kurorty i wody mineralne
now browsing by category
Gejzer z zasadami …???
Gejzer 16 października 2014
Gejzer największa atrakcja 4×4 Jermuka, Pod sanatorium Armenią codziennie stoi kilka samochodów terenowych gotowych zawieść turystów na dzikie termalne źródełko.
Woda ma być 30-35 stopni. Gdy zapytaliśmy ich o drogę, stwierdzili, że nam nie powiedzą bo mamy z nim jechać.
Ormianie generalnie są sympatyczni, jednak jest grupa ludzi zajmujących się głównie handlem, która jest bardzo nieprzyjemna i nie pomocna. Ludzie Ci widzą tylko pieniądze, za wszelką cenę. Targi też nie mają klimatu, wpychający handlarze, krzyczący gdy się chce kupić dwa jabłka, dlaczego taki biedny jesteś, że nie stać Cię na więcej lub chcesz 2 jabłka, a on do siatki pakuje 2 kilo. Klasyczny typ cwaniaczka, którego znamy z Polski.
Dlatego wielu polubiło sklepy samoobsługowe zamiast dogadywać się z nieprzyjemnymi handlarzami.
My też często wybieramy sklepy szczególnie w miejscowościach gdzie nie docierają turyści. Wszystko spokojne i bez agresji sprzedaży.
Z drugiej strony bardzo wyraźnie widać ile agresji, emocji, manipulacji generują zakupy, szczególnie jedzenia.
A do gejzeru oczywiście pojechaliśmy sami, dobrzy ludzie po drodze poprowadzili.
Szczerze powiedziawszy dojazd jest prosty.
W Jermuku obok pomnika, w centrum niedaleko Armeni, skręca się tak jak do Armenii II, jedzie się do zakładu wody mineralnej, skręca w lewo obok niego i dalej prosto pod górkę w kierunku lądowiska śmigłowców ( na górkę w kierunku pomnika jelenia), przy lądowisku skręca się lewo i trzymając cały czas prawej strony (chyba raz ucieka droga w lewo) dojeżdża się przez plato (po drodze rzeczka) do tablicy skąd już widać w dole doliny żółte gejzery. Stamtąd w prawo w dół.
Całość to 4-5 km z czego ostatni odcinek polecamy tylko dla samochodów terenowych – suvy niech będą ostrożne.
Przez drogę przejeżdża się kilka potoczków, o tej porze roku z małą ilością wody i jedzie rozjeżdżoną błotnisto-kamienistą drogą.
Filmik z wyjazdu z gejzerów poniżej trwa 9 minut i pokazują całą drogę od tablicy do gejzeru – przepraszamy coś nam się stało z i jest z 30 sekund wcześniej dźwięk niż obraz. Może ktoś wie, jak to naprawić?
A sam gejzer ładniutki, malutki, pogubiony z dolince z kolorowymi drzewami.
Bartka zaprosił do kąpieli. Jednak trwała ona zaledwie minutę, gdyż temperatura wody oscyluje ok 30 stopni. Daleko jej do zaznaczonej na reklamach 35 – no chyba, że w upalne lato.
A samo miejsce mimo że turystyczne urzekło nas ciszą spokojem i energią w głąb siebie.
Zaczęliśmy przyglądać się programom sztywności ciała i umysłu. Skąd one się biorą.
I okazało się, że dziecko jest elastyczne, jednak często się przewraca. Dlatego jest zachęcane do niewinnej stabilności ciała, ale potem gdy dojrzewa ma się stabilizować, w końcu ustatkować, co w dorosłym życiu prowadzi do stagnacji.
Takie wszystko na S. Duże S wmawiane nam jako dzieciom przez rodziców. Jak już będziesz miał tyle lat, a tyle musisz się ustabilizować, w pewnym wieku już nie wypada się tak zachowywać. Jak już skończysz studnia nie wolno być takim, a takim.
Jakaś paranoja, a DLACZEGO??? Dlaczego mamy stracić dziecięca elastyczność i radość życia?
