Greckie “zaskakujące” pożegnanie
Greckie „zaskakujące” …. pożegnanie 25 marca 2015
Ostatni dzień w Grecji, to niesamowite pożegnanie. Chyba będę nudna z tym, że sama nadziwić się nie mogę tego, co wszechświat jest w stanie nam dać, gdy jesteśmy w wysokiej wibracji, radośni, otwarci i pokorni.
Ale może po kolei:
Z Termopili udaliśmy się w kierunku Macedońskiej granicy, aby po drodze zatrzymać się na nocleg na znajomej polance w Meteorach, z planem wejścia rano do monastyru Nikolasa, najmniejszego i według nas najsympatyczniejszego.
Ciekawe jak nas przyjmie ponownie? – rodziły się pytania, gdy szłyśmy w górę w strugach deszczu. Meteory nie chciały, ani za pierwszy razem, ani teraz pokazać nam się w słońcu.
Często bowiem tak jest, że powtórna wizyta jest całkowicie z umysłu i potem zaraz się to manifestuje chłodnym lub odrzucającym przyjęciem miejsca (mówimy -odgrzewane kotlety).
Tutaj na szczęście dla nas poczuliśmy się jakbyśmy odwiedzali dobrego znajomego, który bardzo cieszy się na spotkanie. W kościele leciała piękna cerkiewna muzyka, a turystów prawie nie było, kasę obsługiwał spokojny mnich.
Zatopiliśmy się w medytacji, ciszy i spokoju.
Umysł stop – poczułam w całym swoim jestestwie.
Wszystko rozpływało się, stawało nieważne, ważne było być i trwać w ciszy siebie.
Pozwalam sobie na ciszę w sobie w swoim ciele i umyślę, pozwalam sobie w niej trwać.
I tak zatopieni w siebie, wspomagani energią miejsca, muzyki przesiedzieliśmy co najmniej godzinę w innym czasie i przestrzeni, w innej rzeczywistości, a raczej równoległej.
Potem w sklepiku gdy zapytaliśmy obsługującego mnicha o muzykę, pokazał nam płytę i powiedziałam, że może być połowę taniej.
Taki drobny prezent od miejsca, taka jego jeszcze nie spełniona cząstka pojedzie z nami dalej.
Dziękujemy za te dary, za tę ciszę, za ten stan.
Potem już prosto jechaliśmy w kierunku granicy z Mecedonią do miasteczka Niki.
Pogoda była deszczowa, tak żeby nie było nam żal, że wyjeżdżamy.
Grecja dała nam bardzo dużo, od pięknego flamingowego powitania, po piękny Peloponez i gorące źródła kontynentalnej Grecji, od możliwości doświadczania antycznych energii – po współczesne.
Może troszkę jedzenie w tym kraju nam się nie podobało i rzadko trafialiśmy na coś fajnego (może i dobrze – a może fajnie trafiać na coś wyjątkowego i tylko to smakować).
Tak ok. 4 km od granicy zatrzymaliśmy się w kafejnionie, aby powiedzieć „do widzenia” jej duchom.
Obok przy stoliku był świąteczny obiad właścicieli lokalu z rodzinką.
Zamówiliśmy kawę i wino. Przyglądając się rodzinnemu spotkaniu przy dźwiękach gitary. Nie minęło 15 minut, a właścicielka przyniosła nam talerz wypełniony mięsem, rybami, sałatkami, ziemniakami i kotletami z zieleniny.
Dopytaliśmy grzecznie co jest na talerzu i ku radości jednej z dziewczyn przy rodzinnym stole (najprawdopodobniej dla niej były te kotlety z zieleniny) powiedzieliśmy że jesteśmy wegetarianami.
Gospodyni pobiegła z talerzem do kuchni przynosząc nam w miejsce mięsa i ryb – 8 kotlecików z zieleniną.
Na talerzu były ziemniaczki puree, sałatka ziemniaczana (ziemniaki z cebulą i octem) fasolka, i kotlety.
I znowu pełne zaskoczenie, zdziwienie ………….
Gdy człowiek podróżuje w wysokiej wibracji , bez oczekiwań, pragnień, to nawet na „zapadłej dziurze” dostaje w pełni wypasiony wegetariański posiłek, jako poczęstunek, jako dar od wszechświata – w dobrej domowej energii.
Kolejne cuda na naszej drodze.
Do tego możliwość przyglądnięcia się rodzinnemu obiadkowi, gdzie gitara i trochę alkoholu spowodowały otwarcie i radość z wspólnego bycia i śpiewania.
Dziękujemy Grecji za ten dar, za czas.
W zachwycie, wdzięczności i zaskoczeniu pojechaliśmy dalej….……………