kuchnie świata
now browsing by category
Wegańska restauracja. Największe zaskoczenie Mongolii
Największa niespodzianka Mongolii – wegańska restauracja Arwajheer 27 lipca 2015
Wegańska restauracja w Mongolii? – czy my na pewno dobrze widzimy….
Patrzyliśmy na szyld który był dla nas – mało powiedziane – zaskoczeniem, to był SZOK.
Było wcześnie ok. 9 rano, więc restauracja była zamknięta, brak informacji od kiedy do kiedy pracuje (co tutaj jest normą), a życie zaczyna się zazwyczaj 10-11 najwcześniej.
– Poczekamy do 12-tej – zadecydowałam – zobaczymy może otworzą.
I otworzyli …………
Z radością zeszliśmy do środka, do miejsca gdzie nie pachniało gotowaną baraniną, czy koziną. Czysto schludnie i lżej energetycznie niż w miejscowych barach, restauracjach. Ceny 2 razy wyższe niż w prostych barach (gazarach) , ale…
Karta zawierająca ok. 20 dań – zupy, drugie dania, sałatki, pierożki. Wszystko wegańskie, czyli bez mięsa i nabiału. Rewelacja.
Nie wiemy co wybrać, wzięłoby się wszystko naraz, ale jak to zjeść – szczególnie przy naszej skromnej diecie.
Ja wybieram zupkę warzywno-sojowo-grzybową (10 zł), a Bartek czeburieki warzywne i sałatkę z marchewki (15 zł. ). Porcje duże, za duże jak dla nas, ale siedzimy jak urzeczeni. Na ścianie telewizor z programami o zdrowym stylu życiu, na stole ulotki.
Czy na pewno jesteśmy w Mongolii…???
W kraju gdzie mięso jest podstawą pożywienia…..???
Ponadto dowiadujemy się, że takich restauracji jest ok 20 w Mongolii, głównie w Ułan Bator 15 szt. są one Mongolian Organic Green Food Association .
Zaskoczenie pełne, licząc inaczej na prawie 3 mln mieszkańców – 20 wegańskich restauracji (to chyba nawet są lepsi od Polski) u nas głównie to wegetariańskie.
Strony wegańskie mongolskie:
lovinghutmongolia\facebookpage
Weganizm w Mongolii ma duże szanse na rozkwit naszym zdaniem.
Dlaczego zapytacie?
We większości krajów europejskich kiedyś mięso było luksusem dla bogatych i było jedzone od święta, biedniejszy miał do dyspozycji warzywa, owoce, mąkę….
Tutaj odwrotnie jest do dziś – biedny ma dostatek mięsa, serów i to jest najtańsze!. Warzywa, owoce, maka to luksus bardzo drogi.
Dlaczego się tak podziało?
Silny przed wiekami szamanizm spowodował, że o ziemię się dbało, a uprawa jej – przekopywanie było uznawane za sprawianie jej bólu.
Dlatego mimo że uprawy roślin są tutaj możliwe – nikt nigdy nic nie uprawiał. Teraz powoli w miasteczkach pojawiają się tunele, ale i tak większość warzyw , owoców, mąki, makaronów przyjeżdża z Rosji, Chin, Korei.
Jedzenie mięsa, jak już pisałam wcześniej, było ochroną przed szybką materializacją myśli (uciężenie się ciężkowibracyjnym mięsem), które w tych niesamowitych wysokowibracyjnych przestrzeniach materializują się błyskawicznie (sami doświadczamy tego non-stop). Teraz gdy większość mieszka w miastach, gdzie wibracja jest dużo niższa następuje u nich tęsknota za tamtą wyższą wibracją (może nawet podświadomie) , a rezygnacja z mięsa i nabiału na pewno podnosi wibrację. Choć już bardziej świadomie muszą przyjrzeć się swoim myślom.
Jest jeszcze jeden mechanizm, nasycenia się. Mongołowie nasyceni są mięsem, nabiałem (kiedyś to praktycznie 100% ich pożywienia) , aby następował rozwój potrzebne są zmiany. Czas na odkrywanie warzyw i owoców.
Klasyczna dieta Mongołów to ser zagryzany jak chleb, a na obiad mięso popijane kumysem i tyle……. Więc ……..
Może z czasem będzie tu więcej wegan (w przeliczeniu na ilość mieszkańców) niż w Europie, Ameryce, czy Australii – zobaczymy.
Jeszcze jedno moje spostrzeżenie – bodajże drugiego dnia pobytu w Mongolii Bartek złapał mnie na tym , że zaczęłam brzydzić się pić kawę w miejscowych barach.
– Co się stało, przecież to ja kiedyś miałem z tym problemy ? – zapytał.
– Nie wiem – odpowiedziałam zdziwiona sama moją reakcją .
Za jakiś czas przyszła odpowiedź, w tym knajpkach śmierdziało mi nie tylko gotowane mięsne jedzenie, ale również ludzie.
– Jak to ci śmierdzą ludzie, przecież są czyści – oponował Bartek.
