NOCLEGI

now browsing by category

 

Udowodnianie to nadużywanie swojej mocy – lekcja ważki

Lekcja ważki – udowadnianie to nadużywanie swojej mocy 3-4 września 2015

 

 

Rozkoszowaliśmy się kolejnym dniem na rajskiej plaży. Pogoda była zmienna, to świeciło słoneczko, to padało, to pojawiała się burza – wszystko mieszało się razem. Staliśmy na brzegu przejrzystego jeziora i ustawialiśmy rozświetlanie siebie. Rozprawialiśmy o tym ile światła sami widzimy w sobie, a ile jeszcze rzeczy do czyszczenia. Jaki procent czego, tak naprawdę?

Widzenie rzeczy do naprawienia podyktowane było wychowaniem naszych rodziców, którzy nigdy nie widzieli nas dość dobrych. Nawet ostatnio śmialiśmy się z wagi Bartka i oceny jego mamy. Teraz gdy jest chudy cały czas robi mu przytyki, że jest za chudy i ma więcej jeść, bo ona się martwi.

Gdy był gruby nabijała się z jego brzucha.

Nigdy dobrze!

Dobre byłoby pytanie:

Mamo powiedź mi dokładnie kiedy będę Ci się podobał???

A przecież to drobiazg, a tak zawsze było ze wszystkim w naszych rodzinach. Dlatego skupić się teraz na tym, że jesteśmy już dobrze rozświetleni – jest nam trudno. Łatwiej skupić się na tym – co jeszcze poczyścić, bo może wtedy bliscy zaakceptują nas wreszcie ……. (kolejna pułapka akceptacji…)

 

Pozwalam sobie widzieć światło w sobie i skupiać się na nim

 

Nagle w spokojnej toni jeziora ktoś maleńki płynął, mocno machając skrzydełkami

Kto to jest ?

Patrzyliśmy wnikliwie i naszym oczom ukazała się ….. tonąca ważka.

Bartek pobiegł po rakietkę do badmintona, zdjął spodnie i wskoczył do wody i wyciągnął ją na brzeg, całą mokrą i przerażoną.

 

 

 

Położyliśmy ją na pod samochodem, tak aby nocny deszcz nie zmoczył jej ponownie. Posłaliśmy również energię ……….

Zaraz też wyciągaliśmy książkę J. Ruland „Siła zwierząt” i poczytaliśmy o ważce:

 

Rozwój, przeobrażenie, ochrona

 

Łączy w sobie element wody i powietrza. Larwy zwane nimfami zamieszkują wodę, gdy przeobrażają się wynurzają z wody i jako ważka unoszą w powietrze…

 

Nasza pokazała, że trzymanie naszego poprzedniego stanu potrzebuje dużo energii i jest bardzo niebezpieczne. Czas przeobrazić się i zacząć latać …..

Po angielsku nazywana jest dragonfly – smocza mucha. Nazwa ta wywodzi się ze starej legendy, w której pewien smok posiadał czarodziejskie siły, ale nie wolno było mu ich nadużywać. Obdarzał światłem i mądrością, przynosił magię, zmianę postaci, a swoim ognistym oddechem – przywidzenia. Pewnego razu kojot wezwał go do przybrania postaci ważki. Wtedy smok utracił moc, gdyż użył jej tylko po to by popisać się swoją magią.”

Inna historia opowiada o Altantydzie, gdzie ważka jest strażniczką starej wiedzy. Mieszkańcy Altantydy nadużywali jej zdolności i eksperymentowali z jej wiedzą, przez co utracili swe siły i doprowadzili do zatopienia kontynentu.

Ważka przypomina o sile Atlantydów, obdarza mądrością i ostrzega przed niewłaściwym wykorzystaniem wiedzy. Przynosi mądrość głębi i przeszłości, siłę rozwoju, wyrastania ponad siebie samego oraz powrót starej wiedzy do nowego cyklu”

 

Dla mnie nasunął się niesamowity wniosek

Gdy udowadniamy coś sobie, czy innym – pozbawiamy siebie mocy.

Tak, tak jak Ci udowodnię ……..

Pokaż, że potrafisz ………

Jesteś taki marny, zrób coś z tym …………..

Reakcja na to – to pozbawianie siebie mocy .

