o podroży wokół Morza Czarnego 2014-15
now browsing by category
Magia nocej mszy w monastyrze
Bigorski monaster św. Jana Chrzciciela, monaster Sweti Jowan Bigorski 28-29 marca 2015
Po kąpielach w termalnych źródłach tacy czyści, otwarci na nowe dojechaliśmy do Monastyru św Jana Chrzciciela, polecanego nam bardzo przez przesympatycznego Pana biletowego od Św Neuma. . Na parkingu było parę samochodów, po przeciwnej stronie wąskiej doliny migotały ośnieżone szczyty.
– Patrz furtka otwarta, możemy chyba jeszcze wejść- powiedziałam do Bartka
– Zapytamy, może mają pokoje dodałam.
Na dziedzińcu było parę osób, schodzącego ze schodów młodego mnicha zagadnęłam o pokoje.
Odpowiedział, że niestety nie, jednak teraz jest nocna msza i jak chcemy możemy uczestniczyć.
Ucieszyliśmy się, zostaliśmy wprowadzeni do świątyni oświetlonej tylko nieśmiałym światłem świec. Nabożeństwo się zaczynało ludzi ok. 30 i tyleż samo mnichów. Istna magia chwili i znowu pełna synchronizacja czasowa, tak jakbyśmy wiedzieli dokładnie kiedy być i kogo zapytać o informacje.
Takie „zbiegi okoliczności” nie przestają mnie jeszcze zadziwiać.
Mieliśmy tu być w tym miejscu i w tym czasie, więc otwieram się na to będzie. Msze w cerkwi do krótkich nie należą.
Siadłam na wskazanym miejscu i poddałam się przestrzeni. Aby nie tworzyć ochrony powiedziałam do siebie
Otwieram się na to wszystko co jest dobre dla mnie.
Wyraziłam intencję uzdrowienia wszystkich moich relacji z kościołem i poddałam się kontemplacji, a zarazem obserwacji nabożeństwa.
Obraz siwego brodatego mnicha zapalającego po kolei świece na sufitowym żyrandolu, a następnie wprawienie go w ruch wahadłowy, migot światła w przestrzeni świątyni, a wszystko w kilkugodzinnym chóralnym śpiewie sporej grupy mnichów – to obraz który będzie towarzyszył do końca życia jako obraz żywej wiary ginący w większości miejsc na wyznaniowej mapie świata.
Magia świec zapalanych tam gdzie chwilowo były potrzebne, huśtające się potężne lampy z zapalony świecami, zapach kadzidła – czegoś takiego nigdy nie doświadczałam. Rzucona intencja powodowała różne emocje od znudzenia, senności, po złości.
Poczułam w pewnym momencie, że intencję trzeba rozszerzyć, nie tylko na kwestię kościoła, ale wszystkie duchowe aspekty mojego, czy moich przodków współistnienia na przestrzeni wieków.
Pojawiły się szamańskie obrazy, emocje, przychodziły i odchodziły.
Magia miejsca i jak to Bartek powiedział po nabożeństwie – „wiedzą jak tworzyć wysoką wibrację”.
Wiedzą ojjj – wiedzą.
Msza trwała ponad 4 godziny, gdy zatopiona w siebie przenosiłam się w różne czasy i miejsca uzdrawiając stare emocje.
Dziękuję temu młodemu mnichowi za zaproszenie. Mógł nas potraktować jak turystów i powiedzieć krótko – zamknięte.
Dziękuję tej przestrzeni, że chciała nas przyjąć i uzdrowić relacje kościoła z naszą duchową drogą.
Rankiem nie wstaliśmy na poranną mszę, mimo zaproszenia mnicha spaliśmy bardzo głęboko pod monastyrem.
Wstaliśmy gdy ludzie wychodzili ze mszy,
Teraz już zobaczyliśmy inny monastyr, bez magii – z rusztowaniami, można rzec w innym świetle.
Monastyr stoi przy samej albańskiej granicy (muzułmańskiej), po przeciwnej stronie góry wybudowane są meczety. Sam monastyr bardzo poważnie ucierpiał w czasie pożaru w 2009 roku i obecnie jest odbudowywany. Idealne miejsce do uzdrawiania duchowych problemów, walk religijnych itp.
Jeszcze przecież wąska dolina potęguje te energie.
