kuchnie świata
now browsing by category
Powitanie Calabrii – magiczna droga
Droga z Sapri przez Aquafredo do Playa di Mare 17-19 czerwca 2018
To że na półwyspie Apenińskim są góry widać na mapie Europy, ale o tym że będziemy jeździli skalistymi klifami, gdzie droga wije się po stokach gór spadających ostro do wody – tego nie przypuszczaliśmy.
A cały ten piękny odcinek zaczyna się w Sapri, które przyjęło nas chłodnym powiewem wieczoru. Zjeżdża się do niego poprzez góry zajmujące dwa parki narodowe. Zarówno droga przez góry jak i samo miasteczko ma inną miększą energetykę. Od razu poczuliśmy odprężenie. Mniej hoteli, tu sezon jeszcze się nie zaczął, w plażowej knajpce całe rodziny – mieszkające zapewne w niedużych pensjonatach. Poczuliśmy takie zaopiekowanie przestrzeni, że postanowiliśmy spać na przyplażowym, ale jednocześnie przydrożnym parkingu.
- Są czasem takie przyjazne miejsca – jak zauważyła Brygida – że nawet jak to jest hipermarket to Cię przyjmie i się tobą zaopiekuje lepiej – niż dzika przyroda z którą rezonujemy……
I tak było i tutaj. W sklepowej supermarketu garmażerce obsługa przygotowuje z uśmiechem w wielkich garach różne potrawy kuchni Włoskiej. Kilka z nich to wegetariańskie specjały. Mamy zatem możliwość kupić i popróbować ich w niewielkich ilościach, za to wielu dań. Na czoło wychodzi makaron pływający w gęstym białym sosie, smażona cukinia, ziemniaczki z rozmarynem.
Wieczorem obserwujemy życie miasteczka w pobliżu promenady nadmorskiej. Spora część przechodniów biega z pudełkami z pizzami. I to nie po jednym, ale czasem niosąc i pięć. Wszystkie tropy tych pizzożerców wiodą do knajpeczki w bocznej uliczce, niedaleko rynku. Knajpka pełna, a przy barze czeka kilkoro klientów na swoje zamówione dania na wynos. Atmosfera jedzenia, wręcz fascynacji jedzeniem, lub radości z konsumpcji jest tu tak wielka, że my także ulegamy jej sile. Zamawiamy margaritę na wynos. Mają rację Ci którzy zjeżdżają się do tego lokalu z całej okolicy. To jedna z najlepszych pizz jakie próbowaliśmy w swoim życiu.
Droga biegnąca klifowym wybrzeżem ma długość niespełna 30 kilometrów. Jej piękno jest połączeniem natury i dzieła człowieka , który przy swoich siedzibach nasadził egzotyczną roślinność. Wczesna pora roku powoduje „kwiatowy zawrót głowy” , a zieleń jest mocna i soczysta. Różnorakie palmy mieszają się z różem kwitnących bugenwilli, oleandrów.
Jesteśmy tak zauroczeni tym kawałkiem Włoch że przejeżdżamy tę drogę jeszcze raz tam i z powrotem.
Nawet zatrzymujemy się w połowie drogi w Aquafredo, gdzie szukamy pokoju. Niestety hotele, czy domy południa Włoch nie mają ogrzewania, zatem panuje w nich pozimowa stęchlina i wilgoć – która zapewne ulatnia się w czasie wakacyjnych upałów.
Teraz lepiej mamy w naszej Landrynce…. Zaprasza nas natomiast malutka plaża. Jest tak położona głęboko w klifie że chodnik wije się w dół odsłaniając kolejne skały z agawami na pierwszym planie.
A sama plaża jest smutna…powtarzające się ulewy naruszyły otaczające ją ściany skalne, co w konsekwencji powoduje lęk do jej odwiedzania przez turystów. Niegdyś zapewne nieodparte piękno i chluba miasteczka, dziś problem i wygląda jakby władze chciały o niej zapomnieć…..
