przepisy kulinarne
now browsing by category
Dżemik z dzikiej róży – poczęstunek górki
Warienie – dżemik do herbatki z dzikiej roży
Dzika róża obecna również w naszym klimacie, tak mało popularna z uwagi na obróbkę.
Pamiętam jak mój ojciec wspominał czyszczenie róży na zimową herbatkę, jako najgorszą pracę w życiu.
Mimo, że bardzo lubił herbatę z dzikiej róży, nigdy jej nie zbierał – kupował gotową.
I może to przekonanie odpędzało mnie od bliższego zaprzyjaźnienia się z różą.
Aż do tego momentu.
Tutaj na bazarku sprzedawane jest warienie z dzikiej róży, co prawda jest to trochę ładnie wyczyszczonych owocków w bardzo słodkim syropie wręcz w lukrze.
Kupiony słoik posłużył jako inspiracja do za eksperymentowania i zrobienia sobie własnej wersji warienia.
Nazbieraliśmy róży, takiej która nas poczęstowała na serduszkowo-ziołowej górce.
Bartek kroił je na pół i obierał z szypułek, a ja małą łyżeczką wybierałam środek.
Następnie zmiksowaliśmy ją (dla surojadków może być jakimś dodatkiem) niezbyt dokładnie dodaliśmy szklankę wody, z 5 łyżek cukru i zagotowaliśmy.
Wyszło jeszcze mocno kwaśna i brakowało owocków pływających. Dlatego dodaliśmy parę łyżeczek kupnego warienia i wyszło super. Rewaluacja do herbatki szczególnie z Iwana Czaja dostanej od Samuela z Instytutu (wierzbówki kiprzycy ) jeden z najsłynniejszych herbat świata i wspaniałego zioła . Rożnie różnież w naszych Tatrach Więcej o herbacie można poczytać http://www.herbiness.com/rosyjska-herbata-najsmaczniejsza-na-swiecie/
Na pewno następnym razem gdy będziemy robić połowę owocków zostawimy bez miksowania.
Mam taki pomysł, że podgotuję całe owocki w syropie (wodzie z cukrem) i potem dodam do tego zmiksowane i zagotuję.
Trauma mojego ojca została przełamana, fakt jest z różą troszkę pracy, ale jej energetyka nagradza wszelkie trudy.
Posuszymy również trochę na herbatkę
Dziękujemy za możliwość przełamania rodzinnych niechęci i prze smaczne i energetyczne warienie.
Magia jeziora Keri – pożegnanie z Aragats
Magia Jeziora Kari – pożegnanie 2 października 2014
I nadszedł czas wyjazdu znad jeziorka Kari. Gdy tam przyjechaliśmy 6 dni temu, gdyby ktoś nam powiedział, że zapuścimy korzenie nie uwierzylibyśmy.
Jednak mieliśmy tu być, w pierwszy dzień właścicielowi hotelu nie chciało się zrobić kawy i posłał nas do Instytutu, który potem stał się naszym domem, bo inaczej do Instytutu nie weszlibyśmy – bo po co? Zresztą zakaz wejścia …….
Dziękujemy za cudowne pokierowanie nas, może właściciel hotelu zagrał niemiłą rolę, ale efekt …..
A my potem już nawet gdy mieszkaliśmy w Instytucie nie mieliśmy ochoty wchodzić do hotelowej restauracji. Dziękujemy wszystkim istotom, które nas prowadzą.
Miejsce nie tylko nas zaprosiło, ale ugościło po królewsku. Pokazując to co dla nas najfajniejsze.
Instytut dawał schronienie od turystycznej zony, ciepło, przestrzeń , okno na Aragats i jezioro.
Zresztą w Instytucie wyłapywane są neutrony z kosmosu, z których potem odczytywane są informacje.
Aragats zaprosił nas do siebie, może nie dając magii w czasie wejścia czy zejścia, ale zaraz potem. Gdy już byliśmy koło Instytutu pierwszy raz przeleciał koło nas drapieżnik. Mówiąc witajcie w mojej dolinie, a dziś nad nami latały kruki i jakiś wielki drapieżnik.
Dziś miałam wrażenie, że wczorajsze wejście na szczyt spowodowało większą integrację z miejscem. Spowodowało, że my udaliśmy się do góry, nie po coś, tylko po prostu, aby razem pobyć. Dlatego nie rozpaczaliśmy nad brakiem widoków.
