kuchnie świata
now browsing by category
Skrzaci festiwal
Skrzaci festiwal 7-8 lipca 2018r.
Z radością ponownie wjechaliśmy do Bagno do Romagnia, zaparkowaliśmy na upatrzonym na nocleg miejscu i pobiegliśmy przywitać się ze skrzatami. Po ścieżce spacerowały rodziny z dziećmi.
Nie było ich wiele.
Zasmuciłam się, że może tak mało osób będzie na dzisiejszej wieczornej imprezie.
Skrzaty jednak nie podzielały mojego niepokoju.
– Zobaczysz będzie dużo ludzi – mówił pustelnik mieszkający w domku za wsią,
Cieszyliśmy się, że wspólnego spotkania i na tę wieczorna imprezę.
– Festiwal skrzatów to impreza finansowana przez gminę. To takie niesamowite – mówiłam.
Dalej nie mogłam wyjść zachwytu.
A miasteczko przywitało nas spokojną wręcz senną atmosferą, fakt że teraz jest pora kolacji – co dla Włochów jest świętą porą, jednak odżył mój niepokój, że będzie mało ludzi.
Gdy zbliżała się pora wyjścia na skrzacią ścieżkę tłumek zaczął gęstnieć. Praktycznie cały rynek wypełniony był ludźmi – we większości rodzinami z dziećmi. Moja czapeczka skrzacia z polskiej Doliny Skrzatów (www.dolinaskrzatow.pl) bardzo podobała się dzieciom.
Chwilę po zmroku tłum ruszył na ścieżkę, gdzie na moście czekali aktorzy z rozpoczęciem swojego spektaklu (nie wiemy o czym, bo był po włosku).
– Patrz ile ludzi – mówiłam do Bartka – I wszyscy idą do skrzatów w odwiedziny.
Po przejściu przez most, w ciemności lasu można było obserwować po światełkach laterek migoczących na leśnych ścieżkach – ile jest tu osób.
Było 500 do 1000 – gdzieś w tych granicach. Szliśmy w tłumie, gromadki dzieci radośnie penetrowały z latarkami skrzacie domki, próbując dojrzeć coś przez okienka.
Było spokojnie i radośnie.
Co jakiś czas aktorzy zatrzymywali się dając spektakl.
Noc, skrzacia ścieżka i tłum zaciekawionych osób, energia radości w spokoju.
Niesamowicie było patrzeć jak po nocy z latarkami, czasem i bardzo małe dzieci idą praktycznie górską ścieżką. Rodzice nie stofowali lub tresowali ich, a pozwalali mimo otaczającego tłumu w spokoju biegać do domków skrzacich.
Gdy jakieś dziecko się zgubiło, zaraz go uspokajali, a potem aktorzy podawali gdzie jest i rodzice się znajdywali. Czy Włoscy rodzice tacy są – nie wiem, ale tutaj nam się tak spokojnie pokazali. Byliśmy nimi zachwyceni……….
Wyrzucam program tresury mojego wewnętrznego dziecka
Pozwalam sobie na luz, swobodę , ciekawość w poznawaniu świata
A aktorzy – pięknie, subtelnie oświetleni grali swoje role w środku ciemnego lasu , publiczność widziała tyle ile w tym tłumie była w stanie dojrzeć, liczyło się jednak bajkowe spotkanie.
Bo kiedy baśnie mają największą moc?
No właśnie w nocy……………….
Wtedy we snach wszystko jest możliwe.
A sny to tylko inna linia czasowa naszej rzeczywistości
Więc ……………
– I było po co się martwić – zapytał szaman skrzat
Uwalniam się od przymusu martwienia się na zapas
Ufam, że wszystko dzieje się tak jak się dziać .
Około 23 wszyscy szczęśliwi schodzili ze ścieżki.
Jutro kolejny dzień spotkania ze skrzatami w ich skrzacim miasteczku……………………….
Rankiem miasteczko zaczęło wypełniać się straganami związanymi ze skrzatami, rękodzielniczymi.
Naszą największą uwagę przykuł Pan rzeźbiący skrzaty w drewnie. Miały w sobie coś magicznego, taką radość tworzenia, jeden z nich przyłączył się do naszej skrzaciej ekipy.
Natomiast ze sklepu skrzaciego zechciała z nami jechać parka elfów. Trochę sporych rozmiarów, jak na gabaryty naszego auta.
– Gdzieś się zmieszczą – stwierdził Bartek i gdy przyszliśmy do samochodu przywiązał ich między reduktorem, a skrzynią biegów – to aby nie potłukły się w terenie.
Właścicielowi sklepu ze skrzatami podziękowaliśmy za piękną imprezę, za tę radość, której można doświadczać dzięki takim miejscom, ludziom.
