Armenia
now browsing by category
Gruzińskie powitanie
Powitanie z Gruzją 3-6 grudnia 2014
Noc na gruzińskiej ziemi pokazała mi napięcie jakie było w Armenii, a które było kompatybilne ze mną. Historia nie jest dla Armeńców łaskawa, jak nie pogrom Ormian dokonany przez Turków, to trzęsienie ziemi, jak nie trzęsienie to wojna z Azerami. Ludzie nie wiedzą czy będą żyć za godzinę i co będzie. We mnie również z czasów dzieciństwa zostało widocznie wiele napięć i teraz puściły, poczułam się jakbym coś potężnego odpuściła, że nie muszę bać się jutra, czy nawet dnia dzisiejszego.
Dziękuję Armenii, że pokazała tę energię, a Gruzji, że dała miejsce do jej odpuszczania.
I aby nabrać świeżości do nowego kraju pojechaliśmy wykąpać się fizycznie i energetycznie w ciepłych wannach Aspindzy, zmywając z siebie wszystkie oczekiwania, porównania między Gruzją, a Armenią.
Pokochaliśmy Armenię, z Gruzją średnio się zaprzyjaźniliśmy wtedy, ale teraz jesteśmy innymi ludźmi i w inne regiony chcemy jechać. Przecież Armenia też cała nas nie zauroczyła, nawet nie zaprosiła tylko ok. 30%.
Zobaczymy jak teraz w Gruzji.
Na wannach Pani nas poznała i wycałowała.
Wygrzani, czyści udaliśmy się dalej w głąb Gruzji w kierunku morza – to główny nasz cel – mandarynki prosto z drzewa na wybrzeżu morza Czarnego.
Po drodze odwiedziliśmy Borjomi, nawet chcieliśmy się w nim dłużej zatrzymać w jakimś hoteliku jednak relacja cena, jakość – szczególnie teraz prosto po Armenii, była dla nas nie do przyjęcia.
W Gruzji hotele są o niższym standardzie i wyższych cenach niż w Armenii.
Pojechaliśmy więc na nocleg w las , w rejon stacji kolejki linowej nad miastem. Po ponad 2 miesiącach małej ilości drzew wokół siebie, a już tym bardziej iglastych, teraz zostaliśmy otoczeni przez potężne sosny, które po opadach śniegu wyglądały niesamowicie dostojnie.
Wtopiliśmy się w las razem z landrynką i zasnęliśmy otuleni przez tutejsze elfy i skrzaty.
Pisaliśmy już o tym w Armenii, jak my nie doceniamy to co mamy czyli lasy, wilgotny klimat, jego świeżość i rześkość.
Tutaj największe kurorty budowane są w takich miejscach. W Armenii opowiadano mi, że kobiety z okolic Dilijan (najwięcej lasów i rzek w Armenii) mają super skórę i wyglądają młodziej niż w innych rejonach kraju, bo wilgoć -więcej deszczu.
Wiele razy namawiamy do docenienia tego co mamy. Skupienia się na tym.
Skupiam się na tym dobrym co mam.
Niedaleko kolejki linowej zaprasza nas monastyr Sefarina z Sarowa. Z Serafinem poznaliśmy się 3,5 roku temu w Grabarce gdy kupiliśmy jego życiorys. Tutaj pięknie odnowiona cerkiew, koło niej rekonstrukcja szałasu w jakim mieszkał Serafin, obok kamień podobny do tego na jakim lubił się modlić. Do te przemiłe siostry.
Jakaś bajkowa energia.
Tutaj, to chcemy zostać, niestety na ten moment siostry mają u siebie remont i nie wynajmują pokoi.
Właśnie gdy energia nam pasuje, zapominamy o standardzie, nie jest on nam potrzebny. Ta magia wokół całkowicie go zastępuje, tak jak właśnie cudowne noclegi w landrynce.
Gdy już zniżamy energię, a wokół są mniej przyjazne miejsca standard ma znaczenie.
Stwierdziliśmy więc, że czas na nas w dalszą drogę, zabraliśmy też Sarafina ze sobą, który swoim światłem będzie wskazywał nam drogę radości i miłości w otaczającym świecie.
Takie perełki jak jego monastyrek tak niedaleko od słynnego kurortu, a tak inny i cichy, magiczny.
O takie miejsca prosimy na swojej drodze.
Dziękując za ten piękny czas z Serafinem z radością zjechaliśmy do kurortu napić się wody, a potem już chyba z umysłu, a może z ochrony przed zatłoczoną drogą Tbilisi-Batumi zjedliśmy trochę buły z fasolą (lobiano) i frytek (Gruzja nie jest przyjazna takim ludziom jak my jedzeniowo) i w deszczu podążyliśmy w kierunku morza Czarnego, tak symbolicznie jakby wyjeżdżając z ciemności,
Ciemności zmęczenia własnych emocji. Reakcji na zmęczenie.
Bartek gdy jest zmęczony szuka pretekstu do kłótni, bo złość daje energię.
Jestem wolny od czerpania energii ze złości.
Pozwalam sobie rozpoznać zmęczenie i poprosić wtedy o wsparcie siły światła.
Już w nocy znaleźliśmy nocleg koło Tkibuli nad jeziorkiem , a ranek powitał nas pięknym słońcem i ciepłem. Już nie pamiętam kiedy ostatni raz chodziłam w polarku samym cienkim.
Nie wiadomo czy to wiosna, czy jesień?
Podjechaliśmy po wodę mineralną do miejscowości Leghva , gdzie Pan sprzedający warzywa i owoce z busa podarował nam reklamówkę pysznych mandarynek i poopowiadał jakie ciekawe kurorty z wodami mineralnymi są w okolicy.
Kolejny prezent i podpowiedź wszechświata.
Prezenty, podarki dla turystów – pielgrzymów tutaj na Kaukazie są czymś normalnym, naturalnym, oczywiście nie w miejscach turystycznych gdzie rządzą troszkę inne energie.
Choć nawet targi w Gruzji (w Armenii są wredne i wyrachowane) są miłe, sprzedawcy często też tak po prostu coś dają od siebie. Może bardziej naciągają, jednak atmosfera jest przyjaźniejsza.
Miałam nie porównywać????
Jeszcze nie potrafię, na pewno będzie się to przewijać.
Jedno co nas bardzo uderzyło po przyjeździe z Armenii to przygarbieni, przygnieceni życiem ludzie.
Z pozoru wygląda to jakby Armenia była bogatsza, choć chyba te kraje żyją na podobnym poziomie, emerytury są podobne, zarobki myślę, że też. Armenia przez ostatnie lata doświadczyła wiele nieszczęść, jednak ludzie chodzą nie tylko bardzo dobrze ubrani, ale przede wszystkim wyprostowani. Z dumą noszą głowę na karku.
A w Gruzji nie.
Dlaczego?
Ormianie są lepiej wykształceni, ale i naszym zdaniem mniej pracowici.
Gruzinów ciężka praca przygniata do ziemi – stwierdził Bartek
Może to klucz???
I tak zaproszeni przez piękny ośnieżony Kaukaz i Pana od mandarynek pojechalismy w jego głąb w kierunku granicy z Osetią.
Życiorys świętego Serafina http://glosojcapio.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=292&Itemid=75
Serafin z Sarowa to ostatni kanonizowany święty przed rosyjską rewolucją 1917 roku, ulubiony patron prawosławia, powoli odkrywany także przez katolików. Całe życie spędził w małym, zagubionym wśród lasów monastyrze w Sarowie. Każdego napotkanego witał słowami: „Radości moja! Chrystus zmartwychwstał!”. Jan Paweł II napisał o nim: „To, obok św. Franciszka z Asyżu, jeden z większych mistyków Kościoła”.
Serafin, a właściwie Prochor – bo takie imię otrzymał na chrzcie – urodził się 19 lipca 1759 roku w Kursku. Był drugim synem Izydora i Agaty Moszninów, którzy pochodzili z bogatej rodziny kupieckiej. Rodzice żyli bardzo pobożnie, a ich dom był otwarty dla biednych. Z wdzięczności za dobro, jakim ich Bóg obdarzył, postanowili nawet wybudować w Kursku świątynię.
Izydor zmarł, kiedy Prochor ukończył trzy lata. Wychowaniem dzieci zajęła się wtedy matka, dzielna kobieta, która wzięła na swoje barki również nadzór nad rozpoczętą budową kurskiej świątyni.
