Turcja
now browsing by category
Pożegnanie z Turcją
Pożegnanie z Turcją 1-2 marca 2015
Jadąc w kierunku Cannakale zjechaliśmy w boczną drogę i znaleźliśmy się w jakieś innej energii, domostwa bardziej zaniedbane, ale przyroda jakaś lżejsza. Może to już Grecja zaczęliśmy się zastanawiać. Między gajami oliwnymi kwitły kwiatki dając wrażenie żółtego dywanika. Cała przyroda budzi się do życia z wielką radością. Choć ludzie wyglądają tutaj jakby mieli mniej luzu i radości niż wcześniej spotykani.
Znowu inna odsłona Turcji.
I tak w zachwytach nad wiosną dojeżdżamy do Canakkale, miasta gdzie można przeprawić się z Azji do Europy. Teren spętany wieloma walkami od niepamiętnych czasów, najsłynniejsza to bitwa o Cannakale w której poległo 131 000 ludzi.
Nie zdajemy egzaminu z wojny i walki, gdyż dajemy się wciągnąć w tutejsze energie i dochodzi między nami do kłótni.
Przeprawiamy się na drugą stronę do Kalitbahir (prom + 2 osoby 30 lirów ok 45 zł), przeprawa trwa dokładnie 11 minut.
Niedaleko miasteczka znajdujemy miejsce na nocleg nad samym kanałem z widokiem na gościnną dla nas Azję. Po kanale suną statki, od maleńkich po wielkie tankowce. Mamy wrażenie, że jesteśmy na wodnym szlaku, że wszystko płynie i my też suniemy ze spokojem przez życie.
Policja patrolująca teren składa nam wizytę sprawdzając kim jesteśmy.
Mówiąc Good Night na odchodne, daje nam pozwolenie na spanie w tym miejscu.
Rano niesamowicie gości nas miasteczko Gelibolu ostatnimi smakami i klimatami Turcji.
Tak, smakami – jadąc przez Turcję, ma się wrażenie, że wszystko toczy się wokół jedzenia. Potężne pola uprawne gonią kolejne uprawy, zapach przemysłowych obór i tuczarni miesza się z zapachem powietrza. Jedzenie, jedzenie, jedzenie, cała ziemia służy do karmienia nas ludzi, a my jemy więcej, więcej i więcej ……….
Czy tak musi być ?
Myślę, że nie i idę w kierunku mniej, mniej, mniej…….. i wtedy czuję się lepiej .
Jednak jedzenie ma swój koloryt, gdy jest w fajnym wydaniu. Potrawy śmiejące się z garnków do przechodniów.
Cała sztuka kulinarna, sztuka jedzenia.
Jedzenia, czyli po oddychaniu głównej potrzeby ludzkości.
Potrzeby nasycania się energią innych istot aby żyć.
Mam nadzieję, że tak nie musi być i nie będzie. Że przestaniemy się zjadać nawzajem.
Jednak na razie cieszę się kolorytem dań i radością kucharzy.
Co na zakończenie można powiedzieć o Turcji:
Świetne drogi, herbatka wszędzie i zawsze, ciekawa kuchnia (cała masa garkuchni na ulicach, gdzie jest wybór świeżych dań), źródła termalne (Kaplicari, bądź termal hotel), wspaniałe łaźnie i ludzie którzy są obecni w tym co robią, którzy mają czas dla Ciebie (ale to zobaczyliśmy dopiero w Grecji).
Dziękujemy Turcji za cudowną gościnę, za magiczne Pammukale i za ludzi których spotkaliśmy na drodze, za otarcie naszej energii braku akceptacji.
Napisanie tego zajęło nam wiele czasu, gdyż pisanie o niskowibracyjnym świecie (3D) jest dla mnie trudne, dlatego teraz gdy będę miała problem z pisaniem, będą to tylko suche informacje i zdjęcia.
I tak będzie………jakiś czas.
