Armenia
now browsing by tag
Gruzińskie powitanie
Powitanie z Gruzją 3-6 grudnia 2014
Noc na gruzińskiej ziemi pokazała mi napięcie jakie było w Armenii, a które było kompatybilne ze mną. Historia nie jest dla Armeńców łaskawa, jak nie pogrom Ormian dokonany przez Turków, to trzęsienie ziemi, jak nie trzęsienie to wojna z Azerami. Ludzie nie wiedzą czy będą żyć za godzinę i co będzie. We mnie również z czasów dzieciństwa zostało widocznie wiele napięć i teraz puściły, poczułam się jakbym coś potężnego odpuściła, że nie muszę bać się jutra, czy nawet dnia dzisiejszego.
Dziękuję Armenii, że pokazała tę energię, a Gruzji, że dała miejsce do jej odpuszczania.
I aby nabrać świeżości do nowego kraju pojechaliśmy wykąpać się fizycznie i energetycznie w ciepłych wannach Aspindzy, zmywając z siebie wszystkie oczekiwania, porównania między Gruzją, a Armenią.
Pokochaliśmy Armenię, z Gruzją średnio się zaprzyjaźniliśmy wtedy, ale teraz jesteśmy innymi ludźmi i w inne regiony chcemy jechać. Przecież Armenia też cała nas nie zauroczyła, nawet nie zaprosiła tylko ok. 30%.
Zobaczymy jak teraz w Gruzji.
Na wannach Pani nas poznała i wycałowała.
Wygrzani, czyści udaliśmy się dalej w głąb Gruzji w kierunku morza – to główny nasz cel – mandarynki prosto z drzewa na wybrzeżu morza Czarnego.
Po drodze odwiedziliśmy Borjomi, nawet chcieliśmy się w nim dłużej zatrzymać w jakimś hoteliku jednak relacja cena, jakość – szczególnie teraz prosto po Armenii, była dla nas nie do przyjęcia.
W Gruzji hotele są o niższym standardzie i wyższych cenach niż w Armenii.
Pojechaliśmy więc na nocleg w las , w rejon stacji kolejki linowej nad miastem. Po ponad 2 miesiącach małej ilości drzew wokół siebie, a już tym bardziej iglastych, teraz zostaliśmy otoczeni przez potężne sosny, które po opadach śniegu wyglądały niesamowicie dostojnie.
Wtopiliśmy się w las razem z landrynką i zasnęliśmy otuleni przez tutejsze elfy i skrzaty.
Pisaliśmy już o tym w Armenii, jak my nie doceniamy to co mamy czyli lasy, wilgotny klimat, jego świeżość i rześkość.
Tutaj największe kurorty budowane są w takich miejscach. W Armenii opowiadano mi, że kobiety z okolic Dilijan (najwięcej lasów i rzek w Armenii) mają super skórę i wyglądają młodziej niż w innych rejonach kraju, bo wilgoć -więcej deszczu.
Wiele razy namawiamy do docenienia tego co mamy. Skupienia się na tym.
Skupiam się na tym dobrym co mam.
Niedaleko kolejki linowej zaprasza nas monastyr Sefarina z Sarowa. Z Serafinem poznaliśmy się 3,5 roku temu w Grabarce gdy kupiliśmy jego życiorys. Tutaj pięknie odnowiona cerkiew, koło niej rekonstrukcja szałasu w jakim mieszkał Serafin, obok kamień podobny do tego na jakim lubił się modlić. Do te przemiłe siostry.
Jakaś bajkowa energia.
Tutaj, to chcemy zostać, niestety na ten moment siostry mają u siebie remont i nie wynajmują pokoi.
Właśnie gdy energia nam pasuje, zapominamy o standardzie, nie jest on nam potrzebny. Ta magia wokół całkowicie go zastępuje, tak jak właśnie cudowne noclegi w landrynce.
Gdy już zniżamy energię, a wokół są mniej przyjazne miejsca standard ma znaczenie.
Stwierdziliśmy więc, że czas na nas w dalszą drogę, zabraliśmy też Sarafina ze sobą, który swoim światłem będzie wskazywał nam drogę radości i miłości w otaczającym świecie.
Takie perełki jak jego monastyrek tak niedaleko od słynnego kurortu, a tak inny i cichy, magiczny.
O takie miejsca prosimy na swojej drodze.
Dziękując za ten piękny czas z Serafinem z radością zjechaliśmy do kurortu napić się wody, a potem już chyba z umysłu, a może z ochrony przed zatłoczoną drogą Tbilisi-Batumi zjedliśmy trochę buły z fasolą (lobiano) i frytek (Gruzja nie jest przyjazna takim ludziom jak my jedzeniowo) i w deszczu podążyliśmy w kierunku morza Czarnego, tak symbolicznie jakby wyjeżdżając z ciemności,
Ciemności zmęczenia własnych emocji. Reakcji na zmęczenie.
Bartek gdy jest zmęczony szuka pretekstu do kłótni, bo złość daje energię.
Jestem wolny od czerpania energii ze złości.
Pozwalam sobie rozpoznać zmęczenie i poprosić wtedy o wsparcie siły światła.
Już w nocy znaleźliśmy nocleg koło Tkibuli nad jeziorkiem , a ranek powitał nas pięknym słońcem i ciepłem. Już nie pamiętam kiedy ostatni raz chodziłam w polarku samym cienkim.
Nie wiadomo czy to wiosna, czy jesień?
Podjechaliśmy po wodę mineralną do miejscowości Leghva , gdzie Pan sprzedający warzywa i owoce z busa podarował nam reklamówkę pysznych mandarynek i poopowiadał jakie ciekawe kurorty z wodami mineralnymi są w okolicy.
Kolejny prezent i podpowiedź wszechświata.
Prezenty, podarki dla turystów – pielgrzymów tutaj na Kaukazie są czymś normalnym, naturalnym, oczywiście nie w miejscach turystycznych gdzie rządzą troszkę inne energie.
Choć nawet targi w Gruzji (w Armenii są wredne i wyrachowane) są miłe, sprzedawcy często też tak po prostu coś dają od siebie. Może bardziej naciągają, jednak atmosfera jest przyjaźniejsza.
Miałam nie porównywać????
Jeszcze nie potrafię, na pewno będzie się to przewijać.
Jedno co nas bardzo uderzyło po przyjeździe z Armenii to przygarbieni, przygnieceni życiem ludzie.
Z pozoru wygląda to jakby Armenia była bogatsza, choć chyba te kraje żyją na podobnym poziomie, emerytury są podobne, zarobki myślę, że też. Armenia przez ostatnie lata doświadczyła wiele nieszczęść, jednak ludzie chodzą nie tylko bardzo dobrze ubrani, ale przede wszystkim wyprostowani. Z dumą noszą głowę na karku.
A w Gruzji nie.
Dlaczego?
Ormianie są lepiej wykształceni, ale i naszym zdaniem mniej pracowici.
Gruzinów ciężka praca przygniata do ziemi – stwierdził Bartek
Może to klucz???
I tak zaproszeni przez piękny ośnieżony Kaukaz i Pana od mandarynek pojechalismy w jego głąb w kierunku granicy z Osetią.
Życiorys świętego Serafina http://glosojcapio.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=292&Itemid=75
Serafin z Sarowa to ostatni kanonizowany święty przed rosyjską rewolucją 1917 roku, ulubiony patron prawosławia, powoli odkrywany także przez katolików. Całe życie spędził w małym, zagubionym wśród lasów monastyrze w Sarowie. Każdego napotkanego witał słowami: „Radości moja! Chrystus zmartwychwstał!”. Jan Paweł II napisał o nim: „To, obok św. Franciszka z Asyżu, jeden z większych mistyków Kościoła”.
Serafin, a właściwie Prochor – bo takie imię otrzymał na chrzcie – urodził się 19 lipca 1759 roku w Kursku. Był drugim synem Izydora i Agaty Moszninów, którzy pochodzili z bogatej rodziny kupieckiej. Rodzice żyli bardzo pobożnie, a ich dom był otwarty dla biednych. Z wdzięczności za dobro, jakim ich Bóg obdarzył, postanowili nawet wybudować w Kursku świątynię.
Izydor zmarł, kiedy Prochor ukończył trzy lata. Wychowaniem dzieci zajęła się wtedy matka, dzielna kobieta, która wzięła na swoje barki również nadzór nad rozpoczętą budową kurskiej świątyni.
