Prezenty i gościnność
now browsing by category
Chaczapuri z zieleniną – powtórna gościnność magicznej Gurii
Chaczapuri z zieleniną – powtórna gościnność magicznej Gurii 4-5 stycznia 2015
Raz jeszcze zawitaliśmy w sympatycznej górskiej wioseczce usytuowanej na wzgórzach przy drodze do Bakmaro.
Już podczas pobytu w Batumi odwiedziliśmy księgarnię i zakupiliśmy książkę o oczyszczaniu organizmu i leczeniu ziołami. Zrobiliśmy to z myślą o sympatycznej rodzince z Gurii, która gościła nas w czasie Świąt Bożego Narodzenia, dając wspaniały i zarazem egzotyczny sposób na spędzenie Wigilii.
Wioseczka przywitała nas strugami subtropikalnego deszczu. Potoczki przemieniły się w rzeczki. To doskonała pogoda by w tradycyjny sposób zmielić kukurydzę na mąkę.
I tak w sympatycznym, elfim młyneczku wrzało tym razem od roboty. Woda doprowadzona rurą napędzała koło młynka wodnego.
We wnętrzu na kamiennym żarnie powoli mieliła się kukurydza na mąkę. Doglądający ją, młody gospodarz zaprosił nas do domu.
Zostaliśmy powitani przez Georgika i Mery jak dawno nie widziani dobrzy znajomi. I tym razem gościnność przechodziła nasze wyobrażenie, na nic nie zdały się nasze zapewnienia, że przecież wiedzą że prawie nic nie jemy.
Gospodyni odpuściła dopiero jak razem z kiszonkami było na stole 18 dań! Nastąpił czas kiedy mogliśmy w końcu porozmawiać o ziołowych sposobach leczenia dolegliwości gospodarzy. Tylko czy na pewno jest im ono potrzebne! Zaskoczeniem dla wszystkich było nieoczekiwane pojawienie się Georgika z workiem mąki na plecach! Ten krzepki 78 letni mężczyzna przyniósł na swoich plecach przewiązany linką około 25 kilogramowy worek (podobny wagowo do mojego gongu), niosąc go około 200 metrów pod górkę po rozmiękłej, śliskiej i wąskiej ścieżce!
Jak wspomina nosił w sile wieku po dwa 100 kg ciężary pod pachami naraz.
Tym razem Mery dała się namówić na zrobienie chaczapuri z zieleniną którą przywieźliśmy z bazaru. Naszą intencją było pokazanie że podobnie jak w Nagornym Karabachu można przyrządzić danie z ziół, które będzie równocześnie leczyć.
Dla mieszkańców tych gór o jeszcze bogatej roślinności dzikiej w tym i ziół , ta forma leczenia była bliska i należy ją wskrzeszać.
Tym bardziej że już sami nas informują o nieskuteczności leczenia chemicznego. Potrawa podobna do Żyngelov hasa wszystkim smakowała i obiecywali że wiosną będą zbierać świeże dzikie zioła, aby wzmocnić organizm w sposób naturalny.
A skrzaty tym razem zaprosiły na imprezę skrzacie kobiety……. Były rozmowy o skrzacim życiu, współistnieniu z człowiekiem, miejscach mocy , oraz wesoła zabawa do białego rana. Giro fascynat surfingu pływał na rwących strumieniach na desce wystruganej z kory……..
Sowy hukały, a deszcz przygrywał do tańca.
Radosne strażniczki Archaniołów – Monastyr Erketi
Radosne strażniczki Archaniołów Monastyr Erketi 26 grudnia 2014
Radość Bożego Narodzenia i młodości, radości sióstr w monastyrze prawosławnym Erketi.
Mary widząc naszą radość w kapliczce na wzgórzu, obiecała, że następnego dnia pojedziemy do monastyru położonego 3 km od jej domu.
Mery – Adjarka wychowana w rodzinie muzułmańskiej, 15 lat temu przeszła na chrześcijaństwo i bardzo go polubiła, nie wyobraża sobie niedzieli bez wizyty w cerkwi.