Tak oni są czyści, ale ich ciała przesiąknięte są gnijącym w trzewiach mięsem i czy chcą czy nie, ich ciała śmierdzą potem zawierającym metabolizmy rozkładu białka i tłuszczu zwierzęcego, szczególnie jest to wyczuwalne w tej niesamowicie czystej przyrodzie, krystalicznym powietrzu.
Zresztą sprawdźcie to sobie sami – odstawcie na jakiś czas mięso, nabiał. Zobaczycie jaki Wasza kupa będzie miała zapach. Zacznijcie jeść tylko owoce i warzywa przez jakiś czas i jak znowu wrócicie do poprzedniej diety to poczujecie różnicę .
A co myślicie, że jelita są tak hermetyczne, że nie przepuszczają zapachu do ciała?
Po tym odkryciu puściło mnie i z radością zaczęłam pić kawę w przydrożnych barach, od czasu do czasu nawet kumys – zwany tutaj Ajrakiem (fermentowane mleko klaczy).
Pozwalam sobie, aby moje ciało pachniało naturalnie.
W Ułan Bator odwiedziliśmy kolejną weganską restaurację tym razem klasyczną włoską.
Jeszcze raz dziękuję duchom, że zaprowadziły nas do miasteczka Arwajheer i pokazując wegańską restaurację (bo nawet w Ulan Bator nie pomyśleliśmy, aby jej szukać).
A samo miasteczko popatrzcie jak nam się pokazało.
Bo przegonią nas rowerzyści – jedziemy na dwójce
Bajahongor – buddyzm, bo przegonią nas rowerzyści 25-26 lipca 2015
Lisek ze swoim przesłaniem dodał nam radości i wiary. Z werwą na dwójce dojechaliśmy do miasteczka Bajanhongor, które na zjeździe powitało nas dużym sklepem i centrum targowym (dużym jak na wielkość 30000 miasteczka) zanurzyliśmy się magii kolorowych ubrań sprowadzanych z Chin (dlaczego do nas takich nie sprowadzają?), oglądaliśmy przymierzaliśmy i cieszyliśmy się kolorowym światem. Do tego dużo firmowych rzeczy, spodni, butów, wcale nie wyglądających na podróbki. Masę drobnych sprzętów gospodarstwa domowego.
Tutejsi ludzie chodzą ubrani bardzo ładnie, kolorowo, czysto i często dają po oczach firmowymi napisami. Chiny zapewne na początku zaczęły ubierać swoich, z czasem sąsiadów i połowę świata. Pojawiło się wiele przy tym propagandy na ich ceny, jakość, wykorzystywanie ludzi. Na pewno jest różnie, jak wszędzie. Poszli na ilość bo mają potężny rynek do ubrania – 20% świata, a zachód się wkurzał i wkurza bo zabrali mu biznes.
Najbardziej wypromowane marki zachodnioeuropejskie – gdzie produkują swoje towary? Wystarczy popatrzyć na metki (Chiny, Bangladesz ….), ale im wolno ….
Propaganda i wielkie pieniądze. Oczywiście trzeba patrzeć co się kupuje, bardziej niż na zachodzie (bo tam obowiązują przepisy, kontrole , gdyby nie one zapewne robiliby to samo).
Bo tutaj bawełna, nie koniecznie oznacza bawełnę.
Do tego na targu fajna knajpeczka, gdzie nie śmierdziało mięsem, a obrotna obsługa zrobiła nam czeburieki z ziemniakami i kapustą (pierwszy raz ktoś się dał namówić na modyfikację menu). Poezja w ustach.
Chcieliśmy Wi-Fi, bo może czas dać wreszcie na bloga troszkę Mongolii, podjechaliśmy pod hotel w centrum, okazało się że jest WI-Fi – pani w restauracji podał hasło, więc zamówiliśmy kawę , jednak ikonka pokazywała, ze serwer nie podłączony, może dlatego, że na zewnątrz rozgrywała się burza z potężnym gradem?……. Myśleliśmy, że dlatego nie ma. Kelnerka wyprowadziła nas jednak z błędu mówiąc, że WI-Fi jest w pokojach hotelowych ……..Ale wcześniej podała hasło – tak byśmy złożyli zamówienie………….Przesiąkają już marketingowym zachodnim chamstwem….
Lubimy być niezależni internetowo, bo potem siedzenie często w niezbyt przyjaznym otoczeniu, wkładanie postów z energią speluny, kupowanie setnej kawy, albo przemysłwego picia, jedzenia itp., A tutaj na tych przestrzeniach nie wierzyliśmy za bardzo, że może być internet bezprzewodowy, tym bardziej, że więcej jest kawiarni internetowych niż komputerów.
Poszliśmy jednak do jednej sieci komórkowej MobiCom i jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że jest internet i to w całkiem sensownej cenie i zasięgu 3G (w praktycznie każdym miasteczku).
Karta z 1 GB koszt 15000 (30 zł.), a potem dokupienie 1 GB 10000 (20 zł.) 2 GB 15000 (30 zł. ) 5 GB 20000 (40 zł.)
Miała być aż burza z gradem, aby rozładować nasze nadęcie, że „na pewno nie ma tutaj bezprzewodowego internetu”
Uwalniam się od przekonania, że wiem lepiej
Pozwalam się prowadzić
Tak, może gdyby nie problem z internetem – nie poszłyby te wszystkie emocje co do wyboru drogi, bo oglądając potem filmiki na youtube okazało się, że nasza po ludniowa droga przez Mongolię bardziej nam się podobała i prowadzenie mamy cudowne.