Podziękowaliśmy miasteczku za gościnę. Za taką lekkość, radość tych przysłowiowych dwóch uliczek po których można spacerować bez końca. Taki kolejny niesamowity nasz przyjaciel.
dziękujemy za ten czas…
Nocleg w kwiatowym mieście
Kwiatowe miasto Locorotondo 25 czerwca 2018
Zachciało nam się klimatu starówki, a może jej chłodu wąskich uliczek, a może klimatu wieczornej włoskiej biesiady pod gołym niebem, a może energii pieca do pizzy opalanego drewnem – wokół którego uwijają się energicznie panowie, a może jakiejś gelaterii artigianale– czytaj lodziarni z własnymi wyrobami, a może telewizora z meczem mistrzostw świata w Rosji, a może….. powodów było sporo aby taką znaleźć. Bo krotko mówiąc Włosi są mistrzami wieczornego nastroju miasteczek, deptaków. Gdy upał odpuści gromadnie wylegają do swoich restauracyjek na kolację. Tak, na kolację – bo jest tam niezwykle mało alkoholu. Po turystycznych miastach Europy czy polskich miasteczkach jesteśmy przyzwyczajeni do widoku ogródków piwnych i dobiegającego z nich alkoholowego bełkotu. Tutaj króluje rodzinny nastrój biesiady, spotkania z innymi. Piją wodę, kawę tylko czasem lampkę wina. Jedzą natomiast obficie, lecz powoli delektując się każdym daniem po kolei…….czyli na dobry początek przystawka – antipasti np. grillowane warzywa, potem pierwsze danie np. pizza (jedna na łeb) lub makaronik pływający w gęstym serowym sosie, ewentualnie gnocci, teraz chwila koncentracji przed drugim daniem – na który wybierają mięsa lub ryby z sałatkami……..potem już tylko deserek coś jak tyramisu, panacota – przygotowane na ich dobrych regionalnych serach – czasem z kawą ekspreso – czyli roztopionym asfaltem. Zajęci są rozmowami, a co by nie mówić to ten język swoją melodię ma – zwykle mówi kilka osób jednocześnie. Teraz można zażyć spaceru w kierunku zaparkowanego auta, by pod lodziarnią zatrzymać się krótko ma naprawdę królewskie lody. Taka „lekka” kolacja zapewne wpływa bezpośrednio na ich postawę ciała – zwykle wysuniętą w różne strony (np. w połowie wysokości do przodu). Po jakimś czasie dajemy sobie spokój z siadaniem do stołu, kupujemy coś na wynos – mamy dość ich wydłużających się min widzących dwóch chudziaków jedzących jedną pizze po połowie….i nic dalej.
Jadąc wybrzeżem lub wnętrzem półwyspu nie trudno natknąć się na taką starówkę. Zatem po zaparkowaniu w Locorotondo, wyruszyliśmy na doświadczanie wieczornego spektaklu atmosfery konsumpcji. I wyobraźcie sobie że niczego takiego w tym miasteczku nie było…….zapewne za sprawą wcześniejszej burzy lub po prostu późnej pory. Duszki tego miejsca przygotowały dla nas jednak niespodziankę , w tych pustych o północy uliczkach z pomalowanymi na biało ścianami ukazały się miejsca z bogatą zielenią posadzoną w doniczkach. Od razu kamienne uliczki ożyły, ich surowa energia się ociepliła, przestrzeń się uśmiechnęła. A ja idąc z aparatem zagłębiałem się dalej jak w las deszczowy……
Scilia czy Sycylia
Scilia czy Sycylia… 23 czerwca 2018
Patrz tu jest zjazd na Sycylię – powiedziałam do Bartka widząc drogowskaz.
I tak dzięki mojej ignorancji znaleźliśmy się w klimatycznym miasteczku Scilia.
Zapadał zmrok.
– Może zamiast przejeżdżać na Sycylię o tej porze, zostaniemy tutaj na noc – stwierdził Bartek.
– Tylko czy bez otwarcia tylnych drzwi w nocy, jesteśmy w stanie się przespać? – odpowiedziałam trzeźwo.
Temperatury mimo godziny 22 dalej oscylowały w granicach 25 stopni, a powietrze stało nad nagrzanym asfaltem.
Nocleg w takich warunkach daleki jest od czegoś co przypomina sen.
– Jedźmy więc może na tę prawdziwą Sycylię. Scilia pokazała nam się pięknie, ale miejsca na nocleg brak – stwierdziłam.
I pojechaliśmy, Sycylia migotała światełkami z drugiej strony wąskiej zatoki.
