Prezenty i gościnność
now browsing by category
Iremiel przesilenie na świętej górze
Iremiel – Uralu – przesilenie na świętej górze 20-22 czerwiec 2015
Wszechświat znowu nas zaskakuje, zadziwia, pokazuje że zawsze zabierze nas we właściwe miejsce, o właściwym czasie jeżeli pozwolimy się prowadzić.
Iremiel (1582 m.n.p.m ) druga pod względem wysokości góra południowego Uralu. Kiedyś wchodzić na nią mogli tylko kapłani starożytnych narodów , potężne miejsce mocy. Często widuje się tutaj Ufo.
Iremiel w tłumaczeniu z baszkirskiego – miejsce dające człowiekowi moc.
Wychodzi się na nią z miejscowości Tjuluk oddalonej od głównej drogi Ufa-Czelabińsk ok. 50 km.
Sam wjazd do wioski jest troszkę przygnębiający, lekko wymarła wieś z zapleczem turystycznym, domki, banje, samochody dowożące pod Iremiel. Tjuljuk znaczy życzenie.
Na końcu wioski, zatrzymujemy się w jednym z nielicznych kafe, oferującym wspaniały kwas biały z soku brzozowego (sok brzozowy, drożdze i miód) i informacje jak dojechać pod Iremiel.
Już przy końcu wsi nad rzeczką masa namiotów, jedziemy dalej ok. 4 km w głąb doliny, spotykając bardzo dużo turystów schodzących z gór (fakt dzisiaj sobota), czy na pewno jesteśmy w dzikiej Rosji, czy może w piękny pogodowo weekend na Szyndzielni?
Droga tylko dla samochodów 4×4 prowadzi nas pod szlaban Parku Narodowego, gdzie wjazd jest dalej zakazany.
Znajdujemy sobie miejsce w lasie ok. 500 metrów poniżej szlabana i szybko rozpalamy ognisko. Ognisko należy rozpalić o każdej porze dnia i nocy, przeciwko komarom, są wszędzie i w strasznych ilościach, ak do teraz żadne zapachy waniliowe, olejki eteryczne na nich nie działają, może ktoś ma jakieś sposoby na wściekłe komary, będziemy wdzięczni.
Miejsce jest kawałek od szlaku, jest bardzo przytulne. Zresztą jak przyjechaliśmy wszyscy sąsiedzi wokół w przeciągu 15 minut wyjechali, zostaliśmy sami.
Wygoniłaś ich – śmiał się Bartek.
Więc jakie było nasze zdziwienie gdy jakiś czas później pojawił się chłopak na motorze, pytając czy może zostawić przy nas motor, bo idzie w góry spać.
Okazał się sympatycznym Baszkirem, mieszkającym w Ufie, lekarzem weterynarii, bedącym kopalnią wiedzy o Baszkirii i jej tradycjach.
I tak najdłuższą noc spędziliśmy otwierając się na różnorodność naszej planety, w szacunku, tolerancji, zaciekawieniu.
Z szacunkiem, zaciekawieniem, tolerancją przyglądam się różnorodności świata, ludziom, zwierzętom, roślinom, energiom.
To takie przesłanie na najbliższy czas, powiem szczerze roślinami , zwierzętami , nawet komarami nie mam problemu, ale z ludźmi przyznam się szczerze mam większy problem. Pozwolę się prowadzić i …………
Rozmawialiśmy coraz ciszej, gdyż las również kładł się do snu, wtapialiśmy się w przestrzeń będąc częścią tej wspaniałej natury.
A rano o 4 godzinie (1 czasu polskiego), a może jeszcze w nocy wstaliśmy aby iść na Iremiel. Dałam intencję uzdrowienia moich problemów z żołądkiem i o wyprostowanie ciała, czekało nas tylko, czy aż 6 km drogi.
Od małego dziecka miałam problemy z żołądkiem, gdyż najpierw mnie za ciepło ubierano, potem wmuszano mięso, na szczęście w wieku ok. 7 lat trafiłam na lekarza, który powiedział – nie chce niech nie je, dziecko wie najlepiej co dla niego dobre. I od tego czasu miałam spokój.
Do traum jedzeniowych z wczesnego dzieciństwa doszła jeszcze wrodzona przepuklina pępkowa, której bardzo wstydzili się moi rodzice, a ja chcą ją ukryć przechylałam się do przodu, zaciskając żołądek. I tak o jakiegoś czasu prostuję się i staję się coraz prostsza, czas już poznać co to znaczy prosta postawa.
Pozwalam sobie chodzić z wyprostowaną postawą ciała, pozwalam sobie na przepływ energii i boskiej i ziemskiej
I z taką intencją ruszyłam na górę. Pierwsze 4 km przez las, komary które właśnie się obudziły, szukały dobrego śniadanka, więc była to walka o przetrwanie.
Szliśmy bardzo szybko, do tego od rana bolał mnie żołądek.
Po 4 km wyszliśmy na polanę i pierwszy raz Ural pokazał nam się w pełnej krasie. Odsłoniły się góry po horyzont, przypominające nasze Beskidy.
Przestrzeń, wiaterek, słońce jakże inny pokazał się świat….. tak wygląda następny kilometr drogi.
