nagorny karabach
now browsing by tag
Karabach żegnał nas orkiestrą
Karabach żegnał nas orkiestrą 9-10 listopada 2014
Może jutro wyjedziemy z Karabachu – powiedziałam do Bartka, gdy przyjechaliśmy do Zuar
Nie wiem, może lęki, może przeczucia, a może po prostu dostaliśmy to co mieliśmy dostać i czas się zwijać. Przecież nie czujemy się tutaj lekko – odpowiedziałam
Jak już tu wjechaliśmy to może jeszcze zobaczylibyśmy jakieś góry – mamrotał Bartek
Tak linię frontu na wschodniej granicy – polemizowałam
Tak wizę dostaliśmy na Karabach, na której napisano, że możemy poruszać się po Karabachu z wyłączeniem linii frontu.
Pojedziemy z powrotem do Stepanekertu, zjemy zielony chlebek i pojedziemy w stronę Tatevu (Armeni) – powiedziałam.
I to osoba, która chce być na pranie, dla chlebka pojedzie 200 km rozwalającą się drogą. Nie zgadzam się – stwierdził Bartek
Dobrze Ci tu – ciągnęłam
Nie – odpowiedział
Wziął mapę i za chwilę pokazał najkrótszą drogę wyjazdu z Karabachu.
Przez przełęcz …………. zjeżdżającą prosto nad Sevan. Wszyscy tamtędy jeżdżą – jest przejezdna.
Tak, ale chciałeś Tatev i nie widzieliśmy jeszcze południa Armenii, więc tamta droga najprostsza – ripostowałam
A może Tatev nie teraz – zamyślił się Bartek
I tak słuchając duchów zdecydowaliśmy wyjechać z Karabachu.
Spaliśmy przy samych basenach,a księżyc miało się wrażenie, że kąpie się w nich, oświetlając je piękną świetlistą latarnią.
Czasem przyjeżdżali ludzie (mężczyźni) kąpać się w nim po nocy, jednak ruszył się jakiś wiatr i nikt dłużej nie wysiedział w wodzie.
Nagle przyjechał bus, kilka kobiet i mężczyzn. Zaczęli się bardzo głośno zachowywać. Takie wyzwolone kobiety.
Ale czy wyzwolenie to brak szacunku?
Albo zahukanie w domu i kontrola wszystkiego i wszystkich, albo krzyk, wrzask, alkohol i brak szacunku dla innych? (widzieli, że śpimy obok) .
Czy taki musi być początek samodzielności ?
W nocy miałam przekaz, aby wstać i iść się wykąpać, wziąć ręcznik i nago wskoczyć do basenika.
Jakieś wewnętrzne lenistwo wstrzymało mnie przed tym (ojj ile to razy wizje padają, bo nam się nie chce).
Ranek obudził nas obserwacją naszych sąsiadów, którym było zimno i weszli do letniego domku biesiadowego i tam wstawili grill, aby ogrzać pomieszczenie (brak szacunku, również do materii, zniszczą, ale nie swoje).
Dym wychodził przez firanki, i wolne miejsca między nimi, odymiając wnętrze dachu, co w czasie upałów na pewno uniemożliwi pobyt w nim ze względu na przenikający zapach. Do tego wymiana firanek i pewnie malowanie dachu – remont.
Zrobiliśmy zdjęcia, na ten moment jeszcze dla swojego bezpieczeństwa, bo wszyscy widzieli nas śpiących na terenie baseników, a oni przyjechali w środku nocy, więc po co dawać taki obraz turysty z zachodu.
Zresztą Ormianie rzadko szanują to co na zewnątrz (choć taki wandalizm widzieliśmy pierwszy raz) widzą co moje i tyle. Wszędzie na świecie tak jest i ludzie, którzy mają tylko tyle energii, aby patrzyć na swoje – tak się zachowują.
Tutaj nie ma jeszcze prawa , które to wszystko układa, więc bardziej pokazuje ludzi i ich prawdziwą naturę.
A wracając do naszych sąsiadów, apogeum nastąpiło wtedy gdy podeszli do źródełka i wlali tam płyn do kąpieli robiąc miejsce pełne piany.
Wtedy już nie wytrzymałam i poczułam się, że staje się ustami źródełka, które chce służyć ludziom swoimi prozdrowotnymi wartościami, a nie być zanieczyszczane chemią.