Czy ten co tak powiedział był szczęśliwy?
Czy miał udane życie?
Czy może tylko wygodne, bo zwolnione z myślenia?
Przyglądam się życiu mojego ojca, rozmawiam z jego energią w sprawie sztywności (na starość miał sztywne stawy), a był wcześniej sportowcem grał w siatkówkę.
Do pracy poszedł aby grać w siatkówkę i kupić sobie lepszą piłkę, a potem zaczął robić karierę i wkręcił się w system.
System nie tylko nie dał mu szczęścia, miłości i radości, ale usztywnił jego sportowe ciało.
Taka cena braku realizacji siebie sztywność, otyłość, choroby.
Bo trzeba tak żyć.
Bo nie mamy odwagi pójść swoją drogą.
Może wielu zamiast udawać, że im dobrze – powie
„Mi się to nie podoba, ale nie mam odwagi tego zmienić. System daje możliwość iścia utartą drogą. Ja tak wybieram”
Czy nie byłoby to uczciwe szczególnie wobec siebie?
A gejzer czasami milknie, a czasami podskakuje wyrzucając z siebie strumień wody.
A wszystko w ciszy doliny tylko my, gejzer, przyroda
Dziękujemy tej przestrzeni za ten czas, za te programy które dzięki niej mogły wyjść.
Odpuszczam stabilizację, stagnację w moim życiu, w miejsce tego pozwalam sobie płynąc i poddać nurtowi zmian, które niosą mnie przez życie.
Kasza gryczana z ziemniakami zagryzana chlebem – sanatorium Ararat Jermuk
Jermuk 6-13 października 2014
Jermuk najbardziej znane uzdrowisko armeńskie, ze wspaniałą wodą znajdujące się na wysokości ponad 2000 m.n.p.m i w odległości ok 50 km od większych osad ludzkich (po drodze jest kilka niewielkich wiosek). Kurort powstał w latach 60-tych XX wieku – urodą więc nie grzeszy. Jednak co zrobiły wspaniałego, ówczesne władze posadziły tutaj wiele drzew. Gdyż zarówno w Gruzji jak i w Armenii najcenniejsze kurorty to leśne kurorty, z uwagi na cudowny wilgotny i chłodny mikroklimat lasu. To co inni doceniają, my mamy w nadmiarze i bezmyślnie wycinamy.
Tak jak Ormianie wiedzą ,że warzywna dieta daje zdrowie (ale wtranżalają mięso, bo lepiej zapełnia brzuch , dając uczucie sytości, jak i chleb), tak samo my wiemy, że w lesie jest super mikroklimat, tylko liście śmiecą i ………
Kurort może nie piękny, ale mający w sobie coś, czego nam bardzo potrzeba. Tutejszej wody i zabiegów.
Woda jest idealna na sprawy żołądkowo – jelitowe , więc oczyszczenie bardzo nam się przyda.
Miasteczko kurort maleńkie, kilka sanatoriów, hoteli, pijalnia wód ( kilka stanowisk wody od 30-52 stopni – woda za darmo) , parę sklepików, wyciąg narciarski, słynny wodospad i piękny park z kamiennymi rzeźbami, jeziorkami i drzewami.
Bazar, gdzie od nieprzyjemnych agresywnych sprzedawców można kupić owoce, przetwory domowe , zioła itp..
Powiem szczerze, że ich agresywność i obraza – gdy nie chce się nic kupić powoduje, że odrzuca nas od kupowania.
Poza tym parę budynków, które są zdewastowane. Jednak widać, że kurort nabiera popularności na nowo. Była to niegdyś perełka w czasach sowieckich, do którego przyjeżdżali Rosjanie, gdy rozpadł się ZSRR upadł również Jermuk, teraz odradza się na nowo.
W Jermuku znajduje się ok. 40 źródeł mineralnych, niestety wszystkie są ujarzmione bądź na potrzeby sanatorii pijalni wód czy rozlewni wód.
