turcja
now browsing by tag
Pożegnanie z Turcją
Pożegnanie z Turcją 1-2 marca 2015
Jadąc w kierunku Cannakale zjechaliśmy w boczną drogę i znaleźliśmy się w jakieś innej energii, domostwa bardziej zaniedbane, ale przyroda jakaś lżejsza. Może to już Grecja zaczęliśmy się zastanawiać. Między gajami oliwnymi kwitły kwiatki dając wrażenie żółtego dywanika. Cała przyroda budzi się do życia z wielką radością. Choć ludzie wyglądają tutaj jakby mieli mniej luzu i radości niż wcześniej spotykani.
Znowu inna odsłona Turcji.
I tak w zachwytach nad wiosną dojeżdżamy do Canakkale, miasta gdzie można przeprawić się z Azji do Europy. Teren spętany wieloma walkami od niepamiętnych czasów, najsłynniejsza to bitwa o Cannakale w której poległo 131 000 ludzi.
Nie zdajemy egzaminu z wojny i walki, gdyż dajemy się wciągnąć w tutejsze energie i dochodzi między nami do kłótni.
Przeprawiamy się na drugą stronę do Kalitbahir (prom + 2 osoby 30 lirów ok 45 zł), przeprawa trwa dokładnie 11 minut.
Niedaleko miasteczka znajdujemy miejsce na nocleg nad samym kanałem z widokiem na gościnną dla nas Azję. Po kanale suną statki, od maleńkich po wielkie tankowce. Mamy wrażenie, że jesteśmy na wodnym szlaku, że wszystko płynie i my też suniemy ze spokojem przez życie.
Policja patrolująca teren składa nam wizytę sprawdzając kim jesteśmy.
Mówiąc Good Night na odchodne, daje nam pozwolenie na spanie w tym miejscu.
Rano niesamowicie gości nas miasteczko Gelibolu ostatnimi smakami i klimatami Turcji.
Tak, smakami – jadąc przez Turcję, ma się wrażenie, że wszystko toczy się wokół jedzenia. Potężne pola uprawne gonią kolejne uprawy, zapach przemysłowych obór i tuczarni miesza się z zapachem powietrza. Jedzenie, jedzenie, jedzenie, cała ziemia służy do karmienia nas ludzi, a my jemy więcej, więcej i więcej ……….
Czy tak musi być ?
Myślę, że nie i idę w kierunku mniej, mniej, mniej…….. i wtedy czuję się lepiej .
Jednak jedzenie ma swój koloryt, gdy jest w fajnym wydaniu. Potrawy śmiejące się z garnków do przechodniów.
Cała sztuka kulinarna, sztuka jedzenia.
Jedzenia, czyli po oddychaniu głównej potrzeby ludzkości.
Potrzeby nasycania się energią innych istot aby żyć.
Mam nadzieję, że tak nie musi być i nie będzie. Że przestaniemy się zjadać nawzajem.
Jednak na razie cieszę się kolorytem dań i radością kucharzy.
Co na zakończenie można powiedzieć o Turcji:
Świetne drogi, herbatka wszędzie i zawsze, ciekawa kuchnia (cała masa garkuchni na ulicach, gdzie jest wybór świeżych dań), źródła termalne (Kaplicari, bądź termal hotel), wspaniałe łaźnie i ludzie którzy są obecni w tym co robią, którzy mają czas dla Ciebie (ale to zobaczyliśmy dopiero w Grecji).
Dziękujemy Turcji za cudowną gościnę, za magiczne Pammukale i za ludzi których spotkaliśmy na drodze, za otarcie naszej energii braku akceptacji.
Napisanie tego zajęło nam wiele czasu, gdyż pisanie o niskowibracyjnym świecie (3D) jest dla mnie trudne, dlatego teraz gdy będę miała problem z pisaniem, będą to tylko suche informacje i zdjęcia.
I tak będzie………jakiś czas.
Gnanie przez życie? To stan umysłu? Nadmorska Turcja
Nadmorskie kurorty 27 luty 2015- 1 marca 2015
Nie nasyceni do końca błogością Pammukale ruszyliśmy dalej w kierunku Izmiru, rekompensując tę potrzebę w centrach handlowych. Galeriach iście europejskich, gdzie miało się wrażenie, że jest się w jakimś dużym europejskim mieście, a nie kraju muzułmańskim.
