wewnętrzne ciepło
now browsing by category
Jedzeniowe refleksje z wyspy na morzu Białym
Jedzeniowe refleksje Kuzowa 8 lipca do 2 sierpnia 2016
Na Archipelag Wysp Kuzowa pojechaliśmy z małą ilością własnego jedzenia, dzikie miejsce – zero sklepu, restauracji. Za to źródełko z pitną wodą, grzyby w lesie,
jagody, laminaria (morska kapusta) i fokus w morzu (kulki smakujące jak ogórki małosolne)
iwan czaj (wierzbówka kibrzyca na herbatkę). I dobrzy ludzie.
Zresztą mogliśmy testować bycie na czystej pranie, gdybyśmy chcieli zostać, a nie byłoby co jeść. Nie było jednak takiej konieczności. Rękami aniołów wszechświat niemal wciskał nam pożywienie. A będąc w miejscu wysoko wibracyjnym programy wychodziły i tak same szeroką rzeką.
Zresztą to co pokazał nam świat dookoła było niesamowite.
Już drugiego dnia pobytu na wyspie przyszedł kucharz gotujący dla wycieczek jednodniowych przypływających na wyspę na zwiedzanie z obiadem – z biura „Karelia Tour” mówiąc – dziś grupa nie przyjedzie jest sztorm, zabierzcie chociaż trochę zupy (nie dołożyłem tam mięsa) szkoda jej – inaczej się zepsuje, warzyw, chleba – miało być 45 osób.
Na nasze stwierdzenie – „mamy mało jedzenia” – dostaliśmy szybką odpowiedź – zostańcie na wyspie, tu Was nakarmią!
Uwalniam się od lęku, że nie będę miała co jeść
Mam świadomość, że wszechświat się o mnie troszczy, gdy jestem na swojej drodze
Zresztą od razu zauważyliśmy, że gdy tylko pojawiła się świadomość braku jedzenia, mimo że nie nastąpiło to jeszcze na planie fizycznym – to zaczęły wychodzić różne, silne programy.
U mnie, że nagle bałam się dzielić z innymi tym co miałam.
Uwalniam się od lęku, że gdy mam mało, nie mogę dzielić się z innymi, bo dla mnie zabraknie.
Mam świadomość, że wokół mnie jest wszystkiego pod dostatkiem i wszechświat jest dla mnie hojny
Bartek zaczął znów dużo jeść, jakby chcąc zgromadzić w sobie zapasy
Uwalniam się od przymusu gromadzenia zapasów również w swoim ciele
Uwalniam się od przymusu obciążania swojego ciała, psychiki zapasami
Żyję w pełnym zaufaniu, że wszechświat o mnie dba i dostarcza ich we właściwym momencie
Tak, tak daje to co właściwe, a nie to co nasz umysł chce.
Pragnienia umysłu, jego programy często powodują, że mimo że jest dostatek wokół nas – nam wydaje się, że nic nie ma.
Bo nie ma tej jednej rzeczy, której pragniemy!
Pamiętam jak jeszcze kiedyś Bartek wpadał do kuchni, na kuchence garnki z jedzeniem, pełna duża lodówka warzyw, serów itp., w szafkach kasze, w zamrażalniku pierogi, krokiety z grzybami – ale w chlebowniku nie było chleba.
– Nie ma co jeść!!! – mówił w emocjach.
– Co Ty robisz – mówiłam do niego – obrażasz Boga, Wszechświat za ich chojność.
Jednak mimo że miał tego świadomość, brak chleba był równoznaczny dla niego z brakiem jedzenia.
I co kreował???
Tylko należy zauważyć, że nie mówił – jestem głodny i chcę jeść, tylko nie ma co jeść.
Ciało jeszcze jedzenia nie potrzebowało tak naprawdę, na razie jeść chciały tylko zapisane lęki, programy.
A jedzenie to był chleb.
Tego dnia i następnego wszyscy turyści na wyspie jedli zupę z „Karelii Tour”. Nawet następnego dnia poczęstowaliśmy nią poznanego w porcie kajakarza z Moskwy – Żenię, który w międzyczasie ze swoją dziewczyną przypłynął na wyspy. Symbolika tego wydarzenia była wielka – nie mieliśmy wcześniej, a chwilę potem to my częstowaliśmy , cuda…
Po czasie pojawiała się potrzeba smaków i ona chyba była najsilniejsza. Bo na samych borówkach moglibyśmy spokojnie przeżyć, jednak umysł szukał atrakcji.