 

Uwalniam się od przymusu udowadniania innym siebie , aby mnie zaakceptowali i szanowali

 

Pozwalam sobie iść swoją drogą i korzystać ze swojej siły

 

Również gdy namawiamy innych do udowodnienia nam czegoś, to obdzieramy ich z energii!

 

Uwalniam się od przymusu reagowania na prowokacje typu „udowodnij mi” .

 

A wracając do symboliki ważki

z ważką masz szansę na pozbycie się starej karmy i uwolnienie od starych powiązań, które już Ci nie służą. Ponadto ważka obdarza Cię umiejętnością zmiany postaci oraz latania, ochroną i siłą podążania własną drogą i oddania się związanej z tym przemianie.

Ponieważ toczy walki o terytorium, odpowiada za odgradzanie i ochronę określonych obszarów – pokazuje, że są one pod inną niż ludzka ochroną”

 

Chronię siebie, moich bliskich, moje dobra, mojego bloga – poddaję je ochronie Sił Światła.

 

A nasza ważka nieruchomo przespała noc pod samochodem. Rano daliśmy ją na maskę auta, a gdy nagrzała skrzydełka …… odleciała.

 

 

Pokazując, że gdy idziemy swoją drogą, a na niej czasem upadamy – wszechświat o nas się troszczy. Tak, może byliśmy jedynymi istotami na całym potężnym jeziorze (ok. 120 km na 30 km), którzy byli w stanie wyłowić ważkę, wokoło krążyło bardzo wiele drapieżników w powietrzu i wodzie. Prawdopodobieństwo uratowania żadne, a jednak……..

 

Wszechświat się o mnie troszczy każdego dnia.

 

Dziękujemy kochana, że pokazałaś się nam, dając cudowną lekcję, od teraz będziesz przypominała nam, że chęć udowodnienia – to pozbawianie się mocy. Gdy przychodzi czas przeobrażenia – bezpieczniej mu się poddać, iść w nowe – gdyż tkwienie w starym tylko kosztuje dużo siły i jest wręcz niebezpieczne, a wszechświat zawsze się o nas troszczy.

 

Szczęśliwego udanego ważkowego życia.

 

Długie pożegnanie z Gobi

Pożegnanie z Gobi 9-10 sierpnia 2015

 

 

Tym razem było odwrotnie, przecinają każdy kolejny masyw żegnaliśmy się z Gobi, a ona jeszcze się nie kończyła. Co prawda może przechodziła w półpustynię, ale dalej była piękna i majestatyczna. Iskrząca się swoimi czarnymi kamyczkami.

Ponoć przez intensywny wypas w miejsce stepu pojawia się tu pustynia. Choć czy lepiej dla tych stad zrobić stajnie, obory – dawać chemiczne pasze i udawać, że jest …… A przecież 90% upraw soi idzie na pasze dla zwierząt (kukurydzy chyba też).

Nie wspominając już o tym, że przemysłowo hodowane zwierzęta stają w maleńskich klatkach i tylko się je podpędza hormonami, aby szybciej rosły (80% światowej produkcji antybiotyków zużywa hodowla zwierząt).

O jakości przetwórstwa mięsa nie wspominając……

Co lepsze nie wiem, każdy ma wybór aby wybrać ….. i chociaż iść w tą stronę.

Tutaj filmik dla ludzi o mocnych nerwach

 

Właśnie dzięki moim ulubionym kaszmirkom, nie mogliśmy rozstać się z Gobi.

Ciesząc się spotkaniem za kolejną doliną, czasami marzyliśmy o rozstaniu z uwagi na temperaturę, podsycaną czarnym kolorem skał.

Chyba za bardzo chcieliśmy się rozstać, bo 30 km przed Bogd, zaraz przed potężnym masywem skalnym (który dawał nadzieję na niższą temperaturę – idziś przejechaliśmy ponad 300 km w temperaturze ponad 40 stopni na czarnej pustyni, czasem 42,6) usłyszeliśmy potężny huk i syczenie – zatrzymaliśmy auto i szybko wyszliśmy na zewnątrz.

Co się dzieje ???

Z tylniej opony po mojej stronie bardzo szybko uchodziło powietrze.

Zeszło jakieś napięcie z nas , które landrynka wzięła na siebie.

