kuchnie świata

now browsing by category

 

Kolejne odsłony Mongolii – stronę rosyjskiej granicy

 

Kolejne odsłony Mongolii – ku granicy z Rosją 10-15 sierpnia 2015

 

 

 

 

Jak wegańska knajpka, to i znajoma rzeczka, tym bardziej po dniach na pustyni, gdzie wilgotność niewielka – ile radości może dać nie tylko woda, ale powietrze lekko przesiąknięte wilgocią. Zapomnieliśmy jednak o jednym, że rzeczka latem to również miejsce piknikowe, co znaczy alkoholowe.

Ledwo podjechaliśmy, a już przesympatyczny Mongoł przyszedł z buteleczką narodowego samogonu (archi – destylacja kumysu) i kumysu – zapraszając na baraninkę. Ledwo go pożegnaliśmy pojawiła się młodzież prosząca o wyciągnięcie ich z rzeki (mycie auta po pijanemu). Zaraz chcieli ugościć kumysem (przefermentowanym – czyli z alkoholem – nawet do 3% po 8 dniach fermentacji), pieczonym mięsem.

Na szczęście na tym się skończyły tego dnia zaproszenia.

Rano rozpoczęliśmy odkurzanie, mycie landrynki, pranie, gdy pojawili się imprezujący nieopodal żołnierze (czytaj – łobuzy, bandziory – przyp. Bartka). Ja osobiście nie miałam ochoty z nimi rozmawiać (byli pijani), jednak Bartek wszedł z nimi w reakcję. Tym bardziej, że jako następni po pijaku wjechali autem do rowu przy rzece i prosili o pomoc. Całe spotkanie z nimi skończyło się duża lekcją dla Bartka, aby nie pozwolił dla bycia grzecznym chłopcem – wodzić siebie na sznurku.

 

Pozwalam sobie być niegrzeczny dla innych, dbam o siebie

 

Bo właśnie co to znaczy – grzeczny, niegrzeczny. Najczęściej jest się niegrzecznym, gdy nie spełnia się oczekiwań innych osób.

 

Uwalniam się od przymusu spełniania oczekiwań innych osób, aby nie wzbudzać ich emocji

 

 

Pozwalam innym na ich emocje

 

Przy okazji Bartek zaobserwował ciekawy program , że po okresie przebywania w wysokiej wibracji , przypałętują się na jego drogę – przyciąga do siebie niskowibracyjne sytuacje i osoby.

 

Po niesympatycznym spotkaniu z chłopakami uznaliśmy, że energia pikniku nie specjalnie nam odpowiada i pojechaliśmy w kierunku Karakorum (stolica Mongolii za czasów Czyngiz-chana). Zostając na noc na górskiej przełęczy, nasyciliśmy się przestrzenią, spokojem i chłodem – gdyż w nocy zaczęło padać, a ranek powitał nas lekkim deszczykiem i temperaturą ok. 15 stopni.

 

 

 

 

 

Jaka ulga – świat może nie tak świetlisty, jednak na naszym poziomie ciało odpoczywa.

 

Pozwalam na odpoczynek mojemu ciału.

 

Tak, odpoczynek ciału

Mówisz i masz – za kilkadziesiąt kilometrów dalej- trafiliśmy pierwszy raz na mongolskie sanatorium (ceny od 40zł – 130 zł – za dobę od osoby z zabiegami i jedzeniem, w zależności od standardu pokoju).

Bardzo oblegane – nie udało nam się o nic popytać, ani skorzystać z gorących wanien, które są tutaj – Hużyrt- z wodą sprzedawaną za 4000 (8 zł. za 5 litrów) mającą magnez i żelazo.

Sanatorium widać, że wybudowane w czasach komunistycznych dalej po remontach służy ludziom, może kiedyś tu przyjedziemy po sezonie na dłużej, a teraz musieliśmy się zadowolić tylko energią tego miejsca. Leczy się tutaj stawy, choroby kobiece, drogi oddechowe. Teraz mamy już tylko kilka dni, aby dojechać do granicy z Rosją, gdyż kończy nam się 30 dniowy okres bezwizowy. Ponoć wolno, wyjechać i wrócić tu znów na 30 dni – zobaczymy gdzie nas wszechświat pokieruje.

 

 

 

 

Następny przystanek to Karakorum – buddyjskie klasztory Erdenedzuu chijd.

Na końcu troszkę informacji dla umysłu z wikipedii.

Miejsce najbardziej turystyczne na naszej drodze przez te 3000 km przez Mongolię, na parkingu było ze 100 marszrutek i samochodów! Masa straganów i gazarów (miejscowe bary) , obecnie z tego miejsca zrobiono muzeum. Energia rozczarowania tego miejsca – tym do czego teraz służy. Miało być prężne duchowo, a jest …… praktycznie martwe.

Stworzone zostało dla ducha (choć czy na pewno?), a ludzi bardziej interesuje architektura – niż duch. Może architekt miał czystszą i silniejszą energię niż duchowni, a może duchowni wyżej cenili dobra materialne niż ducha.

 

 

 

 

 

Niesamowite w historii tego miejsca jest również to, że komuniści zniszczyli główny datzan, a boczne się zachowały.

Według mnie miejsce ciekawe dla architekta – szczególnie budowli drewnianych.

W religii katolickiej nieraz śmiejemy się ze stawiania posągów coraz to większego Jezusa, a tutaj w każdej kaplicy duże figury Buddów. Do tego sceny raju i piekła bardzo podobne jak w chrześcijaństwie (szczególnie prawosławiu).