Cudownie ocalony
Prochor był bardzo żywym i energicznym chłopcem. Pewnego razu, a miał wtedy siedem lat, wraz z matką poszedł oglądać budowany kościół. Weszli na dzwonnicę, aby podziwiać widok miasta. W pewnym momencie chłopiec niebezpiecznie wychylił się i wypadł. Matka była pewna, że jej syn nie przeżył wypadku. Z wielką trwogą w sercu zbiegła na dół. Jakież było jej zdziwienie, radość i wdzięczność wobec Boga, kiedy zobaczyła na dole zupełnie zdrowego, czekającego na nią ze spokojem syna. Pomyślała wtedy: „To szczególne dziecko. Musi być wybrany, skoro Opaczność Boża nad nim czuwa”.
Kolejne trudne doświadczenie przyszło dwa lata później: dziewięcioletni Prochor zapadł na chorobę, której lekarze nie potrafili wyleczyć. Wszyscy byli pewni, że chłopiec nie przeżyje. Matka jednak ufała Bogu i z gorącą wiarą modliła się o uzdrowienie syna. Chłopcu przyśniła się wtedy Matka Boża, która obiecała, że przyjdzie mu z pomocą. Na drugi dzień, w święto Matki Bożej, obok ich domu przechodziła procesja z cudowną ikoną Matki Bożej Kurskiej. Agata wzięła nieprzytomnego syna na ręce i wyniosła go z domu, aby prosić Bogurodzicę o cud. I stało się. Chłopiec niebawem wrócił do zdrowia.
Po tym wydarzeniu Prochor prowadził normalne życie: uczył się dalej w szkole, bawił się z kolegami, czytał książki, uczestniczył w nabożeństwach. Jednak coraz więcej czasu zaczął spędzać w odosobnieniu – na modlitwie. Powoli rodziło się w nim pragnienie życia zakonnego. Przed podjęciem ostatecznej decyzji wybrał się z pielgrzymką do Ławry Kijowskiej, gdzie z ust pustelnika usłyszał: „Synu mój, Bóg posyła cię do monastyru sarowskiego. Zachowaj czystość duszy i nieskazitelność ciała oraz zawsze pamiętaj o modlitwie Jezusowej, a wszystko pozostałe będzie ci dane od Boga”. Po tym spotkaniu Prochor wrócił do Kurska, aby pożegnać się z matką. Agata pobłogosławiła syna i zawiesiła mu na piersi krzyż, który nosił do końca życia. Wyruszył do Sarowa. Miał wtedy dziewiętnaście lat.
Monastyr w Sarowie
W nowicjacie Prochor z pokorą, posłuszeństwem i gorliwością wykonywał wszystkie polecenia przełożonego. Jego czas wypełniała modlitwa i praca fizyczna: wypiekał chleb, pracował jako stolarz i drwal, chodził po kweście. Nieustanną pracą odgradzał się od nudy – tej, jak później mawiał – „największej pokusy dla młodych mnichów, którą wyleczyć można modlitwą, powściągliwością języka, pracą fizyczną, czytaniem słowa Bożego i cierpliwością, ponieważ pokusa ta rodzi się z małoduszności, bezczynności, braku cierpienia i pustosłowia”. Wkrótce z powodu nadmiernej ascezy zachorował. Stan młodego mnicha z każdym dniem się pogarszał. Przełożony namawiał go, aby skorzystał z pomocy lekarzy, lecz Prochor odpowiadał: „Życie swoje powierzyłem jedynemu prawdziwemu lekarzowi, Jezusowi Chrystusowi i Przenajświętszej Bogurodzicy”. I znów, jak w dzieciństwie, doświadczył cudownego uzdrowienia.
W 1786 roku Prochor złożył śluby zakonne i otrzymał nowe imię – Serafin. Po przyjęciu święceń kapłańskich codziennie sprawował Eucharystię. Pewnego razu miało miejsce niezwykłe zdarzenie: podczas nabożeństwa sprawowanego w Wielki Czwartek Serafin ujrzał otwarte niebiosa i Jezusa Chrystusa w wielkiej mocy i chwale. Kilka godzin trwał w zachwycie i nie mógł wypowiedzieć słowa ani ruszyć się z miejsca. Wszyscy obecni w świątyni w milczeniu wpatrywali się w jaśniejącą twarz młodego mnicha, przeczuwając, że doświadcza on obecności Boga.
W stronę odosobnienia
Po tym wydarzeniu Serafin jeszcze gorliwiej pragnął służyć Bogu. W ciągu dnia – jak dotąd – wypełniał obowiązki, ale w nocy szedł na modlitwę do swojej leśnej pustelni. Po pewnym czasie uzyskał zgodę przełożonych na życie w całkowitym odosobnieniu. Do monastyru przychodził tylko w sobotę wieczorem na nocne czuwanie przed niedzielną liturgią.
Obok swojej celi założył warzywnik, zaczął także hodować pszczoły. Zachowywał surowy post, jadł tylko raz dziennie to, co zdobył pracą własnych rąk. Raz w tygodniu bracia z monastyru przynosili mu chleb. W środy i piątki niczego nie jadł, a w Wielkim Poście pożywienie przyjmował tylko raz w tygodniu – po niedzielnej Eucharystii. Bywało, że w swoim odosobnieniu tak bardzo pogrążał się w modlitwie, że przez długie godziny pozostawał nieruchomy, niczego wokół nie widząc ani nie słysząc.
Wieści o „świętym mnichu z lasu” szybko się rozeszły. Oprócz współbraci zaczęli go odwiedzać także okoliczni mieszkańcy, a po pewnym czasie także przybysze z daleka – wszyscy szukali jego mądrej rady i błogosławieństwa. Zakłócało to jego odosobnienie. Serafin wyprosił pozwolenie przełożonego, aby zabronić dostępu do pustelni najpierw kobietom, a później pozostałym osobom. Poczuł bowiem, że Bóg wzywa go do jeszcze większego odosobnienia. Odpowiadając na to wezwanie, przyjął na siebie ślub całkowitego milczenia. Drogę do pustelni zagrodził pniami sosen. Odtąd odwiedzały go tylko ptaki i dzikie zwierzęta. Swoją porcją chleba, którą bracia przynosili mu z monastyru, Serafin dzielił się z niedźwiedziem, którego karmił z ręki.
Trud modlitwy nieustannej
Aby całkowicie uwolnić się od pokus, Serafin podjął trud nieustannej modlitwy. Co noc wspinał się na ogromny kamień w lesie i modlił się z uniesionymi rękoma, wołając: „Boże, bądź miłościw mnie, grzesznemu”. W ciągu dnia modlił się w celi, także na kamieniu, który przytaszczył z lasu. Schodził z niego tylko na krótki odpoczynek, dla pokrzepienia ciała skromnym pożywieniem. Tak modlił się 1000 dni i nocy.
Pewnego razu na jego pustelnię napadło trzech rabusiów. Serafin pracował w tym czasie w ogrodzie i miał w ręku topór. Opuścił go jednak i powiedział: „Czyńcie, co musicie”. Rabusie najpierw zażądali pieniędzy, a ponieważ ich nie posiadał, okrutnie go pobili, związali i chcieli wrzucić do rzeki. Przedtem jednak przeszukali jego pustelnię. Kiedy nie znaleźli niczego oprócz ikony i kilku ziemniaków, odeszli. Odzyskawszy przytomność, Serafin cudem wyswobodził się z więzów i ruszył po pomoc do monastyru. Miał bowiem poważne rany głowy i połamane żebra. Przez siedem dni leżał nieprzytomny, a lekarze nie mogli się nadziwić, że mimo takich ran przeżył. Po pięciu miesiącach, kiedy poczuł się na siłach, wrócił do swojej pustelni. Na skutek odniesionych obrażeń do końca życia chodził zgięty w pół, opierając się na kiju lub toporku. Swoim oprawcom przebaczył jednak i prosił, żeby ich nie karano.
