WARSZTATY I WYDARZENIA
now browsing by category
Kisłowodsk – kurort przez wielkie K…
Kisłowodsk – kurort przez wielkie K… 21.06.2019
Lubimy kurorty……. na chwilę, ale lubimy. Ten jest naprawdę wyjątkowy, wybudowany z rozmachem komuny usiany wielkimi sanatoriami mieszczącymi po tysiąc kuracjuszy. Z usianym kwietnymi klombami deptakiem, pijalnią wód mineralnych, sklepikami , kawiarniami, budkami. Oparty o stok góry, do którego wychodzi park z miasta dając ogromną przestrzeń do spacerów. Do tego jeszcze rozarium……
Czujemy się tu jak u siebie….naprawdę dobrze….tym bardziej że to z niego rozpoczyna się droga do Dżulesu. Wokół miasta nie ma pól uprawnych jedynie pastwiska górskie. Oparcie w górach Kaukazu, i Elbrusie…..
Dziś mamy uroczystość, jest nią nasza rocznica ślubu. Postanawiamy częściowo spędzić ją jeszcze w miejscu które kochamy – czyli w masywie Elbrusa, a popołudnie i wieczór w Kisłowodsku. My też się nawzajem kochamy – wiec szczególnie dziś pomagamy sobie realizować wszystkie zachciewajki. Oto jedna z nich:
Ciekawostką jest rolada złożona z kilku suszonych owoców sklejonych masą z miodu i mielonych orzechów. A absolutnym hitem przemysłowa knajpka serwująca świeżutkie pączki – takie jak tu mówią „ jak za komuny”.
Stały się nawet natchnieniem dla Brygidy do opowieści przed kamerą.
Zagłębiamy się w życie kurortu, tętniącego życiem kuracjuszy. Tłumek jest niezły, ale ma swój urok i klimat. Podobnie jak przepiękne klomby kwietne, to najwyższy galaktyczny poziom!
Ciekawa jest podświetlona wieczorem, dająca muzyczne spektakle fontanna.
Przedłużeniem kurortowych deptaków jest park naturalnie przechodzący dalej w las. Jest tu mnóstwo alejek pod rower i spacery. Od czasu do czasu można spotkać letnią knajpkę. Teraz to radość siedzenia pod gwiazdami w cieple wieczora.
Spacerujemy urzeczeni zapachem kwitnących lip i aurą jakże inną od tej surowej spod Elbrusa. Oczywiście uroku Elbrusowi nie odmawiam, lubię różne klimaty i ich częste zmiany…… Tworzy się potem taka „podróż w czasie i przestrzeni”.
Osobnym tematem jest targ poniżej w miasteczku. Trafiamy o tej porze roku na bogactwo owoców sezonowych. Czereśnie, wiśnie, truskawki, maliny, porzeczki……
Przy kolejnej wizycie intuicja Brygidki wiedzie nas prosto na pokaz parzenia herbaty. Ceremonia toczy się w toważystwie kuracjuszy z Kamczatki….kolejne zaproszenie…
Warsztat pranojedzenia u Galiny El-sharask
Warsztat pranojedzenia u Galiny El-sharas, Krym 01.-10.05 2019
Wszechświat od początku pokazywał i ostrzegał abyśmy sobie dali spokój. Już jadąc przez Polskę, mając napięty czas dojazdu na warsztat, zmagaliśmy się z porywistym wiatrem w drodze w kierunku Moskwy. Potem już poniżej stolicy Rosji coś zaczęło piskać w aucie. A jak już dojechaliśmy na miejsce, chciano zakwaterować nas w świeżo malowanym jeszcze cuchnącym farbą pokoju i ze zdumienia przecieraliśmy oczy na widok wnętrza hotelu pełnego ludzi imprezujących przy stole zastawionym misami z szaszłykami. Smród był taki że myśleliśmy, że to nie jest ten hotel z warsztatem.
Zabrakło w nas trzeźwości i przyznania się do tego, że to my się pomyliliśmy jadąc tu trzy i pół tysiąca kilometrów!!!
Bo co to za pomysł aby wybrać taką lokalizację. Uczestnikom wchodzącym w procesy niejedzenia raczej potrzebna jest przyjazna, miękka wibracja miejsca. A nie codzienny smród gotowanej baraniny, bo jak się okazało w kolejnych dniach pobytu hotel wypełniony był robotnikami z republik kaukaskich, którzy przyrządzali sobie samodzielnie posiłki- głównie mięsne.