Przyjechaliśmy w niedzielę wieczór i obeszliśmy wszystkie 4 sanatoria (jedno się przed nami ukryło) i tylko w jednym (Ararat) możliwe było wynajęcie pokoju na tydzień w standardzie najniższym ( z najniższych), w pokoju z zimną wodą tzn. z WC i kranem z zimną wodą (niestety bez pryszniców na korytarzu ani nigdzie indziej). W mocno zniszczonym, czekającym na remont pokoju , chcieliśmy pomieszkać, ponieważ branie zabiegów i mieszkanie w Landrynie przy temperaturze w dzień ok. 10 stopni, raczej nie miałoby sensu.
Cena ok 75 zł. od osoby z pełnym wyżywieniem w formie bufetów szwedzkich i 3-5-ma zabiegami. Wykupiliśmy go na tydzień.
Po pięciu dniach udało nam się zamienić ten pokój na lepszy wyremontowany z ciepłą wodą, normalną łazienką i hiiii potrzebnym nam do szczęścia telewizorem. W sumie na 2 ostatnie dni, ale mieliśmy wrażenie, że zmyliśmy z siebie jakieś stare brudy w gorszym pokoju i przenieśliśmy się do czystszego bardziej przejrzystego.
Nastała jasność.
Cena 100 zł. za osobę + tak jak wyżej jedzenie i zabiegi.
Generalnie ceny w pozostałych sanatoriach wyglądają następująco – teraz po sezonie – od 1 października (dlatego nie było wolnych miejsc) :
Armenia – pretenduje do 5 gwiazdek postawiona w parku, najnowszy hotel w Jermuku
200 zł od osoby jedzenie (3 razy dziennie) i zabiegi
Olimpia wysoki standard
160 zł jedzenie + zabiegi
Arszar 100 zł. Jedzenie, zabiegi
Pierwszy (pierwsze sanatorium w Jermuku ) bardzo ciekawe architektonicznie, standard różny (ono się przed nami ukryło)
120 zł jedzenie + zabiegi
Poza tym są hotele, które za pokój 2 osobowy chcą 160 zł.
Może w sezonie są one atrakcyjne, ale teraz można powiedzieć, że drogie i gdy się chce korzystać z zabiegów niewygodne (konieczność dochodzenia na zabiegi). Tylko w Armenii II można wykupić pobyt bez jedzenia 120 zł – jedzenie + zabiegi w sąsiedniej Armienii I. Jedzenie we wszystkich sanatoriach w postaci szwedzkiego stołu i na szczęście Ormianie jedzą dużo surówek, a może nie na szczęście dla nas. Zobaczymy ……..
Jedzenie wygląda tak
śniadanie – kasze, owsianki, sery, wędliny, śmietana (dla nas nie ma warzyw, ani owoców więc olewamy)
obiad – 2 zupy niestety z kawałkami mięsa (raz była chyba specjalnie dla mnie bez mięsa z awelukom) kasza, makaron, ziemniaki , jakiś kawałek mięsa i ok 6-8 surówek , sałatek istne królestwo , do tego jakieś owoce. I wszechobecny chleb. Dla polskiego mięsożercy byłoby ciężko, powiedziałby, że to lekkie sanatoryjne zdrowe jedzenie, tutaj chyba normalne, a dla nas rewelacja – skład sałatek z niewielką ilością lub bez olei.
Kolacja jakiś grysik (kaszka manna) czy zupa na maślance z pszenicą , czy coś w tym rodzaju, sałatki również słynne kiszonki, pomidory, ogórki, kasza, makaron czy ziemniaki i w tym pogubione mięso. I jakieś ciastka .
Czasem i kilka różnych potraw, ale znając mentalność Ormian są dawane po kolei, a nie naraz.