Po świecie pełnym walki, ciemności , weszliśmy w świat światła, harmonii, żywiołów. Wszystko cieszyło się na nasz widok, kwiatki machały przyjaźnie,
wiatr obmywał nasze ciała, słońce dodawało energii. Z radością wtopiliśmy się w tą przestrzeń, odpoczywając po trudach zmagania się.
Czy walka jest nam potrzebna? To pytanie pojawia się od lat i wszechświat pokazuje coraz to nowe jej subtelne poziomy.
O walce pisaliśmy w Nagornym Karabachu http://brygidaibartek.pl/radosc-gejzera-i-bezmiar-wojny-w-jednym-w-najpiekniejszych-miejsc-na-swiecie/
Było wcześnie, więc szliśmy praktycznie sami. Ostatni kilometr to wspinanie się po kamieniach na szczyt.
I tak przeskakując jak kozice z kamienia na kamień, wolno bez pośpiechu dotarliśmy na szczyt, gdzie otworzył się widok wokół, i z drugiej strony góry.
Zmęczeni wczesną pobudką, szybkim przejściem i walką z komarami, pozwoliliśmy sobie popaść w stan nieświadomości. Pozwoliliśmy aby miejscowe duchy zagadały do nas w czasie snu i zasnęliśmy na plecakach.
Zregenerowani ruszyliśmy w dół, po drodze spotykając Denisa (znajomy Baszkir), który stojąc na kamieniu z widokiem na Ural podarował nam baszkirską pieśń, łącznie z gardłowym pieniem.
Duchy miejsca stały się dla nas bardzo łaskawe. Od tego momentu otworzyły się przede mną nowe przestrzenie poznania, mnie jako człowieka, ale o tym może innym razem.
Dennis to taki nasz przewodnik po południowym Uralu, taki zapraszający duch tego miejsca. Pokazał nam na mapie piękna traskę po południowym Uralu z dzikimi końmi, pszczołami, lodową jaskinią i miejscem mocy starszym niż Stonechange. Malutki detal nas troszkę przeraził, że ta trasa ma 1800 km.
Wot….. Rosja i jej przestrzenie.
Dziękując duchom miejsca za cudowne przyjęcie, za spotkanie z Dennisem. Znaleźliśmy miejsce tym razem nad rzeczką celebrując nie tylko przesilenie, ale również naszą pierwszą rocznicę ślubu.
……….Ziemniakami z ogniska z białym kwasem z brzozy.
Dziękujemy temu miejscu za przyjęcie, za otworzenie przestrzeni Uralu dla nas, za pokazanie, że jesteśmy tutaj mile widziani i najstarsze znane obecnie miejsca mocy na świecie otwierają się przed nami.
Więcej o Iremiel ze strony : http://www.olabloga.pl/tajemnice-gory-iremiel
Góry Ural należą do najstarszych na naszej planecie. Ich wierzchołki i jaskinie chronią tajemnice sprzed tysięcy lat.
Na granicy z obwodem Czelabińskim wznosi się druga co do wielkości góra Południowego Uralu – Iremiel (1582 m). To zagadkowe miejsce od dawien dawna przyciągało do siebie ludzi, którzy stykali się tam z Nieznanym. Mistyką owiane jest wszystko dookoła: u podnóża znajdowały się kiedyś pustelnie staroobrzędowców, spadkobiercy kultury ezoterycznej prowadzą tutaj ćwiczenia, ufolodzy twierdzą, że nad górą często pojawiają się UFO, a etnografowie zbierają przekazy o starożytnym narodzie, zamieszkującym okolice – Czudach.
Dlaczego właśnie tutaj ciągnie ludzi, chcących poznać sedno duchowości człowieka? Dlaczego właśnie na zboczach Iremiela odkrywają ludzie w sobie skryte dotąd możliwości, inaczej pojmują życie? Takie miejsca zwykło się nazywać miejscami mocy.
Góra Iremiel ma swoją zagadkową historię. Sama nazwa dotarła do nas z bardzo odległych czasów. Tak nazywali górę zamieszkujący te ziemie praprzodkowie Baszkirów. W przekładzie ze starotureckiego, słowo „Iremiel” oznacza „miejsce, dające człowiekowi siłę”, a nazwę wioski Tiuliuk leżącej u podnóża góry, tłumaczy się jako „życzenie”.
Właśnie z sąsiedztwa Tiuliuka z Iremielem wzięła swój początek legenda, która głosi, że na wierzchołku góry spełnia się każde życzenie, wystarczy tylko zanieść tam podarunek dla duchów Iremiela. W pradawnych czasach przynoszono w darze ludzkie dusze. Kapłani starożytnych narodów odprawiali krwawe rytuały na wierzchołku góry, aby przypodobać się bogom i wyprosić bogate zbiory. W naszych czasach wystarczy podobno zawiązać wstążkę na Drzewie Życzeń, na szczycie góry. W każdym razie Baszkirzy od zawsze uważali górę za świętą. Niektórzy dostrzegają nawet w zwałach kamieni na wierzchołku góry pozostałości jakichś dawnych budowli.