Zresztą i tak mieliśmy szczęście, że mogliśmy tutaj być , często o tej porze roku droga jest już nieprzejezdna. Zimą leży tutaj 4-6 metrów śniegu średnio.
Cieszyliśmy się rozmowami z Samuelem, Bartek robił mu masaże dźwiękiem, a on częstował nas warieniem z porzeczek (nie gotowanym, przepis dla surojadków, tylko potrzebny klimat z 40 stopniami upałami ) , miodem i jabłkami.
W podróży zawsze tak jest, że trzeba coś zostawić i podążyć w nowe, inaczej podróż nie byłaby podróżą.
Rano było pochmurnie, jednak w miarę dnia słońce zastępowało chmury, robiła się przysłowiowa żyleta.
Samuel polecił nam wycieczkę do źródełka mineralnej wody, ok 2-3 km od Instytutu.
Na wycieczkę z nami wziął się jako przewodnik piękny i ogromny owczarek kaukaski z hotelu, który też wczoraj jakiś czas nam towarzyszył.
Szliśmy w trójkę ciesząc się tym co dookoła, przyglądać przyrodzie , górom . Najpierw droga szła prawie po płaskim by potem zejść ostro w dół w dolinkę. Dolinkę z piękną maleńką o tej porze roku rzeczką, z maleńkimi kaskadami i zabarwioną od żelazowego istocznika wodą.
Do tego słońce, które igrało z przestrzenią. Jakaś magia koloru w tej prostej przestrzeni. Prostej, a zarazem dzikiej, rzadko odwiedzanej, cieszącej się na kontakt z człowiekiem.
Jednak nie widzieliśmy źródełka, poprosiliśmy naszego przewodnika o jego wskazanie i on z radością poprowadził nas w górę strumienia, do miejsca gdzie wypływała tak cenna mineralna woda. Obok wypływała woda z węglanem wapnia, dając taką magie koloru brązowego złota z bielą.
Woda była lekko gazowana, w ten ciepły dzień sprawiła nam bardzo dużo radości. Potem razem z naszym cudownym przewodnikiem skierowaliśmy się w drogę powrotną, trochę drażniły go nasze dłuższe postoje i w pewnym momencie sam poszedł do domu. Jednak do tego momentu wskazywał nam najlepszą drogę z możliwych.
My syciliśmy się widokami, medytowaliśmy przestrzeń, czasami gdy zamknęłam oczy, a potem je otworzyłam, chwaliłam tego co stworzył świat za piękno w które je dał.
Strażnik Aragats mrugał do nas i zapraszał do ponownych odwiedzin na wiosnę, a cała przestrzeń cieszyła się razem z nami wspólnym spotkaniem.
Słońce, które spadło na ziemię,
Kamienie uśmiechnięte.
Wszyscy cieszyli się sobą.
Siadając na kamieniach chłonęliśmy przestrzeń, gdy nagle znad Jerewania zaczęły napływać, czarne chmury. Teatr skończony, czas żegnać się z tą cudowną przestrzenią, która dała nam to czego chyba najbardziej potrzebowaliśmy w tej podróży, często tęskniąc w duchu za Finlandią.
Dziękujemy, dziękujemy na pewno będzie w naszym sercu i gdy będziemy gdzieś w pobliżu jak nas zaprosi – przyjedziemy znów.
Aby nie fundować sobie szoku wysokości, ani szoku cywilizacji, zjechaliśmy na 2200 m.n.p.m i zapodaliśmy sobie nocleg z widokiem na Ararat.
Abastumani – grzybowa uczta
ABASTUMANI grzybowa uczta 19-21 WRZEŚNIA 2014
Kurorty , kurortów Gruzja ma ich bardzo mało. Jedne narciarskie się tworzą, a inne mniej komercyjne upadają.
Tak właśnie wygląda Abastumani, piękne porzucone wille z czasów carskich , do tego baza turystyczna z czasów sawieckich również opustoszała. Daje to wrażenie jednego wielkiego pogorzeliska. Całości piękna architektury uzdrowiska dopełniają chyba 10- piętrowe zamieszkałe bloki w kolorze szaro burym. Wygląd na pewno odstrasza, do tego energia turystycznego wyrywania. Jednak gdy przebije się przez te energię – dostaje się nie lada nagrodę.