W kościółku w dzień jest już elektryczne oświetlenie, oraz mnich, który mam wrażenie stoi na straży wiary prawosławnej. Wypytuje nas dokładnie o naszą wiarę i przygląda się dokładnie temu co robimy.
Przecież katolicy i oni – to chrześcijanie, którzy kiedyś 1000 lat temu się rozdzielili, pokłócili o jakieś drobiazgi. Uznając moja religia, twoja religia (nadal to ten sam Bóg!).
Tak poczułam silne uwolnienie w ramionach, tak jakbym nosiła przymus mojej religii na barkach przez 1000 lat. Ciekawe której? …. bo bardzo lubię prawosławie, a wychowałam się w katolicyzmie!
Uwalniam się od przymusu określania własnej drogi duchowej, szufladkowania jej, pozwalam sobie iść w kierunku światła i miłości.
Czy każdy musi przynależeć do określonej religii, inaczej jest kim? Ateistą? Nie wierzącym? Człowiekiem bez wiary? Nikim?
Dlatego gdy ktoś nas się pyta jakiej wiary jesteśmy odpowiadamy – katolicy, zresztą większość słysząc, że jesteśmy z Polski nie bierze innej opcji, a tłumaczenie naszej duchowej drogi byłoby trudne.
Popatrzyłam na mnicha jak bacznie mi się przygląda,
– boi się, że może znowu ktoś podpali monastyr – powiedział Bartek
Tak – innowiercy są zagrożeniem!
Uwalniam się od przekonania, że myślący inaczej są zagrożeniem, pozwalam sobie iść swoją drogą drogą duchową z pełnym szacunkiem do drogi duchowej innych i dzielić się własną.
Być jak Jan Chrzciciel
bez oceny , przymusu dawać światło każdemu kto go chce.
Dziękuję temu cudownemu miejscu za pokazanie siedzących gdzieś 1000 lat programów, dziękuję za ich transformację.
Dziś niedziela ale na mszach było niewiele osób, jednak wielu przyjeżdża do monastyru zapalić świeczkę i prosić o pomoc, wsparcie w swoich sprawach.
Niektórzy przywożą dary z marketu (olej, kawa, herbata) do monastyru, niektórzy po wyjściu z monastyru na parkingu jedzą placuszki.
Nabraliśmy cudownej wody, wody wolności i pojechaliśmy dalej w Macedonię
O monastyrze z Wikipedii
prawosławny klasztor położony ok. 25 km na północny wschód od miasta Debar w zachodniej Macedonii, należący do Macedońskiego Kościoła Prawosławnego. Określenie "bigorski" pochodzi od tufu (mac. бигор, bigor), z którego wzniesiono budynki klasztoru.
Kompleks klasztorny znajduje się na wzniesieniu nad brzegiem rzeki Radika wgminie Mawrowo i Rostusza (połoski region statystyczny) przy drodze z Debaru doGostiwaru, w pobliżu miejscowości Rostusza, Bitusze, Welebrdo i Trebiszte na terenie parku narodowego Mawrowo.
Według kroniki klasztornej z 1833 r. monaster został założony w 1020 r. przezJoana Debarskiego (Јоан Дебарски), późniejszego pierwszego arcybiskupa ochrydzkiego, w miejscu, gdzie ów wyłowił z rzeki ikonę Jana Chrzciciela. W XVI w. monaster został zniszczony przez Turków. Ocalała tylko niewielka cerkiew. Ponowne odrodzenie klasztoru nastąpiło w 1743 r. w okresie rządów ihumenaHilarego. Następnie w l. 1812–1825 został rozbudowany przez archimandrytęArseniusa.
Jednym z najcenniejszych zabytków klasztoru jest drewniany ikonostas wykonany w l. 1829–1835 przez miejscowych mistrzów, szczególnie Petra Filipowskiego Garkatę z pobliskiej wsi Gari. Innym skarbem monasteru Bigorskiego jest ikona św. Jana Chrzciciela, ponoć cudownie ocalona z pożarów i zniszczeń, a zdaniem wiernych mająca moc uzdrawiania.
W 2009 r. większość starych budynków klasztornych spłonęła. W maju 2010 r.rozpoczęto prace nad ich rekonstrukcją.