PODSTĘPNE DUCHY
W ciągu wieków na górę wolno było wchodzić tylko kapłanom i bohaterom. Nawet w dzisiejszych czasach ktoś zazdrośnie broni dostępu do świętej góry. Kiedy pewnego razu turyści postawili na szczycie Iremiela prawosławny krzyż, następnego dnia został on zrzucony z postumentu.
Iremiel figuruje w podaniach zarówno baszkirskiego, jak i rosyjskiego narodu. Mówią, że wnętrza góry chronią w sobie niezmierzone bogactwa, zgromadzone przez tajemniczy naród Czudów. Ludzie uważali (i uważają po dziś dzień), że woda w rzekach biorących początek na zboczach Iremiela posiada cudowną moc – daje człowiekowi siłę, leczy chorych, a nocami – w określone dni i godziny – świeci!
Nie każdemu jest też dane znaleźć drogę na wierzchołek świętej góry. Jeśli człowiek wyrusza na Iremiel z czystym sercem, to góra przyjmuje go z radością, ale jeśli zamiary jego są mroczne – mnoży przeszkody na jego drodze, nie dopuszczając do celu.
W naszych czasach specjaliści od zjawisk anomalnych opowiadają o tym, że nad górą Iremiel często można obserwować UFO, a w okolicy napotkać śnieżnego człowieka. Według ezoteryków właśnie na Iremielu istnieje kanał ujścia z ziemi pozytywnej energii.
Istnieją hipotezy, według których Iremiel stanowi praojczyznę słowiańskiej cywilizacji, coś rodzaju Hiperborei. Według niektórych badaczy, wykopaliska archeologiczne prowadzone w pobliżu wioski Achunowo świadczą na korzyść tej hipotezy. Możliwe, że właśnie tych miejscach zostały napisane słowiańskie Wedy, Księga Welesa a także Księga Kolady. A sama wioska Achunowo była miejscem zamieszkania boga światła – Kryszenia. Woda z jeziora Iremielskiego, położonego w pobliżu wioski Bajsakał, posiada właściwości lecznicze, a samo jezioro ma zarys okręgu, co przywodzi na myśl puchar z Surją – słonecznym, cudownym napojem, przyniesionym przez boga Kryszenia. W pobliżu góry leży ogromny, śnieżnobiały głaz.
Wiele jest legend o Hiperborei – szukają jej na Północy, na Syberii, a może znajdowała się ona właśnie na południu Uralskich gór?
LEGENDY O CZUDZI
Od niepamiętnych czasów powtarzane sąlegendy o tajemniczym narodzie Czudów Białookich, który zamieszkiwał kiedyś góry Iremielskie. (Dla ścisłości trzeba wyjaśnić, że nie chodzi tu o również nazywane „Czudami” narody ugrofińskie, ale o postaci mitologiczne, bliskie europejskim elfom i gnomom. „Czudź” występuje w folklorze rosyjskim, ale też u Komi, Saamów, Tatarów syberyjskich, Mansów i innych.)
W ludowych wierzeniach Czudowie byli doskonałymi rzemieślnikami i czarodziejami. Żyli w jaskiniach gór Iremielskich, pokojowo i życzliwie nastawieni do sąsiadujących narodów. Mieli Czudowie też swoją religię, której tajemnic nikomu nie zdradzali. Podobno do dzisiaj można znaleźć w jaskiniach ich święte ołtarze. Jak mówią legendy, sąsiedzi dowiedzieli się o niezmiernych bogactwach Czudów i zechcieli z nich skorzystać. Ci jednak nie zamierzali się z nikim dzielić, ale wiedzieli też, że ludzie nie zostawią ich w spokoju. Postanowili więc na zawsze skryć się we wnętrzach Iremiela, unosząc ze sobą skarby i tajemnice. Istnieją podobno jeszcze dzisiaj jaskinie, do których lepiej nie zaglądać, ponieważ każdy, kto tam trafi, zostaje uprowadzony pod ziemię i na zawsze staje się niewolnikiem górskiego narodu.
Bez względu na to jak bardzo fantastyczne wydawałyby się legendy o świętej górze Iremiel, faktem jest, że wielu ludzi, którzy tam byli, odmieniło swoje spojrzenie na życie, odkryło wartości duchowe, zmieniło postępowanie na lepsze. Iremiel, według specjalistów, stanowi miejsce o wysokiej koncentracji energii, a także wzajemnego oddziaływania człowieka i Kosmosu, więzi z informacyjnym polem Ziemi, zwanym noosferą.
Ufa – poznając islam, w gościach
Ufa – poznając islam–18-19 czerwca 2015
Kazań – Ufa droga znów zatłoczona, koło niej wszędzie czarnoziemy bardzo szczelnie zagospodarowane. Nie wiedzieliśmy, że Tatarstan i Baszkinia mają tak dobre ziemie. Ziemie na których wszystko samo rośnie. Myśleliśmy że takowe są tylko na Ukrainie.
Gdy mijamy kolejny czarnoziem, a obok niego ropny szyb……
– Doją, doją na maksa naszą matkę ziemię – mówi Bartek.
I na zewnątrz i od wewnątrz….
Taki świat, jedni już wydoili, inni jeszcze mają co doić.