Sytuacja sprzyja zatem kąpieli bez niepotrzebnego moczenia stroju kąpielowego……. pozdrawiamy Cię zatoczko z plażą – kiedyś na pewno odzyskasz swój blask….. Dałaś nam radość kąpieli i ofiarowałaś zabawę balonikiem
Dziękujemy piękna drogo,a w Playa do mare przywitaliśmy się z Calabrią
Wezywiusz i piniowa prośba
Pompeje – Wezuwiusz 15 czerwca 2018
Region Neapolu ma ponad 7 milionów mieszkańców, gdy to przeczytaliśmy odpuściliśmy wizytę w tym mieście. Mając jeszcze w pamięci zatłoczony rozwrzeszczany Rzym.
Jednak gdy z okna samochodu zamachał do nas Wezuwiusz , postanowiliśmy zjechać w jego sąsiedztwo i tak znaleźliśmy się w Pompejach.
Miasteczko turystyczne, rozkrzyczane, jednak nie trzeba było się przeciskać aby przejść uliczką, więc można by rzec luźne.
Jesteśmy w najbardziej pizzowym rejonie Włoch. Pizza pochodzi z Neapolu. Coś podobnego do pizzy zawsze było we Włoszech jadane, nazywane było pinzą – było jednak sporo, sporo grubsze od klasycznej pizzy włoskiej. Była to po prostu drożdżówka z czymś na górze, czasami było tego więcej – czasami mniej.
A klasyczna pizza jest cieniutka i powstała dopiero w XIX wieku. Są dwa podstawowe jej rodzaje marinara i margarita.
Marinara jest wegańska, gdyż jest to ciasto polane sosem pomidorowym z czosnkiem, czasem oregano czy bazylią, a margarita ma dodatkowo jeszcze ser.
I tutaj można wyróżnić dwa podstawowe rodzaje sera na pizzy – mozzarella nazwijmy są zwykła krowia i mozzarella di buffalo. Ta druga jest o około 2 euro droższa.
A co jedli Włosi wcześniej ….? Pinzę.
Wygląda tak, różnią ją górne nadzienie
My w Pompejach pierwszy raz jemy całkiem dobrą marinarę z pieca opalanego drzewem (co wcale nie jest we Włoszech powszechne, najbardziej popularne są w rejonach turystycznych).
Przy spacerze przez Pompeje najbardziej uderzają mnie postacie ludzi, którzy zastygli w lawie przy erupcji wulkanu.
Teraz turyści mogą ich oglądać, są sławni jak święci.
Może chcieli być sławni…………może święci .
Trzeba dobrze kierować swoją intencję .
Jak najbardziej precyzyjnie określam moje intencje.
W okolicach Wezuwiusza co jakiś czas transformowane są rożne energie, a to wybuchami, a to pożarem. Na zboczach wulkanu oglądamy całe hektary spalonych w lipcu 2017 lasów piniowych.
Pinia mój wielki przyjaciel, którego tak bardzo pokochałam zaprosiła mnie w miejsca dużych zniszczeń i prosiła o wsparcie na odnowę. Was czytających te słowa również proszę o energię w tym kierunku, ale również o rozwagę przy wyrzucaniu papierosów, paleniu ognia, kadzidełek czy wyrzucaniu szkła – butelek w rejonach suchych.
Na szczyt Wezuwiusza nie dostaliśmy zaproszenia, pojechaliśmy więc dalej na południe.
A południe pokazywało nam się tak
Przepis na kraba wg Bartka – tajemnice włoskiej kuchni
Tajemnice kuchni włoskiej, przepis na kraba wg Bartka 4 czerwiec 2018
Moja opowieść może wydawać się nieco dziwaczna. Dla mnie samego też jest nieco zagadkowa. A wszystko zaczęło się od tego jak opierniczyłem Brygidkę, że chciała zjechać z porządnej drogi na boczną dziurawą – ale taką idącą wzdłuż wybrzeża. Powodem zapewne tej decyzji była chęć odwiedzenia jakiejś knajpeczki, których tu dostatek……ale mi powód – aby po ciemku się teraz męczyć dwieście kilometrów dziurami w gęstym ruchu włoskich wieczornych powrotów. I to jeszcze jak się śpieszymy na poranną medytację z Wiktorem Truwano na Pranic World Festivalu!!!