 

Wszystko idealizujemy – czego nie znamy.

Wszędzie dobrze gdzie nas nie ma.

 

Zarówno w buddyzmie jak i chrześcijaństwie pojawia się aspekt wyjścia poza ziemię – chrześcijańskiego raju czy buddyjskiego oświecenia (nie powracania już na ziemię). Co takiego jest złego w ziemi???

Dlaczego całe nasze życie poświęcone jest osiąganiu czegoś iluzorycznego, zamiast po prostu doświadczania szczęśliwego i radosnego życia na ziemi??? ( a może w szczęściu i radości ziemskiej jest klucz do oświecenia?)

 

 

 

 

 

 

 

 

Po wizycie w turystycznej atrakcji pojechaliśmy do miasteczka na targ bez natrętnych sprzedawców, takiego typowo mongolskiego z maleńkim targiem. Gdzie obecnie pojawiły się dzikie owocki jak i również kiedrowe szyszki ( szyszki z sosny syberyjskiej, z orzeszkami podobnymi do piniowych).

 

Artykuł o orzechach kiedrowych http://brygidaibartek.pl/orzeszki-cedowe/

 

– Mam ochotę na mongolską herbatę (herbata na mleku), chodźmy do gazaru (baru) – powiedziałam do Bartka.

Przyciągnął nas jeden – gdzie było masę ludzi, a tylko trzy stoliki.

Już mieliśmy wyjść – gdy zrobiono nam szybko miejsce, a dziewczyna obsługująca ( po raz pierwszy w Mongolii) zapytała po angielsku – co chcemy?

– Herbatki – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

– A są jakieś sałaty bez mięsa? – zapytałam.

– Mogę zrobić czeburieka z ziemniakami – powiedziała ze zrozumieniem.

– O super! – ucieszyliśmy się .

Po paru chwilach dostaliśmy świeżego czeburieka z ziemniakami, z sałatką ogórkowo-pomidorową.

Niesamowite – na targu w gazarze!.

Okazało się, że dziewczyna chce być wegetarianką (nawet miesiąc była, ale źle się czuła) i zaczęła z powrotem jeść mięso. Ma wiele problemów zdrowotnych i czuje, że dieta wegańska da jej zdrowie. Poza tym medytuje …………

Mieszka u Ułan Bator, a teraz przyjechała na wakacje i pomaga siostrze w barze.

Jak nie wierzyć, że podobne przyciąga podobne???

Ona zrobiła nam pyszny posiłek, a my poopowiadaliśmy o oczyszczeniu organizmu. Na pewno daliśmy jej siłę do pójścia wegetariańską drogą.

Niesamowite spotkanie, które dało nam bardzo dużo radości.

Powiem szczerze dużo więcej niż wizyta w turystycznym muzeum.

Podróżujemy dla takich spotkań.

 

A na nocleg pojechaliśmy w rejon jeziora Ozijnuur, które ugościło nas porywistym prawie całonocnym wiatrem, burzą i spadkiem temperatury do 10 stopni. Wiatr był taki, że landrynką kołysało jak do snu, czasami nawet pojawiały mi się lęki, czy landrynka nie fiknie koziołka.

Zasnęłam, a we śnie usłyszałam głos:

 

Chcesz rozgonić chmury nad sobą, a boisz się wiatru?

 

Tak, tak ile razy chcemy coś zmienić, a boimy się wstrząsów, które ta zmiana niesie.

 

 

 

 

 

Z odwagą i pełnym zaufaniem do wszechświata poddaję się zmianom

 

 

 

A ranek powitał nas słońcem, jeziorko migotało w dole, a my siedzieliśmy na górce. Czułam, się jak widź który nie jest zaproszony do udziału w sztuce. Udział brałam w innym spektaklu, gdy leżałam i medytowałam w landrynce, przyszło duże stado moich ulubionych kaszmirków i rozsiadło się w wokół, one medytowały na swój sposób, ja na swój.

Pokazały mi, że

 

siła witalna jest również w bezczynności.

 

 

 

Po południu zjechaliśmy nad jeziorko i okazało się, że jest cieplutkie, ale dziwnie zamulone (może po nocnym deszczu coś do niego spłynęło) i dlatego nie zapraszało na bliższe spotkanie, a przy jeziorku oczywiście zona turystyczna, piknikowa.

Dziękujemy cudownemu jeziorku za gościnę, za przestrzeń wody – najbardziej z niej skorzystał Giro (elf podróżujący z nami), który przy tym silnym wietrze z radością pływał na fali.

 

 

 

 

 

 

Pożegnaliśmy jeziorko i ruszyliśmy w kierunku Ułan Bator, sami nie wiedzieliśmy co nas tam ciągnie. Ruch na drodze zrobił się większy, kierowcy jeździli agresywniej, pojawiły się uprawne pola, płoty już to przerabialiśmy – inny świat, inna Mongolia.

Do tego teraz sezon przemieszczania się pasterzy-nomadów, widać wiele samochodów przewożących dobytek.

 

 

Piękne to jest na przestrzeniach przyrody – że bardzo niewiele pobudowanych jest stałych domów. Tam gdzie ludzie mieszkają od lat, zbierają dobytek którego nie ruszają , nie używają – tworzą tym bardzo zatęchłą energię.

Mongołowie sprzątają jurty wraz z dobytkiem i przenoszą się w nowe miejsce, nie zostawiając stałych budowli (no czasami zagrody dla stad).