Teraz też bardzo cieszyła się, że może pokazać nam to cudowne miejsce.
Sama cerkiew powstała ok. VI wieku, w środku znajdują się zachowane stare drzwi z drzewa winogronowego – jak mówiła oprowadzająca nas siostra symbol tego, że wszystko można wymodlić. Malowidła naścienne powstały ok XII-XVII wiek (czekają na konserwację), obok kościółka znajduje się święta woda.
Jest to monastyr pod wezwaniem głównych archaniołów.
A monastyr usytuowany jest na szczycie wzgórza z widokiem na całą rozległą dolinę, oraz ośnieżone o tej porze góry. Widok jak z bajki.
Czując energię miejsca podejrzewam, że kościół zaanektował sobie stare miejsce kultu.
Obecnie wybudowano obok monastyr, gdzie mieszka od 5 lat około 20 sióstr.
Większość to młode, piękne, radosne dziewczyny które swoją energią jeszcze wzmacniają to miejsce. Energią miłości, prostoty, radości, wiary.
Takiej dziecinnej naturalnej, wręcz naiwnej, a przy tym niesamowicie pięknej.
Mary wprowadziła nas w ten świat, opowiadając również siostrom o nas.
Siostry z radością pokazały nam swój świat. Chwaliły się apartamentem samego patriarchy (2 pokoiki, łazienka) w którym mieszka, gdy do nich przyjeżdża.
Pokazywały salę na 200 osób, gdzie mogą robić przyjęcia. Była tam choinka i nawet gdzieniegdzie skrzaty.
Potem zaproszono nas do kuchni, gdzie było ciepło i toczyło się życie zakonu.
Siostry przygotowywały ciasteczka dla patriarchy do którego jadą w niedzielę. Nas również nimi ugoszczono. Jedna z sióstr malowała ikony, a nad nią wisiała czapka skrzata.
Radość u większości sióstr gościła w każdej czynności. Gdym pierwszy raz była w kościele prawosławnym pomyślałabym, że tak jest (niestety jest jak wszędzie). Choć i tutaj zdarzyła się siostra, która fanatycznie i namolnie wypytywała nas dlaczego nie mamy krzyżyków.
Fajnie było obserwować niesamowitą radość ze spotkania innych siostr i napięciem u tej siostry. Co wybieram?
Wybieram niewinną, prostą, dziecinną radość każdego dnia.
Jakże to było czytelne. Mary poopowiadała o naszym samochodzie – domeczku, więc siostry z radością go oglądały. My podarowaliśmy im nasionka kwiatów i warzyw – dzięki Ani z www.obliczagruzji.pl wzięliśmy z Polski trochę i mamy na radosne prezenty (tutaj nasion jest mało i są drogie).
Siostry podarowały nam ikonę Archanioła Zbawiciela, Chroniciela, a my w zamian szybko i spontanicznie wręczyliśmy siostrze malarce Świętego Serafina robiąc jej wielką radość.
Energia była tak niesamowicie radosna, wysoka i podniosła, że siostry wymyśliły, że może byśmy się ochrzcili na prawosławie.
Zrobiło się jeszcze bardziej radośnie.
Nie chcieliśmy wchodzić w niuanse naszej wiary, i jednak stwierdziliśmy, że zostaniemy przy swojej.
Źródełko nam się nie pokazało, a może zagrodzono nam do niego dostęp?
Gdyż siostra „od krzyżyków” stwierdziła, że woda lepiej działa po błogosławieństwie Matki Przełożonej i nie ma po co tam iść. Zresztą i tak trzeba jej zgody.
Widać było, że ma silną potrzebę chronienia tego miejsca przed „obcymi”.
Odpuściłam spontanicznie. Czując, że jak na razie miejsce jest w dobrych energiach, choć wiadome jakaś część chce powiedzieć, to nasze prawosławne innym się nie należy.
Miejmy nadzieję, że miejsce się ochroni i będzie wzrastało w energii miłości, radości, młodości. Czego mu bardzo życzymy.
Na pewno jak będziemy w pobliżu, z wielką radością znów je odwiedzimy.