W czasie warsztatu byłem 6 dni na wodzie i musiałem przechodzić przez falę odoru kuchennego gotowanych zwłok zwierząt. I to często baraniny która ma taki smród, że od opuszczenia pawia ratował mnie pusty żołądek. Wszystkie osoby będące na głodówkach wiedzą jaką wrażliwość osiąga się w kwestii zapachu, odczuwania energii, wibracji miejsc i osób, zatem prowadzący warsztat ma zadbać o wibracyjnie przyjazne miejsce! A nie hotel robotniczy, gdzie się pali papierosy i pije alkohol.
Niestety zakpiono z nas. W ofercie reklamującej całość wydarzenia był komfortowy hotel, po zgłoszeniu się na warsztat dopiero zostaliśmy poinformowani że tylko część z uczestników będzie miała pokoje z łazienkami. A w rzeczywistości nikt takiego nie miał. Uczestnicy gnietli się w trzy lub czteroosobowych pokojach mając do dyspozycji 2 toalety i prysznic z umywalką na 14 osób. Nam dano pokój w części hotelu robotniczego ze wspólną łazienką na 12 mężczyzn. Nic do nich nie mam, muzułmanie są czystsi od nas – tylko ta liczba osób powodowała że podczas dziesięciodniowego pobytu byliśmy tylko jeden raz pod prysznicem. Stanie bowiem po kostki w przypchanym baseniku prysznica używanym wcześniej intensywnie nie należy do przyjemności.j
A te przyjemności zażywali tylko uczestnicy, ponieważ organizatorzy, w tym Galina mieszkali w swoim własnym położonym w pobliżu domu. I przychodzili jak do pracy. To że jest to Rosja – to ściema, jest ona tak samo cywilizowana jak Polska, w szczególności tu nad morzem Czarnym, gdzie baza turystyczna jest potężna od lat.
I to właśnie potęgowało rozczarowanie nasze i innych uczestników z którymi rozmawialiśmy. Nad samym lustrem morza teraz przed sezonem pokoje dwu osobowe z łazienką zaczynają się od 60 zł od osoby, a koszt warsztatu był z wysokiej półki pranobiznesu. Były zatem środki by nie lokować go w hotelu robotniczym. Część uczestników przyjechała również odpoczywać po prostu nad morzem Czarnym, a mieliśmy około 1,5 kilometra do brzegu i co najmniej 20 – 30 minut drałowania z powrotem pod niezłą górkę. Spacery są zdrowe – owszem, pod warunkiem jednak że ich trasa nie przebiega w ruchu samochodów, jak w naszym przypadku.
Nic więc dziwnego że prowadząca warsztat Galina z każdym dniem była w gorszej kondycji psychofizycznej, która i tak nie była od początku górnolotna. Na pewno próbowała roztoczyć i utrzymać przestrzeń energetyczną. Jednak w tych warunkach dużo ją to kosztowało. Zapewne była od początku świadoma tej wtopy z lokalizacją warsztatu. Zwyciężyła wygoda i chęć zaoszczędzenia na zakwaterowaniu organizatorów.
Galinę poznaliśmy rok temu we Włoszech na zlocie Prana World Festiwal. Była wtedy kwitnąca. Coś się stało przez ten rok. Gdybyśmy byli tego świadomi nie przyjechalibyśmy tutaj.
A sam warsztat. Pierwsze dni to wycieczki po okolicznych górach połączone z medytacjami. Medytacje Galiny to coś co nas do niej przyciąga i na nie liczyliśmy. Niestety były tylko jedna, w nieliczne dni dwie dziennie, i też takie dni bez niej.
Każda sytuacja coś jednak wnosi w życie. Dla mnie była to puszczona bariera możliwości mojego ciała. Do teraz okresy na samej wodzie spędzałem wyłączony z życiowych funkcji, przeważnie słaby i obolały trzymałem się domu i łóżka. Teraz w trzecim dniu uznawanym za najtrudniejszy bez jedzenia, szedłem (co prawda ciężko) w kilkugodzinnym marszrucie przez góry, gdzie podejścia były całkiem konkretne. A po 6 dniach pijąc tylko wodę, nie widziałem upadku wagi ciała, co mnie bardzo ucieszyło, bo wcześniej bywało dramatycznie w tym temacie. Może to być takie „załapanie” projektowania wagi ciała.