W końcu jakaś pizzeria zagadała – może i dobrze – bo poziom mojego zionącego ognia zagrażał stopieniem się tapicerki. Gdy weszliśmy do wnętrza moją uwagę przykuło akwarium z kilkunastoma krabami. Były śliczne więc zacząłem się im przyglądać. Powoli dochodziła do mnie świadomość że nie jest to ozdobny zbiornik, tylko są one przeznaczone do konsumpcji….Troszkę stopiłem się tym faktem. Uwagę przykuwał jeden z nich, siedział cały czas w jednym miejscu i się gapił….zgadnijcie na co…..naturalnie na mnie! Obchodziłem akwarium z trzech stron a on, wiecie jak to krab, tymi swoimi wyłupiastymi oczkami cały czas za mną patrzył…i patrzył.
- Dziwne – pomyślałem.
I wtedy coś poczułem – niczego nie usłyszałem – tylko gdzieś w głębi mojej głowy zrodziła się myśl………..
- URATUJ MNIE!
Dobre sobie – jak mam Cię uratować? – nie jestem zbawcą skorupiaków – zresztą codziennie na świecie tyle krabów trafia do garnków……nawet licząc to wybrzeże…..to też za dużo….. – analizowałem sytuację w myślach.
- MOŻESZ MNIE URATOWAĆ – MASZ KASĘ – MOŻESZ MNIE KUPIĆ JAK KAŻDY INNY KLIENT, KTÓRY KAŻE MNIE UGOTOWAĆ W BURACZACH! – rodziły się kolejne myśli z dużą swobodą wyobraźni!!
Kolejny raz zacząłem się przyglądać akwarium, tylko ten krab był mną zainteresowany – TAK JAKBY TYLKO TEN JEDEN MNIE O TO PROSIŁ. Inne były zajęte sobą.
- To fakt mogę go sobie kupić – podpowiadała pacynka – przecież ma cenę obiadu – tylko HOLA – TO JAKIEŚ WARIACTWO – OCZYM JA WOGÓLE MYŚLĘ – czy na pewno u mnie wszystko dobrze – dziś słonko dawało ze 33 stopnie w cieniu.
- Przyszedłem kupić pizzę, a nie jakiegoś kraba……………………….nie odpowiadam za działania całej ludzkości – głos zdrowego rozsądku (!) kończył tę zabawę.
Moje rozważania przerwało pojawienie się pudełka z pizzą.
– Cześć, nie mogę Ci pomóc , a dlaczego miałbym pomagać tylko tobie i dlaczego akurat Tobie…….. – żegnałem się ze skorupiakiem.
- BO TYLKO JA O TO PROSZĘ! – tutaj włączyła się moja logika na podstawie wcześniejszych obserwacji.
Świeże powietrze i chłód wieczoru orzeźwił mnie, gdy wyszliśmy z restauracji. Pizza była na dobrym poziomie, ale niestety po chorwackich mieliśmy teraz nieco niedosytu, szczególnie że jesteśmy w kolebce tej kultury.
Ruszyliśmy dalej, ruch nieco zelżał, ale noc i nawierzchnia czyniły tę drogę trudną technicznie. Po około 15 minutach jazdy, uciężony wcześniej pizzą umysł powrócił do tematu. Powoli zacząłem się nieśmiało dzielić tym z Brygidą, a po kolejnych minutkach wyrażać chęć powrotu do restauracji. Jeszcze chwilka na akceptację dla samego siebie „że mi bije na mózg” i z zachętą Brygidy zawróciłem w powrotną drogę.
Jak daleko odjechaliśmy!!! To dopiero teraz sobie uświadomiłem, powrót bez końca…..