A w samym zakonie kobieta może się zatrzymać na zasadach uczestnika w życiu zakonu. Bardzo nas namawiali na pobyt. Bartkowi chcieli załatwić pobyt w męskim monastyrze.
Podziękowaliśmy za cudowną gościnę, za energię przy której wznieśliśmy się gdzieś wysoko w świat wewnętrznej miłości i radości. Miłości w oczach i duszy.
Dziękujemy Wam cudowne duszyczki, na długo zostaniecie w naszych sercach.
Jesteście dla nas cudownymi nauczycielkami radości w duszy.
Świąteczna gościna – refleksje o kolorowym świecie
Świąteczna gościna – refleksje o „kolorowym świecie” 25-26 grudnia 2014
Skrzaty po nocnej imprezie były troszkę nieprzytomne. Przestrzeń była cudownie otwarta, cała przyroda zapraszała na wycieczki. Na górce nad nami był domeczek w którym wieczorami paliło się światełko. Teraz w sadzie pomarańczowym ktoś zbierał owoce. Pomachałam do nieznajomej, ona odmachała. Od słowa do słowa zostaliśmy zaproszeni do domu Mery i jej 27 lat starszego męża Georgika. Może mniej do domu, a bardziej do kuchnio-jadalni gdzie toczy się życie w dzień.
Mary zaraz pobiegła aby coś przygotować do jedzenia.
Zaczęło się od chaczapuri, potem mczadi przepisy http://brygidaibartek.pl/bozonarodzeniowa-uczta/
I tak spędziliśmy cudowne 2 dni, z tymi niesamowitymi ludźmi.
Popadaliśmy w refleksje nad samowystarczalnością, nad zdrowiem, nad tym jak prosto może manipulować ufnymi i otwartymi ludźmi system którego nie znają i jak na starość dopiero może można pozwolić sobie na prawdziwe uczucia. Mieliśmy niesamowitą ucztę duchową pierwszego dnia świąt, szczególnie gdy po południu poszliśmy z Mery na okoliczne wzgórze, do cudownej kapliczki, postawionej na miejscu starego miejsca kultu.
A jak żyją Ci serdeczni ludzie.
Tradycyjny dom regionu Guria to drewniany dom z grubych desek. Posadowiony jest metr nad ziemią, a słupach drewnianych lub obecnie betonowych. Parterowy lub co świadczy o zamożności – piętrowy, z dość płaskim kopertowym dachem. Częściowo lub w całości otoczony balkonami. Ze względu na upalny klimat jest nieszczelny i przewiewny. Dom zachowuje również te cechy zimą, gdy temperatury sięgają maksymalnie do -8 stopni, przy metrowej warstwie śniegu. Takie warunki utrzymują się maksymalnie 2 miesiące, więc ogrzewa się tylko jedno pomieszczanie najczęściej kuchenne. U naszych gospodarzy było ono oddzielnym wolno stojącym domkiem zbudowanym z grubszych desek ok. 5 cm.
Wewnątrz właściciel własnoręcznie wybudował z cegieł palenisko, tradycyjnym kominkiem do gotowania i przy okazji grzania pomieszczenia jest rodzaj otwartego paleniska. Na przeróżnych stalowych stojaczkach umieszcza się garnki nad ogniskiem. W tym przypadku w kuchni było jeszcze oryginalne klepisko. Dom otaczała działka o powierzchni 2 hektarów, na jej powierzchni uprawiają głównie kukurydzę, fasolę, kapustę, ogórki, zieleninę oraz mandarynki, pomarańcze, jabłka, winogrona. Z inwentarza były krowy i kury, nie zabrakło psa Maksa i pięknego kocurka.
Są samowystarczalni, lecz mają mało pieniędzy. Gdyż posiadany nadmiar płodów rolnych, jest trudny do sprzedaży w rolniczej Gruzji, a dowóz do miasta często nieopłacalny, Tak więc mają nadmiar wysokiej jakości naturalnego pożywienia, natomiast ich gospodarstwo nie generuje gotówki, Na szczęście Georgik jest już na emeryturze i owe 300 zł stanowi bazę do zakupów w sklepie (głównie lekarstw, cukru, oleju, kawy, ubrań)
Jedzą jedzenie jakiego nie mają najbogatsi ludzie świata, bez chemii, wyprodukowane z pomocą przyrody, w ziemi która nigdy nie widziała środków chemicznych, z daleka od wyziewów przemysłu, w podświadomej miłości człowiek–przyroda.
