kuchnie świata
now browsing by category
Macedońskie magiczne powitanie
Macedońskie powitanie – magiczny poranek w Ohrydzie 25-26 marca 2015
Macedonia, kraj który zaprosił nas do siebie, gdy jechaliśmy w stronę Gruzji. Pokazując swoje oblicze w pełnej krasie dziesięć kilometrów przed wyjazdem – granicą z Bułgarią, karmiąc najlepszymi melonami w euroazji – zwanymi rosyjskimi ananasami.
http://brygidaibartek.pl/szybka-macedonia/
Jak pokaże się teraz?
Zaraz po przyjeździe trafiliśmy do miasteczka Bitola, które nas nakarmiło (po gościnie w Grecji – dziś chyba dzień napchanego brzuszka), – ziemniaczki z ajvarem, pory smażone – kolejne pyszne rzeczy tego dnia. Potem świeżo prażone orzeszki i kawa.
Poczuliśmy jakiś większy luz, melodia języka była dla nas przyjaźniejsza i ceny zdecydowanie niższe jak w Grecji (na poziomie polskich).
Kupiliśmy internet – 1 GB za 7 zł na tydzień, pospacerowaliśmy leniwie po miasteczku, wdając się w dialog z duchami Macedonii.
A potem już o zmroku przejechaliśmy do Ohrydu, największego kurortu macedońskiego, znajdującego się nad górskim jeziorem Ohrydzkim – otoczone 2 tysięcznikami. Święte jezioro Bałkanów, kiedyś na jego brzegach znajdowało się 365 cerkwi, jedna na każdy dzień, teraz trochę mniej. Takie połączenie świętego miejsca, z miejscem dla rozrywki, odpoczynku.
A może to takie połączenie nas?
Sam Ohryd przywitał nas na początek wrednymi parkingowymi, aby potem dać nie tylko darmowy postój na starym mieście – przy cerkwi świętej Zofii, ale również możliwość noclegu na nim.
Urzekł nas spokój tego miejsca, taki spokój miejskiej dzielnicy, że nawet zaczęliśmy szukać noclegu. Jednak żądne miejsce spełniające nasze wymagania (ciepłe z widokiem na jezioro, fajna energia), się nie pojawiło, mimo że ceny przystępne 20-30 euro za pokój z łazienką/2 osoby). Bardzo wysoki standard.
Zasnęliśmy na miejskim parkingu, aby o poranku, jeszcze gdy miasto spało – oddać się magii jeziora. Popatrzeć jak wita się ze słońcem, jak zaczyna kolejny dzień.
Magia miejsca. Miejsce ludzi i Bogów, każdy znajdzie tutaj swoją przestrzeń.
Urzeczeni magią czasu i tej przestrzeni, patrzyliśmy na film, który rozgrywał się przed nami na jeziorze, aby od czasu do czasu pstryknąć jakieś zdjęcie.
Powitanie iście magiczne.
Gdy przyglądaliśmy się cerkwi św. Jovan Kaneo – symbolu Macedonii – do naszego spaceru dołączyły cztery miejscowe psy, które były cudownymi nauczycielami wolności, ale o tym w następnym poście.
Greckie “zaskakujące” pożegnanie
Greckie „zaskakujące” …. pożegnanie 25 marca 2015
Ostatni dzień w Grecji, to niesamowite pożegnanie. Chyba będę nudna z tym, że sama nadziwić się nie mogę tego, co wszechświat jest w stanie nam dać, gdy jesteśmy w wysokiej wibracji, radośni, otwarci i pokorni.
Ale może po kolei:
Z Termopili udaliśmy się w kierunku Macedońskiej granicy, aby po drodze zatrzymać się na nocleg na znajomej polance w Meteorach, z planem wejścia rano do monastyru Nikolasa, najmniejszego i według nas najsympatyczniejszego.
Ciekawe jak nas przyjmie ponownie? – rodziły się pytania, gdy szłyśmy w górę w strugach deszczu. Meteory nie chciały, ani za pierwszy razem, ani teraz pokazać nam się w słońcu.
