PROGRAMY UMYSŁU
now browsing by category
Sam na sam z lamą Itigełowem na 3 wizycie
Sam na sam z Lamą Itigełow na 3 wizycie 1-3 października 2015
Datzan Iwolgiński zaprosił nas po raz kolejny, a może inaczej lama Itigełow. Gdzieś pojawiła się myśl, że 2 października ma być jakieś święto, więc po zreperowaniu landrynki w Ułan Ude późnym wieczorem, a właściwie nocą pojechaliśmy do Iwołgińska by zając nasze miejsce przy świętym źródełku.
Gdy jechaliśmy mówiliśmy, zostaliśmy poproszeni, aby zdać relację z ”dobrze odrobionych lekcji”.
Gdy byliśmy tutaj 1,5 miesiąca temu pierwszy raz było lato, 2 tygodnie temu piękna jesień, a teraz już późna jesień z popadającym śniegiem.
Nic nie musieliśmy robić więc powoli organizm zaczął się regenerować po oczyszczaniu w sanatorium. Około 14 dopiero poszliśmy do klasztoru okazało się, że nie ma żadnego święta. Jest cicho, spokojnie, wręcz sennie. Powiem szczerze, że chyba tak najbardziej lubimy.
Wszystko było jakieś inne niż znane nam z ostatnich dwóch wizyt. Pierwsza była niedługo po pożarze dachu, był to czas pożogi, czyszczenia. Teraz wszystko się budowało nie tylko nowy dach, ale powstawały nowe chodniczki, remontowano młynki.
Czy my się też w tym tempie zmieniamy – zaczęliśmy się zastanawiać.
Jak tak to nas to cieszy.
Aż miło patrzeć jak tutaj wszystko rośnie. Tym razem z radością można i dać datek.
Powoli miarowo pada śnieżek, płatki spadają i od razu topnieją.
My też rozmarzamy ze swoich zbroi, otwieramy nasze serca na siebie i na innych.
Uwalniam się od zbroi na ciele
Otwieram moje serce
Niektórzy już nas poznają, pytają co tutaj robimy.
Sprzedająca bilety do lamy Pani – pierwszy raz wielka fanatyczka – teraz opowiada o Chinach i namawia do wizyty.
Energia jest niesamowita.
Do lamy wchodzimy z grupą 10 Mongołów, atmosfera jest kameralna.
Gdy patrzę na lamę mam wrażenie, że do mnie mruga. Dziękuję za dotychczasowe prowadzenie i proszę o unormowanie mojego tętna i dalsze bezpieczne dla mnie rozświetlanie.
Rozświetlam siebie spokojnie i bezpiecznie
Siadamy na krzesełkach 5 metrów od lamy i pogrążamy się w medytacji.
Gdzieś pojawia się myśl – kiedy mnich zacznie się modlić? – myśl robi się natarczywa.
Nie oczekuj niczego, nic nigdy nie jest takie samo słyszę
Mongołowie się modlą i jak oni mają w zwyczaju, w miarę szybko wychodzą, opiekujący się nami mnich odprowadza ich do drzwi.
Zostaliśmy sami tylko my i lama. Takie niesamowite spotkanie twarzą w twarz. Patrzymy po sobie troszkę zaskoczeni tym co się stało.
Łapiemy się za ręce i prosimy lamę aby pomógł nam otworzyć się na miłość do siebie, a przy okazji innych. Abyśmy otworzyli swoje serce. Rozmrozili je.
Otwieramy się na miłość do siebie nawzajem
Po dwóch minutkach wraca mnich, a my w takiej radosnej atmosferze wychodzimy z datzanu. Chodzimy dalej po innych datzanach z radością kręcąc młynkami, a potem grzejąc się na herbatce w kawiarence.
Jednak dzień nie obył się bez lekcji
Miłości czy współczucia.
Koło klasztoru i na jego terenie biega wiele psów, które proszą o jedzenie, jest to normalne i mało na to reagowaliśmy. A teraz zobaczyliśmy sukę z dwójką maluchów. Patrzyła na nas taki oczami, że poszliśmy do sklepu i kupiliśmy chlebek. Jeden mały rzucił się jak szalony do jedzenia odganiając drugiego. Tamten biedak trząsł się cały z zimna. Podrzucaliśmy mu, jadł jednak niewiele. Wcześniej widzieliśmy, że ssał matkę.