Cudownie ocalony
Prochor był bardzo żywym i energicznym chłopcem. Pewnego razu, a miał wtedy siedem lat, wraz z matką poszedł oglądać budowany kościół. Weszli na dzwonnicę, aby podziwiać widok miasta. W pewnym momencie chłopiec niebezpiecznie wychylił się i wypadł. Matka była pewna, że jej syn nie przeżył wypadku. Z wielką trwogą w sercu zbiegła na dół. Jakież było jej zdziwienie, radość i wdzięczność wobec Boga, kiedy zobaczyła na dole zupełnie zdrowego, czekającego na nią ze spokojem syna. Pomyślała wtedy: „To szczególne dziecko. Musi być wybrany, skoro Opaczność Boża nad nim czuwa”.
Kolejne trudne doświadczenie przyszło dwa lata później: dziewięcioletni Prochor zapadł na chorobę, której lekarze nie potrafili wyleczyć. Wszyscy byli pewni, że chłopiec nie przeżyje. Matka jednak ufała Bogu i z gorącą wiarą modliła się o uzdrowienie syna. Chłopcu przyśniła się wtedy Matka Boża, która obiecała, że przyjdzie mu z pomocą. Na drugi dzień, w święto Matki Bożej, obok ich domu przechodziła procesja z cudowną ikoną Matki Bożej Kurskiej. Agata wzięła nieprzytomnego syna na ręce i wyniosła go z domu, aby prosić Bogurodzicę o cud. I stało się. Chłopiec niebawem wrócił do zdrowia.
Po tym wydarzeniu Prochor prowadził normalne życie: uczył się dalej w szkole, bawił się z kolegami, czytał książki, uczestniczył w nabożeństwach. Jednak coraz więcej czasu zaczął spędzać w odosobnieniu – na modlitwie. Powoli rodziło się w nim pragnienie życia zakonnego. Przed podjęciem ostatecznej decyzji wybrał się z pielgrzymką do Ławry Kijowskiej, gdzie z ust pustelnika usłyszał: „Synu mój, Bóg posyła cię do monastyru sarowskiego. Zachowaj czystość duszy i nieskazitelność ciała oraz zawsze pamiętaj o modlitwie Jezusowej, a wszystko pozostałe będzie ci dane od Boga”. Po tym spotkaniu Prochor wrócił do Kurska, aby pożegnać się z matką. Agata pobłogosławiła syna i zawiesiła mu na piersi krzyż, który nosił do końca życia. Wyruszył do Sarowa. Miał wtedy dziewiętnaście lat.
Monastyr w Sarowie
W nowicjacie Prochor z pokorą, posłuszeństwem i gorliwością wykonywał wszystkie polecenia przełożonego. Jego czas wypełniała modlitwa i praca fizyczna: wypiekał chleb, pracował jako stolarz i drwal, chodził po kweście. Nieustanną pracą odgradzał się od nudy – tej, jak później mawiał – „największej pokusy dla młodych mnichów, którą wyleczyć można modlitwą, powściągliwością języka, pracą fizyczną, czytaniem słowa Bożego i cierpliwością, ponieważ pokusa ta rodzi się z małoduszności, bezczynności, braku cierpienia i pustosłowia”. Wkrótce z powodu nadmiernej ascezy zachorował. Stan młodego mnicha z każdym dniem się pogarszał. Przełożony namawiał go, aby skorzystał z pomocy lekarzy, lecz Prochor odpowiadał: „Życie swoje powierzyłem jedynemu prawdziwemu lekarzowi, Jezusowi Chrystusowi i Przenajświętszej Bogurodzicy”. I znów, jak w dzieciństwie, doświadczył cudownego uzdrowienia.
W 1786 roku Prochor złożył śluby zakonne i otrzymał nowe imię – Serafin. Po przyjęciu święceń kapłańskich codziennie sprawował Eucharystię. Pewnego razu miało miejsce niezwykłe zdarzenie: podczas nabożeństwa sprawowanego w Wielki Czwartek Serafin ujrzał otwarte niebiosa i Jezusa Chrystusa w wielkiej mocy i chwale. Kilka godzin trwał w zachwycie i nie mógł wypowiedzieć słowa ani ruszyć się z miejsca. Wszyscy obecni w świątyni w milczeniu wpatrywali się w jaśniejącą twarz młodego mnicha, przeczuwając, że doświadcza on obecności Boga.
W stronę odosobnienia
Po tym wydarzeniu Serafin jeszcze gorliwiej pragnął służyć Bogu. W ciągu dnia – jak dotąd – wypełniał obowiązki, ale w nocy szedł na modlitwę do swojej leśnej pustelni. Po pewnym czasie uzyskał zgodę przełożonych na życie w całkowitym odosobnieniu. Do monastyru przychodził tylko w sobotę wieczorem na nocne czuwanie przed niedzielną liturgią.
Obok swojej celi założył warzywnik, zaczął także hodować pszczoły. Zachowywał surowy post, jadł tylko raz dziennie to, co zdobył pracą własnych rąk. Raz w tygodniu bracia z monastyru przynosili mu chleb. W środy i piątki niczego nie jadł, a w Wielkim Poście pożywienie przyjmował tylko raz w tygodniu – po niedzielnej Eucharystii. Bywało, że w swoim odosobnieniu tak bardzo pogrążał się w modlitwie, że przez długie godziny pozostawał nieruchomy, niczego wokół nie widząc ani nie słysząc.
Wieści o „świętym mnichu z lasu” szybko się rozeszły. Oprócz współbraci zaczęli go odwiedzać także okoliczni mieszkańcy, a po pewnym czasie także przybysze z daleka – wszyscy szukali jego mądrej rady i błogosławieństwa. Zakłócało to jego odosobnienie. Serafin wyprosił pozwolenie przełożonego, aby zabronić dostępu do pustelni najpierw kobietom, a później pozostałym osobom. Poczuł bowiem, że Bóg wzywa go do jeszcze większego odosobnienia. Odpowiadając na to wezwanie, przyjął na siebie ślub całkowitego milczenia. Drogę do pustelni zagrodził pniami sosen. Odtąd odwiedzały go tylko ptaki i dzikie zwierzęta. Swoją porcją chleba, którą bracia przynosili mu z monastyru, Serafin dzielił się z niedźwiedziem, którego karmił z ręki.
Trud modlitwy nieustannej
Aby całkowicie uwolnić się od pokus, Serafin podjął trud nieustannej modlitwy. Co noc wspinał się na ogromny kamień w lesie i modlił się z uniesionymi rękoma, wołając: „Boże, bądź miłościw mnie, grzesznemu”. W ciągu dnia modlił się w celi, także na kamieniu, który przytaszczył z lasu. Schodził z niego tylko na krótki odpoczynek, dla pokrzepienia ciała skromnym pożywieniem. Tak modlił się 1000 dni i nocy.
Pewnego razu na jego pustelnię napadło trzech rabusiów. Serafin pracował w tym czasie w ogrodzie i miał w ręku topór. Opuścił go jednak i powiedział: „Czyńcie, co musicie”. Rabusie najpierw zażądali pieniędzy, a ponieważ ich nie posiadał, okrutnie go pobili, związali i chcieli wrzucić do rzeki. Przedtem jednak przeszukali jego pustelnię. Kiedy nie znaleźli niczego oprócz ikony i kilku ziemniaków, odeszli. Odzyskawszy przytomność, Serafin cudem wyswobodził się z więzów i ruszył po pomoc do monastyru. Miał bowiem poważne rany głowy i połamane żebra. Przez siedem dni leżał nieprzytomny, a lekarze nie mogli się nadziwić, że mimo takich ran przeżył. Po pięciu miesiącach, kiedy poczuł się na siłach, wrócił do swojej pustelni. Na skutek odniesionych obrażeń do końca życia chodził zgięty w pół, opierając się na kiju lub toporku. Swoim oprawcom przebaczył jednak i prosił, żeby ich nie karano.