Do restauracji wszedłem sam…..krab siedział w tym samym miejscu……do kelnera mówiącego po włosku zwróciłem się po polsku, z prośbą o kupno kraba …..kelner zaprosił mnie do stołu…..poprosiłem o zapakowanie kraba „na wynos”….kelner zapytał o sosy i sałatki……pokazałem 5 litrową butelkę i pokazałem wodę i kraba….. kelner pokazał mi łazienkę…..lub lodówkę z napojami……………………….zapachniało porażką, na szczęście wyszedł kucharz znał 10 słów po angielsku – tych samych co ja…………powiedziałem – hołm – akwarium – bjutiful – i pokazałem na kraba i butelkę…..odpowiedział że do jutrzejszego obiadu wytrzyma bez wody…………………….ręce mi opadły – wszystko to działo się w dość porządnej restauracji i dobrze że pustej o godzinie 23 bo bym pewnie uciekł…………noł it, maj hołm akwarium im Polonia…i pokazałem na migi że pojadę autem z nim do domu……….ZAKAPOWAŁ…….butelka była za mała……przyniósł mi duży styropianowy pojemnik, posolił wodę….zapytał którego chcę i nawet dołączył pakuneczek z pokarmem………uf………..jeszcze tylko rachunek………..teraz nie muszę tłumaczyć co chcę kupić.
Rachunek jak rachunek, pewnie zapłaciłem razem z nakryciem, buraczkami, przyrządzeniem i lampką wina. Dla jednych dużo dla innych mało, uchylę rąbka tajemnicy, że mogłem sobie kupić w tej restauracji za to 3 do 4 pizz.
Brygidka dostaje przesyłkę na kolana, wyznaczamy najbliższy dojazd do brzegu morza………kolejne 20 kilometrów w bok……ale teraz trzeba to zrobić bo ze zbiornika chlapie woda.
Ceremonii uwolnienia kraba przegląda się miejscowy zaspany kot. Jest koło północy gdy w jakimś malutkim porciku znajdujemy dogodne miejsce. Kot zapewne zastanawia się nad tymi ludźmi, co jedni wyciągają kraby z morza i je wywożą , a inni przywożą z powrotem.
Pozostaje zdjęcie ze szczypiec taśmy sklejającej, skorupiak razem z pudełkiem ostrożnie może się zapoznać z akwenem. W świetle latarek widać inne malutkie krabiki które przyszły go powitać. Myślałem że na pożegnanie pomacha chociaż szczypcami, i odpłynie jak ryba. Ale gdzie tam, bez miałknięcia – homar poszedł pionowo na dno, znikając z pola widzenia. Homar – bo jak zaraz zaczęliśmy szukać po internecie, żyje i chodzi po dnie nawet do kilkudziesięciu metrów głębokości.
Naszym towarzyszem podróży przez ten moment był
bowiem homar, który jest niezwykle ciekawym stworzeniem. Mianowicie linieje ze swojego pancerzyka, a dzięki posiadanemu hormonowi telomerazie odmładza się niemal wracając do wieku młodzieńczego. Gdy znaleziono ogromne okazy homarów, okazało się że ich ciała są biologicznie w wieku 2 – 3 lat.
Jaki zatem morał z tej opowiastki?
ZRZUCISZ SWÓJ PANCERZYK – ODMŁODNIEJESZ
Więcej na ten temat w poniższym linku
Oczywiście nie zdążyliśmy na poranne spotkanie z Wiktorem Truwano. Ta misja specjalna zajęła dwie cenne godziny. A po upalnym dniu zmęczenie było zbyt duże, aby jechać dalej……
I na zakończenie jeszcze jeden, prezent od wszechświata. Gdy się zwierzyłem z tych wydarzeń pewnej zaufanej osobie, pytając czy to są jakieś pierwsze uboczne skutki diety pranicznej – osoba ta wyciągnęła jedną trzecią moich kosztów zakupu homara i stwierdziła że dokłada się do tego całego wydarzenia. Od tego czasu bałem się o tym mówić, bo nie taka była moja intencja. Ale to też taki mały cud tych dni………
Kąpiele w ropie
Kąpiele w ropie 02.-05. 10. 2017
Miasto Izberbasz poza plażami znane jest jeszcze z termalnego leczniczego basenu . Zasila go źródło wody które bije z wnętrza ziemi. Geneza jego powstania jest prosta , ale jednocześnie niezwykła. Teren ten jest roponośnym areałem, na którym są rozlokowane odwierty wraz z pompami które „wyciągają„ na powierzchnię ten surowiec. W latach 60-tych gdy zabrakło ropy w jednym z odwiertów – zdemontowano instalację. Jakiś czas potem wybiła z niego gorąca woda o zapachu ropy naftowej. Analiza wykazała że poza pozostałościami ropy woda zawiera niemal wszystkie pierwiastki z tablicy Mendelejewa. Z biegiem lat sława źródełka rozpostarła się na cały kraj – jako leczącego „wszystko”.