Szukaliśmy nie wiedzieć czego, bawełnianych rzeczy z bawełny rosnącej obok? A może czegoś innego? Szczerze powiedziawszy chyba chcieliśmy zabić wewnętrzny brak spełnienia w Pammukale.
Dlaczego nie można pozwolić sobie na bycie w błogości, tylko trzeba gonić za czymś ulotnym dźwięczało w głowie.
Skąd przymus nieustannego ruchu i robienia czegoś?
Za czym gnamy?
Pytania, które od lat zadajemy sobie, zwalniamy, wręcz stajemy, a dalej mamy wrażenie, że gnamy.
Kto, co gna i za czym?
I tak w tym gnaniu spaliśmy na stacji benzynowej przy autostradzie, aby być w tym ferworze działania, ruchu, emocji.
Rano ruszyliśmy dalej, już wcześniej zapraszało nas miasteczko Akcay na samym wybrzeżu Morza Śródziemnego. Dając odpowiedź na gnanie.
Miasteczko – kurorcik dla miejscowych gościł nas herbatką na ulicy, od Pana z agencji nieruchomości (taka bezinteresowna gościna, bez słów). Panami wypiekającymi miejscowe naleśniki, czy makaron, ryżem sprzedawanym z wózka.
Spokojem i energią relaksu, skrzatami z których jeden zechciał pojechać z nami. Tak, tak zaczęliśmy być w królestwie skrzatów.
Nie wiedzieć jak zszedł nam cały dzionek, zresztą czy trzeba tak myśleć że zszedł ?
Czy trzeba udowadniać, że na coś sensownego?
Może lepiej zadać pytanie, czy było nam dobrze? Czy byliśmy w tym czasie na swojej drodze życia?
Na nocleg zaprosił nas 1000 letni gaj oliwny nad samym morzem, przy resztkach starej brukowanej nadmorskiej (starożytnej) drogi.
Energia …………… trudna, walk religijnych i nie tylko, wiele dusz dalej jest na posterunku.
Jednak ochrona drzew dała nam w miarę spokojną noc.
Radosne błogie Pammukale
Radosne Pamukkale 25-27 luty 2015
Droga do Pammukale to droga do światła. Od naszego targowego miasteczka Cayu, zrobiła się przyjazna i sympatyczna. Poprowadzona wąską doliną między ośnieżonymi górami. Gdzieniegdzie pasterze z owcami, tak sielsko anielsko. Do tego kolory zielonego ozimego zboża i pojawiające się kwiaty, a przed nami słońce, które w różnych odsłonach wychodziło zza chmur. Tworząc swoisty spektakl kolorów i kształtów.
Droga do raju, światła…..
Jak pokaże nam się Pammukale? Dźwięczało w głowie, przecież to jedna z głównych atrakcji turystycznych Turcji – zona turystyczna w najwyższej formie.
Gdzieś mamy dystans do takich miejsc.
Pammukale od razu zaprosiło nas na nocleg w bardzo spokojnym miejscu , obok oliwnego gaju. Rano nad nami przelatywały balony z turystami. Czyżby znak lekkości ….
Do tego wiosna, która wciągnęła nas swoim kolorytem kwietnych łąk. Gdzie żółć kontrastowała z czerwienią, ciesząc się ze swojego pięknego życia.
A samo Pammukale wstęp 25 lirów (ok 40 zł) od osoby za zwiedzanie dużej części antycznego miasta Haria……….. i tarasów Pammukale.
Na tarasach jest poprowadzona ścieżka dla turystów gdzie można spacerować boso, grzejąc nogi w przepływającym termalnym strumyczku. Dookoła piękne ośnieżone góry i antyczne miasto. Zwane świętym z uwagi na cudowną wodę.
Miejsce magiczne. Poranek był chłodny i mało słoneczny. Jednak my oddawaliśmy się kontaktowi z tym miejscem. Wzrokowo nie pokazywało nam się pięknie, jednak energetycznie była to poezja, świat ludzi czy świat Bogów, 3 wymiar czy 5, a może już 7. Wszystko gdzieś było ziemskie, a przy tym boskie jednocześnie. Biel pozwalała przejrzeć się naszym intencjom. Co dajesz to dostajesz, to miejsce nic samo nie transformuje, jest tylko lustrem nas samych.