Mistrz duchowy
Jeszcze przez trzy lata po tym wydarzeniu Serafin żył w swojej pustelni i zachowywał całkowite milczenie. Potem, na prośbę przełożonego, wrócił do monastyru, ale w swojej celi dalej prowadził życie pustelnicze. W listopadzie 1825 roku miał we śnie widzenie, podczas którego Matka Boża nakazała mu pozostawić odosobnienie i służyć ludziom potrzebującym nawrócenia, pocieszenia i duchowego kierownictwa. Tak rozpoczął się ostatni etap życia Serafina. 66-letni mnich otworzył drzwi swojej celi dla wszystkich. Przychodziło do niego wielu potrzebujących – codziennie odwiedzało go ponad 2 tysiące osób. W ten sposób posługiwał jeszcze osiem lat.
Wszystkim mówił o tym, że celem życia chrześcijanina jest zdobywanie Ducha Świętego, co można osiągnąć jedynie poprzez czyny osadzone w wierze: „Tylko dobro czynione ze względu na Chrystusa ma moc pozyskania Ducha Bożego. Nie jest to zdobywanie cnoty dla niej samej, za czym stoi nierzadko miłość własna, chęć zasłużenia sobie na przychylność Boga. Gdy modlisz się czynem, działaniem, nie musisz już dzielić czasu na pracę i modlitwę. Duch Święty przebóstwia wtedy wszystko, co robisz i czym żyjesz. Codzienność staje się modlitwą. Wszystko, czego dotyka Duch Święty, przemienia się w radość. Staraj się zjednoczyć twoje serce, przyjmij do twego serca pokój, a wtedy tysiące osób, które są wokół ciebie, zostaną zbawione”.
Serafin miał świadomość, że jego życie dobiega kresu i chciał się dobrze przygotować na ten moment. „Ciałem zbliżam się do śmierci – mówił – a duchem jestem niczym nowo narodzone dziecko, z całą świeżością początku, a nie końca…”. Sam zrobił sobie trumnę, w której chciał być pochowany, i postawił ją przy wejściu do swojej celi. W przeddzień śmierci śpiewał wielkanocne pieśni – tak jakby nie mógł doczekać się spotkania ze Zmartwychwstałym. Zmarł w nocy, podczas modlitwy. 2 stycznia 1833 roku jeden z mnichów, idąc na poranną modlitwę, znalazł go w celi klęczącego przed ikoną Bożej Matki. Na twarzy Serafina zastygła radość.
Małgorzata Sękalska
„Głos Ojca Pio” (nr 45/2007)
Przypowieści serafina ze strony http://www.cerkiew.szczecin.pl/prawosawie/teologia/5-pouczenia-witego-serafima-z-sarowa.html
Dlaczego Chrystus przyszedł na ziemię? Przyszedł bo Bóg patrzy z miłością na rodzaj ludzki, bo „Bóg tak ukochał świat, że Syna swego jednorodzonego dał” (J 3,16). Chrystus przyszedł, by odnowić wizerunek i dobroć Boga w upadłym człowieku. Pan przyszedł, aby zbawić ludzkie dusze, bo „Bóg nie posłał swego Syna na ziemię, aby świat potępić, ale by świat został przez Niego zbawiony” (J 3,17) i poza tym, my podążając za naszym Odkupicielem Jezusem Chrystusem musimy wieść życie według Jego Boskiej nauki, by przez to zbawił nasze dusze.
Bóg jest ogniem, rozgrzewającym i zapalającym serce i wnętrze człowieka. Więc jeśli czujemy chłód w naszych sercach, który pochodzi od diabła (bo diabeł jest zimny), tedy dajmy znać Panu. On, kiedy przychodzi, rozgrzewa nasze serca Swą doskonałą miłością nie tylko ku sobie, ale i ku naszym bliźnim. A chłód nienawidzących ustąpi pod wpływem ciepła Jego dobroci, która będzie bić z naszych twarzy.
Tam gdzie jest Bóg, tam nie ma zła. Wszystko co pochodzi od Boga jest spokojne, zdrowe i prowadzi człowieka do uznania prawdy o sobie i własnych niedoskonałościach i do pokory.
Bóg ukazuje Swoją miłość do człowieka, nie tylko w przypadku kiedy czynimy dobro, ale kiedy obrażamy Go naszymi grzechami i sprawiamy Mu ból. Z jakąż cierpliwością znosi On nasze bezprawie! „Nie nazywaj Boga sprawiedliwym sędzią – mówi św. Izaak, bo Jego sprawiedliwość nie jest podobna naszej . To prawda, że Dawid nazwał Go sprawiedliwym sędzią i właściwie, ale Syn Boży wciąż ukazuje, że Bóg jest dobry i miłosierny ponad miarę.
Wiara według nauczania św. Antiocha jest początkiem naszego zjednoczenia z Bogiem, prawdziwie wierzący są kamieniami Kościoła Bożego, przygotowanymi do wznoszenia tej budowli przez Boga Ojca, która wznosi się przez moc Jezusa Chrystusa- to jest przez Krzyż i moc łaski Ducha Świętego. „Wiara bez uczynków martwa jest” (Jk 2,26) Owocami wiary są miłość, pokój, cierpliwość, miłosierdzie, dźwiganie krzyża i życie według ducha. Prawdziwa wiara nie może obyć się bez uczynków. A ten, kto prawdziwie wierzy z pewnością także czyni dobre dzieła.
Wszyscy, którzy mają mocną nadzieję w Bogu są ku Niemu porwani i oświeceni blaskiem wiecznej światłości. Jeśli człowiek pozbawiony jest nadmiernej troski o siebie, kieruje swą miłość ku Bogu i cnotliwym czynom i wie, że Bóg troszczy się o niego- taka nadzieja jest prawdziwa i pełna mądrości. Lecz jeśli człowiek pokłada wszelkie swoje nadzieje tylko w swoich zamierzeniach, a zwraca się do Boga w modlitwie jedynie w chwilach niepowodzeń i tylko wtedy zaczyna ufać w pomoc Bożą gdy przestaje wierzyć w swoje możliwości i nie może im zapobiec, to taka nadzieja jest nieważna i fałszywa. Prawdziwa nadzieja szuka jedynie Królestwa Bożego i jest pewna, że otrzyma wszystko co potrzebne jest w tym śmiertelnym życiu. Serce nie zazna pokoju dopóki nie zdobędzie tej nadziei. Nadzieja ta bowiem całkowicie uspokaja i raduje. Najświętsze usta Zbawiciela powiedziały o niej: “Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni I obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię”(Mt 11,28)
Kto odnalazł doskonałą miłość Bożą idzie przez życie, jakby nie istniał. Uważa siebie w tym wszystkim co widzialne za obcego i oczekuje z cierpliwością na to co niewidzialne. Jest całkowicie przemieniony w miłość Bożą i porzuca wszelkie przywiązanie do świata. Kto prawdziwie kocha Boga uważa siebie za wędrowca i przybysza na ziemi, wszystko w nim jest skierowane ku Bogu obecnym w jego myślach i duszy, Którego jedynie kontempluje.
Szczególnie należy troszczyć się o duszę , bowiem człowiek w swoim ciele jest jak płonąca świeca. Świeca musi kiedyś zgasnąć, a człowiek umrzeć. Ale skoro nasze dusze są nieśmiertelne należy poświęcić im znacznie więcej troski niż ciału „Cóż za korzyść z tego jeśli człowiek cały świat pozyska, a na swojej duszy szkodę poniesie, lub cóż jest człowiek w stanie dać za swoją duszę?” (Mt 16:26) Jak wiadomo nic na świecie nie może służyć za okup, jeśli sama dusza warta jest więcej niż cały świat i wszystkie królestwa świata, a Królestwo Niebieskie jest nieporównanie bardziej cenne. Uważamy duszę za tak drogą według tego co mówił nam Makary Wielki : „ Bóg nie pragnął duchowej więzi z żadnym stworzeniem poza człowiekiem, którego kocha bardziej niż jakiekolwiek ze swoich stworzeń.”
Musimy mieć szczególną postawę wobec naszych bliźnich, nie czynić nikomu obraźliwych uwag, przytyków. Kiedy odwracamy się od człowieka lub obrażamy go, to nasze serce kamienieje. Każdy musi starać się o radość ducha, by do trudnych lub niechętnych nam osób zwracać się ze słowami miłości. Kiedy widzisz, że brat twój grzeszy, okryj go, jak poucza św. Izaak Syryjczyk : „Zdejmij z siebie swój płaszcz i okryj nim grzesznika.”