Mistrz duchowy
Jeszcze przez trzy lata po tym wydarzeniu Serafin żył w swojej pustelni i zachowywał całkowite milczenie. Potem, na prośbę przełożonego, wrócił do monastyru, ale w swojej celi dalej prowadził życie pustelnicze. W listopadzie 1825 roku miał we śnie widzenie, podczas którego Matka Boża nakazała mu pozostawić odosobnienie i służyć ludziom potrzebującym nawrócenia, pocieszenia i duchowego kierownictwa. Tak rozpoczął się ostatni etap życia Serafina. 66-letni mnich otworzył drzwi swojej celi dla wszystkich. Przychodziło do niego wielu potrzebujących – codziennie odwiedzało go ponad 2 tysiące osób. W ten sposób posługiwał jeszcze osiem lat.
Wszystkim mówił o tym, że celem życia chrześcijanina jest zdobywanie Ducha Świętego, co można osiągnąć jedynie poprzez czyny osadzone w wierze: „Tylko dobro czynione ze względu na Chrystusa ma moc pozyskania Ducha Bożego. Nie jest to zdobywanie cnoty dla niej samej, za czym stoi nierzadko miłość własna, chęć zasłużenia sobie na przychylność Boga. Gdy modlisz się czynem, działaniem, nie musisz już dzielić czasu na pracę i modlitwę. Duch Święty przebóstwia wtedy wszystko, co robisz i czym żyjesz. Codzienność staje się modlitwą. Wszystko, czego dotyka Duch Święty, przemienia się w radość. Staraj się zjednoczyć twoje serce, przyjmij do twego serca pokój, a wtedy tysiące osób, które są wokół ciebie, zostaną zbawione”.
Serafin miał świadomość, że jego życie dobiega kresu i chciał się dobrze przygotować na ten moment. „Ciałem zbliżam się do śmierci – mówił – a duchem jestem niczym nowo narodzone dziecko, z całą świeżością początku, a nie końca…”. Sam zrobił sobie trumnę, w której chciał być pochowany, i postawił ją przy wejściu do swojej celi. W przeddzień śmierci śpiewał wielkanocne pieśni – tak jakby nie mógł doczekać się spotkania ze Zmartwychwstałym. Zmarł w nocy, podczas modlitwy. 2 stycznia 1833 roku jeden z mnichów, idąc na poranną modlitwę, znalazł go w celi klęczącego przed ikoną Bożej Matki. Na twarzy Serafina zastygła radość.
Małgorzata Sękalska
„Głos Ojca Pio” (nr 45/2007)
Przypowieści serafina ze strony http://www.cerkiew.szczecin.pl/prawosawie/teologia/5-pouczenia-witego-serafima-z-sarowa.html
Dlaczego Chrystus przyszedł na ziemię? Przyszedł bo Bóg patrzy z miłością na rodzaj ludzki, bo „Bóg tak ukochał świat, że Syna swego jednorodzonego dał” (J 3,16). Chrystus przyszedł, by odnowić wizerunek i dobroć Boga w upadłym człowieku. Pan przyszedł, aby zbawić ludzkie dusze, bo „Bóg nie posłał swego Syna na ziemię, aby świat potępić, ale by świat został przez Niego zbawiony” (J 3,17) i poza tym, my podążając za naszym Odkupicielem Jezusem Chrystusem musimy wieść życie według Jego Boskiej nauki, by przez to zbawił nasze dusze.
Bóg jest ogniem, rozgrzewającym i zapalającym serce i wnętrze człowieka. Więc jeśli czujemy chłód w naszych sercach, który pochodzi od diabła (bo diabeł jest zimny), tedy dajmy znać Panu. On, kiedy przychodzi, rozgrzewa nasze serca Swą doskonałą miłością nie tylko ku sobie, ale i ku naszym bliźnim. A chłód nienawidzących ustąpi pod wpływem ciepła Jego dobroci, która będzie bić z naszych twarzy.
Tam gdzie jest Bóg, tam nie ma zła. Wszystko co pochodzi od Boga jest spokojne, zdrowe i prowadzi człowieka do uznania prawdy o sobie i własnych niedoskonałościach i do pokory.
Bóg ukazuje Swoją miłość do człowieka, nie tylko w przypadku kiedy czynimy dobro, ale kiedy obrażamy Go naszymi grzechami i sprawiamy Mu ból. Z jakąż cierpliwością znosi On nasze bezprawie! „Nie nazywaj Boga sprawiedliwym sędzią – mówi św. Izaak, bo Jego sprawiedliwość nie jest podobna naszej . To prawda, że Dawid nazwał Go sprawiedliwym sędzią i właściwie, ale Syn Boży wciąż ukazuje, że Bóg jest dobry i miłosierny ponad miarę.
Wiara według nauczania św. Antiocha jest początkiem naszego zjednoczenia z Bogiem, prawdziwie wierzący są kamieniami Kościoła Bożego, przygotowanymi do wznoszenia tej budowli przez Boga Ojca, która wznosi się przez moc Jezusa Chrystusa- to jest przez Krzyż i moc łaski Ducha Świętego. „Wiara bez uczynków martwa jest” (Jk 2,26) Owocami wiary są miłość, pokój, cierpliwość, miłosierdzie, dźwiganie krzyża i życie według ducha. Prawdziwa wiara nie może obyć się bez uczynków. A ten, kto prawdziwie wierzy z pewnością także czyni dobre dzieła.
Wszyscy, którzy mają mocną nadzieję w Bogu są ku Niemu porwani i oświeceni blaskiem wiecznej światłości. Jeśli człowiek pozbawiony jest nadmiernej troski o siebie, kieruje swą miłość ku Bogu i cnotliwym czynom i wie, że Bóg troszczy się o niego- taka nadzieja jest prawdziwa i pełna mądrości. Lecz jeśli człowiek pokłada wszelkie swoje nadzieje tylko w swoich zamierzeniach, a zwraca się do Boga w modlitwie jedynie w chwilach niepowodzeń i tylko wtedy zaczyna ufać w pomoc Bożą gdy przestaje wierzyć w swoje możliwości i nie może im zapobiec, to taka nadzieja jest nieważna i fałszywa. Prawdziwa nadzieja szuka jedynie Królestwa Bożego i jest pewna, że otrzyma wszystko co potrzebne jest w tym śmiertelnym życiu. Serce nie zazna pokoju dopóki nie zdobędzie tej nadziei. Nadzieja ta bowiem całkowicie uspokaja i raduje. Najświętsze usta Zbawiciela powiedziały o niej: “Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni I obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię”(Mt 11,28)
Kto odnalazł doskonałą miłość Bożą idzie przez życie, jakby nie istniał. Uważa siebie w tym wszystkim co widzialne za obcego i oczekuje z cierpliwością na to co niewidzialne. Jest całkowicie przemieniony w miłość Bożą i porzuca wszelkie przywiązanie do świata. Kto prawdziwie kocha Boga uważa siebie za wędrowca i przybysza na ziemi, wszystko w nim jest skierowane ku Bogu obecnym w jego myślach i duszy, Którego jedynie kontempluje.
Szczególnie należy troszczyć się o duszę , bowiem człowiek w swoim ciele jest jak płonąca świeca. Świeca musi kiedyś zgasnąć, a człowiek umrzeć. Ale skoro nasze dusze są nieśmiertelne należy poświęcić im znacznie więcej troski niż ciału „Cóż za korzyść z tego jeśli człowiek cały świat pozyska, a na swojej duszy szkodę poniesie, lub cóż jest człowiek w stanie dać za swoją duszę?” (Mt 16:26) Jak wiadomo nic na świecie nie może służyć za okup, jeśli sama dusza warta jest więcej niż cały świat i wszystkie królestwa świata, a Królestwo Niebieskie jest nieporównanie bardziej cenne. Uważamy duszę za tak drogą według tego co mówił nam Makary Wielki : „ Bóg nie pragnął duchowej więzi z żadnym stworzeniem poza człowiekiem, którego kocha bardziej niż jakiekolwiek ze swoich stworzeń.”
Musimy mieć szczególną postawę wobec naszych bliźnich, nie czynić nikomu obraźliwych uwag, przytyków. Kiedy odwracamy się od człowieka lub obrażamy go, to nasze serce kamienieje. Każdy musi starać się o radość ducha, by do trudnych lub niechętnych nam osób zwracać się ze słowami miłości. Kiedy widzisz, że brat twój grzeszy, okryj go, jak poucza św. Izaak Syryjczyk : „Zdejmij z siebie swój płaszcz i okryj nim grzesznika.”