W bieli jest wszystko i nic zarazem.
Biel, która tutaj zlewała się z białym niebem. Było wszystko i nic zarazem.
Tutaj była wielka radość spotkania, nasza i turystów z Azji, którzy z niesamowitą lekkością i radością cieszyli się tym miejscem, tworząc sympatyczny koloryt.
Podeszliśmy pozwiedzać ruinki antycznego miasta, kiedyś wielkie, przy cudownej wodzie, teraz w ruinach. Idziemy do teatru, gdzie ma się wrażenie, że na dole toczy się spektakl, a na górze siedzą widzowie. Jakby nie wiedzieli, że nie ma ich już na tym świecie.
– Wy nie żyjecie już w tym świecie – staraliśmy się mówić.
– Tak, a jak żyć w tych ruinach, które staracie się nam pokazać?– zdało się słyszeć w odpowiedzi
– To wasze miasto 2000 lat później – tak wygląda – odpowiadaliśmy
– Wielka nasza tragedia – odpowiedzieli i może część z nich podążyła w kierunku światła
Może tak samo my, gdy zobaczymy nasz świat za 2000 lat będziemy zdziwieni degradacją materii o którą zabiegaliśmy całe życie.
Dlatego trzeba ją używać i cieszyć się nią, tym co sprawia nam przyjemność.
Bo to czy coś mamy czy nie, nawet materialnego zależy od tego czy Bóg nam to da, czy prosimy bez programów sabotujących, czy odważymy się przyjąć i ile w tym będzie emocji.
A nasza kontrola i oszczędność na niewiele tutaj się zda.
My też oprogramowaliśmy nasze ograniczenia .
Zawsze bowiem słyszałam, że ja chcę wszystko w życiu – a w nim nie można mieć i robić wszystkiego.
Jak podróżuję – to nie mam domu, ciuchów jakich chcę itp.
Pozwalam sobie dobrze wyglądać, być dobrze ubrana, mieć dom, a przy tym podróżować i cieszyć się życiem w obfitości.
Bartkowi wychodziły programy, że nie może mieć drogich rzeczy bo zaraz je zniszczy. Jako zdolny inżynier od dziecka miał zdolność rozkręcania wszystkiego, większość udało się złożyć z powrotem, jednak czasem się nie udawało i to wpajało się w pamięć jego i rodziców.
Pozwolić sobie na obfitość to nie znaczy maksymalnie żyć na kredyt, na długach czy w inny negatywny sposób dążyć do materii, tylko pozwolić sobie prosić o to – co tak naprawdę chcemy, a potem z pełną konsekwencją iść za tym.
I tak gdy pozwoliliśmy sobie na wszystko co nam sprawia radość, otwierając się na dary wszechświata bez lęku i sabotowania materialnych dóbr.
Wyszło słońce, pozwalając nam się skupić na pięknie wapieni.
Aż na początku oczy bolały od ilości światła, światło odbijało się od światła.
Moje słowa są zbyt ubogie jak na razie, aby oddać to piękno, magię i spokój którego tutaj doświadczyliśmy. Dobrze, że są zdjęcia które może choć w części pokażą piękno tego miejsca. Miejsca gdzie człowiek jednoczy się z Bogiem, ciało z duszą.
Dziękujemy za to boskie ugruntowanie na naszej pięknej ziemi.
Pammukale zostanie w naszym sercu.
A na wieczór pojechaliśmy do miasteczka Karahayil znajdującego się 5 km od Pammukale z basenami termalnymi, ale przede wszystkim z lokalnym turystycznym życiem (bez wielkiej turystycznej zony), knajpki z lokalnymi naleśnikami Gozleme (cieniutki naleśnik z nadzieniem mięsnym, serowym lub szpinakowym – pieczonym w piecu opalanym drewnem) , pide, czy innymi lokalnymi specjałami prosto z pieca opalanego drzewem i w stylu tureckiej prowincji. Na ulicy sok z granata i pomarańczy . Małe lokalne, rodzinne biznesy, a jakże sympatyczne, bez blichtu i nadęcia. Tak po prostu z radością.