Gnanie przez życie? To stan umysłu? Nadmorska Turcja
Nadmorskie kurorty 27 luty 2015- 1 marca 2015
Nie nasyceni do końca błogością Pammukale ruszyliśmy dalej w kierunku Izmiru, rekompensując tę potrzebę w centrach handlowych. Galeriach iście europejskich, gdzie miało się wrażenie, że jest się w jakimś dużym europejskim mieście, a nie kraju muzułmańskim.
Szukaliśmy nie wiedzieć czego, bawełnianych rzeczy z bawełny rosnącej obok? A może czegoś innego? Szczerze powiedziawszy chyba chcieliśmy zabić wewnętrzny brak spełnienia w Pammukale.
Dlaczego nie można pozwolić sobie na bycie w błogości, tylko trzeba gonić za czymś ulotnym dźwięczało w głowie.
Skąd przymus nieustannego ruchu i robienia czegoś?
Za czym gnamy?
Pytania, które od lat zadajemy sobie, zwalniamy, wręcz stajemy, a dalej mamy wrażenie, że gnamy.
Kto, co gna i za czym?
I tak w tym gnaniu spaliśmy na stacji benzynowej przy autostradzie, aby być w tym ferworze działania, ruchu, emocji.
Rano ruszyliśmy dalej, już wcześniej zapraszało nas miasteczko Akcay na samym wybrzeżu Morza Śródziemnego. Dając odpowiedź na gnanie.
Miasteczko – kurorcik dla miejscowych gościł nas herbatką na ulicy, od Pana z agencji nieruchomości (taka bezinteresowna gościna, bez słów). Panami wypiekającymi miejscowe naleśniki, czy makaron, ryżem sprzedawanym z wózka.
Spokojem i energią relaksu, skrzatami z których jeden zechciał pojechać z nami. Tak, tak zaczęliśmy być w królestwie skrzatów.
Nie wiedzieć jak zszedł nam cały dzionek, zresztą czy trzeba tak myśleć że zszedł ?
Czy trzeba udowadniać, że na coś sensownego?
Może lepiej zadać pytanie, czy było nam dobrze? Czy byliśmy w tym czasie na swojej drodze życia?
Na nocleg zaprosił nas 1000 letni gaj oliwny nad samym morzem, przy resztkach starej brukowanej nadmorskiej (starożytnej) drogi.
Energia …………… trudna, walk religijnych i nie tylko, wiele dusz dalej jest na posterunku.
Jednak ochrona drzew dała nam w miarę spokojną noc.
Radosne błogie Pammukale
Radosne Pamukkale 25-27 luty 2015
Droga do Pammukale to droga do światła. Od naszego targowego miasteczka Cayu, zrobiła się przyjazna i sympatyczna. Poprowadzona wąską doliną między ośnieżonymi górami. Gdzieniegdzie pasterze z owcami, tak sielsko anielsko. Do tego kolory zielonego ozimego zboża i pojawiające się kwiaty, a przed nami słońce, które w różnych odsłonach wychodziło zza chmur. Tworząc swoisty spektakl kolorów i kształtów.
Droga do raju, światła…..
Jak pokaże nam się Pammukale? Dźwięczało w głowie, przecież to jedna z głównych atrakcji turystycznych Turcji – zona turystyczna w najwyższej formie.
Gdzieś mamy dystans do takich miejsc.
Pammukale od razu zaprosiło nas na nocleg w bardzo spokojnym miejscu , obok oliwnego gaju. Rano nad nami przelatywały balony z turystami. Czyżby znak lekkości ….
Do tego wiosna, która wciągnęła nas swoim kolorytem kwietnych łąk. Gdzie żółć kontrastowała z czerwienią, ciesząc się ze swojego pięknego życia.
A samo Pammukale wstęp 25 lirów (ok 40 zł) od osoby za zwiedzanie dużej części antycznego miasta Haria……….. i tarasów Pammukale.