W naszych relacjach z bliźnimi musimy być przejrzyści wobec każdego równie dobrze w słowach, jak i w myślach, w przeciwnym razie czynimy nasze życie bezużytecznym. Musimy kochać innych, nie mniej niż siebie samych, zgodnie z Prawem Pańskim: „Będziesz miłował… bliźniego swego, jak siebie samego” (Łk 10,27). Ale nie tak, aby nasza miłość ku innym wiązała nas przywiązaniem stojącym w sprzeczności z pierwszą częścią tego przykazania miłości względem Boga, jak nas naucza nasz Pan Jezus Chrystus: „Jeśli kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien, i jeśli ktoś miłuje syna i córkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien”(Mt 10,37)
Jest absolutnie koniecznym być miłosiernym wobec nieszczęśliwych i tułaczy. Wielcy biskupi i Ojcowie Kościoła kładli na to ogromny nacisk. Względem tej cnoty musimy próbować zrozumieć i wypełnić wszystko zgodnie z Prawem Pańskim: „Bądźcie miłosierni, jak miłosierny jest wasz Ojciec”, i „Chcę raczej miłosierdzia, niż ofiary”(Łk 6,36 ; Mt 9,13) Mądrzy będą zważać, by zachować te słowa, ale głupcy na to nie zważają. Z tego powodu nagroda także jest różna dla nich, jak powiedziano :„Kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie tez zbierać będzie.”(2 Kor 9,6)
Przykład Piotra Chlebodawcy, który za kawałek chleba danego żebrakowi, otrzymał przebaczenie wszystkich swoich grzechów (zostało mu to objawione w widzeniu) niech pobudzi nas do bycia miłosiernymi wobec naszych bliźnich- każdemu mała jałmużna może przyczynić się do uzyskania Królestwa Niebieskiego.
Ofiarowana jałmużna musi wypływać z duchowego usposobienia, zgodnie z nauczaniem św. Izaaka Syryjczyka :„Jeśli dajesz wszystko tym, którzy cię proszą, niech radość twojego oblicza wyprzedza twój datek i pociesza w smutkach bliźniego odpowiednim słowem.”
Jest nieprawością osądzać każdego, nawet jeśli ktoś grzeszy i tarza się w przestępstwach wobec Prawa Bożego na Twoich oczach, jak jest powiedziane w Słowie Bożym: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni”(Mt 7,11). „Kim jesteś ty, co się odważasz sądzić cudzego sługę? To, czy on stoi, czy upada, jest rzeczą jego Pana.”(Rz 14,4). Znacznie lepiej jest zachowywać w pamięci słowa Apostoła: „Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł.”(1Kor 10,12)
Nie można żywić złości i nienawiści wobec człowieka, który jest nam wrogi. Przeciwnie, musimy kochać go i czynić mu tyle dobra, na ile to możliwe, według nauki naszego Pana Jezusa Chrystusa: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i czyńcie dobrze tym, którzy was nienawidzą.”(Mt 5,44). Jeśli będziemy starali się to wypełniać na miarę naszych sił, możemy mieć nadzieję, że Boże światło zacznie świecić w naszych sercach, oświecając naszą drogę do Niebieskiego Jeruzalem.
Dlaczego potępiamy innych? Ponieważ unikamy poznania samych siebie. Jeśli będziemy dążyć do poznania samych siebie, nie będziemy mieli czasu, by rejestrować uchybienia innych. Zacznijcie osądzać samych siebie, a przestańcie sądzić innych. Sądząc zły uczynek, nie osądzajcie czyniącego go. Koniecznym jest poznanie siebie, najbardziej grzesznego ze wszystkich i wybaczenie swojemu bliźniemu każdego przewinienia. Musimy nienawidzić tylko szatana, który go zwiódł. Przewinienie to może jawić się jako coś złego tylko nam, a w rzeczywistości występujący przeciw nam miał dobre intencje. Poza tym, drzwi pokuty są zawsze otwarte i nie wiadomo, kto wejdzie przez nie szybciej- ty “sędzia”, czy też sądzony przez ciebie.
Pragnący zbawienia musi zawsze mieć serce skłonne do pokuty i skruchy: „Moją ofiarą, Boże jest duch skruszony; pokornym i skruszonym sercem, Ty Boże nie gardzisz”(Ps 51, 19) Z tak skruszonym sercem człowiek może uniknąć bez problemu wszystkich przebiegłych sztuczek szatana, którego wszystkie wysiłki skierowane są ku zaniepokojeniu ludzkiego ducha. Przez te niepokoje chce zasiać żałobę, według słów Ewangelii: „Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast? On im odpowiedział,’ uczynił to wróg’.” (Mt 13, 27-28) Lecz kiedy człowiek walczy, aby mieć łagodne serce i zachować spokój myśli, wtedy wszystkie podstępy wroga są pozbawione mocy, a tam gdzie jest spokój myśli, tam przebywa sam Bóg: „W Salem (z hebr. Shalom- pokój) powstał Jego przybytek, a na Syjonie Jego mieszkanie.” (Ps 76,2).
Obrażamy wspaniałość Boga grzesząc przez całe nasze życie, a więc zawsze powinniśmy pokornie prosić Pana o przebaczenie nam naszych win.
Sycenie się światłem Sevanu
Sycenie się światłem Sevanu 10-13 listopada 2014
Niebo zeszło na ziemię między góry (M.Gorki o Sevanie )
Bezchmurne niebo w dzień niebieskie w nocy rozgwieżdżone. Księżyc kąpiący się w jeziorze, góry które zamarły w bezruchu zakładając białe świetliste sukienki.
Wszystko współgra ze sobą, i wzmacnia siebie nawzajem.
Nawet nie myśli o tym żeby wzmacniać, to dzieje się samo, wszystko jest w jedności stworzenia.
Słońce oświetlając Sevan iskrzy się tysiącami gwiazdeczek. Na drugim brzegu ośnieżone szczyty wchodzą do wody.
Świąt ludzi i Bogów. Wszystko łączy się z sobą. Ziemia połączyła się ze swoim duchem i bogowie zeszli na ziemię.
Fale uderzają o brzeg, czasem przepłynie jakaś łódką, czasem przeleci mewa….
Jestem światłem
Tu wszystko jest światłem przestrzenią. I my jesteśmy częścią tego świata .
Sevan tak nas przytula i zaprasza do siebie, że pozwolił nam się w nim wykąpać.
Zapraszając i dodając otuchy gdy nieśmiało zamaczałam nogi.
A gdy jezioro puszcza do siebie to i woda wydaje się ciepła.
Wszystko tylko odpuścić umysł, pozwolić sobie wejść i zobaczyć co się podzieje.
Straszno nas chorobami przy kąpieli w zimnej wodzie. Wszystko to trzeba odpuścić.
Zaufać boskiemu prowadzeniu i pójść w nowe.
Ograniczenia rodzą się w naszym umyśle. Choć należy pamiętać,że nawet jeżeli nie będziemy mieć ograniczeń, a woda nie zaprosi, może nie być za ciekawie dla nas.
Nauka słuchania przyrody i bycia jej częścią, jej maleńką częścią.
My dziękujemy tej cudownej wodzie, że zmyła z nas resztki Nagornego Karabachu, zarówno w znaczeniu fizycznym (twardą mineralną wodę szczególnie z włosów), ale również to co energetyczne.
Dała nam siłę na dokonanie przełomu w naszym życiu, w którym każda najmniejsza walka nawet w jej obronie będzie demaskowana i transformowana do energii miłości.
A tam gdzie miłość nie trzeba o nic walczyć i z nikim.
Wszystko samo o siebie dba i wszystko dzieje się w najlepszym czasie i miejscu.
Dlatego też nie walczyliśmy z sobą tylko przyjęliśmy zaproszenie jeziora i cieszyliśmy się, że kolejne schematyczne programy umysłu odeszły w zapomnienie,
Noc, ognisko, rozgwieżdżone niebo i spokój miejsca. Miejsca gdzie jest spokój i ruch zarazem. Wszystko płynie, porusza się we właściwym sobie rytmie.
Nieliczne łódki na jeziorze dodają mu uroku. A złowione przez rybaków ryby dają pokarm również innym naszym braciom.
Jakże bym chciała aby wszyscy byli na pranie, nie zabijali siebie nawzajem, bo wiem, ze dopóki zabijamy nawet dla jedzenia wtedy trwa dalej wojna.