I tak w spokojnej radości pokazało nam się Pammukale, uświadamiając nam po raz kolejny, że gdy odpuszczamy lęki i pozwalamy sobie żyć w 100% również na materialnym poziomie pojawia się radość, lekkość, obfitość i miłość.
Po spokojnej nocy na naszym „starym” miejscu obudzili nas piękny słoneczny poranek, zapraszający wręcz do dłuższego pobytu.
Jednak zdecydowaliśmy jechać dalej w kierunku Izmiru, a nie nacieszyć się tym miejscem tak na maksa.
Czasami mam wrażenie, że chcę więcej doświadczać, gonić za emocjami, nie pozwalam sobie trwać w tym co mi na ten moment pasuje.
Nawet nie szukam czegoś lepszego, ale nie pozwalam sobie na błogość, bo gdzieś kiedyś się do niej przywiązałam i goniłam za nią, teraz zakładam, że jest czymś „złym”i lepiej od niej trzymać się z daleka
Otwieram się na błogość i pozwalam sobie często doświadczać tego stanu bez gonienia za nią i przywiązywania się do niej.
A samo Pammukale potrzebuje bardzo wsparcia i energii w swojej ziemskiej wędrówce, obecnie ludzie próbują z niego zrobić muzeum. Woda która kiedyś dymiła na dużej przestrzeni sycąc swoją parą całe otoczenie, teraz jest wypuszczana na niewielkiej powierzchni, a reszta gromadzona i umieszczana w basenach hotelowych dla turystów.
Na pewno skały całkiem inaczej wyglądałyby, gdyby były mokre od spływającej po nich wody. Ile miałyby więcej światła!
Choć może stanowiłyby wtedy za duże lustro dla nas samych????
I znowu cena sławy i blasku. Ktoś powie cena dostosowania.
Kiedyś skała Pammukale służyła jako sanatorium, bo takie było zapotrzebowanie, a teraz już prawie martwe służy do oglądania.
A co na to duchy miejsca?
My dziękujemy jeszcze raz za ten cudowny czas, za tę magiczną wiosnę w iście królewskim wydaniu, za gościnę i niesamowity spokój.
A miejsce pożegnało nas słońcem i blaskiem, zapraszając znów. Może tym razem na dłuższy pobyt w błogości.
Pozwalam sobie na błogość w pełnej świadomości każdego dnia.
Kopadocja zimowa i nerwowa
Kopadocja zimowa nerwowa 23-24 luty 2015
Jechaliśmy przez rolnicze tereny świetnymi tureckimi drogami. Już dawno nie widzieliśmy tyle ingerencji w przyrodę. Każda przestrzeń zagospodarowana. Czy na pewno potrzebujemy tyle jeść? Reklamy nawozów sztucznych, pestycydów, świat wojny z przyrodą.
Świat jedzenia……
I tak dojechaliśmy do Kopadocji do Goreme stanowiące gdzieś jej turystyczne serce.
Wieczorem rozświetlone pełne turystów, szczególnie z Azji, co tu się dzieje w sezonie ? – brzęczało w głowie. Takie kolejne zderzenie z dzisiejszym światem. Turcja jakże inna niż ta widziana przez setki kilometrów.
Odwykliśmy od podziału światów, może czasem denerwowaliśmy się na Kaukaz, ale dualności tam prawie nie było.
Choć muszę przyznać szczerze, że po pół roku braku kolorowych sklepików miałam dużą radość w chodzeniu po nich i oglądaniu towarów.
Emocje zaczęły się gdy nie mogliśmy znaleźć miejsca na nocleg. Czuliśmy się trochę pogubieni w tych energiach, czasu na oswojenie było mało i nic nas fajnego po ciemku nie przyciągało.
Emocje szły nie wiadomo o co, jednak nasze duszy czuwały i udało nam się znaleźć nocleg na punkcie widokowym Ortahisar.
Emocje były spore, że na nawet policja zainteresowała się nami. Jednak z braku znajomości języków zostawiła nas w spokoju.
Świat walki wdarł się kolejny raz w naszą przestrzeń pokazując, że jeszcze nie jesteśmy wolni od niego. Bo cała Kopadocja to walka. Przede wszystkim religijna.
Rano dostałam przekaz .