Jestem w nieustającej wdzięczności za prowadzenie dla moich przewodników, istot światła.
Ulokowaliśmy się na centralnym parkingu między parkiem, a widokową górką i zaczęliśmy wkładać wpisy na bloga, przy okazji przyglądając się otoczeniu i sami korzystając z prostych atrakcji jak kąpiel w fontannie.
Wiele już razy zauważyłam, że właśnie takie proste atrakcje dają mi dużo takiej lekkiej radości. Te bardziej wyszukane, mają dla mnie jakiś element sztywności.
Pozwalam sobie na lekkie, radosne przyjemności.
Przyglądaliśmy się łucznikom na ich treningu .
Na zachód słońca poszliśmy na szczyt okolicznej górki, przyglądając się tutejszej zabudowie – tak ciasnej, jakby będącej przeciwwagą na otaczającą przestrzeń.
Pozwalam sobie nie ograniczać niczym swojej przestrzeni, pozwalam sobie wyjść poza przestrzeń.
Noc spędziliśmy na obrzeżach miasteczka, na skrzyżowaniu polnych dróg, gdzie wyspaliśmy się cudownie.
Pozwalam sobie spędzać noce w miejscach dających regenerację, niezależnie jak wyglądają.
A rano udaliśmy się do znajdującego na obrzeżu miasteczka, żyjącego (z mnichami) kompleksu datsanów.
Przyglądając się buddyzmowi tybetańskiemu od kuchni, w kraju gdzie jest główną religią. Jego bogom, gadżetom modlitewnym.
Modlitwie mnichów (właśnie była msza) która nic nie miała w sobie z medytacji, wchodzenia w stany wysokowibracyne, była takim samym paplaniem bez energii, jak większość mszy w kościele katolickim i innych (to jaki kontakt ma kto z górą, nie zależy od religii, a od człowieka, który decyduje się wejść w to co robi na 100% – jak nasz ulubiony święty prawosławny Serafin z Sarowa) .
Wchodzę w 100 procentach w to co robię
Atmosfera w datzanie bardzo miła i ze strony ludzi (sporo ubranych w ludowe stroje) i mnichów. Magii nam się jednak nie ukazała.
O religii napiszemy zapewne oddzielny post.
Z radosnym kichnięciem – Mongołowie lubią wciągać tabakę – pojechaliśmy na czeburieka z piree ziemniaczanym, bo nie wiadomo kiedy następny raz zjemy coś w knajpce …………..
i ……………….. spotkaliśmy naszych znajomych rowerzystów Turka i Niemca, którzy na rowerach, lub jak uda się złapać stopa z bagażnikiem na rowery – przemierzają Mongolię.
Ojjj ile było radości ze spotkania.
Teraz zaczęliśmy się śmiać, jedźmy szybciej – bo rowerzyści nas przegonią, szczególnie teraz gdy jedziemy na dwójce, a do Ułan Bator zostało tylko 600 km, prawie cały czas asfaltem.
Jednak po głębszym zastanowieniu – dlaczego nie, skoro takie moje tempo.
Pozwalam sobie iść swoim rytmem, tempem, bez oglądania się na innych.
Dziękując miasteczku za cudowną gościnę w deszczu i temperaturze ok. 20 stopni (jak ciało odpoczywa), pojechaliśmy dalej swoim rytmem na Ułan Bator – przyzwyczajeni tak mocno do szutrówek i błotnistych dróg, na asfalcie się pogubiliśmy zarówno my, jak i nasza nawigacja – zjechaliśmy gdzieś w polne drogi. Na szczęście udało nam się znaleźć po jakimś czasie asfalt (był objazd, a jazda tylko na dwójce przez błotniste drogi mogłaby nie być bezpieczna) i pojechać płynnie z prędkością ok. 35 km/h dalej na wschód.
Spokój pokazujący wszystko co nim nie jest Ałtaj
Oczyszczanie z emocji w sile spokoju – Ałtaj 21-24 lipca 2015
Mongolskie miasto Ałtaj podobnie jak Khovd, Olgij, jak i zapewne kolejne miasteczka na naszej drodze ma niewielkie centrum, trochę bloczków, czasem w centrum są jurty, ale głównie wokół rozlokowane są dzielnice z domami i jurtami. Powstają domy mieszkalne ,a stada maleją, wyraźnie widać, że nomadzi zanikają. Mieszkają w miastach w jurtach, gdyż zapewne nie stać ich na murowany dom o jakim marzą. Zapewne marzą o świecie takim jaki pokazują im w telewizji. Baterie słoneczne, a dzięki nim i telewizja zmieniła życie tych ludzi.
Pokazano inny pozornie lepszy, wygodniejszy świat, więc …………… rodzą się marzenia, aby tak żyć. Bo jest bardziej kolorowo, wygodnie, a pieniądze same przychodzą i wszyscy są milionerami. Mit kolorowego świata zachodu lansowany w mediach.
Wygodniej jest, ale czy zdrowiej, bezpieczniej?