 

 

Temperatury jednak zrobiły swoje. Nie mamy klimatyzacji (może i dobrze) jednak dla ciała na początku jest to na pewno duże przeciążenie, i do tego również tak silne oczyszczanie w postaci przepuszczania dużych ilości światła przez siebie.

Tak jak już pisałam – dość dobrze znosilismy upały w stosunku do sytuacji sprzed dwóch lat z Maroka.

http://brygidaibartek.pl/przez-pustynie-bez-gps-a/

Fakt nie jedliśmy prawie wcale, tylko piliśmy dużo rożnych płynów. Gdy już nie mogliśmy moczyliśmy głowę i ciało wodą. Jednak zauważyliśmy, że lepiej robić to w ostateczności, bo inaczej organizm nie aklimatyzuje się, tylko non stop szuka komfortu i chce więcej i częściej się schładzać.

 

 

Bartek zmienił koło, okazało się że kamień, który jakimś cudem pojawił się na tej czystej drodze jako rodzynek, rozerwał oponę, tak mocno, że nie wiadomo czy się uda się ją naprawić (choć mamy tutaj na pewno jednych z najlepszych fachowców w tym zakresie).

Niesamowite jest to, że przejechaliśmy 800 km po pustyni, która w dużej mierze jest kamienista, a tutaj na prostej dobrej szutrówce jakiś pogubiony kamień.

Wszechświat czuwa. A nic nie jest tak oczywiste jakbyśmy chcieli aby było.

I czuwał dalej, bo gdy Bartek dokręcał ostatnią śrubę, pojawiło się 5 terenówek z Krasnojarska (też wracali z pustyni), od razu dali nam porządne łaty do klejenia na zimno, kubek ze swoim logo (pękła nam dzień wcześniej szklanka i mówiliśmy, że po powrocie do cywilizacji trzeba coś kupić, Bartek chciał coś większego).

Aniołowie zeszli na ziemię, aby pokazać nam, że wszechświat nad nami czuwa.

 

Mam pełne zaufanie do wszechświata i daję się z odwagą prowadzić.

 

 

 

A tak przez parę dni na pustyni własnymi samochodami spotkaliśmy tylko radosnego koreańczyka (u mechanika w miasteczku), i niemieckiego Kanadyjczyka jadącego do Meksyku, a tu cała ekipa pomocowa. Nie tylko są, ale od razu oferują pomoc.

Takie cuda dzisiejszego bardzo długiego dnia.

 

 

Dziękujemy za cudowne prowadzenie, wsparcie i pomoc. Jeszcze raz podziękowaliśmy Gobi za czas spędzony na nim, za cudowne prowadzenie, aniołów, widoki, kolory magię, za ten inny wymiar rzeczywistości tutaj na ziemi.

 

Dziękujemy za cudowne spotkania ze zwierzętami – kaszmirkami, wielbłądami, jaszczurkami, mysioskokami (nazewnictwo Bartka – zwierz podobny do myszy skaczący jak kangur) i pluszakiem (to moje nazwanie, zobaczyłam go gdy poszłam w pustynię do „toalety” poczułam, że ktoś mi się przygląda, a potem widziałam cudowne uszka. Niestety gdy się ruszyłam biorąc aparat do ręki uciekło do norki.

 

https://thegobidesertproject.wordpress.com/animals-and-plants/ zdjęcie ze strony 

A mysioskoczek w patrzył nam w okno samochodu

 

 

https://www.pinterest.com/pin/557601997585642745/ zdjęcie ze strony

 

Z radością wjechaliśmy w masyw oddzielający nas od Bogd, powiało chłodem, droga poprowadzona pięknym kanionem zapraszała na nocleg i przy miejscowym duszku (obo) ulokowaliśmy się na nocny spoczynek, z radością ciesząc się rześkim powietrzem.

 

 

 

 

 

 

Pasterz przyszedł nas poogladać , a może przywitać.

I tak scaleni z tym miejscem zasnęliśmy szybko dając wypoczynek ciału i umysłowi.

Aby rano obudzić się wypoczętym i z radością wypić kawę z nowymi znajomymi Rosjanami obozującymi jakieś 3 km niżej.

Kawa siekiera, albo rozmowy o lękach i objawach spowodowały, że po rannej wizycie ciało moje zaczęło się telepać.