Fajnie tak jak oni odświeżyć energię – sprzątając wszystkie kąty i wyrzucając niepotrzebne rzeczy (niekoniecznie na step).

Bo oni przecież co chwilę nie będą przewozić kilku tirów……

 

 

 

Droga mijała wolno, ok. godziny 23 dojechaliśmy do centrum Ułan Bator, które urzekło nas ….. kaszmirkiem i wielbłądem z kwiatów.

 

Od razu poczuliśmy różnicę w energii.

Czy na pewno jesteśmy w Mongolii? Dlaczego Ci ludzie wychowani w takich przestrzeniach wybierają ciasnotę miasta i życie jeden na drugim w bloku?

Wygoda ….. czy ona jest celem życia większości ludzi – naprawdę????

Gdy po północy wyjeżdżaliśmy z miasta w kierunku Ułan Ude (rosyjskiej granicy) – na drodze w mieście policja ochraniała ciało leżącego na asfalcie pieszego (najprawdopodobniej martwego) .

 

Cieszcie się, że żyjecie, że możecie podróżować, że jesteście razem…..

 

Brzęczało we wszechświecie

 

Pozwalam sobie cieszyć z tego, że żyję

 

 

 

 

 

 

 

 

I tak z noclegiem po drodze, kierowaliśmy się do rosyjskiej granicy w Altanbułag, poznając kolejną odsłonę Mongolii jeszcze bardziej rolniczą, ale za to z pojawiającymi się nieśmiało drzewami.

Nie macie pojęcia jakie to niesamowite widzieć drzewa przy drodze.

 

 

Mnie dopadał smutek na dzieło człowieka. Zaczęły pojawiać się zabudowania, energia zrobiła się bardziej zastana – płoty, zagrody, ścierniska, pastwiska, smród gówna…….kanciaste domy zamiast okrągłych jurt…. To wszystko w imię polepszenia bytu….

Wysoka wibracja ruchu zastąpiła miejsca niskiej – zastanej, człowiek zszedł na ziemię i rządzi po swojemu…..

Dlaczego, dlaczego zaniżamy wibrację????

 

Pozwalam światu być taki jaki chce być i ludziom doświadczać ich życia na ich własny sposób.

 

Pozwalam sobie i światu na zmiany

 

Noc 20 km od granicy rosyjskiej, ojjj te przepisy czas opuścić cudowną Mongolię 

 

 

 

O klasztorze z wikipedii https://pl.wikipedia.org/wiki/Erdenedzuu_chijd

Erdenedzuu chijd (pisownia obecna, w polskich pracach stosowano także inne wersje, np. Erdene Dzuu[1]) (mong. Эрдэнэ-Зуу хийд) – jeden z najstarszych i największych klasztorów lamajskich w Mongolii, położony w mieście Karakorum.

Założony w 1586 przez Abataj-chana. Początkowo posiadał trzy główne świątynie: Dzuundzuu, Ichdzuu i Baruundzuu (odpowiednio: Wschodni BuddaWielki Budda,Zachodni Budda), a cały ten zespół określano jako Gurwandzuu, czyli Trzech Buddów. Pełna nazwa klasztoru, ze słowem erdene (skarb) oznacza Drogocenne Statuy Buddy. Klasztor szybko się rozbudowywał i w 1792 miał 62 świątynie i ponad pół tysiąca pomniejszych budynków. W 1734 rozpoczęto budowę wielkiego prostokątnego muru otaczającego klasztor z 27 suburganami na każdym boku, zakończoną w 1804. W 1799 zbudowano Złoty Suburgan poświęcony czwartemuBogdo gegenowi.

Jako jeden z kilku w kraju częściowo przetrwał akcję niszczenia świątyń i mordowania zakonników urządzoną przez komunistów w 1937. Do dziś zachował się zabytkowy mur otaczający kompleks klasztorny, trzy główne świątynie, kilka pomniejszych budynków oraz grobowce Abataj-chana i jego syna Gombodordż Tuszetu-chana, a także Złoty Suburgan i kilka steli kamiennych z czasówImperium Mongolskiego. Obecnie w budynkach klasztornych jest muzeum z bogatymi zbiorami lamajskiej sztuki sakralnej.

 

Długie pożegnanie z Gobi

Pożegnanie z Gobi 9-10 sierpnia 2015

 

 

Tym razem było odwrotnie, przecinają każdy kolejny masyw żegnaliśmy się z Gobi, a ona jeszcze się nie kończyła. Co prawda może przechodziła w półpustynię, ale dalej była piękna i majestatyczna. Iskrząca się swoimi czarnymi kamyczkami.

Ponoć przez intensywny wypas w miejsce stepu pojawia się tu pustynia. Choć czy lepiej dla tych stad zrobić stajnie, obory – dawać chemiczne pasze i udawać, że jest …… A przecież 90% upraw soi idzie na pasze dla zwierząt (kukurydzy chyba też).

Nie wspominając już o tym, że przemysłowo hodowane zwierzęta stają w maleńskich klatkach i tylko się je podpędza hormonami, aby szybciej rosły (80% światowej produkcji antybiotyków zużywa hodowla zwierząt).

O jakości przetwórstwa mięsa nie wspominając……

Co lepsze nie wiem, każdy ma wybór aby wybrać ….. i chociaż iść w tą stronę.

Tutaj filmik dla ludzi o mocnych nerwach

 

Właśnie dzięki moim ulubionym kaszmirkom, nie mogliśmy rozstać się z Gobi.