W sumie Ci ludzie żyją w czystym powietrzu, jedzą świeże, bez chemii jedzenie, mają z czego być dumni. Jednak WYGODA i pozorny dobrobyt ma większą moc przyciągania niż zdrowie i spokój.
Choć może chcą zmiany, a co za tym idzie rozwoju……???
W każdym razie jurta mało pasuje do miasta, szczególnie jego centrum.
Niedaleko od miast również jest największe nagromadzenie jurt, po prostu jak wiejskie domki. A miasto daje zbyt na towary.
Myślę, że my coraz bardziej chcemy być nomadami , podróżując czy zmieniając domy. Ich ciągnie do osiadłego życia. Po prostu zmiany i chęć doświadczania czegoś nowego.
A sam Ałtaj ulokowany 420 km od Khowd (Kobda), 360 od Bajanhongor i ok. 200 od miasteczka na południe. Pomiędzy nimi mini wioseczki w ilości 2-3 sztuk. To miasto ma 15000 mieszkańców.
Takie duże i małe miasteczko na szlaku. W mieście zespół buddyjskich datsanów, jednak bez mnichów.
Bo przecież sama Mongolia jest 5 razy większa od Polski, a zamieszkuje ją tylko 3 mln ludzi, z czego połowa w stolicy Ułan Bator.
Ostatni odcinek półpustyni był bardzo wymagający ( tarka, dziury). Nam opadały na zawiasie drzwi tylne bagażnikowe, opadały więc postanowiliśmy je wreszcie naprawić – podjechaliśmy do mechanika, który dzielnie naprawiał, spawał ( przy okazji szpilkę od koła zapasowego). Zajęło mu to ok. 2 godzin (nie ustaliliśmy ceny), i jakie było nasze zdziwienie gdy po skończeniu pracy powiedział 120 000 (240 zł) zapowietrzyliśmy się. Na szczęście, czy nieszczęście już wcześniej zawołali kobietę mówiącą po rosyjsku. Po ostrej wymianie zdań stanęło na 80000 (160 zł). Myślę, że właściwa kwota wynosiła 40000-60000, a resztę dodawała kobieta za tłumaczenie (już któryś raz spotykamy się z niezwykłym pazerstwem kobiet!).
Ceny żywności w sklepach (poza mięsem i kumysem – czego nie ma sklepach) mają wysokie, więc…..
Nam włączył się program dojenia innych, jestem obrotny to pokazuję to – dojąc innych. W duchowym biznesie w Polsce nazywa się to „szanowanie siebie”. Tak, nie dać się wydoić obowiązuje w dwie strony. Ja swoją przeróbkę miałam przy Vedic Art, choć widać, że jeszcze nie przerobiłam tego do końca. Może dlatego nie mam jeszcze żadnego duchowego biznesu pełną parą, bo nie mam to do końca poukładane.
A co się tyczy Vedic Art, to będąc sama na kursie czułam się jak kolejny uczestnik, który przynosi 700 zł. Nie podmiotowo, a przedmiotowo. Potem słyszałam od prowadzącego – że za weekend zarobiłam 20000 zł – popatrz jaka jestem obrotna.
Tak Ci co przyszli na kurs chcieli doświadczyć tej energii, również przedmiotowości – ja również.
Jednak cały czas czułam, że to nie o to chodzi z tymi pieniędzmi.
Potem gdy już byłam nauczycielką ,zrobiła się zadyma z ceną – za jaką mamy robić kurs, nie czułam 700 zł bo dlaczego w kraju, gdzie zarobki są 3 razy niższe jak w Szwecji – mają obowiązywać te same ceny. Wielu powie, pieniądze się zmaterializują na warsztat jak trzeba – tak, tak… jednak po co duchowość robić elitarną i najpierw kazać komuś przerabiać pieniądze, bo prowadzący je bardzo potrzebuje i też je przerabia. Wszystko kręcące się wokół pieniędzy. Masz przerobione pieniądze to możesz przerabiać teraz więcej ( bo masz za co).
Pamiętam jak powiedziałam, że szwedzka cena kursu w Polsce to za dużo.
Usłyszałam, że się nie szanuję.
A poza tym jak można uczyć innych metody opartej na wolności, która ma sztywne zasady finansowe.
Gdzie wolność???
Nikt na kursie czy najlepiej przed kursem nauczycielskim mi nie określił, że będę musiała brać sztywną kwotę za prowadzenie warsztatu. A jak już ma być sztywna, dlaczego nie zrobić jej proporcjonalnie do np. średniej krajowej danego kraju ???
I mieć uczucie szanowania siebie . Może na ten moment nie moją drogą jest prowadzenie kursów za tą cenę. Jak iść za energią przy sztywnych zasadach….????
Bardzo szanuję zagranicznych nauczycieli duchowych, którzy przyjeżdżają do Polski i dają niższe ceny, bo zarobki u nas niższe.
Dla mnie to są prawdziwi duchowi nauczyciele z przerobioną materią, nie robiący duchowych kursów dlatego, że muszą z czegoś żyć, a gdyby mieli pieniądze – nie robiliby ich, albo znacznie mniej.