Jedzenie nie ma nic naprawdę wspólnego z emocjami. Jesteśmy tak wychowani, że jak dziecko krzyczy, płacze, uspokaja się go jedzeniem. Daje coś żeby zamknąć mu usta, aby nie mógł krzyczeć, płakać. A nic to nie ma wspólnego z emocjami, które dzieją się w środku.
Dlatego trzeba rozpoznać emocje, a nie je chować, wypierać, a do tego służy jedzenie.
Dlatego narody najbardziej cywilizowane są najgrubsze i jedzą najwięcej. Może to ma związek z byciem na POKAZ???
Już teraz wiem, że jedzenie nie rozpuszcza emocji, tylko zamyka możliwość mówienia o nich. Pozwalam sobie patrzyć na emocje świadomie.
I tak poczyszczeni przez tutejszą przestrzeń z radością udaliśmy się na zwiedzanie Kopadocji. Śnieg utrudniał wjazd w drogi gruntowe, więc zostaliśmy przy głównych.
Największe wrażenie zrobił na nas zamek Uchisar z widokiem na całą Kopadocję, jak z lotu balonem – których tu pełno.. Mieliśmy wrażenie, że cała chce się nam zaprezentować, nawet zaczęło słońce przebłyskiwać.
Iglice skał idących do nieba, szukających Boga.
Setki, a może tysiące pięknych stożków układających się w różne kształty. Świat nerwowości, jednostki, jej emocji.
Piękno emocji.
Iście wariackie podejście.
Rozpoznaję intencje tworzenia i zachwycam się z miłością nad pięknem, transformując początkowe energie.
A na piękne kopeczki popatrzcie sami.
W sklepiku z kamieniami koło zamku przyciągnął mnie cytryn i foksit.
Foksit wyciąga światło w ciemności. Pokazuje nam, że to wszystko co ciemne można transformować, piękne kolorowe światło.
Energia tworzenia, nie zostaje na wieki, my mamy możliwość jej transformacji.
Mam moc transformacji wszystkiego tego co nie powstało w miłości
A cytryn jak balsam, rozświetla swoim biało złotym światłem całą przestrzeń wokół czyniąc ją lekką i radosną.
Dziękuję cudownym kamykom, które chciały zawitać w moje życie. Przynosząc siłę transformacji przeszłości w światło i miłość.
Mam moc transformacji mojej przeszłości w światło i miłość.
Kopadocja miała dla nas jeszcze jedną niespodziankę. W Goreme znajduje się Open Air muzeum, w którym pokazane jest jak żyli ludzie tutaj kiedyś.
Generalnie uwielbiam kamienie, jednak kamienne miasta domy nigdy mnie nie fascynowały, nie wiedzieć dlaczego. Tłum turystów spory, a cena wejścia 50 lirów (75 zł.) daje nam pretekst nie wgłębiania się w tamtejsze energie.
Jednak w knajpce koło muzeum sprzedają świeżo wyciskany sok z granatów. Wyciskany na wyciskarce do pomarańczy, bez obierania każdego ziarenka, tylko przekroić i wyciskać.
Ciekawe czy biały miąższ daje posmak, zaczęliśmy się zastanawiać. Pamiętając nasze soki robione z cudownych granatów z Nagornego Karabachu. Wtedy gdy próbowaliśmy zemleć na maszynce razem z białym miąższem smak był gorzkawy.
Spróbujemy tego soczku zapadła decyzja cena za 0,5 litra tylko 10 lirów (15 złotych) i Pani robi na naszych oczach z bardzo czerwonych granatów.
Pierwszy łyk …………….. konsternacja.
Co to jest?
Smakuje Ci to – pytam Bartka.
No nie, ale posmaku miąższu nie ma – stwierdza dyplomatycznie.
I znów dziękujemy Bogu wszechświatowi, że dał nam możliwość nacieszenia się cudownym smakiem granatów w Armenii, że wiemy jak to może smakować. I myślę, że z czasem będziemy wybierać tylko to co ma smak, a nie to co jest uprawiane na wysokość plonu.
Dziękujemy Kopadocji za piękne lekcje, może mało przyjemne, ale dosadne.