Często bowiem tak jest, że powtórna wizyta jest całkowicie z umysłu i potem zaraz się to manifestuje chłodnym lub odrzucającym przyjęciem miejsca (mówimy -odgrzewane kotlety).
Tutaj na szczęście dla nas poczuliśmy się jakbyśmy odwiedzali dobrego znajomego, który bardzo cieszy się na spotkanie. W kościele leciała piękna cerkiewna muzyka, a turystów prawie nie było, kasę obsługiwał spokojny mnich.
Zatopiliśmy się w medytacji, ciszy i spokoju.
Umysł stop – poczułam w całym swoim jestestwie.
Wszystko rozpływało się, stawało nieważne, ważne było być i trwać w ciszy siebie.
Pozwalam sobie na ciszę w sobie w swoim ciele i umyślę, pozwalam sobie w niej trwać.
I tak zatopieni w siebie, wspomagani energią miejsca, muzyki przesiedzieliśmy co najmniej godzinę w innym czasie i przestrzeni, w innej rzeczywistości, a raczej równoległej.
Potem w sklepiku gdy zapytaliśmy obsługującego mnicha o muzykę, pokazał nam płytę i powiedziałam, że może być połowę taniej.
Taki drobny prezent od miejsca, taka jego jeszcze nie spełniona cząstka pojedzie z nami dalej.
Dziękujemy za te dary, za tę ciszę, za ten stan.
Potem już prosto jechaliśmy w kierunku granicy z Mecedonią do miasteczka Niki.
Pogoda była deszczowa, tak żeby nie było nam żal, że wyjeżdżamy.
Grecja dała nam bardzo dużo, od pięknego flamingowego powitania, po piękny Peloponez i gorące źródła kontynentalnej Grecji, od możliwości doświadczania antycznych energii – po współczesne.
Może troszkę jedzenie w tym kraju nam się nie podobało i rzadko trafialiśmy na coś fajnego (może i dobrze – a może fajnie trafiać na coś wyjątkowego i tylko to smakować).
Tak ok. 4 km od granicy zatrzymaliśmy się w kafejnionie, aby powiedzieć „do widzenia” jej duchom.
Obok przy stoliku był świąteczny obiad właścicieli lokalu z rodzinką.
Zamówiliśmy kawę i wino. Przyglądając się rodzinnemu spotkaniu przy dźwiękach gitary. Nie minęło 15 minut, a właścicielka przyniosła nam talerz wypełniony mięsem, rybami, sałatkami, ziemniakami i kotletami z zieleniny.
Dopytaliśmy grzecznie co jest na talerzu i ku radości jednej z dziewczyn przy rodzinnym stole (najprawdopodobniej dla niej były te kotlety z zieleniny) powiedzieliśmy że jesteśmy wegetarianami.
Gospodyni pobiegła z talerzem do kuchni przynosząc nam w miejsce mięsa i ryb – 8 kotlecików z zieleniną.
Na talerzu były ziemniaczki puree, sałatka ziemniaczana (ziemniaki z cebulą i octem) fasolka, i kotlety.
I znowu pełne zaskoczenie, zdziwienie ………….
Gdy człowiek podróżuje w wysokiej wibracji , bez oczekiwań, pragnień, to nawet na „zapadłej dziurze” dostaje w pełni wypasiony wegetariański posiłek, jako poczęstunek, jako dar od wszechświata – w dobrej domowej energii.
Kolejne cuda na naszej drodze.
Do tego możliwość przyglądnięcia się rodzinnemu obiadkowi, gdzie gitara i trochę alkoholu spowodowały otwarcie i radość z wspólnego bycia i śpiewania.
Dziękujemy Grecji za ten dar, za czas.
W zachwycie, wdzięczności i zaskoczeniu pojechaliśmy dalej….……………
Kolejne zadziwianie wszechświata – dzikie rośliny
Dzikie zbieranie, oraz wieczór przy kominku w kamperze i niedzielny targ 21-22 marca 2015
Wszechświat cały czas mnie zadziwia.