Na tarasach jest poprowadzona ścieżka dla turystów gdzie można spacerować boso, grzejąc nogi w przepływającym termalnym strumyczku. Dookoła piękne ośnieżone góry i antyczne miasto. Zwane świętym z uwagi na cudowną wodę.
Miejsce magiczne. Poranek był chłodny i mało słoneczny. Jednak my oddawaliśmy się kontaktowi z tym miejscem. Wzrokowo nie pokazywało nam się pięknie, jednak energetycznie była to poezja, świat ludzi czy świat Bogów, 3 wymiar czy 5, a może już 7. Wszystko gdzieś było ziemskie, a przy tym boskie jednocześnie. Biel pozwalała przejrzeć się naszym intencjom. Co dajesz to dostajesz, to miejsce nic samo nie transformuje, jest tylko lustrem nas samych.
W bieli jest wszystko i nic zarazem.
Biel, która tutaj zlewała się z białym niebem. Było wszystko i nic zarazem.
Tutaj była wielka radość spotkania, nasza i turystów z Azji, którzy z niesamowitą lekkością i radością cieszyli się tym miejscem, tworząc sympatyczny koloryt.
Podeszliśmy pozwiedzać ruinki antycznego miasta, kiedyś wielkie, przy cudownej wodzie, teraz w ruinach. Idziemy do teatru, gdzie ma się wrażenie, że na dole toczy się spektakl, a na górze siedzą widzowie. Jakby nie wiedzieli, że nie ma ich już na tym świecie.
– Wy nie żyjecie już w tym świecie – staraliśmy się mówić.
– Tak, a jak żyć w tych ruinach, które staracie się nam pokazać?– zdało się słyszeć w odpowiedzi
– To wasze miasto 2000 lat później – tak wygląda – odpowiadaliśmy
– Wielka nasza tragedia – odpowiedzieli i może część z nich podążyła w kierunku światła
Może tak samo my, gdy zobaczymy nasz świat za 2000 lat będziemy zdziwieni degradacją materii o którą zabiegaliśmy całe życie.
Dlatego trzeba ją używać i cieszyć się nią, tym co sprawia nam przyjemność.
Bo to czy coś mamy czy nie, nawet materialnego zależy od tego czy Bóg nam to da, czy prosimy bez programów sabotujących, czy odważymy się przyjąć i ile w tym będzie emocji.
A nasza kontrola i oszczędność na niewiele tutaj się zda.
My też oprogramowaliśmy nasze ograniczenia .
Zawsze bowiem słyszałam, że ja chcę wszystko w życiu – a w nim nie można mieć i robić wszystkiego.
Jak podróżuję – to nie mam domu, ciuchów jakich chcę itp.
Pozwalam sobie dobrze wyglądać, być dobrze ubrana, mieć dom, a przy tym podróżować i cieszyć się życiem w obfitości.
Bartkowi wychodziły programy, że nie może mieć drogich rzeczy bo zaraz je zniszczy. Jako zdolny inżynier od dziecka miał zdolność rozkręcania wszystkiego, większość udało się złożyć z powrotem, jednak czasem się nie udawało i to wpajało się w pamięć jego i rodziców.
Pozwolić sobie na obfitość to nie znaczy maksymalnie żyć na kredyt, na długach czy w inny negatywny sposób dążyć do materii, tylko pozwolić sobie prosić o to – co tak naprawdę chcemy, a potem z pełną konsekwencją iść za tym.
I tak gdy pozwoliliśmy sobie na wszystko co nam sprawia radość, otwierając się na dary wszechświata bez lęku i sabotowania materialnych dóbr.
Wyszło słońce, pozwalając nam się skupić na pięknie wapieni.
Aż na początku oczy bolały od ilości światła, światło odbijało się od światła.