Jeszcze wszechświat im daje, a może wcześniej byli mniej pazerni? ( przy okazji kolejny raz apelujemy o uwolnienie i dostęp do nowych technologii pozyskania energii!!! )
Upał lał się z nieba, więc co chwilę odpoczywalismy, czy w przydrożnych kafe, czy nad rzeczką.
I tak pojechalismy na przedmieścia Ufy, do naszej koleżanki Tatarki.
Alfinior zaraz zaproponowała rosyjską banję.
Ciekawe doświadczenie, ciało przegrzane całodziennym upałem, na wieczór dostaje kolejną dawkę ciepła.
Pierwsza nasza rosyjska banja w czasie tego wyjazdu.
Z radością palimy więc w piecu i zbieramy witki brzozowe do bajni, a w środku wytapiamy wszystko co przeszkadza nam iść swoją drogą, chłosta witkami wybija wszystkie głupoty z ciała.
Do tego jak w każdej banji porządne otwarcie porów i wymycie ciała (rosyjska banja to temperatura ok. 60 – 70 st. i prawie 100 procent wilgotności – bardzo silna – nieźle leje się z człowieka. W tej wersji piec stalowy był ukryty pod podłogą, na nim na poziomie podłogi kupkna rozgrzanych kamieni, po polaniu wodą dawała dużo gorącej pary).
Co prawda w banji za długo nie wytrzymuję, gdy jest mi za gorąco, robię się rozproszoną i mam wrażenie, że muszę walczyć o to, żeby zachować świadomość.
Jednak i tak jest ze mną i upałem coraz lepiej, kiedyś nie pomyślałabym o banji po całodziennej drodze w upale.
Mam nadzieję, że otworzy się przestrzeń na to, abym zobaczyła dlaczego tak źle czuję się w upale.
Otwieram się na zobaczenie prawdy o tym, dlaczego źle się czuję w upał.
Do tego pralka, aby wyprać nasze rzeczy.
Jakaś bajka .
Jesteśmy za to wszystko bardzo wdzięczni.
Rano idziemy do meczetu, jesteśmy umówieni z tamtejszym Mułą ( przewodnikiem, odpowiednikiem naszego księdza), na modlitwę i oprowadzenie po meczecie.
W Kazaniu pierwszy raz byliśmy w meczecie jak turyści, teraz jak uczestnicy tej religii.
Ubieram więc skarpetki (Bartek też) długą spódniczkę i chustkę na głowę. Wchodzimy do prawie 300 letniego meczetu, gdzie wita nas młody chłopak.
Odmawia za nas modlitwę, a następnie pokazuje meczet, mówiąc o różnicach między islamem, a religiami chrześcijańskimi. O tym, że wszystko co robimy powinno być modlitwą. Każde nasze działanie i że wszystko należy oddawać Bogu.
W Islamie wierni zwracają się bezpośrednio do Boga, bez pośredników takich jak Jezus. Oni szanują wszystkich proroków łącznie z Jezusem, jednak nie pokłaniają się im. Połaniają się tylko Bogu.
W Baszkiri jest islam sunnicki oparty na miłości, nie ma fundamentalizmu jak się zdaża w w innych krajach.
Jest to piękny czas w tym meczecie, nie tylko dlatego, że meczet stary, wybudowany z dobrą energią, do tego postać tego młodego bardzo duchowego człowieka. Rosja to kraj federacyjny, gdzie ludzie różnych religii żyją obok siebie, szanując się nawzajem.
Ciekawe jest jednak to, że 90% złoż ropy naftowej znajduje się w krajach, czy republikach (jak Tatarstan, Baszkiria, Kaukaz) muzułmańskich.
Może dlatego aby mogli więcej czasu się modlić – być z Bogiem, a mniej pracować.
U młodego przewodnika, który oprowadza nas po meczecie uderza tolerancja do innych religii, wiedza o nich i pełne świadome zakotwiczenie we właściwej wiary dla niego.
Z pełnym przekonaniem, świadomością idę swoją duchową drogą z tolerancją dla innych.
Mimo, że w nocy spaliśmy może ze 2 godziny, z meczetu wychodzimy pełni energii.
Teraz Alfinior pokazuje nam miasto, które jest w trakcie wielkiej budowy na jakieś międzynarodowe spotkanie, które odbędzie się w połowie lipca.
Robi jednak na nas bardzo pozytywne wrażenie. Zresztą popatrzcie sami.
Spotkanie z Alfinior, to spotkanie z bratnią duszą, poznałyśmy się 2 lata temu nad Bajkałem, a przy spotkaniu wydaje się, że 2 lata wcale nie upłynęło.
Gdy robimy ostatnią fotkę wieczorem przed domem, na zdjęciu nad domem widać energię podobną do księżyca, jednak tam wcale nie było księżyca. Na drogę dostajemy wisiorek z koranem.
Dziękujemy za ten piękny czas, za wspólne energetyczne przenikanie, za rozmowy , banje i za cudowne jedzenie (w następnym poście przepis na baszkirskie danie wegetariańskie)
Z wizytą w tatarskiej stolicy i o pomocy w rosyjskim wydaniu
Przez Tatarstan – Kazań 16-17 czerwca 2015
W Niższym Nowgorodzie okazało się, że landrynka doznała cudownego uzdrowienia. Skrzynia biegów przestała głośno chodzić i zgrzytać .
Cud?