Więc lepiej sobie pójść, bo wtedy zjedzą i suka przekryje go sobą. A dla dużego psa, wychowanego w takim klimacie nawet spanie w śniegu to żaden problem – widzieliśmy to na półwyspie Kola.
Czułam, że lepiej nie ingerować.
Jednak na tym nie koniec
W kawiarence widzieliśmy dziwnego mężczyznę z dużą walizka, po czasie wyszedł a teraz leżał przy drodze prosto na ziemi z walizką obok. Bartek podszedł do niego.
Powiedział mu, że przyjechał z Mongolii, a noclegi w Rosji za drogie.
Gdy Bartek zapytał pokazując czy nie jest mu zimno.
Odpowiedział, że nie. Zresztą wcale się nie trząsł.
I położył się dalej.
Mnie naszło wzruszenie łzy popłynęły.
A potem naszła refleksja czy robiąc komuś wg mnie lepiej nie robię mu gorzej.
Zapytałam wszystkie swoje duchy opiekuńcze i tego człowieka co mogę zrobić.
Usłyszałam, że nic, co gdzieś bym chciała.
Pozwól doświadczać innym ich życia, nie ingeruj nawet dla ich wg Ciebie dobra
Poprosiliśmy wszystkie istoty światła o najlepsze doświadczenie dla tego mężczyzny.
Zresztą jak mu będzie bardzo zimno, to mieszkają tam mnisi i myślę, że jakoś mu pomogą.
Trudne lekcje dla mnie. Zresztą wszyscy święci i sam bóg, nie działają za nas tylko pozwalają nam doświadczać życia.
I znów zajęliśmy miejsce koło źródełka, tym razem w naszej Iwolginskiej telewizji było pochmurno , a tutejsza młodzież umówiła się na mecz.
Szkoda tylko, że nie mieli jakiś oznaczeń widocznych kto z jakiej drużyny.
Po tygodniu bycia odciętym od przyrody w sanatoryjnym pokoju, teraz cieszymy się jej bliskością w dzień i w nocy.
To inny świat, tam okno z widokiem na przyrodę, a tutaj ona dookoła.
Gdy czytałam Żeromskiego zamarzył mi się dom ze szkła, wtedy pokazywany był jako iluzja. Teraz jest w pełni realny i mam nadzieję, że na realizację tego marzenia przyjdzie czas.
Uwalniam się od przekonania, że coś jest nierealne.
Każdy pomysł jest realny,tylko w określonym czasie i miejscu.
Poprzednie nasze wizyty u lamy
Pierwsza http://brygidaibartek.pl/wyjdz-poza-przeslanie-lamy-itigelow/
Druga http://brygidaibartek.pl/z-kolejna-pielgrzymka-do-lamy-itigeowa/
Refleksje z “głodowania” albo rozświetlania
Parę dni na głodówce, oczyszczaniu rozświetlaniu – refleksje Brygidy i Bartka 23-30 września 2015 roku
Refleksje Brygidy
Pierwsze 2 dni były rewelacyjnie ok. Czułam się normalnie, biegałam załatwiałam wszystkie sprawy, żadnego dyskomfortu, ani w ciele, ani w umyśle.
Fakt denerwowało mnie to co tutaj było, nie przepuszczałam tego przez siebie.
I w trzecią noc żołądek zaczął wariować. Na czwarty dzień do tego doszedł puls 120, a w 7 dzień i 150. Wysoki puls połączony był z bólem żołądka, a gdy ból mijał również puls się stabilizował. I nawet była siła na spacery.
Oczywiście zabiegi masaże, sauna lewatywy wyciągały z ciała dodatkowe toksyny.
Niesamowite jak silna terapia. Już zapominałam co ze mnie wychodziło.
Jakaś ciężkość, choroby, martwienie się otoczenia, że jestem chuda, a nie pięknym pyzatym (mającym wiele kilogramów nadwagi) dzieckiem.
Grube dziecko było w modzie lansowaną przez otoczenie. Bo na pewno nie przez moją mamę, która jak sama mówiła najlepiej się czuła gdy ważyła 48 kg, ale otoczenie……..
Mama zawsze dawała mu priorytet i zamiast mnie po prostu kochać taka jaka jestem – próbowała non-stop porównywać.
Uwalniam się od przymusu porównywania z innym
Jestem sobą
Tak porównywanie z najlepszymi to cecha nauczycielska (praktycznie chyba nie znam osoby będącej dzieckiem nauczycielskim, aby nie miała pewnych cech).