Urodziny w gościnnej Turcji
60 godzin w gościnnej Turcji z urodzinowym akcentem 28-31 sierpnia 2014
Turcja powitała nas bardzo gościnnie . Najpierw pokazała miasteczko przy graniczne , gdzie poszliśmy po pieniądze do bankomatu . Pokazała jego wieczorne życie
Potem pozwoliła przejechać szybko i sprawnie przez Stambuł (jechaliśmy około północy) aby na koniec dnia , a może już w późną nocą znaleźć nocleg na parkingu przy autostradzie , w tak osłoniętym miejscu, że prawie nie było słychać drogi .
I znowu tak jak na początku w Bułgarii , wzięto nas za rękę prowadzono.
W nocy było chłodno , wręcz zimno ,a i ranek obudził nas chłodem , zachmurzonym niebem .
Co to jest ???
czy to prawda ???
Wczoraj nic tego nie zapowiadało , taki wielki prezent wszechświata . Prezent na urodziny . Cudowny prezent od wszechświata . Prezent który trwał cały dzień , dając ochłodzenie czasami deszczyk , a temperatura oscylowała w granicach 20-25 stopni przy zachmurzonym niebie . Idealna pogoda do jazdy . Rześko , przyjemnie
Może ładniej pokazałaby nam się droga w pełnym słońcu, ale przy zachmurzonym niebie i w „niskiej” temperaturze sprawiła nam więcej radości .
Taki ideał dawania .
Często dajemy innej osobie to , żeby nas zapamiętała podziwiała , chcemy pokazać się jak najlepiej , często zapominając o tej osobie i jej prawdziwych potrzebach . A tutaj dostaliśmy coś o czym nawet nie próbowaliśmy marzyć , nawet nie wyobrażaliśmy sobie, że taka pogoda na tej szerokości geograficznej o tej porze roku jest możliwa .
Dziękujemy za ten cud
A potem zdarzały się kolejne , jechaliśmy w kierunku granicy z Gruzją , gdy na jednej z przełęczy na autostradzie Ankara – Stambuł zaprosiła nas potężna galeria z masą knajpeczek . A w knajpeczkach istne jedzeniowe szaleństwo .
Przykład tego, że mamy jeszcze programy celebrowania urodzin jedzeniem, a tutaj wszystko takie ładne , często robione ręcznie na naszych oczach .
Chodzimy między knajpeczkami sycąc wzrok potrawami . Bartek zajada się najlepszymi lodami czekoladowymi w historii świata .
Próbujemy fasolki , a na koniec jemy ciasto z nadzieniem pistacjowym . Wszystko fajnie cudowny prezent , ale dlaczego on odbiera nam, witalność , rześkość energię zamiast dodawać . Prezent pogodowy dodał nam energii , a prezent systemowy, jedzeniowy odebrał .
Byliśmy szczęśliwi gdy to próbowaliśmy , kupowaliśmy umysł chciał więcej, więcej mówił
masz przecież urodziny wolno Ci
No właśnie co wolno????
Obeżreć się ????
Dlaczego ????
Może ten program był dobry w czasach kiedy brakowało jedzenia i na święta , urodziny itp. było go dostatek , ale teraz w czasach nadmiaru , jest totalnie zbędny
Mi pojawił się program , ze muszę mieć zdanie na temat kuchni przejeżdżanych krajów co prawda bez mięsnej , ale muszę próbować . .
A przecież to nie jest mój cel . Mój cel to próbowanie tego do czego zaprosi mnie wszechświat czym poczęstuje i to w niewielkiej , bardzo niewielkiej ilości .
Dziękujemy temu miejscu za cudowną gościnę zarówno w znaczeniu fizycznym ucztę smaków , jak i duchowym , mentalnym pokazanie rządzących nami programów .
I to nie koniec , prezentów , cudów urodzinowego dnia
bardzo lubimy termalne wody , lecz w Turcji termalny basen . W 40 stopniowym słońcu . Chyba nie możliwe , a tutaj wszechświat o wszystko zadbał .
Dał odpowiednią pogodę i basen Cavundur Termal (www.cavundurkaplicasi.com) 150 km od Ankary i 390 od Stambułu . Woda o temperaturze 40-45 stopni i bogatym składzie minerałów . Można iść do basenu wspólnego tzn wspólnego dla kobiet bądź dla mężczyzn za 10 lirów od osoby (ok 15 zł. Od osoby) w dużych okrągłych pomieszczeniach . Można również wziąć pomieszczenie rodzinne tzn maleńki basen z własnym Wc i prysznicem i jednym leżakiem za 35 lirów( 50 zł.) .