Czy po prostu prawo natury, gdzie energia się napina, a potem szuka rozprężenia?
Niezależnie od tego problem się rozwiązał.
Gdy zaczął się problem z „grającą” skrzynią biegów zapytaliśmy kolegi z Moskwy, czy nie wie jak znaleźć mechanika od starych landroverów w tych rejonach w których jesteśmy.
Rom (dzięki wielkie) podał nam adresy stron www.drive2.ru. Www.lr-club.com , a równocześnie sam napisał na forach internetowych o naszym problemie.
To co się stało później przeszło nasze oczekiwania, praktycznie każdy właściciel landrowara nam odpisał, radząc co znał. A dodatkowo ludzie sami dzwonili, pisali radząc nam najlepiej jak potrafili.
Spotkaliśmy się nie tylko z wielką sympatią, ale również chęcią pomocy i spotkania.
Solidarność landrowerowców rozciąga się od właścicieli starych landrowerów po nowe.
W Niżnym Nowgorodzie, przegadaliśmy praktycznie cały dzień z Miszą i Tamarą, którzy eksplorowali Sachalin, Jakucję też Landrowerem discovery I, a Misza ma również duże doświadczenie jazdy osobówkami po terenie. Niesamowici ludzie. Dostaliśmy od nich wiele cennych rad i informacji.
Doradzili nam również wymienić olej w skrzyni biegów, gdyż nasz mechanik, chyba za bardzo „telewizyjnie” potraktował wyjazd na Syberię, kojarząc ją ze śniegiem i wlał nam wszędzie zimowe oleje. A na zewnątrz ponad 30 stopni w plusie. Tak….. na Uralu i Syberii latem potrafi być ponad 30 stopni Celsjusza.
W sumie to tak, jakbyśmy nie potrafili dobrać tego co dla nas najlepsze.
Pozwalam sobie otaczać tym, co jest dla mnie najlepsze w danym momencie.
Wiele razy pisałam, że przecież nikt nie zatankuje złego paliwa do swojego samochodu, albo zrobi to raz na danej stacji, a jedzenie do swojego ciała kupuje ciągle złe, mówiąc "cóż zrobić".
A przecież zła benzyna, jak i złe jedzenie nie tylko nie doda ciału siły, ale może go zniszczyć.
Po zatłoczonej drodze dojechaliśmy do Kazania, gdzie spotkaliśmy się z właścicielami Landrowera IV (sorry imion nie pamiętam) członkami rosyjskiego clubu Landowera. Miło pogadaliśmy jakiś czas otrzymując w prezencie Czak-czaki (słodkości z mąki i miodu, narodową tatarską potrawę)
Kazań to stolica Tatarstanu, jednej z najbogatszych republik rosyjskich. Wszystko się buduje, restauracje, remontuje, również drogi… na szerokie arterie, wszechogarniający porządek. A sam Kazań to piękne nowoczesne, akademickie miasto z Kremlem, meczetem i piękną starówką, której nie powstydziłaby się Europa zachodnia (polskie miasta tak się nie rozwijają).
I z barem wegetariańskim…… tak wegetariańskim, to rzadkość w Rosji, a kto by pomyślał, że będzie taki u Tatarów. Dla nas ten bar to podwójne zaskoczenie samego baru, jak również jego cen.
Bułeczki zaczynały się od 5 rubli (35 groszy) zupy 35 rubli (2,5 zł.), w bogatym mieście jedna z najtańszych i do tego smacznych świeżych restauracji od lat.
Nie dziwiło, że przepływ ludzi był tam potężny.
Tatarstan, tak jak sąsiednia Baszkiria to republiki muzułmańskie. Jednak czasy komunizmu, kiedy założeniem było wymieszanie nacji spowodowały, że kultury zaczęły się bardziej przenikać, ale z drugiej strony nie ma zacietrzewienia i nietolerancji religijnej, wykpiwania wiary innych jak powszechne jest to w Polsce.
Żyje im się dobrze, jak powiedzieli nasi znajomi biedni są tylko Ci co chcą, bo kto chce pracować i nie boi się wyjechać do innego miasta poszukać pracy to żyje mu się dobrze.
A sam meczet był zniszczony z czasach komunizmu, teraz przy wsparciu krajów arabskich odnowiony, nie jest używany na co dzień, tylko przy większych świętach islamskich. Na co dzień służy jak muzeum i z trzeciego piętra można go podziwiać wewnątrz.
Kazań tak nas wciągnął swoim klimatem, że zostaliśmy tam do późnego wieczora, by potem odjechać od niego jak zwykle po zatłoczonej drodze (no nie u upale), kolejne 200 km na wschód, w kierunku Ufy.
Jeszcze raz dziękujemy naszym przyjaciołom, wiemy, że słowa – jak będziecie mieli problem dzwońcie – nie są pustymi słowami. Mamy nadzieję, że pomoc nie będzie nam już potrzebna. Dziękujemy wszystkim landrower-owcom za cudowną pomoc i wsparcie. Może uda nam się zrobić profile na drive2.ru i w clubie landrowera. Poćwiczymy wtedy pisanie po rosyjsku. Choć chyba muszę odprogramować program, że dużo się dzieje, a pozwolić po prostu aby energie przechodziły przez nas bez zbędnej analizy.