I to wszystko wychodziło, wychodziło……….
A ja gdzieś nie umiałam tego odpuścić, bałam się.
Ustawiliśmy to i okazało się, że mam program, że jak żyję swoim życiem, robię to co lubię zaraz muszę ukarać się chorobą. Ile razy słyszałam, gdy robiłam to co uwielbiałam, że nagonię coś, że coś mi się stanie. Bo gdybym zachowywała się jak inni – na pewno byłabym zdrowa.
Tylko kim Ci oni są????
Uwalniam się od przekonania, że gdy idę swoją drogą muszę być chora
Robię to co kocham, w pełnym zdrowiu, radości i miłości
Zastanawiające było to tętno, które notabene nie pozwoliło mi ostatniego dnia dokończyć procesu wg planu. Lekarka stwierdziła, że trzeba wyjść, dostałam tego dnia i następnego kroplówki z soli fizjologicznej i do picia ok 500 ml wywaru z moreli do picia przez cały dzień.
Gdzieś jest ściana????
Takie objawy jak teraz żołądek i tętno miałam od dziecka, były momenty, że zaczynałam się trząść, potem to przechodziło, czy musiałam usiąść bo myślałam, że zemdleję.
O co chodzi, musi to być bardzo głębokie i bardzo głęboko zakopane.
Do tego dochodziły emocje, zachomikowane w brzuchu.
Odkryłam, że emocje inaczej mówiąc nerwy dają mi siłę i są moją ochroną.
Uwalniam się od przekonania, że emocje dają siłę i ochronę
Siłę i ochronę daje mi spokój, miłość i boskie prowadzenie.
Tak dobrze powiedzieć …………….
Jednak wszechświat dał odpowiedź we śnie. Gdy już opuściliśmy sanatorium i spaliśmy niedaleko Ułan Ude przyszedł sen :
Miałam klucze od sprzedanego domu po rodzicach i chciałam je oddać właścicielowi, podjechałam pod dom, nikogo nie było. Weszłam więc do środka.
Bartek, który był ze mną zapytał – co robisz?
– Popatrzymy co się zmieniło – stwierdziłam.
Potem przyszli znajomi, dom był wiele razy większy niż ten po rodzicach, więc miejsca było dużo rozpoczęła się imprezka.
Bartek tylko mówił – co robisz????
– No co mogą mi zrobić ??? – zaczęłam się zastanawiać wykorzystując moją wiedzę prawniczą
– No wezwać policję.
Pojawił się strach dość silny paraliżujący .
Zaczęłam się przebudzać, od dziecka mam dar, że jak coś złego mi się śni, po lekkim przebudzeniu transformuję to na pozytywne w drugiej części snu.
I tak i teraz świadomie zaczęłam odpuszczać emocje, które ustępowały .
– Źle robiłam ma prawo wezwać policję- uspokoiłam się i zapadłam w głęboki sen .
Już spokojna zaczęłam sprzątać w tym domu, gdy poinformowano mnie, że właściciel przyjechał i rozmawia z Bartkiem.
Ja sprzątałam kuchnię.
Nagle właściciel wchodzi do kuchni w jaskrawo żółtych kąpielówkach i z nożem czy sztyletem skierowanym w moją stronę z chęcią zabicia mnie.
Emocje podskoczyły do zenitu – tego się nie spodziewałam – on zaczął krzyczeć, a ja stałam i nic nie mówiłam, odpuszczałam życie, ciało, uspokajałam emocje.
Gdy stałam się spokojna on odłożył swoje narzędzie, a ja się obudziłam.
Niesamowity sen. Gdybym zaczęła się szarpać, na pewno byłbym zginęła. Pokazał mi siłę spokoju.
Spokój daje mi siłę
A co z tętnem ……..
Tutaj kluczem okazał się pośpiech. Zawsze lubiłam coś robić w swoim rytmie, po prostu przychodził czas – robiłam, a gdy nie leżałam. Ojciec non-stop mi mówił, że już powinnam to i tamto zrobić, że gdybym to zrobiła miałabym spokój i mogłabym leżeć.
Byłam szybka w działaniu, jednak miałam wrażenie, że mam się śpieszyć i spieszyć.
Jeszcze tego nie zrobiłaś, jeszcze, jeszcze…………
Taka presja niby łagodna, ale non- stop.