W naszych relacjach z bliźnimi musimy być przejrzyści wobec każdego równie dobrze w słowach, jak i w myślach, w przeciwnym razie czynimy nasze życie bezużytecznym. Musimy kochać innych, nie mniej niż siebie samych, zgodnie z Prawem Pańskim: „Będziesz miłował… bliźniego swego, jak siebie samego” (Łk 10,27). Ale nie tak, aby nasza miłość ku innym wiązała nas przywiązaniem stojącym w sprzeczności z pierwszą częścią tego przykazania miłości względem Boga, jak nas naucza nasz Pan Jezus Chrystus: „Jeśli kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien, i jeśli ktoś miłuje syna i córkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien”(Mt 10,37)
Jest absolutnie koniecznym być miłosiernym wobec nieszczęśliwych i tułaczy. Wielcy biskupi i Ojcowie Kościoła kładli na to ogromny nacisk. Względem tej cnoty musimy próbować zrozumieć i wypełnić wszystko zgodnie z Prawem Pańskim: „Bądźcie miłosierni, jak miłosierny jest wasz Ojciec”, i „Chcę raczej miłosierdzia, niż ofiary”(Łk 6,36 ; Mt 9,13) Mądrzy będą zważać, by zachować te słowa, ale głupcy na to nie zważają. Z tego powodu nagroda także jest różna dla nich, jak powiedziano :„Kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie tez zbierać będzie.”(2 Kor 9,6)
Przykład Piotra Chlebodawcy, który za kawałek chleba danego żebrakowi, otrzymał przebaczenie wszystkich swoich grzechów (zostało mu to objawione w widzeniu) niech pobudzi nas do bycia miłosiernymi wobec naszych bliźnich- każdemu mała jałmużna może przyczynić się do uzyskania Królestwa Niebieskiego.
Ofiarowana jałmużna musi wypływać z duchowego usposobienia, zgodnie z nauczaniem św. Izaaka Syryjczyka :„Jeśli dajesz wszystko tym, którzy cię proszą, niech radość twojego oblicza wyprzedza twój datek i pociesza w smutkach bliźniego odpowiednim słowem.”
Jest nieprawością osądzać każdego, nawet jeśli ktoś grzeszy i tarza się w przestępstwach wobec Prawa Bożego na Twoich oczach, jak jest powiedziane w Słowie Bożym: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni”(Mt 7,11). „Kim jesteś ty, co się odważasz sądzić cudzego sługę? To, czy on stoi, czy upada, jest rzeczą jego Pana.”(Rz 14,4). Znacznie lepiej jest zachowywać w pamięci słowa Apostoła: „Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł.”(1Kor 10,12)
Nie można żywić złości i nienawiści wobec człowieka, który jest nam wrogi. Przeciwnie, musimy kochać go i czynić mu tyle dobra, na ile to możliwe, według nauki naszego Pana Jezusa Chrystusa: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i czyńcie dobrze tym, którzy was nienawidzą.”(Mt 5,44). Jeśli będziemy starali się to wypełniać na miarę naszych sił, możemy mieć nadzieję, że Boże światło zacznie świecić w naszych sercach, oświecając naszą drogę do Niebieskiego Jeruzalem.
Dlaczego potępiamy innych? Ponieważ unikamy poznania samych siebie. Jeśli będziemy dążyć do poznania samych siebie, nie będziemy mieli czasu, by rejestrować uchybienia innych. Zacznijcie osądzać samych siebie, a przestańcie sądzić innych. Sądząc zły uczynek, nie osądzajcie czyniącego go. Koniecznym jest poznanie siebie, najbardziej grzesznego ze wszystkich i wybaczenie swojemu bliźniemu każdego przewinienia. Musimy nienawidzić tylko szatana, który go zwiódł. Przewinienie to może jawić się jako coś złego tylko nam, a w rzeczywistości występujący przeciw nam miał dobre intencje. Poza tym, drzwi pokuty są zawsze otwarte i nie wiadomo, kto wejdzie przez nie szybciej- ty “sędzia”, czy też sądzony przez ciebie.
Pragnący zbawienia musi zawsze mieć serce skłonne do pokuty i skruchy: „Moją ofiarą, Boże jest duch skruszony; pokornym i skruszonym sercem, Ty Boże nie gardzisz”(Ps 51, 19) Z tak skruszonym sercem człowiek może uniknąć bez problemu wszystkich przebiegłych sztuczek szatana, którego wszystkie wysiłki skierowane są ku zaniepokojeniu ludzkiego ducha. Przez te niepokoje chce zasiać żałobę, według słów Ewangelii: „Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast? On im odpowiedział,’ uczynił to wróg’.” (Mt 13, 27-28) Lecz kiedy człowiek walczy, aby mieć łagodne serce i zachować spokój myśli, wtedy wszystkie podstępy wroga są pozbawione mocy, a tam gdzie jest spokój myśli, tam przebywa sam Bóg: „W Salem (z hebr. Shalom- pokój) powstał Jego przybytek, a na Syjonie Jego mieszkanie.” (Ps 76,2).
Obrażamy wspaniałość Boga grzesząc przez całe nasze życie, a więc zawsze powinniśmy pokornie prosić Pana o przebaczenie nam naszych win.
Pożegnanie z Armenią po 70 dniach
Pożegnanie z Armenią po 70 dniach pobytu w niej 3 grudzień 2014
Pożegnanie było nie można powiedzieć, a iście królewskie w pełnym słońcu i ponownych zaprosinach – przyjeżdżajcie znów Armenia czeka, tutaj zawsze jesteście mile widziani.
A wszystko zaczęło się wraz z magicznym porankiem, gdy po śnieżnej nocy cała okolica była rozbielona, wszystko co ciemne odeszło w przeszłość, została tylko jasność. My również czuliśmy się rozświetleni. Obudziliśmy się niesamowicie wypoczęci . To co było, odeszło. Nasza wibracja znowu była wysoka i radosna. Taka prosta dziecinna.
I z taką energią zjechaliśmy do Gyumri na pocztę wysłać paczki. Paczki wysyła się tylko na poczcie głównej, z innego urzędu pokierowano nas do właściwego.
Tak trafiliśmy na istny kocioł ludźki – jak się potem okazało wypłacali emerytury właśnie dziś. Jednak zaraz zajęto się nami życzliwie. Urzędnicy poinformowali nas, że 2 kg paczka jest najtańsza (o czym wiedzieliśmy) i pomagali nam w naszych dwóch paczkach tak wszystko poukładać, aby ważyły do 2 kg, przynosząc nawet lżejsze pudełka. Bardzo podobały nam się nasze świątecznie popakowane paczuszki.
Gdy wyciągnęłam z zapakowanej paczuszki jeden z prostych kamyczków, to od tej pory Ci pomocni, stali się jeszcze bardziej pomocni.
Jak Was tutaj obsługują – usłyszeliśmy nagle po rosyjsku.
Super – odpowiedzieliśmy zgodnie z prawdą .
Chodźcie na kawę, bo tutaj straszny tłok, jestem Dyrektor całej poczty w Gyumri i przyszedłem na kontrolę.
My wypijemy kawę, a oni wszystko załatwią powiedział.
Doznał lekkiego szoku gdy opowiedział mu wczorajszą sytuację na poczcie w Eczmiadzynie i poprosił aby teraz napisać o jego poczcie.
Co zresztą z radością zrobiłam.
Po odprawieniu paczek Dyrektor bardzo chciał nam pokazać miasto, a szczególnie zniszczone w czasie trzęsienia ziemi w 1988 kościoły.
Tzn. z jednego spadły dwie wieże, a drugi miał błędy konstrukcyjne i cały się rozpadł, teraz jest odbudowywany.
Potęga ziemi. Zginęło wtedy ok. 50000 osób.
Tak, tak trzeba żyć dalej – powiedział pogodnie pan Tom Dyrektor.
Cieszyć się, że można żyć, mój brat, siostra zginęli – dodał .
Pożegnaliśmy się i podążyliśmy na spacer po miasteczku, które teraz pokazywało nam się w świątecznym klimacie.
I nagle na głównym deptaku zobaczyliśmy znajome kobiety poznane w Aspindzie na wannach jesienią,
http://brygidaibartek.pl/dawanie-i-branie-przeslanie-przesilenia/
Co za dzień.