Dla Brygidki czas był na odpuszczenie rozdrażnienia, wysiłek wniesiony podczas warsztatu i po nim – przyniósł skutki.
Oboje również zmodyfikowaliśmy swoje odżywianie, idąc w stronę lekkości i płynnej diety.
Wyjeżdżamy z mieszanymi uczuciami, rozczarowani, i wręcz z poczuciem oszukania nas przez twórców warsztatu. Warsztatu gdzie nie został zrealizowany program, a organizator potem przesyła przez Internet brakujące tematy – jako zapisy z innych seminariów – po naszych interwencjach. Warsztatu gdzie niektóre wykłady, jak np. nauka uzdrawiania były na bardzo niskim poziomie, ograniczającym się do suchego tłumaczenia zasad, stojąc nad ciałem osoby wziętej do demonstracji. Gdzie nawet dochodzi do spięcia pomiędzy prowadzącą a uczestnikiem, który zwraca uwagę że chciałby nie tylko usłyszeć jak się robi zabieg ale też to zobaczyć. Nie doszło do demonstracji procesu, ani wyjaśnienia tych emocji. Filozofia Galiny opiera się bowiem na pozytywnym nastawieniu do myślenia i każde złe, krytyczne słowo jest wielce niestosowne. Dla nas to wielka iluzja zamiatania pod dywan swoich emocji, racji, prowadzi to tylko do frustracji, a nie poznania kawałka siebie właśnie w stosownym miejscu – czyli na warsztacie.
Ten kurs był na znacznie niższym poziomie niż ten który kupiliśmy wcześniej przez Internet. Podobnie jak wcześniej kupione przez Internet warsztaty z których bardzo skorzystaliśmy jak np. praca z rodem lub oczyszczanie z pasożytów.
Słaby był też typowo marketingowy dzień poświęcony omawianiu preparatów oczyszczających, o których można sobie przeczytać po prostu w Internecie. Nie podobało nam się również wypełnienie przerw prowadzącej Galiny dodatkowo płatnym zabiegami energetycznymi lub konsultacjami. W programie warsztatu nie było ich przewidzianych w formie bezpłatnej, ani żadnej innej pracy indywidualnej, nawet pytania na osobności – choćby po to aby poznać samopoczucie uczestników. Powodowało to właściwie brak kontaktu z prowadzącym poza wykładem na sali.
Ciekawą sprawą lecz wprowadzającą zamieszanie było proklamowanie przez jej córkę surowej diety. Rodziło to sprzeczność kiedy Galina mówiła o opróżnieniu jelit jako sposób na powrót do harmonii ciała i jego samowystarczalność w zakresie witamin i minerałów, a jej córka o konieczności dostarczenia ciału zrównoważonej w witaminy i minerały diety. Może ma to ukryty sens, ponieważ warsztat ten przyciąga do siebie osoby w zdecydowanej większości które odżywiają się mięsem. Opowiadanie im o tym aby przestali w ogóle jeść – to czysta abstrakcja i fantazja. Zaawansowanych informacji o odżywianiu się czystą praną było zatem prawie nic, i tyle co nic się nowego dowiedzieliśmy. Warsztat uważam jest skierowany do osób które chcą się zorientować – co to jest w ogóle PRANA?
Hołd natomiast należy oddać mistrzowi kuchni , który przygotowywał surowe dania dla tych co chcieli jeść.
Pomysłowość i smak zup których próbowała Brygidka był wyśmienity. Kucharz był również mistrzem ceremonii witkowania w saunie – dziękujemy raz jeszcze.
P.S. Jednak dowiedziałem się czegoś nowego, gdy godzinę przed wyjazdem wziąłem sobie dodatkowo płatną sesję….
Koncepcja że warto posiedzieć w polu osoby wyżej wibracyjnej nie miała tu zastosowania że względu na stan psychofizyczny prowadzącej. Powyższy tekst zawiera nasze odczucia po warsztacie z pranojedką Galiną El-sharas .
