Nocleg w kwiatowym mieście
Kwiatowe miasto Locorotondo 25 czerwca 2018
Zachciało nam się klimatu starówki, a może jej chłodu wąskich uliczek, a może klimatu wieczornej włoskiej biesiady pod gołym niebem, a może energii pieca do pizzy opalanego drewnem – wokół którego uwijają się energicznie panowie, a może jakiejś gelaterii artigianale– czytaj lodziarni z własnymi wyrobami, a może telewizora z meczem mistrzostw świata w Rosji, a może….. powodów było sporo aby taką znaleźć. Bo krotko mówiąc Włosi są mistrzami wieczornego nastroju miasteczek, deptaków. Gdy upał odpuści gromadnie wylegają do swoich restauracyjek na kolację. Tak, na kolację – bo jest tam niezwykle mało alkoholu. Po turystycznych miastach Europy czy polskich miasteczkach jesteśmy przyzwyczajeni do widoku ogródków piwnych i dobiegającego z nich alkoholowego bełkotu. Tutaj króluje rodzinny nastrój biesiady, spotkania z innymi. Piją wodę, kawę tylko czasem lampkę wina. Jedzą natomiast obficie, lecz powoli delektując się każdym daniem po kolei…….czyli na dobry początek przystawka – antipasti np. grillowane warzywa, potem pierwsze danie np. pizza (jedna na łeb) lub makaronik pływający w gęstym serowym sosie, ewentualnie gnocci, teraz chwila koncentracji przed drugim daniem – na który wybierają mięsa lub ryby z sałatkami……..potem już tylko deserek coś jak tyramisu, panacota – przygotowane na ich dobrych regionalnych serach – czasem z kawą ekspreso – czyli roztopionym asfaltem. Zajęci są rozmowami, a co by nie mówić to ten język swoją melodię ma – zwykle mówi kilka osób jednocześnie. Teraz można zażyć spaceru w kierunku zaparkowanego auta, by pod lodziarnią zatrzymać się krótko ma naprawdę królewskie lody. Taka „lekka” kolacja zapewne wpływa bezpośrednio na ich postawę ciała – zwykle wysuniętą w różne strony (np. w połowie wysokości do przodu). Po jakimś czasie dajemy sobie spokój z siadaniem do stołu, kupujemy coś na wynos – mamy dość ich wydłużających się min widzących dwóch chudziaków jedzących jedną pizze po połowie….i nic dalej.
Jadąc wybrzeżem lub wnętrzem półwyspu nie trudno natknąć się na taką starówkę. Zatem po zaparkowaniu w Locorotondo, wyruszyliśmy na doświadczanie wieczornego spektaklu atmosfery konsumpcji. I wyobraźcie sobie że niczego takiego w tym miasteczku nie było…….zapewne za sprawą wcześniejszej burzy lub po prostu późnej pory. Duszki tego miejsca przygotowały dla nas jednak niespodziankę , w tych pustych o północy uliczkach z pomalowanymi na biało ścianami ukazały się miejsca z bogatą zielenią posadzoną w doniczkach. Od razu kamienne uliczki ożyły, ich surowa energia się ociepliła, przestrzeń się uśmiechnęła. A ja idąc z aparatem zagłębiałem się dalej jak w las deszczowy……