Uwalniam się od presji innych
Pozwalam robić sobie wszystko w moim rytmie.
Robił to zapewne w dobrych intencjach, bojąc się, że nie zdążę.
Uwalniam się od lęku, że czegoś nie zdążę
Wszystko robię we właściwym czasie
Tak we właściwym czasie, a nie wtedy kiedy oczekują tego ode mnie inni.
Mam nadzieję, że teraz tętno zacznie się uspokajać.
A co do samego procesu to na pewno stwierdzę, że jeden z silniejszych jakie przeszłam w życiu.
Mimo, że trwało to niecałe 7 dni.
Zabiegi, brak jedzenia, destylowana woda, oczyszczała ciało na wszystkich poziomach.
Dodając pracę z umysłem już we własnym zakresie, można mieć niezły proces…
Podziwiałam osoby przyjeżdżające tu na głodówki.
Moja towarzyszka z sauny 8 dnia głodowania, mówiła, że nie ma siły mówić – bo jej mowę blokuje, ale na wszystkie zabiegi chodziła.
Spotkany Kazach w 3 dzień suchej diety bez wody – robił to pierwszy raz w życiu – postanowił pobiegać.
Inna dziewczyna otyła przyjchała się odchudzać na 21 dni – pierwszy raz w życiu ograniczając jedzenie.
Czy są z żelaza, czy nie przejmują się ciałem, czy może dużo, dużo szybciej dopuszczają zmiany do swojego życia????
I jeszcze jedno – gdy wyskoczyło mi 7 dnia to wysokie tętno – nikt nie zakazał mi iść na zabiegi i do sauny. Wręcz było to wskazane (!!!!!!!!!!!!).
Tak odpuszczania będę się na pewno od nich uczyć.
Uwalniam się od blokowania przepuszczania energii
Pozwalam sobie pozbywać starych niepotrzebnych przekonań szybko, we właściwym rytmie.
Poddaję się rytmowi wszechświata z pełnym zaufaniem, miłością i radością.
Refleksje Bartka
Postanowiłem podzielić się wrażeniami z pobytu w sanatorium. To cenne doświadczenie, ponieważ tzw. głodówki pod opieką lekarza w Polsce są rzadkością. A oddział oficjalnej medycyny dopuszczając leczenie głodem połączonym z zabiegami to już egzotyka. No właśnie zabiegi, jest ich dużo i wymagają hartu ducha nawet dla jedzącej osoby. Codzienna sauna, borowina, masaż, lewatywa, wanna z wodą mineralną lub podwodny masaż strumieniem wody, kontrola u lekarza powiązana ze staniem w kolejce, a przede wszystkim picie tylko wody destylowanej spowodowało u mnie głęboki kryzys przez pierwsze trzy dni. Podłoga się uginała, a ściany pomagały. Na kolejne zabiegi typu gimnastyka i zapisaną przez lekarza siłownię nigdy nie poszedłem. Podobnie było z zaleceniem długich spacerów. Rosjanie, a szczególnie Sybiracy to ludzie ze stali……. Po trzech dniach kryzys ustąpił, pozostała słabość. MIMO ŻEOD SAMEGO POCZĄTKU TRAKTOWALIŚMY TEN POBYT JAKO OKRES ODŻYWIANIA SIĘ CZYSTĄ PRANĄ ( a nie głodówki!) moje ciało traciło codziennie fenomenalną ilość dekagramów wagi ( ok. 80-90 dkg). W moich wcześniejszych takich doświadczeniach , łącznie z procesem pranicznym u Wiktora Truvano, gdzie był dodatkowo okres trzech dni bez wody, spadek wagi był o połowę mniejszy. Osiągnąłem wagę najniższą w życiu, przekraczając barierę która półtora roku temu wywołała u mnie pojawienie się głębokiego lęku o życie. Teraz go nie było.
Dało mi to natomiast wgląd w prawdę o sobie, ponieważ u ludzi prawidłowo otwartych na przyjmowanie energii pranicznej nawet podczas codziennego wysiłku nie występuje spadek wagi ciała. Są jeszcze we mnie programy w umyśle i ciele które zakłócają możliwość pełnego otwarcia się na odżywianie energią praniczną. Dlatego postanowiłem puki co wspierać odżywianie swojego ciała lekką, smaczną dietą frutariańską, ponieważ to na niej czuję się dobrze, mogę biegać, jeździć po górach na rowerze, a zimie na biegówkach ( i bez żadnych fanatyzmów, bo jak w Mongolii cena jabłek waha się między 10 a 20 zł za kilogram to nie mam nic przeciwko zupie np. z marchewki i grzybów, albo przepysznym mongolskim ogórkom lub kapuście z których robimy kiszonki itp.)