Uwielbiam ten duchowy biznes z jego ośrodkami i ludźmi zarządzającymi, którzy za wszystko chcą tylko pieniądze. Gdy nie chce się jeść posiłków w ośrodku duchowym, ale się w nim śpi – należy płacić pieniądze, jak się nie śpi i je też. Masażyści z ledwo skończonym 2 dniowym kursem masażu, chcący za godzinę masażu 150 zł.
Uwalniam się od przymusu robienia biznesu, pozwalam sobie mieć swobodę finansową – tak po prostu – robiąc to co lubię i nie myśląc o robieniu biznesu czy pozyskiwaniu pieniędzy.
Uwalniam się od przekonania, że mój stan finansowy zależy od innych ludzi
Uwalniam się od przekonania, że szacunek do mnie zależy od wysokiej ceny świadczonych przeze mnie usług
Jestem otwarta na boskie prowadzenie w finansowych sprawach
Bo gdy wierzymy, że to Wszechświat – Bóg, a nie ludzie – dają mi pieniądze, że mój stan finansowy nie zależy od tego jak i kogo wydoję.
Najważniejsze jest poukładać to w swojej głowie i poczuć swoim ciałem być spójnym i szczerym, oczywiście fajnie zarabiać na tym co się lubi, niż na tym czego się nie lubi.
I teraz mechanik ruszył ten temat pokazując – ja jestem obrotny, więc doję innych. Tak, kontrasty są bardzo duże w małych miasteczkach Mongolii – luksusowe Hummery, a obok mamy małą świadomą tanią siłę roboczą.
Czy o to chodzi ?
Uwalniam się przekonania, że inni muszą mnie doić finansowo
Pozwalam aby ludzie świadczący mi usługi, sprzedawali towary robili to z szacunkiem.
Biorę pełną odpowiedzialność za moje finanse i stosunek otaczających mnie ludzi do nich
Bardzo często robimy zakupy tam gdzie energia sprzedawcy nam pasuje, a nie gdzie tanio, a inni niech się zachowują jak chcą. Widocznie jest zapotrzebowanie na taką energię.
Przerabiamy tutaj jedną lekcję za drugą, wszystko czyści się – pokazując nam siebie.
Zostaliśmy na przełęczy w górach 3 noce – obserwując życie pasterzy w dole miasteczka, a od pustyni wiał nam wiatr. Staliśmy w połączeniu przestrzenią pustyni, gór, wiatru, ziemi, przeszła burza – pojawiła się energia wody, wszystko tańczyło odsłaniając kolejne przestrzenie w nas. I tak oczyszczały się nie tylko finanse, również wiele innych rzeczy , a przede wszystkim seksualność o czym w kolejnym poście.
Przyglądaliśmy się pasterzom, którzy rano zaganiali swoje zwierzęta na pastwiska, a wieczorem zganiali. Na koniach robiły to głównie dzieci, starsi zganiali je na motorkach i samochodami. Z rzadka ubrani już narodowo.
Podjeżdżali do nas chcąc się z nami napić wódki, czy zaprosić do jurty na jedzenie i spanie. Jak na razie nie skorzystaliśmy z zaproszenia. Dostaliśmy pół litra mleka w prezencie.
A sami mieliśmy czas na zrobienie kupionych w Rosji suszonych grzybów koreańskich (należy je namoczyć w wodzie na dwie godziny i potem polać sosem – ocet, czosnek, przyprawy, ewentualnie sos sojowy), czy marchewki po koreańsku, kompot z rodzinek. Po prostu pobyć i ułożyć te wszystkie energie, które przez nas przeszły, to wszystko co na ten moment jesteśmy w stanie odpuścić.
Miejsce przyjmowało nas takimi jakimi jesteśmy, jednak pozwalało zobaczyć jak najwięcej chmur nad nami, rozpoznać je i uzdrowić.
Dziękujemy temu miejscu za pokazanie nas sobie takimi jakimi jesteśmy, za uwolnienie wzorców i możliwości .
A gdy człowiek nie jest pewny, że jest na swojej drodze, to szuka innej – my też wyczailiśmy drogę na północ, bo może jeszcze nas przyjmie.
Znów zaczęły rodzić się pytania – jak jechać?
Kto może odpowiedzieć? Kto może poradzić?
Popatrzyłam na woreczek ze słowiańskimi runami kupionymi obok błękitnego kamienia koło Moskwy.
Tak, tak…. to odpowiedź – wysypię cały woreczek odwrócone droga północna, w dobrej pozycji południowa.
Już po rozsypaniu widać było, że większość jest za drogą południową
Co nam ma dać droga południowa? Każdy z nas wyciągnął po jednej runie.
Bartek ma otworzyć się na nowe, nie tylko na to co zna. Uzdrowić kontakt z przodkami,
ja na tej drodze mam wzrosnąć w siłę.
Teraz już bez żadnych wątpliwości, bez dawania energii na pytania – skierowaliśmy się do Ułan Bator południową drogą.