Mięsa niewiele, jak obserwujemy Ormian jak jedzą to zagryzają chlebem wszystko, fajny widok ze stołówki, gdy Pan koło nas mieszał kaszę gryczaną z ziemniakami i zagryzał chlebem……
Poza tym mimo że jesteśmy na szwedzkim stole, oni jedzą rodzinnie, zazwyczaj zakładają cały swój stół potrawami dla swojej rodziny – zazwyczaj robią to kobiety. A potem zjedzą połowę z tego co nałożyli na stół.
Oczywiście najwięcej jedzą chleba, o wiele więcej niż Polacy
Gdyby nie ten chleb to można by rzecz, że ta kuchnia jest bardzo dobra. Zresztą nawet z chlebem wiele razy lżejsza i mająca więcej warzyw niż polska tzn. Ormianie jedzą więcej warzyw niż Polacy, bo warzywa praktycznie te same i niewielkie ilości tłuszczy.
Makaron, ryż, kasza, ziemniaki podawane są bez tłuszczu, można sobie samemu wziąć masełko.
Będziemy najprawdopodobniej zmieniać sanatorium to przyglądniemy się jedzeniu tam.
A sami chyba sycimy się surówkami, przyglądamy się temu do czego nas ciągnie, co nam smakuje.
Ja mam słabość do ziemniaków, a są tutaj przepyszne. W ogóle nie ciągnie mnie do zup (byłam od nich kiedyś uzależniona) , a Bartka do chleba. Cieszymy się z obserwacji, a pojawiające się nowe programy staramy się na bieżąco przepracowywać.
Poza jedzeniem mamy tutaj zabiegi.
Ja z uwagi na fakt, że mam jeszcze nie sprawną rękę w 100% (już w 90% jest sprawna – rok temu miałam tzw. zamrożony bark i nie mogłam ruszyć ręką ) dostałam parafinę, elektromasaż, poza tym inhalacje, kąpiele w wannach z mineralną wodą, herbatę ziołową, koktajl tlenowy, masaż dziąseł wodą mineralną, Bartek masaż dziąseł wodą mineralną, wanny, okłady z parafiny na wątrobę i inhalacje.
Wszystko byłoby super, bo zabiegów dużo i jakość też przyzwoita, a czasami bardzo wysoka jak parafina.
To przyszło nam przyglądnąć się częściowo czasom przeszłym, starej epoce. Jeden wielki chaos, zero organizacji, wszyscy przychodzą na zabiegi kiedy chcą, powodując tym samym duże kolejki. Zresztą kolejka zaczęła się pierwszego dnia, gdy ponad 3 godziny czekaliśmy w kolejce do lekarza i może czekalibyśmy i dłużej gdyby nie moja interwencja u dyrektora, zresztą nie jedyna, jak się potem okazało.
Kolejki mają swoje dobre strony, bo można poznać ludzi, a dla personelu mają wymierne korzyści, bo bardziej zaradni, rzucą coś do kieszeni obsłudze i jakimś cudem wołani są poza kolejnością.
Nie popieramy takich działań.
Z radością daliśmy podziękowanie Pani od parafiny, gdyż swoją pracę wykonywana bardzo dobrze, w przeciwieństwie do Pań od elektromasażu, które czekały na datek aby zawołać bez kolejki, bo inaczej można było czekać i ponad godzinę będąc pierwszym. Daliśmy skargę do dyrekcji.
Do tego piliśmy słynną wodę Jermuk 3 razy dziennie. Na początku w niewielkich ilościach ok 0,5 litra za każdym razem, ale teraz zwiększyliśmy do ok 2-3 litrów rano.
Woda ponoć swoim składem jest podobna do wody z Dziule-su http://opodrozynakaukaz.blogspot.com/2012/09/dziulesu-rosyjskie-kontrasty.html , tam rano piło się duże ilości ile mogło, aby ona spokojnie czyściła organizm. Rekordziści wypijali i 6 litrów. Tutaj jesteśmy w kurorcie i nikt nie poleci takich radykalnych rozwiązań – bo czy zdrowie ich warte? Więc polecają picie 200 ml – 3 razy dziennie.