Nawet suchy chleb smakował jakoś inaczej, inaczej – bo miał inny smak .
Uwalniam się od ciągłego przymusu doświadczania nowych smaków
Fakt, że jak dowiedzieliśmy się na wykładach z fizjologii jedzenia od R. Sułtanowicza (profesora fizjologii uniwersytetu w Petersburgu) im więcej smaków i informacji jedzeniowych dostarczamy do siebie tym więcej organizm tworzy przeciwciał (tutaj mogłam namieszać, ale czegoś na pewno tworzy) i dzięki temu nie mamy skłonności do alergii.
Zauważyłam mechanizm, że jak ciało się nasyci jakąś informacją jedzeniową, to potem już jej nie potrzebuje, więc chyba warto obserwować, to do czego organizm ciągnie, zamiast zmuszać go do ograniczenia pewnych potraw (na chwilę nie ma problemu, ale na dłużej jest).
I właśnie zauważyliśmy, że chleb szczególnie biały wek nam tu na wyspach smakuje, a nawet gdy dostaliśmy kilogram mąki – zrobiliśmy na ognisku żyngelow hasa – placek z ziołami rodem z Nagornego Karabachu.
Pisaliśmy o nim :
http://brygidaibartek.pl/nagorny-karabach-powitanie-i-kulinarne-odkrycie-wyjazdu-zjengjalow-has/
http://brygidaibartek.pl/zielona-potrawa-dlugowiecznych-karabachow-zhengyalov-has/
Robiłam pierwsze w życiu pierogi z grzybami i borówkami…też na ognisku.
Jeszcze jakaś potrzeba mąki jest, jej informacji – szczególnie w sytuacjach gdy pojawia się brak. Taki prosty program tego za czym tęsknili w czasach głodu nasi przodkowie.
Rodziła się w nas pokora do tego co oferuje wszechświat pod postacią okolicznych ludzi. Szczególnie dotyczyło to Bartka, który od dziecka bronił się przed spożywaniem pewnych pokarmów i często również gdy inni chcieli go częstować tym czego nie chciał – reagował wręcz nieprzyjemnie agresywnie – odrzuceniem gościny. Wszystkich traktował jak swoją matkę, czyli osobę która wpycha mu to czego nie chce jeść.
A gdy z czymś walczymy to to wzmacniamy.
Zrezygnować z czegoś można tylko wtedy gdy świadomie zaakceptujemy, że tak jest i będziemy chcieli to zmienić.
Następna naszym zdaniem zasada, aby z czegoś zrezygnować należy mieć do tego szacunek, gdy się go nie ma cały czas się jest uzależnionym od tego.
Po prostu pogodzić się z tym jak jem i świadomie z tego zrezygnować, bez przejmowania się otoczeniem.
Więc jeszcze raz:
Akceptuję mój aktualny sposób odżywiania i mam szacunek do spożywanej żywności, niezależnie jaka jest.
Jak mówił R. Sułtanowicz najbardziej służy naszemu zdrowiu to co nam smakuje. I gdy przestajemy jakieś jedzenie uważać za złe, zakazane, za jakiś czas nasycamy się tym i nie sięgamy po nie.
Poza tym jedząc i krytykując to co jemy, jaką energię w siebie wprowadzamy???
Uwalniam się od przymusu agresywnego odrzucania tego czym chcą ugościć mnie inni,
Z szacunkiem, wdzięcznością odmawiam darom wszechświata, gdy nie mam na nie ochoty
Mam świadomość tego, że każdy gości mnie na swoim poziomie.
Uwalniam się od wstydu, braku akceptacji przed swoim sposobem odżywiania
Akceptuję moją drogę odżywiania
Podróż, a już tym bardziej pobyt na wyspie uzmysłowił nam fakt, że pewne – nawet chemiczne, przetworzone produkty smakują nam jedzone od czasu do czasu – jak makaron z borówkami, czy ziemniaki piure z torebki z grzybami, czy nawet zupka w proszku. Zresztą R. Sułtanowicz też o tym mówił, że większość ocen co dobre czy złe dla zdrowia, nie jest robione z uwagi o dbanie o nasze zdrowie, ale z uwagi na możliwość większej sprzedaży produktów.
Najlepsze jedzenie to takie jakie mi smakuje i służy mojemu ciału.