Tak na marginesie okres z przed procesu u Truwano, kiedy pracowaliśmy z Veni był najbardziej cenny, wtedy niczego nie oczekiwałem, a moje potrzeby względem ciężkich produktów spożywczych odchodziły same – odpadały.
Po procesie rozpoczął się okres oczekiwania, wymuszenia postępu, wręcz fanatycznego podążania do celu bez odstępstw, łącznie ze znalezieniem programu że umysłem pochłoniętym wizją prany dążyłem do zniszczenia ciała (pogłębiało jeszcze to zjawisko rozliczanie mnie przez środowisko ezoteryczne! – to presja która czasami pomaga – tym co mają żandarma w głowie – ale najczęściej przeszkadza).
Teraz rezygnuję że swojego żandarma i postanawiam odbudować swoje ciało, tak odbudować – bo z tym nie czuję się komfortowo. Choć tak znowu źle nie jest, niedawno trzej żołnierze zaprosili mnie do pływania pod prąd silnego strumienia, jako jedyny wypłynąłem powyżej na spokojną wodę.
Ważne tylko by dieta nie odbierała lekkości w ciele, umyśle i duszy, a zmiany pojawią się same w odpowiednim dla mnie czasie.
Kierunek praca z praną trwa nadal, tylko z akceptacją że doświadczanie ziemskości to także doświadczanie bogactwa boskich smaków owoców i orzechów – co mi jest na ten moment jeszcze potrzebne.
A jak wracaliśmy do większej ilości materialnego jedzenia?
Na początku w sanatorium dano nam odwar z moreli, bardzo silny. Pierwszy dzień po prostu wprowadziliśmy wodę ze smakiem.
Na drugi dzień powoli mus z owoców. Trzeciego owoce i chlap zupki z warzyw.
Przez 5 dni nie jedliśmy soli, a teraz gdy jest w czymś, ale nie specjalnie, szczególnie ja
Do tego zupki z zieleniny i drobniutko pokrojonych ziemniaczków lub miksowane na krem, owoce
Teraz 6 dni po zakończeniu okresu powstrzymania się spożycia, jemy to co zwykle czyli owoce i warzywa.
Lewatywy, które na początku wydawały się lekkie (gdyż schodziła z nas tylko woda) rozmiękczały to co głębiej i gdy zaczęliśmy jeść zaczęły wypychać znajdujące się w jelitach starocie (nawet i 5-6 dnia).
Teraz czujemy się normalnie, jednak dużo bardziej świadomi siebie, swoich ciał, tego co gdzieś niedomaga i co prosi o zainteresowanie.
Jeszcze raz dziękujemy za ten czas.
Z kolejną pielgrzymką do lamy Itigeowa
Z kolejną pielgrzymką do Lamy Itegełow 16-18 września 2015
Długa noc zaczęła się za Erdenet (350 km przed granicą z Rosją) – był wieczór, słońce kładło się do snu. Zakładaliśmy kupione z miasteczku ogórki do słoika i ściągałam z internetu kolejne odcinki kosmicznej transmutacji, Adama Anczykowskiego, które zamigotały na facebooku mówiąc – pooglądaj nas.
Droga coraz bardziej zatłoczonymi drogami w coraz czarniejszej nocy, była lekka właśnie dzięki słuchaniu Pana Adama. Pojawiały się rzeczy całkowicie znane, ale również takie które gdzieś tylko ogarniałam wcześniej umysłem, a teraz gdy mówiła to osoba której były częścią – dochodziły do świadomości. Otwierały kolejne przestrzenie wewnątrz .
Nie ma separacji, oddzielenia
Wszyscy jesteśmy jednym
Tak, tak z przyrodą to czuję dobrze, ale z ludźmi …….
Nie stawiam granic, ale przecież je stawiam lękami, poczuciem winy, oceną siebie czy innych…
Pokochaj to co nie jest do pokochania dźwięczało w komputerze
Bartek w środku nocy ( o drugiej! – i nie wiedzieć czemu jedzie dalej) dolewa paliwa z kanistra do landrynki (mieliśmy w zapasie, a teraz bez sensu kupować w Mongolii bo jest 2 razy droższe niż w Rosji, w Rosji 2 zł , w Mongolii 3,8 zł). To pierwsza noc w historii jak go znam, gdy jedzie spokojnie, bez przymusu znalezienia miejsca na nocleg i bez senności. Do tego chce mu się jeszcze wlewać paliwo, po ciemku w temperaturze ok. 4 stopni, odmotowując paski!
