JEDZENIE
now browsing by category
Uzdrowienie landrynki i zakupy w energii wilka
Uzdrowienie landrynki i wizyta w Ułan Ude i okolicy – 30 września do 6 października 2015
Pompa wspomagania nie rabotajet.
Pożegnaliśmy bardzo transformacyjne sanatorium i wsiedliśmy do autka.
Nasze autko nie ma ładowania akumulatorów w czasie jazdy, gdyż zdejmując paski z pompy wpomagania siłą rzeczy unieruchomiliśmy alternator, energia jest tylko pobierana z akumulatorów, dlatego ważne jest słońce, aby przez baterię słoneczną doładowywały się nam one.
Gdy będzie słońce dojedziemy do Ułan Ude i poszukamy warsztatu regeneracji pomp, a gdy się nie uda poprosimy gdzieś po drodze we wiosce o ładowanie akumulatora, bądź poczekamy na słońce. Na ten moment mamy 2 pełne akumulatory. Jadąc bez świateł nasz silnik diesla potrzebuje niewiele energii.
Do Ułan Ude 180 km ok 3 godzin.
Mówimy do widzenia Bajkałowi, zabieramy troszkę nie zadowolonego Gira (który uwielbia wodę), i ruszamy prosząc wszystkie istoty światła o wsparcie w dojeździe do Ułan Ude i uzdrowieniu naszej pompy.
Słoneczko świeci, czasami troszkę za chmurkami, jednak powoduje to, że poziom naładowania obydwu akumulatorów utrzymuje się na poziomie 12,6 V . Jedziemy przez lasy i góry bez świateł – mimo całorocznego obowiązku ich stosowania w Rosji.
Posuwamy się spokojnie do przodu, najgorzej jest na przełęczy ok. 1200 m.n.p.m odgraniczającej Bajkał od Zabajkała zaczyna padać grad z deszczem, słoneczko schowało się za chmury, nie tylko nie ma ładowania, ale wypadałoby użyć świateł dla bezpieczeństwa i wycieraczek.
Jednak dzięki boskiemu przewodnictwu udaje nam się przejechać ten nieprzyjemny odcinek, za którym zaraz rozbłysło światło. Pokazując piękną złotą jesień mieniąca się tysiącem barw.
Ok g. 18 dojechaliśmy na 10 km przed Ułan Ude na jedno z bardziej ulubionych miejsc piknikowych miejscowej ludności. Z wielką wdzięcznością podziękowaliśmy za ten cudowny przejazd i stwierdziliśmy, że jazda i szukanie mechanika o tej porze jest bez sensu – po pierwsze słoneczko nie będzie ładować baterii, po drugie trzeba będzie użyć świateł, co spowoduje, że po 20 minutach zostaniemy bez energii.
Rozlokowaliśmy się na środku polany (energii starczyło jeszcze na ogrzewanie postojowe – czyli grzanie landrynki nocą).
Po bardzo twórczych snach…… rano ruszyliśmy szukać, a może znaleźć mechanika.
U nas w Polsce regeneracja takiej pompy to zazwyczaj 2 dni, zobaczymy jak będzie tutaj. Spotkany właściciel starego Range Rovera (już nas prowadzą – dziękujemy) doradził nam ulicę Szalapina 25, gdzie miał być szrot starych landrowerów (jak się później okazało landroverów tam nie było), pytając w mechanice gdzieś obok, życzliwi mechanicy wezwali super speca, który jako jedyny w tutejszej okolicy mógł się tego podjąć.
Przyjechał za jakiś czas i stwierdził, że regeneracja wiele nie daje, a nowych do landrowerów nie ma. Jedno co można to dopasować pompę z przeróbkami od innego samochodu, tak abyśmy dojechali do domu.
Bartek zaczął tłumaczyć, że nie jedziemy jeszcze do domu i podstawą jest regeneracja lub zamówienie przesyłki z Moskwy lub Polski z nową pompą.
Popatrzył na nas i kazał za sobą jechać.