My oczywiście poszliśmy swoją drogą, na początku pijąc niewiele, a teraz będziemy zwiększać. Gdyż mamy zamiar jeszcze trochę w Jermuku pobyć.
Tylko zmienimy sanatorium, bo to nas przygarnęło gdy nikt inny nie miał miejsca, jednak kolejki nas nie interesują, a od poniedziałku pojawiają się miejsca gdzie indziej.
W jeden dzień, gdy staliśmy jak osły w kolejkach, siadłam wreście na herbacie i zapytałam siebie. Czy ja na pewno chcę tu być ???
Chcę tego doświadczać?
I okazało się, że nie. Nie chcę mieszkać w zdezelowanym pokoju i stać w kolejkach. Jeżeli mam wybór wybieram brak kolejek i ładny pokój.
Dzięki temu miejscu, wyszło z nas wiele programów z czasów komunizmu: protesty bez pomysłu – co dalej?, protestowanie na inicjatywę innych, stosunek do pieniędzy (bo w tamtych czasach mieli ich najwięcej ludzie odważni i agresywni, którzy nie mieli najczęściej szacunku do innych, widzieli tylko pieniądz i przesiąkali nim). Programy do jedzenia, że trzeba jeść tak długo aż będzie się otępiałym.
Trochę emocji przy tym się podziało, zrobiły je na pewno też zabiegi, które wyciągały z ciała wiele toksyn.
Sanatorium Ararat ma również mało ciekawe położenie, znajduje się przy drodze i naprzeciwko rozlewni wód, powoduje to, że spokoju tutaj nie ma. Takiego spokoju dla nas. Takiej ciszy.
To najtańsze i najgorsze sanatorium. Pytaliśmy pensjonariuszy z innych sanatorii, wszystko jest ułożone na godziny i jest w miarę porządek! I tylko z powodu tego chaosu nie polecamy Araratu!!!
Oni muszą zrozumieć że jak zapłaciliśmy za usługę ,to nikt nam łaski nie robi, i jak lekarz zapisał kąpiel 15 minutową, to nie muszę dawać łapówki pielęgniarce by tyle trwała, a nie np. 10 min. Taki drugi przepływ pieniądza znamy dobrze i też dobrze że się w Polsce skończył!
Wodospad jest największą atrakcją Jermuka, ma ponad 80 metrów i znajduje się kanionie rzeki znajdującym się poniżej miasteczka.
Pogoda nam sprzyjała więc wolno i leniwie podążyliśmy w jego stronę.
Ormianie nie chodzą pieszo– do wodospadu wszyscy jechali taksówką, choć znajduje się 2 km od sanatorium. Jak mówią na sport nie ma czasu. Jak się ma siłę to trzeba machać łopatą.
Ciała jeszcze mają dobre, jednak zmiana trybu życia na bardziej siedzący, a jedzenia na bardziej tłusty i przemysłowy powoduje, że spotyka się i otyłe dzieci.
Dlatego sami, spokojnie i leniwie, najpierw zagłębiliśmy się przyległy wąwóz, by potem dotrzeć do wodospadu. Niestety o tej porze roku wody niewiele, więc nie ma tego uroku co na zdjęciach pocztówkach.
Od wodospadu próbowaliśmy wrócić ścieżką, która kiedyś była wybetonowana (teraz sypie się i zarasta) i iść w kierunku miasta.
Po drodze machał nam strażnik doliny, a maleńkie źródełko mineralnej wody mówiło dzień dobry.
Mimo, że latem jest tutaj najazd turystów, ścieżka praktycznie dzika. wiedzie wśród przyrody nad rzeką, totalnie inny świat niż w miasteczku, a przecież oddalenie niewielkie.
Niestety w pewnym momencie drogę zagrodził nam potężny barszcz, nie wiedzieliśmy czy to ten toksyczny, czy nie więc woleliśmy nie ryzykować. Na szczęście pojawiły się schody nad rurami z wodą mineralną, które również dodały smaczku naszej wycieczce i zaprowadziły nas na deptak do miasteczka.