Moje słowa są zbyt ubogie jak na razie, aby oddać to piękno, magię i spokój którego tutaj doświadczyliśmy. Dobrze, że są zdjęcia które może choć w części pokażą piękno tego miejsca. Miejsca gdzie człowiek jednoczy się z Bogiem, ciało z duszą.
Dziękujemy za to boskie ugruntowanie na naszej pięknej ziemi.
Pammukale zostanie w naszym sercu.
A na wieczór pojechaliśmy do miasteczka Karahayil znajdującego się 5 km od Pammukale z basenami termalnymi, ale przede wszystkim z lokalnym turystycznym życiem (bez wielkiej turystycznej zony), knajpki z lokalnymi naleśnikami Gozleme (cieniutki naleśnik z nadzieniem mięsnym, serowym lub szpinakowym – pieczonym w piecu opalanym drewnem) , pide, czy innymi lokalnymi specjałami prosto z pieca opalanego drzewem i w stylu tureckiej prowincji. Na ulicy sok z granata i pomarańczy . Małe lokalne, rodzinne biznesy, a jakże sympatyczne, bez blichtu i nadęcia. Tak po prostu z radością.
I tak w spokojnej radości pokazało nam się Pammukale, uświadamiając nam po raz kolejny, że gdy odpuszczamy lęki i pozwalamy sobie żyć w 100% również na materialnym poziomie pojawia się radość, lekkość, obfitość i miłość.
Po spokojnej nocy na naszym „starym” miejscu obudzili nas piękny słoneczny poranek, zapraszający wręcz do dłuższego pobytu.
Jednak zdecydowaliśmy jechać dalej w kierunku Izmiru, a nie nacieszyć się tym miejscem tak na maksa.
Czasami mam wrażenie, że chcę więcej doświadczać, gonić za emocjami, nie pozwalam sobie trwać w tym co mi na ten moment pasuje.
Nawet nie szukam czegoś lepszego, ale nie pozwalam sobie na błogość, bo gdzieś kiedyś się do niej przywiązałam i goniłam za nią, teraz zakładam, że jest czymś „złym”i lepiej od niej trzymać się z daleka
Otwieram się na błogość i pozwalam sobie często doświadczać tego stanu bez gonienia za nią i przywiązywania się do niej.
A samo Pammukale potrzebuje bardzo wsparcia i energii w swojej ziemskiej wędrówce, obecnie ludzie próbują z niego zrobić muzeum. Woda która kiedyś dymiła na dużej przestrzeni sycąc swoją parą całe otoczenie, teraz jest wypuszczana na niewielkiej powierzchni, a reszta gromadzona i umieszczana w basenach hotelowych dla turystów.
Na pewno skały całkiem inaczej wyglądałyby, gdyby były mokre od spływającej po nich wody. Ile miałyby więcej światła!
Choć może stanowiłyby wtedy za duże lustro dla nas samych????
I znowu cena sławy i blasku. Ktoś powie cena dostosowania.
Kiedyś skała Pammukale służyła jako sanatorium, bo takie było zapotrzebowanie, a teraz już prawie martwe służy do oglądania.
A co na to duchy miejsca?
My dziękujemy jeszcze raz za ten cudowny czas, za tę magiczną wiosnę w iście królewskim wydaniu, za gościnę i niesamowity spokój.
A miejsce pożegnało nas słońcem i blaskiem, zapraszając znów. Może tym razem na dłuższy pobyt w błogości.
Pozwalam sobie na błogość w pełnej świadomości każdego dnia.
Radość targu w Cayu
Radość i gościna targu w Cay 25 luty 2015
Jedziemy do Cay na herbatę stwierdziliśmy gdy zobaczyliśmy na nawigacji nazwę Cay (po turecku herbata). Gdy byliśmy już kawałek przed miasteczkiem minęliśmy parę bryczek. Czyżby był dziś targ, uśmiechnęłam się w duchu. Bo bardzo lubię „fajne”, lokerskie, kolorowe targi.