Nie mają na dobra przemysłowe, na cukierki, cukier, używki, ale to rzeczy które są zbędne w ich diecie, szkodzące ciału.
Dlaczego dziś w świecie nie ma kultu zdrowia, długiego sprawnego życia, a jest kult materii, konsumpcji używek?
Dlaczego ludzie wybierają chorobę, korzystając z przemysłowych używek i dodatków – zamiast zdrowie i długowieczność?
Gruzja szczególnie Ajaria, Abchazja, Guria uchodziły za rejony najbardziej długowieczne na świecie. Gdzie ludzie dożywali w dobrym zdrowiu 120 lat.
Dlaczego tego nie lansować? Dlaczego Ci ludzie nie szanują tego?
Chcąc doświadczyć czegoś bardziej kolorowego skazują się na choroby i niedołęstwo?
Sam Georgik (nasz gospodarz) mówił, że ktoś w jego rodzinie (kłopoty językowe) dożył 120 lat i nie było to niczym odosobnionym.
Teraz jeszcze ich dobre płody rolne stanowią 80-95% pożywienia.
Jednak dlaczego chorują?
I Mery i Georgik mają kłopoty z ciśnieniem. Dodatkowo Mery ma silne migreny.
Chyba nie trudno domyślić się kto zabiera większość pojawiających się w ich rękach pieniędzy. I tak zamiast lepiej ze zdrowiem – jest coraz gorzej. Bo przecież tabletki chemiczne mają swoje efekty uboczne.
A gdzie zioła?
Zioła które rosną opodal specjalnie dla nich, dlaczego ich nie piją, dlaczego nimi się nie leczą?
Wiedza zaginęła, lub ginie. Przemysł farmaceutyczny dba, aby lekarz był w każdej wiosce i przepisywał odpowiednie tabletki.
Natomiast z ziołami trzeba samemu zadziałać, zielarzy mało, pieniędzy na dalekie wycieczki nie ma. I co zostaje uzależnienie od drogich leków.
Jednak dalej zadawałam sobie pytanie – dlaczego chorują skoro i tak w sumie jedzą tak cudowne jedzenie, mają wsparcie programów odziedziczonego po przodkach długowiecznego ciała, dobrą wodę, powietrze, ruch przy umiarkowanej pracy….. A przodkowie żyli długo i zdrowo w sprawności ciała.
Co się stało?
I mnie olśniło.
Telewizor, który u naszych gospodarzy szedł non-stop. Wpisując w ich podświadomość świat chorób, przestępstw, nieszczęść, cywilizacji.
Dla tych prostych ludzi z otwartym sercem i duszą (choć dla innych też – choć w mniejszym stopniu) to przeprogramowanie podświadomości. Przecież już udowodniono, że do 7 roku życia dziecka najwięcej programów jest w naszą podświadomość wprogramowywanych, więc bezwolnie podążają w ogólnoświatowej tendencji.
Dlaczego nie przekazują swojego świata innym uważając go za cenny, (przecież ten świat zdrowia – też jest cenny dla wielu) tylko podążają za ogólnoświatową degeneracją ?
Uznaję swój świat za cenny i wartościowy dzielę się nim z innymi.
Na szczęście jeszcze swoją gościnnością pozwalają nam doświadczać magii tego prostego świata, wprowadzając nas do swoich domów i dzieląc się jedzeniem wyprodukowanym we współudziale z kosmosem.
Część wchodzących do ich domów ludzi cieszy się magią i najlepszym na świecie jadłem, dziękując wszechświatowi za ten dar.