Jeszcze nie jestem tak silna, aby tak pootwierana po wizycie w wysokoenergetycznych przestrzeniach przyrody – wejść w miejsce po alkoholowej imprezie. Jeszcze wszystkich tych energii nie mam przepracowanych i nie przepuszczam ich łatwo przez siebie. Dobrze, że nie pomyśleliśmy o wspólnym noclegu.

Ludzie przecież bardzo sympatyczni, pomocni, życzliwi.

A w miasteczku okazało się, że rozcięta opona sama w sobie nie nadaje się do remontu, Pan poradził aby włożyć dędkę do opony.

I znowu kolejne cuda nie tylko znalazł się anioł (czekał w kolejce do wulkanizatora), który pojechał z Bartkiem do sklepu, to jeszcze nie wiedzieć jakim cudem zaplątała się w stosie dętek w naszym rozmiarze 16 – jedna sztuka, mimo że wszyscy tu mają 15-tki.

I dzięki temu mamy troszkę sfatygowaną oponę zapasową, ale mamy….

 

 

 

 

 

 

Cali szczęśliwi dziękując wszechświatowi za wszystkie dary ostatnich dni ruszyliśmy w kierunku Arvayeer – znanego z pierwszej spotkanej przez nas restauracji wegańskiej w Mongolii.

Gdzie jakimś cudem zdąrzyliśmy parę chwil przed zamknięciem.

Nie było takiej fascynacji jak za pierwszym razem, może dlatego, że zobaczyliśmy kolejny raz , że jedzenie jest dodatkiem do życia i można bez niego się obejść i czuć świetnie.

Jednak pomysł aby zamiast sera na górę kotleta sojowego dać ziemniaki puree i polać sosem pomidorowym – uważam za genialny.

 

 

 

Spektakl trwa. W kierunku śpiewających piasków Gobi

W kierunku śpiewających piasków Gobi 7 sierpnia 2015

 

 

 

 

Ruszyliśmy w kierunku nowego, a może już znanego. Bo przecież już od paru dni oswajamy się z Gobi. Droga ku śpiewającym piaskom (odwiedzana najbardziej zaraz po klifach flamingowych) jest mocno turystyczna, ale zagłębiająca się bardziej w pustynię.

Po cudownej odsłonie Gobi z poprzednich dni, byliśmy ciekawi jej kolejnych odsłon.

 

Dalanzador położony jest przy górskim masywie (2800 m.n.p.m) – rodziła się ciekawość co jest za nim. Do śpiewających piasków to ok. 180 km.

 

 

 

 

Za nim pokazał się kolejny masyw i tak jechaliśmy między dwoma łańcuchami górskimi.

Najpierw przejechaliśmy przez góry do miasteczka Bayandalay, by z niego drogą między masywami podążyć wzdłuż pustyni.

Czy pustynia jest zielona?

Zadawałam takie pytania patrząc może z lekkim rozczarowaniem przez okno….

Pustynia zawsze kojarzyła mi się piaskiem, kamieniami, a tutaj zieleń, jurty i stada.

Jechaliśmy praktycznie sami jednocząc się z miejscami. Energia jakże inna niż dotychczas na pustyni czy stepie, bardziej zamknięta, a może dzięki temu bardziej przyjazna (latem jest tutaj ponad 40 stopni, zimą również, ale minus).

 

 

 

 

 

Temperatura stabilnie oscylowała koło 40 stopni w cieniu. Gdyby wcześniej ktoś mi powiedział, że zdecyduję się na wizytę na Gobi w środku lata – wyśmiałabym go, jednak od pierwszych dni pobytu przychodziły zaproszenia, a gdy z dalej z lęków odmawiałam – zaczęły przychodzić monity (mechanik, lama) ………

 

Z odwagą idę za swoimi przewodnikami, po swojej drodze życia

 

I właśnie tak znaleźliśmy się tutaj.

 

Jechaliśmy zieloną doliną między dwoma masywami, gdy nagle zaczęły się pojawiać kopki piasku, przechodzące w wysokie wydmy. Wyglądało to przepięknie.

 

 

 

 

 

Do tego zachód słońca spotęgował faktury i kolory złotego piasku.

Najpierw zachód – potem wschód, do tego niebo z milionami gwiazd i pierwsze w Mongolii ognisko.

Trochę zmęczeni od upału, byliśmy urzeczeni tym co się dzieje, a może przeniesieni do innego wymiaru?