Co się dzieje???
2,30 w nocy – dojeżdżamy na granicę – zawsze mówili nam, że w nocy poza weekendami nie ma ludzi, a tu…. osobówek, może nie bardzo dużo, ale kilka czy kilkanaście autokarów!
Od razu test kochania.
Pokochaj to co jest nie do pokochania
Może nawet nie gdzieś na dalszym poziomie jak tłumaczy Pan Adam, ale na moim na ten moment.
Do tego o 6-tej rano zmiany urzędników, które trwają i trwają…. szczególnie po rosyjskiej stronie.
Pokochaj co jest nie do pokochania
O 10 rano jesteśmy po rosyjskiej stronie, po zimnej, mroźnej nocy słoneczko ogrzewa przestrzeń…. pokazują nam zmiany jakie zaszły w nas….
Granica to nie był warsztat tego co może być, to był warsztat życia.
Pokochaj to co nie jest do pokochania
Także tych Mongołów pchających się wrednie, wyprzedzających nawet przy granicznym szlabanie, gdy zobaczą troszkę luki, trąbiących. Do tego zmęczenie i chłód nocy.
Po pokonaniu przejścia granicznego powinniśmy iść spać, jednak rozbudzeni ciepłym słońcem poranka jedziemy dalej w kierunku Bajkału, a co za tym idzie Ułan-Ude i Iwołgińskiego Klasztoru z naszym żywym, "nieżywym lamą". Do Lamy mamy ok. 200 km, jedziemy spokojnie, w pewnym momencie zmęczenie ścina nas z nóg. Kładziemy się na 2 godzinki….. i gdy wstajemy jesteśmy w pełni zregenerowani.
Kolejne kilometry, zakupy (doładowanie internetu, zakupy u babuszek na targu) i nagle już przed Iwołgińskiem potężnie czarne chmury spowijają niebo.
Ładnie lama nas wita – śmiejemy się.
Jedziemy, patrzymy w czarną przestrzeń otuloną kropelkami deszczu.
Gdzieś pojawia się myśl gdzie mam kurtkę przeciwdeszczową.
Dwa kilometry przed klasztorem wychodzi słońce oświetlając nam drogę przed nami, takim światłem, które nie sposób przepuścić przez siebie ( i oczy).
Choć dlaczego tego nie zrobić, w końcu jedziemy do lamy – wtedy na horyzoncie pojawiam się piękna tęcza, wyraźna i w najbardziej wyraźnym kawałku podwójna.
Zatrzymujemy się i cieszymy jak dzieci, nie tylko tęczą, ale również tym, że lama tak serdecznie nas wita.
Jakie powitanie – mówimy wzruszeni radośnie.
Z ciemności w światło wszystkich kolorów świata
I znów jak trzy dni wcześniej nad Chubsgul – przepuszczamy to światło przez siebie, bawiąc się i ciesząc.
Przepuszczam światło przez siebie z radością bawiąc się przy tym jak dziecko.
Jesteśmy troszkę w innym świecie – tak mocno zaskoczeni tym wszystkim co się dzieje.
Jednak to nie koniec niespodzianek.
Gdy podjeżdżamy pod datzan widzimy masę samochodów, autokarów, na stadionie jakaś impreza…
Co to jest ….???
Patrzymy, pytając siebie radośnie.
Okazało się, że Этигэл Хамбын хурал dzień kultu Itigełowa – święto w które, w czasie którego lama Itigełow przenoszony jest do głównego datzanu, otwierany (tzn. normalnie siedzi w szklanej klatce, a wtedy jedne drzwi są otwierane i zawieszana jest szarfa na jego ciele, a drugim końcem asystujący mnich błogosławi (czy jak to nazwać ) w czubek głowy pielgrzymów).
Wzruszenie, zaskoczenie ……
Tyle razy takie rzeczy zdarzają się nam w życiu, jednak za każdym razem jestem zaskoczona i wdzięczna za to niesamowite prowadzenie.