Ciesząc się spotkaniem za kolejną doliną, czasami marzyliśmy o rozstaniu z uwagi na temperaturę, podsycaną czarnym kolorem skał.

Chyba za bardzo chcieliśmy się rozstać, bo 30 km przed Bogd, zaraz przed potężnym masywem skalnym (który dawał nadzieję na niższą temperaturę – idziś przejechaliśmy ponad 300 km w temperaturze ponad 40 stopni na czarnej pustyni, czasem 42,6) usłyszeliśmy potężny huk i syczenie – zatrzymaliśmy auto i szybko wyszliśmy na zewnątrz.

Co się dzieje ???

Z tylniej opony po mojej stronie bardzo szybko uchodziło powietrze.

Zeszło jakieś napięcie z nas , które landrynka wzięła na siebie.

 

 

Temperatury jednak zrobiły swoje. Nie mamy klimatyzacji (może i dobrze) jednak dla ciała na początku jest to na pewno duże przeciążenie, i do tego również tak silne oczyszczanie w postaci przepuszczania dużych ilości światła przez siebie.

Tak jak już pisałam – dość dobrze znosilismy upały w stosunku do sytuacji sprzed dwóch lat z Maroka.

http://brygidaibartek.pl/przez-pustynie-bez-gps-a/

Fakt nie jedliśmy prawie wcale, tylko piliśmy dużo rożnych płynów. Gdy już nie mogliśmy moczyliśmy głowę i ciało wodą. Jednak zauważyliśmy, że lepiej robić to w ostateczności, bo inaczej organizm nie aklimatyzuje się, tylko non stop szuka komfortu i chce więcej i częściej się schładzać.

 

 

Bartek zmienił koło, okazało się że kamień, który jakimś cudem pojawił się na tej czystej drodze jako rodzynek, rozerwał oponę, tak mocno, że nie wiadomo czy się uda się ją naprawić (choć mamy tutaj na pewno jednych z najlepszych fachowców w tym zakresie).

Niesamowite jest to, że przejechaliśmy 800 km po pustyni, która w dużej mierze jest kamienista, a tutaj na prostej dobrej szutrówce jakiś pogubiony kamień.

Wszechświat czuwa. A nic nie jest tak oczywiste jakbyśmy chcieli aby było.

I czuwał dalej, bo gdy Bartek dokręcał ostatnią śrubę, pojawiło się 5 terenówek z Krasnojarska (też wracali z pustyni), od razu dali nam porządne łaty do klejenia na zimno, kubek ze swoim logo (pękła nam dzień wcześniej szklanka i mówiliśmy, że po powrocie do cywilizacji trzeba coś kupić, Bartek chciał coś większego).

Aniołowie zeszli na ziemię, aby pokazać nam, że wszechświat nad nami czuwa.

 

Mam pełne zaufanie do wszechświata i daję się z odwagą prowadzić.

 

 

 

A tak przez parę dni na pustyni własnymi samochodami spotkaliśmy tylko radosnego koreańczyka (u mechanika w miasteczku), i niemieckiego Kanadyjczyka jadącego do Meksyku, a tu cała ekipa pomocowa. Nie tylko są, ale od razu oferują pomoc.

Takie cuda dzisiejszego bardzo długiego dnia.

 

 

Dziękujemy za cudowne prowadzenie, wsparcie i pomoc. Jeszcze raz podziękowaliśmy Gobi za czas spędzony na nim, za cudowne prowadzenie, aniołów, widoki, kolory magię, za ten inny wymiar rzeczywistości tutaj na ziemi.

 

Dziękujemy za cudowne spotkania ze zwierzętami – kaszmirkami, wielbłądami, jaszczurkami, mysioskokami (nazewnictwo Bartka – zwierz podobny do myszy skaczący jak kangur) i pluszakiem (to moje nazwanie, zobaczyłam go gdy poszłam w pustynię do „toalety” poczułam, że ktoś mi się przygląda, a potem widziałam cudowne uszka. Niestety gdy się ruszyłam biorąc aparat do ręki uciekło do norki.

 

https://thegobidesertproject.wordpress.com/animals-and-plants/ zdjęcie ze strony 

A mysioskoczek w patrzył nam w okno samochodu

 

 

https://www.pinterest.com/pin/557601997585642745/ zdjęcie ze strony

 

Z radością wjechaliśmy w masyw oddzielający nas od Bogd, powiało chłodem, droga poprowadzona pięknym kanionem zapraszała na nocleg i przy miejscowym duszku (obo) ulokowaliśmy się na nocny spoczynek, z radością ciesząc się rześkim powietrzem.

 

 

 

 

 

 

Pasterz przyszedł nas poogladać , a może przywitać.

I tak scaleni z tym miejscem zasnęliśmy szybko dając wypoczynek ciału i umysłowi.

Aby rano obudzić się wypoczętym i z radością wypić kawę z nowymi znajomymi Rosjanami obozującymi jakieś 3 km niżej.

Kawa siekiera, albo rozmowy o lękach i objawach spowodowały, że po rannej wizycie ciało moje zaczęło się telepać.

Jeszcze nie jestem tak silna, aby tak pootwierana po wizycie w wysokoenergetycznych przestrzeniach przyrody – wejść w miejsce po alkoholowej imprezie. Jeszcze wszystkich tych energii nie mam przepracowanych i nie przepuszczam ich łatwo przez siebie. Dobrze, że nie pomyśleliśmy o wspólnym noclegu.