Oczywiście nie zrozumieli tego co im powiedziałam o zanieczyszczeniu wody i braku szacunku do innych (wszyscy mieli kapać się w chemii, bo oni tak zdecydowali!)
W sobotę widzieliśmy tutaj policjanta, poza tym domki biesiadne wynajmowała starsza kobieta, która kłóciła się z mężczyznami cały czas o porządek.
Wsiedliśmy w landrynkę i zdecydowaliśmy, że trzeba jechać ich znaleźć.
I znowu test na zobaczenie ile jeszcze walki w nas, walki i czystość, przyrodę. Przecież to wszystko to wojny. Zobaczyć swoje emocje, gdy ktoś coś niszczy.
Taki szybki sprawdzian.
W sklepiku w wiosce (3 km od baseników) spotkaliśmy starszą Panią, która właśnie jechała do basenów. Wlewanie szamponu jest tutaj standardem, bo niespecjalnie się tym przejęła,
Źródło się oczyści za chwilę powiedziała, mozecie jechać i się kapać – powiedziała
Jednak włożenie grilla do domeczku widać było, że ją ruszyło.
Pojechała szybko w stronę basenu.
My stwierdziliśmy, że nic tu po nas. Karabach pokazuje nam, że czas do Armenii i ruszyliśmy w kierunku przeciwnym. Nie ujechaliśmy ani 5 km, gdy minął nas rozpędzony bus rozkrzyczanego i niszczącego wszystko towarzystwa. Najwyraźniej pospiesznie się zwinęli po naszej interwencji, bojąc się konsekwencji, choć jak wyjeżdżaliśmy z basenów imprezka się przecież dopiero rozkręcała.
Na szczęście miejsce ich pokojowo wyrzuciło.
Jednak nie ma się co dziwić, przy takim stosunku do przyrody i materii, że ten rejon jest spętany wojną.
I przychodzi zaduma, refleksja nad wizją nocną, nad zaproszeniem od baseniku z księżycem na kąpiel. Tak jakby Wszechświat już wiedział co dalej nastąpi …..
Mam nadzieję, że następny raz pozwolę sobie być mniej leniwa w takich sytuacjach.
A my z wolna podążyliśmy do przełęczy, ciesząc się wąskimi dolinami i pięknym porannym światłem za oknem. Niedaleko rozjadu Kalwaczar – Vardenis zatrzymaliśmy się w sklepiku rewelacyjnie zaopatrzonym, prowadzonym przez blondwłosą (farbowana Karabaszka) piękność. Opowiedzieliśmy jej historię znad basenu i tak samo jak Panią od domków, czy sklepową nie ruszyło wlanie szamponu do wody, (bo ponoć po 2 godzinach się wyczyści -z piany, a nie związków chemicznych), ale niszczenie biesiedki już tak – zapisała numery samochodu i powiedziała, że powie na milicji. A po rejestracji byli to ludzie z Vardenis czyli z Armenii.
U Pani kupiliśmy pyszny świeżo wyciskany ręcznie sok z granatów (Karabach z nich słynie, są uprawiane na południu kraju) litr 3000 (25 zł) poezja smaku. Kolejna niesamowita kulinarna gościna Karabachu. Zielony chlebek był na powitanie, a soczek z granatu na pożegnanie.
I to nie koniec hucznego pożegnania, i zarazem pokazania nam, że idziemy swoją właściwą drogą, a droga przez przełęcz jest tą właściwą.
Gdy pieliśmy się w górę przy uśmiechniętych skałach,
nagle na drodze zobaczyliśmy wojskowe samochody i pełno żołnierzy.
Dowódca przegonił ich, aby zrobili przejazd dla nas. Wszyscy życzliwie nam machali, szczególnie młodzi chłopcy poznani wczoraj przy gejzerze (starszych nie było), a na koniec dowódca dał sygnał znajdującej się razem z nimi orkiestrze która zagrała radośnie.
Dziękujemy za to piękne pożegnanie w pełni słońca, wśród otaczających ośnieżonych szczytów.
Granicy prawie nie było, bo jakiemuś zaspanemu Panu oddaliśmy kartę wizowa wyjazdową i pojechaliśmy na przełęcz.
Gdy ją przekroczyliśmy poczuliśmy znowu się lekko radośnie, napięcie które było (zapewne podświadome) w Karabachu, gdzieś odeszło, zmieniła się również formacja gór.