Jednak mam świadomość jak mi trudno zrezygnować z przymusu jedzenia i ze wszystkich programów stanowiących jego otoczkę.
Mimo, że zdecydowanie lepiej czuję się gdy nie jem.
Dlatego rozumiem innych, którzy muszą zabijać aby żyć i boją się gdzieś to odpuścić.
Dziękujemy temu pięknemu jezioru – chyba najpiękniejszemu jakie znamy (zdjęcia nie oddają jego piękna) za cenny czas zatrzymania w tak pięknej aurze.
Jezioro jest na 1900 m.n.p.m temperatura wody 5-7 stopni, otoczenia ok. 15, przy pięknym słońcu.
I znów kolejny wieczór przy ognisku, kolejne fale łagodnie przychodzą i odchodzą . Jak kolejne uderzenia w bęben.
Jak wszystko co przychodzi i odchodzi, następują własne koleje losu.
Słońce wschodziło łagodnie oświetlając horyzont, by potem wzbić się wyżej, rozświetlało swoim blaskiem wodę która igrała ze światłem, tysiącami gwiazdeczek , aby wieczorem zajść za okoliczne góry, po nim pojawiały się gwiazdy milionami sztuk, piękne mgławice, potem wychodził księżyce by swoim blaskiem przysłonić te bardziej odległe gwiazdy.
Wszystko pojawiało się i znikało, a my byliśmy na brzegu.
Wszystko takie jakieś proste, harmonijne, przewidywalne w swojej nieprzewidywalności.
Docenialiśmy to po wizycie w Karabachu , ten spokój, tą harmonię otoczenia.
Harmonię zakłócił aparat fotograficzny, który po ostatnich 2 upadkach, teraz już całkowicie odmówił współpracy.
Fakt, gdy go kupiłam, nie byłam za bardzo zadowolona z niego, porównywałam go do poprzednika i mimo że z czasem byłam z niego bardzo zadowolona, zdecydował się rozstać z nami. Zresztą próbował tego kilka razy gubiąc się i znajdując.
Pokazał mi mechanizm, że jak już coś mam i z czegoś korzystam, robię to tu i teraz, bez porównywania, rozpamiętywania i proszę tą rzecz o najlepszą współpracę.
Czy ja lubię jak mnie porównuje się do innych i wymusza, abym była kimś innym?
Korzystam z rzeczy z miłością, prosząc je o najlepszą współpracę.
W czasie stania, troszkę eksploatowaliśmy akumulator landrynki ładując komputer, telefony, webastem (ogrzewaniem postojowym) i ………. ostatniego dnia rano odmówiła chwilowo współpracy.
Potrzebni byli inni ludzie, inny akumulator (nasz drugi akumulator też odmówił współpracy).
Na szczęście jesteśmy w kraju, gdzie pomoc jest czymś normalnym i naturalnym.
Dziękujemy dwóm przesympatycznym Panom rybakom, którzy pomogli nam odpalić nasz samochód.
Pojechaliśmy dalej, jednak wiedząc, że lepiej znaleźć miejsce i podładować akumulator.
Choć powiem szczerze nie mieliśmy pomysłu gdzie jechać ……….
<code>
Piękna zima w kamiennych kręgach
Kamienne kręgi Zorats Kerer roztopienie urazów przeszłości
Czy wszechświat prowadzi nas od atrakcji turystycznej do atrakcji?
Tak zaczyna to wyglądać i jeszcze w aurze pięknej zimy.
Z Noravanku skierowaliśmy się w kierunku Goris przez przełęcz Vorotan 2344 m.n.p.m. Po ostatnich opadach śniegu i ataku pięknej zimy, zastanawialiśmy się nad jej przejezdnością tzn. jakością przejazdu. Jest to główna armeńska droga w kierunku Iranu i Nagornego Karabachu więc w miejscach lodowych była posypana szlaką.
Bardzo dobra szeroka z pięknym widokiem na otaczające góry, nawet na moment zamigotała piękna Araratowa śnieżynka.
Zresztą teraz dookoła są same śnieżynki, góry które wcześniej były w kolorze wysuszonej trawy pomieszanej z ziemią , teraz nabrały światła. Wszystko zaczyna tańczyć gdy dostaje promyk słonka. Kraina ziemska zamarza i pojawia się świetliste życie. Przestrzeń, która nas tutaj urzekała, teraz poszerzyła jeszcze swoje oblicze. Wszystko było na granicy światów, bez podziałów na ziemski i boski. A sunęliśmy pomiędzy ośnieżonymi 3-tysięcznikami.
Na mapie dojrzeliśmy obserwatorium astrologiczne z 5 w.p.n.e, patrzę na nazwę i coś mnie tknęło, to chyba ten jeden z najstarszych kamiennych kręgów na świecie.
Nawet przy głównej drodze pojawiły się znaki na niego (znajduje się 1 km od głównej drogi do Goris koło miasteczka Sisjan)
Przy drodze powitał nas mały krąg nowy stworzony przez współczesnego artystę w 2013 roku , od którego z góry zobaczyliśmy ten większy, starszy.
Podjechaliśmy na parking 300 metrów od drogi (o tej porze roku polecamy chociaż suv-a), zapytaliśmy miejsce czy możemy zostać na noc i pojechaliśmy do miasteczka, by za jakiś czas powrócić jak do domu. Do domu znajdującego się na parkingu – 20 metrów od kręgów.
Pogoda była śnieżna i mroźna, gdy jednak zatrzymaliśmy się już na nocleg zaczęło się przejaśniać i księżyc zaczął oświetlać przestrzeń. Tworzyła się magia księżyca prawie w pełni, skał, ikrzącego śniegu. Temperatura wynosiła minus 10 stopni. Wszystko bawiło się ze sobą ciesząc ze świetlistego spotkania.
W nocy medytacja zastępowała sen, czułam siłę tego miejsca, zamrożonego, niepewnego kolejnego przybysza, które jednak powoli otwierało się na kontakt.
Pojawiało się wiele emocji rozczarowania, braku zrozumienia, ale również pychy, nadęcia ze swojej wyjątkowości, braku chęci do zmian i tego, że dobre rzeczy należy długo wprowadzać.
Wszystko przechodziło przez moje ciało znajdując kompatybilne programy.
Bycia nie w tym miejscu i czasie co należy.
Bycia niezadowolonym ze wszystkiego.
Noc była troszkę trudna, pokazująca kolejne odsłony mnie samej w jedności z tym miejscem.
A może jego obecnym stanem.
Ranek powitał nas pięknym słonkiem, które powoli oświetlało kolejne otaczające szczyty, kamienie i nas samych,
Wszystko wyglądało tak bajkowo i magicznie w tym iskrzącym się śniegu.
Niektóre kamienie mają wykute wewnątrz dziurki, które służyły najprawdopodobniej do obserwacji gwiazd, słońca. My również cieszyliśmy się nimi, fotografując kolejne rozbłyski światła i zastanawiając, jak ożywić to miejsce.
Jak wydobyć to potężne światło na zewnątrz, które przykryły doświadczenia wieków nietolerancji, niszczenia kopania, dewastowania przez wyznawców późniejszych religii szczególnie chrześcijaństwa. Szydzenia i braku szacunku.
Jednak jak długo można trzymać urazy?
Jak długo bać się, że znowu doświadczy się tego samego?
Może warto uzdrowić to co spowodowało tamte sytuacje i z radością, miłością pójść w nowe?
Nie szukam winy na zewnątrz, tylko rozgarniam wewnętrzne chmury i z ufnością i boskim prowadzeniem idę dalej w świetle.
Trzymanie się przeszłości prowadzi do tego, że później irytujemy się na to że inne miejsca, ludzie są bardziej znani, mimo że młodsi, niżsi wibracyjnie, (jak np. Stonechenge).
Pycha i nadęcie z własnej siły, inteligencji, mocy wibracji.
Jest hipoteza że ten krąg został postawiony z kosmiczną wiedzą, że w Armenii powstała cała wiedza o kosmosie.
Dlaczego znamy inne historie, a z tej części świata do nas nie dotarły?
Czyżby Ormianie nie chcieli dzielić się tym z innymi?
Mieli za mało siły?
Może uważali, że ludzie i tak nie zrozumieją?
Rodzi się wiele pytań na które na pewno każdy ma swoje odpowiedzi.