Czy to co chcemy jest dla nas najlepsze? Olgij
Olgij – Elgij Czy to co chcemy jest dla nas najlepsze ? 17-19 lipca 2015
Miasteczko nas wciągnęło, a może mając do tej pory dobre prowadzenie, zapomnieliśmy o tym, że wjeżdżamy w bardzo czystą energetycznie przestrzeń i będzie nam dawane to co jest teraz dla nas najlepsze…. a nie to co chcemy……
Zazwyczaj słuchamy duchów, jednak tutaj………..
Przez Mongolię prowadzą zasadniczo dwie drogi, albo jak mówią ludzie bezdroża, w każdym razie dwa trakty po których można przejechać przez kraj (może i 3) – północny i południowy. Północny bardziej górzysty i południowy bliżej pustyni Gobi.
Wymyśliliśmy, że droga północna będzie ciekawsza, poza tym upały dochodzące do 40 stopni na pewno będą mniej odczuwalne na północy niż na południu, szczególnie przy pustyni Gobi.
I zaczęła się zabawa w podchody ….. z kim……. Duchami miejsc, naszymi przewodnikami?
Zaraz po pobraniu pieniędzy z bankomatu (1 zł. – ok 500 mongolskich) ruszyliśmy w kierunku naszej północnej drogi. Jeszcze nie wyjechaliśmy w miasteczka, a powiedziałam do Bartka
– Boję się dziś spać na przyrodzie, śpijmy koło miasteczka.
Troszkę go to zdenerwowało, bo marzył o spaniu w mongolskiej dziczy.
W sumie to nie czułam lęku, chyba bardziej aby wiele nie tłumaczyć Bartkowi tak powiedziałam, bo czułam jakąś niewidzialną barierę – szlaban, który nie wpuszcza nas dalej.
Znaleźliśmy nocleg koło miasteczka – bez komarów i wyspani rano zdecydowaliśmy się na oglądanie miasteczka, taki pierwszy kontakt z Mongolią. Może tutaj mniej Mongolią, a Kazachstanem (to teren Kazachski, o tym świadczą meczety i prawie sto procent to Kazachowie) , ale czymś w granicach administracyjnych Mongolii. Ceny w sklepach z 2-3 razy wyższe niż w Polsce. Praktycznie same obce produkty, łącznie z kubusiami i tymabarkiem z Polski.
Warzywa owoce sprowadzane z Rosji i jeszcze droższe niż tam (jabłka 15 zł za kg!.) .
Kilka sklepów z wyrobami z wełny yaka, wielbłąda, kaszmiru, niektóre wyroby przepiękne, ceny również ciekawe (sweter ok, 100 zł, z kaszmiru 300-400 zł.)
Fajny jest targ z różnymi działami, gdzie kupić można praktycznie wszystko, od odzieży do części samochodowych, dużo lokalnych knajpek – króluje mięso (chyba tu jest najtańsze, bo ceny przystępne czeburjek – 1,4 zł.), jakiś kotlet z dodatkami 8 zł. Raj dla mięsożerców. Mięso z mięsem z dodatkiem mąki – to narodowa dieta Mongołów i mieszkających tu Kazachów, warzywa tylko smakowo jak przyprawa.
Do picia popularny jest sok z rokitnika (z koncentratu), lub kompot z rodzynek i oczywiście kumys (sfermentowane mleko klaczy – czarka 0,5 litra – 2 zł).
Ciesząc się nowymi energiami, po 2-3 godzinach ruszyliśmy znów w naszą drogę, tym razem bez problemów ujechaliśmy piękną drogą wśród gór około 20 kilometrów,
gdy usłyszeliśmy dźwięk sflaczałej opony – to pierwszy raz od długiego czasu, po mojej tylnej stronie.
Coś jest u mnie do uzdrowienia z przeszłości – pomyślałam i błyskawicznie zaczęłam uzdrawiać przeszłość, swoje lęki, żale dla innych.
Zauważyliśmy, że tutaj wszystko się błyskawicznie materializuje……
Mając 20 km do naszego miasteczka Olgij, zjechaliśmy z powrotem do niego naprawić oponę. – Mamy zestaw naprawczy – powiedział Bartek – Tylko jeszcze nie wiem jak go stosować – dodał.
I w miasteczku trafiliśmy właśnie na taki serwis, który w ten sposób naprawiał opony…….
Mówisz i masz ….
Cena za naprawę opony to 5000 (10 zł)
Kupiliśmy jeszcze kompresor na targu i trzeci raz ruszyliśmy na północny wariant drogi.
Tym razem spotkaliśmy wracających znajomych rowerzystów, którzy pojechali w głąb drogi, gdy my wracaliśmy do miasteczka z oponą.
Dlaczego wracacie ?– zapytaliśmy .
– Tam praktycznie nie ma drogi – odpowiedzieli, nawet dla samochodu terenowego trudno, ścieżka z głazami…
Poczułam, że tym razem zesłano nam aż ludzi-aniołów, aby przekazali nam, abyśmy tam nie jechali.
Nie było zaproszenia z tej drogi od samego początku, tylko może lęk przed upałem pustyni na południowym wariancie drogi powodował, że lansowaliśmy ją bardzo.
Odpuszczam to co chcę i pozwalam się prowadzić
Choć na drogę południową jeszcze będziemy mogli wjechać w Khowd.