To moja główna zasada i nie znam innej. Ileż razy powtarzam, czy do swojego samochodu wleje się paliwo, po którym samochód będzie ociężały, pierdział i ledwo jechał????
Pod względem obserwacji właśnie programów jedzeniowych był to niesamowity czas. Czas również zgody na siebie samego pod tym względem. Szczególnie dla Bartka, gdyż ja od dziecka mogłam jeść co chciałam (mięso zaczęłam jeść ze względów społecznych, nie rodzinnych), on natomiast był zmuszany do jedzenia.
Obserwowaliśmy jak dbano o nas, główny strażnik wyspy Zachar, widząc, że krępujemy się brać od innych jedzenie, przynosił nam chleb mówiąc:
– Jaka różnica u kogo się zeschnie.
Czasami strażnicy przyrody gościli nas pomidorami, ogórkami, cebulką, nie mówiąc o pomarańczy czy nektarynce, które były największymi darami wszechświatami.
Takim innym smakiem.
Jak się potem okazało takim zachłyśnięciem się innym smakiem.
Chwilową atrakcją.
Nie ciągnęło nas do mięsa, ryb, tłuszczy, troszkę pojawiał się nabiał jako mleko do kawy, Bartkowi zasmakował raz na warsztacie makaron z tartym w pył jak parmezan – serem z Himalajów.
Pojawiła się niesamowita radość z gotowania na ognisku. Ochroniarze pożyczyli nam blaszankę i patelnię. Bez tego nie bylibyśmy w stanie ugotować wody, gdyż jedna butla campinggazu dawno by się skończyła. Taka prostota życia. Ciepło…
Rosjanie to mistrzowie gotowania na ognisku, praktycznie nikomu nie przyjdzie do głowy aby ugotować wodę na gazie (często w ogóle go nie mają), tylko pierwsze szukają gdzie rozpalić ognisko.
Cieszyło mnie to niesamowicie, grzyby z cebulką z trochą wody, czasem do tego ziemniaczek, czasem szczawiowa zupka z ziemniaczkiem, czasem z laminarią (morską kapustą ).
A laminaria, która rośnie w morzu do spożycia najlepsza jest po wysuszeniu. Nie wiem dlaczego sama z siebie świeża jest napompowana wodą i nie zbyt dla nas smaczna. Już po lekkim podsuszeniu robi się dobra, a gdy się ją wysuszy to można dodawać do potraw, wtedy znów ciągnie wodę i staje się większa. Lub można jeść tak jak uwielbiał Bartek – jako prawdziwe, najbardziej prawdziwe na świecie Sushi, bez żadnych przeróbek. Owijal nią co tam miał. Czasami chleb, ogórek, czasami kiszoną kapustę.
Dostaliśmy trzy małe główki i w butelce po 5 litrowej wodzie – ukisiliśmy.
Rodził się też szacunek do najmniejszego kawałka jedzenia. Szacunek, wdzięczność. Tak wdzięczność, bo można z czegoś świadomie zrezygnować, ale niekoniecznie to wcześniej opluwając, i odrzucić nie będąc pogodzonym z tą rzeczą , człowiekiem, sytuacją… (np. wierzeniami naszych rodziców, przodków)
Jestem wdzięczna za to wszystko co nam do jedzenia, czym wszechświat chce mnie karmić, niezależnie czy z tego skorzystam czy nie.
Piliśmy kawę – jak była (zresztą Zachar jak się dowiedział, że lubimy kawę dbał abyśmy ją mieli).
Zachar pozwolił nam nazbierać Iwan Czaj na jednej z sąsiednich wysp, przefermentowaliśmy go potem i zrobiliśmy pyszną herbatkę – niedługo będzie filmik o Iwan Czaju w której rozgotowywaliśmy borówki i wychodziła super.
Innym razem na warsztacie tummo pozbieraliśmy porzucony bez szacunku Iwan Czaj – nazbierany na jakieś tam imieniny i przez solenizantkę od razu rzucony w kąt. Taka bezmyślność, tym bardziej, że został pozbierany z pięknego kawałka malutkiej łąki, który sycił oczy każdego kto tam przechodził.
Sama zauważyłam, że od jakiegoś czasu nie mam ochoty zbierać kwiatów na wianki, patrzę na nie i pozwalam im żyć do końca ich dni.