Część traktuje to jako darmowy posiłek, nie trzeba wydawać pieniędzy, można za darmo podróżować,
A jeszcze inna część lituje się nad tymi ludźmi, wmawiając im jacy są biedni, bo nie mają tego, tamtego……
A w sumie większość z tych gadających odżywia swoje ciało czymś co nie przypomina jedzenia. I to gospodarze tych Gruzińskich ziem powinni uważać swoim gości za bardzo biednych, bo to oni nie mają prawdziwego jedzenia!!! To oni muszą uzupełniać mikro i makroelementy w swojej teoretycznie bogatej i nadmiarowej diecie. Kiedy tutaj w małym kawałku sera jest większe bogactwo mikro, makroelementów witamin niż tam w kilogramie.
Kto jest biedny, a kto bogaty?
Uwalniam się od podążania za ogólnoświatową degeneracją. Idę swoją drogą niezależnie co myślą o tym inni i uważają za cenne i wartościowe.
Prostota radość spotkania przewijała się w każdym momencie naszego pobytu. Radość bycia razem i przenikania siebie nawzajem.
Mary bardziej wykształcona, bardziej inteligentna, młoda bardziej fascynowała się kolorowym światem.
Georgik doceniał to co miał opowiadając nam jaka tutaj jest cudowna ziemia dająca dużo plonów i najlepsze na świecie winogrona.
Ziemia tutaj bardzo dobra – podkreślał wiele razy w naszych rozmowach.
Gdy opowiadaliśmy o przemysłowych hodowlach zwierząt, nie wiem czy do końca nam wierzył myśląc może, że jakieś bajki przyszłości opowiadamy,
Mówił wtedy tylko z lekko przerażonymi oczami.
To bardzo źle, bardzo źle
Coś co jest normą w całym kolorowym świecie. Jedzenie które nie odżywia ciała, na hormonach, antybiotykach, pestycydach byle szybko i dużo, nieważne jakim kosztem.
Gdy odjeżdżaliśmy Georgikowi poleciały łezki. Czy zawsze taki był, czy dopiero teraz na starość może pokazać swoje uczucia?
Negowana prostota zachowania, jak mnie wkurzą to walczę, jak się wzruszam to płaczę, jak kocham – to mówię to i wyrażam. Coś, czego kolorowy świat się uczy.
Bo chcąc widzieć siebie kolorowym, świat (ludzi) wypiera swój cień, wypiera siebie widząc nie takim jakim jest, a takim jaki powinien być (i taki zamotany jak to zdanie)
Widzę i akceptuję siebie takim jakim jestem, również swój cień.
Kolorowy świat nie walczy bezpośrednio, tylko manipuluje i prowokuje do walki innych.
Jest na niego sposób – zdemaskować go , obnażyć te manipulacje. Bartkowi przyśniło się zamknięcie manipulatorów, prowokatorów w szklanym domu, aby wszyscy mogli ich tak naprawdę zobaczyć. Wtedy zrezygnują z tej formy prowokacji i manipulacji.
Pożegnaliśmy cudowny świat naszych gospodarzy, tak samo jak Georgik z łezką w oku, odjechaliśmy z wyprawką w postaci 2 litrów wina, reklamówki mandarynek, pomarańczy i słoja kiszonych ogórków.
Wiemy, że nie zostawiliśmy ich tam samych – skrzaty, elfy już tam dobrze się zadomowiły i będą pomagać im w codziennym życiu.
Naprawdę bogaty jest ten co ma się czymś podzielić
Czasami jak odjeżdżam z takich miejsc zastanawiam się co mnie gna dalej? Czy to na pewno boskie prowadzenie?
Zjeżdżamy wtedy często do miasteczka, gdzie wszystko jest ciężkie, szarobure z nutą beznadziei!
Może warto było zastać….
Ale jednak jedziemy dalej, aby za jakiś czas trafić w kolejne skrzacie miejsce, mające w sobie magię – tym razem przestrzeni.
Podążam z ufnością za głosem swojego serca.
Bożonarodzeniowa uczta
Bożenarodzeniowa uczta 25-26 grudnia 2014
Mery – nasza bożenarodzeniowa gospodyni, bo tak ją nazwiemy, oczywiście po gruzińsku – zamiast cieszyć się spotkaniem – musiała coś przygotować do jedzenia. (w prawosławiu obchodzą święta dwa tygodnie później ) .