Na razie razem z sympatycznymi rowerzystami : Niemcem i Turkiem (jedzie ze Stambułu na rowerze – posiłkując się czasem pociągiem jest 5 miesięcy w rowerowej drodze) , zrobiliśmy sobie obóz nad rzeką. Niestety wiele nie porozmawialiśmy, bo najpierw przegonił nas silny wiatr, a potem komary.
Jednak wieczorem doświadczyliśmy niesamowitego spotkania z mieszkańcem tutejszego stepu – ptak drapieżny podleciał nad nasz obóz gdy jedliśmy kolację, ryż przygotowany przez Turka oraz ziemniaki i marchewkę – zawisnął 5 metrów nad nami i minutę szybując na wietrze obserwował nas uważnie, a potem poleciał za swoim sprawami.
Duchy pokarmili – przeleciało przez myśl.
No właśnie sami jemy, a kto podzieli się z istotami niewidzialnymi. One zapewne ciekawe naszej ludzkiej strawy. Poza tym dzieląc się tym co mamy z innymi, dajemy wyraz tego, że mamy tego dostatek. W naszym umyśle rodzi się nadmiar. Szczególnie gdy dzielimy się tym co lubimy najbardziej.
Uwalnia to również od patrzenia tylko na siebie
Pozwalam się dzielić tym co mam z innymi z radością
Jednak mimo wszystko w Mongolii wysypiamy się jak na razie super, rozpływamy się w ciszy pod niebem, gdzie nieskończona ilość gwiazd w jednej chwili chce się nam pokazać….
Rano wyspani (noc była chłodna) każdy z nas ruszył w swoim tempie w stronę miasteczka, a potem na południowy wschód w kierunku najbliższej miejscowości Khowd (howd) 220 km.
Górny Ałtaj – gdy nie idziesz po swojej drodze
Powitanie w Republice Górny Ałtaj – 11-12 lipiec 2015 – wszystko co nie jest naszej drodze.
Kraj ałtajski wyrzucał nas od siebie nie dając miejsca na nocleg, aż grubo po północy zobaczyliśmy duży parking, okazało się że to już Republika Ałtaju. Troszkę przeraziły nas informacje na bilbordach, że rocznie przybywa tutaj 1,5 miliona turystów, a mieszka ok. 200 000 ludzi – z czego 40% to ałtajcycy.
Do tego w rejon pasa przygranicznego potrzebne nam przepustki, jak potem się okazało (spotkaliśmy się z tym w rosyjskim Kaukazie, ale tam ta strefa obejmował tylko grań graniczną – a tutaj to wielki rejon masywu Biełuchy i płaskowyżu Ukok – z którego przede wszystkim czuliśmy zaproszenie). Obcokrajowiec czeka na nią 2 miesiące. Szczegóły www.ssb.ru
Pierwszy raz w czasie naszej podróży popadliśmy w całkowitą pustkę. Zapraszał nas tylko płaskowyż Ukok, ale tam przepustki.
Chodziliśmy po Gorno Ałtajsku, spotykaliśmy bardzo nieprzyjemnych ludzi, wręcz chamskich. Inny świat. Po co tu przyjechałam zaczęłam się zastanawiać…..??? Energia trudna, ciężka, zamknięta.
Gdy nagle na ulicy zobaczyłam pierwszy raz w Rosji plakat: „niet faszyzma”.
Od zawsze miałam problem z akceptacją Niemiec i może to trop!
Uwalniam się od wszystkich emocji do faszyzmu.
Choć z drugiej strony, ludzie mogą być jacy chcą – mają wolną wolę – nawet źli, a ja czy inni – nie muszą ich przyciągać do siebie – spotykać.
Pozwalam ludziom być takimi jak chcą, pozwalam sobie być taką jak chcę
Wśród mało sympatycznych miejsc, najpierw na herbatkę trafiliśmy do skrzatów,
a potem przyciągnięci barem sushi (zasmakowały nam sushi tutaj) trafiliśmy na coś co można zjeść tylko chyba w Rosji – pizze z ziemniakami.
Cieniutkie ciasto, a na nim z centymetr ziemniaczanego pure, na tym parę pieczarek i już na świeżo posypane koperkiem. Rewelacja i jeszcze u bardzo miłego pana. Tym bardziej dla mnie miłośniczki ziemniaczków i ich pure.
Czekając na pizze zaczęliśmy tak z umysłu – oglądać internet, wertować mapy, gdzie jechać.
Bartek wymyślił jezioro Czeleckoje 200 km od Gorno Ałtajska, czemu nie, może tam dostaniemy odpowiedź co dalej. Bo tak cały czas szły kalkulacje z umysłu, czy jechać na Bajkał przez Mongolię, czy Rosją.
Trochę przerażeni ciężką energetyką Ałtajczyków, chcieliśmy wrócić w rosyjskie władania, choć wiadome, że byłaby to ucieczka, a nie iście za energią.
Jechaliśmy wzdłuż rzeki Bii która wdzięczyła się do nas różnymi odsłonami. Od pięknych mgieł do deszczu, chociaż przyroda nam się pokazuje to i tak nas nie przyjmuje.