Ten wymiar ma inny język, którego na razie nie znam fizycznie – tylko go czuję, dlatego popatrzcie na zdjęcia. Niech każdy znajdzie tam swój inny wymiar siebie.

 

 

 

 

 

Spektakl trwa opis Bartka może odda trochę magii Gobi

Magiczne chwile na pustyni Gobi.

Spektakl – to określenie które jest najbardziej adekwatne do zobrazowania naswego popołudnia, wieczoru i nocy. Jechaliśmy szeroką na 50 kilometrów doliną, od około 80 kilometrów nie spotkaliśmy rzadnych aut.

 

 

 

 

 

Pojawiły się diuny z żółciutkim piaskiem, pięknie wpisane na tle czarnych gór. Gdzieniegdzie jeszcze zielone krzewinki i trawy dawały możliwość egzystencji w tej dolinie wielbłądom i kaszmirkom. Po przejechaniu kolejnych kilometrów kamienisto-piaszczystą szutrówką – niespodzianka – w oddali widzimy dwie młode gazele, ostro odcinajaсe się na tle nieba. Jeszcze chwilka i już śmigają z szybkością dzikiej antlopy.

 

 

 

 

 

 

Słońce ukryte za chmurką, teraz zaczyna swoim pomarańczowym światłem oświetlać szczyty diun. Delikatne róże wchodzą w kontrast z głębią cienia. Wszystko nabiera plastyczności, trójwymiarowości. Jeszcze długo po schowaniu się tarczy słońca, chmury nad horyzontem są w kolorze kwistej czerwieni.

 

 

 

 

 

Dzień odchodzi – spektakl trwa. Już gwiazdy wypełniają nieboskłon. Wszystko w atmosferze kompletnej ciszy, a po rozpaleniu ogniska – w lekkim trzeszczeniu palącego się drewna. Ognisko małe, bo drewno przywiezione jeszcze z Rosji na dachu auta – nie przeszkadza zagłębić się w przestrzeni wszechświata. Mleczna droga jest naprawdę mleczna, takich miliardów gwiazd nie widzieliśmy jeszcze tak wyraźnie. Po prostu dziura w odległe galaktyki. Przychodzą refleksje nad niewiarygodną butą ludzi, którzy twierdzą ze stanowczością – że życie jest tylko na planecie Ziemi. Może nigdy nie spoglądali w naprawdę rozgwieżdżone niebo.

Spektakl trwa. Dołączają nowi aktorzy, pierwsze spadające gwiazdki, ciągnące za sobą warkocze ognia, jeszcze widoczne chwilkę po wypaleniu samej gwiazdy. Potem szybko przelatujące sztuczne satelity komunikacyjne, a może wojskowe. Wszystko wskazuje na to że senny odpoczynek po upalny dniu nie zostanie zrealizowany, ale na scenę włącza się główny bohater spektaklu – księżyc. W tych ciemnościach jego światło jest niezwykle mocne, rozlewa się po okolicy ukazując góry i doliny, krzewy i kamienie z taką siłą że można by to porównać z grudniowym bezśnieżnym polskim dniem.

 

 

 

 

Gwiazdy zalał potok światła, układamy się do snu – krótkiego zresztą, bo przerwanego wschodem słońca – spektakl trwa – tym razem w miękkim świetle poranka. I znowu lekkie linie dziunek nabierają kształtów i kolorów……

 

Przez pustynię i step z Khovd do Ałtaju

Przez pustynię i step Mongolii – z Khovd do Ałtaju 20-21 lipiec 2015

 

 

Gdzie jedziemy ? – kolejny raz rodziło się pytanie .

Na to szybko przychodzi odpowiedź – gdy ma się dobre prowadzenie i jest mu posłusznym. Do tego nie ma większych pragnień, a u nas …..???

Pragnienie o wariancie drogi północnej – bo ta południowa to magistrala (i ominęlibyśmy piękną przełęcz z płaskowyżem!) bez gór i większych trudności terenowych. Pewna część asfaltem.

 

 

 

 

Coś krzyczy – chce na północną drogę, jednak pozostaje tylko krzyk – bo tam nie ma zaproszenia – a pytanie – gdzie jedziemy? – powtarzane jest jak mantra.