Trafiliśmy do potężnego warsztatu ślusarskiego, remontów i regeneracji wielkich silników czy czegoś tam, prowadzonego przez jego ojca. Jak się sam przedstawił nie Rosjanina ale Żyda.
Mechanicy rozkręcili pompę i okazało się, że uszczelka na wylocie wałka się wyrobiła, została wymieniona (koszt naprawy 4000 rubli 240 zł) i Bartek mógł mocować pompę.
Znaleźliśmy inny ciepły warsztat gdzie nam pozwolono to zrobić samemu (był wyjątkowo zimny dzień z wiatrem – a trafiliśmy na naprawę tylko samochodów rosyjskich – daliśmy im 60 zł za 4 godziny wynajmu i zdjęcie wiatraczka). Niestety w trakcie montażu okazało się, że wentylator od alternatora wyrobił się na ośce i terkocze. Na razie został zdjęty, jednak trzeba będzie pomyśleć i nad tym.
Podziękowaliśmy wszechświatowi za tak szybką naprawę pompy. Czasem w sanatorium Bartek myślał, że coś powinien robić w tym zakresie , miał wyrzuty sumienia, że nic nie robi. Ale wtedy przestrzeń była na to zamknięta, po co walić głową w mur, kiedy można wejść przez otwarte drzwi, tylko troszkę w innym terminie.
Uwalniam się od przymusu działania na siłę, walenia głową w mur,
Pozwalam sobie działać wtedy gdy otwiera się przestrzeń.
W wielkiej wdzięczności pojechaliśmy na noc do Iwołgińska, do lamy (o tym w kolejnym poście)
W sobotę rano wróciliśmy znów do Ułan Ude zrobić zakupy i załatwić sprawę wiatraczka do alternatora. I znowu kolejny cud. W odnalezionym szrocie na Szalapina 25/3 Pan poformował nas, że jest firma Rjemstart, która zajmuje się tylko alternatorami.
W mieście znajduje się tylko punkt przyjęć, natomiast warsztat z częściami znajduje się na lewym brzegu. Wiatraczków tam było dostatek, więc bez problemu udało się dopasować odpowiedni. I za dwie godziny (niestety była kolejka) landrynka była w pełni zdrowa (koszt wymiany razem z wentylatorkiem 950 rubli ok 57 zł.)
Niedziela to czas na nasze zakupy troszkę do landrynki, tak aby doszczelnić namiot tylni – zbliża się późna jesień – czy już zima. Tutaj jesień jest zdecydowanie krótsza jak u nas.
I troszkę dla nas.
Tym razem wilk wszedł do naszego życia u mnie w postaci spodni, a Bartka pięknej koszulki.
Przynosząc siłę przywódczą. ……
Zmobilizował nas do zastanowienia z czym kojarzy nam się przywódca.
Oboje mamy doświadczenie w zarządzaniu ludźmi w państwowych instytucjach. Niestety musieliśmy tam być wymuszającymi przywódcami, a takimi nie chcemy być.
Uwalniam się od przekonania, że przywódca musi na siłę prowadzić innych i wymuszać na nich pewne zachowania
Pozwalam sobie prowadzić tych i tylko tych którzy tego chcą na zasadach wolności, miłości i radości
To taki kolejny zapewne rozdział w naszym życiu, choć blog za pewne pokazuje nasz świat i mamy nadzieję, że niektórzy czerpią z niego inspirację w tym zakresie w jakim jest im to potrzebne.
Teraz na pewno z większą odwagą jasnością będziemy pisać o tym co dla nas ważne i co nam pomaga w życiu, a co przeszkadza i jak nad tym pracujemy.
A samo Ułan Ude powoli pokazywało nam się w coraz to większej krasie, zapraszając to spacerów po jego ulicach.
Zaprosiło na jesienny targ
Ugościło nas również przepysznymi dim sam chińskimi gotowanymi na parze pierożkami z warzywami (farsz z warzyw obwinięty niewiarygodnie cienkim – papierowym, prześwitującym wręcz ciastem), pyszną wodą z imbirem, cytryną i miodem w sympatycznej knajpce, gdzie nie tylko można zjeść za nieduże pieniądze, ale i sympatycznie posiedzieć.