Z wizytą u świętego Neuma
Z wizytą u świętego Neuma 26-28 marca 2015
Klasztor św. Nauma–klasztor położony w Macedonii, przy granicy z Albanią, na południowy zachód od miasta Ohryda. Należy do eparchii debarsko-kiczewskiej Macedońskiego Kościoła Prawosławnego.
Założony w 905 przez św. Nauma Ochrydzkiego (św. Nauma Ochrydzkiego Cudotwórcę, maced. Свети Наум Охридски Чудотворец) − ucznia Cyryla i Metodego, współtwórcę ochrydzkiej szkoły piśmienniczej, jednego z największych ośrodków literatury i kultury słowiańskiej tamtych czasów. W klasztorze tym w 910 roku św. Naum został pochowany, tam też znajduje się jego grób.
Neum uważany jest za Twórcę cyrylicy.
To tyle z z Wikipedii , a my z Ohrydu przez muzeum rekonstrukcji domków na palach, gdzie można nurkować wśród stanowisk archeologicznych, pięknych gór, dojechaliśmy do najbardziej świętego miejsca Macedonii , monastyru świętego Neuma.
Parking 50 dinarów (3,5zł) gdy szliśmy do monastyru minęliśmy masę straganów, a potem bardzo ładną, ale plastikową restaurację na wyspie. Miejsce piękne z kolorową rzeczką po jednej stronie, a jeziorem po drugiej. Na wprost hotel?
A gdzie monastyr rodzi się pytanie?
Gdzie? Przecież wszędzie to zona tylko turystyczna.
Idziemy dalej i pojawia się wejście na dziedziniec monastyru, którego dzielnie strzegą piękne kolorowe pawie. Zresztą są wszędzie na drzewach, dachu cerkwi czy nawet kolektorze słonecznym.
Dziedziniec sympatyczny, na szczęście o tej porze roku wymarły, niestety wejście do malutkiego monasturku płatne – 100 dinarów (7 zł) – to troszkę mnie odrzuciło – miałam emocje na komercję tego miejsca, a może do łączenia wysokiej wibracji z biznesem?
Pospacerowaliśmy po dziedzińcu i po wewnętrznych negocjacjach zdecydowaliśmy się na wejście do środka.
I tutaj pojawiła się niespodzianka, Pan sprzedający bilety skasował nas po 50 (3,5 zł) – jak Macedończyków. Weszliśmy do środka i zaniemówiliśmy.
W tym otaczającym biznesie turystycznym nie spodziewaliśmy się takiej energii, tak wysokiej wibracji.
Jakiś cud.
W środku było zimno, leciała cerkiewna muzyka, przy tym poziomie energii temperatura była dla nas nieważna. Usiedliśmy w ławeczkach i zaczęliśmy kontemplować, muzyka ją wzmagała, a Neum miało się wrażenie, że dalej żyje i naucza.
Magia, która rozgrywała się w nas.
Mnie trochę dopadały emocje, które rozpoczęły się na zewnątrz, czyli czy można łączyć wysoką wibrację miejsca i niską komercyjną otoczenia.
Pieniądze to zmaterializowana forma energii, na co wydajesz to ważne dla Ciebie. Wydawaj świadomie. Na razie nie jesteś gotowa żyć bez nich.
Tak, tak dziękuję wiem i w 90% staram się tego trzymać kupując nie to co najtańsze, ale to co czuję i od kogo czuję.
Kup bębenek i graj na nim – usłyszałam znowu.
Fakt jak szliśmy wpadł mi w oczy ni bębenek, ni tamburyno, ale od razu kupować?
No dobrze kupię – odpowiedziałam pokornie.
Zanurzyłam się w medytacji, umysł stał a cały pogrążony w lekkości.
Tylko tu i teraz, a może już pustka.
Takie miejsce otoczone taką komercją, jak to możliwe?
Możliwe……… trzeba zachować siebie bez względu na okoliczności, bez przymusu zmiany otoczenia.
Promieniować swoim światłem dla tych co tego chcą.
No właśnie, właśnie……..
Uwalniam się od przymusu zmiany otoczenia, niezależnie jakie jest.
No tak – powiedziałam prawie na głos i otworzyłam oczy w świecie tutaj na ziemi.
W cerkwi nie było nikogo, na zewnątrz zaczęło padać.
Dziś bębenka już nie kupię, jednak z radością zawitam tutaj znowu jutro, znowu odwiedzę to cudowne, bardzo wysoko wibracyjne miejsce, przy okazji robiąc zakup na straganie.