Przepadziste wąskie doliny z ostrymi szczytami , zastąpiły łagodne szczyty rozlewające się wszędzie, teraz w zimowej szacie, może mniej spektakularne, ale bardziej łagodne. I my znów jak wcześniej na pasterskich drogach jesteśmy ich częścią. Jechaliśmy na zachód, wprost w słońce, napełniając się światłem iskrzącego obok nas śniegu.
Jaka radość, nawet nie śniliśmy, że jeszcze pojeździmy po górach, a tutaj taka niespodzianka. Droga co prawda główna, ale nie dająca odcięcia od przyrody.
Armenia powitała nas równie serdecznie, a my poczuliśmy się jakbyśmy wrócili do domu.
Jadąc wśród pięknych śnieżynek dotarliśmy na brzeg Sevanu (koło miejscowości Areguni) , gdzie patrząc na jego piękno poddaliśmy się jego kontemplacji – jeszcze w dzień, przy zachodzącym słońcu i o poranku.
Zapaliliśmy ognisko prosząc duchy miejsca o dalsze tak cudowne prowadzenie, o rozpuszczenie walki, wojny, odwetu i wszystkiego co z tym związane, bo nie chcemy niszczyć samych siebie.
Przecież to co robi wojna na zewnątrz to samo robi wewnątrz nas. Niszczy nas i nasze boskie prowadzenie.
Księżyc kąpał się w Sevanie, razem z podróżującym z nami elfem Dziro. Sevan szumiał lekkimi falami,, ognisko płonęło, a nas ogarnęła przestrzeń, cisza, spokój.
I znów poczuliśmy różnicę jaka jest w napięciu i ściśnięciu , które jest tam za przełęczą, a spokoju i przestrzenią tego miejsca.
Dziękujemy za ten cudny czas w Karabachu, w pieknej słonecznej pogodzie, za pyszny zielony chlebek, sok z granata, termalne baseniki, cudowny gejzer, spotkanie z monastyrami. Za te wszystkie cudowne i twórcze chwile, które tam otrzymaliśmy. Za to, ze mogliśmy go zobaczyć w pełni i w świetle. I życzymy mu wszystkiego co najlepsze.
Uzgodniliśmy między sobą, że jak jedno starym zwyczajem zacznie walczyć, drugie powie Kalwaczar. I wtedy gdy zobaczy się do czego to prowadzi, może odpuści się walkę.
Dziękujemy tym miejscom, że pokazały nam fizycznie do czego prowadzi walka, wojna przede wszystkim wewnętrzna , że my teraz ucząc się na ich doświadczeniu nie musimy tego w takiej formie doświadczać.
Dziękujemy, dziękujemy
Jedzcie do Nagornego Karabachu, aby świadomie przyjrzeć się wojnie i życie na jej ruinach.
A teraz gdy piszę te słowa przy muzyce Sevanu, przyszła krowa napić się wody.
Ona jest symbolem który prowadzi nas na wewnętrzną łąkę, aby dokładnie przetrawić to co dotąd przeżyliśmy, zebrać nowe siły i poczuć strumień darów wszechświata, wzmocnić go i zakotwiczyć w sobie.
Dziękujemy i prosimy teraz o wskazanie tej łąki, gdzie będziemy mogli transformować to co przyniosły ostatnie dni,
Gorące źródła z echem wojny i gościny
Gorące źródła Zuar test afirmacji z Didavanku 8 listopada 2014
Idę swoją drogą i cieszę się życiem razem z innymi bez względu na to kim są, co myślą ……….
Dziś pytanie dziś odpowiedź, dziś stwierdzenie, afirmacja, deklaracja dziś test.
Przyjechaliśmy do Zuar, które znajduje się 15 km od drogi na Karwaczar. Droga do niego jest zdecydowanie lepsza niż pozornie główna do Karwaczaru, którą budują co prawda, ale kiedy skończą…….. Droga bardzo dziurawa a właściwie teren.
Ciekawostką na drodze do Zuar jest tunel z drogą gruntową wewnątrz i zakrętem.
A w Zuar znajdują się dwa baseniki wydrążone w naturalny skałach.
Mniejszy bardziej gorący z którego wybija gejzer z wodą o temperaturze ok 65 stopni i drugi chłodniejszy z wodą ok 40-45 stopniową. Do tego wanna kamienna. Wchodzące do cieplejszego basenika osoby krzyczą, zupełnie jakby wchodzili do lodowatej wody. Przypomina nam się srebrny istocznik na kaukazie rosyjskim z lodowatą wodą, teraz wszechświat testuje nas w druga stronę – zdajemy egzamin i gotujemy się kilka minut w gorącej wodzie ( zasada jest ta sama co prze zimnej – trzeba odpuścić coś w głowie).