P.P.S. Brygida słuchając prowadzonego przez obie panie „klubu szczęścia” po zakończeniu warsztatu, i słysząc rozpływanie się nad tym jak on wspaniale wypadł – ku zadowoleniu, szczęściu i radości wszystkich uczestników – zaprotestowała pisząc prawdę o warsztacie w komentarzu. Oraz to że rozmawiała z wieloma innymi uczestnikami którzy mieli podobne zdanie. Została natychmiast wyrzucona dyscyplinarnie z klubu, a jej komentarz usunięto. Podobnie wyraziła się publicznie podczas końcowego spotkania, gdzie każdy mógł wyrazić swoje zdanie. To że inne osoby nie zwróciły uwagi na to co im się nie podobało, przypisujemy obserwowanej przez nas w Rosji problematycznej komunikacji międzyludzkiej dotyczącej emocji i uczuć. Byliśmy uczestnikami klubu od 7 miesięcy i zawsze dziwiliśmy się dlaczego Galina miała tyle warsztatów, a na klubie szczęścia jest 10 osób? Może jednak wcale się te warsztaty nie podobają się tak mocno jak to mówią organizatorki.
Ale na pewno cała ta sytuacja przyjazdu na Krym jest pozytywnym aspektem warsztatu, bo tak nie przyjechalibyśmy tu, a podoba nam się półwysep teraz we wiosennej odsłonie.
Skrzaci festiwal
Skrzaci festiwal 7-8 lipca 2018r.
Z radością ponownie wjechaliśmy do Bagno do Romagnia, zaparkowaliśmy na upatrzonym na nocleg miejscu i pobiegliśmy przywitać się ze skrzatami. Po ścieżce spacerowały rodziny z dziećmi.
Nie było ich wiele.
Zasmuciłam się, że może tak mało osób będzie na dzisiejszej wieczornej imprezie.
Skrzaty jednak nie podzielały mojego niepokoju.
– Zobaczysz będzie dużo ludzi – mówił pustelnik mieszkający w domku za wsią,
Cieszyliśmy się, że wspólnego spotkania i na tę wieczorna imprezę.
– Festiwal skrzatów to impreza finansowana przez gminę. To takie niesamowite – mówiłam.
Dalej nie mogłam wyjść zachwytu.
A miasteczko przywitało nas spokojną wręcz senną atmosferą, fakt że teraz jest pora kolacji – co dla Włochów jest świętą porą, jednak odżył mój niepokój, że będzie mało ludzi.
Gdy zbliżała się pora wyjścia na skrzacią ścieżkę tłumek zaczął gęstnieć. Praktycznie cały rynek wypełniony był ludźmi – we większości rodzinami z dziećmi. Moja czapeczka skrzacia z polskiej Doliny Skrzatów (www.dolinaskrzatow.pl) bardzo podobała się dzieciom.
Chwilę po zmroku tłum ruszył na ścieżkę, gdzie na moście czekali aktorzy z rozpoczęciem swojego spektaklu (nie wiemy o czym, bo był po włosku).
– Patrz ile ludzi – mówiłam do Bartka – I wszyscy idą do skrzatów w odwiedziny.
Po przejściu przez most, w ciemności lasu można było obserwować po światełkach laterek migoczących na leśnych ścieżkach – ile jest tu osób.
Było 500 do 1000 – gdzieś w tych granicach. Szliśmy w tłumie, gromadki dzieci radośnie penetrowały z latarkami skrzacie domki, próbując dojrzeć coś przez okienka.
Było spokojnie i radośnie.
Co jakiś czas aktorzy zatrzymywali się dając spektakl.
Noc, skrzacia ścieżka i tłum zaciekawionych osób, energia radości w spokoju.
Niesamowicie było patrzeć jak po nocy z latarkami, czasem i bardzo małe dzieci idą praktycznie górską ścieżką. Rodzice nie stofowali lub tresowali ich, a pozwalali mimo otaczającego tłumu w spokoju biegać do domków skrzacich.
Gdy jakieś dziecko się zgubiło, zaraz go uspokajali, a potem aktorzy podawali gdzie jest i rodzice się znajdywali. Czy Włoscy rodzice tacy są – nie wiem, ale tutaj nam się tak spokojnie pokazali. Byliśmy nimi zachwyceni……….
Wyrzucam program tresury mojego wewnętrznego dziecka
Pozwalam sobie na luz, swobodę , ciekawość w poznawaniu świata
A aktorzy – pięknie, subtelnie oświetleni grali swoje role w środku ciemnego lasu , publiczność widziała tyle ile w tym tłumie była w stanie dojrzeć, liczyło się jednak bajkowe spotkanie.