Podziękowaliśmy Panu opiekującemu się monastyrkiem i pojechaliśmy na upatrzoną wcześniej polankę z widokiem na jezioro.
Rano, a bardziej już popołudniu dnia następnego znów podążyliśmy do świętego Neuma, padało było zimno ok. 8 stopni. Bębenka nie dojrzałam na straganach, zapewne nie przyjechał – pomyślałam.
Choć to dziwne, bo straganów już coraz więcej, od 1 kwietnia otwierają nawet hotel.
Pan kasujący wstęp do monastyrku popatrzył na nas dziwnie – gdy chcieliśmy płacić.
– Za co? – zapytał
– Za wejście – odpowiedzieliśmy
Ku naszej radości i kolejnemu zaskoczeniu wpuścił nas za darmo.
Usiedliśmy poddając się ciszy, potem muzyce (znowu leciała), i….. padającemu deszczowi, czy gadającym pawiom. Zanurzyliśmy w czymś co jest i nie jest równocześnie. Pozwoliliśmy sobie być, trwać. W pewnym momencie zrobiło mi się zimno – bo przecież siedzieć tyle czasu w bezruchu, w takiej temperaturze to „musi” być zimno. Zaczęłam to obserwować, rozluźniać i całe napięcie ustępowało, a wraz z nim robiło się ciepło.
I znowu można było trwać i trwać, napełniać się miejscem i jego informacją.
Żyj swoim życiem, nie popadaj pod żadne schematy, religie, bądź wolna – słychać było z przestrzeni.
Muzyka grała, deszcz wybijał rytm, a pawie destabilizując to swoim gadaniem – dodawały radości, a między tym Neum jak ponad 1000 lat temu nauczał.
Wyszliśmy z cerkwi, jednak przy wejściu czekała nas niespodzianka wspaniały prezent od Pana biletowego – płyta z muzyką cerkiewną, która leci w cerkwi.
Czyż nie cuda, cuda Neuma który już uczy nas materializować, to co dla nas ważne.
A gdy wychodziliśmy bębenek się znalazł, okazał się potężny, a zawiera w sobie dzikość i radość.
Energii które są bardzo moje i był potrzebny mu przyjaciel w swobodnym ich wyrażaniu.
Dziękuję Neumie za podpowiedź, dziękujemy za cudowny czas, cudowne 2 spotkania, pozostaniesz wraz z całym miejscem i ludźmi w naszym sercu, a Twoje nauki będziemy wcielać w życie TERAZ.
I znowu pojechaliśmy na naszą gościnną polankę, aby przy przy padającym o landrynkę deszczu, poddać się dalszej medytacji.
A zobaczcie jaka była nasza polanka o świcie
Cena miski – ohrydzccy psy nauczcyciele
Cena miski – komfortu – psi nauczyciele Ohryd 26 marca 2015
I do naszego porannego spaceru zaczęli powoli dołączać kolejni spacerowicze. W rezultacie było ich czterech, dokładnie czwórka wolnych psów chciała być naszymi przewodnikami po miasteczku.
Każdy z nas chodził swoją ścieżką, by od czasu do czasu ku wspólnej radości spotkać się w jednym miejscu. Gdy raz weszliśmy do pensjonatu pytać o noclegi, cała czwórka czekała pod drzwiami, dając iście magiczny znak radości, gdy zobaczyła nas z powrotem.
To nie dla Was zdawało się słyszeć….
Jesteście wolni, wolni, wolni tak jak my – brzmiało w głowie.
Siedliśmy na ławeczce z widokiem na jezioro, one usadowiły się obok. My kontemplowaliśmy przyrodę, wtapialiśmy się w otchłań jeziora. One albo spały, bawiły się ze sobą, albo po prostu były.
W pewnym momencie pojawili się oni, dwójka mężczyzn z psem na smyczy. „Nasze” psy zaczęły warczeć, szczekać, pies na smyczy ujadać – chcąc się wyrwać, a jeden z mężczyzn wziął patyk i zaczął bić nasze psy.
Pan lubi psy? – Powiedziałam po angielsku z emocją w głosie!
Łzy napłynęły mi do oczu. Ten człowiek widzi tylko to co moje……moje mówiłam do Bartka. JA, MÓJ pies, Moja żona, a reszta poza tym światem przeszkadza, a to co wolne jest zagrożeniem dla moje. Bo wolność nie zna moje – twoje.