Obok zadaszone stoliki piknikowe do wynajęcia.
Wszystko bajkowo, poza jednym aspektem – dziś sobota i przyjechało troszkę mężczyzn poimprezować. Kobiet tylko dwie , reszta to mężczyźni głównie z Armenii.
Tutaj w Armenii świat kobiet i mężczyzn jest podzielony. Gdy pytamy dlaczego nie ma z nimi żon, opowiadają – bo robią przetwory.
Z naszych obserwacji i rozmów z kobietami wynika, że one same nie są zainteresowane za bardzo podróżowaniem, czy spędzaniem czasu z mężczyzną (i jego alkoholowymi imprezami), są tak skupione na domu , ubraniu, dzieciach (niezależnie czy ich dzieci mają roczek czy 50 lat), że reszta ich mało interesuje.
A spędzanie czasu na przyrodzie, w niewygodach………..
I właśnie tutaj na przyrodzie w prawie dzikim źródełku spotykamy męskie towarzystwo, my parkujemy koło towarzystwa znad Sevanu z Armenii, którzy przyjechali ugościć swojego krewnego, który przyjechał do nich w odwiedziny z Rosji.
Mają nawet instrumenty muzyczne. Wszystko można powiedzieć idealnie, aż do momentu gdy Panowie wypili za dużo. Wtedy robią się można rzec wredni i nachalni.
Jedzcie mięso, pijcie wódkę – bo takiej gościnności nie ma gdzie indziej na świecie.
To się zgadza, w niewielu miejscach na świecie (szczególnie w Państwach zachodnich i kulcie nadmiaru jedzenia) obcy ludzie zapraszają na wódkę i jedzenie.
I byłoby to super piękne, gdyby nie fakt, że wpychają to na siłę nie mając szacunku do upodobań kulinarnych gościa.
Nie zjesz, nie wypijesz – to się obrażę – mówią Ci bardziej pijani.
A Ci mniej przynoszą ogórki i kiszoną paprykę, zieleninę i lawasza.
A jeden z trzeźwych mówi
Najbardziej służy człowiekowi to co czuje, że powinien jeść
Czas mija nam z nimi sympatycznie na słuchaniu muzyki, przekamarzaniu (to może mniej przyjemne), tańczeniu i do tego kąpiele w źródełku.
Wszechświat od razu nas testuje czy z radością i szacunkiem jestem w stanie zaakceptować namolnego pijaka i odnieść się do niego z szacunkiem, a przy tym zachować siebie.
Trudne zadanie…..
Zresztą gdy na noc olaliśmy ich towarzystwo i rano spotkaliśmy ich w basenach, mówili, że źle się zachowali nie szanując nas i wmuszając nam jedzenie i picie.
Fajnie, że tak się to skończyło.
A ranek był magiczny, gdy słońce rozświetlało dolinę, tworzyła się magia mgły i światła. Wtulaliśmy się w tę mgłę.
Nasi znajomi, już mniej pijani pięknie grali w basenie ormiańskie kawałki, ożywiając muzyką to miejsce.
Widzimy też jaki rys na psychice zrobiła wojna.
Siedzimy w basenie razem z jedną z kobiet gdy gdzieś w oddali widać lecący samolot.
Nad Karabchem nikt nie lata (bo się boją że zestrzelą ) co się dzieje, to już trzeci – mówi cała zdenerwowana
Patrzymy na niebo i stwierdzamy, że to tylko samolot pasażerki i leci najprawdopodobniej nad terytorium Armenii, jak się później okazało były to loty ćwiczebne wojskowe.
Pamiętam jak moje babcie na dźwięk samolotów żegnały się i z lękiem patrzyły w niebo, tak jakby w ich umysłach wojna jeszcze trwała.
Pani Karina mieszka obecnie w Stepanakercie, a lekarz zalecił jej na cukrzycę kąpiele w tych źródłach, to przyjechała.
Nie ma w Karabachu rodziny w której ktoś by nie zginął w czasie wojny. Przed wojną miała cudownych sąsiadów Azerów.
Bo kto prowokuje wojny? – zastanawia się
Przecież tu w Karabachu nikt (no prawie) jej nie chciał i nie chce.