Ludzie przecież bardzo sympatyczni, pomocni, życzliwi.

A w miasteczku okazało się, że rozcięta opona sama w sobie nie nadaje się do remontu, Pan poradził aby włożyć dędkę do opony.

I znowu kolejne cuda nie tylko znalazł się anioł (czekał w kolejce do wulkanizatora), który pojechał z Bartkiem do sklepu, to jeszcze nie wiedzieć jakim cudem zaplątała się w stosie dętek w naszym rozmiarze 16 – jedna sztuka, mimo że wszyscy tu mają 15-tki.

I dzięki temu mamy troszkę sfatygowaną oponę zapasową, ale mamy….

 

 

 

 

 

 

Cali szczęśliwi dziękując wszechświatowi za wszystkie dary ostatnich dni ruszyliśmy w kierunku Arvayeer – znanego z pierwszej spotkanej przez nas restauracji wegańskiej w Mongolii.

Gdzie jakimś cudem zdąrzyliśmy parę chwil przed zamknięciem.

Nie było takiej fascynacji jak za pierwszym razem, może dlatego, że zobaczyliśmy kolejny raz , że jedzenie jest dodatkiem do życia i można bez niego się obejść i czuć świetnie.

Jednak pomysł aby zamiast sera na górę kotleta sojowego dać ziemniaki puree i polać sosem pomidorowym – uważam za genialny.

 

 

 

Pustynne miasteczko na końcu asfaltu

W objęciach pustynnego miasta na końcu asfaltu 5-7 sierpnia 2015 

 

 

W drodze do Dalanzador mijaliśmy po drodze kilka ogrodzonych pól uprawnych. Są tutaj wydajne studnie i można uprawiać warzywa.

 

 

 

 

 

Już w Bulgan świeże, tutejsze warzywa zrobiły nam dużo radości. Takie nowalijki….

Gdy podjechaliśmy bliżej miasteczka oczom naszym ukazały się migocące w wietrze bloki.

Czy to możliwe? Bloki na pustyni – zaczęliśmy się śmiać i wjechaliśmy do miasteczka jednego z najbardziej rolniczych w Mongolii.

 

 

Od razu powitał nas targ z miejscowymi specjałami jak marchewka, ziemniaczki, kapustka, ogórki, cebulka, pomidory, do tego solona dzika cebulka.

Wszystko opisane, że mongolskie.

Jest niesamowita różnica jak na razie w ich smaku w stosunku do europejskich. Te mają 100% smaku w smaku, nie są delikatne, są treściwe.

Natka cebulki lekko twardawa, po prostu rosła dość długo, a nie szybko została podpędzona nawozami. Z radością znów kupuje kapustkę do kiszenia, marchewkę , pomidory, maleńkie tutejsze jabłuszka (w cenie 12 zł za kilogram). Warzywa tutaj to luksus, jednak Mongołowie tak samo cieszą się nimi jak my.

 

 

 

 

 

 

 

Jeżeli ktoś narzeka na brak warzyw w Polsce – zapraszam na jakiś czas tutaj – uczy to niesamowitej pokory i cieszenia się każdym drobiazgiem. Radowania każdym prostym smakiem.

 

Rodzi się pytanie co lepsze grodzić ziemie, kopać ją, czy zabijać zwierzęta i tak jak tutaj mieć otwarte przestrzenie łąk.

Chyba są to pytania bez odpowiedzi obiektywnej.

Dla mnie zabijanie jest zabijaniem – nieważne czy zwierzęcia czy człowieka, jednak szanuję inny punkt widzenia.

 

A tutaj artykuł zwierzeta są do kochania  znanego psychologa.

http://chooselife.pl/2012/07/21/zwierzeta-sa-do-kochania-nie-do-jedzenia-mowi-wojciech-eichelberger/

 

 

 

 

Każdy tutaj musi sam odpowiedzieć sobie na pytanie, co dla niego lepsze, bo wmówione nam przez wieki lęki, ze brak mięsa może doprowadzić do chorób, może spowodować te choroby. Więc nawet wielkich miłośników zwierząt namawiam do zagłębienia się w swoje przekonania na temat mięsa i powolne odrzucanie go w diecie.

Fanatyzm nie prowadzi nigdzie, może co najwyżej zniszczyć zdrowie, czy życie.

Nasz pobyt w miasteczku miał również dwa zadania:

po pierwsze wymienienia gumy na wahaczu, która się zużyła od ciągłej jazdy po tarce – co się udało. Za 25 000 (50 zł.) Mechanik uczciwy – podejrzewam, że wreszcie skasował nas jak swoich.

 

 

Drugi powód to danie wpisów na bloga, mieliśmy dużo zaległości. I to też wszechświat pomógł nam zrobić. Aż 9 wpisów zostało umieszczonych na blogu, gdyż znaleźliśmy cudowne miejsce na wzgórzu nad miasteczkiem z zasięgiem internetowym – gdzie spędziliśmy aż 2 noce. Ciesząc się internetem, w nocy przychodziły do nas konie – jako symbol – ucząc nas bycia całym tu i teraz, ukierunkowania na to energii i zgody na jego prowadzenie.

Energia którą wysyłasz może popłynąć we właściwym kierunku dopiero wtedy gdy będziesz we współbrzmieniu sam ze sobą. Ja siedzę za kierownicą swojego życia, i teraz przechodzę szkolenie jak kierować swoim pojazdem bezpiecznie, jak umieć błyskawicznie reagować na różne sytuacje, które mogą niespodziewanie pojawić się na drodze.