Mężczyzna popatrzył na mnie ze złością i poszedł dalej, gdzie koło cerkwi przywiązał SWOJEGO psa. Psa, który zaczął głośno ujadać, chcąc wyrwać się z uwięzi. Słychać było skargi i pretensje.
Tak, tak masz pełną miskę każdego dnia, ciepły kocyk, – mówił jeden z naszych towarzyszy….
My mamy wolność, ale czasem nie mamy takiego komfortu jak Ty, czasem burczy w brzuszku, czasem trzeba się przespać byle gdzie – dodawał drugi……
Cena komfortu jest wysoka – dodawał trzeci….
Bo zresztą czy to komfort czy zniewolenie?
A może cena wygody?
Wygoda, komfort czy życie?
Gdy widzieliśmy tego psa jak wyrywa się ze smyczy, zadaliśmy pytanie:
W jakich dziedzinach życia, tematach jesteśmy jeszcze na smyczy i musimy się z niej tak wyrywać? Popatrzcie na swoje życie, na swoje życiowe smycze. Jedzenie, ciepło, przestrzeń, obiecany majątek ……….
Jaką cenę płacę za swoją miskę i co w niej jest?
Powiecie bezpańskie psy nie miały co jeść!
A ile jedzenia ląduje na śmietniku, i czy karma na pewno jest lepsza? (dla producenta zapewne tak, bo nabija jego kieszeń)
Nie miały kocyka, a czy w schronisku które dla tych bezdomnych psów stworzyliśmy, jest taki RAJ?
A może po prostu boimy się, że nas pogryzą, litujemy się nad nimi, że są biedne, bo nie mają miski (litość to poczucie wyższości), i każemy im żyć tak jak my uwarzmy za słuszne?
Bo miska najważniejsza!!!!
Pamiętam jak kiedyś przyszła do nas znajoma wielka miłośniczka kotów, sama POSIADA dwa z którymi podróżuje. Zaczęła maluchy tarmosić, bez szacunku do nich. Patrzyliśmy lekko przerażeni.
Twoje koty lubią podróżować – zapytałam?
Nie mają wyjścia, są ze mną i muszą podróżować, wyrywają się drapią, ale jadą ze mną, bo ja je kocham, – odpowiedziała.
Zaniemówiłam.
Przy naszej ławeczce rozgrywała się dalsza część lekcji, szedł pies duży z gatunku agresywnych na smyczy ze swoim Państwo.
Wyrywał się i szarpał widać było, że „właściciele” nad nim nie panują.
„Nasi” towarzysze zaczęli szczekać, a właścicielka zaczęła na nich krzyczeć.
Znowu inni (a może wolni ) przeszkadzają nam na tym świecie.
Smycz…………
Ile jeszcze w nas smyczy?
A nasi mali towarzysze szli z nami po mieście, powoli gubiąc się za swoimi sprawami. Tylko jeden z nich obszedł z nami prawie całe miasto, śpiąc pod sklepami do których wchodziliśmy.
Na koniec został gdzieś ze spotkanymi wolnymi towarzyszami.
Nikt nikogo do niczego nie zmuszał, po prostu byliśmy……
Raz szedł uśmiechnięty Pan z małym pieskiem na długiej smyczy. Smycz była długa, ale pies szedł blisko nogi bo tak chciał. Nikt nie szczekał, psy popatrzyły na siebie i każdy ze spokojem poszedł swoją drogą.
Mam szacunek do siebie i innych istot wokół mnie.
I taką piękną lekcję dały nam te cztery kochane stworzenia, które mają odwagę żyć wolno, czasem zapewne muszą prosić o jedzenie, kąt , jednak są wolne.
Tyle walczymy o wolność krajów, narodów, a ile wolności dajemy sobie i innym?
Aby jeszcze dokończyć temat wolności. Na jednym ze stawów zobaczyliśmy kaczki z przyciętymi skrzydełkami, mające swoje domki i za pewne pełną miskę.
Może za jakiś czas zazdroszcząc im wolności wszystkie ptaki tak wylądują, bo będzie ich za dużo, będą niebezpieczne, a my ludzie będziemy musieli się o nie troszczyć! Powstaną schroniska dla ptaków…………………
Śmieszna, dziwna wizja, a może 50 lat temu schroniska dla zwierząt były taką samą śmieszną, dziwną wizją….????