Co generuje wojnę czy na pewno nasi politycy?
Czy może to odpowiedź na nasze myśli?
Ile w nas pokoju, a ile wewnętrznej wojny?
Prośmy wszechświat o pokój w naszych sercach, umysłach i wysyłajmy go tym,którzy go najbardziej potrzebują.
Dadivank – monastyr w wąskiej dolinie w świetle latarek i wschodzącego słońca.
Dadivank – monastyr przy świetle latarek i wschodzącym słońcu
Nagorny Karabach i jego wiele oblicz. Odnowiony monastyr, piękne leśne drogi, europejska stolica i im dalej w stronę północy tym energia miejsc i drogi gorsze.
Czuć ślady wojny sprzed 20 lat, nie tylko w postaci zniszczonych i nie odbudowanych domów, ale również energii.
Tym bardziej, że jadąc na Karwaczar wjeżdża się w wąskie doliny. Tam gdzie otwarte przestrzenie wiatr szybko przewiewa emocje i te dobre i te złe. W wąskich dolinach one odbijają się od skał dając wrażenie, jakby wojny, złe wydarzenia miały miejsce dziś.
I tak samo tutaj energia beznadziei, opuszczenia, zrujnowania pomieszana z energią strachu. Znam tę energię z Czarnogóry, czy włoskich Dolomitów.
I już mnie chwyta za oddech i chciałabym stąd uciekać, choć widoki po drodze piękne.
Wjeżdżamy do Didavaku wsi, gdzie ma znajdować się największy kompleks sakralny Nagornego Karabachu.
Po ciemku trochę nie możemy znaleźć drogi, mnie spina w ramionach, jedzmy dalej może znajdziemy jakiś hotel, proponuję. W tym momencie dojeżdżają do nas dwie niwy turystów z Czech i nadchodzi miejscowy z latarką.
Monastyr zaprasza, trzeba wyjść poza swoje lęki i jechać.
Monastyr składający się z kilku kościołów bardzo duży, zapuszczony. Swoim zwyczajem ożywiam go muzyką Hildegardy.
Jednak tym razem nie znajduję wielkiego entuzjazmu kościółków, które co prawda ożywają, ale nie rodzi się w nich radość, wręcz stare rozżalenie poczucie winy dominuje.
Poczucie winy za co?
Za to, że to one są przyczyną konfliktu, że się puszyły, chciały być lepsze od meczetów.
A to jak teraz wyglądają jest karą za ich zachowanie.
Muzyką i słowami uwalniamy się razem od poczucia winy za to, że możemy być przyczyną wojen, konfliktu.
W sumie to silne ego może tylko pomyśleć, że to ono wywołuje wojny.
Wcześniej też zapewne było silne i pyszniło się strasznie swoim wdziękiem.
Czas zatrzymania, zdewastowania, był czasem uczenia, pokory. Teraz czas na wzrastanie już w innej świadomości.
Opowiedzieliśmy Didavankowi, że Gandzasar jest pięknie odnowiony i że jego czas również przyjdzie i będzie świecić pełną mocą, dając duchową strawę potrzebującym.
Potrzebującym, i tylko potrzebującym, a ich na pewno będzie dużo.
Tego życzymy temu miejscu. Pan stróż, który oprowadza nas po monastyrze pokazuje nam miejsce gdzie do ściany można przykleić swój kamyk z życzeniem, jak się utrzyma – marzenie się spełni.
Mój kamyczek się trzyma.
Energia miejsca i bliskość azerbejdżańskiej granicy powodowała, że nie za bardzo chciałam na początku zostać na noc w tym miejscu. Jednak powoli poczułam z przestrzeni, że miejsce tej nocy jest bezpieczne, a jedyne co mnie wstrzymuje przed zostaniem tutaj to moje lęki i nie przepracowane przez przodków energie wojennych lęków i moje własne, że staję się przyczyną konfliktu.
Kupione bardzo dobre Karbardawskie wino, pomogło rozluźnić się i nawet pomedytować. Gdy jestem spięta robię się rozkojarzona, więc wino pomogło szczególnie dobrze na ten stan.
Poza tym spaliśmy w towarzystwie 5 krów, które zrobiły kordon bezpieczeństwa wokół naszego samochodu. Pokazując, że duchy miejsca są nam bardzo przychylne.