 

 

W Twoim życiu pojawią się nowe zdarzenia, które pozwolą Ci wzrastać.

Podejmij wyzwania

 

Ufam niezbicie boskiemu prowadzeniu. Wszystko służy mojemu dobru. Podążam za moim przeznaczeniem

 

(O koniu z książki Zwierzęta mocy J. Ruland)

 

I podążyliśmy w głąb pustyni Gobi doświadczać nowego.

 

 

Duch buddyjskiego lamy czuwa nad naprawą Landrynki

Radosna naprawa skrzyni biegów Ułan Bator 29-30 lipca 2015

 

 

700 km (z tego 150 w terenie) na dwójce, głównie po bardzo dobrym asfalcie – jak wszechświat czuwał nam nami, że spokojnie dojechaliśmy do Ułan Bator!

Najpierw skierowaliśmy się do oficjalnego serwisu Landrovera, znajdującego się praktycznie w centrum miasta. Chłopcy mówiący po angielsku i po rosyjsku, popatrzyli, pooglądali i stwierdzili, że naprawa skrzyni u nich kosztuje w standardzie 10000000 (2000 zł) plus części, których nie mają. Starszych nie mogą dawać (zresztą i tak ich nie mają), a na części trzeba czekać nawet dwa tygodnie.

Duchy jednak czuwały zsyłając nam Sindbada (Czinbat tel. 959 73 607), który świetnie znał polski (mieszkał w Polsce 10 lat, ma tam syna) i pracuje w firmie (w tym samym budynku) jako kierowca. Dziś miał praktycznie wolny dzień, gdyż są ograniczenia ruchu w Ułan Bator i w każdy dzień tygodnia nie mogą wyjeżdżać samochody z określoną końcówką rejestracji (chodzi o ograniczenie ruchu), a dziś prawie trafiło na jego samochód służbowy . Czyż nie cud???

 

Zaopiekował się nami jak rodziną, rozmawiając z chłopakami z serwisu tak jak jakby chciał naprawić swój samochód.

Po jakimś czasie okazało się, że jest mechanik od Landoverów w Ułan Bator, który dodatkowo ma 3 stare samochody na części. Więc powinni szybko nam naprawić (kontakt do brata mechanika który zna rosyjski , angielski – tel. 99112363).

 

Sindbad zaproponował, że może pojechać swoim autem tam z nami i dalej załatwiać sprawę – bo mechanik nie zna innych języków, zgodziliśmy się i na dwa samochody pojechaliśmy przez zatłoczony Ułan Bator, przyglądając się czasami śmiesznej jeździe tutejszych kierowców (za drobną opłatą 30000 – 60 zł).

Pomógł nam znaleźć serwis, który był jak na mongolskie warunki bardzo dobrze opisany – choć i tak mechanik musiał po nas wyjechać, porozmawiał z nim, okazało się, że zrobi remont skrzyni biegów za 500000 (1000 zł) plus ewentualne części.

Landrynka zgodziła się tutaj zostać.

 

 

 

 

 

Było ok. 15, mechanik powiedział, że zacznie rozkręcać skrzynię ok. 18 godziny, gdyż ma problem z żebrem i musi mieć pomocnika. Prosił abyśmy byli o tej godzinie, zobaczyć co jest ze skrzynią. Sam miał na podwórku trzy landrowery , więc części dostatek – co za ulga. Jak dobrze wszystko pójdzie jutro landrynka będzie zdrowa.

Wcześniej przez www.drive2.ru nawiązaliśmy kontakt z właścicielem starego defendera, który sam nie mógł polecić żadnego mechanika, ale sam przyjechał porozmawiał z mechanikiem – potłumaczył nam wszystko. Czuliśmy się naprawdę zaopiekowani i jesteśmy za to wdzięczni.

Dzielnica w której urzęduje mechanik oddalona jest 6-8 km od centrum miasta, dzięki temu spacerując mogliśmy przyjrzeć się nie turystycznej miejskiej Mongolii. W centrum dzielnicy stragany z warzywami (najtańsze w Mongolii – jabłka spadły do 8 zł/kg), nawet szyszki cedrowe, jurty z typowo mongolskim jedzeniem, czyli mięso, kumys, ser (bez dodatków), knajpki i datzan.

Spacerowaliśmy przyglądając się miastu, jak miasto – chyba wszędzie na świecie jest podobne.

Wracając już w stronę mechanika powiedziałam do Bartka:

– Chodź odwiedzimy datzan, pokręcimy młynkami za zdrowie landrynki.

I jak powiedziałam, tak też zrobiliśmy. Obok datzanu wielka jurta i sporo ludzi, zerkamy z ciekawością.

Mężczyzna zaprasza nas do środka mówiąc po rosyjsku, że to stypa po śmierci jego nauczyciela Lamy Khuukhen Khutagh. Mimo, że niewiele czasu zostało do 18, z radością wchodzimy do środka.

Stoły pięknie zastawione owocami, orzechami, sałatkami, na samym środku misternie ułożone sery. Zaraz dziewczyna przynosi nam kumys i jakieś mięsne danie i wcale się nie obraża,gdy mówimy, że nie jemy mięsa.

 

 

 

 

 

To dlatego jesteście szczupli – mówi z serdecznym uśmiechem zapraszający nas mężczyzna.

Niesamowite tak wstrzelić się w imprezę. Rozjaśnione uśmiechem oczy i twarz mnicha ze zdjęcia też robią na nas wrażenie.

