znalezienia się na dużej wysokości, i zajrzenia w świat wysokogórskiej roślinności . Najciekawszym momentem była chęć namówienia Brygidy na założenie jakiegoś poważnego ubrania. A jej pomysł był autorski i polegał na położeniu do kurortowej kreacji – WYSOKICH PODKOLANÓWEK Z WEŁNY. Stanęło na tym że rezerwowo w plecaczku wylądowały krosowe adidasy i kurteczka.
Otoczył nas świat innych wibracji, cisza przestrzeni, spokój umysłu. Po ponad miesiącu przebywania w miejscach zurbanizowanych samo wędrowanie było medytacją i podróżą do wnętrza. Cieszyliśmy się pobytem – tym razem nie w dolinie lecz w partii “widokowej.”
Nastał wieczór , postanowiliśmy zjechać nieco w poszukiwaniu pola namiotowego, bo na serpentynach drogi są zakazy camperowania. Nic nie gadało, to co zobaczyliśmy polegało na ciasnych parkingach na których stoi camper w camper, a my bylibyśmy kolejnym parkującym pojazdem i to w cenie 100 zł. Gdzieś zakiełkował w nas drobny bunt. Jechaliśmy zatem dalej aż wróciliśmy do kurorciku Bovec z którego rano wyjechaliśmy, zataczając serpentynami wielkie ponad 100 kilometrowe koło przez Włoską i Słoweńską część Alp.
– I co teraz dalej – zapytała Brygidka, widząc brak mojej chęci na nocleg w miasteczku…
– Gdybym był szalony wróciłbym jeszcze raz na Włoską stronę – na kawę…. – dodałem po chwili. Wizja 30 kilometrów drogi była żadną przeszkodą w jej umyśle. Zdarzały się nam dawniej szalone wyjazdy na “kawę” do Bańskiej Bystrzycy – z Bielska-Białej to znacznie dalej………… Zatem po pokonaniu ponownie przełęczy zagościliśmy na noc nad górskim Włoskim jeziorem Lago del Predil. Poczuliśmy włoski luz i jakąś przestrzeń energetyczną…….bezpieczeństwo……mniejsze napięcie jej mieszkańców. Zdumiewające bo zawsze to Słowian uważaliśmy za liderów lekkiej wibracji…..