Bo umysł krzyczy – ja chcę drogą północną, a dusza południową – ciało nie wie gdzie kroczyć. Przewodnicy duchowy są pozbawieni głosu, a głos duchów miejsc – słabo słyszalny. Nie ma spójności…

 

Mam spójność ciała, umysłu, duszy na mojej drodze życia, słuchając przewodników duchowych, duchów miejsc

 

– Pojedźmy kawałek w stronę północy, a jak będzie ciężko zawrócimy – zaproponował Bartek.

Wszechświat jednak nie chciał nas w ogóle wpuścić na tę drogę.

 

– Poprośmy o podpowiedź wszechświata – może spotkamy jakiś aniołów z informacją dla nas – bądźmy uważni – stwierdziłam.

Przy sklepie spotkaliśmy spotkaną wczoraj przy rzece parkę motocyklistów:

– Jechaliśmy tamtą północną drogą 170 km i zawróciliśmy – brody, grząski piasek i duże kamienie, nawigacja gubiła szlak.

Brody czy piaski nie były większą przeszkodą dla nas, ale kamienie tak….. butki landrynki są szutrowe, bez ekstremów.

I tak pojechaliśmy drogą południową do Ałtaju, 420 km przez step, najpierw 170 km asfaltem, a potem już terenową drogą (dlaczego podpowiedzi wszechświata kierują nas w lipcu na pogranicze Gobi?).

 

 

 

Byliśmy blisko pustyni, żar lał się z nieba, zatrzymaliśmy się w jednej przydrożnej kafejce chłodząc się nieco. Potem drugiej, gdzie znaleźliśmy nie tylko kubek zimnej herbaty, ale również możliwość położenia się (2 kubki herbaty i jakieś drożdżowe kulki 1000 – 2 zł.)

Sama knajpka przypominająca standardem może karczmy sprzed 50 lat i dalej. W budyneczku bez klimatyzacji mimo 40 kilku stopni za zewnątrz panował przyjemny chłód, duży stół , telewizor zasilany z baterii słonecznej, i siedzisko tak szerokie, że można się na nim położyć i zasnąć.

 

 

 

 

 

 

Bardzo miła atmosfera zarówno gospodarzy jak i klientów.

Obok górski potoczek z wodą gdzie można się umyć.

Takie miejsce to dar od bogów, w sytuacji gdy już świat zaczyna się troszkę kolebać od upału.

Dziękujemy mu za wytchnienie, za ten chłód.

No właśnie najpierw mamy domy, które są chłodne latem i ciepłe zimą, potem korzystamy z „marketingowych dobrych technologii” i ……… zimą dajemy więcej na ogrzewanie, a latem kupujemy klimatyzator, a potem Ci bardziej odważni ……….. wracają z powrotem do starego. I tak koło się zamyka.

Jechaliśmy przez pusty o tej porze roku step, napełniając się jego przestrzenią. Gdzieniegdzie opuszczone domostwa nomadów, którzy teraz są w górach, a powrócą tutaj jesienią.

 

 

Nomad to nie osoba bez domu ( bezdomna), w klasycznym zakresie ma dwa domy letni i zimowy. Lato spędza zazwyczaj wysoko w górach w przenośnej jurcie (gdzie chłodniej i więcej trawy dla zwierząt), a zimę na łąkach bliżej pustyni, razem ze swoimi stadami ( jeszcze nie karmią ich paszami z hormonami i antybiotykami).

Stepie szeroki………., długi – gdzieś na horyzoncie czasami migoczą góry, tworząc jakby granice tego co teraz możliwe, takie nieostre. Step jeszcze zielony…..

 

Nieograniczona przestrzeń możliwości ziemi przechodzi przez ze mnie teraz

 

 

 

Noc oczywiście na stepie, wśród rozgwieżdżonego nieba, gdzie nieograniczona ilość gwiazd i mgławic chce się nam pokazać w jednej chwili .

 

Nieograniczona przestrzeń nieba przechodzi przez ze mnie teraz.

 

Niebo, ziemia tańczą w nas przeplatając się nawzajem.

 

Miejsca piękne do życia, ale jakże trudne, gdyż tutaj każda myśl błyskawicznie się realizuje. Może dlatego najpierw przysłowiowa Ewa zjadła jabłko, a potem ludzie zaczęli jeść coraz więcej, gdyż zauważyli, że wtedy złe myśli się tak szybko nie materializują (dobre też, jednak zapewne na początku chodziło o złe). Tak, tak … , tak – szybko się nie materializują, czasami odsuwane są na lata, czasem na przyszłe pokolenia, gdzie już nikt nie zauważa związku choroby ze złą myślą własną lub prapraprzodków.