Już mieliśmy wyjeżdżać z naszej gościnnej jaskini, gdy przyjechał maleńki samochodzik z sympatycznym kierowcom i jego psem. Poza tym jego dach był oszklony i otwierany. Moje marzenie i zadanie dla Bartka. Po oglądnięciu naszych domków Nikolas stwierdził, że też już jakiś czas jest w drodze.
Latem pracuje jako kucharz na greckich wyspach, a w pozostałe okresy czasu jest w drodze swoim pięknym autkiem. Poza tym świetnie się zna nie tylko na gotowaniu, ale i na dzikich roślinach jadalnych, których ponoć w Grecji je się sporo.
I tak od słowa do słowa pojechaliśmy do lasu i zaczęła się zabawa, przede wszystkim w zbieranie dzikich szparagów, wspaniałych na surowo również.
Grecy gotują je krótko, a potem smażą najczęściej z jajkiem.
Zbieranie szparagów to jak chodzenie za grzybami,
Oooo jest, jest …
Ile radości w kontakcie z przyrodą z dobrym przewodnikiem, którego duchy miejsca od razu przyjmują i pokazują mu co najlepsze.
Poza tym Nikolas pokazywał nam inne rośliny, zobaczcie je, ale nazwy nie pamiętam.
A na wieczór Magda ze swoim partnerem zaprosili nas do kampera, na wieczorek przy kominku.
W drodze jak w domu.
Marzenie nierealne dla wielu, a jednak życie pokazuje, że tylko trzeba trochę odwagi, a wszechświat pomoże.
I już żegnaliśmy się z miejscem, już mieliśmy z niego odjeżdżać, a ono zatrzymało nas na dłużej dając niesamowite dary : poznania dzikich roślin, jak i pobycia we wspólnej przestrzeni z ludźmi, z którymi każdy gdzieś przenikał się nawzajem, tworząc jedność i ucząc od siebie.
Była sobota, przyjeżdżali miejscowi kąpać się, przywożąc nawet swoje sprzęty do przechodzenia przez zamknięta bramę. Mówili, że od wieków źródło było ich własnością, a teraz ktoś wymyślił, że jest jego własnością i zabrania innym dostępu. Podobnie jak u nas chcieliby z lasami.
Dlaczego przyroda musi mieć właściciela? Dlatego chcemy zarabiać na tym co boskie?
Poza tym dowiedzieliśmy się, że w miejscowości Kovanaki jest niedzielny targ. To 30 km od nas, i trochę z umysłu, albo starego systemu podróżowania pojechaliśmy do Konavaki, pożegnawszy nasze cudowne miejsce, nasze źródełko, polankę i tych ludzi, za ten czas który był cudowny w tym miejscu i w tym czasie.
Czasami chce się aby trwał zawsze. Żeby nie zmieniać w tym nic. Tylko czy byłaby to wolność?
Pozwalam sobie na energię magii na co dzień, pozwalając sobie na elastyczne zmiany,
Targ ………. bez rewelacji, jednak dzikich roślin było sporo, widać, że je jedzą. Zazwyczaj gotują je krótko ze solą, a potem polewają oliwą i cytryną.
Dla mnie bez rewelacji, tym bardziej, że większosć zbieranych przez nich roślin ma sporo goryczki w sobie.
Dobrze do tego dodać czosnek i jajko – jak mówił Nikolas.
Były oczywiście szparagi, pomarańcze, jabłka, wino, miody, jeden stragan z oliwkami i olejem.
W Grecji bardzo nie podoba mi się to, że zazwyczaj jest wszystko szczelnie zapakowane i nie można przed zakupem spróbować. Jakieś dziwne dla mnie.
Bartek przyjechał przyjechał do Grecji po oliwę i oliwki w ziołach. Niestety teraz gdy nie ma turystów oliwki nawet w słynnej Kalamacie są jednego rodzaju i bez ziół, a olej…….. może i robiony na zimno ………..