Oczywiście długo trzeba było odmawiać na zaproszenie, jednak coś nas ciągnęło już w stronę Gruzji.
Wszystko dzieje się tak, jak z radością i miłością go zaczynamy.
Ale dzień się nie skończył …..
Wyjechaliśmy z Gyumri przy pięknym słońcu podążając ku Bavrze granicy z Gruzją na wysokości ok 2100-2200 m.n.p.m
I nagle 100 metrów od miejsca gdzie tej nocy tak cudownie wyspaliśmy się – zobaczyliśmy …..
narciarzy biegowych biegających na przetartej przez siebie trasie.
Bartek robił wielkie oczy i chyba do końca nie był pewny czy śni czy nie.
A wszystko w scenerii śniegu odbijającego się w słońcu przy niebieskim niebie.
Podjechaliśmy do trenerów, okazało się, że to kadra Armenii, robi sobie warunki do treningu.
Popatrzcie na tę dziewczynkę mówili trenerzy.
Ona była w Soczi i była tam 62.
Jakże inny świat, zero narzekania, że nie mam przygotowanych tras (a można w tym kraju), a radość z tego, że zawodnik pojechał na olimpiadę. Radość z tego, że można trenować, że można robić co się kocha i dzielić się tym z innymi.
Niestety dla Bartka nie znaleźli rozmiarowo butów, bo tak miałby szansę pobiegać sobie.
Właśnie radość spotkania i chęć dzielenia się z drugą osobą była ważniejsza niż patrzenie, że ktoś może zniszczyć mi mój sprzęt.
Dlaczego tam gdzie dużo materii ludzie boją się dzielić z uwagi, że im ktoś coś zniszczy. A tam gdzie mało szybciej się dzielą???
Może mają dużo, bo cały czas wydaje im się, że im zabraknie i muszą mieć na zapas, a jak się ma mało jak się nie podzielić?
To takie dywagacje, jednak radość spotkania była niesamowita.
Dowidzieliśmy się, że w Armenii nie ma tras biegowych, że oni trenują z najlepszymi za granicą, jak jest śnieg w Europie.
U siebie mają kilka takich miejsc jak to, przygotowywane gdy jest więcej śniegu skuterem. Najlepszą trasę mają w Tsaghadzorze (gdzie mieliśmy wynajęty domek) przy ośrodku przygotowań olimpijskich, która przygotowywana jest ratrakiem jak oni tam trenują. Inni mogą się przyłączyć, nie robią problemu. W całej Armenii nie ma wypożyczalni nart biegowych.
Pożegnaliśmy się radośnie i ruszyliśmy dalej w śnieżną krainę, gdzie słońce spotykało się ze śniegiem, migocząc radośnie. Do tego wyszedł księżyc prawie w pełni, wskazując nam drogę.
Cała przyroda znów cieszyła się na spotkanie, mówiła przyjeżdżajcie znów, tutaj zawsze jesteście mile widziani, a my z lekką łezką w oku jechaliśmy coraz bliżej i bliżej granicy z Gruzją. Słońce powoli chowało się za horyzont, tak jak nasz czas tutaj.
Temperatura spadało robiło się zimno ok 18 godziny było już minus 12, gdy nagle na wysokości ok 2000 m.n.p.m zobaczyliśmy kilka gniazd bocianich i bociany w nich.
Czy są na przelocie? Czy tutaj mieszkają? To jest dla nas zagadką do dziś, bo szczerze powiem potem w restauracji zapomnieliśmy się zapytać. Może ktoś wie? Przecież nad ranem będzie zapewne z minus 20.
Tak już z sentymentu zatrzymaliśmy się w restauracji, która jako pierwsza ugościła nas na armeńskiej ziemi, teraz będzie to ostatni posiłek. Ostatnia energia Armenii i jej ludzi.
I znowu radość spotkania. Czasami tutaj w Armenii mamy wrażenie, że jesteśmy nielicznymi turystami (a jest ich tutaj dużo, w miejscach turystycznych szczególnie Rosjan ) bo ludzie nas pamiętają (nawet w miejscach turystycznych), niesamowite to jest . Tutaj też zrobiliśmy radość i sobie i im.
Tak miło przecież gdy klient powraca, tym bardziej, że teraz mieli bardzo dobrą sałatkę z buraków.
http://brygidaibartek.pl/powitanie-z-armenia/
Już ostatnie kilometry w ciemności przy białej drodze (odśnieżonej) i świecącym księżycu. Na granicy ostatnie formalności wwozu auta (tutaj brokerzy biorą najwyższe prowizje, z nimi trzeba uważać)
Dzień dobry , spotkaliśmy się w październiku w Jermuku – usłyszeliśmy nagle od jednego z urzędników.
Kiedy to było dodał, wy cały ten czas w Armenii?
Tak bardzo nam się podobała i dobrze nam tu było – odpowiedzieliśmy
Przyjeżdżajcie znów teraz zaproszenie było powtarzane z ust do ust.
Praktycznie każdy urzędnik zapraszał nas znów do Armenii.
Zaproszenie, zaproszenie, zaproszenie miło wiedzieć, że jesteśmy tutaj mile widziani.
Dziękujemy, wyjeżdżamy z stąd innymi ludźmi niż byliśmy 70 dni wcześniej!
Dziękujemy za cudowny czas zadumy, refleksji, regeneracji ciała, za tych cudownych gościnnych, pomocnych ludzi na drodze, za tę magię gór – moich ulubionych kopek i Sevanu. Dziękujemy za tę piękną śnieżną odsłonę, za sauny i kąpiele. I za to co wiemy, że tutaj doświadczyliśmy i za to co spokojnie czeka na swój czas.
Armenia to kraj jak Rosja, czy Finlandia, który głęboko zapadł w nasze serce i na pewno przejeżdżając obok nie omieszkamy jej odwiedzić.
Teraz czas na drugą odsłonę Gruzji.
I opuściliśmy Armenię wjeżdżając do Gruzji i znajdując ok.50 km dalej nocleg jeszcze w śnieżnej aurze.
Eczmiadzyn i jak to jest z religią u Ormian
Eczmiadzyn – Watykan apostolskiego kościoła ormiańskiego 2 grudnia 2014
Jadąc do Armenii byłam przeświadczona, że jest to kraj katolicki. Często słyszałam Gruzja jest prawosławna, a Armenia katolicka.
Potem odwiedzając kolejne cerkwie coś mi nie pasowało. Dopiero konsultacja ze znajomym teologiem douczyła mnie, że w Armenii są dwa kościoły.
Katolicki Ormiański uznający zwierzchność papieża i Apostolski Kościół Ormiański, należący do kościołów pierwotnych. Mało zniekształcony od czasów starożytnych.
Wiadome, gdzie ludzie tam i ograniczenia, więc i zniekształcenia na pewno są. Jednak nie chodzi o kwestię umysłowe, ale o energię panującą w tych miejscach, z której gdzieś jeszcze można poczuć powiew dawnego chrześcijaństwa.
Czuć i walkę i narzucanie, czuć również przenikanie się starych kultur i nowych.
Pobyt w Armenii bardzo pomógł mi uzdrowić relacje z kościołem, tzn. popatrzyć inaczej na nasz kościół katolicki. Z perspektywy tego, że tworzyli go ludzie i dostosowali do tego, aby miał dużo wiernych. Hierarchowie walczyli o władzę. A jak się do tego miały nauki Chrystusa???
Zresztą wyobrażacie sobie sytuację, w której jest kilkoro rodzeństwa, czy wszyscy tak samo pamiętają słowa swoich rodziców, czy każdy inaczej???
Tak samo zapewne jest z religią i naukami mistyków. Szczególnie wtedy, gdy nie są przez nich spisane.
Najwięcej zła dla samej wiary robią ludzie o niskiej świadomości, którzy gdy ktoś nie zachowuje się tak jak im powiedziano, widzą w nim diabła. Ubawiły mnie teksty na facebooku, że jak ubierzesz sweterek w choinki to popierasz diabła.
Patrząc na prawa energii im bardziej się na czymś skupiamy – bieda, walka, demony – dajemy temu więcej siły i tym więcej tego mamy w sobie.
Więc……… nie oceniając tych osób.
Choć Polska wiadome religijnie jest specyficzna, herezji i ortodoksji tutaj bardzo dużo.