 

Pozwalam sobie jasno, konkretnie, przejrzyście myśleć

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kolejny dzień był dla nas nie lata niespodzianką. Jadąc przez step, o tej porze suchy, przyglądając się budowie nowej drogi przez Chińczyków (nie zawsze najmądrzej),

 

 

witając się z kolejnymi duchami dolin, znaleźliśmy się w miejscu, gdzie step ustępował miejsca czarnej, kamienistej pustyni, a może półpustyni bo poprzecinanej teraz suchymi rzekami.

Nie chcieliśmy na pustynię – hihihi – mówisz i masz, bo to czego się boisz, nie chcesz – też się materializuje.

Powitaliśmy się z duszkiem stojącym na granicy zielonego stepu i czarnej pustyni.

 

 

 

 

 

 

Znaleźliśmy się na pustyni, żal lał się z nieba, na szczęście również wiał wiaterek – jeszcze nieco chłodnawy.

– Czy nie przypomina Ci to czarnej pustyni w Maroku – zagadnęłam Bartka.

– Tylko tam była to droga ekstremalna, a tutaj normalna droga przez kraj .

Uśmiechnęliśmy się do duchów miejsc, siebie, sobie nawzajem i zagłębiliśmy w kamienistą czerń pustyni, zdecydowanie gorącą. Pozwalając słońcu przechodzić przez nas, bez zatrzymywania go na zapas. Napełnialiśmy się światłem, a nadmiar stapiał się z przestrzenią.

 

 

 

Praktycznie od paru dni nie jemy, dużo pijemy i czujemy się dużo lepiej niż jak wcześniej jedliśmy w upały. Brak jedzenia powoduje, że mamy więcej przestrzeni do wypełnienia jej światłem, praną , światło obmywa nas, karmi, organizm nic nie musi trawić w żołądku – nic nie fermentuje, ma energię na to by zanurzyć się w świetle boskiej energii.

 

Uwalniam się od przymusu jedzenia, pozwalam się sobie napełnić boską energią

 

Bez jedzenia bez problemu znoszę upał dochodzący do 45 st. C. , wilgotność minimalna, gdyby ktoś mi powiedział, że w lipcu wytrzymam na pustyni – wyśmiałabym go, a teraz znoszę to bez jakiś większych problemów. Jeszcze parę lat temu od upału bolała mnie zaraz głowa, jadłam wtedy paracetamol. Teraz zero okularów, kapelusza, jedzenia, paracetamolu, kremów z filtrami i jest super.

 

Dziękuję wszechświatowi, że pozwolił mi przepuszczać przez siebie gorąc, pozwalając napełniać się światłem.

 

 

 

Droga szutrowa, kamienista, prosta zazwyczaj wielopasmowa -wszystkie drogi prowadzą do celu – jedyny problem to wybrać właściwą drogę, a właściwą to znaczy najlepszą nawierzchniowo, bez tarki. Bo jazda po tarce to ciężka wibracja non stop.

A na pustyni niebo dotyka ziemi, między nimi tworzy się jasna przestrzeń, tak część wspólna świata ludzi i bogów. Miejsce gdzie światy się spotykają – tworzą jasną przestrzeń.

 

Do pustyni pięknie pasują wielbłądy, które majestatycznie ją przemierzają , pokazując nam, że wiele można osiągnąć małym kosztem energii.

Nie mogę się napatrzyć na te piękne zwierzęta. Nasycam się ich wdziękiem i wytrwałością.

 

Jestem kobietą pełną wdzięku, która z wytrwałością kroczy przez życie swoją drogą.

 

I nagle pojawiły się wzgórza wjechaliśmy między nie i temperatura spadła do ok. 30 stopni, wiaterek zrobił się teraz bardziej chłodny, choć trzeba przyznać, że wiał cały dzień i bardzo pomagał. Teraz wjechaliśmy między góry, podjechaliśmy na przełęcz przywitać się z duchami miejsc. Miejsce od razu zaprosiło nas na dłużej, na ugruntowanie przepuszczonych na pustyni energii.