W nam to miejsce pokazało wiele prawd o nas samych i naszym stosunku do otaczającego świata,
Nie bać nie niezrozumiana, braku akceptacji i myślenia za innych, wejścia na maksa w światło, wtopienia się w niego.
Załóżmy, że kosmici budowali ten krąg, ale chyba nie po to, aby narzucić nam ich sposób myślenia, bycia, czucia (byłby to podbój), ale po to, aby przeniknąć się z ziemską energią i stać się z nią jednością. Jedno aby przenikało drugie. Wysokie wibracje, aby zagościły w ziemskim życiu.
Pozwoliło to zadać wiele pytań na które będziemy uważnie szukać odpowiedzi.
Chodziliśmy do kręgów na medytacje, a potem grzaliśmy się w landrynce, która nagrzana przez silne jeszcze tu słońce robiła się wręcz sauną, a w miarę dnia temperatura wzrastała i tak o godzinie 8 rano było minus 10, a o godzinie 12-tej już tylko 2.
Wszystko się nagrzewało się, migocące iskierki stapiały się ze słońcem. Kroki stawiały się mniej głośne niż rano w zamarzniętym śniegu.
Wszystko odmarzało, roztapiając kolejne warstwy przywiązania do doznanych krzywd, do przeszłości.
Wszystko może już nie migotało, ale nagrzewało się dając uczucie wewnętrznego i zewnętrznego ciepła.
Posyłam światło całej przeszłości, uzdrawiam ją i z radością i miłością idę własną drogą szczęścia TERAZ
I na koniec zjednoczyliśmy się z miejscem w miłości i radości.
Najpierw sami dotarliśmy do swojej czystej istoty odgarniając nagromadzone chmury, a potem z taką energią zjednoczyliśmy się z miejscem z jego czystą energią. Gdy jego twórcy cieszyli się, że będzie promieniować na okolicę, a może świat tym co z umysłu i tym co z ducha.
Energia wzrastała rozpuszczając, roztapiając coraz więcej chmur i ograniczeń.
Wszystko gdzieś tańczyło zapominając o krzywdach, urazach tym co wstrzymuje aby być sobą.
Przychodziła świadomość, że karmienie się krzywdami urazami, pretensjami nic nie daje, ogranicza tylko prawdziwe nasze jestestwo.
Wypełnialiśmy się światłem, aż do czubka skóry, a potem zaczęliśmy to światło roztaczać wokół siebie, potem chować (są miejsca, że nie ma co obnosić się ze swoją jasnością) bawiliśmy się tym i uczyliśmy miejsce to robić.
Cieszyliśmy się ze spotkania, obchodząc 3 razy nasypany krąg mocno tupiąc nogami i z radością śpiewaliśmy
Idę swoją drogą z podniesioną głową
dodając różne końcówki typu (może ma ktoś pomysł na rytmiczny dalszy ciąg)
wypełniony światłem, z szacunkiem i zrozumieniem dla innych, z radością i miłością wewnątrz
Świat wirował, tańczył z nami miejsce ożyło i nasze wewnętrzne światło również zostało wzmocnione.
A miejsce to moim zdaniem kolejny w czasie tej podróży portal energetyczny
gdzie dużo łatwiej złapać kontakt z innymi światami, energiami inaczej mówiąc ze światem bogów. To miejsce gdzie te światy łącza się na ziemi. Na koniec mentalnie zamontowaliśmy na środku energetyczny kryształ, aby wzmocnić miejsce w jego rozkwicie.
Inne portale:
http://brygidaibartek.pl/kosmiczny-czlowiek/ – kosmiczny człowiek w Gruzji
http://brygidaibartek.pl/porownania-namietnosc-naszego-umyslu-i-systemu/ Piramidy Visoko
Dziękujemy za kolejny piękny czas za niesamowite spotkanie praktycznie sam na sam (jak skończyliśmy medytację dopiero wtedy przyjechała marszrutka z turystami.
Turystów gotowych na transformację przeszłości będzie pojawiało się tutaj coraz więcej i z czasem miejsce ożyje przypominając sobie stare czasy, równocześnie ucząc się kontaktu z nowym typem ludzi jakim są turyści – umysłowi oglądacze.
Życzymy wszystkiego co najlepsze temu cudownemu miejscu
A to artykuł o kręgach z portalu http://www.kaukaz.com.pl/Karahunj.php
Karahunj (Armenia)
Około pięć kilometrów na północ od leżącego w armeńskiej prowincji Suynik miasteczka Sisian znajduje się niezwykłe miejsce będące portalem do czasów prehistorycznych (). Nie jest ono aż tak trudnodostępne jak , jednak nie należy się tu spodziewać tłumu turystów. Pierwszą oznaką, że znajdujemy się w miejscu od czasu do czasu odwiedzanym przez turystów jest buda z pamiątkami, która zapewne pełni również rolę stróżówki. Od razu za nią, pośrodku wielkiej łąki znajduje się konstrukcja zbudowana z ponad dwustu bazaltowych głazów ustawionych w wielki łuk z okręgiem po środku. Obiekt ten nazywany jest Karahunj (Qarahunge) lub Zorats Karer. Po ormiańsku Qar oznacza kamień hunge zaś dźwięk.
Głazy zajmują obszar około 7 ha, największe są wysokie na 3 m i ważą 10 ton. Ich rozmieszczene dobrze jest widoczne na zamieszczonej obok mapie. Niektóre megality są poprzewracane i porozbijane. Przypuszcza się, że zniszczenia powstały w czasach wczesnochrześcijańskich kiedy to starano się usunąć pogańskie miejsca kultu. Zorac Karer jest często porównywany do Stonehenge, jest nawet nazywany Armeńskim Stonehenge. Jednak Karahunj jest od swojego angielskiego odpowiednika o wiele starszy, nawet o 4500 lat. Monument pochodzi najprawdopodobniej sprzed 7600-4500 lat. Czyni go to jednym z najstarszych zachowanych do współczesnych czasów kamiennych kręgów. Obecnie za najstarszą budowlę tego typu uważa się Göbekli Tepe znajdujący się w Turcji, której wiek szacowany jest na 10 000 lat.
To co sprawia, że Qarahunge jest unikatowy to otwory wielkości ludzkiej pięści wywiercone pod różnymi kontami w górnych częściach głazów. W sumie są 85 kamienie z takimi otworami (po jednym otworze na kamień). Początkowo sądzono, że otwory te mogły służyć do przenoszenia głazów, jednak okazało się że są one z pewnością zbyt blisko krawędzi aby głaz się nie uszkodził. Przypuszcza się natomiast, że otwory mogły służyć raczej do obserwacji faz księżyca oraz wschodów słońca w trakcie przesilenia. Obecnie jednak nie wskazują jednoznacznie jakichś istotnych obiektów astronomicznych.
Rola Zorats Karer nie jest do końca jasna. Zdaniem naukowców obiekt ten miał pełnić rolę obserwatorium astronomicznego ale nie jest wykluczone, że był również świątynią, czy swego rodzaju uniwersytetem gdzie z pokolenia na pokolenie przekazywana była wiedza na temat gwiazd, kalendarzy i zodiaków. Natomiast badacze z Oxfordu ujęli rolę Zorac Karer tak: it is an ancient burial ground, or necropolis – a place to act as a bridge between the earth and the heavens in the cyclical journey of the soul involving life, death and rebirth.
Dla Ormian a w tym naukowców takich jak Elsa Parsamian oraz Paris Herouni Zorats Karer ma bardzo istotne znaczenie, jest bowiem kolejnym dowodem na odwieczną obecność Ormian na tych terytoriach. Rozciągając historię tego narodu znacznie dalej niż do czasów państwa Urartu. Zorats Karer jest też kolejnym klockiem w ormiańskich spekulacjach nad tym kto stworzył zodiak, kalendarz słoneczny czy jako pierwszy przeprowadzał obserwacje astronomiczne. Karahunj wraz z obserwatorium Metsamor datowanym na 5000 BC oraz pochodzącym sprzed 7000 BC pierwszym na świecie odwzorowaniem przez człowieka symboli kosmicznych na skałach pasma górskiego Geghama, są zdaniem Ormian bardzo istotnym dowodem na to, że w tym regionie kwitła rozwinięta cywilizacja kiedy to Chiny i Egipt były jeszcze dzikimi rejonami, a Babilończycy którzy powszechnie uznawani są za twórców astronomii nie stworzyli jeszcze swojego pierwszego miasta. Powstanie zodiaku jest przypisywane przez tych naukowców właśnie praprzodkom Ormian.