I już w drodze ku mongolskiej granicy – tak znów jedziemy do Mongolii – zatrzymaliśmy się na dwie noce w Iwołgińsku, tu jak w domu.
Nawet jeden z lamów stwierdził:
„zostawajcie u nas”
Nam trzeba się nasycić zmianami energii i podróżami, ruchem, pójściem w nowe z radością.
Z kolejną pielgrzymką do lamy Itigeowa
Z kolejną pielgrzymką do Lamy Itegełow 16-18 września 2015
Długa noc zaczęła się za Erdenet (350 km przed granicą z Rosją) – był wieczór, słońce kładło się do snu. Zakładaliśmy kupione z miasteczku ogórki do słoika i ściągałam z internetu kolejne odcinki kosmicznej transmutacji, Adama Anczykowskiego, które zamigotały na facebooku mówiąc – pooglądaj nas.
Droga coraz bardziej zatłoczonymi drogami w coraz czarniejszej nocy, była lekka właśnie dzięki słuchaniu Pana Adama. Pojawiały się rzeczy całkowicie znane, ale również takie które gdzieś tylko ogarniałam wcześniej umysłem, a teraz gdy mówiła to osoba której były częścią – dochodziły do świadomości. Otwierały kolejne przestrzenie wewnątrz .
Nie ma separacji, oddzielenia
Wszyscy jesteśmy jednym
Tak, tak z przyrodą to czuję dobrze, ale z ludźmi …….
Nie stawiam granic, ale przecież je stawiam lękami, poczuciem winy, oceną siebie czy innych…
Pokochaj to co nie jest do pokochania dźwięczało w komputerze
Bartek w środku nocy ( o drugiej! – i nie wiedzieć czemu jedzie dalej) dolewa paliwa z kanistra do landrynki (mieliśmy w zapasie, a teraz bez sensu kupować w Mongolii bo jest 2 razy droższe niż w Rosji, w Rosji 2 zł , w Mongolii 3,8 zł). To pierwsza noc w historii jak go znam, gdy jedzie spokojnie, bez przymusu znalezienia miejsca na nocleg i bez senności. Do tego chce mu się jeszcze wlewać paliwo, po ciemku w temperaturze ok. 4 stopni, odmotowując paski!
Co się dzieje???
2,30 w nocy – dojeżdżamy na granicę – zawsze mówili nam, że w nocy poza weekendami nie ma ludzi, a tu…. osobówek, może nie bardzo dużo, ale kilka czy kilkanaście autokarów!
Od razu test kochania.
Pokochaj to co jest nie do pokochania
Może nawet nie gdzieś na dalszym poziomie jak tłumaczy Pan Adam, ale na moim na ten moment.
Do tego o 6-tej rano zmiany urzędników, które trwają i trwają…. szczególnie po rosyjskiej stronie.
Pokochaj co jest nie do pokochania
O 10 rano jesteśmy po rosyjskiej stronie, po zimnej, mroźnej nocy słoneczko ogrzewa przestrzeń…. pokazują nam zmiany jakie zaszły w nas….
Granica to nie był warsztat tego co może być, to był warsztat życia.
Pokochaj to co nie jest do pokochania
Także tych Mongołów pchających się wrednie, wyprzedzających nawet przy granicznym szlabanie, gdy zobaczą troszkę luki, trąbiących. Do tego zmęczenie i chłód nocy.
Po pokonaniu przejścia granicznego powinniśmy iść spać, jednak rozbudzeni ciepłym słońcem poranka jedziemy dalej w kierunku Bajkału, a co za tym idzie Ułan-Ude i Iwołgińskiego Klasztoru z naszym żywym, "nieżywym lamą". Do Lamy mamy ok. 200 km, jedziemy spokojnie, w pewnym momencie zmęczenie ścina nas z nóg. Kładziemy się na 2 godzinki….. i gdy wstajemy jesteśmy w pełni zregenerowani.