Stajemy w kolejce, jak zwykle pielgrzymujący Mongołowie jak zwykle się ryją, jednak stoimy spokojnie formułując intencje. Nie ma separacji….
Jestem innym Ty
Brzmi w mojej głowie, gdy mongolskie pielgrzymki przepychają moje ciało z jednej strony na drugą…
Bartek stwierdza , że skoro nie ma separacji – to są oni tą częścią nas samych – która lubi się rozpychać i pora ją tak samo pokochać.
Poddaję się Twojemu prowadzeniu, w tych wszystkich wartościach których brakuje mi w życiu – mówię do siebie chyba trochę sama zaskoczona tym co mówię.
Zawsze opieram się mistrzom, jednak teraz mam świadomość, że mogę z tego poddania się każdej chwili wycofać, mieć wielu przewodników.
A na ten moment czuję, że mam czego uczyć się od lamy.
W ciało napiera energia, która wyrzuca ciężkość aż kręci mi się w głowie.
Poddaję się temu w radości.
Niedaleko lamy stoi zielona Tara, pokazując sobą , ze można dojść na wysokie duchowe poziomy w ciele kobiety.
W ciele kobiety mogę iść duchową drogą i osiągać jej szczyty
Bezpośrednie spotkanie z lamą jest krótkie, stoję metr od niego, patrzę na jego twarz z ciekawością, a potem gdy pochylam głowę szarfa dotyka mojej głowy. Czuję połączenie z lamą, jednak moja głowa gdzieś się przed tym broni.
Tak, tak nie chciałam mistrza bezpośrednio, a chciałam na odległość przyjść popytać i iść. A przy połączeniu nie ma nauczyciela i mistrza – jest jedność.
Rozświetlam moje ciało, umysł duszę bezpiecznie.
Odchodzimy w tył datzanu, patrzę na lamę, stapiam się z nim, z tą cząstką którą potrafię w jedności.
Całe bogactwo świata jest do Twojej dyspozycji, tylko pozwól sobie na to
Brzęczy w mojej głowie, tak to odpowiedź na lęki o materię, które pojawiają się od czasu to czasu.
Nawet nie jestem w stanie zadać dodatkowych pytań.
Po prostu stoję i patrzę, istnieje tylko lama i ja.
Stojący obok niego mnich ociera twarz lamy z potu…… niesamowite właśnie w tym momencie, gdy czuję z nim największą jedność.
Wychodzimy z datzanu i jeszcze przez szybę patrzę na lamę i wtedy z radością mu macham.
Uwalniam się od duchowego patetyzmu, napięcia, powagi….
Idę moją duchową drogą z radością i zabawą.
Słońce zachodzi, spacerujemy jeszcze po klasztorze dziękując temu wszystkiemu, czego tutaj doświadczyliśmy.
To nie koniec naszego spotkania, na nocleg jedziemy opodal do świętego, klasztornego źródełka (260 ppm, 368 węglanowej , 12 st. C, 2.5 ph) i noc jeszcze spędzimy w towarzystwie lamy.
Zaprosił nas po wszystkich uroczystościach, rytuałach – na spotkanie ze sobą.
Bo rytuały, obrzędy to tylko narzędzie, a nie środek.
Uwalniam się od przymusu uczestniczenia w obrzędach, rytuałach
Pozwalam sobie iść moją własną duchową drogą.
Kolejny program znalazł ujście, program z katolicyzmu – gdzie wg. moich tamtejszych nauczycieli msza była najważniejsza, nawet miałam wrażenie, że można robić w życiu zło – byle się chodziło na mszę.
Z niesamowitą wdzięcznością, gdzieś koło południa następnego dnia, po napisaniu tego wszystkiego opuszczamy rejon klasztoru, napełnieni tym co niewidzialne z zasady, to dlatego znad jeziora Chubsugul jakaś niewidzialna siła ciągła mnie, aby wyjechać.
A tu coś do ciała ciasto sprzedawane z okazji święta w datzanach (mąka, masło i cukier).
Smacznego
O lamie pisaliśmy już w poście: http://brygidaibartek.pl/wyjdz-poza-przeslanie-lamy-itigelow/
Moron miasto uśmiechniętych dzieci
Moron miasto uśmiechniętych dzieci 24 sierpnia i 7-8, 15 września 2015
W Moron stolicy Chubsgulowego rejonu byliśmy w sumie 3 razy. Pierwsze spotkanie było trudne i mało sympatyczne. Upał lał się z nieba i wszyscy łącznie z nami, chodzili w jakimś amoku.