Szerzą się również pseudonaukowe spekulacje na temat Karahunj. W Internecie można znaleźć wywody starające się wykazać, że Karahunj i Stonehenge zostały zbudowane przez tą samą cywilizację czy też wskazujące na powiązania pomiędzy Karahunj, a kosmitami.
Noravank – docenić piękno wewnątrz siebie i na zewnątrz
Noravank docenić wewnętrzne piękno na zewnątrz 3-4 październik 2014
Noravank znajduje się koło Areni, miejscowości gdzie prawie miesiąc temu byliśmy na festiwalu wina. Jednak wtedy jedna z głównych atrakcji Armenii nas nie zaprosiła do siebie.
Dlaczego?
Bo chciała nam się ładnie pokazać w ciszy i spokoju.
A w weekendy jak powiedział nam mężczyzna sprzedający świeczki trudno się poruszać bo jest taki tłok. Zresztą sami widzieliśmy te dzisiątki autokarów zmierzających tutaj.
A samo miejsce monastyru malutkie więc zadeptane.
Teraz przy zachodzącym słońcu wjechaliśmy w dolinę prowadzącą do Noravanku, wszystko igrało z nami kolorami, bielą ośnieżonych szczytów w oddali i czerwieni skał.
Noravank jak zresztą większość monastyrów tutejszych położony jest w przepięknym przyrodniczo miejscu. Oparty o skały, można rzecz na końcu doliny, wtulony w przyrodę.
Jest to monastyr z ok XII wieku dlatego jego czubki większości jego kopuł już nie są otwarte na wpływ energii kosmicznej boskiej, a zamknięte na szczycie krzyżami, jak zamki i fortece.
Energia zimna, nie przyjemna wręcz można rzecz odpychająca.
Idźcie dajcie odpocząć dało się słyszeć wewnątrz.
Przyszedł Pan sprzedający świeczki i robiąc zdjęcie naszym aparatem pokazał podobiznę Jezusa w naciekach na ścianie.
To takie wprowadzenie.
No dobra oglądajcie – usłyszeliśmy od przestrzeni .
Mimo że przyjeżdżają tutaj setki turystów każdego dnia monastyr jest „nie żywy” (nie ma mnichów) zamknięty na przepływ energii. Większość postrzega go tylko jako budynek, zapominając o jego duszy. A przecież ten budynek został stworzony aby pokazać duszę tego miejsca, a nie odwrotnie, jak się stało teraz. Został budynek, a o duszy zapomniano.
Kupiliśmy świece i jak zwykle zaczęliśmy zapalić te zgaszone, prosząc również w imieniu innych o spełnienie ich życzeń.
Było zimno zarówno fizycznie jak i psychicznie. W monastyrze wyciągam telefon i włączyłam Hildegardę, miałam wrażenie, że podskoczył z radości. Od razu zrobiło się ciepło i przyjemnie, a wszystkie duchy miejsca nie tylko zatańczyły z radości, ale również przyszły na spotkanie.
Bawcie się z rami, radujcie – usłyszeliśmy .
Nie tylko mogliśmy tutaj być, ale staliśmy się mile widzianymi gośćmi, a może już jednością?
I tak byliśmy dalej goszczeni.
W hali restauracyjnej nastawionej na autokarowego klienta zapytaliśmy o lobio – zupę z fasoli, stwierdzili, że mają – jest bez mięsa i bulionu.
Ucieszyliśmy się, bo chcieliśmy się zagrzać, a nie chciało nam się nic gotować.
Przyniesiono nam nie zupę z fasoli, a z aveluka (moja ulubiona), ile radości.
Do tego zapłaciliśmy za to bardzo symboliczną cenę jak na takie miejsce 8 zł, za dwie duże zupy z lawaszem.
Poczulismy ze zostaliśmy ugoszczeni również przez duchy tego miejsca.
Do tego Panie proponowały nocleg w pokoikach nad muzeum w niskiej cenie 80 zł za 2 osoby ze śniadaniem, bo w sezonie 160 zł.
Nie czuliśmy tego i pojechaliśmy na dno dolinki, nad strumyczek spać.
Gdy jechaliśmy drogę przebiegł nam białawy lis,
przypominając nam o nas samych, będący symbolem wniesienia w nas samych światła rozpoznania.
Jestem tym kim jestem. Powraca do mnie cała siła. Światło rodzi się we mnie i przyciąga do mojego życia wszystko czego potrzebuję, by być szczęśliwym TERAZ.
Piękna i jakże adekwatna afirmacja z książeczki Zwierzęta mocy (J.Ruland, M. Karacay)
Dziękujemy za to piękne spotkanie.
Strumyk dawał dźwięki naśladujące chyba wszystkie nam znane i nieznane, udając rozmowy, odgłosy zwierząt, dźwięki aut, księżyc będąc prawie w pełni oświetlał to miejsce, miało się wrażenie, że świecą latarnie (nawet sprawdziliśmy czy mamy wyłączone postojowe światła ) Dookoła piętrzyły się skały, widoczne w szczegółach ich pęknięć i formacji.
A ranek powitał nas słonecznym mrozem ok. minus 5 stopni.
Pojechaliśmy po monastyr (spaliśmy ok 1 km od niego) by wczesnym rankiem, w całkowitej pustce zwiedzających, nacieszyć się sobą.
Cisza poranka i nieśmiała prośba duchów o muzykę.
Siadłam na krzesełko włączyłam telefon i ………………………….
to co martwe ożyło, to co uśpione nabrało życia, to co za kamieniowane zrzuciło sidła
Ukryta gdzieś dusza wyszła na spotkanie. Ciesząc się, że piękna otoczka, nie zakrywa tego co w środku.
Że są ludzie, którzy przyszli tutaj dla duszy, doceniając piękno tego co na zewnątrz.
Dziękujemy za to magiczne spotkanie sam na sam świątynnym pogłosie muzyki chóralnej.
Spotkanie, które pokazało mi, że często lekceważę to co na zewnątrz, gdyż boję się, że większość skupi się tylko na tym, nie doceniając tego co w środku.
Wręcz może specjalnie nie dbam o to co na zewnątrz.
Uwalniam się od lęków, że gdy będę dbała o zewnętrzną otoczkę siebie, inni tylko ją dostrzegą.
Pozwalam innym postrzegać mnie jak chcą, a ja emanuję pięknem wewnętrznym na zewnątrz i pozwalam sobie go wyrażać sobą i wokół mnie,
A o Novaranku informacje ze strony :
http://www.krajoznawcy.info.pl/klasztor-wsrod-pomaranczowych-skal-32061
Na skalnej, nieco pochyłej półce w końcowej części wąwozu rzeczki Gniszik (Gniszkadżur), dopływu rzeki Arpa, trzy kilometry na wschód od wsi Amagu w regionie Vajk Armenii, znajduje się niewielki, ale jeden z najważniejszych kompleksów klasztornych tego kraju.
Odegrał on znaczną rolę w jego dziejach, kulturze oraz religii i duchowości. A i współcześnie jest niezwykłym przykładem odbudowy i rewaloryzacji zabytku zniszczonego częściowo przez trzęsienie ziemi w roku 1840, na koszt mieszkającego w Toronto w Kanadzie, ormiańskiego z pochodzenia lekarza Tigrana Adżetjana i jego żony Diany. To im zabytkowy monastyr zawdzięcza obecny wygląd. A jego ponowne poświęcenie, po trwających 11 lat pracach, w dniu 18 kwietnia 1999 roku stało się wielkim świętem. Z udziałem Katolikosa Wszystkich Ormian Garegina I (Karekina I), jego następcy, katolikosa Garegina II (Karekina II), wówczas arcybiskupa Narsesjana, biskupów: Mesropa Adżemjana i Avraama Mkrtchjana, obojga sponsorów rewaloryzacji oraz około 10 tys. wiernych, którzy z trudem – co widziałem na zdjęciach – zmieścili się na terenie klasztoru wewnątrz jego historycznych murów.