A sami Ormianie nie uczestniczą za bardzo w życiu kościoła. O niedzielnych mszach nikt nie mówił, zresztą nie spotkaliśmy ich w monastyrach. Zazwyczaj wpadają na szybkie 5 minut zapalić świeczki w jakieś intencji i idą popiknikować. Piknikowanie to chyba największa religia Ormian.
Najczęściej kościoły były pełne, gdy był w nich ślub lub grupa turystów. Chodzą na groby rodziny po 40 dniach od śmierci, roku, 2 lat itp. jednak to wyjście ma w sobie wymiar piknikowania.
Mi, osobie wyrosłej w silnej obrzędowości i uczestniczeniu ludzi w życiu kościoła ciężko było na to patrzeć. Zniszczył to komunizm czy oni sami???
Przecież w Rosji cerkiew bardzo ożyła.
A sam Echmiatsin położony jest bajkowo między Araratem, a Aragatsem i innymi pasmami górskimi w rolniczej dolinie. Dziś wszechświat zdecydował , ze pokaże nam okolicę w pełnej krasie i Ararat ku naszej radości mrugał do nas cały dzień, Aragats puszczał zaśnieżone oczka. Pasmo Tsaghadzoru machało radośnie ręką, a góry prowadzące na południe zapraszamy znów.
Położenie bajkowe.
Z samego rana zaprosił nas Zvartnots, który wdzięczył się pięknie na tle Araratu. Sam portier poganiał do szybszego wjazdu, gdyż Ararat może w każdej chwili zniknąć. Jednak śnieżynka nie tylko nie zniknęła, ale cały dzień dotrzymywała nam towarzystwa.
Monastyr ten został wybudowany na planie koła (od razu nasuwa się skojarzenie z kamiennymi kręgami). Kościół pochodzi z VI wieku i został zniszczony w czasie trzęsienia ziemi w XVIII wieku i nie odbudowany do dziś.
Położenie jego nasuwa kolejne refleksje.
Jest tak położony, ze można kontemplować przyrodę. Teraz nawet jego ruinki dodają uroku okolicznym górom, a nie szpecą krajobrazu. No właśnie wychodzimy do sąsiedniego miasteczka położonego podobnie pięknie i co………… architektura i okoliczna przyroda to przepaść.
Po prostu szpeci
Nie ma żadnej jedności między nią, a otoczeniem.
Patrząc na miejsca w których pierwsi chrześcijanie budowali swoje świątynie tutaj w Armenii widać, że potrafili nie tylko docenić piękno otaczającej przyrody, ale stworzyć budowle, które przenikały się z nią, wzmacniając nawzajem swoje piękno.
Gdy tworzę coś z harmonii z otoczeniem wzmacnia ono moje piękno, a ja jego.
Potem pojechaliśmy do katedry w Echmiadzynie, w której znajduje się muzeum katedralne z przedmiotami od ok. X wieku. Katedra ciemna, dawno nie odnawiana. Czuć energię walki, choć z drugiej strony czuć siłę.
Muzeum katedralne to już całkowita kumulacja energii, jedno co rzuca się w oczy to ręce z metalu katolikosów z palcami ułożonymi w kształcie mudry. Poza tym na palcach pierścienie z rubinami, czy krzyże z szafirami.
Energie kamieni i ułożenie palców rąk w kształcie mudry uznawane są przez katolickich ortodoksów za siły diabła, a może to Oni są w ich szponach??? Bo cały czas o tym mówią????
Zostawiam ten temat do przemyśleń, bo pamiętajcie, że to pierwszy kościół zachowany w miarę w starej formie.
Obok katedry ogrody i zabudowania kościelne, rozbudowywane obecnie z dużym rozmachem.
Dalej kościółek Gajane z VI wieku, gdzie trafiamy na ślub, a bardziej jego końcówkę, gdzie wszyscy pochłonięci są fotografowaniem.
Sami zainspirowani tym faktem stawiamy świeczki za rozkwit naszego małżeństwa w miłości , radości, szacunku i harmonii.
I nie wiem czemu w każdym znanym mi miejscu jest duży rozdźwięk między energią kościoła, a miasta. To samo obserwujemy praktycznie wszędzie najbliżej na naszym podwórku w Kalwarii , czy Częstochowie.
W miasteczku spotykamy się również z największym chamstwem w tym bardzo gościnnym przecież kraju.
Chcemy posłać paczki do Polski, jedna poczta zamknięta o 17,15 mimo że napisane, że powinna pracować do 18 , a na drugiej Panie o 17,30 już spakowane i mamy przyjść jutro, bo już dziś komputery nie pracują.
Przygnieceni trochę tym zachowaniem wyjechaliśmy w stronę Gyumri (gdzie jutro spróbujemy wysłać paczki).
I jechaliśmy, jechaliśmy, jechaliśmy i praktycznie wyjechaliśmy za Gyumri gdzie w sypiącym śniegu na nocleg otulił nas przydrożny parking dając spokój, ciszę i odpoczynek znajdujący się na ok 2100 m.n.p.n.
Eczmiadzyn znajduje się na ok. 1200 m.n.p.m i w miasteczku była jeszcze w sumie wczesna jesień z zielonymi liśćmi na drzewach. Urok Armenii.
My pokochaliśmy Armenię za te miejsca na ok. 2000 m.n.p.m.
O kościole ormiańskim artykuł ze strony http://www.przewodnik-katolicki.pl/nr/horyzonty/kosciol_ktory_przetrwal_.html
Kościół, który przetrwał
|
|
autor: Jacek Rajkowski
Ormianie mówią o roku 301. Historycy nie są pewni tej daty, niektórzy z nich wskazują kilka lub kilkanaście lat późniejszą. Nie ulega jednak wątpliwości, że na początku IV w. Armenia jako pierwsze państwo na świecie ustanowiła chrześcijaństwo religią państwową.
Głównymi bohaterami tamtych odległych wydarzeń byli król Tyridates III oraz Grzegorz Oświeciciel. Ten pierwszy, jako ówczesny panujący, przyjął chrzest za sprawą tego drugiego. Do dzisiaj wśród Ormian żywe są przekazy dotyczące okoliczności przyjęcia chrześcijaństwa jako religii państwowej. Pod koniec III w. Grzegorz przybył do Armenii i wśród swych pogańskich rodaków zaczął głosić Ewangelię; Tyridates zdecydowanie sprzeciwiał się szerzeniu nauki Chrystusa – na kilkanaście lat uwięził Grzegorza w głębokiej studni i rozpoczął prześladowania chrześcijan. Król, zniewolony własnym okrucieństwem, popadł w obłęd. Z choroby w cudowny sposób uzdrowił go Grzegorz. Wkrótce Tyridates przyjął chrzest, a Grzegorz podjął na nowo głoszenie Dobrej Nowiny. Dzisiaj w klasztorze Chor Wirap niedaleko Erewania można zejść do lochu, w którym miał być więziony Grzegorz.
Apostolska tradycja
Grzegorz Oświeciciel zapoczątkował tworzenie struktur Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego, który przetrwał do dziś. Słowo „przetrwał” nie jest przypadkowe, wszak Kościół ormiański dość szybko obrał własną drogę, narażając się na niebezpieczeństwo unicestwienia. Już po Soborze Chalcedońskim z 451 r., w którym biskupi ormiańscy nie uczestniczyli z powodu wojny z Persją, doszło do nieporozumień w sprawie nauki o naturze Chrystusa. W wyniku tego sporu Ormianie oddzielili się od Kościoła powszechnego.
Nazwa Kościoła pochodzi od pierwszych apostołów – św. Bartłomieja i św. Judy Tadeusza – którzy, wedle niektórych źródeł, przynieśli naukę Chrystusa na Zakaukazie w drugiej połowie I w. Za siedzibę nowo powstałego Kościoła obrano Eczmiadzyn, gdzie już na początku IV w. zbudowano katedrę.
Dziś Eczmiadzyn jest „Watykanem” Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego. Tutaj znajduje się siedziba najwyższego patriarchy noszącego tytuł Katolikosa Wszystkich Ormian. Wspaniały kompleks katedralny jest miejscem największych uroczystości religijnych. W katedrze Majr Taczar co niedziela odprawiana jest uroczysta Msza z udziałem katolikosa. Liturgia, która przetrwała w prawie niezmienionej formie od średniowiecza, zachwyca bogactwem rytuałów, podniosłą atmosferą i pięknym polifonicznym śpiewem.