Wybudowano hotel obok basenu, do którego zjeżdżają się kuracjusze przez cały rok. Ma ono swoją charyzmę i duszę….gdy jakiś biznesmen wybetonował cokół basenu i zadaszenie z szatnią z zamiarem sprzedaży biletów wstępu – woda tajemniczo przestała wybijać z ziemi. Źródło na jakiś czas wyschło…..gdy biznesmen odpuścił….. woda wróciła………! Od tego czasu jest tu bezpłatny wstęp, podzielony na część męską i żeńską. Z dna wybijają takie strumyczki gorącej wody że można się poparzyć. A my przenieśliśmy się na cztery noce do właśnie wspomnianego wyżej hotelu.
Prawie pusty o tej porze roku (cena po sezonie 50 – 70 zł za cały pokój dwuosobowy z łazienką), dawał możliwość kilkukrotnego skorzystania w ciągu dnia z termalnego basenu. I tak pierwszy raz po dwóch i pół miesiącach podróży zamknęliśmy się w czterech ścianach na cztery noce…
Był czas również na penetrowanie miasteczka. Gdzie nie gdzie zachowały się jeszcze małe gastronomiczne budki z regionalnymi specjałami. Do nich należy chleb „sałony” lub „salony”(nazwa nie pochodzi od soli – tylko tłuszczu). To rodzaj chleba zwiniętego w warkocz pieczonego z tłuszczem w środku.
A w kolejnej budce pan z Uzbekistanu piecze chleby w okrągłym piecu jak beczka, klejąc bochenki do ścianek wewnętrznych.
Nie brakuje wyrobników „ciudu”, jest to rodzaj placka – z wewnętrznym nadzieniem w postaci szpinaku, dyni, sera i mięsa.
Gdyby komuś brakowało wyboru potraw , to może zjeść to samo jeszcze raz………………tylko z regionalną czapką kaukaską na głowie. Nic bowiem innego Dagestan nie proponuje dla wegan z tradycyjnych dań na ciepło……
Wpis zakończę tradycyjnym podziękowaniem za kolejne dary. Na zasadzie że wpis bez prezentów to wpis stracony. Brygidkę regularnie „nawiedzały cukiereczki” pozostawione przy jej ubraniach. I nie ze względu na to że jest gościem w Dagestanie , tylko po prostu przychodzące panie na basen rozdawały je każdemu…………
Zostaliśmy także zaproszeni przez pana opiekującego się hotelem – Żenii wraz z jego partnerką na danie tradycyjne świąteczne pochodzące z Dagestanu , jest to
„Naftuch” – to taka trochę „mączna chałwa” :
300-350 g mąki pszenna biała + , filiżanka miodu, filiżanka cukru, 3 jaja, 50-100g rodzynek i orzechów włoskich (i inne odmiany, nasiona), olej do smażenia i sól. Przesiać mąkę, zrobić wgłębienie, dodać pół łyżeczki soli i jaja, wyrobić ciasto. Rozwałkować na centymetr i pokroić na kawałki 1 cm na 2 -3 cm, zostawić na 15-20 minut. Rodzynki namoczyć w gorącej wodzie 15-20 minut, rozdrobnić orzechy włoskie. Kawałki ciasta smażyć w głębokim oleju na złoty kolor, po wyjęciu dodać orzechy i rodzynki – zmieszać. Do garnuszka dać miód i cukier, lekko podgrzewając rozpuścić cukier w miodzie, jeszcze ciepłym zalać ciasto z bakaliami, rozmieszać , nadać formę.
Było niezwykle słodkie, ale zachęcano nas do spróbowania , bo jak mówili nam gospodarze tradycja powoli ginie, i już nigdzie go nie kupimy. Darów było więcej, a herbatą służącą do parzenia tradycyjnej kałmuckiej mieszaniny z mlekiem i solą częstujemy do dziś. My częstowaliśmy sałatką w oryginalnym półmisku z wydrążonego arbuza……….jak widać szybko zeszła…..