Jak znaleźliśmy się w domu Mery i Dzordzika w kolejnym poście.
Dobrze, że za kuchnie służyło pomieszczanie z pieco-kominkiem i stołem, gdzie wszystko się odbywało ( gospodyni przygotowywała jedzenie przy nas).
Zaczęło się od chaczapuri, pierwszy raz ktoś przy nas je przygotowywał, więc nie oponowaliśmy, choć nie jemy sera i mąki. Zresztą święta, skoro tak nas goszczą …….
Najpierw do miski powędrowała mąka kukurydziana ( z ich poletka, mielona we własnym młynku wodnym nad strumieniem) i woda, potem troszkę soli i suszone drożdże, zostało do sprawnie szybko wyrobione, tak, że odstawało od rąk.
Potem Mery starła ser na tarce (taki miękki, świeży, jak nasz podpuszczkowy bunc, od własnej krowy pasącej się na górskiej dzikiej łące) , dodała do niego białko z jajka od kury biegającej po podwórku, wymieszała.
Ciasto (bez wyrośnięcia) ugniotła w placek do którego włożyła starty ser, zamknęła jak cukierka, a potem znów ugniotła w płaski placek.
Takie cacko powędrowało na grubą, żeliwną, głęboką patelnię, stojącą na specjalnym metalowym stojaku, pod którym były palące się polana drewna.
Tam placek został jeszcze uformowany do wielkości patelni.
Już w czasie pieczenia został posmarowany jajkiem i przykryty pokrywką . I tak smażył się z 15-20 minut na żarze (jeden raz odwrócony).
Parę razy jedliśmy chaczapuri kupowane gdzieś na ulicy w miasteczkach.
Jednak to odróżniało się od innych przede wszystkim cienkim ciastem (jak we włoskiej pizzy) i dużą ilością sera. W sumie to chyba kiedyś więcej w tym daniu było sera niż mąki, i chaczapuri to był bardziej ser z mąką, z niż jak na ulicy miasta – mąka z aromatem sera.
Dla mnie słone, bo ser słony, ale energia bardzo dobra ( wraz z energią żywego ognia). Oczywiście najlepsze jakie jedliśmy.
Gościnność nie skończyła się na chaczapuri, mieliśmy okazję zobaczyć jak robi się mczadi – czyli banalny chlebek kukurydziany (mąka świeżutka prosto z elfiego młyna).
Mąka z wodą zagniecione tak aby bardziej odstawały od naczynia niż od ręki i potem łyżką kładzione na tłuszcz znajdujący się na żeliwnej patelni ( niestety olej już kupny). Banalnie proste.
Po paru minutach Mery przewróciła placuszki i po następnych kilku wylądowały na stole.
Do tego khemali (sos ze śliwek), ogórki kiszone, kapusta. Na osobną uwagę zasługują kiszone ogórki. W tym regionie rosną tak duże , że są kiszone w 3 litrowych słoikach, zajmując przestrzeń od dna do pokrywki. Dodatek jednej papryczki Chili powoduje ich ostrość, po ukiszeniu są pełne w środku.
Jej mąż starszy od niej o 20 kilka lat polewał wino domowe winogronowe (kompotowe). Mandarynki, pomarańcze i jabłka zerwane z własnych drzew dopełniały kolorytu tej uczty.
Tak uczty, no bo jak już jeść – to takie pożywienie z własną energią, ekologiczne, naturalne świeże, gotowane na żywym ogniu!!!!
Iście królewska uczta na święta. Jeszcze gdzieś mamy program celebrowania świąt jedzeniem i nie jesteśmy gdzieś wolni od nabiału (skoro pojawia się) jednak będziemy się uczyć, a może przeprogramować umysł, aby jedzenie było miłym choć nie obowiązkowym dodatkiem celebracji miłością i radością jakiejś okazji.
Dziękujemy za tę ucztę na święta z tymi cudownymi ludźmi. – refleksje o pobycie u nich w kolejnym poście.