Jeżeli już musimy zamykać wolne psy (zresztą takie jest prawo), to może warto iść zobaczyć jak żyją, zaangażować się w poprawę ich warunków fizycznych i psychicznych, a nie mówić tylko – biedne bezpańskie psy, niech mają miskę w schronisku – niech ja ich nie widzę i niech nie są dla mnie niebezpieczne, ja nie mam czasu……………
Wiem, że schroniska zmagają się z brakiem wolontariuszy!!!!
Taki brak konsekwencji i spychologia.
Pozwalam sobie na konsekwencję w swoich działaniach
Ci nasi kochani psi nauczyciele pokazali nam jeszcze jeden temat, dla nas bardzo ważny.
Jak musimy się poświęcać, poniżać, tracić wolność dla zapewnienia sobie jedzenia.
Dlatego na pewno z większą konsekwencją podążymy w kierunku większej wolności, czyli uwolnienia się od przymusu jedzenia.
Dziękujemy naszym towarzyszom za cudowną wycieczkę (tak na marginesie, nie chciały nic od nas jeść).
Pozwalam sobie i innym na wolność na wszystkich poziomach, to moja droga.
Macedońskie magiczne powitanie
Macedońskie powitanie – magiczny poranek w Ohrydzie 25-26 marca 2015
Macedonia, kraj który zaprosił nas do siebie, gdy jechaliśmy w stronę Gruzji. Pokazując swoje oblicze w pełnej krasie dziesięć kilometrów przed wyjazdem – granicą z Bułgarią, karmiąc najlepszymi melonami w euroazji – zwanymi rosyjskimi ananasami.
http://brygidaibartek.pl/szybka-macedonia/
Jak pokaże się teraz?
Zaraz po przyjeździe trafiliśmy do miasteczka Bitola, które nas nakarmiło (po gościnie w Grecji – dziś chyba dzień napchanego brzuszka), – ziemniaczki z ajvarem, pory smażone – kolejne pyszne rzeczy tego dnia. Potem świeżo prażone orzeszki i kawa.
Poczuliśmy jakiś większy luz, melodia języka była dla nas przyjaźniejsza i ceny zdecydowanie niższe jak w Grecji (na poziomie polskich).
Kupiliśmy internet – 1 GB za 7 zł na tydzień, pospacerowaliśmy leniwie po miasteczku, wdając się w dialog z duchami Macedonii.
A potem już o zmroku przejechaliśmy do Ohrydu, największego kurortu macedońskiego, znajdującego się nad górskim jeziorem Ohrydzkim – otoczone 2 tysięcznikami. Święte jezioro Bałkanów, kiedyś na jego brzegach znajdowało się 365 cerkwi, jedna na każdy dzień, teraz trochę mniej. Takie połączenie świętego miejsca, z miejscem dla rozrywki, odpoczynku.
A może to takie połączenie nas?
Sam Ohryd przywitał nas na początek wrednymi parkingowymi, aby potem dać nie tylko darmowy postój na starym mieście – przy cerkwi świętej Zofii, ale również możliwość noclegu na nim.
Urzekł nas spokój tego miejsca, taki spokój miejskiej dzielnicy, że nawet zaczęliśmy szukać noclegu. Jednak żądne miejsce spełniające nasze wymagania (ciepłe z widokiem na jezioro, fajna energia), się nie pojawiło, mimo że ceny przystępne 20-30 euro za pokój z łazienką/2 osoby). Bardzo wysoki standard.
Zasnęliśmy na miejskim parkingu, aby o poranku, jeszcze gdy miasto spało – oddać się magii jeziora. Popatrzeć jak wita się ze słońcem, jak zaczyna kolejny dzień.
Magia miejsca. Miejsce ludzi i Bogów, każdy znajdzie tutaj swoją przestrzeń.
Urzeczeni magią czasu i tej przestrzeni, patrzyliśmy na film, który rozgrywał się przed nami na jeziorze, aby od czasu do czasu pstryknąć jakieś zdjęcie.
Powitanie iście magiczne.
Gdy przyglądaliśmy się cerkwi św. Jovan Kaneo – symbolu Macedonii – do naszego spaceru dołączyły cztery miejscowe psy, które były cudownymi nauczycielami wolności, ale o tym w następnym poście.