.jpg)
.jpg)
Magia nocej mszy w monastyrze
Bigorski monaster św. Jana Chrzciciela, monaster Sweti Jowan Bigorski 28-29 marca 2015
Po kąpielach w termalnych źródłach tacy czyści, otwarci na nowe dojechaliśmy do Monastyru św Jana Chrzciciela, polecanego nam bardzo przez przesympatycznego Pana biletowego od Św Neuma. . Na parkingu było parę samochodów, po przeciwnej stronie wąskiej doliny migotały ośnieżone szczyty.
– Patrz furtka otwarta, możemy chyba jeszcze wejść- powiedziałam do Bartka
– Zapytamy, może mają pokoje dodałam.
Na dziedzińcu było parę osób, schodzącego ze schodów młodego mnicha zagadnęłam o pokoje.
Odpowiedział, że niestety nie, jednak teraz jest nocna msza i jak chcemy możemy uczestniczyć.
Ucieszyliśmy się, zostaliśmy wprowadzeni do świątyni oświetlonej tylko nieśmiałym światłem świec. Nabożeństwo się zaczynało ludzi ok. 30 i tyleż samo mnichów. Istna magia chwili i znowu pełna synchronizacja czasowa, tak jakbyśmy wiedzieli dokładnie kiedy być i kogo zapytać o informacje.
Takie „zbiegi okoliczności” nie przestają mnie jeszcze zadziwiać.
Mieliśmy tu być w tym miejscu i w tym czasie, więc otwieram się na to będzie. Msze w cerkwi do krótkich nie należą.
Siadłam na wskazanym miejscu i poddałam się przestrzeni. Aby nie tworzyć ochrony powiedziałam do siebie
Otwieram się na to wszystko co jest dobre dla mnie.
Wyraziłam intencję uzdrowienia wszystkich moich relacji z kościołem i poddałam się kontemplacji, a zarazem obserwacji nabożeństwa.
Obraz siwego brodatego mnicha zapalającego po kolei świece na sufitowym żyrandolu, a następnie wprawienie go w ruch wahadłowy, migot światła w przestrzeni świątyni, a wszystko w kilkugodzinnym chóralnym śpiewie sporej grupy mnichów – to obraz który będzie towarzyszył do końca życia jako obraz żywej wiary ginący w większości miejsc na wyznaniowej mapie świata.
Magia świec zapalanych tam gdzie chwilowo były potrzebne, huśtające się potężne lampy z zapalony świecami, zapach kadzidła – czegoś takiego nigdy nie doświadczałam. Rzucona intencja powodowała różne emocje od znudzenia, senności, po złości.
Poczułam w pewnym momencie, że intencję trzeba rozszerzyć, nie tylko na kwestię kościoła, ale wszystkie duchowe aspekty mojego, czy moich przodków współistnienia na przestrzeni wieków.
Pojawiły się szamańskie obrazy, emocje, przychodziły i odchodziły.
Magia miejsca i jak to Bartek powiedział po nabożeństwie – „wiedzą jak tworzyć wysoką wibrację”.
Wiedzą ojjj – wiedzą.
Msza trwała ponad 4 godziny, gdy zatopiona w siebie przenosiłam się w różne czasy i miejsca uzdrawiając stare emocje.
Dziękuję temu młodemu mnichowi za zaproszenie. Mógł nas potraktować jak turystów i powiedzieć krótko – zamknięte.
Dziękuję tej przestrzeni, że chciała nas przyjąć i uzdrowić relacje kościoła z naszą duchową drogą.
Rankiem nie wstaliśmy na poranną mszę, mimo zaproszenia mnicha spaliśmy bardzo głęboko pod monastyrem.
Wstaliśmy gdy ludzie wychodzili ze mszy,
Teraz już zobaczyliśmy inny monastyr, bez magii – z rusztowaniami, można rzec w innym świetle.
Monastyr stoi przy samej albańskiej granicy (muzułmańskiej), po przeciwnej stronie góry wybudowane są meczety. Sam monastyr bardzo poważnie ucierpiał w czasie pożaru w 2009 roku i obecnie jest odbudowywany. Idealne miejsce do uzdrawiania duchowych problemów, walk religijnych itp.
Jeszcze przecież wąska dolina potęguje te energie.
W kościółku w dzień jest już elektryczne oświetlenie, oraz mnich, który mam wrażenie stoi na straży wiary prawosławnej. Wypytuje nas dokładnie o naszą wiarę i przygląda się dokładnie temu co robimy.
Przecież katolicy i oni – to chrześcijanie, którzy kiedyś 1000 lat temu się rozdzielili, pokłócili o jakieś drobiazgi. Uznając moja religia, twoja religia (nadal to ten sam Bóg!).
Tak poczułam silne uwolnienie w ramionach, tak jakbym nosiła przymus mojej religii na barkach przez 1000 lat. Ciekawe której? …. bo bardzo lubię prawosławie, a wychowałam się w katolicyzmie!
Uwalniam się od przymusu określania własnej drogi duchowej, szufladkowania jej, pozwalam sobie iść w kierunku światła i miłości.
Czy każdy musi przynależeć do określonej religii, inaczej jest kim? Ateistą? Nie wierzącym? Człowiekiem bez wiary? Nikim?