Droga do klasztoru
Monastyr Noravank stoi we wspaniałej scenerii. Otoczony jest dzikimi, urwistymi skałami, w większości koloru czerwonego lub różowego, ale we fragmentach niezwykłego w przypadku formacji skalnych: jaskrawo pomarańczowego. Atrakcję stanowi już sama droga do tego klasztoru kilkukilometrową, odchodzącą od większej, szosą wijącą się dnem kanionu. Warto przejść ją pieszo, a przynajmniej najciekawszy, najgłębszy fragment, i obserwować skały, pokrywającą je roślinność, a także liczne groty i jaskinie na różnych poziomach. W jednej z nich urządzona jest stylowa kawiarenka, w której można chwilę odpocząć i coś przekąsić oraz wypić. Na otoczonym murami klasztornym terenie znajduje się 12 budowli i obiektów umieszczonych na planie oraz zalecanych jako warte zobaczenia. O informację zadbano tu znakomicie. Przed każdym zabytkiem i innym obiektem stoi tablica w kilku językach – korzystałem z niektórych wyczytanych na nich faktów i danych.
Ruiny kościoła Jana Chrzciciela
Najstarszym zabytkiem są, odsłonięte dopiero w trakcie wspomnianej rewaloryzacji w końcu minionego wieku, i zachowane do wysokości około 1 – 1,5 metra, kamienne fundamenty i fragmenty ścian kościoła Surb Karapeta, jak Ormianie nazywają św. Jana Chrzciciela. Został on zbudowany w IX wieku i był niezwykle mały. Z trudem mieściło się w nim zaledwie kilka osób. Przypuszcza się, że przede wszystkim, a może nawet wyłącznie, kapłanów.
Dookoła tej świątyni leży lub stoi sporo dawnych kamiennych płyt grobowych. Na jednej z nich, o czym czytam na tablicy informacyjnej, znajduje się płaskorzeźba śpiącego lwa oraz napis w języku ormiańskim: „Tu spoczywa Sarkis, podobny do lwa – zwycięzcy w boju, syn Fałka. Niech moje modlitwy zachowają wieczną pamięć o nim”. Naprzeciwko tego najstarszego kościoła zachowało się też kilka, wspaniałej roboty, ażurowych chaczkarów – kamiennych stelli wotywnych z wizerunkami krzyży i elementów dekoracyjnych. Jeżeli chodzi o informację o tym zabytku, to podczas jego rewaloryzacji zbudowano, trochę w głębi terenu klasztoru po prawej stronie od wejścia, kamienny pawilon niewielkiego muzeum, punktu informacyjnego oraz sklepu z pamiątkami. Można w nim otrzymać folder – informator o klasztorze i jego zabytkach w języku angielskim, niemieckim lub rosyjskim.
Symbol narodowej jedności
Do ruin najstarszej tutejszej świątyni przylegają zabytki z XIII w. Wzniesiony w latach 1216 – 1221 roku kościół Surb Stefanos – św. Stefana Pierwszego Męczennika. Jednym z fundatorów tej świątyni był biskup Saris I, a z okazji uroczystego jej poświęcenia przed blisko 9 wiekami klasztor otrzymał mnóstwo cennych darów ze złota i srebra. Biskup odbył pielgrzymkę do Jerozolimy, gdzie otrzymał relikwiarz z palcem wskazującym św. Stefana. Dar odesłał do Noravanku, sam jednak poniósł w Ziemi Świętej męczeńską śmierć w roku 1240. Dodam, że w XIII w. region Sjunikski Wielkiej Armenii, w którym znajdował się Noravank, wyzwolił się spod jarzma Seldżuków. Ale już wcześniej, pod rządami Stefanosa (1170-1216) w klasztorze ustanowiono biskupstwo. Nastąpiła rozbudowa monastyru, powstała duża biblioteka, a także pracownia malowania miniatur. To tutaj ozdobiono jedną z pereł ormiańskiego kronikarstwa , „Historię okręgu Sisakan” z 1298 r. Później zaś prowadzono prace, które w 1447 roku zakończyły się ponownym przeniesieniem patriarchatu Kościoła Wszechormiańskiego do jego kolebki w Eczmiadzyniu koło Erywania. Zaś klasztor Noravank przez wieki był symbolem narodowej jedności Ormian i ich dążeń do wolności. A także umacniania i kontynuowania wiary apostolskiej oraz jedną z kolebek narodowej kultury, architektury i odrodzenia.
Tradycja i nowatorskie pomysły
Wróćmy jednak do kościoła św. Stefana. Zbudowano go na planie krzyża, ma on dużą, wydłużoną dwupoziomową zakrystię. A jego zakończona szpiczasto kopuła oparta jest na czterech arkach. We wnętrzu uwagę przyciągają płyty nagrobne króla Smbata z wyrzeźbioną jego postacią oraz – z płaskorzeźbą lwa – Elikuma. Zaledwie kilka lat po wybudowaniu kościoła św. Stefana, w 1230 r. dobudowano do niego obszerny narteks. Wzniesiony w taki sposób, że jego dach nie opiera się na kolumnach, lecz na ścianach. Wspaniałe są kamienne płaskorzeźby zdobiące tę budowlę. Nie tylko zharmonizowane z nią, ale stanowiące, jak twierdzą znawcy, oryginalne połączenie tradycyjnej ormiańskiej rzeźby średniowiecznej, Renesansu oraz nowatorskich pomysłów.
Najstarsza nekropolia
Kolejnym zabytkiem w tym ich zespole jest niewielka świątynia – nekropolia p.w. Surb Grigiora Łusaworicza – św. Grzegorza Oświeciciela wzniesiona w 1275 roku w najwyższym punkcie klasztornego terenu na polecenie Tarsaicza – młodszego brata króla Smbata, przez architekta Saranesa. Do niej przeniesiono szczątki władcy, a później chowano wysoko postawione osoby z roku Orbelianich. Między tymi trzema budowlami oraz ruinami najstarszego kościoła i bramą wejściową na teren monastyru stoi piękna, o bogato zdobionej kamiennymi rzeźbami fasadzie, świątynia Surb Astvatsatsin – p.w. Matki Bożej. Nazywana jednak potocznie Burtelaszen. Wzniesiona została bowiem w 1339 r. na planie krzyża, z kopułą opartą na 12 kolumnach, na polecenie ks. Burteła, wnuka Tarsaicza. Uważana jest za jedną z najcenniejszych pereł architektury wśród ormiańskich kościołów – nekropolii. Była jednym z ostatnich dzieł sławnego średniowiecznego architekta Momika. Wspomniałem o kamiennych zdobieniach. Jednym z nich jest herb rodu Orbelianich: orzeł trzymający w szponach jelenia.
Niezwykłe płaskorzeźby
Na mnie największe wrażenie zrobiły cztery płaskorzeźby – tympanony umieszczone nad drzwiami lub oknami świątyń, ewentualnie między nimi.Na górnym poziomie Narteksu jest to niezwykła postać Boga Ojca. Prawą ręką błogosławi on Jezusa na krzyżu, prawą podtrzymuje głowę biblijnego praojca Adama. Obok artysta umieścił gołębia – symbol Ducha Świętego. W dziele tym, przypisywanym też wspomnianemu już Momikowi, przedstawione są także inne postacie biblijne oraz bogate elementy dekoracyjne. Na tympanonie umieszczonym na tej samej ścianie, ale niżej, między drzwiami i oknami, jest wykuta w kamieniu Matka Boża siedząca z małym Jezusem na wschodnim kobiercu, na bogatym dekoracyjnym tle. Inny tympanon o tej tematyce: Maria siedząca na tronie z małym Jezusem, oraz dwoma aniołami po bokach i przeplatającymi się dekoracyjnie dużymi literami, pędami roślin, liści i kwiatów, znajduje się na ścianie kościoła Surb Astvatsatsin – Matki Bożej, zwanego, jak już wspomniałem, Burtełaszen. Zaś na innych zabytkach postać Chrystusa z apostołami Piotrem i Pawłem. Nie brak i innych, mniejszych, ale też pięknych, kamiennych dekoracji rzeźbiarskich, chyba na wszystkich zabytkowych budowlach monastyru. Na jego terenie stoją także dwie kaplice, cele mnichów, nowy budynek klasztorny, dwa pomieszczenia do produkcji masła, a także najmłodszy obiekt: oddane do użytku w 2002 roku obudowane źródło, upamiętniające katolikosa Garegina I (Karekina), który – przypomnę – ponownie poświęcił klasztor i jego świątynie w roku 1999 przywracając mu funkcje monastyczne.