Z radością częstujemy się owocami, orzeszkami, dawno nie widzianym arbuzem………..

Czujemy, że lama nas tutaj zaprosił, dlatego dopytujemy o uroczystości pogrzebowe.

– Już dziś pojechało 60 jeepów do Hongor – koło Adacaar (gdzie urodził się Lama), a ja z mnichami lecę jutro śmigłowcem – informuje nasz rozmówca.

– O jak dziś będzie nasze autko to też pojedziemy na uroczystości Lamy do Hongor – powiedziałam spontanicznie.

 

Gdy już troszkę po 18-tej leniwie się zbieramy, informuje że pójdzie z nami do mechanika pooglądać nasz samochód, przyjrzeć się naprawie, potłumaczyć na rosyjski.

Jak się okazało nie poszliśmy, a pojechaliśmy terenowym lexusem razem z jego prywatnym kierowcą do naszego mechanika.

Skrzynia była jeszcze wymontowana, ale okazało się że problemem jest drobiazg (element obejmujący lewarek skrzyni biegów na wejściu do wnętrza skrzyni). Część mechanik już wymienił i za jakieś 3 godziny po włożeniu skrzyni landrynka będzie jeździła.

 

 

– No to jedziemy na pogrzeb Lamy – zakrzyknęliśmy

– Nie zdarzycie – jeepy dziś pojechały – to daleko i trudna droga przez teren – 240 km – w nocy jechać niebezpiecznie, a uroczystość jutro rano – odpowiedział nasz znajomy.

– Zdarzymy, czy nie zdarzymy, ale jedziemy – powiedziałam z radością, jakaś niewidzialna siła ciągnęła nas w tę stronę, a może czuliśmy zaproszenie od Lamy – coś wyraźnie chciał nam pokazać…

 

Nasz znajomy biegał koło landrynki jakby to był jego samochód, przyglądając się oczami dobrego szefa własnym pracującym mechanikom, patrząc jak chodzą koło samochodu, sprawdzają oleje itp.

– Dobrze trafiliście, to świetni mechanicy – powiedział z radością.

Był na 100% z radością – w tym co się działo.

 

Pozwalam sobie działać 100% z radością i pełnym zaangażowaniem

 

To pierwsze przesłanie lamy dla nas.

 

Takie cuda dzisiejszego dnia, to trzecia osoba, która pomaga nam i interesuje się nami, dogląda mechanika i jego działania przy naprawie. To pewnie jest motywujące na i tak dobrego szpeca od Landroverów.

Teraz już wiemy kto za tym wszystkim stoi ……..

 

Zresztą zaraz potem trafiła mi się niesamowita „przygoda” (niestety w negatywnym dla nas wybrzmieniu tego słowa)

Poszłam sikać za samochody stojące na podwórku, i gdy wracałam nagle słyszę ostry krzyk kierowcy naszego znajomego mężczyzny, równocześnie czując psa przy nodze.

Pies mechanika urwał się w tej sekundzie z łańcucha i leciał na mnie – chcąc mnie zaatakować (zjeść – jak to powiedziałam zaraz po wydarzeniu, wielki na metr pies pilnujący dobytku, myślał że coś kradnę), w ostatniej chwili kierowca uchronił mnie przed atakiem.

Kolejna lekcja lamy….???

 

Świat nad Tobą czuwa…

 

Ja zawsze bałam się psów, i ten był uwiązany na łańcuchu – pozornie bezpieczny, a jednak urwał się, wszechświat czuwał nade mną i dzięki kierowcy wszystko zakończyło się szczęśliwie. 

 

Bo nic nie jest bezpieczne czy niebezpieczne w swojej istocie

 

Uwalniam się od lęków, pozwalam się prowadzić

 

Gdy już pożegnaliśmy naszego znajomego, do serwisu przyjechało dwóch młodych Koreańczyków mieszkających i pracujących w Ułan-Bator , nowym Defenderem. Po krótkiej rozmowie stwierdzili, że ten mechanik to „najlepszy mechanik od Land Roverów w Mongolii”.

 

– Jedziemy na wieś, przyjechaliśmy zrobić przegląd – powiedzieli chłopcy.

 

– A u Was w Korei jest wieś ? – zapytaliśmy.

 

– Wieś u nas ? NIE ma – za duże zaludnienie, tylko miasta i miasteczka – odpowiedzieli .

 

A my (mając już odpowiedź) zamiast dalej myśleć – jak pojechać Landrynką na zimę do Korei? (bardzo miłych ludzi z tego kraju spotykamy) – poszliśmy do koreańskiej restauracji w centrum dzielnicy, ciesząc się z zamówionego vegańskiego Sushi z sałatkami, dzbankiem herbaty i kawą w cenie ……….. 8 zł na dwie osoby.

 

– Lubią nas tutaj – zaczęliśmy się śmiać.

 

Ok. g. 22 odebraliśmy Landrynkę sprawnie działającą, ze sprawdzonymi olejami, zaspawaną dziurką w moście – zapłaciliśmy zgodnie z umową 1000 zł plus 60 zł za części. Podziękowaliśmy wspaniałej ekipie.

 

 

Dotankowaliśmy samochód, kupiliśmy wodę – ruszyliśmy czując prowadzenie i zgodnie z obietnicą na południe w kierunku Adacaar ….……..