Drugie spotkanie i trzecie było bardzo sympatyczne. Najwięcej kolorytu dodawały dzieci (rozpoczął się rok szkolny) , które radośnie patrzyły na obcokrajowców wchodząc z nimi w szczery kontakt.
Dziewczynki jak księżne przechadzały się po ulicach z dużymi kokardami we włosach. Dzieci było więcej niż dorosłych. (Fakt na pewno część dzieci przyjechała do internatów), co przy szczerym kontakcie było niezwykle sympatyczne.
Dzieci patrzyły prosto w oczy z ciekawością i radością, czasami mówiąc po angielsku parę nauczonych słów. Takie spotkanie na 100% bez wstydu i zażenowania patrzenia na drugą osobę, że nie wypada, nie można.
Różnicę poczuliśmy gdy po trzecim spotkaniu z Moron, pojechaliśmy w kierunku granicy rosyjskiej i odwiedziliśmy drugie co do wielkości miasto Mongolii Erdenet. Dzieci tak samo jak w Moron patrzyły, tylko tym razem z ukrycia. A przyłapane na tym okazywały zawstydzenie.
Nie wchodziły w żadne radosne reakcje.
Uwalniam się od masek zawstydzenia i nieszczerości
Pozwalam sobie na kontakt z innymi ludźmi oparty na miłości.
Dlaczego jak mnie interesuje drugi człowiek nie mogę na niego popatrzyć? Uśmiechnąć się? Zagadnąć? Powiedzieć dzień dobry?
Powiedźcie mi dlaczego w naszym świecie to złe?
Ja nie wiem i rezygnuję z takiego zachowania.
A wracając do Moron to przy drugiej wizycie odkryliśmy targ, chyba jeden z najbardziej sympatycznych w znanej nam Mongolii z masą jeszcze regionalnych tkanin, butów, ubrań (co rzadkość w innych częściach). Ten rejon jeszcze z tego co byliśmy jest najbardziej starodawny.
Pierwszy raz też w Mongolii zobaczyliśmy zioła suszone do picia. Szkoda, że jest bariera języka bo ten temat bym bardziej zgłębiła.
Do tego chińskie ubranka (tym razem chyba najmniej kolorowe z całej Mongolii) , warzywa i owocki.
Warzywa to kapusta, marchewka, cebula, rzepa, ziemniaki
owocki – borówka, brusznica, orzeszki kiedrowe, rebarbar, importowane jabłka, pomarańcze, banany
Można również kupić przetwory zarówno babcine jak i przemysłowe tutejszej firmy (dżemy, soki).
Ludzie tacy prawdziwy, jeszcze nie zmanierowani maskami. Po prostu są w tym kim są.
Inna Mongolia, a może kolejna jej odsłona.
Droga asfaltowa do Moron z granicy rosyjskiej, czy z Ulan Bator ma kilka lat. Wcześniej była to wyprawa zajmująca 3 szybkie dni. Teraz 800 km dobrym asfaltem to 10 godzin jazdy. To na pewno powoduje, że miasteczko bardzo dynamicznie się zmienia, oglądając coraz więcej turystów zarówno swoich jak i zagranicznych. Bo co by nie mówić w Moron, jak i Hatgal spotkaliśmy kilka razy więcej zagranicznych turystów niż we wszystkich pozostałych rejonach razem wziętych.
Poza targiem ugościła nas jeszcze restauracja zupkami z kategorii „zdrowe jedzenie”. Tak fajnie od czasu do czasu wejść do knajpki i mieć co zjeść.
Byliśmy w paru wegańskich, jednak ta miała najbardziej odpowiadającą nam energię, tym bardziej, że zupki w formie kremów były przyrządzane na świeżo tak jak i pierożki warzywne wzorowane na buuzach (narodowe pierogi, kluseczki z mięsem) . Byliśmy w niej 3 razy i za każdym razem wszystko miało inny smak.
Zupki wegetariańskie, zabielone najprawdopodobniej majonezem. Raz kucharz – co nam się najmniej podobało – zagęścił jajkiem.
Jednak i tak polecamy
Dziękujemy temu miasteczku szczególnie za odsłonę drugą i trzecią, za ten czas z tymi niesamowicie jasnymi, bo prostymi i szczerymi dziećmi.
Maski zabierają jasność pamiętajcie o tym
.jpg)

D5 Creation