Kolejna odsłona Jermuka w pięknej jesiennej barwie, cudownym mikroklimatem w kanionie i dziką ścieżką .
Nasz tygodniowy pobyt w sanatorium Ararat dobiegł końca, dużo nas nauczyło, przypomniało stare czasy, uruchomiło stare programy, które dzięki niemu mogły zostać jak nie uzdrowione, to chociaż zauważone. Przygarnęło nas gdy inni nie mieli dla nas miejsca, żywiło pysznymi sałatkami, poiło herbatką z tymianku, okładało ciepłą parafinką. Dziękujemy za ten czas, za te lekcje.
Złota “polska” jesień w Armenii
Jesienny spacer po Jermuku 10 października 2014
Po paru dniach zachmurzenia dzisiaj zrobiła się piękna „polska” złota jesień. Nasadzone drzewa igrały kolorami ze słońcem. Świat z bajki, a może magii. Temperatura wzrosła do ok 15 stopni.
Gdy po zabiegach (zajmują wiele czasu bo jest tutaj jeszcze klasyczny chaos starej epoki i brak organizacji, ale o tym kiedy indziej) wybraliśmy się na spacer na „górkę w jeleniem”.
Najpierw deszczyk moczył drzewa, aby bardziej iskrzyły się w słońcu, by potem objąć nas tęczą.. Powiedzieć jesteście pod moim kolorowym parasolem,
A Jermuk chciał pokazać nam się najlepiej jak mógł. Jesteśmy tutaj już 5 dni, a pierwszy raz zaprosił nas na dłuższy spacer. Wcześniej tylko do pijalni wód i po miasteczku (szumnie nazwane), teraz zaprosił nas w jesiennej słonecznej aurze na wycieczkę na pobliski wzgórek z jeleniem.
Dlaczego z jeleniem???
Jermuk jak każda szanująca się miejscowość, ma legendę o swoim założeniu.
W której myśliwy postrzelił jelenia, a ten resztkami sił, dowlókł się do źródła, wskoczył do niego i po chwili wyskoczył całkowicie uleczony.
Dlatego teraz jeleń góruje nad miasteczkiem jako symbol uzdrowienia – uzdrowiska. My też prosimy to miejsce o oczyszczenie naszego ciała, na tyle na ile jesteśmy gotowi.
A z góry miasteczko nie wygląda imponująco (jak większość radzieckich), jednak patrząc na okoliczne szczyty i robiąc fotoshop na zabudowę, wchodzi się w inne stany świadomości i ma się wrażenie, że jest się w niebie i na ziemi zarazem. Jermuk jest na wysokości powyżej 2000 m.n.p.m otoczony 3-tysięcznikami i do najbliższego małego miasteczka (po drodze jest kilka wioseczek) jest 50-70 km.
Po drodze spotykamy węże, które przypominają nam o właściwym gospodarowaniu własną energią, o obserwacji swojego ciała, myśli, emocji, jedzenia …….
Dziękujemy tym zesłańcom niebios za przypomnienie tego, że nie warto zajmować się światem zewnętrznym, którego zmienić nie możemy, tylko zająć się sobą.
Dziękujemy Jermukowi za cudowny spacer i za piękne pokazanie – zresztą zobaczcie sami.
Dziękujemy, dziękujemy
Aspindza kurortowy postój
Aspinadza 21-24 września 2014 kurortowy postój
Deszcz wyganiał nas z kolejnych miejsc, podjęliśmy decyzję o wyjeździe do Armenii, ale jeszcze z energią Gruzji chcieliśmy opisać nasze doświadczenia.
Pojechaliśmy do Aspindzy którą pokazali nam Ania z Arturem, (www.obliczagruzji.pl) noclegi jak zwykle w Gruzji z cenach „dziwnych”, pokój z łazienką 70 zł od osoby , a z jedną łazienką na cały 2 piętrowy budynek 30 zł (w tym 2 razy dziennie wanny siarkowe po 6 zł.).