 

Mówisz i masz, życie rzeczki

Piknik nad rzeczką Arwajheer – mówisz i masz! 27-28 lipca 2015

 

 

A kolejną dobę spędziliśmy 17 km od miasteczka, nad rzeczką opodal głównej drogi, robiąc pranie, wpisy na bloga i obserwując biesiadujących Mongołów, kozy, jaki i konie, ptaki.

Ludzie mili, sympatyczni, machali czasami łapką, lub przyszli poopowiadać.

Wszystko było spójne i wolne (w dużej mierze) , rzeka płynęła swoim rytmem, ludzie przyjeżdżali i odjeżdżali, ptaki latały, pasterze przechodzili ze swoimi stadami (tylko tyle że zwierzęta musiały słuchać człowieka)

 

 

Na targu w miasteczku, dla wegańskiej równowagi (hihihi), Bartek chciał spróbować suszonego tradycyjnego sera, jednak jak kupić 5 dkg?, – było mu głupio.

Nad rzeczką w pewnej chwili przybiegli dwaj mali chłopcy – od sąsiadów, którzy właśnie odjeżdżali i dali nam 3 kawałki tego twardego sera – ok 30. dkg!

 

 

 

– Mówisz i masz – zaczęliśmy się śmiać ( to nie pierwszy raz tutaj, trzeba również uważać na swoje lęki – ojj…. trzeba bo się zrealizują…, a kolekcja serka się powiększa – przy wielu okazjach jesteśmy obdarowywani – jak nie chcemy mięsa to chociaż ser – bierzemy ten dar, bo dają z serca…)

A serek typu parmezan, starty idealnie pasuje do sałatki z marchewki (marchewka tarta po koreańsku na specjalnej tarce która robi okrągłe nitki jak makaron, ser twardy drobno tarty na pył, może być majonez i trochę sojowej koreańskiej pasty lub sosu sojowego, do tego siekana zielona cebulka – sprzedawana tu w słoikach – przesypana grubą solą dla konserwacji). No właśnie marchewka – troszkę nas ratuje w tym specyficznym mięsnym kraju. Kosztuje 2-3 zł za kilogram (przy jabłkach za 15 zł/kg) i starta na tej koreańskiej tarce – nadaje to jej inny, nowy, dobry smak (nie da się jej w całości chrupać – jest strasznie twarda). Poszukajcie w chińskich sklepach takiej tarki – odkryjecie na nowo marchewkę. Oczywiście po 2-3 razach zrezygnowaliśmy z serowego pyłu – zaraz po „zmianie bukietu zapachowego naszych kupek”.

 

Mamy niesamowitą lekcję pokory do naszych myśli, widzimy ile dobrego i złego mogą zrobić, w jednej chwili.

Bo nie odkłada się to na pokolenia, tylko dzieje się w ciągu chwili.

 

Biorę odpowiedzialność za moje myśli i pozwalam sobie radośnie kreować moje życie

 

A rzeczka płynie w miarę spokojnie, na tyle bystro by wydobyć z siebie całodobową muzykę, jest źródłem wody dla różnych istot. Nie trzeba więc się poruszać – świat przychodzi do nas. Od dzikich zwierząt, poprzez hodowlane do cywilizowanych myjących auta. Przyjemnie ciepło , nie atakują żadne owady – odpoczywamy, regenerujemy się owiewani wiatrem. A wieczorem spektakl burzy , która przechodzi bokiem, a potem na horyzoncie daje pokaz żywych ogni wyładowań atmosferycznych. Błysk za błyskiem – potęga żywiołów…. Tylko księżyc zdaje się być jak zawsze zawieszony na niebie prawie nieruchomo, swoim światłem odbiera nam wgląd w najdalsze zakątki galaktyk.

 

 

 

Magii tutejszego spotkania dopełniają drapieżniki, które patrolując swój teren latają bardzo nisko z ciekawością przyglądając się człowiekowi.

Jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko drapieżnego ptaka, mogliśmy obserwować go w czasie lotu, postoju. Patrzyć w oczy jak najlepszemu przyjacielowi (z 5 metrów lubią patrzeć prosto oczy).

Mówić dzień dobry o poranku i dobranoc wieczorem, a przy tym nie ograniczać sobie nawzajem wolności.

Coś pięknego.

Tutaj na ptaki nikt nie poluje, dlatego z ciekawością i ufnością przyglądają się człowiekowi, często siedzą na poboczu i patrzą na przejeżdżające samochody wyrażając :

– Dzień dobry , witam na moim terenie – czasami z ciekawością patrząc głęboko w oczy.

Niesamowite spotkania i przykład na to, że można żyć z „dziką” przyrodą w pełnej wolności, ciekawości i przenikaniu.

 

Gdy to napisałam, Bartek nie wiedząc na jaki temat pisałam powiedział:

– Wiesz, my trochę jak te ptaki lecimy wolno przez świat, kosztuje nas to trochę energii (paliwa), ale jesteśmy wolni.

 

Jak powiedziane jest w piśmie świętym

 

Spójrzcie na ptaki: Nie sieją ziarna, nie magazynują zapasów, a wasz Ojciec w niebie żywi je! Czy wy nie jesteście ważniejsi od ptaków? (Ewangelia według św. Mateusza 6)

 

 

To nasza dewiza życia,

 

 

 

 

Dziękujemy za ten niesamowity czas nad rzeką, za dary wszechświata – materialne i duchowe , za spranie naszych starych energii

 

Dziękujemy i dalej na dwójce (drugim biegu) jedziemy do Ułan Bator , oczywiście przyglądając się wszystkim programom, które wychodzą….