Bo kiedy baśnie mają największą moc?
No właśnie w nocy……………….
Wtedy we snach wszystko jest możliwe.
A sny to tylko inna linia czasowa naszej rzeczywistości
Więc ……………
– I było po co się martwić – zapytał szaman skrzat
Uwalniam się od przymusu martwienia się na zapas
Ufam, że wszystko dzieje się tak jak się dziać .
Około 23 wszyscy szczęśliwi schodzili ze ścieżki.
Jutro kolejny dzień spotkania ze skrzatami w ich skrzacim miasteczku……………………….
Rankiem miasteczko zaczęło wypełniać się straganami związanymi ze skrzatami, rękodzielniczymi.
Naszą największą uwagę przykuł Pan rzeźbiący skrzaty w drewnie. Miały w sobie coś magicznego, taką radość tworzenia, jeden z nich przyłączył się do naszej skrzaciej ekipy.
Natomiast ze sklepu skrzaciego zechciała z nami jechać parka elfów. Trochę sporych rozmiarów, jak na gabaryty naszego auta.
– Gdzieś się zmieszczą – stwierdził Bartek i gdy przyszliśmy do samochodu przywiązał ich między reduktorem, a skrzynią biegów – to aby nie potłukły się w terenie.
Właścicielowi sklepu ze skrzatami podziękowaliśmy za piękną imprezę, za tę radość, której można doświadczać dzięki takim miejscom, ludziom.
Podziękowaliśmy miasteczku za gościnę. Za taką lekkość, radość tych przysłowiowych dwóch uliczek po których można spacerować bez końca. Taki kolejny niesamowity nasz przyjaciel.
dziękujemy za ten czas…
Powitanie w skrzacim królestwie
Powitanie z skrzacim królestwie 3-4 lipca 2018
Pożegnaliśmy Asyż i ruszyliśmy drogą w kierunku północy. Żar lał się z nieba, co wzmagało nasze emocje. Na szczęście pojawiło się miasteczko w którym zagłębiliśmy się sklepy i nie tylko udało nam się przetrwać najgorsze upałowe godziny, ale i kupić fajne sukienki.
Uwielbiam te włoskie sklepiki, są dużo bardziej kolorowe niż te znane mi w Polsce. Zresztą włoska ulica jest bardzo kolorowa i ciekawie ubrana. Aż chce się tutaj chodzić w sukienkach.
Żar zelżał gdy opuszczaliśmy sklepowe miasteczko, jechaliśmy w poprzek apenińskiego półwyspu, wśród pagórków, a może już gór.
– Wiesz niedaleko jest miejscowość Bagno di Romagnia – przykuwa moją uwagę – powiedziałam do Bartka.
– Jasne zjeżdżamy z drogi – odpowiedział.
I za moment znaleźliśmy się w jakimś maleńkim pełnym klimatu miasteczku.
Och ta Italia w swoich tysiącach odsłon.
– Popatrz skrzaty nas tu zaprosiły – powiedziałam do Bartka, gdy zobaczyłam grupkę skrzatów w parku.
Nie czekając na odpowiedź pobiegłam do nich i ………..nie mogłam uwierzyć własnym oczom, bowiem znajdował się obok nich plakat z opisem skrzaciego festiwalu w najbliższy weekend (w sumie już niedługo, dziś był wtorek) .
– Bartek, Bartek – zaczęłam krzyczeć jak dziecko – choć tu szybko to miasto skrzatów.
Bagno di Romagnia to miasto przyjaciół skrzatów
Zaskoczenie, to chyba za mało.
Aby dopełnić niespodzianek za rzeką znajdowała się ścieżka skrzacia prowadząca po tutejszym wzgórzu. Gdzie znajdują się skrzacie domki, kino, biblioteka, młyn ……
Patrzyliśmy na to wszystko jak zaczarowani, czy na pewno dzieje się to w tej rzeczywistości – pytaliśmy siebie nawzajem.
Gdy zmrok wygonił nas ze ścieżki zawitaliśmy do miasteczka, które w swoich przysłowiowych dwóch uliczkach na krzyż ugościło nas jarmarkiem.
