Bo przegonią nas rowerzyści – jedziemy na dwójce

Bajahongor – buddyzm, bo przegonią nas rowerzyści 25-26 lipca 2015

 

 

 

Lisek ze swoim przesłaniem dodał nam radości i wiary. Z werwą na dwójce dojechaliśmy do miasteczka Bajanhongor, które na zjeździe powitało nas dużym sklepem i centrum targowym (dużym jak na wielkość 30000 miasteczka) zanurzyliśmy się magii kolorowych ubrań sprowadzanych z Chin (dlaczego do nas takich nie sprowadzają?), oglądaliśmy przymierzaliśmy i cieszyliśmy się kolorowym światem. Do tego dużo firmowych rzeczy, spodni, butów, wcale nie wyglądających na podróbki. Masę drobnych sprzętów gospodarstwa domowego.

Tutejsi ludzie chodzą ubrani bardzo ładnie, kolorowo, czysto i często dają po oczach firmowymi napisami. Chiny zapewne na początku zaczęły ubierać swoich, z czasem sąsiadów i połowę świata. Pojawiło się wiele przy tym propagandy na ich ceny, jakość, wykorzystywanie ludzi. Na pewno jest różnie, jak wszędzie. Poszli na ilość bo mają potężny rynek do ubrania – 20% świata, a zachód się wkurzał i wkurza bo zabrali mu biznes.

Najbardziej wypromowane marki zachodnioeuropejskie – gdzie produkują swoje towary? Wystarczy popatrzyć na metki (Chiny, Bangladesz ….), ale im wolno ….

Propaganda i wielkie pieniądze. Oczywiście trzeba patrzeć co się kupuje, bardziej niż na zachodzie (bo tam obowiązują przepisy, kontrole , gdyby nie one zapewne robiliby to samo).

Bo tutaj bawełna, nie koniecznie oznacza bawełnę.

Do tego na targu fajna knajpeczka, gdzie nie śmierdziało mięsem, a obrotna obsługa zrobiła nam czeburieki z ziemniakami i kapustą (pierwszy raz ktoś się dał namówić na modyfikację menu). Poezja w ustach.

 

 

Chcieliśmy Wi-Fi, bo może czas dać wreszcie na bloga troszkę Mongolii, podjechaliśmy pod hotel w centrum, okazało się że jest WI-Fi – pani w restauracji podał hasło, więc zamówiliśmy kawę , jednak ikonka pokazywała, ze serwer nie podłączony, może dlatego, że na zewnątrz rozgrywała się burza z potężnym gradem?……. Myśleliśmy, że dlatego nie ma. Kelnerka wyprowadziła nas jednak z błędu mówiąc, że WI-Fi jest w pokojach hotelowych ……..Ale wcześniej podała hasło – tak byśmy złożyli zamówienie………….Przesiąkają już marketingowym zachodnim chamstwem….

Lubimy być niezależni internetowo, bo potem siedzenie często w niezbyt przyjaznym otoczeniu, wkładanie postów z energią speluny, kupowanie setnej kawy, albo przemysłwego picia, jedzenia itp., A tutaj na tych przestrzeniach nie wierzyliśmy za bardzo, że może być internet bezprzewodowy, tym bardziej, że więcej jest kawiarni internetowych niż komputerów.

Poszliśmy jednak do jednej sieci komórkowej MobiCom i jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że jest internet i to w całkiem sensownej cenie i zasięgu 3G (w praktycznie każdym miasteczku).

Karta z 1 GB koszt 15000 (30 zł.), a potem dokupienie 1 GB 10000 (20 zł.) 2 GB 15000 (30 zł. ) 5 GB 20000 (40 zł.)

Miała być aż burza z gradem, aby rozładować nasze nadęcie, że „na pewno nie ma tutaj bezprzewodowego internetu”

 

 

Uwalniam się od przekonania, że wiem lepiej

 

Pozwalam się prowadzić

 

Tak, może gdyby nie problem z internetem – nie poszłyby te wszystkie emocje co do wyboru drogi, bo oglądając potem filmiki na youtube okazało się, że nasza po ludniowa droga przez Mongolię bardziej nam się podobała i prowadzenie mamy cudowne.