Kolejne kilometry, zakupy (doładowanie internetu, zakupy u babuszek na targu) i nagle już przed Iwołgińskiem potężnie czarne chmury spowijają niebo.
Ładnie lama nas wita – śmiejemy się.
Jedziemy, patrzymy w czarną przestrzeń otuloną kropelkami deszczu.
Gdzieś pojawia się myśl gdzie mam kurtkę przeciwdeszczową.
Dwa kilometry przed klasztorem wychodzi słońce oświetlając nam drogę przed nami, takim światłem, które nie sposób przepuścić przez siebie ( i oczy).
Choć dlaczego tego nie zrobić, w końcu jedziemy do lamy – wtedy na horyzoncie pojawiam się piękna tęcza, wyraźna i w najbardziej wyraźnym kawałku podwójna.
Zatrzymujemy się i cieszymy jak dzieci, nie tylko tęczą, ale również tym, że lama tak serdecznie nas wita.
Jakie powitanie – mówimy wzruszeni radośnie.
Z ciemności w światło wszystkich kolorów świata
I znów jak trzy dni wcześniej nad Chubsgul – przepuszczamy to światło przez siebie, bawiąc się i ciesząc.
Przepuszczam światło przez siebie z radością bawiąc się przy tym jak dziecko.
Jesteśmy troszkę w innym świecie – tak mocno zaskoczeni tym wszystkim co się dzieje.
Jednak to nie koniec niespodzianek.
Gdy podjeżdżamy pod datzan widzimy masę samochodów, autokarów, na stadionie jakaś impreza…
Co to jest ….???
Patrzymy, pytając siebie radośnie.
Okazało się, że Этигэл Хамбын хурал dzień kultu Itigełowa – święto w które, w czasie którego lama Itigełow przenoszony jest do głównego datzanu, otwierany (tzn. normalnie siedzi w szklanej klatce, a wtedy jedne drzwi są otwierane i zawieszana jest szarfa na jego ciele, a drugim końcem asystujący mnich błogosławi (czy jak to nazwać ) w czubek głowy pielgrzymów).
Wzruszenie, zaskoczenie ……
Tyle razy takie rzeczy zdarzają się nam w życiu, jednak za każdym razem jestem zaskoczona i wdzięczna za to niesamowite prowadzenie.
Stajemy w kolejce, jak zwykle pielgrzymujący Mongołowie jak zwykle się ryją, jednak stoimy spokojnie formułując intencje. Nie ma separacji….
Jestem innym Ty
Brzmi w mojej głowie, gdy mongolskie pielgrzymki przepychają moje ciało z jednej strony na drugą…
Bartek stwierdza , że skoro nie ma separacji – to są oni tą częścią nas samych – która lubi się rozpychać i pora ją tak samo pokochać.
Poddaję się Twojemu prowadzeniu, w tych wszystkich wartościach których brakuje mi w życiu – mówię do siebie chyba trochę sama zaskoczona tym co mówię.
Zawsze opieram się mistrzom, jednak teraz mam świadomość, że mogę z tego poddania się każdej chwili wycofać, mieć wielu przewodników.
A na ten moment czuję, że mam czego uczyć się od lamy.
W ciało napiera energia, która wyrzuca ciężkość aż kręci mi się w głowie.
Poddaję się temu w radości.
Niedaleko lamy stoi zielona Tara, pokazując sobą , ze można dojść na wysokie duchowe poziomy w ciele kobiety.
W ciele kobiety mogę iść duchową drogą i osiągać jej szczyty
Bezpośrednie spotkanie z lamą jest krótkie, stoję metr od niego, patrzę na jego twarz z ciekawością, a potem gdy pochylam głowę szarfa dotyka mojej głowy. Czuję połączenie z lamą, jednak moja głowa gdzieś się przed tym broni.
Tak, tak nie chciałam mistrza bezpośrednio, a chciałam na odległość przyjść popytać i iść. A przy połączeniu nie ma nauczyciela i mistrza – jest jedność.
Rozświetlam moje ciało, umysł duszę bezpiecznie.