Często od Polaków słyszę, że to są niskie ceny.
W stosunku do czego??? Polski, Słowacji ? Sensowny nocleg w Ustroniu ,Wiśle lub Szczyrku na kwaterze w pensjonacie w pokoju z łazienką lub z łazienką i kuchnią na korytarzu jak w przypadku Słowacji wynosi ok. 40 zł za osobę – przy pobytach krótkich- przy dłuższych taniej. Więc gdzie tanio???
Może Ci co to mówią i piszą pojeździli by trochę po Polsce i Słowacji i porównali standard (i ceny w tym samym standardzie), nie mówiąc już o porównaniu zarobków tutaj i tam.
Ale wracając do Aspindzy, trochę byliśmy pogubieni, nic do nas nie gadało ( są tutaj też domki, ale nie było wolnych). Na szczęście dla zrównoważenia energii zaprosiły nas do siebie na kawę Panie kuraciuszki z Armenii. Pogaduszki, pogaduszki i poszliśmy się wykapać w wannach, a potem ulokowaliśmy nad rzeczką. Zapaliliśmy ognisko i nagle przestrzeń zrobiła się bardziej przyjazna. Zresztą to cecha Gruzji, ją trzeba na początku troszeczkę oswoić, a potem już mruczy na kolanach. I tak samo tutaj.
Następne dwa dni to idealna pogoda na uzupełnianie bloga, pranie , kąpiele wannach, medytacje. Taki stop po ostatnim gnaniu. Może nie idealny, ale spokojny i twórczy, może nie wznoszący gdzieś w obłoki, ale pozwalający zrównoważyć energię i oczyścić, to co się nazbierało po drodze.
Abastumani – grzybowa uczta
ABASTUMANI grzybowa uczta 19-21 WRZEŚNIA 2014
Kurorty , kurortów Gruzja ma ich bardzo mało. Jedne narciarskie się tworzą, a inne mniej komercyjne upadają.
Tak właśnie wygląda Abastumani, piękne porzucone wille z czasów carskich , do tego baza turystyczna z czasów sawieckich również opustoszała. Daje to wrażenie jednego wielkiego pogorzeliska. Całości piękna architektury uzdrowiska dopełniają chyba 10- piętrowe zamieszkałe bloki w kolorze szaro burym. Wygląd na pewno odstrasza, do tego energia turystycznego wyrywania. Jednak gdy przebije się przez te energię – dostaje się nie lada nagrodę.
Cudowne rześkie powietrze – szczególnie teraz gdy od ok. tygodnia zelżały upały, a ich miejsce zastąpiły deszcze (chłodne i ostre – rodem z tatr). Przyroda się cieszy. Nam przydałaby się fajna kwaterka do posiedzenia, jednak tutaj w Gruzji baza turystyczna jest „śmiesznie” droga. Można znaleźć kwatery za ok. 30 lari (60 zł.) – to ponoć najtańsze. Za super przeciętny 2-osobowy pokój z łazienką żądają 150-200 zł,
Zresztą w Abastumani tych czynnych hoteli jest chyba ze 3 i tyle , parę sklepików i basen a właściwie 2 baseny z ciepłą termalną siarkawo-radonową wodą.
Kurort położony wśród sosnowo-liściastych lasów na wysokości ok 1300 m. w wielkim obszarowo parku narodowym Borjomi, i im zawdzięcza wspaniałe powietrze przesycone wilgocią i żywicą drzew, w których miejscowi wiosną zbierają pyłek i szyszki, aby potem sprzedawać to turystom. Wiedzieli carowie gdzie najlepiej odpoczywać (usytuowanie w wilgoci i cieniu drzew cenią sobie również współcześni Gruzini).