Mamy porównanie z Marokiem, gdzie 2 lata temu przy nas wytłoczono olej i jest to całkowicie coś innego. Ja osobiście do spróbowania marokańskiego oleju, nie lubiłam oleju z oliwek, miał coś w sobie, co mi nie smakowało. Marokański był przepyszny, lekko gorzki bez ługowania, pełny aromatu i smaku, mocno mętny.
A teraz – ten grecki – znowu ma ten sam smak, co pamiętam z Włoch. Może są jakieś małe ręczne fabryczki, jednak chyba otwierane dopiero w sezonie.
Zresztą jaka jest technologia produkcji, że z gorzkich bardzo gorzkich oliwek produkuje się od razu słodki olej? Jak ługuje go się w procesie produkcji? Może ktoś wie?
Jak zwykle co innego świat normalnego życia danego kraju, a co innego świat dla turystów.
Bartek jest trochę rozczarowany greckim jedzeniem, ale miejmy świadomość, że to Europa i tutaj może i można znaleźć czasem coś fajnego, ale tylko od święta.
Pół roku w Azji troszkę nas rozpieściło.
Swoboda życia na lazurowych plażach
Swoboda bycia – na pięknych plażach obok Pilos 13-17 marca 2015
Patrząc na starszych Greków nie wiedziałam co jest, z jednej strony sympatyczni, ale gdy popatrzyło się głębiej – nie chciałam wchodzić w relacje z nimi.
Ich twarze głęboko pomarszczone, zastygłe w ciężkiej powadze, ciała przygarbione, przybite ciężarem życia. Często ledwo chodzący z laską, jakby po wypadku, sztywni w ciele.
Gdy zbierali zioła przy drodze, byłam ciekawa co, jednak nie wyszłam i nie popatrzyłam. Dlaczego?
Co mnie w nich drażni?
Bo przecież otaczający świat to nasze lustro, my się w nim przeglądamy.
Po wyjeździe ze śmierdzącej Kalamaty, znaleźliśmy nocleg przy wodospadach Polylimnio w drodze na Pylos.
Obecnie nie ma możliwości ich zobaczenia, z uwagi na wysoki poziom wody.
Zresztą miejsce w ogóle nie tylko nie chciało nam się pokazać, ale również nas gościć, uszanowaliśmy to i pojechaliśmy do Pylos.
Gdzie zauroczył nas kolor wody, którą jak kiedyś na Malediwach nie mogliśmy się nasycić.
Wtapiając w turkusową przestrzeń wody (na Malediwach idzie bardziej w niebieski ).
Na nocleg, a jak się później okazało na 2 dni przygarnęła nas Laguna Galova, gdzie 10 metrów od morza poddaliśmy się medytacji. Zatrzymując się nie tylko fizycznie, ale również gnanie naszego umysłu.
Na okolicznych łąkach cieszyliśmy się wiosną, słuchając ptaków i żab, które przygrywały nam melodię życia, gdzie cała przyroda budzi się do życia, obsypując milionami kwiatów. Spotkanie wody i ziemi, człowieka i Boga.
Taka namiastka raju, gdzie nie ma nic, a jest wszystko jednocześnie, gdzie niczego być nie musi, a wszystko jest możliwe.
Spokój…………
Bardzo dziękowaliśmy temu miejscu za cudowną gościnę, za ten czas.
Wyjeżdżając odwiedziliśmy okoliczną wioseczkę na wzgórzu, gdzie pierwszy raz zawitaliśmy do kafejnionu, czyli inaczej mówiąc tradycyjnej knajpki dla mężczyzn, w której przesiadują – pijąc rzekomo kawę (ale bądźmy realistami – alkohol) , grając w karty i inne gry.
Miła Pani przy barze z radością obsługiwała pogubionych turystów, chcąc nas ugościć najlepiej jak mogła.
Tutaj standardem w knajpkach dla miejscowych jest to, że do kawy dostaje się ciasteczko, a do alkoholu zagryzkę.