Mam nadzieję, że przyjdzie taki moment, że nie będę musiała zbierać jagód, grzybów i innych darów przyrody. Tylko będę mogła patrzyć na oblepione jagodami krzaki, i między tym grzyby. Może od czasu do czasu poczęstować się listeczkiem czy jagódką, ale tyle……
Nie macie pojęcia, jak pięknie wygląda las pełen grzybów, borówek itp.
Zresztą już wiele razy pisałam o tym, w sprawie zwierząt. Przecież te, na które nikt nie poluje są blisko człowieka, przyglądają mu się, a gdy następuje walka i polowania uciekają – jak mogą głęboko – w las.
Żyję w harmonii z otaczającym mnie światem
Na koniec może parę słów o warsztacie tzn. o jedzeniu na nim, bo rozpisałam się bardzo, ale jak opisać 25 dni krótko, gdy tak wiele rzeczy w tym temacie się działo.
Na warsztacie jedzenie przygotowywane było na ognisku przez kucharkę, której codziennie pomagali dyżurni.
Jak na rosyjskie jedzenie (porównuję do tego z innego warsztatu, którego gdzieś wcześniej doświadczyłam) – było bardzo bogate.
Na śniadanie zupa mleczna, czy makaron z np. serem z Himalajów, czy kasza nawet z kawałkami moreli, czy rodzynek. Do tego kromka chleba posmarowana masłem z grubym kawałkiem sera, często po łyżce surówki z marchewki przyrządzanej po rosyjsku z czosnkiem .
Na obiad sałatka najczęściej z kapusty lub buraków – też łyżka,
zupa – zazwyczaj z dodatkiem na cały kocioł dwóch konserw jakieś mielonki, aby miała posmak mięsa.
kasza, makaron również z aromatem smakowym mielonki….
Kolacja już jedno danie – kasza, makaron, ryż zazwyczaj z mielonką…
Troszkę było wariacji herbacianych
Zazwyczaj było jedno danie w ciągu dnia bez mięsa, więc jedliśmy jedną łyżkę na 2 osoby (czytaj łyżkę – nie chochlę) + ewentualnie łyżkę sałatki.
Czytając ten opis należy mieć świadomość, że rosyjskie porcje są na poziomie przedszkolnych za moich czasów, czyli ok. 200 ml zupy czy kaszy, makaronu na śniadanie, obiad to: ok 100 g sałatki, zupa ok 200 ml, drugie danie z 3 łyżki…..czegoś. Kolacja też 2-3 łyżki kopiaste i tyle, do tego kromeczka chleba. Wszystko mało tłuste i mało mięsne. Ważny smak. Jakby u nas ktoś dodał łyżkę czy dwie skwarek do 10 litrów zupy.
Jest jeden wyjątek ryba, wtedy je się ją nawet bez niczego – samo mięso.
Mnie zaraz się przypomina, jak poznałam Bartka, a jego mama myślała, że jak do potraw doda mało mięsa, uda się jej okłamać mnie właśnie taką łyżeczką, która tutaj jest po prostu mięsem w standardowej ilości. W Rosji się po prostu tak jada…., nie z biedy tylko przekonania… że tyle wystarczy. I tak mówią że tu szczególnie na północy jedzą tłusto – bo jest zimno i muszą mieć mięsna dietę.
Zresztą po co dużo jeść???
Czy to znowu nie wymysł marketingu, podchwycony przez nadopiekuńcze matki???
Po co przerzucać przez siebie takie ilości pożywienia. Zresztą czy takie jedzenie zachowuje zdrowie???
Chyba wyraźnie widać po Amerykanach – co powoduje i co napędza (suplementy, lekarstwa itp.).
My sami ostatnio mało jemy, szczególnie Bartek przestał przez siebie przerzucać dużych ilości pożywienia, a powoli zaczyna mieć odwagę sięgać tylko po to co mu smakuje.
Uwalniam się od przymusu jedzenia dużych ilości pożywienia
Jem tyle ile to służy mojemu ciału
Uwalniam się od lęku jedzenia tego co mi smakuje – „zaszkodzi mi, jest niezdrowe, będę po tym chory „
Najzdrowsze jedzenie jest takie jakie mi smakuje. Ufam swojemu ciału w tym zakresie
I tak można byłoby pisać i pisać …… jednak może na tym zakończę i z pełną wdzięcznością jeszcze raz podziękuję wszystkim istotom, które nas karmiły, wszystkim produktom, które zechciały stać się częścią naszego pożywienia, a przy okazji częścią nas. Sobie, że pozwoliliśmy to sobie zobaczyć, duchom wyspy, morza, że wspomogły nas w tym procesie.