Zabudowania tej miejscowości są rozlokowane nie tylko na dnie doliny, ale również po jej bokach luźno wśród drzew. Jeżeli kiedyś wróciłoby tu życie to ze względu na charakterystykę tej miejscowości i jej mikroklimat chętnie powracalibyśmy tutaj.
Hotele nas nie zapraszają, ale basen bardzo, może nie sam basen co jego woda. Mięciutka delikatna.
Ma ok 38 stopni . Mam wrażenie, że mogę się w niej rozpuścić, stopić z nią,.
Otoczenie basenu brudne, zresztą nie ma się czemu dziwić, bo wszyscy chodzą tutaj w butach, a niektórzy nawet myją je ciepłą wodą obok basenu. Nikogo nie dziwią palacze na basenie. Taki inny świat kurortu.
Choć z drugiej strony Gruzja kojarzy mi się z brudem zarówno fizycznym, pełno wszędzie śmieci (w miastach już troszkę się nauczyli je sprzątać), jak i energetycznym – zarówno dzisiejszymi myślokształtami przywiązania do przyszłości, beznadziei, podświadomej agresji jak i tymi z przeszłości – programami wojen, najazdów, walki o dominację.
Bardzo duże zagęszczanie energii, jednak gdy wejdzie się do wody ma się wrażenie, że jest się w raju energetycznym, bo co do fizycznego lepiej zamknąć oczy (po raz pierwszy od kilku lat rygorystycznie zakładam klapki na basenie).
Na noclegi zaprasza nas miejsce nad rzeczką. Deszcz pada obmywając landrynkę i nas z wielu programów, które wychodzą nam tutaj w Gruzji.
Jest tego tak sporo, że od jakiegoś czasu marzy mi się zatrzymanie na jakiś tydzień, jednak nic nie zaprasza, a pogoda przy niskiej jakości i drogiej bazie turystycznej dopełnia dalszej części naszego gnania przez Gruzję.
5 km od miejscowości na wysokości ok 1500 metrów znajduje się obserwatorium astronomiczne z lat 30 XX wieku. Znajduje się tam 16 teleskopów. Niestety pogoda nam nie sprzyja w temacie wieczornego oglądania nieba.
Spacer po terenie obserwatorium, włożył w nas nowego ducha. Po terenie ośrodka oprowadzał nas biało-czarny kot .
Odpoczywaliśmy, nasycaliśmy się zapachem sosny, a nawet las, dał nam 2 maślaczki. Grzyby się dopiero zaczynają, gdyż wcześniej była wielka susza.
Niestety na górze nie było miejsca noclegowego, hotel zamknęli 3 lata temu i obiecują, ze w przyszłym roku otworzą. Z góry do miasta i z powrotem można podróżować kolejką linową .
Gdy już wychodziliśmy z terenu obserwatorium, przy portierni zobaczyliśmy dziwnego grzyba
Co to jest? – zapytałam.
Grzyb , bardzo dobry jadalny odpowiedział jeden z mężczyzn z portierni .
Chcesz podaruję Ci go – powiedział widząc moje wielkie oczy.
-ale ja nie umiem go przyrządzić – odpowiedziałam
-to łatwe- gotujesz krótko grzyba, odlewasz wodę, a potem smażysz na oleju i cebuli i tyle – padła wskazówka
No proste .
-To może ugotujemy go razem i razem zjemy – zaproponowałam.
Pomysł się spodobał, tym bardziej, że mieliśmy wino – co prawda nie domowe – tylko sklepowe, ale alkohol.
Po przyrządzeniu grzyb okazał się niesamowitym delikatesem, po rosyjsku nazywany jest kapustą. I w smaku moim zdaniem to takie grzyby z kapustą w najlepszym wydaniu.
U nas ponoć pod ochroną.
Czas gotowania to czas biesiady, toastów. Taki miły czas w towarzystwie sympatycznych ludzi.
Dziękujemy za odpoczynek, cudowne wody i cudowny grzybowy delikates. Tak zapamiętamy Abastumani i może kiedyś wrócimy obejrzeć gwiazdy………..