 

 

 

Jeszcze na początek pojechaliśmy do miasteczka Ałtaj.

Dziękujemy za te cudowne przestrzenie, za pokazanie nowych możliwości naszych ciał, za odpuszczanie lęku przed upałem, za bezpieczne przeprowadzenie nas tym szlakiem. 

Przez Górny Ałtaj – 500 km przez góry

Przez Ałtaj 13-14 lipca 2015 r.

 

 

I podążyliśmy przez Ałtaj, ponad 500 km przez góry Ałtaju. Sama republika Górnego Ałtaju zajmuje trochę więcej niż połowa Polski, a mieszka w niej …… uwaga, uwaga …….. 200 000 mieszkańców z czego 1/3 w Gorno Ałtajsku. Zanurzyliśmy się w tę przestrzeń, uważnie obserwując "co nas zapraszać będzie".

 

 

Do przejechania 500 km bardzo dobrymi drogami, bo Górny Ałtaj ma praktycznie jedną drogę o europejskiej nawierzchni. Jechaliśmy wolno, zatrzymując się to w kafe, to nad rzeczką. Wolno, bardzo wolno. Czasami wydawało mi się, że za wolno ….. jednak mając doświadczenie sprzed paru dni pozwalaliśmy sobie na to tempo. Ałtaj oswajał się dla nas.

Kolejne kawałki gór odsłaniały się dla nas.

Gdy odjechaliśmy od rzeki Katuń, zostawiając ją po lewej stronie, ruch zmalał i zrobiło się dużo przyjaźniej.

Na początku drogi, zresztą jeszcze na noclegu nad rzeką Katuń, rano powitały nas motyle, które radośnie wlatywały do samochodu oznajmiając nam :

 

– My się już przeobraziliśmy w piękne istoty, a WY?

 

Gdzieś w duszy pojawił się lęk, że pięknym i spełnionym można żyć krótko (motyl żyje tylko 3 dni).

 

Uwalniam się od przekonania, że w pięknie i spełnieniu żyje się krótko

 

Pozwalam sobie żyć długo i szczęśliwie w spełnieniu, pięknie i radości.

 

Motyle towarzyszyły nam przez ok. 100 km będąc wszędzie, chmarami latając nawet po drogach. Ci nasi piękni przyjaciele przypominali nam, że zachodzi w nas przemiana, przepoczwarzenie.

 

 

 

 

Podążam drogą mojego przeznaczenia i czuję, jak każdego dnia jest mi lepiej, lżej i łatwiej

 

Stare odchodzi, pojawia się nowe i my idziemy z odwagą ufnością naprzeciw temu.

 

 

Dzień minął już w całkiem innym nastroju, na wieczór zaprosiła nas rzeczka, gdzie zaraz do wspólnego ogniska zaprosili nas podróżujący Rosjanie. Dając informacje co możemy zobaczyć na Ałtaju.

 

 

Ognisko trzeszczało, rzeczka szumiała, więc i niebo pierwszy raz w czasie naszej podróży pokazało się w odsłonie miliardów, trylionów i ………. gwiazd z mgławicami. Znów poczulismy się jak małe cząstki we wszechświecie, które patrząc w ogrom wszechświata radują się, że mogą tu być i doświadczać tej podróży po ziemi.

Noc była chłodna, a po niej nastąpił upalny dzień, jechaliśmy dalej na południe wśród już kamiennych gór i stepów, miejsc którym piękne rzeki, strumienie, potoki dodawały życia i uroku.

 

 

 

 

Czasami góry były lesiste czasami bez drzew, , potem już drogą z widokiem na lodowce,

gdzieniegdzie pojawiały się samotne domostwa (zamieszkałe),

 

 

 

gdzieniegdzie wioski, gdzieniegdzie turystyczne domki. Stawaliśmy, spacerowaliśmy, kontemplowaliśmy, chyba przez cały dzień przy świetnej drodze ujechaliśmy 200 km, jednak jakie to ma znaczenie.

Byliśmy na swojej drodze i w tym tempie byliśmy prowadzeni.

 

 

 

 

Zaznajamianie z Ałtajem krok po kroku.

 

 

 

 

 

I tak znaleźliśmy się w miejscu dla którego warto przebyć długą drogę, tylko dla niego, byliśmy u stop pięknej góry, królowej Ałtaju.