Ugruntowanie energii 3 tydzień na Kuzowa
Kuzowa tydzień 3, ugruntowanie energii 23 lipca – 2 sierpnia 2016
Skończył się warsztat i wyszło słońce. Na początku wręcz zrobił się upał. Pojawiły się mgły, a w noce przestały być polarnymi dniami, a stały się białymi nocami. Nawet gdzieś nieśmiało zaczęła przebijać się gwiazdeczka.
Obfite deszcze spowodowały wysyp grzybów, szczególnie kozaków, borówki po deszczach troszkę zwiększyły swoją objętość i nabrały w siebie więcej wody. A maroszka jak jeszcze gdzieś była to w ostatniej fazie konsumpcji. Obserwowaliśmy jak wszystko dzieje się szybko. W krótkim lecie przyroda pragnie się szybko zaprezentować.
I znów dni mijały na kontemplacji ciszy, słońca , ciepła głazów na brzegu, gdyż przenieśliśmy się znów na południowy bezludny brzeg (prawie wszyscy turyści wyjechali jak się zrobiła słoneczna pogoda). Były dni, że pogrążałam się na całe dni w medytacji.
Bartek biegał za grzybami, przynosił wodę, zbierał borówki. A ja kontemplowałam ciszę , zanurzając się już bez większego stresu w kochane morze białe. Pierwsze morze, które pielęgnowało moją skórę.
Na wyspę pojechałam bez olejku do twarzy, uzależniona trochę od tego specyfiku na początku trochę „cierpiałam” wydawało mi się że ściąga skórę itp. Po tygodniu nie używania, skóra zaczęła szukać w sobie naturalnego nawilżenia i problem się skończył.
Uwalniam się od przymusu stosowania kosmetyków
Skóra posiada naturalne zdolności ochrony i tworzenia kolaganu w każdym wieku, dlatego jest młoda, jędrna i dobrze nawilżona.
W morzu obok nas na płyciźnie były przepiękne ogrody morskiej roślinności. Poza laminarią (morską kapustą), był również jadalny fokus (z maleńkimi końcówkami o smaku ogórka kiszonego) i całe bogactwo północnego morza.
Zresztą popatrzcie sami.
Mnie cieszyła możliwość chodzenia i godzinę po morzu, bez uczucia marznięcia stóp, co kiedyś było dla mnie normą. Dziękuję, za kolejną możliwość głębszego korzystania z życia.
Raz na morzu niedaleko naszej plaży pojawiła się foczka – tiuleń, najpierw płynęła w jedną stronę, a za jakąś godzinę w drugą. Przyglądając się beztrosko okolicy.
Niesamowite widzieć ją tak blisko, przyszła nam przypomnieć o naszych subtelnych uczuciach.
Uwalniam się od zakazu okazywania uczuć
Z subtelnością okazuję swoje uczucia.
Chodziliśmy poza tym po wyspie, pojechaliśmy jeszcze raz na labirynt i maroszkę na Alioszynie – o tym oddzielny wpis.
Wszystko jednoczyło się ze sobą, świat ludzi i bogów. Szczególnie było to widoczne gdy horyzont morza gubił się we mgle.
Wszystko jest jednością
Powietrze, ziemia, woda i ogień przenikały się ze sobą w różnych kombinacjach. To wiatr tańczył z wodą i ogniem ogniska, to znów następowała cisza i słychać były tylko dźwięki palącego drewna.
Przypływy odpływy przynosiły coraz to nowe informacje.
Jeden przypływ przyniósł nam zegarek wodoodporny Tissot, czyżby czas wracać do cywilizacji? A może zaprzyjaźnić się z czasem? Dar przyjęliśmy. Choć powiem szczerze miałam jakiś dylemat, że biorę go komuś (na plaży nie było nikogo od kilku dni).
Uwalniam się od lęku przed braniem darów wszechświata, nawet jeżeli wcześniej należały do ludzi.
Pozwalam sobie brać dary, które leżą na mojej drodze i są mi potrzebne.
Przez dłuższy czas byliśmy sami na południowym brzegu, potem pojawiła się Barbara z Kostią. Barbara dziesiąty raz na wyspie, która jest dla niej potężnym miejscem mocy – zresztą tak właśnie jest.
Po pierwszej rozmowie żyliśmy obok siebie, nie chodząc do siebie nawet na kawę. Koło namiotu rosły nam grzyby, specjalnie dla nas.
A Zachar przynosił nie tylko chleb, ale i czekoladki. Dziewczyny z Krymu częstowały kawą.
Takie dary wszechświata.
Przyjmowanie raju, nasycanie się nim.
Aż przyszła 12 godzinna ulewa z wiatrem w niedzielę, najpierw zrobiła nam się kałużę pod namiotem, która zaczęła przeciekać do środka. Nad namiotem mieliśmy roziętą plandekę od Zachara, a gdy próbowaliśmy przenieść namiot w inne miejsce poryw wiatru go podłamał. Co robić?
– Barbara z Kostią mają dwa namioty może użyczą jednego? – wpadłam na pomysł .
Byliśmy cali przemoczeni, może i zmarznięci, ale bardziej w umyśle niż naprawdę.
– Ja nie idę prosić – powiedział stanowczo Bartek. Mi wstyd, że z takim namiotem pojechałem na wyspę.
Uwalniam się od potrzeby posiadania najwyższej klasy sprzętu, aby móc prosić o pomoc
Uwalniam się od niemożliwości popełniania błędów
Pozwalam sobie prosić o pomoc, niezależnie czy popełniłam błędy czy nie.
Ja poszłam. Bez problemu użyczono nam namiotu. Mogliśmy troszkę zrównoważyć umysł w suchej przestrzeni.
– Kiedy przestanie padać? – zadawaliśmy razem ze znajomi pytanie.
Tego nie wiedział nikt, czy dziś czy jutro, a może za tydzień. Zapalenie ogniska, mimo że Barbara miała plandekę nad nim również okazywało się problemem.
– Wiesz czytałam w ofercie, że można tutaj na wyspie wypożyczyć namioty i śpiwory. Może mają jeszcze.
Bartek już cały przemoczony łącznie z majtkami, poszedł ok. 700 metrów po śliskich kamieniach do strażników.
A ja równoważyłam umysł w namiocie prosząc o najlepsze rozwiązanie.
– Masz to poprawi nastrój – Barbara podała mi kieliszek wódki i chleb z cebulą. Była chyba godzina 15, a ja nie tylko nic nie jadłam, ale i nie piłam.
Wzięłam dar wszechświata, delektując się nim. To taka magia w ulewnym deszczu w przemoczonym ubraniu pić wódkę i zagryzać suchym chlebem z cebulą.
Chyba fakt paranoi tej sytuacji spowodował, że zrobiło mi się nie tylko weselej, ale i bardziej sucho.
– Namiot już rozłożony koło izbiczki chłopaków, możemy iść – wrócił Bartek z dobrymi wieściami. Spakowaliśmy rzeczy i za jakąś godzinę delektowaliśmy się suchym śpiworem z wypożyczalni.
Rodziła się niesamowita wdzięczność, za ten dar, za tę możliwość.
Wdzięczność rozświetlała okolicę , w pewnym momencie była tak silna, że chmury rozstąpiły się i w jakiś magiczny sposób wyszło słońce.
Dziękujemy za tą lekcję z deszczem, chłodem. Kiedyś mieliśmy tyle programów chorobowych takiej sytuacji, że zapewne skończyłoby się to i mnie i u Bartka co najmniej przeziębieniem.
Teraz ……. uśmiechem na ustach z tego co było.
Wzmocnieniem naszej wiary w to, że z chłodem, deszczem już sobie radzimy.
Uwalniam się od przymusu bycia chorą gdy przemoknę
Kapię się w zimnej wodzie, biegam po zimnym wietrze, moje ubranie może być mokre i powoduje to, że jestem coraz zdrowsza.
Wierzę w siłę mojego ciała
I takimi przesłaniami zakończył się pobyt na wyspie. Następne dni to było już piękne pożegnanie. Tutaj filmik o naszym kochanym Kuzowie wyspie i archipelagu o jego magii.


























































