 

Jestem w nieustającej wdzięczności za prowadzenie dla moich przewodników, istot światła.

 

Ulokowaliśmy się na centralnym parkingu między parkiem, a widokową górką i zaczęliśmy wkładać wpisy na bloga, przy okazji przyglądając się otoczeniu i sami korzystając z prostych atrakcji jak kąpiel w fontannie.

 

 

 

Wiele już razy zauważyłam, że właśnie takie proste atrakcje dają mi dużo takiej lekkiej radości. Te bardziej wyszukane, mają dla mnie jakiś element sztywności.

 

Pozwalam sobie na lekkie, radosne przyjemności.

 

 

 

 

Przyglądaliśmy się łucznikom na ich treningu .

 

 

 

 

 

Na zachód słońca poszliśmy na szczyt okolicznej górki, przyglądając się tutejszej zabudowie – tak ciasnej, jakby będącej przeciwwagą na otaczającą przestrzeń.

 

Pozwalam sobie nie ograniczać niczym swojej przestrzeni, pozwalam sobie wyjść poza przestrzeń.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Noc spędziliśmy na obrzeżach miasteczka, na skrzyżowaniu polnych dróg, gdzie wyspaliśmy się cudownie.

 

Pozwalam sobie spędzać noce w miejscach dających regenerację, niezależnie jak wyglądają.

 

A rano udaliśmy się do znajdującego na obrzeżu miasteczka, żyjącego (z mnichami) kompleksu datsanów.

 

 

Przyglądając się buddyzmowi tybetańskiemu od kuchni, w kraju gdzie jest główną religią. Jego bogom, gadżetom modlitewnym.

 

 

 

 

 

 

Modlitwie mnichów (właśnie była msza) która nic nie miała w sobie z medytacji, wchodzenia w stany wysokowibracyne, była takim samym paplaniem bez energii, jak większość mszy w kościele katolickim i innych (to jaki kontakt ma kto z górą, nie zależy od religii, a od człowieka, który decyduje się wejść w to co robi na 100% – jak nasz ulubiony święty prawosławny Serafin z Sarowa) .

 

Wchodzę w 100 procentach w to co robię

 

Atmosfera w datzanie bardzo miła i ze strony ludzi (sporo ubranych w ludowe stroje) i mnichów. Magii nam się jednak nie ukazała.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

O religii napiszemy zapewne oddzielny post.

Z radosnym kichnięciem – Mongołowie lubią wciągać tabakę – pojechaliśmy na czeburieka z piree ziemniaczanym, bo nie wiadomo kiedy następny raz zjemy coś w knajpce …………..

i ……………….. spotkaliśmy naszych znajomych rowerzystów Turka i Niemca, którzy na rowerach, lub jak uda się złapać stopa z bagażnikiem na rowery – przemierzają Mongolię.

Ojjj ile było radości ze spotkania.

 

Teraz zaczęliśmy się śmiać, jedźmy szybciej – bo rowerzyści nas przegonią, szczególnie teraz gdy jedziemy na dwójce, a do Ułan Bator zostało tylko 600 km, prawie cały czas asfaltem.

Jednak po głębszym zastanowieniu – dlaczego nie, skoro takie moje tempo.

 

Pozwalam sobie iść swoim rytmem, tempem, bez oglądania się na innych.

 

Dziękując miasteczku za cudowną gościnę w deszczu i temperaturze ok. 20 stopni (jak ciało odpoczywa), pojechaliśmy dalej swoim rytmem na Ułan Bator – przyzwyczajeni tak mocno do szutrówek i błotnistych dróg, na asfalcie się pogubiliśmy zarówno my, jak i nasza nawigacja – zjechaliśmy gdzieś w polne drogi. Na szczęście udało nam się znaleźć po jakimś czasie asfalt (był objazd, a jazda tylko na dwójce przez błotniste drogi mogłaby nie być bezpieczna) i pojechać płynnie z prędkością ok. 35 km/h dalej na wschód. 

 

 

Loading Facebook Comments ...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *