Maroko
now browsing by tag
W miasteczku zwykłych ludzi
W miasteczku zwykłych ludzi – Safi 23 październik 2013
Duża radość sprawiają nam pobyty w nieturystycznych miasteczkach czy na zwykłych targach . Wtopienie się w tłum Marokańczyków – choć wiadome tutaj z uwagi na kolor skóry jest trudne . Lubimy miejsca gdzie możemy zakosztować normalnego życia danego kraju, rejonu , być jednym z ludzi mieszkających na danym terenie.
Turystyczne medyny czy miejsca bardzo turystyczne różnią się od miejsc dla miejscowych .
Po pierwsze na targach , czy w miejscach nie turystycznych sprzedawcy nie są nachalni , nie robią maślanych oczu na widok Europejczyka. Bo kiedy wejdzie się w miejsca marokańskie tam nikt nie zaczepia , nie zaprasza do sklepów , nie pokazuje towarów itp. wszystko jest bardzo podobne do tego co znamy z Polski.
Towary całkiem inne niż w turystycznych miejscach .
W turystycznych miejscach mamy wiele rzeczy arabskich , robionych ręcznie itp. . Oczywiście , widzieliśmy trochę Maroka i musimy przyznać , że w sklepach turystyczny jest w 80% to samo, niezależnie od rejonu kraju , tak jakby jedna fabryka w Chinach produkowała towary na potrzeby turystów odwiedzających Maroko .
Duży koloryt , duży wybór towaru .
Natomiast na targach , supermarketach czy w miejscach gdzie kupują Marokańczycy jest zdecydowanie mniejszy koloryt . Wśród dywanów furorę robią syntetyki , przypraw ze 6 – cynamon, kardanom, imbir, papryka, kmin, kurkuma.
Trochę ziół .
Przemysłowe towary to głównie popularna i u nas chińszczyzna i ich sukienki .
Z kosmetyków głównie Garnier, Oreal , troszkę ichniejszych
Dziś spacerowaliśmy po bardzo przemysłowym miasteczku Safi na wybrzeżu
Nikt nas nie zaczepiał, nic od nas nie chciał , gdy jeden dzieciak zaczął nas nagabywać inni go pogonili , tak że musiał uciekać biegiem .
Wydawano nam niewielkie reszty , traktowano jak swoich . Kobiety uśmiechały się do mnie przyjaźnie – chodziłam w ich sukience .
Syciliśmy się atmosferą bycia wśród Marokańczyków . Jedliśmy wegetariańskiego hot – doga czyli bułka, jajko smażone świeżo i frytki ,
piliśmy sok z bambusa ,
oraz jakiegoś szejka owocowego , zajadaliśmy się opuncjami . Byliśmy jednymi z tych ludzi . Ludzi normalnych takich którzy rzadko mają kontakt z turystami . Przyglądaliśmy się im i oni nam .
Mówienie złe o Marokańczykach byłoby niesprawiedliwe , gdyż poznaliśmy w dużej większości tylko tych, którzy żerują na turystach , a podejrzewam, że większość jest bardzo normalna, może nie za bardzo gościnna czy otwarta , ale normalna.
Z uwagi na bariery językowe (angielski zna bardzo niewiele osób, w centrach turystycznych na pewno prawie wszyscy, francuski zna jakaś część , niektórzy parę słów , a jest grupa która zna tylko swój język), prawie połowa mieszkańców kraju to analfabeci , kontakt jest więc bardzo utrudniony . Mało ludzi mimo znajomości języków jest żywiołowa w kontakcie .
Maroko świat turystów i świat mieszkańców , w tym kraju niesamowicie podzielony.
Dziękujemy dzisiejszemu miasteczku za cudowną gościnę , za pokazanie normalnego życia ,za cudowne pełne serca jedzenie .
Nie odwiedzajcie tego miasteczka , tutaj nic nie ma! . A jak będzie za dużo turystów , mogą się zmanierować , a po co ????
Na fali
Na fali 22 październik 2013
Widząc zbliżający się ocean , oraz falę przyboju , powstało oczywiste skojarzenie ,
a gdzie surferzy?
Na odpowiedź nie trzeba tu czekać zbyt długo.
W pierwszym kurortowym miasteczku Essaouira zauważyliśmy miejsce w którym pływało na fali dość dużo osób .
Nie udało się na Malediwach , więc może tutaj , w końcu się uda zrealizować marzenie o zapoznaniu się z energią fali . Jako wieloletni żeglarz i windsurfingowiec zawsze byłem ciekawy jak to jest bez żagla . Na szczęście miejsce to okazało się w miarę przystępne cenowo (2 godziny wypożyczenia deski razem z pianką 40 zł) .
Chciałoby się napisać , że następne 2 godziny z rozdziawioną od ucha do ucha japą smigałem wśród fal .
Niestety prawda jest nieco inna , ponieważ w pewnym momencie otrzymałem uderzenie falą w rozdziawioną japę i dławiąc się i plując dołączyłem do grona posępnych surferów czekających na kolejną fajną falę .
Oczywiście pływanie z falą polegało w moim przypadku tylko na , płynięciu wprost do brzegu , ale i tak początkowe nabieranie prędkości przez deskę i kolejne fazy ślizgu aż do stanięcia w pozycji pionowej sprawiają ogromną frajdę .
Polecam tą przygodę , jednak muszę dodać , że tak obity , poobijany, otarty to już dawno nie byłem .
Wspomnieć również należy o wysiłku jaki towarzyszy wiosłowaniu rękami przez 2 godziny w celu wypłynięcia w morze .
W arganowym gaju
Arganowym gaju 22 październik 2013
Głownym powodem wizyty nad oceanem były drzewa arganowe , które rosną między Adagirem, Essaouira a Marakeszem .
Już o zmroku wjechalismy w argannowy rejon .Drzewa migotały , my jednak nie mogliśmy się im przyjrzeć . Wszechświat miał dla nas niespodziankę , w oczy wpadły nam znaki na Camping Calme opodal E……. , stwierdziliśmy – jest późno , cieżko szukać noclegu na dziko , jedziemy zobaczyć kemping . Okazało się , że jest to wysokiej klasy kempig (70 DH za noc – 28 zł – 2 osoby +auto) z basenem, całym zapleczem położony w sadzie arganowym , prawie pusty . Poprosiliśmy rozłożystego argana o możliwość snu pod nim i po uzyskaniu zgody , zaparkowaliśmy pod nim landrynkę .
Drzewo arganowe z pokroju jest podobne do oliwki , starsze egzemplarze mają podobne gruby i poskręcany pień , jednak listki są inne, drobniejsze i bardziej zielone , ułożone w okółek . Gałęzie wyraźnie cierniste .
Zapytałam argan jak sobie radzi w tym suchym terenie .
-Trzeba szukać w głąb ziemi , a ona zawsze da nam pić i jeść – odpowiedział
Nocleg, poranek wszystko jak z bajki . Drzewa te mają w sobie jakiś element magii, siły , pokory wobec otaczającego świata . Dają ją każdemu co przychodzi do nich , praktycznie same , nie trzeba je o nic prosić . Są rozmowne, serdeczne .
Jednak jest jeden szkopuł – rosły tutaj dla miejscowych ludzi .
Jak już nieraz podkreślaliśmy przyroda wokół nas rośnie dla nas i z niej mamy korzystać w pierwszej kolejności , a nie z darów przyrody z odległych kontynentów .
Tak i tutaj w pierwszej kolejności drzewa te rosły dla ludności miejscowej , potem Marokańczyków ogólnie , w tym klimacie był to bardzo cenny olej , powodujący, że po posmarowaniu nim skóry nie powstawały oparzenia słoneczne. . Dzięki odkryciu ich właściwości, (dużej ilości orzechów potrzebnych do wyprodukowania 1 litra, żmudnemu łuskaniu ), nadano temu olejowi niesamowitą wartość . Wartość taką, że przeciętnego Marokańczyka na niego nie stać (może teraz już tak nie jest fizycznie, ale w podświadomosci zostało to zapisane) , to olej dla bogatych francuzów, białych . Widać to super marketach, w Auchan (Acima tutejsza ) olej arganowy jest , ale w sieciach marokańskich już go nie ma , (no chyba, że tych największych) nie ma go również na bazarach (soukach) . Jest wiele europejskiego chłamu , ale nie to co ichniejsze, bardzo cenne i na pewno im potrzebne . Olej arganowy trzeba szukać w sklepach dla turystów .
W związku z tym, że bardziej służą innym jak miejscowym, drzewa przestały być potrzebne tym dla których rosły , i masowo usychają .
Wielu zastanawia się dlaczego, a to prosty mechanizm wszechświata . Taka bomba z opóźnionym zapłonem . Skoro miejscowi nie potrzebują mnie to nie będę tutaj rósł. A jak nie tu – to nigdzie , bo jestem endemitem czyli rośliną która rośnie tylko na danym terenie. I błędne koło.
Miejmy nadzieję, że mieszkający tutaj Marokańczycy zaczną używać olej arganowy i drzewo zacznie rosnąć dla nich .
Turyści przyjeżdżający tutaj w odwiedziny do drzew arganowych mogą go używać , bo tutaj są choćby na moment i są kompatybilni z tą energią , jednak suchy eksport to bezsens , bo ludzie gdzieś tam ……. daleko mają inne rośliny które potrzebują . I drzewa nie będą rosły dla nich .
Mamy szczęście bo możemy zobaczyć i spróbować orzeszków arganowych . Prawie jest zbiór.
Orzeszek jest w grubej skorupce o wielkości żołędzia , a po rozbiciu posiada jeden lub dwa malutkie orzeszki , gorzkie w smaku .
Trafiliśmy do producenta oleju organowego , który starał się nam wytłumaczyć produkcję . Oczywiście na sucho , bo …. mimo że wszystkie substraty i maszyny były w odpowiednich pomieszczeniach, produkcja nie była kontynuowana , a mieliśmy wrażenie , że jesteśmy w skansenie i wszystko jest pod turystę . A oferowane oleje są tylko dystrybuowane przez właściciela .
Są dwa rodzaje oleju arganowego: kosmetyczny (droższy) i spożywczy .
Różnica polega na tym, że dla uzyskania lepszego smaku orzechy praży się przy produkcji spożywczego . Pozostała część produkcji jest ta sama .
Najpierw orzech jest rozbijany i wyłupywany ponoć tylko przez kobiety (choć to marketing na potrzeby ludzi zachodu) potem orzeszki są przeciskane przez maszynę mielącą prasującą i tyle …..
Produkt odpadowy czyli wyciśnięta masa orzechową używa się do masaży jamy ustnej .
Energia sprzedaży oleju arganowego i produktów z niego jest tutaj bardzo dziwna . Tak dziwna , że nie mogę nic kupić . Poza olejami jest masę kremów , mydeł itp. , ale nic nie ma na sobie składu .
Cześć olei ma certyfikaty Ekocert i inne , a część napisane tylko Bio.
Powiem szczerze bardziej wierzę wielkim korporacjom niż temu co piszą Marokańczycy i jak kupię olej argonowy to chyba w Auchan .
Drzewo kochane, ale produkcja oleju …….. jest zbyt zamotana ………
Piekne Kaskadusie – Cascades Ouzoud
Cascades Ouzoud 18-21 październik 2013
Po wczorajszych górach dzisiejsza droga ze Skura do Demanes wydawała nam się mało ciekawa . Bardziej zatłoczona i poprowadzona nie przez góry jak poprzednia, ale półkami skalnymi dookoła zbocza góry . Jakaś mniej przyjazna , mniej rozmowna . Od Skury to ok 150 km , droga wąska , bardzo kręta , często przy przepaściach . Powiem szczerze zmęczyła nas .
Patrzyliśmy na nią i stwierdzaliśmy
– no ładnie
No ładnie – mówimy wtedy gdy nie czujemy żadnej fajnej energii, a miejsce jest ładne , tylko mniej przyjazne dla nas .
I właśnie taka była droga , wiodła przez górskie przełęcze powyżej 2000 metrów , przez wioski z widokiem na szczyty . Pod koniec zrobił się niesamowity amfiteatr gór . W pewnym momencie patrząc na góry i wioskę w dole, mieliśmy wrażenie, że jesteśmy w Machu Picchu, jak wzrokowo podobne . W Machu Picchu nie byliśmy, ale mamy wrażenie , że energia tam bardziej przyjazna dla nas będzie….
Jaka była droga – zapytałam Bartka
-No ładna – odpowiedział
I przyjechaliśmy ………… o zachodzie słońca przy pełni do kaskad .
Miasteczko opodal cascades trochę nas osaczyło – 3-ci dzień święta i tłumy Marokańczyków świętujących je tutaj z rodzinami .
Po średnio ciekawej drodze i oblepiającej energii sprzedawców zastanawialiśmy się czy warto było jechać taki kawał drogi .
Znaleźliśmy kemping (50 DH zero standardu z wyjącym całą noc osłem) i poszliśmy szukać kaskad . Najpierw zobaczyliśmy je z góry i już nie mieliśmy wątpliwości, że warto było jechać wiele kilometrów .
Najfajniejsze w tym wszystkim było to, ze jest miejsce niesamowicie turystyczne , jak później zauważyliśmy bardzo lubiane przez Marokańczyków , spowodowało to, że wodospady były oświetlone .
Pierwszy raz widziałam oświetlony potężny wodospad , jak w bajce . Technika i dzisiejsze możliwości mają czasem swoje dobre strony.
Wodospady Ouzoud znajdują się w odległości 150 km na północny-wschód od Marrakeszu, nieopodal miejscowości Tanaghmeilt.
W języku berberyjskim „ouzoud” oznacza „oliwę”. Wodospad nazwano tak ze względu na otaczające go gaje oliwne.
Potem wzdłuż sklepików zeszliśmy na dól aby zobaczyć je od dołu. Ogrom spadającej prawie ze 100 metrów wody , wraz z pełnią księżyca dawał niesamowite wrażenie , świadczące o potędze tego miejsca , potędze tej wody . Sile z jaką spada z prawie poziomu na prawie poziom .
Wszystko zatańczyło w nas , woda , niebo , księżyc. Znów poczuliśmy się na swojej drodze , we właściwym miejscu. Do którego żeby dotrzeć trzeba włożyć trochę wysiłku . Połączyliśmy się mentalnie z wodą i poprosiliśmy wodę aby zmyła z nas wszystko to co stare niepotrzebne to co blokuje by iść własną drogą .
Patrzyliśmy na kaskady słuchając szumu spadającej wody .
Cudo wszechświata , które nie tylko pojawiło się gdzieś w przestrzeni , to jeszcze swoim położeniem dało możliwość ludziom obserwacji ich . Tworzą taki amfiteatr.
Kaskady nas tak zauroczyły, ze zostaliśmy z nimi 3 noce , zmieniliśmy kemping na położony bliżej nich , aby w nocy słyszeć ich dźwięk .
Miasteczko turystyczne , sprzedawcy czasem wkurzają , jednak nie dla nich tutaj jesteśmy , zostaliśmy dla Kaskaduś, bo tak je z czasem nazwaliśmy . Zobaczylismy na ścianie jednej z restauracji Kaskadusie przedstawione jako anioł, i powiem szczerze ,tak je czuliśmy . Jakby anioł w postaci wody spływał na ziemie .
Gdy przychodziliśmy do niej mieliśmy wrażenie , że spotykamy się z dobrymi znajomi , którzy na początku byli dużo silniejsi od nas . Z czasem jednak stali się przyjaciółmi o równej sile . Zaskakiwało nas to, że patrząc na nie , mieliśmy wrażenie , że są łagodne i bardzo przyjazne, bo przecież z umysłu wiemy jaką siłę ma spadająca ze 100 czy 150 metrów woda.
Kaskady powiedziały mi
'Jeżeli idzie się swoją drogą z siłą i stanowczością , to inni tylko mogą podziwiać i mieć szacunek tak jak dla mnie „
Koło kaskad nie tylko jest masę sklepików czy restauracji, ale również grasują małpy , które wręcz wchodzą ludziom na głowę .
Kolejny raz w czasie tej podróży małpy przyfikały do naszego życia , pokazując nam szczególnie w tym silnym energetycznie miejscu, że można być silnym, stanowczym , wręcz potężnym i majestatycznym , a przy tym figlarnym i wesołym .
To tak potrzebne tutaj w Maroku , żeby żartować z tymi co widzą nas tylko przez zawartość naszego portfela .
Radość, wesołość , figlarność , takie życie do góry nogami .
Te 3 noce przy kaskadierach są dla nas odpoczynkiem , odpoczynkiem w podróży po pustyni , w czasie tak długich dwu miesięcznych podróży , trzeba odpoczywać tak samo jak w domu, gdy otacza nas nawał różnych obowiązków . A my jak mamy fajne miejsce , lubimy w nim być i sycić się nim .
Dziękując kaskadusiom za cudowny odpoczynek, możliwość dania na bloga zaległych rzeczy ruszamy w dalszą drogę. Tym razem na wybrzeże w arganowe plantacje .
Bo jak to naprawdę jest z tym arganem …..???
Kwarcusiowym szlakiem
Kwarciusiowym szlakiem 16-17 październik
Z Dades chcieliśmy przejechać przez góry do Cascades Ouzoud . Wybraliśmy drogę , która na mapie wyglądała na przejezdną i ciekawą, przez 3000-metrowe przełęcze .
Jechaliśmy znów różaną doliną podziwiając przepięknie , świątecznie ubranych ludzi , za doliną droga z asfaltowej zmieniła się na szutrową (pista ) , węższą . Jechaliśmy przez góry, a może w ich głąb oglądając brykające po górach owce , kozy i przyglądając się przyrodzie . Drugi raz w czasie tej podróży poczułam się bardzo dobrze (pierwsze Erg Chebbi – poza turystycznymi miejscami), jechaliśmy praktycznie sami nową szutrówką , podziwiając zachód słońca .
Droga piękna , ale zero pobocza , możliwości zjazdu nawet naszą terenówką . Przekraczamy przełęcz na 3000 metrów . Landrynka pierwszy raz z nami jest na takiej wysokości . Niedaleko za przełęczą znajdujemy niezamieszkały pasterski domek i przy nim plac do noclegu . Czujemy się jak w niebie . Chłód wieczoru , piękno okolicznych gór oświetlonych przez prawie pełnię . Czujemy się jak w domu, jak u siebie , zaopiekowani przez wszechświat .
Rano budzimy się wypoczęci pełni energii i gotowi do dalszej drogi .
Jedziemy praktycznie nową drogą – prawie robioną – gdy naszą uwagę przykuwa odsłonięty przez drogowców wielki blok kwarcu mlecznego . Aby przeprowadzić tędy drogę , budowlańcy , musieli go nieco uskubać , przez co odsłonili piękna bryłę wielosettonowego minerału.
My w Polsce często tulimy się do takich kilkudziesieciokilogramowych , kwarcuś z Atlasu (tutejszy) ma około 10×5 metrów.
Rozmawiamy z nim ,jak "kolega z kolegą" . Kwarcuś bo tak go nazwaliśmy jest bardzo rozmowny, jest naszym przodkiem , którego tempo rozwoju jest wolniejsze niż nasze . Pokazuje to, że jeżeli wszyscy szliby w tym samym tempie świat byłby nudny .
Kwarcuś namawia mnie do pracy z kamieniami – po przecież po coś noszę takie nazwisko (Kamińska) . Temat warsztatów rozmów z kamieniami pojawił się już rok temu na Kaukazie, teraz znowu powraca. Zobaczymy co przyniesie świat.
Kwarcuś opowiada nam o swoim życiu , o tym, że powstał jako cmentarzysko mikroorganizmów , które , gdy chciały zmienić stan skupienia – skupiały się w jednym miejscu . Taka energia świetlistości przejścia .
Kwarcuś jako nasz przodek mówi, że od przodków trzeba brać to co dobre, a to co złe, przeżyte , nie pasujące do nas, z tego nie należy korzystać . Z niego mamy zostawić sobie światło, tą ilość światła którą emanuje , odtańczając swoisty taniec razem ze słońcem .
Podarowuje nam kawałki siebie dla nas , jak również osób które przyjdą posłuchać o nim .
Kwarc mleczny zgodnie z naszą wiedzą polecany jest do noszenia przy sobie dla codziennego odnawiania energii, szczególnie w sytuacjach związanych ze stresem, nagłym szokiem, albo w przypadku gorszej pogody na dworze, osłabienia organizmu, dla osłabienia wpływu negatywnych sytuacji jakie człowieka spotykają. Na poziomie mentalnym uważa się, że ten kamień wzmacnia pozytywne nastawienie, pomaga uspokoić się i zebrać myśli i poprawia pamięć. Bardzo nam potrzebna jego energia tutaj i także i w dalszym życiu .
Dziękujemy za to magiczne przeżycie , w tych pięknych wysokich górach, bo przecież nasze spotkanie z Kwarcusiem było na wysokości około 2800m.
Znajduje się bowiem między dwoma przełęczami 3050 i 2900 m, jedziemy więc dalej fenomenalnie krętą , robiącą zakosami zbocze drogą . Wokół nas , góry wykorzystywane są tutaj jako pastwiska, na tych wysokościach nie ma trawy, ale są rośliny rosnące w półokrągłych kępach , które pokrywają większość terenu. Gdy mijamy drugą przełęcz (2900 m) w dole ukazuje się zielona dolina.
Na dnie doliny widać pola uprawne mieszkańców wioski . Na przełęczy kończy się nowo budowana komfortowa szutrówka i dalszy zjazd kontynuujemy , bardzo wąską dróżką , na której nie jest możliwe minięcie się z innym autem . Jednak podczas naszej 2 dniowej wyprawy do tej doliny widzieliśmy tylko 2 busiki. Gdy dojeżdżamy do wsi próbujemy odszukać szerszej bardziej komfortowej i główniejszej drogi – wyraźnie zaznaczonej na mapie Maroka , łączącej dolinę z miasteczkiem Azilal . Niestety ku naszemu zdziwieniu, z doliny nie ma żadnej innej wylotowej drogi , kartografowie na mapie zaznaczyli chyba swoje marzenia .
Zdezorientowani przystajemy w pobliżu domów. Mieszkańcy tych płaskodachowych chatek przyglądają nam się z ciekawością. Widać turysta nie jest tutaj codziennością .
I tu spotyka nas pierwsze samoistne zaproszenie na herbatę do wnętrza marokańskiego domu .
Zaprasza ojciec rodziny , wewnątrz domu panuje półmrok, zapewne dom sprawdza się w okresie gorącego lata . Wnętrza oświetla żarówka energooszczędna zasilana z dachowej baterii słonecznej , siadamy na dywanach w pobliżu okna , pokoik skromnie urządzony poza dywanami widać dużą butlę z gazem, piecyk , telewizor i palenisko na węgiel drzewny do gotowania wody w czajniku. Herbata jest tradycyjna dla tego regionu– bez mięty , zaparzana w czajniczku i rozlewana do małych szklaneczek po uprzednim kilkukrotnym wylaniu części herbaty do naczynia i wlaniu jej z powrotem . Słodzona jest na końcu, cukrem odbijanym z dużej tabliczki .
Po wstępnej herbatce , na niziutkim stoliczku pojawia się ciepły chleb w kształcie 2 cm grubości placka oraz naczynie z miodem i pływającym na nim olejem .
Gospodarz ewidentnie trzymając mnie za rękę sugeruje mocne zanurzenie kawałka chleba w misie . Chleb namacza się w miodzie i ocieka olejem. Proste i smaczne .
A na zagryzkę jabłka , w smaku przypominające nasze stare odmiany . Lekko kwaśne , chrupkie i soczyste .
Gospodarz zna tylko kilka słów po francusku , przypuszczalnie nie umie czytać , nie zna się na mapie i na nasze sugestie, że tu jednak powinna być droga mówi , że jej nigdy nie było, a na souk (targ) jeździli zawsze do "różanego miasta".
To trudno dostępna bez auta terenowego wioseczka w górskiej dolinie, jej mieszkańcy nie wyglądają na biedaków, ich dzieci są normalnie ubrane , a ich domy mają dla nas posmak lepianek , ale zapewne w tym klimacie nie wymagają ani chłodzenia latem , ani ogrzewania zimą. Tak więc doradzenie im aby zmienili swoje budownictwo na nowoczesne, zakończyłoby się zapewne zakupem klimatyzatorów , oraz pieców grzewczych sprowadzanych z zewnątrz wraz z opałem. I tak mieszkańcy doliny przestaliby być samowystarczalni.
My wracamy , droga w drugą stronę ta sama, a jakże inna. Przyroda dalej rozmowna , stęskniona kontaktu z człowiekiem , odwiedzamy znów Kwarcusia i powoli, powoli zjeżdżamy przez przełęcze do "różanego miasta" . Nazwaliśmy tą drogę kwarcusiowym szlakiem, gdyż dał nam tyle radości, słońca i magii .
Mimo że jest to droga bez przejazdu polecamy ją miłośnikom 4×4 , szczególnie tym którzy kochają kontakt z przyrodą i lubią być sami w górach , droga od "różanego miasta" , do wioski na końcu świata ma około 80 km w jedną strone, droga z El-Keela do Ouzighimte.
Jutro do Caskades spróbujemy drogą ze Skura do Demetes . Wygląda, że jest . Ciekawa jaka będzie rzeczywistość .
Dziękujemy Kwarcusiowi, górom, ludziom (bo wieczorem zostaliśmy jeszcze zaproszeni na kolację do bogatego domu) za cudowną gościnę. Tak rzadką tutaj, ale jednak nie niemożliwą .
Może to zrobiły święta ,ale miło było …………