Odchodzimy w tył datzanu, patrzę na lamę, stapiam się z nim, z tą cząstką którą potrafię w jedności.
Całe bogactwo świata jest do Twojej dyspozycji, tylko pozwól sobie na to
Brzęczy w mojej głowie, tak to odpowiedź na lęki o materię, które pojawiają się od czasu to czasu.
Nawet nie jestem w stanie zadać dodatkowych pytań.
Po prostu stoję i patrzę, istnieje tylko lama i ja.
Stojący obok niego mnich ociera twarz lamy z potu…… niesamowite właśnie w tym momencie, gdy czuję z nim największą jedność.
Wychodzimy z datzanu i jeszcze przez szybę patrzę na lamę i wtedy z radością mu macham.
Uwalniam się od duchowego patetyzmu, napięcia, powagi….
Idę moją duchową drogą z radością i zabawą.
Słońce zachodzi, spacerujemy jeszcze po klasztorze dziękując temu wszystkiemu, czego tutaj doświadczyliśmy.
To nie koniec naszego spotkania, na nocleg jedziemy opodal do świętego, klasztornego źródełka (260 ppm, 368 węglanowej , 12 st. C, 2.5 ph) i noc jeszcze spędzimy w towarzystwie lamy.
Zaprosił nas po wszystkich uroczystościach, rytuałach – na spotkanie ze sobą.
Bo rytuały, obrzędy to tylko narzędzie, a nie środek.
Uwalniam się od przymusu uczestniczenia w obrzędach, rytuałach
Pozwalam sobie iść moją własną duchową drogą.
Kolejny program znalazł ujście, program z katolicyzmu – gdzie wg. moich tamtejszych nauczycieli msza była najważniejsza, nawet miałam wrażenie, że można robić w życiu zło – byle się chodziło na mszę.
Z niesamowitą wdzięcznością, gdzieś koło południa następnego dnia, po napisaniu tego wszystkiego opuszczamy rejon klasztoru, napełnieni tym co niewidzialne z zasady, to dlatego znad jeziora Chubsugul jakaś niewidzialna siła ciągła mnie, aby wyjechać.
A tu coś do ciała ciasto sprzedawane z okazji święta w datzanach (mąka, masło i cukier).
Smacznego
O lamie pisaliśmy już w poście: http://brygidaibartek.pl/wyjdz-poza-przeslanie-lamy-itigelow/
Moron miasto uśmiechniętych dzieci
Moron miasto uśmiechniętych dzieci 24 sierpnia i 7-8, 15 września 2015
W Moron stolicy Chubsgulowego rejonu byliśmy w sumie 3 razy. Pierwsze spotkanie było trudne i mało sympatyczne. Upał lał się z nieba i wszyscy łącznie z nami, chodzili w jakimś amoku.
Drugie spotkanie i trzecie było bardzo sympatyczne. Najwięcej kolorytu dodawały dzieci (rozpoczął się rok szkolny) , które radośnie patrzyły na obcokrajowców wchodząc z nimi w szczery kontakt.
Dziewczynki jak księżne przechadzały się po ulicach z dużymi kokardami we włosach. Dzieci było więcej niż dorosłych. (Fakt na pewno część dzieci przyjechała do internatów), co przy szczerym kontakcie było niezwykle sympatyczne.
Dzieci patrzyły prosto w oczy z ciekawością i radością, czasami mówiąc po angielsku parę nauczonych słów. Takie spotkanie na 100% bez wstydu i zażenowania patrzenia na drugą osobę, że nie wypada, nie można.
Różnicę poczuliśmy gdy po trzecim spotkaniu z Moron, pojechaliśmy w kierunku granicy rosyjskiej i odwiedziliśmy drugie co do wielkości miasto Mongolii Erdenet. Dzieci tak samo jak w Moron patrzyły, tylko tym razem z ukrycia. A przyłapane na tym okazywały zawstydzenie.
Nie wchodziły w żadne radosne reakcje.
Uwalniam się od masek zawstydzenia i nieszczerości
Pozwalam sobie na kontakt z innymi ludźmi oparty na miłości.