Pewien dysonans do pięknego nabożeństwa stanowi zachowanie wiernych, którzy traktują je jako rodzaj spektaklu – wchodzą i wychodzą w trakcie liturgii, zapalają świece, robią zdjęcia. Jedynie nieliczni od początku do końca uczestniczą w modlitwie i przystępują do sakramentu Eucharystii.
Ormiańskie dziś
Większość mieszkańców Armenii deklaruje się jako wyznawcy Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego, ale jedynie mała grupa bierze czynny udział w życiu Kościoła. Statystyczny Ormianin przychodzi na Msze w czasie największych świąt. Kościoły świecą pustkami, Msze odbywają się tylko w niedziele, ale też nie we wszystkich świątyniach. Pewnej niedzieli znalazłem się w 10-tysięcznym miasteczku na południu kraju; od jednej z mieszkanek dowiedziałem się, że – mimo iż w mieście jest kościół – na najbliższą Mszę muszę jechać prawie trzy godziny do klasztoru Tatew. Górskimi serpentynami dotarłem do położonego na odludziu klasztoru, a tam – ku mojemu zdziwieniu – w nabożeństwie brało udział troje wiernych. Okres ateizacji z czasów Związku Radzieckiego zrobił swoje. Apostolikos i hierarchia kościelna są świadomi trudnej sytuacji, ale odbudowa wiary w społeczeństwie na pewno nie będzie łatwa.
Zapewne nie będzie przesadą stwierdzenie, że nad życiem duchowym Ormian przeważa życie religijne. Jednym z jego przejawów jest składanie krwawych ofiar ze zwierząt. Sam byłem świadkiem części tego obrządku przy kościele św. Gajane w Eczmiadzynie. Przed świątynią znajduje się kamienny stół, do którego podeszła grupa ludzi, ciągnąc ze sobą barana. Po chwili przyszedł duchowny, który odmówił modlitwę, poświęcił przyniesioną przez ludzi sól, którą następnie zwierzę zostało nakarmione i razem ze swoimi właścicielami wróciło skąd przyszło. Tego, co się działo później, mogę się jedynie domyślać na podstawie opowieści spotkanych Ormian: w domu zwierzę jest zabijane i z jego mięsa przyrządza się posiłek. Zgodnie z obyczajem osoba składająca ofiarę musi podzielić się mięsem zwierzęcym z co najmniej siedmioma osobami. Cały rytuał ma wymiar modlitwy – w ten sposób Ormianie dziękują za otrzymane łaski lub proszą w jakiejś sprawie; często też ofiary są składane przy okazji chrztu lub ślubu.
Chrześcijańskie ślady
Ponad 1700 lat istnienia chrześcijaństwa w Armenii wywarło ogromny wpływ na historię i kulturę kraju. Na przestrzeni wieków Kościół ormiański był ostoją, dzięki której łatwiej było przetrwać Ormianom trudne czasy prześladowań, rozproszenia czy ateizacji. Na terenie całego kraju znajdują się wspaniałe, często świetnie zachowane klasztory. Geghard, Norawank, Sanahin, Hachpat – to jedne z wielu, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Ich historia często jest podobna – powstawały pod koniec pierwszego tysiąclecia, a na początku drugiego były rozbudowywane. Za murami klasztornymi toczyło się życie duchowe, kulturalne i naukowe. To tu, w skryptoriach siedzieli pisarze i tworzyli przepiękne manuskrypty. Dziś część z nich można obejrzeć w muzeum manuskryptów – Matenadaranie w Erewaniu. Są one powodem dumy Ormian i ich największym narodowym skarbem, którego strzegli jak oka w głowie w czasie dziejowej zawieruchy.
Erewań przywiązanie do smaku
Erewań przywiązanie do smaku
Erewań powitał nas kolejny raz szaro burą pogodą. Jesteśmy w nim czwarty raz i ani razu nie pokazał się w pełnej krasie widocznej na zdjęciach. Tzn. Ararat z jednej strony, Aragats z drugiej.
Jednak zawsze przyjmuje nas bardzo przyjaźnie. To kolejne miasto, które mogę powiedzieć lubię. Kolejna stolica po Helsinkach, w której czuję się bardzo przyjaźnie wręcz jak w domu. Nigdy go nie zwiedzaliśmy, zresztą tego już nie robimy od lat. Pozwalamy sobie doświadczać miejsca, a nie umysłem go oglądać. A Erewań jest taki domowy, taki przyjazny.
Tym razem pokazał nam targ warzywny z pięknymi suszonymi owocami układanymi w kolorowe kompozycje. Do tego kiszonki różnych maści, niekoniecznie smaków. Kiszony arbuz, jabłko, fasola. Pierwszy targ gdzie taka obfitość. Zaryzykuję stwierdzenie, że pierwszy i jedyny.
Popatrzcie na zdjęcia, ale nie mylcie tego z cała Armenią.
W domach robią jakieś kiszonki, ale teraz mają kult mięsa. Obecnie jest ono drogie, bo mają swoje – mało przemysłowe. Gdy wejdzie wysokotowarowa produkcja, bądź będą mieli skąd go przywieźć tanio, wtedy jak i Polacy zapewne popadną w mięsną wariację.
Mięso jeść trzeba – mówią,
Ale dlaczego ?
Tego już nie wiedzą.
Mięso kojarzy się z energią męską, z luksusem siłą.
Gdy mówimy, że mięso nie daje zdrowia.
To oni już wiedzą.
Ale to ich jest z małą ilością chemii.
I dalej chcą go jeść.
A większość mówi, że zdrowie najważniejsze?????
Pojawia się wstyd przed tym, że nie jem mięsa, bo mnie na niego nie stać. Jestem tak nie zaradny, że mogę tylko pozbierać to co rośnie w najbliższej okolicy, a nie umiem zabijać.
Proszę przyjrzyjcie się świadomie na tych co zabijają innych na świecie, to to samo.
Patrząc tutaj to najważniejsze czuć się bogatym, a mięso jest takim substytutem. W sumie nie tylko tutaj, ale we większości krajów świata.
Czy bogaty musi zabijać? Być okrutnym dla zwierząt?
Tak okrutny, tutaj na targu jest wiele również ryb, niektóre nawet bardzo drogie, wyciągnięte z baseniku jeszcze żywe, leżą na sucho w skrzynkach poruszając skrzelami .
Takie okrucieństwo nas „wyższej” rasy nad zwierzętami.
Nie podobało nam się, że Hitler wybił miliony ludzi w ramach niższej rasy, a sami robimy to samo. Jaka różnica.
Fakt, ten co zabijał miał władzę i siłę, czy NA PRAWDĘ chcemy być tak bardzo do niego podobni.
Jako dziecko gdy nie chciałam jeść mięsa pytałam dlaczego nie je się psa, kota?
Odpowiadano mi, że to zwierzęta domowe i tyle …..
No właśnie jak mamy do jakiś zwierząt szacunek, to nawet je sami karmimy i jesteśmy dla nich dobrzy, a jak nie mamy szacunku zabijamy i to w bardzo brutalny sposób.
Dzisiejsza hodowla przemysłowa to chyba gorzej niż najgorszy obóz koncentracyjny,
Dlaczego na to pozwalamy????
Czy na pewno większość ludzi ma tak niską świadomość, że chce zjadać dużo zwierząt brutalnie hodowanych zgodnie ze światowymi standardami ????
O co chodzi ?
To takie targowe refleksje .
Choć z drugiej strony, wiem jak mi ciężko czasem przestać jeść, więc rozumiem tych którzy jedzą mięso. Tylko proszę w ich imieniu, bądźcie świadomi tego co My ludzie z nimi robimy i wtedy decydujcie. Nie wspomnę już o waszym zdrowiu.
My złapaliśmy się w Erewaniu na smakowych doznaniach. Czegoś nam się chciało i nie wiedzieliśmy czego. Chodziliśmy, smakowaliśmy i dalej.
Wszechświat pokazał nam już przy wjeździe do centrum miasta chińską restaurację, jednak gdzieś z umysłu oziokaliśmy ją. Potem spacerując po mieście, znów na nią wpadliśmy.