Cudowne siostry zakonne z zakonu Carpi koło Modeny (wystawiające swoje produkty), podarowały nam wizerunek obrazu Matki Boskiej, takiej młodej pogodnej osoby.
I tak pokazywał nam się włoski kościół, bardzo łagodnie, ale o tym kiedy indziej….
Jarmark z regionalnymi rzeczami i skrzaty, które są częścią każdego tutaj sklepu.
Choć jest jeden specjalny, gdzie są tylko skrzaty, gnomy, trolle, rusałki …….
Zresztą popatrzcie sami bo słowami nie sposób tego oddać.
A te wszystkie duszki natury żyją tutaj w zgodzie, aby przypominać o prostej dziecinnej radości i wiary w niewidzialne…
Z radością wierzę w to czego większość nie widzi.
Właściciel sklepu to pierwszy przyjaciel tutejszych skrzatów, gdyby nie on – nic byśmy o nich nie wiedzieli.
Strona na fb https://www.facebook.com/SentieroDegliGnomi/
Dziękujemy za piękne spotkanie.
Kolejną nie lada gratką w miasteczku są termy, w których regenerowali się rosyjscy astronomowie.
Nas odstraszyły poziomem zachlorowania (już przed wejściem śmierdziała chlorem) . Pan sprzedający bilety poinformował nas, że jest przepis o obowiązku chlorowania bo Unia wymusiła. Miejmy nadzieję, że astronomowie regenerowali się jeszcze w prawdziwej wodzie. My nie skorzystaliśmy z kąpieli.
Górskie wioseczki w pobliżu miasteczka Gunib
Górskie wioseczki w pobliżu Gunib 26.09.2017
Przyszedł czas na rozstanie się z płaskowyżem roztaczającym się powyżej miejscowości Gunib. Tak to bywa z tym podróżowaniem, że jak się gdzieś zadomowimy to przychodzi informacja z przestrzeni – jedźcie w nowe……..
Był to czas również “do wewnątrz”, to dzięki internetowemu warsztatowi Eweliny Stępnickiej, którego przekaz cudownie łapaliśmy oddaleni od siedzib ludzkich, a który układał w nas to co gromadziliśmy dotychczas na naszej drodze duchowej. Z drugiej strony to niesamowite siedzieć na półce skalnej i mieć kontakt z osobami z końca świata.
Dziękujemy za te chwile w sosnowych lasach płaskowyżu Gunib.
Jestem wdzięczny za dary wszechświata, nie zawłaszczam ich, tylko otwieram się na doświadczanie energii kolejnych miejsc, przestrzeni…
Wyraźnie odpoczęliśmy w niższych temperaturach – w międzyczasie było załamanie pogody i nowy front przyniósł wręcz zbyt niską temperaturę na wierzchołkach, w zamian dotychczas gorące doliny zrobiły się teraz takie w sam raz.
Spotkani na drodze turyści z Moskwy zwrócili nam uwagę na fenomenalnie krętą drogę biegnącą na przeciwległy szczyt, zatem po kilkudniowym postoju nabraliśmy ochotę na troszkę włóczęgi po okolicy.
Fenomenalnymi serpentynami pieliśmy się teraz po stromym zboczu, tak by po kilkunastu minutach dojechać na rozległy płaskowyż. Sporą jego część zajmują sady morelowe, po których włóczą się konie.
Morela jest tu podstawowym owocem i w sklepach można spotkać w szklanych butelkach soki tłoczone przez pojedynczych sadowników. Najczęściej mają leciutką nutę goryczy – co nadaje niezwykły charakter temu nektarowi. Nektarowi, bo mimo że to naturalny sok to jego słodkość jest powalająca.
A w oddali zamajaczyła wioseczka. Zapragnęliśmy zobaczyć taką nieturystyczną siedzibę ludzką usytuowaną w górach. Usytuowana była nad krawędzią malowniczego i dość głębokiego wąwozu.
Jej centralnym lub najbogatszym budynkiem był meczet, poza tym reszta to kamienne domki często otoczone oranżeriami.
Wokoło ogrody z jabłoniami. Było by to całkiem przyjazne w odbiorze miejsce – niestety tak jak wiele innych społeczności odwiedzanych na naszej drodze podróży – ta ma też jakiś wyraźny opór do zadbania o swoje otoczenie……i to nie chodzi o zamożność, bo nic nie kosztuje pozbierać śmieci na ulicy obok własnego domu.