Dlaczego jak mnie interesuje drugi człowiek nie mogę na niego popatrzyć? Uśmiechnąć się? Zagadnąć? Powiedzieć dzień dobry?
Powiedźcie mi dlaczego w naszym świecie to złe?
Ja nie wiem i rezygnuję z takiego zachowania.
A wracając do Moron to przy drugiej wizycie odkryliśmy targ, chyba jeden z najbardziej sympatycznych w znanej nam Mongolii z masą jeszcze regionalnych tkanin, butów, ubrań (co rzadkość w innych częściach). Ten rejon jeszcze z tego co byliśmy jest najbardziej starodawny.
Pierwszy raz też w Mongolii zobaczyliśmy zioła suszone do picia. Szkoda, że jest bariera języka bo ten temat bym bardziej zgłębiła.
Do tego chińskie ubranka (tym razem chyba najmniej kolorowe z całej Mongolii) , warzywa i owocki.
Warzywa to kapusta, marchewka, cebula, rzepa, ziemniaki
owocki – borówka, brusznica, orzeszki kiedrowe, rebarbar, importowane jabłka, pomarańcze, banany
Można również kupić przetwory zarówno babcine jak i przemysłowe tutejszej firmy (dżemy, soki).
Ludzie tacy prawdziwy, jeszcze nie zmanierowani maskami. Po prostu są w tym kim są.
Inna Mongolia, a może kolejna jej odsłona.
Droga asfaltowa do Moron z granicy rosyjskiej, czy z Ulan Bator ma kilka lat. Wcześniej była to wyprawa zajmująca 3 szybkie dni. Teraz 800 km dobrym asfaltem to 10 godzin jazdy. To na pewno powoduje, że miasteczko bardzo dynamicznie się zmienia, oglądając coraz więcej turystów zarówno swoich jak i zagranicznych. Bo co by nie mówić w Moron, jak i Hatgal spotkaliśmy kilka razy więcej zagranicznych turystów niż we wszystkich pozostałych rejonach razem wziętych.
Poza targiem ugościła nas jeszcze restauracja zupkami z kategorii „zdrowe jedzenie”. Tak fajnie od czasu do czasu wejść do knajpki i mieć co zjeść.
Byliśmy w paru wegańskich, jednak ta miała najbardziej odpowiadającą nam energię, tym bardziej, że zupki w formie kremów były przyrządzane na świeżo tak jak i pierożki warzywne wzorowane na buuzach (narodowe pierogi, kluseczki z mięsem) . Byliśmy w niej 3 razy i za każdym razem wszystko miało inny smak.
Zupki wegetariańskie, zabielone najprawdopodobniej majonezem. Raz kucharz – co nam się najmniej podobało – zagęścił jajkiem.
Jednak i tak polecamy
Dziękujemy temu miasteczku szczególnie za odsłonę drugą i trzecią, za ten czas z tymi niesamowicie jasnymi, bo prostymi i szczerymi dziećmi.
Maski zabierają jasność pamiętajcie o tym
Do zobaczenia Chubsugul…….
Do zobaczenia Chubsugul, w kierunku granicy z Rosją 14-16 września 2015
Do zobaczenia, do zobaczenia czy w ogóle warto tak mówić. Takie określenie bardzo wiąże energię. Jednak na ten moment Chubsugul nie tylko pozostanie w naszych sercach, ale zostanie lekka tęsknota za nim.
Żegnał oczywiście w swoim magicznym stylu.
Najpierw posłał czarne chmury i lekki deszczyk, abyśmy szybko zwinęli się, a chwilę potem błękit i piękne słonce.
Może zostaniemy jeszcze 1-2 dni – powiedział Bartek
Popatrzyłam w przestrzeń z radością na propozycję Bartka.
Jedźcie, czas na Was, świetliście zapamiętajcie mnie – usłyszałam głos
Niech to światło zostanie w Was, światło i przejrzystość
A zbliżające się do zachodu słońce odbijające się w toni jeziora dawało niesamowitą jego moc.