Ranek obudził nas pięknym wchodem słońca, który najpierw oświetlał szczyty tej bardzo wąskiej doliny, a potem schodził niżej dochodząc do naszego samochodu i monastyru. Piękna gra światła.
A wewnątrz świątyni duchy wręcz upomniały się o muzykę Hildeardy.
W monastyrze znajduje się grób Dady ucznia Tadeusza Judy, który został zabity w I wieku, gdy przeszedł tutaj mówić o chrześcijaństwie – poganie zabili go kamieniami i to było powodem postawienia kościółka.
Bo wcześniejszej tu był poganizm – powiedział z szyderstwem w głosie Pan sprzedający świeczki .
No właśnie – uzdrowiliśmy w trójkę razem z monastyrem szyderstwa z innych.
Poczułam przepływ energii, jakaś część energii została uzdrowiona.
Następnie pojawił się program motania i naginania rzeczywistości do własnych potrzeb.
Gdy to odpuściliśmy wszystko zaczęło tańczyć razem z nami, energia wewnątrz monastyru ożyła i zachciała żyć i cieszyć się życiem razem z innymi, bez względu na to co myślą i kim są.
Idę swoją drogą i cieszę się życiem razem z innymi bez względu na to kim są, co myślą ……….
Dziękujemy za ten czas, za nocleg który pomógł mi przełamać masę lęków.
A Dadivank tekst z strony angielskiej, tłumaczony przez google
http://translate.google.pl/translate?hl=pl&sl=en&u=http://www.karabakhcenter.com/en/culture-dadivank&prev=search
Dadivank (ormiański: Դադիվանք) również Khutavank (ormiański:. Խութավանք – Arm Klasztor na wzgórzu) jest ormiański klasztor w Shahumian regionie Górskiego Karabachu. Został zbudowany między 9 i 13 wieku.
Według legendy, klasztor został założony przez św Dadi który był uczniem Tadeusza Apostoła, który rozprzestrzenił chrześcijaństwo we wschodniej Armenii w ciągu pierwszego wieku AC W czerwcu 2007 roku, grób św Dadi została odkryta pod ołtarzem świętego Główny kościół.
W kursach historycznych klasztor został po raz pierwszy wymienione w 9 wieku, był także adverted przez Mechitar Gosz w 12 wieku. Ale w tym samym wieku, kompleks klasztorny został najechany i forayed. Odbudowa rozpoczęła się w drugiej połowie XX wieku i została zakończona w następnym.Istnieje zapis na jednej ze ścian Dadivank, gdzie jest odniesienie do bytu w odbudowie wykonanej w 1224 roku klasztorny kompleks Dadivank składa się z kościoła katedralnego św Astvadzadzin (z Armenii pism na ścianie), kaplica i inne obszary pomocnicze. Na ścianie wschodniej są też wyjątkowe pamiątkowe kamienie krzyżowe (Chaczkar).
W pobliżu znajduje się wieża trzykondygnacyjny zbudowany w 1334 przez biskupa Sargis. Niektóre cytaty o działalności ormiańskich domów duchowych i książęcych w Artsakh są zapisane w inskrypcji pozostawionych w różnych częściach Dadivank. Według Paolo Cuneo, Dadivank i Gandzasar są wśród tych ormiańskich klasztorów, w których można znaleźć motywy biust (ewentualnie dawcy klasztorów). W dniu 8 października 2001 r Dokument nr 9256 na konserwację dziedzictwa historycznego i kulturowego w Republice Górskiego Karabachu został podpisany przez 16 członków Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy z Armenii, Cypru, Włoch, Rumunii, Grecji i Rosji;zgodnie z którym, wśród najbardziej rażących przykładów polityki Azerbejdżanu w Górskim Karabachu było zniszczenie Dadivank, które “miejscowa ludność muzułmańska (Azerbejdżan) [1] traktować jako pozostałości ormiańskiego religii chrześcijańskiej i zrujnowany klasztor, jak mógł “((Iskander Haji” Lel-Kala. – blisko i niedostępna twierdza, Vishka, nr 10, 16-23 marca 2000 “) Dokumenty Zgromadzenie Parlamentarne +2002 sesji zwykłej (część pierwsza), tom I, Rada Europy, str 35 ). W 1994 roku klasztor został ponownie otwarty i proces odbudowy trwa przez teraźniejszość. klasztor należy do Artsakh diecezji Świętego Kościoła Ormiańskiego Apostolskiego
Górskie drogi Nagornego Karabachu
Górskie drogi Górskiego Karabachu 7 listopada 2014
W miejscowości Nareshar stojąc i sycąc się dźwiękiem strumyka, zaprosiła nas do siebie droga w góry.