Patrzyliśmy i nie czuliśmy zaproszenia, było tam coś odpychającego i niepokojącego dla nas.
Każdy z nas bał się pierwszy powiedzieć swoje zdanie, bo może ten drugi bardzo czuję potrzebę wyjazdu na wyspę.
– Czy na pewno chcemy tam jechać – zapytał Bartek po dwóch godzinach krążenia po miasteczkach naprzeciw Sycylii, szukaniu promu i oglądania w internecie co ciekawego na Sycylii, bo może coś zaprosi, do czegoś zapalą się oczy…..
– Ja nie – powiedziałam szczerze…
– Ja też – odpowiedział…
– To mamy sprawę jasną – stwierdziliśmy z ulgą…
A Bartek postanowił upamiętnić ten moment podroży kupując sobie o drugiej godzinie w nocy loda! Ten region południa Włoch słynie bowiem z tego wyrobu. To były najcięższe smaki, i faktycznie najlepsze!!!
Chwila wytchnienia – Tropea
Chwila wytchnienia – Tropea 19-22 czerwca 2018
Późnym popołudniem wjechaliśmy do Tropei. W uliczkach gwar sporo turystów ogląda mecz w wystawionych w ogródkach telewizorach. Niby tłumek i znajomy włoski wrzask, a jednak dobrze się tu czujemy. Zatem odkrywamy kolejne zaułki w uliczkach, nikt nas nie nagabuje byśmy siadali do stolików restauracyjnych, od razu tak jakoś miękko i swobodnie się robi. Przełamuje się wieczorem temperatura powietrza, pomaga temu ciasna kamienna zabudowa. Miasto postawiono na wysokim klifie, u jego podstawy powstała dość szeroka plaża. Jesteśmy przed sezonem, więc teraz jeszcze mało na niej plażowiczów.
Z jednego z tarasów widokowych widzimy przy plaży dość obszerny zwarty koronami zagajnik.
- To coś dla nas , może się tam zaszyjemy i słoneczko rano nas nie obudzi swoim gorącem…..
- To pewnie park – mówię do Brygidy – a do parku nie da się wjechać!
Sprawdzamy tą opcję, bo chcemy zostać do północy w miasteczku , a lepiej wcześniej „obłaskawić” miejsce na nocleg. Ku naszemu zdziwieniu jest to teren campingu, jego cena jak na ten rejon świata przystępna – 16 euro – dwie osoby i auto z namiotem, lub camper. Po kilkunastu dniach całodziennego pobytu w temperaturach „upalnych”, to dla nas koło ratunkowe od Wszechświata. Zostajemy zatem na trzy noce………..regenerując siły swojego ciała. Możemy teraz spać z otwartymi tylnymi drzwiami na oścież , czyli tak jakbyśmy spali leżąc na polu. Baldachim bardzo gęsto posadzonych drzew szczelnie broni nas od żaru dnia. Przez otwarte drzwi mamy widok na poletko z cytrynami, pomarańczami, ziemniakami, koprem i papryką – należące do właściciela tego miejsca.
Oczywiście jest tu sporo atrakcji „kurortowych”. Deptaki pełne knajpek, małych klimatycznych sklepików, całkiem fajna plaża choć kamienista. Na plaży nieduża ilość parasoli z leżakami– tak jeszcze ze smakiem i przyjemnie zacienione kawiarnie, ta w której byliśmy miała zdumiewającą w sobie lekkość obsługi.
Należy mieć jednak świadomość że jesteśmy przed sezonem i turystów jest tak w sam raz……………. ceny umiarkowane………….. można stąd popłynąć na wyspy z wulkanami.
Czadowe są te stragany dla turystów, gdzie jest taki sam stały skład towarów jak i w innych regionach Włoch – ale tu jeszcze uzupełniony w uprawianą w okolicy wielką czerwoną cebulę.
To specyfik regionu. Jest w kartach tutejszych restauracji zupa cebulowa, na półkach dżemy cebulowe, a my idąc za tą kreacją kazaliśmy sobie upiec pizze Marinarę – która zawiera tylko sos pomidorowy i posypać tą właśnie cebulą. Średnia była , mimo że z pieca na drewno – a to za sprawę dziwnego ciasta, które było takie suchawe i chrupkie. Trzeba było mocno „zagryzać problemy” aby pogryźć i przełknąć. W innych pizzeriach w mieście widziałem, że turyści mieli podobne problemy. Jak widać specyfik goni specyfik…………A to własnie cebula zaprosiła nas tutaj. W pierwszym włoskim sklepie zaraz po festiwalu, właśnie ta cebula przykuła naszą uwagę i to tak mocno, że zrobiłem sobie z nią zdjęcie.