Troszkę smutni pojechaliśmy znajomą już drogą w kierunku Hatgal. Słońce zachodziło dając niesamowity spektakl wieczoru. Energia dnia i naszego pobytu na rajskiej plaży się zakończyły. Czas podążyć w nowe….
Na nocleg stanęliśmy w Hatgal na znajomym miejscu nad jeziorem wpatrując się w niesamowicie czarną czerń nocy i obserwując najpiękniejsze niebo nad Chubsugul, jakiego nam dane było doświadczać.
Wszechświat otulał nas swoją świetlistą opieką. Niektóre gwiazdy świeciły, tak mocno, tak blisko i były tak duże, że wydawały się na wyciągnięcie ręki. Stapiałam się z nimi z radością.
Dziękujemy Chubsugul, za ten kolejny niesamowity spektakl, który nadawany był w międzygalaktycznej telewizji ze stacji naziemnej Chubsugul.
Dziękujemy za niczym nie ograniczoną przestrzeń nieba które przyglądało się może nam z stacji telewizyjnej zawieszonej gdzieś w kosmosie. Cały wszechświat, który mogliśmy zobaczyć przyglądał się nam z ciekawością i radością spotkania, tak jak my jemu, łącząc się w jedności.
Uwalniam się od przymusu oczekiwania od ludzi, przyrody, wszechświata czegoś
Pozwalam sobie patrzeć na otaczający świat z miłością, radością i ciekawością ciesząc ze spotkania w jedności.
Zauroczeni, zaopiekowani zasnęliśmy głębokim snem a rano pojechaliśmy w kierunku Moron, troszkę smutni.
Uwalniam się od smutku rozstania, pozwalam się prowadzić.
Moron (o tym oddzielny post ) z jego targiem, dziećmi i knajpką rozświetlał czas rozstania, a potem na drugi dzień po wieczornym przetwórstwie kupionych borówek pojechaliśmy drogą do miasteczka Erdenet (400 km).
Tym razem wydawała nam się dużo bardziej przyjazna niż gdy jechaliśmy w tamtą stronę. Jesień rozświetlała ją dodając jej kolorytu, a może to my nauczyliśmy się patrzyć bardziej kolorowo.
Wszędzie widzę światło i koloryt
Po drodze odwiedziliśmy źródełko mineralnej wody na cukrzycę, położone w przepięknej dolince.
W Erdenet udało nam się trafić na jesienny targ i kupić bardzo dobre ogóreczki do kiszenia (o naszych przetworach też będzie oddzielny post).
Ponadto na targu pojawiło się całe bogactwo serów (Moron praktycznie ich nie było) i przeróżne kształty suszonego mleka.
Poszliśmy jeszcze do wegańskiej restauracji gdzie zamówiliśmy kotlet sojowy na górze którego były ziemniaki pure, a wszystko polane było sosem pomidorowym, barszcz i sałatkę.
Do tego można było kupić tofu 400 g za 5 zł produkcji mongolskiej. Mimo że na co dzień nie jemy soi, tłuszczu to chcemy wspierać rodzącą się świadomość w Mongolii i odwiedzamy te nieliczne przyjazne nam bary. Bardzo nam się podoba ten weganizm w Mongolii, dużo więcej jest tu takich restauracji niż w sąsiedniej Rosji, a może nawet Polsce ……
I dalej pojechaliśmy ku granicy z Rosją.
Maślakowe kulinarne szaleństwo
Maślakowe szaleństwo na Hubsugul
Las nas karmi. A grzyby zawsze wzbudzały naszą fascynację zbieracza jak i konsumenta.
Tutaj w modrzewiowym lesie jest pełno maślaków żółtych i zwykłych.
Tutaj jest ich pełno gdy Mongołowie ich nie jedzą i nie zbierają,
Przy naszym stylu odżywiania praktycznie bez nabiału, tłuszczy trzeba było poprosić wszechświat o pomoc jak je przyrządzić.
Pierwszy pomysł to
Wegańska beztłuszczowa zupka maślakowa międzynarodowa:
Nazwa międzynarodowa wzięła się z stąd, że zawiera w naszym przypadku :
maślaki mongolskie znad jeziora Hubsugul ,
słodką paprykę znad ochrydzkiego jeziora w Macedoni
Przyprawę do uzbeckiego płowa z Rosji
ostrą paprykę z Gruzji
Oregano z Peloponezu w Grecji
podgotować pokrojony drobno cały 1,5 litrowy garnek maślaczków, potem odcedzić większość kawałków grzyba ( przydadzą się na kotleciki),
do odcieku wkroić jeszcze 1-2 grzyby w średnich tym razem kawałkach,
dodać kopiastą łyżkę słodkiej mielonej papryki,
przyprawy – w naszym przypadku zastosowaliśmy mieszankę do płowa w ilości płaskiej łyżeczki do herbaty,
dwa ząbki czosnku starte na tarce,
około 100 mililitrów wody z kwaszonych ogórków, sól do smaku
(można dodać do tego pokrojone w drobną kosteczkę ziemniaczki – ale bez była lepsza),
pieprz, ostra papryka, uzupełnić wodą do pełnego 1,5 l garnka i gotować do czasu aż grzyby, ziemniaczki będą miękkie.
Oczywiście należy doprawić wg gustu, dla nas najważniejsze aby 80% to były maślaczki. A gotowanie całego garnka grzybów ma sens, bo do odcieku – wody przejdzie smak i aromat kilograma maślaków ( a nie np. 2 sztuk!).
Gotową zupkę posypaliśmy chipsami z morskich wodorostów – koreańską!
Drugi prosty sposób to wegańskie bezglutenowe kotleciki maślakowe:
Składniki :
maślaki – ugotowane w czasie przygotowywania zupy, odcedzone, chłodne
ziemniaczane purre – w ilości takiej by związało masę grzybową do konsystencji sztywnego puree
przyprawy suche np. papryka słodka, ostra , sól, pieprz
czosnek tarty na tarce
olej do nawilżenia pędzelkiem patelni – tylko w celu jej ochrony – jeżeli ktoś posiada taką co nic do niej nie przywiera – można z niego zrezygnować.
kiszona kapusta – jako opcja – krojona na 1-2 cm kawałki
można dodać musztardę, keczup co mamy
Sos do kotlecików:
przecier pomidorowy
sól
czosnek
oregano
Maślaczki podgotować odcedzić wodę – dość dobrze, dodać purre tyle, żeby było dość gęste ,doprawić można kiszoną kapustą, solą, pieprzem itp.
Można również bardziej orientalnymi przyprawami, sosem sojowym wg uznania. Pasta ma nam smakować i można ją jeść, jak komuś nie chce się piec (można też zawinąć w Nori – jak sushi i nie kroić tylko jeść jak kanapkę).
Zostawić na ok. 30 minut aby składniki się zaprzyjaźniły.
Rozgrzać patelnię na której można piec na małej ilości tłuszczu lub beztłuszczową – nawilżyć najlepiej pędzelkiem patelnię olejem, albo i nie (oczywiście można również na większej ilości tłuszczu, ale wtedy ważne aby było ciasto bardzo gęste).
Formować w rękach placuszki (najlepiej ręce moczyć w wodzie) i kłaść na rozgrzaną patelnię. Smażyć na średnim ogniu z dwóch stron, aż będą rumiane. Gdy przewrócimy dobrze jest pogładzić widelcem czy łyżką i tak spłaszczyć, aby nadać ładny kształt. Gdy trochę za rzadkie ciasto przewracać np. dwoma widelcami.
Sosik najprostszy na świecie:
Przecier pomidorowy w takiej proporcji, aby woda z przecierem miała gęstość troszkę rzadszej śmietanki do tego sól, czosnek i na ogień – podgrzać i gotowe.
Polać kotleciki, a na górę można jeszcze majonez (dla wegan sojowy, bądź postny)
Proste wegańskie, a przy tym bezglutenowe.
Dla nas rewelacja, a każde mogą mieć inny smak, wszystko zależy od inwencji.
Smacznego