I tak samo tutaj……..
Niestety zagryzka do wina zawierała mięso.
Wtapiałam się w to miejsce, chcąc poczuć co mnie tutaj tak denerwuje w kontaktach z miejscowymi. Miejsce opowiadało swoje historie, a że nie było dawno odnawiane, informacji było sporo. Łącznie z niechęcią do turystów, z czasów gdy ubodzy zachodni turyści chcieli tu się czuć jak bogacze, traktując z poniżeniem Greków. Podobne energie jak w Maroku.
Dziwne, a może prawdziwe.
Dziękując zaproszeniu kafejnionu (a na marginesie za 2 kawy z ciasteczkiem i 2 szklanki w wina z zakąską zapłaciliśmy 4 euro – w Grecji to bardzo niska cena – w turystycznych knajpkach jest 2-3 razy drożej). Zaczęłam się śmiać, że chyba polubię je i zacznę odwiedzać.
Dwa dni medytacji na morskim dzikim wybrzeżu dało rezultaty, duchy miejsca zaczęły być nam łaskawe (Grecja zaczęła nam się pokazywać łaskawiej – uśmiechnięci, milsi ludzie, życzliwsi kierowcy, podpowiedzi od przechodniów – takich aniołów, miejsca jakie lubimy na naszej drodze)
Może ich trzeba dłużej oswajać?
Odwiedziliśmy Dunes Navarino plaża Romanos, gdzie żółwie składają jaja. Niestety nie teraz, więc można było tylko nasycić się ich pięknem zatoczek i klifów, bez zobaczenia ich czasowych lokatorów.
Jadąc do słynnej w kształcie koła plaży Woidokilia, pomyliliśmy drogę i wjechaliśmy na górę, na okoliczny szczyt z kościółkiem, z może półwysep – z trzech stron otoczony wodą. Z jednej strony widok na plażę Romanos z diunami, z drugiej plaże Woidokilia, a z trzeciej na otwarte morze Śródziemne z jego bezmiarem.
Kościółek postawiony na miejscu dawnego kultu zapraszał do medytacji.
Wcześniej piliśmy wino, więc teraz obserwowaliśmy siebie, nasze samopoczucie.
Nie czuję swobody w ciele po tym winie – powiedział Bartek .
Tak – ucieszyłam się.
„Swoboda” to słowo klucz.
Jej brak, napięcie – to coś, co strasznie drażni mnie u Greków!
Tak, dziękuję temu miejscu za pokazanie kolejnych przestrzeni mnie samej.
Napięcie w kontaktach z innymi, bo trzeba być grzecznym wobec nich, trzeba tak, a tak….
A nie można tak po prostu, swobodnie, radośnie, bez tego jak być powinno? Może czasem niegrzecznie?
Pozwalam sobie na swobodę w życiu, w ciele, w kontaktach z innymi, pozwalam sobie nie kontrolować każdego swojego kroku.
No właśnie brak swobody to kontrola, ocena zachowań, a potem to wszystko przekłada się na napięcie.
Mówimy wyluzuj.
Luz to już coś, jednak swoboda moim zdaniem, ma dużo szersze znaczenie, to :
wolność bycia, wolność bycia sobą
Swoboda kojarzy się często z beztroską, która jest źle postrzegana w naszym społeczeństwie.
My jednak
Pozwalamy sobie być beztroscy wierząc, że wszechświat o nas dba, każdego dnia.
Zatapiając się zasnęliśmy, by rano przy świergocie ptaków, napisać ten tekst, ciesząc się nowymi spostrzeżeniami i doświadczeniami.
Dziękujemy za ten piękny czas w tym rejonie, teraz pojedziemy już na północ. A nie znalazłszy ciepłego hotelu z ciepłą wodą (bo solary słoneczne – miały mało słońca), z radością umyliśmy się w letniej wodzie z dachu landrynki, ciesząc się z tego, że nie musimy dzielić swojej energii pieniężnej z ludźmi, którzy chcą nas oszukać.