Kontrasty na drodze do morza Kaspijskiego
Kontrasty na drodze do morza Kaspijskiego 26-27.09.2017
Dagestan – kraj kontrastów. Tak nam się pokazuje, jest bowiem złożony z ponad 36 nacji – rodów posługujących się swoimi językami do dzisiaj. Mogą się porozumieć ze sobą tylko dzięki urzędowemu językowi rosyjskiemu. W tradycji tych rodów od …..zarania dziejów jest spór , a nie tak rzadko wojna. Z drugiej strony wiara muzułmańska mająca wdrukowany w siebie zapis gościnności, którą obdarza się przybysza. Tak więc z jednej strony co kawałek spotykamy się z życzliwością, gościnnością w postaci prezentów i zaproszeń, a z drugiej po ulicach jeżdżą wojskowe ciężarówki i czołgi na gumowych kołach należące do federalnej armii rosyjskiej. W tej chwili pełnią służbę rozjemczą pilnując porządku pomiędzy klanami, ponieważ członkowie niektórych rodów sympatyzują ze „skrajnymi” odłamami muzułmanizmu , a inni wyznają formę „miękkiego”. Ci górale jak mówią o sobie „gorącej krwi” jeszcze do tego mają jeszcze tendencje do oderwania się od Rosji. Napięcie minionej wojny czuje się do dziś………. ma to dla mnie swój ciężar, zwykle w przestrzeniach przyrody czuję się “lekko jak u siebie”, lub jak powiedział jakiś francuz “w zakątku swojego wielkiego ogrodu, w którym jeszcze nie byłem”. Tu jednak takiego uczucia brak……
Jak zwykle na drodze mijamy punkty kontroli wojskowej lub policyjnej. Nawet policjanci są uzbrojeni w automaty i trzymają się grupami. Liczba kontroli dziennych dochodzi do siedmiu. Za każdym razem trzeba opowiadać o trasie minionej i celu podróży. Większość nie kryje zadowolenia że mówimy po rosyjsku i że można przy okazji kontroli pogaworzyć jak jest u nas w Polsce. Żołnierze pochodzący z centralnej Rosji najczęściej nie kryją zdziwienia – „ po co wyście tu przyjechali – nie lepiej nad morze Czarne?” . Uspokajamy ich że tam też dotrzemy, a tu nam się podoba bo gór wielokrotnie więcej niż u nas w kraju i to w wydaniu z dodatkiem regionalnej kuchni serwowanej najczęściej przez babuszki w garkuchniach………….a to już umarło w Polsce na dobre.
Pomimo że zmierzamy asfaltową drogą jest nam dobrze. Biegnie dnem górskiej doliny, z biegiem rzeki lub wzdłuż zalewu mijając wioseczki i miasteczka. Jeziora te powstały za komuny aby produkować prąd i stanowić rezerwuar wody pitnej dla mieszkańców. Najczęściej widzimy w nich krystaliczną wodę.
W miasteczkach obserwujemy pilnie zachowanie mieszkańców, nie zawsze jest ono sympatyczne względem Rosjan Słowian na jakich wyglądamy, jednak po rozwianiu wątpliwości co do pochodzenia stajemy się obiektem „skomasowanego ataku gościnności”. I tak właśnie siedząc w aucie raz jeden w miejscowości której nazwa i tak nic by Wam nie powiedziała – zostaliśmy namierzeni, rozpoznani i zaskoczeni prezentem w postaci wielkiej pizzy.
Niestety ze względu na porę dnia i nocy zdjęcia z darczyńcami są nieostre. „Krąg obdarowywania” który tu funkcjonuje od pokoleń działa świetnie. Dajesz prezent, a za jakiś czas na pewno ktoś inny Cię obdaruje……………..
Jestem świadomy że świat przed moimi oczami rozgrywa się dla mnie
Zauważam świat taki jaki jest, a skupiam się na tym w czym chcę uczestniczyć