Miasteczko przywitało nas zerem kolorytu, po prostu jedno z wielu jakie minęliśmy na trasie.
Może odpuścimy sobie ta herbatę, przecież ona i tak tutaj nie rośnie – powiedziałam zdegustowana.
Nagle moją uwagę zwróciły stragany rozstawione po węższych uliczkach miasteczka.
-oooo – chyba jest targ – zawołałam radośnie.
Zatrzymaliśmy landrynkę i wtopiliśmy się w miejscowy targ. Bez turystów, z towarami dla miejscowych.
Stragany uginały się od pomarańczy, granatów.
Pojawiła się jakaś dzikawa zielenina, koloryt oliwek, serów, a przede wszystkim ludzi. Wielokolorowość kobiecych, narodowych strojów, w których najwyraźniej chodzą na co dzień, zaskoczyła nas i nadała temu miejscu niepowtarzalny klimat.
Jak na Kaukazie uśmiechali się – jak potrafili – pytali skąd jesteśmy, byli zaskoczeni, że chcemy chodzić po ich targu, a nie wielkich kurortach, resortach.
A nam dawało to tyle radości. Przyglądaliśmy się wszystkiemu czego nie znaliśmy.
Próbowaliśmy pasty z sezamu i maku świeżo przyrządzanej _- prażonej i mielonej,
próbowaliśmy miejscowych bułeczek z soczewicą.
Nie ma co mieć złudzeń co do jakości upraw, z targu wyjeżdżały całe przyczepy nawozów sztucznych i pestycydów.
Daliśmy wczoraj intencję sytości w ciele i dziś wszechświat w pełnej miłości do nas – to realizował. (należy bardzo precyzować to co się chce – chcieliśmy raczej to osiągnąć bez spożywania jedzenia!) Kupiliśmy jedną bułeczkę dostaliśmy dwie, w herbaciarni Pan ugościł nas herbatą mimo że nic innego nie zamówiliśmy (zazwyczaj w tradycyjnych knajpkach herbata jest za darmo,gdy zamawia się posiłek), pokazał, że z serca, wszędzie próbowano nas częstować herbatą lub odrobiną czegoś . Gdy kupiliśmy odrobinę oliwek – tak za 2 złote – dostaliśmy bez ważenia niezły woreczek
Na koniec właściciel sklepiku z elektryką pod którym staliśmy wybiegł ze sklepu i wręczył nam dwie bułeczki z soczewicą, tak po prostu. Bez słów bo o nie tutaj trudno (prawie nikt nie mówi po angielsku) .
Gościnność jak na Kaukazie. Gdyby znać język. Bo poza centrami turystycznymi znajomość jezyków jest bardzo słaba.
Bardzo pozytywnie nas Turcja zaskakuje. Ciekawość, radość spotkania. Miękkość języka (w porównaniu z Gruzińskim i Ormiańskim to śpiew), spokój i lekkość energii miejscowej ludności.
Dziękujemy za to radosne przyjęcie, za kolejne pokazanie nam, że gdy podróżujemy jesteśmy na swojej drodze i wtedy o nic nie musimy się martwić. Gdyż cały wszechświat dba o nas.
To miasteczko z jego targiem pełnym kolorytu pozwoliło nam zrzucić resztki starej skóry i z radością podążyć dalej przez świat.
Dziękujemy za gościnę
Refleksje nad intencją – jezioro Tuz Gulu
Przygoda z jeziorem TUZ GULU – refleksje nad intencją 24 luty 2015
Pragnienia, brak zaproszenia……..
Turcja jest krajem średnio ciekawym, gdy jedzie się przez nią tak po prostu. Ma natomiast ciekawe punkty. Dlatego podróż tutaj jest od punktu do punktu. My wolimy włóczenie się, ale jak na razie tutaj nie wydaje nam się ono sensowne (większość terenu to rejony upraw rolniczych).
