metody wypiekania lawasza
now browsing by tag
Goris trzecia możliwość i produkcja Lawasza
Goris – trzecia możliwość i chlebowe refleksje 5 listopada 2014
Z kamiennych kręgów przez śnieżną i słoneczną krainę podążyliśmy do Goris.
Już na wjeździe miasto powitało nas piekarnią z piecami w kształcie beczki opalanymi drewnem, w których robione były tradycyjne lawasze. Pierwszy raz widzieliśmy coś takiego. Mimo, że w Armenii jesteśmy już prawie 6 tygodni. W najlepszym wypadku lawasz był robiony ręcznie i wypiekany na elektrycznej płycie. Zazwyczaj były to specjalne elektryczne piece do lawasza.
W Gruzji ich chlebek Shoti zazwyczaj robiony jest w piecach w kształcie beczki opalanych drzewem, które są niemal w każdej wiosce. Więcej o chlebie Shoti http://brygidaibartek.pl/podniebne-spa/
Tutaj spotkaliśmy się z tradycyjnym sposobem, gdzie piec w kształcie beczki wmurowany był poniżej poziomu podłogi, obsługujące go Panie siedziały dookoła pieca na poduszkach na podłodze, trzymając nogi w zapewne ciepłych od nagrzanego pieca zagłębieniach w podłodze. Jedna z pań wygniatała ciasto, inna go rozwałkowywała kawałek, a jeszcze następna rozciągała go do wielkości ok 70cmx40cm, po czym kładła przygotowany kawałek na łódeczkowatego kształtu pacę i zamaszystym ruchem wkładając rękę do pieca przyklejała go do jego wewnętrznej ścianki. Lawasz jest bardzo cieniutkim chlebkiem, jego grubość wacha się międzi 1-2 mm, tak więc jego pieczenie trwa bardzo krótko i po niecałej minucie odrywa się go od ścianek pieca, zazwyczaj spryskuje się go wodą i wkłada pod folię, aby zachował swoją miękkość. W innych przypadku bardzo szybko wysycha na wiór. Oczywiście najlepszy jest ciepły wyciągnięty prosto z pieca i zjedzony do 15 minut.
Z radością kupiliśmy takie cudeńko i zabraliśmy się do zawijania w niego warzyw i popularnej tutaj zieleniny.
Taka niewielka ilość mąki z energią ognia.
Podobny piec tylko bardziej naziemny spotkaliśmy już po powrocie z Nagornego Karabachu (10 listopada) niedaleko Sevanu w miejscowości Vardenis. Trafiliśmy gdy produkcja szła pełną parą i Panie pozwoliły się z radością fotografować .
A tutaj filmik z produkcji Lawasza, może byłoby fajnie jakby na stole byla zielenina i warzywa, ale teraz coraz częściej zastępuje ją mięso, a piece jak pisaliśmy zaczynają być atrakcją. Ormianie jedzą bardzo dużo chleba do wszystkiego, ale coraz więcej drożdzowego zwykłego jak u nas.
A wracając do Goris, było stosunkowo wcześnie, jednak już za późno aby jechać do Nagornego Karabachu i forsować 2000 metrowe przełęcze szczególnie po ostatnich opadach śniegu i spadku temperatury do -10. Takie przejazdy lepiej zostawić na środek dnia, gdy słońce roztopi lód.
Bartek gdzieś w umysłu chciał do Tatev – monastyru do którego prowadzi najdłuższa kolejka linowa na świecie, ja kombinowałam coś z jakimś kanionem. Mi nie podobał się Tatev, Bartkowi kanion, nie mówiąc już o jeździe do Stepanakertu.
Czułam tak jakby miejsce nie chciało nas wypuścić.
Poszły emocje, jakieś wewnętrzne przepychanki, poszliśmy na kawę aby zrównoważyć umysł.
Trafiliśmy na cudowną Panię, a przy okazji świetną kawę.
A może skoro motamy się i nie wiemy gdzie jechać, pójdziemy do hotelu – zapytałam
Dawno już się nie kąpaliśmy, a w miasteczku jest sporo hoteli, może któryś będzie miał saunę – zamarzyłam.
Mi w oczy rzucił się ten duży hotel po prawej – powiedział Bartek
Też do mnie zagadał powiedziałam.
Podjechaliśmy pod hotel Diana www.hoteldiana.am,
Okazało się, że jest sauna, basen, a jak zostaniemy dostaniemy 2 godziny gratis.
Nie zastanawialiśmy się długo cena 22000 (170 zł. / 2 osoby) piękny duży pokój z łazienką, śniadaniem i 2 godzinami sauny (co prawda ogólna dostępnej, ale i tak super się wygrzać po ostatnim ataku mrozu) z basenem. W hotelu ponadto siłownia (a już myśleliśmy, że Ormianie są całkowicie antysportowi), bilard, kręgle.
Znowu czas na mycie, pranie.
Wszechświat wiedział, że mamy tutaj zostać, zamknął nam wszystkie drogi wyjazdu i cierpliwie czekał na moment aż stwierdzimy, że czas się umyć i pobyć w większej przestrzeni niż landrynka.
A z balkonu i tak mieliśmy widok na 3-tysięczne śnieżynki.
I znowu nie było na moje, nie było na Bartka, a zwyciężyła najlepsza trzecia opcja, która dała nam bardzo dużo radości i pozwoliła z czystością ciała wjechać do Nagornego Karabachu