Pozwalam sobie otaczać się ludźmi szczerymi.
Pożegnanie z Turcją
Pożegnanie z Turcją 1-2 marca 2015
Jadąc w kierunku Cannakale zjechaliśmy w boczną drogę i znaleźliśmy się w jakieś innej energii, domostwa bardziej zaniedbane, ale przyroda jakaś lżejsza. Może to już Grecja zaczęliśmy się zastanawiać. Między gajami oliwnymi kwitły kwiatki dając wrażenie żółtego dywanika. Cała przyroda budzi się do życia z wielką radością. Choć ludzie wyglądają tutaj jakby mieli mniej luzu i radości niż wcześniej spotykani.
Znowu inna odsłona Turcji.
I tak w zachwytach nad wiosną dojeżdżamy do Canakkale, miasta gdzie można przeprawić się z Azji do Europy. Teren spętany wieloma walkami od niepamiętnych czasów, najsłynniejsza to bitwa o Cannakale w której poległo 131 000 ludzi.
Nie zdajemy egzaminu z wojny i walki, gdyż dajemy się wciągnąć w tutejsze energie i dochodzi między nami do kłótni.
Przeprawiamy się na drugą stronę do Kalitbahir (prom + 2 osoby 30 lirów ok 45 zł), przeprawa trwa dokładnie 11 minut.
Niedaleko miasteczka znajdujemy miejsce na nocleg nad samym kanałem z widokiem na gościnną dla nas Azję. Po kanale suną statki, od maleńkich po wielkie tankowce. Mamy wrażenie, że jesteśmy na wodnym szlaku, że wszystko płynie i my też suniemy ze spokojem przez życie.
Policja patrolująca teren składa nam wizytę sprawdzając kim jesteśmy.
Mówiąc Good Night na odchodne, daje nam pozwolenie na spanie w tym miejscu.
Rano niesamowicie gości nas miasteczko Gelibolu ostatnimi smakami i klimatami Turcji.
Tak, smakami – jadąc przez Turcję, ma się wrażenie, że wszystko toczy się wokół jedzenia. Potężne pola uprawne gonią kolejne uprawy, zapach przemysłowych obór i tuczarni miesza się z zapachem powietrza. Jedzenie, jedzenie, jedzenie, cała ziemia służy do karmienia nas ludzi, a my jemy więcej, więcej i więcej ……….
Czy tak musi być ?
Myślę, że nie i idę w kierunku mniej, mniej, mniej…….. i wtedy czuję się lepiej .
Jednak jedzenie ma swój koloryt, gdy jest w fajnym wydaniu. Potrawy śmiejące się z garnków do przechodniów.
Cała sztuka kulinarna, sztuka jedzenia.
Jedzenia, czyli po oddychaniu głównej potrzeby ludzkości.
Potrzeby nasycania się energią innych istot aby żyć.
Mam nadzieję, że tak nie musi być i nie będzie. Że przestaniemy się zjadać nawzajem.
Jednak na razie cieszę się kolorytem dań i radością kucharzy.
Co na zakończenie można powiedzieć o Turcji:
Świetne drogi, herbatka wszędzie i zawsze, ciekawa kuchnia (cała masa garkuchni na ulicach, gdzie jest wybór świeżych dań), źródła termalne (Kaplicari, bądź termal hotel), wspaniałe łaźnie i ludzie którzy są obecni w tym co robią, którzy mają czas dla Ciebie (ale to zobaczyliśmy dopiero w Grecji).
Dziękujemy Turcji za cudowną gościnę, za magiczne Pammukale i za ludzi których spotkaliśmy na drodze, za otarcie naszej energii braku akceptacji.
Napisanie tego zajęło nam wiele czasu, gdyż pisanie o niskowibracyjnym świecie (3D) jest dla mnie trudne, dlatego teraz gdy będę miała problem z pisaniem, będą to tylko suche informacje i zdjęcia.
I tak będzie………jakiś czas.