Jezioro przyjęło nas deszczem i znów mało sympatycznymi ludźmi. Masą straganów z ałtajskim rękodziełem z całego świata. Energetyka produktów mało zachęcała do kupna, ceny też. Za to nocleg na jednym z miejsc do biwakowania nad samą rzeką utulił nas do snu.
A w dzień, jak to zawsze wtedy jest gdy traci się prowadzenie, zaczęliśmy szukać nie wiedzieć czego, zastanawiając się nad wycieczkami, statkami itp. Wszystko to co bardziej wpadało nam w oko, nie można było doświadczyć dziś, bo ostatni statek właśnie odpłynął, bo właśnie przerwa w restauracji ….. wycieczka kosztuje 1000 zł. (a my nie czujemy aby to dać ) itp.. jeden wielki Chaos
Zostawaliśmy odcięci od wszystkiego co w miarę nam się podobało. Pojawiały się emocje – mi cały czas chciało się płakać, a Bartek jadł (ruszał ustami – zagryzał). Do tego zrobiła się kłótnia między nami, gdyż Bartek nie akceptuje płaczu, ja wtedy chciałabym wsparcia, a on mnie odrzuca i ……….. awantura gotowa.
Akceptuję swoje emocje, akceptuję emocje innych.
Akceptuję sposób zachowania, reagowania innych
Pozwalam sobie okazywać emocje, nie przejmując reakcją innych
I tak wyciągając sobie to – co nie jest w harmonii między nami, podjęliśmy decyzję, że wracamy i jedziemy nad Bajkał przez Rosję.
Gdy dojechaliśmy do rozwidlenia dróg – jedna wiodła na Gorno Ałtajsk – droga przez Mongolię, druga do Biijska – droga przez rosyjską część.
Zatrzymajmy się i przemedytujmy – powiedziałam – zrównoważmy umysł.
W stanie wzburzenia emocjonalnego , medytacja i słuchanie głosu wszechświata jest raczej trudne. Jednak kochane moje duchy opiekuńcze podpowiedziały mi :
Policz ile aut w ciągu 10 minut jedzie w każdą ze stron i podąż tam gdzie więcej pojedzie.
Uspokoiłam się i z u ważnością zaczęłam patrzeć na drogę, licząc każdy samochód.
Wyszło 22-15 – w stronę Mongolii.
Bartek medytował, gdy się ocknął powiedziałam mu o podpowiedziach moich duchów.
Nie zaufał mi w wyniku, i sam chciał sprawdzić (on lubi wszystko sprawdzać), wynik był podobny w stronę Mongolii.
Zadaliśmy pytanie, dostaliśmy odpowiedź i to 2 razy, bez żadnego sprzeciwu pojechaliśmy tą samą drogą, którą jechaliśmy wczoraj w kierunku Gorno Ałtajska.
A jak już byliśmy w Gorno Ałtajsku, to jak nie zajść na pizze z ziemniakami u sympatycznego Pana.
Gdy wyjechaliśmy z miasta na niebie rozbłysły sztuczne ognie.
Na nocleg przygarnęło nas miejsce nad Katuń wśród wielu innych piknikowiczów (teraz latem rzeki są zapełnione piknikowiczami z namiotami. Rosjanie nawet jak podróżują zwiedzając okolicę, zatrzymują się na nocleg nad rzeczką, palą ognisko, rozbijają namioty i nie ma to nic wspólnego ze stanem zamożności. Na brzegu stoją zarówno luksusowe leksusy i stare ładiczki).
I znowu zaczęła się magia.
Podjechaliśmy już o zmroku, kiedy w lesie ciężko się szuka drzewa na ognisko, obok nas ludzie właśnie gasili swoje ognisko gdyż szykowali się do snu.
Poprosiliśmy ich aby nam go zostawali ……….
Trafiliśmy na sympatycznych ludzi i kolejny znak, że jesteśmy na swojej drodze, że obrany przez nas kierunek jest słuszny. Znak, że wróciliśmy na ten rodzaj drogi którą chcemy iść.
Bo przecież każdy ma wybór.
Dziękujemy za pokazanie ile energii kosztuje zmaganie się z życiem, gdy nie jesteśmy na swojej drodze, gdy nie pozwalamy siebie na prowadzenie, ile umysłu, energii, emocji trzeba wtedy wkładać w życie.
Wybieram życie w lekkości i radości, prowadzona przez duchy opiekuńcze.
A samo jezioro Tjeleckoje jest bardzo turystyczne, znajdują się nad nim wodospady, kamienne grzyby, ludzi dużo – komercja straszna i mało przyjemna.
Choć jezioro piękne położone wśród zalesionych niskich gór, w dużej części dzikich i słabo dostępnych.
Praktycznie są dwie drogi do jeziora, jedna na od strony północnej, gdzie my byliśmy i druga bardzo ekstremalna (to droga gdzie na odcinku 3,5 km pokonuje się 900 m przewyższenia – w 9 serpentynach, tylko dla samochodów 4×4 z odpowiednimi oponami, po deszczu nie polecana) na brzeg południowy, gdzie znajdują się kamienne grzyby.
Rzeka Katuń nad którą znaleźliśmy potem nocleg i która płynie w północnej części Górnego Ałtaju znana jest przede wszystkim ze spływów po niej pontonami, raftingów.