Dlatego gdy ktoś nas się pyta jakiej wiary jesteśmy odpowiadamy – katolicy, zresztą większość słysząc, że jesteśmy z Polski nie bierze innej opcji, a tłumaczenie naszej duchowej drogi byłoby trudne.
Popatrzyłam na mnicha jak bacznie mi się przygląda,
– boi się, że może znowu ktoś podpali monastyr – powiedział Bartek
Tak – innowiercy są zagrożeniem!
Uwalniam się od przekonania, że myślący inaczej są zagrożeniem, pozwalam sobie iść swoją drogą drogą duchową z pełnym szacunkiem do drogi duchowej innych i dzielić się własną.
Być jak Jan Chrzciciel
bez oceny , przymusu dawać światło każdemu kto go chce.
Dziękuję temu cudownemu miejscu za pokazanie siedzących gdzieś 1000 lat programów, dziękuję za ich transformację.
Dziś niedziela ale na mszach było niewiele osób, jednak wielu przyjeżdża do monastyru zapalić świeczkę i prosić o pomoc, wsparcie w swoich sprawach.
Niektórzy przywożą dary z marketu (olej, kawa, herbata) do monastyru, niektórzy po wyjściu z monastyru na parkingu jedzą placuszki.
Nabraliśmy cudownej wody, wody wolności i pojechaliśmy dalej w Macedonię
O monastyrze z Wikipedii
prawosławny klasztor położony ok. 25 km na północny wschód od miasta Debar w zachodniej Macedonii, należący do Macedońskiego Kościoła Prawosławnego. Określenie "bigorski" pochodzi od tufu (mac. бигор, bigor), z którego wzniesiono budynki klasztoru.
Kompleks klasztorny znajduje się na wzniesieniu nad brzegiem rzeki Radika wgminie Mawrowo i Rostusza (połoski region statystyczny) przy drodze z Debaru doGostiwaru, w pobliżu miejscowości Rostusza, Bitusze, Welebrdo i Trebiszte na terenie parku narodowego Mawrowo.
Według kroniki klasztornej z 1833 r. monaster został założony w 1020 r. przezJoana Debarskiego (Јоан Дебарски), późniejszego pierwszego arcybiskupa ochrydzkiego, w miejscu, gdzie ów wyłowił z rzeki ikonę Jana Chrzciciela. W XVI w. monaster został zniszczony przez Turków. Ocalała tylko niewielka cerkiew. Ponowne odrodzenie klasztoru nastąpiło w 1743 r. w okresie rządów ihumenaHilarego. Następnie w l. 1812–1825 został rozbudowany przez archimandrytęArseniusa.
Jednym z najcenniejszych zabytków klasztoru jest drewniany ikonostas wykonany w l. 1829–1835 przez miejscowych mistrzów, szczególnie Petra Filipowskiego Garkatę z pobliskiej wsi Gari. Innym skarbem monasteru Bigorskiego jest ikona św. Jana Chrzciciela, ponoć cudownie ocalona z pożarów i zniszczeń, a zdaniem wiernych mająca moc uzdrawiania.
W 2009 r. większość starych budynków klasztornych spłonęła. W maju 2010 r.rozpoczęto prace nad ich rekonstrukcją.
Z wizytą u świętego Neuma
Z wizytą u świętego Neuma 26-28 marca 2015
Klasztor św. Nauma–klasztor położony w Macedonii, przy granicy z Albanią, na południowy zachód od miasta Ohryda. Należy do eparchii debarsko-kiczewskiej Macedońskiego Kościoła Prawosławnego.
Założony w 905 przez św. Nauma Ochrydzkiego (św. Nauma Ochrydzkiego Cudotwórcę, maced. Свети Наум Охридски Чудотворец) − ucznia Cyryla i Metodego, współtwórcę ochrydzkiej szkoły piśmienniczej, jednego z największych ośrodków literatury i kultury słowiańskiej tamtych czasów. W klasztorze tym w 910 roku św. Naum został pochowany, tam też znajduje się jego grób.
Neum uważany jest za Twórcę cyrylicy.
To tyle z z Wikipedii , a my z Ohrydu przez muzeum rekonstrukcji domków na palach, gdzie można nurkować wśród stanowisk archeologicznych, pięknych gór, dojechaliśmy do najbardziej świętego miejsca Macedonii , monastyru świętego Neuma.
Parking 50 dinarów (3,5zł) gdy szliśmy do monastyru minęliśmy masę straganów, a potem bardzo ładną, ale plastikową restaurację na wyspie. Miejsce piękne z kolorową rzeczką po jednej stronie, a jeziorem po drugiej. Na wprost hotel?
A gdzie monastyr rodzi się pytanie?
Gdzie? Przecież wszędzie to zona tylko turystyczna.
Idziemy dalej i pojawia się wejście na dziedziniec monastyru, którego dzielnie strzegą piękne kolorowe pawie. Zresztą są wszędzie na drzewach, dachu cerkwi czy nawet kolektorze słonecznym.
Dziedziniec sympatyczny, na szczęście o tej porze roku wymarły, niestety wejście do malutkiego monasturku płatne – 100 dinarów (7 zł) – to troszkę mnie odrzuciło – miałam emocje na komercję tego miejsca, a może do łączenia wysokiej wibracji z biznesem?