Uwielbiam się kąpać nago, mieć kontakt z woda na całej powierzchni , czuć się dzieckiem wszechświata takim ledwo co stworzonym . Dlatego bierzemy rodzinny pokoik i cieszymy się wodą . Przypomina nam to trochę Sklene Teplice od których zaczęliśmy naszą podróż , z naszą ulubioną 42 stopniową jaskinią . Tutaj może nie jest tak ładnie , ale woda i stężenie pary wodnej w pomieszczeniu bardzo podobne . Przenikamy się z wodą , zostawiając jej miłość i radość , a biorąc nierozluźnione i spokój, taką siłę miękkości i łagodności . Tego co bardzo nam potrzeba w życiu . Taki kolejny cud tego dnia . Spotkania z wodą są krótkie potem następuje schłodzenie pod prysznicem i odpoczynek i powtórka . Godzinka mija , a my czujemy się przesądzeni przez wodę . Temperatura rozbiła stare schematy , a łagodność wody wpłynęła tam wypełniając wolne przestrzenie .
Dziękujemy za tę łagodność i miękkość . Za ten cudny czas .
Woda z tego źródełka dobra jest na reumatyzm , bronchit , Astmę …..
Zawiera m.in. magnez
Nie śniliśmy o takich cudnych prezentach . Dziękujemy przestrzeni , Bogu za ten cudowny dzień , ten piękny czas .
Następny dzień to jakaś czarna dziura jeden z tych dni gdy mówimy „no fajnie” ale poza tym robimy tylko przelot . Zaprosiło nas miasteczko Unye na spacerek po targu , molu i centrum. Nakarmiło zupką i powiedziało jedzcie dalej .
Mijaliśmy kolejne bardzo prężnie budujące się miasta , by następnego dnia dotrzeć do miejscowości Rize – stolicy tureckiej herbaty , już w Kaukazie . Miasteczko jakże inne niż poprzednie na wybrzeżu , mające swój klimat . Poprzednie miasteczka nie były zakorzenione . Wcześniej najprawdopodobniej były mało zaludnione , a teraz zaczęły się rozrastać i ludzie przybyli tutaj za pracą , a miejscowych było za mało lub byli za słabi aby pokazać im sercem ten region . W rejonie Rize mieszka kaukaski lud Laz , którego jest 250000 , a 150000 zna jeszcze język regionalny . Poza tym Rize zawsze była ważna –
herbata w Turcji , czy jest coś ważniejszego ????
Patrząc na Turków modlitwa w meczecie przegrywa .
Więc rejon również ma znaczenie i za pewne swoją dumę . Co czuć
Nakarmiono nas pysznymi zupkami i orzechami laskowymi .
Jeszcze przed Trabzonem zaczęły się plantacje orzecha laskowego , przy drogach był sprzedawany w workach . Tu w miasteczku mogliśmy kupić małą ich ilość . Smak jak z najdzikszych górskich krzaków w utrafionym momencie zerwania . Poezja smaku .
Oczywiście piliśmy tutejszą herbatkę, ale ekspertami od herbaty nie jesteśmy . Bo jak by to było nie napić się tutaj herbaty . Zresztą najbardziej lubię doświadczać smaków rzeczy , związanych z danym rejonem w tym rejonie . Wtedy mają smak , są przesiąknięte energią tych miejsc ludzi .
Nie ma nałożonej na nie innej energii – pośredników, sprzedawców , koncernów . Jest produkt jego wytwórca , ewentualnie regionalny sprzedawca i moje ciało . Wszystko zaczyna się i kończy w danym rejonie .
Jemy pełnie danego produktu
Nakarmieni nasyceni podąrżylismy w kierunku granicy z Gruzji. Sycąc się pięknem pagórków porośniętych herbatą .
Dziękujemy za cudowną gościnę , za tę pogodę zachmurzoną z lekkim deszczykiem – zdjęcia nie są dobre , za tę rześkość , za cudownych spotkanych ludzi , za ucztę smaku , za cudowne urodziny .