I tak zobaczyliśmy na mapie piękne, białe, słone jeziorko, po drodze z Kopadocji do Pammukale. Dlaczego nie spędzić tam jakiegoś czasu.
Nastawiliśmy nawigację i ruszyliśmy. Nawigacja miała chyba opcję najkrótszej drogi, bo prowadziła nas wioskami, drogami już nie asfaltowymi, w pewnym momencie jednak chciała nas już utopić w błocie, więc zawróciliśmy. Potem nie mogliśmy wydostać się na główną drogę. Jeździliśmy po wioskach rolniczych tonących w błocie i gównach, śmierdzących przy wilgotnej pogodzie już nie obornikiem , ale mieszaniną chemicznego fermentu.
Znowu cena jedzenia – nie tylko mięsnego, nabiałowego i roślinnego również gdyż zazwyczaj obornik potrzebny jest do uprawy roślin.
Byliśmy zmęczeni, energia trudna. Jakże inna od energii nowo budowanych miast, nie wspominając o przyrodzie lasu, gór.
Wreszcie dotarliśmy na główną drogę i zatrzymaliśmy się w knajpce na herbatkę.
Miała być herbatka, a …………..
Już jakiś czas mówiłam, że zjadłabym dobrą zupkę (tę czerwoną na chlebie), pojawiły się również pide (rodzaj cieńskiego ciasta z nadzieniem mięsnym czy serowym w kształcie długiej zapiekanki pieczonej w piecu opalanym drewnem ) też gdzieś chciałam tego spróbować.
Tutaj robiona na żywym ogniu naciągana na długą deskę i przy jej pomocy wkładana do pieca. Cały majstersztyk produkcji.
A wszechświat mnie kocha i teraz w tej przydrożnej knajpce dał mi to wszystko w najlepszej jakości.
Może intencja jedzenia była silniejsza niż nawet intencja dotarcia nad jeziorko?
Tak, tak – zjeść jak tutaj od czasu do czasu to jeszcze mogę.
Wszystko pyszne przygotowane z energią radości pana obsługującego piec. Zresztą knajpka pełna ludzi. Jakże inna energia niż w miejscach turystycznych.
Jednak zaczęliśmy się zastanawiać nad intencjami, które puszczamy we wszechświat. Wydawało nam się, że tego pilnujemy hihihihi
Chęć zjedzenia zupy, pidy po co dawać temu taką moc? Czy na pewno to jest dla mnie takie ważne?
Bo po tym cudownym jedzeniu, żołądek miał ciężkość.
Dlaczego nie skupiam się na lekkości?
Bo nawet jeżeli chcę spróbować smaku to mogę to zrobić w małej ilości. Czemu jak mi coś smakuje to muszę się tym objadać?
Właśnie jedzenie niesmaczne, ma swoje plusy, że nie zjem go za dużo, do tego jedzenie nawet smaczne a przyrządzone z ciężką energią tak samo – jest mało atrakcyjne.
Ale smaczne, świeżo przyrządzone z dobrą energią, jak na razie mamy problem mu się oprzeć.
Tylko dlaczego musimy się nim nadmiernie wysycać?
Daję intencję, że jestem ciągle syty – stwierdził Bartek. (o konsekwencjach takich intencji w następnym rozdziale!)
A jedzenie to również forma zatrzymania. W knajpce zrównoważyliśmy energię, patrząc na nawigację powtarzaliśmy – jak daleko nad jeziorko 50 km.
Wiemy już dobrze, że kiedy wydaje nam się gdzieś daleko – niezależnie od kilometrów – zaproszenia z tamtąd nie ma.
To po prostu – daleko przede wszystkim energetycznie.
Podjęliśmy decyzję, że jedziemy dalej w kierunku Pammukale, a jeziorko sobie odpuszczamy.
Jeziorko mimo że nie zobaczone będzie symbolem czystości intencji.
Badam wnikliwie moje intencje eliminując wszelkie sprzeczności.