Pospacerowaliśmy po dziedzińcu i po wewnętrznych negocjacjach zdecydowaliśmy się na wejście do środka.
I tutaj pojawiła się niespodzianka, Pan sprzedający bilety skasował nas po 50 (3,5 zł) – jak Macedończyków. Weszliśmy do środka i zaniemówiliśmy.
W tym otaczającym biznesie turystycznym nie spodziewaliśmy się takiej energii, tak wysokiej wibracji.
Jakiś cud.
W środku było zimno, leciała cerkiewna muzyka, przy tym poziomie energii temperatura była dla nas nieważna. Usiedliśmy w ławeczkach i zaczęliśmy kontemplować, muzyka ją wzmagała, a Neum miało się wrażenie, że dalej żyje i naucza.
Magia, która rozgrywała się w nas.
Mnie trochę dopadały emocje, które rozpoczęły się na zewnątrz, czyli czy można łączyć wysoką wibrację miejsca i niską komercyjną otoczenia.
Pieniądze to zmaterializowana forma energii, na co wydajesz to ważne dla Ciebie. Wydawaj świadomie. Na razie nie jesteś gotowa żyć bez nich.
Tak, tak dziękuję wiem i w 90% staram się tego trzymać kupując nie to co najtańsze, ale to co czuję i od kogo czuję.
Kup bębenek i graj na nim – usłyszałam znowu.
Fakt jak szliśmy wpadł mi w oczy ni bębenek, ni tamburyno, ale od razu kupować?
No dobrze kupię – odpowiedziałam pokornie.
Zanurzyłam się w medytacji, umysł stał a cały pogrążony w lekkości.
Tylko tu i teraz, a może już pustka.
Takie miejsce otoczone taką komercją, jak to możliwe?
Możliwe……… trzeba zachować siebie bez względu na okoliczności, bez przymusu zmiany otoczenia.
Promieniować swoim światłem dla tych co tego chcą.
No właśnie, właśnie……..
Uwalniam się od przymusu zmiany otoczenia, niezależnie jakie jest.
No tak – powiedziałam prawie na głos i otworzyłam oczy w świecie tutaj na ziemi.
W cerkwi nie było nikogo, na zewnątrz zaczęło padać.
Dziś bębenka już nie kupię, jednak z radością zawitam tutaj znowu jutro, znowu odwiedzę to cudowne, bardzo wysoko wibracyjne miejsce, przy okazji robiąc zakup na straganie.
Podziękowaliśmy Panu opiekującemu się monastyrkiem i pojechaliśmy na upatrzoną wcześniej polankę z widokiem na jezioro.
Rano, a bardziej już popołudniu dnia następnego znów podążyliśmy do świętego Neuma, padało było zimno ok. 8 stopni. Bębenka nie dojrzałam na straganach, zapewne nie przyjechał – pomyślałam.
Choć to dziwne, bo straganów już coraz więcej, od 1 kwietnia otwierają nawet hotel.
Pan kasujący wstęp do monastyrku popatrzył na nas dziwnie – gdy chcieliśmy płacić.
– Za co? – zapytał
– Za wejście – odpowiedzieliśmy
Ku naszej radości i kolejnemu zaskoczeniu wpuścił nas za darmo.
Usiedliśmy poddając się ciszy, potem muzyce (znowu leciała), i….. padającemu deszczowi, czy gadającym pawiom. Zanurzyliśmy w czymś co jest i nie jest równocześnie. Pozwoliliśmy sobie być, trwać. W pewnym momencie zrobiło mi się zimno – bo przecież siedzieć tyle czasu w bezruchu, w takiej temperaturze to „musi” być zimno. Zaczęłam to obserwować, rozluźniać i całe napięcie ustępowało, a wraz z nim robiło się ciepło.
I znowu można było trwać i trwać, napełniać się miejscem i jego informacją.
Żyj swoim życiem, nie popadaj pod żadne schematy, religie, bądź wolna – słychać było z przestrzeni.
Muzyka grała, deszcz wybijał rytm, a pawie destabilizując to swoim gadaniem – dodawały radości, a między tym Neum jak ponad 1000 lat temu nauczał.
Wyszliśmy z cerkwi, jednak przy wejściu czekała nas niespodzianka wspaniały prezent od Pana biletowego – płyta z muzyką cerkiewną, która leci w cerkwi.
Czyż nie cuda, cuda Neuma który już uczy nas materializować, to co dla nas ważne.
A gdy wychodziliśmy bębenek się znalazł, okazał się potężny, a zawiera w sobie dzikość i radość.
Energii które są bardzo moje i był potrzebny mu przyjaciel w swobodnym ich wyrażaniu.
Dziękuję Neumie za podpowiedź, dziękujemy za cudowny czas, cudowne 2 spotkania, pozostaniesz wraz z całym miejscem i ludźmi w naszym sercu, a Twoje nauki będziemy wcielać w życie TERAZ.
I znowu pojechaliśmy na naszą gościnną polankę, aby przy przy padającym o landrynkę deszczu, poddać się dalszej medytacji.
A zobaczcie jaka była nasza polanka o świcie