Dziękujemy , że szybko , sprawnie (jak na nas) i w spokoju przemierzyliśmy tyle kilometrów ok 1600 praktycznie w 60 godzin
Z informacji praktycznych to wizę do Turcji załatwia się przez internet na stronie /https://www.evisa.gov.tr/pl/
jest wydawana na 180 dni z możliwością pobytu przez 90 i kosztuje 20 dolarów .
Autostrady są płatne , obowiązuje również system elektroniczny . Kupuje się na stacji benzynowej lub w punkcie przy autostradzie winietkę za 5 lirów i ląduje m.in. 35 lirów . Nam ta kwota wystarczyła na przejazd ok 600 km autostradami płatnymi i przejazd mostem przez Bosfor .
I chyba jeszcze nam sporo zostało .
Przy tym drogi są świetne , nie tylko płatne autostrady, ale również te nie płatne , również prawie autostrady.
Przy autostradach porobione takie małe miasteczka ze sklepikami , knajpkami , takie życie w drodze .
Przejechaliśmy przez Turcję ok 1600 km , nie zaglądaliśmy do miejsc przemysłu turystycznego , Turcja pokazała nam się bardzo łagodnie , ludzie również serdeczni uśmiechający się , ciekawi , bardzo pomocni – mimo problemów komunikacyjnych .
Pamiętam swój pobyt w Stambule z 20 lat temu . Pamiętam jeden wielki handel, naciąganie , bieganie za turystami, wpychanie i nachalność . Praktycznie na naszej trasie nie spotkaliśmy takich ludzi , no bardzo sporadycznie . Wszystko spokojne , w sklepach normalne ceny , tak samo na bazarze . Może można się targować , ale podejrzewam, że tak jak u nas .
Przesympatycznie
Ceny różne w zależności od miejsca my płaciliśmy lub widzieliśmy :
za herbatę w maleńkiej szklaneczce od ,65 – 3,5 (1-5 zł)
za zestaw herbaciany 10 lirów (15 zł.)
Zupa i dostatek chleba , często i woda 3-6 lirów (5-9 zł.)
owoce warzywa w podobnych cenach jak w Polsce , nawet czasami droższe. Droższe ziemniaki, ale one tutaj słabo rosną
Sery takie ciekawsze od 15-40 zł.
Oliwki 10-30 zł
Chleb ok 500 g raz kupiliśmy z chciejstwa bo prawie Pan wyciągał z pieca 3 zł.
Ciastko 2-12 lirów – hipermarket – dobra restauracja (3-18 z\l.)
Paliwo diesel 3,80 – 4,5 (5,7-6,7) w zależności od rejonu stacji zazwyczaj ok 4,40 lirów
Kuchnia –
zupy często bezmięsne kremy ziemniaczana, fasolowa czy robiona na specjalnym twardym chlebie z ostrą papryką , podawane z chlebem zawsze świeżym
Pozostałe dania w 99% mięsne ,bardzo dużo warzyw , ale łyżeczka mięsa zawsze jest . Kompletnie nie rozumieją , że ktoś może nie jeść mięsa , tym bardziej i mięsa i sera .
W modzie pizze chyba większej niż kebaby (jechaliśmy przez nie turystyczne rejony)
Dania leżą na ciepłych podgrzewaczach, nie spotkaliśmy mikrofali
Sztuka cukiernicza bardzo rzuca się w oczy , bardzo przyjemnie wejść do sklepu i sycić swoje oczy kolorami ciast , ciasteczek , tortów . Trochę gorzej z jedzeniem są zdecydowanie za słodkie
Napoje lemoniady i oczywiście herbata . Alkohol mało popularny
Toalety bardzo czyste i na stacjach benzynowych bezpłatne – duża zaleta kraju muzułmańskiego , zazwyczaj kucanki.
Ubranie – chodziłam w sukience na ramiączkach i nikogo to nie dziwiło (raz w miasteczku przygranicznym z Bułgarią 2 kobiety się z niesmakiem na mnie popatrzyły , poza tym jak u nas . No może mężczyźni i kobiety patrzyli czasem z ciekawością . Zero zaczepiania ze strony mężczyzn .
Kobiety ubrane różnie zazwyczaj chustki na głowach , poza tym jedne ubrane tradycyjnie inne po europejsku. Bardzo normalnie