Dziękujemy za ten czas magii świąt bez śniegu. Bo magia jest w nas i ona nas prowadzi, a czynniki zewnętrze są tylko dodatkiem do niej.
Dziękujemy za ten niesamowity czas w dolince nad strumyczkiem u Mary i Georgika w ich skromnym domostwie.
Mandarynkowy dar, w mandarynkowym sezonie
Mandarynkowy podarunek od ukraińskich braci 17 grudnia 2014
Jedziemy do sklepów z Ureki, gdzie koło drogi mijamy tira, który ładuje się mandarynkami. Zawracamy i podjeżdżamy aby zrobić zdjęcie na bloga. Siedzący obok mężczyźni krzyczą
zachadzite ugaszczajtie.
Widząc naszą nieśmiałą reakcję wręczają nam skrzynkę mandarynek!,
– jedźcie na zdrowie – wołają
Tak, tak nie tylko Kaukaz gości, ale bracia Słowianie ( w Gruzińskim wydaniu) również.
Dziękujemy za ten piękny dar.
Zresztą związana jest z nim kreacja Bartka, który wiele razy mówił, że trzeba pojechać do sadu i kupić skrzynkę mandarynek.
Może to znak, że nie wszystko materialne w życiu trzeba kupować?
Dar wszechświata i to jeszcze w bardzo smakowitej formie.
Mandarynki świeżutkie bez dodatkowej konserwacji popłyną z Batumi do Odessy.
A jak poznać świeżą mandarynkę, jej skórka nie odchodzi cala naraz, tylko można powiedzieć, że się kruszy na owocu. Po prostu przylega do niego, jest jędrna, tak samo jak owoc mocno soczysty.
Zainspirowani mandarynkowym darem udaliśmy się do wioski nad Ureki przyglądnąć się sadom mandarynkowym z bliska. Pooglądać pomarańczowe owocki, które majestatycznie wiszą na krzaczkach. Nadając kolorytu temu miejscu. Do tego pomarańcze i róże. Aż ciężko uwierzyć, że połowa grudnia (jest prawie codziennie słońce i 15 – 20 stopni w cieniu, pogoda podobna do pięknej majowo – czerwcowej nad Bałtykiem).
Dziękujemy za mandarynkowe uczty. Za ten smak, kolor, zapach który towarzyszy nam każdego dnia, jak najlepszy przyjaciel.
Dziękujemy za ten smak i zapach, którego ciężko szukać u nas (smak jest delikatnie słodkawy, mocno mandarynkowy , ale także z wyraźnym posmakiem kwaskowym. Sa także inne odmiany większe , nowocześniejsze, wyraźnie słodsze ale z mniejszą ilością esencji mandarynki).
Zresztą pamiętam historię sprzed 25 lat, kiedy o tej samej porze roku zawitałam do Soczi, (200 km stąd morzem) i pierwszy raz w życiu zajadałam się mandarynkami prosto z drzewa, które nawet wiozłam samolotem do domu płacąc nadbagaż.
Potem przez wiele lat nie jadłam mandarynek w Polsce gdyż wg mnie nie miały smaku. A przecież to były czasy gdy używało się wszędzie mniej chemii i zbierało bardziej dojrzałe.
Tutaj też jedzenie niedojrzałych owoców jest w modzie. Mandarynki pojawiły się już w Armenii prawie 2 miesiące temu mocno jeszcze niedojrzałe. Dopiero teraz te cudowne owoce są super dobre i dojrzałe. Dojrzałość ma jednak wiele minusów – szybko się psują i sezon jest krótki.
Mamdarynki jedzą wszyscy, to taki sam sezon jak u nas truskawkowy. Krowy uwielbiają obierki….. ciekawe jakie po tym dają mleko?
Dziękujemy tym cudownym drzewom, że dają takie cudowne owoce, że możemy je zjadać dojrzałe, praktycznie prosto z krzaka.
Dziękujemy za ten dar mandarynkowy, a tą cudowną gościnę której tutaj doświadczamy każdego dnia.