Należy pamiętać, że jesteśmy w kraju, gdzie niedano była wojna i część terenu jeszcze jest zaminowana, więc jeździmy nie w dzicz, ale tam gdzie są ślady opon, gówna krów itp
Po ostatnich opadach śniegu nawet nie myśleliśmy, że wjedziemy w góry, a tym bardziej w Nagornym Karabachu. Fakt, tutaj góry są skaliste, a drogi są w dolinach na ok 1000-1500 metrach, więc nie są zaśnieżone, (wysokie przełęcze są na głównych drogach).
Na tej leśnej szutrówce były świeże ślady opon, więc bezpiecznie nią podążyliśmy.
Droga uwidoczniła nam piękno okolicznych gór i dolin. I pokazała się chyba w każdej odsłonie – suchutka piękna szutrówka, zaśnieżona, zalodzona, błotnista, kamienista i trzeba było przejechać parę razy rzeczki.
Wszystko w dziczy otaczających gór. Ponoć są tutaj niedźwiedzie. Troszkę jesteśmy tutaj za późno, jest późna jesień i większość liści już opadła z drzew. Na pewno ten region jest wyjątkowo atrakcyjny wizualnie , wtedy gdy lasy mają kolory jasnej zieleni. Jedno co nadal urzeka to świeże, ostre, rześkie, wilgotne powietrze. Po drodze minęliśmy osadę pszczelarza i pasterza na koniu, a na końcu dojechaliśmy do zagrody pasterskiej.
Tam poczułam, że dalsza jazda nie ma sensu i spokojnie zjechaliśmy z powrotem do miasteczka Vang.
Którego atrakcją są płoty w tablic rejestracyjnych z całkowicie zbombardowanego miasteczka Abgam.
Dziękujemy za piekną wycieczkę, a przede wszystkim możliwość wjechania w przyrodę w tym wojennym kraju.
Nagorny Karabach powitanie i kulinarne odkrycie wyjazdu. Żjengjałow Has
Nagorny Karabach powitanie i kulinarne odkrycie wyjazdu. Żjengjałow Has 6 listopada 2014
Czyści przy w pięknym słońcu i ośnieżonych szczytach znaleźliśmy się na granicy.
Tylko granicy czego, kogo?
Państwa, którego nie ma? Więc skąd granica?
Bo Państwo jest tylko nie uznawane.
A na granicy wszystko, miło sprawnie.
O Nagornym Karabachu słyszeliśmy od Ormian bardzo dobrze.
Piękny kraj
Druga Szwajcaria
Jak lubicie przyrodę to tylko tam
I jak było nie przyjechać tutaj
Zrobiliśmy wizę http://brygidaibartek.pl/wiza-do-kraju-ktorego-nie-ma-nagorny-karabach/ i jesteśmy,
witamy.
Piękną drogą dojechaliśmy do Stepanakertu tj. stolicy.
I na dzień dobry zaprosiła nas piekarenka, gdzie pojawiły się zielone chlebki tzn. cieniutkie ciasto chlebowe jak na lawasza ( 1 mm) nadziewane zieleniną jaką bądź. Tutaj szczawiem i pietruszką, cebulką soloną i z niewielką ilością oleju.
I znowu zostałam zaskoczona przez samą siebie. Wydawało mi się, że już żaden smak mnie nie zaskoczy. Tak też myślałam roku temu nim spróbowałam orzeszków cedrowych ……………
Tym bardziej jakiś tam cienki placek jak naleśnik z ciasta drożdżowego nadziany surową zieleniną (pierwszy był ze szczawiem i pietruszką , drugi z bazylią, kolendrą, cebulą, pietruszką ) i usmażony na elektrycznej blasze bez tłuszczu.
Zrobił w moim podniebieniu taką rozkosz, że tego dnia zjadłam 2 szt, a nie są to małe placuszki. I jak to być na pranie …….. gdy wszechświat tak cudownie karmi?
Chyba największe smakowe odkrycie tego wyjazdu, jak na razie.
Są to narodowe placki karabaskie i nazywają się Żjengjałow Has, co znaczy zielony chleb.
Powitanie iście królewskie. Kosztowały w Stepanakercie 400-500 drahm ( 3-4 zł.)