Do mnie zagadały te lampiony – gdy jechaliśmy powiedział Bartek .
Do mnie też – powiedziałam
To wchodzimy.
Meni bardzo bogate, wybór dań wegańskich też. Co najmniej kilkanaście.
Zamawiamy bakłażana w jakieś tam formie z ryżem.
Kelner przynosi na podgrzewaczu
Pierwszy kęs i …………. rozkosz w ustach.
Nowe smakowe doznanie. Tak, szukaliśmy przez ostatni czas nowych smaków i chcieliśmy jeść, a potem znowu szukaliśmy w pożywieniu tego czego nam nie dawało.
Armeńska kuchnia nie jest bogata smakowo, nie ma w niej przypraw.
Teraz dano nam cudowny NOWY smak.
Syciliśmy się nim, z drugiej strony rozumieliśmy jak bardzo jesteśmy przywiązani do bogactwa smaków (my a właściwie nasz umysł, bo nie chodzi już o wypchanie ciała jedzeniem – chodzi o doznanie smaku dla umysłu).
Wiedziałam o tym praktycznie od zawsze, jednak teraz to poczułam całą sobą.
Myślę, ze to zdarzenie, ten cudownie przyrządzony bakłażan w sympatycznej chińskiej restauracji, będzie krokiem milowym w transformacji naszych nawyków jedzeniowych. Pomoże nam odwiązać się od przymusu odkrywania nowych smaków.
Może tak ludzie zaczęli jeść mięso??? Dla nowego smaku?
Na razie nie wiem czym to zastąpić, może ktoś ma pomysł ???
Pozwalam sobie uwolnić od przymusu doznawania non stop NOWYCH smaków w pożywieniu materialnym.
Chodzi o przymus,
Smakuję życie z radością i miłością
Powitanie “drogi” w obfitości i radości
Powitanie drogi w obfitości i radości 30 listopada 2014
Tak powitanie w dalszym podróżowaniu było iście huczne.
Pożegnaliśmy przegościnny domek, który gościł nas przez wiele dni pozwalając transformować siebie. Domek który zaakceptował nas takimi jakimi byliśmy i cieszył się z naszego kucharzenia, medytacji,ćwiczeń, cieszył się z tego, że jesteśmy w nim, tak samo jak my cieszyliśmy się, że stanął na naszej drodze.
Odjeżdżaliśmy z łezką w oku, choć nie obiecywaliśmy, że wrócimy.
Ruszyliśmy z nową energią w nową podróż.
Te ponad 2 tygodnie wyciągnęły stare wzorce i pozwoliły nam stać się innymi ludźmi niż byliśmy parę tygodni wcześniej.
Lekkości nabrał nie tylko nasz umysł, ale i ciało dzięki rozciąganiu odprężonemu.
Dziękujemy za ten cudowny czas transformacji, zobaczymy gdzie teraz nas wszechświat poprowadzi.
Na razie jedziemy do Erewania kupić akumulator i wysłać drobne upominki , dla najbliższych na święta do Polski (paczki drogie 2 kg – 80 zł, a 5 kg 350 zł.), więc upominki będą drobne.
I ruszyliśmy machając domkowi, paląc świeczki w monastyrze Kecharis w Tsagadzor, prosząc o prowadzenie na dalszej drodze i dziękując za cudowne tutaj chwile.
Ruszyliśmy robiąc jeszcze zakupy w zaprzyjaźnionym warzywniaku w Hrazdanie, gdzie otrzymaliśmy cudowny prezent ok 0,5 kilograma suszonych owoców od właścicieli. Tak po prostu dla ugoszczenia nas.
Ile radości. A smak tutejszych owoców taki, że można się szybko zasłodzić.
Dziękujemy za ten cudowny prezent. To taki znak, że jesteśmy na właściwej drodze, że podróż to nasza droga.
I tak przesuwaliśmy się w kierunku Erewania, śnieg znikał wraz z ze zjeżdżaniem z wysokości, a w jego miejsce czasami pojawiała się i zielona trawa.
Zatrzymałabym się gdzieś coś zjeść – powiedziałam do Bartka
Jak tylko jakieś miejsce zagada mów i zatrzymuję się – stwierdził
Za parę minut po drugiej stronie autostrady zobaczyłam piekarenkę ze stoliczkami w środku.
Tam chcę – pokazał Bartkowi
Mam zawrócić – spytał
Tak – odpowiedziałam stanowczo
I zawróciliśmy.
W piekarence nic nie mogliśmy zjeść bez mięsa i sera, Pani z uśmiechem na ustach powiedziała, że jest tylko lawasz.
Fakt lawasz świeżo pieczony, co prawda na elektrycznej płycie, jednak robiony przez uśmiechnięta obsługę.
To proszę dwie kawy, lawasz i keczup. Tylko lawasz taki ciepły świeżutki – zamówiliśmy.
Lawasz okazał się cudowny, przecieniutki i jakiś poetycki w smaku. Niesamowicie chrupki jak czipsy, a przy tym niesamowicie subtelny w smaku. Kawa też wyśmienita.
Z wielką radością zajadaliśmy się tym ciesząc jak dzieci. Stół był cały w okruszkach, jednak po zjedzeniu grzecznie posprzątaliśmy za sobą.
Ile płacę – pytam dziewczyny obsługującej
Nic? – odpowiedziała
Zrobiłam wielkie oczy.
My Was chcemy ugościć, nic nie płacicie!
Podziękowaliśmy i jeszcze z większą radością wyszliśmy z piekarenki.
Ile dziś gościny wszechświata na naszej drodze.
Jak wszechświat nam pokazuje, że gości nas każdego dnia najlepiej jak potrafi, i na tyle na ile my pozwalamy.
Zachowaj swoją wibrację bez względu na okoliczności – dźwięczało w mojej głowie
Tak, tak nawet na autostradzie wszechświat nas przez te przemiłe Panie ugościł, pokazał, że żyjemy w obfitości, jak tylko pozwalamy sobie na radość.
Na nocleg podjechaliśmy do monastyru Gegharda, w którym byliśmy miesiąc temu.
http://brygidaibartek.pl/palimy-swieczki-za-naszych-zmarlych-w-magicznym-miejscu/
Wtedy poza strawą duchową ugościł nas ciepłym kołaczem, teraz Panie nie chciały go pokroić na małe kawałki. Zresztą dziś zostaliśmy ugoszczeni w cudowny, radosny, obfity sposób inaczej i wiązanie kołacza z monastyrem byłoby chyba traceniem energii na coś co nie istotne. No na przywiązanie, że tutaj jest dobry kołacz (i pragnienie jego zjedzenia).
W blasku świec oddaliśmy się medytacji w miejscu gdzie stare wierzenia łączą się z nową wiarą. W miejscu gdzie siła radości kontaktu z Bogiem, z siłą wyższą, ze słońcem, nie przysłonięta została walką, dogmatami religijnymi, czy tym co lepsze.
Dziękujemy temu miejscu, że jest. Jutro z rana przyjdziemy znów.
Teraz rozkoszujemy się mieszkaniem w landrynce wśród skał otaczający Gegharda, przy rozgwieżdżonym niebie.
Sikać mi się chce – stwierdziłam głośno.
Tak to jeden z minusów landrynki – dodałam ubierając buty i wychodząc na śnieg.
To chyba jeden z większych plusów landrynki – krzyknęłam głośniej gdy popatrzyłam w piękne, usiane gwiazdami niebo.
.
Dziękujemy, dziękujemy za ten cudowny dzień, za spotkanych ludzi, za tę radość w sercu.
W landrynce spało nam się super, rano z umysłu kupiliśmy kawałek kołaczu i okazał się ……. zły przesadnie słodki. Po prostu drożdżowe ciasto z nadzieniem cukrowo-mącznym i paroma orzeszkami.
Przepis na Gatę
Nawet cukier czuć było pod zębami. Taki znak wszechświata, że trzeba iść za tym co przyciąga, gości, a nie za starym co było dobre na kiedyś tam………..
Nic nie jest zawsze dobre, ani zawsze złe.
W monastyrze praktycznie byliśmy sami, cieszyliśmy się ciszą, przestrzenią miejsca, z radości ze świeczek zrobiliśmy serce dla tego miejsca aby wzrastało w siłę miłości, radości i ją rozprzestrzeniało dookoła.
Miłość i radość dookoła nas.