Karelskie opowieści
Przez zachodnią Karelię 1-3 lipca 2016
Gdy wyjechaliśmy znad Ładogi i wjechaliśmy w gruntową drogę w kierunku Vottovary poczuliśmy, że znajdujemy się w krainie jezior, lasów. W magii wszech otaczającej przyrody. Harmonii ziemi i wody. Każda możliwy zjazd nad jezioro wykorzystany jest do zrobienia nad nim miejsca piknikowego. Bardzo często w tych dzikich lecz legalnych w Rosji obozowiskach są zrobione przez turystów ławeczki, stoły, pozostawione porąbane drewno dla kolejnych przyjezdnych. Piękny zwyczaj tworzenia samemu sobie przyjaznego miejsca do odpoczynku.
I my też z wolna i spokojnie przemieszczamy się od jednego jeziora do drugiego, podziwiając każde z nich z osobna, witając się z jego gospodarzami.
W pierwszą noc gości nas pagórek na cyplu, obok drogi – nad rzeczką wychodzącą z jeziorka. Lekki wiaterek chroni nas przed inwazją wszędobylskich komarów. Zatapiamy się w magiczny spokój, ciszę, by bez pospiechu z rana ruszyć dalej ……
Powiem szczerze nie chciało nam się wyjeżdżać, jednak prognozy pogody wręcz nas do tego zmusiły. Od niedzieli w tym regionie zapowiadali deszcze, a nas zapraszała magiczna góra Vottovaara.
W miasteczku Soujarwi pogranicznik spisuje nas dokładnie, jest miły i sympatyczny. Potem w każdej miejscowości pojawiają się koło nas kolejni pogranicznicy, którzy już wiedzą, że Polacy jadą na Vottovaarę. Jeden nawet opowiada o swoich własnych dziwnych doświadczeniach na niej.
A miasteczka jak miasteczka, trzeba chyba być świętym Franciszkiem, aby zobaczyć w nich coś ładnego, a może nawet neutralnego. Najbardziej sympatyczne i kolorowe są supermarkety Magnit, Pjatioreczka, reszta szara bura i dziwnie przygniatająca.
Jednak miasto to niewielka część tego regionu, poza nim piękno przyrody, czystej, krystalicznej. Karelia szczyci się tym, że na jej terenie nie ma, ani wielkiego przemysłu, ani elektrowni atomowych.
Na nocleg zaprasza nas półwysep na jednym z tysięcy tutejszych jezior dając nam taką magię wschodo-zachodu, że mimo tysięcy komarów przy rozpalonym ognisku sycimy się magią spotkania równocześnie z zachodem i wschodem.
Bo właśnie tak tu jest. Słońce teoretycznie zachodzi, ale magia zachodu trwa z godzinę, a zaraz potem pojawia się magia wschodu słońca i słoneczko wstaje.
Skąd wiadomo, że kończy się już zachód, a zaczyna wschód?
Z idącej większej ilości światła z tego kierunku.
Magia białych nocy czy już polarnego dnia. Nie tylko nie ma nocy, ale jest jasno prawie jak w dzień przez całą noc, czy może nocy nie ma?
Czystość kolorów, światła nasyca nasze dusze, otwiera na spotkanie ze światłem w sobie.
Otwieram się na własne światło, napełniam się światłem
Siedzimy jak urzeczeni snując komarowe opowieści ….
A rano ruszamy ……. bo musimy, to ma być ostatni pogodny dzień.
Dziękujemy za tę magię zachodu słońca, magię podróży w świetle.
Nareszcie nowe wpisy!
Na wschody i zachdy oraz ognisko czyli taniec światła można parzeć godzinami i się nie nudzi…