Nagorny Karabach słynie z ziół i dzięki temu z długowieczności (jak Abchazi i Adżarowie)
Będziemy się temu przyglądać. Fakt Panie stojące z owocami i warzywami miały również do sprzedania pokrzywę, którą mówiły, aby nie parzyć tylko posolić, wtedy traci ostrość i smakuje wyśmienicie. Popróbujemy jak trafi się gdzieś w przyrodzie.
Symbolem Nagornego Karabachu jest pomnik Tatik-Papik (Babcia i dziadek), zbudowany jest z tufy wulkanicznej, ukazuje jedność ludzi tutaj żyjących z okolicznymi górami .
My jesteśmy naszymi górami
W Karabachu waluta jest ormiańska, ceny paliw i inne są podobne.
Spotkani ludzie nie mówią „u nas w Karabachu”, tylko „u nas w Armenii”, albo ”to nasze armeńskie”, a nie nasze karabaskie.
20-letnia przesympatyczna dziewczyna w sklepie zionęła agresją na Azerów, twierdząc jak my Ormianie ich nienawidzimy.
Przed wieloma laty dziwne włączenie Karabachu do Azerbejdżanu z europejskim poparciem, powoduje te trwające już wiele lat przepychanki.
Co jest w tym kraju, miejscu, że tak musi walczyć o swoje.
A może nie ma odwagi powiedzieć tak do końca, ”ja chcę być Karabachem” nie wierząc w swoją siłę, tylko z uwagi na mały obszar szuka jej na zewnątrz, chcąc zjednoczyć się z większymi od siebie.
Wierzę w moją wewnętrzną siłę i daję jej moc.
Na ulicy dzieci mówią „Hello” do turystów. Czasami próbują bardziej skomplikowanej konwersacji jak
How are you?
What is your name?
Najprawdopodobniej nauczyciele angielskiego namawiają ich do rozmowy z turystami. Bardzo fajne, a przede wszystkim przemiłe.
Niestety komunikacyjne przyjecie nie było tak huczne jak jedzeniowe.
Po tanim wręcz bardzo tanim (0,60 groszy dziennie ) internecie w Armenii, tutaj zażyczono sobie 70 zł za 3GB, i to tylko na telefon, gdyż jakbyśmy chcieli na komputer musielibyśmy kupić ich modem, bo na innych nie działa.
Potrzebny nam kontakt z Polską, do tego pisanie bloga również potrzebuje internetu, a WI-Fi w miejscach które najbardziej lubimy nie jest zbytnio popularne nigdzie na świecie (niedźwiedzie, szakale nie mają go w swoich norkach) . A poza tym tutaj też z WI-Fi jest różnie.
Nawet WI-Fi przy symbolu Nagornego Karabachu czyli pomniku babci i dziadka miał być free, a chciał login i hasło.
Więc co robić – trzeba było kupić, bo nie lubimy być zdani na knajpki z WI-FI. Zresztą coraz mniej interesują nas restauracje. I jak już do nich idziemy, to tam gdzie chcemy, a nie tam gdzie WI-FI. Dzięki temu, że nie mogliśmy kupić internetu do komputera, poznaliśmy tethering, który pomógł nam spiąć telefon robiący za modem z komputerem.
Wszechświat pokazał rozwiązane potrzebne nam teraz bardzo, a do wykorzystania wszędzie. Dziękujemy Bartkowi za podpowiedzi, a opatrzności za prowadzenie.
Kupując telefon z internetem zwróciłam obsłudze uwagę na to, że przy pomniku ”babci i dziadka” pisze, że jest free WI-FI, a chce hasło. Zrobiła się z tego ostra awantura, w końcu w ramach przeprosin dostaliśmy kubek i czapeczkę z symbolami sieci Karabach Telecom . Czyżby znowu kreacja i jej spełnienie przez wszechświat. Jakiś czas temu rozbiła nam się jedna szklanka i jakoś nie mogliśmy kupić drugiej. . Teraz zadbano o nas, aby każdy mógł pić co chce.
I tak objadając się zielonymi chlebkami, oglądając budujące się miasto, słuchając i podziwiając jego muzyczną fontannę czy nawet próbując w restauracji słynnej wódki z morwy – 3 letniej (57%) (z umysłu) spędziliśmy przemiłe popołudnie.
A na nocleg pojechaliśmy 50 km dalej do ichniejszej Częstochowy – monastyru Gandzasar.