Cudowne rześkie powietrze – szczególnie teraz gdy od ok. tygodnia zelżały upały, a ich miejsce zastąpiły deszcze (chłodne i ostre – rodem z tatr). Przyroda się cieszy. Nam przydałaby się fajna kwaterka do posiedzenia, jednak tutaj w Gruzji baza turystyczna jest „śmiesznie” droga. Można znaleźć kwatery za ok. 30 lari (60 zł.) – to ponoć najtańsze. Za super przeciętny 2-osobowy pokój z łazienką żądają 150-200 zł,
Zresztą w Abastumani tych czynnych hoteli jest chyba ze 3 i tyle , parę sklepików i basen a właściwie 2 baseny z ciepłą termalną siarkawo-radonową wodą.
Kurort położony wśród sosnowo-liściastych lasów na wysokości ok 1300 m. w wielkim obszarowo parku narodowym Borjomi, i im zawdzięcza wspaniałe powietrze przesycone wilgocią i żywicą drzew, w których miejscowi wiosną zbierają pyłek i szyszki, aby potem sprzedawać to turystom. Wiedzieli carowie gdzie najlepiej odpoczywać (usytuowanie w wilgoci i cieniu drzew cenią sobie również współcześni Gruzini).
Zabudowania tej miejscowości są rozlokowane nie tylko na dnie doliny, ale również po jej bokach luźno wśród drzew. Jeżeli kiedyś wróciłoby tu życie to ze względu na charakterystykę tej miejscowości i jej mikroklimat chętnie powracalibyśmy tutaj.
Hotele nas nie zapraszają, ale basen bardzo, może nie sam basen co jego woda. Mięciutka delikatna.
Ma ok 38 stopni . Mam wrażenie, że mogę się w niej rozpuścić, stopić z nią,.
Otoczenie basenu brudne, zresztą nie ma się czemu dziwić, bo wszyscy chodzą tutaj w butach, a niektórzy nawet myją je ciepłą wodą obok basenu. Nikogo nie dziwią palacze na basenie. Taki inny świat kurortu.
Choć z drugiej strony Gruzja kojarzy mi się z brudem zarówno fizycznym, pełno wszędzie śmieci (w miastach już troszkę się nauczyli je sprzątać), jak i energetycznym – zarówno dzisiejszymi myślokształtami przywiązania do przyszłości, beznadziei, podświadomej agresji jak i tymi z przeszłości – programami wojen, najazdów, walki o dominację.
Bardzo duże zagęszczanie energii, jednak gdy wejdzie się do wody ma się wrażenie, że jest się w raju energetycznym, bo co do fizycznego lepiej zamknąć oczy (po raz pierwszy od kilku lat rygorystycznie zakładam klapki na basenie).
Na noclegi zaprasza nas miejsce nad rzeczką. Deszcz pada obmywając landrynkę i nas z wielu programów, które wychodzą nam tutaj w Gruzji.
Jest tego tak sporo, że od jakiegoś czasu marzy mi się zatrzymanie na jakiś tydzień, jednak nic nie zaprasza, a pogoda przy niskiej jakości i drogiej bazie turystycznej dopełnia dalszej części naszego gnania przez Gruzję.
5 km od miejscowości na wysokości ok 1500 metrów znajduje się obserwatorium astronomiczne z lat 30 XX wieku. Znajduje się tam 16 teleskopów. Niestety pogoda nam nie sprzyja w temacie wieczornego oglądania nieba.
Spacer po terenie obserwatorium, włożył w nas nowego ducha. Po terenie ośrodka oprowadzał nas biało-czarny kot .
Odpoczywaliśmy, nasycaliśmy się zapachem sosny, a nawet las, dał nam 2 maślaczki. Grzyby się dopiero zaczynają, gdyż wcześniej była wielka susza.
Niestety na górze nie było miejsca noclegowego, hotel zamknęli 3 lata temu i obiecują, ze w przyszłym roku otworzą. Z góry do miasta i z powrotem można podróżować kolejką linową .
Gdy już wychodziliśmy z terenu obserwatorium, przy portierni zobaczyliśmy dziwnego grzyba
Co to jest? – zapytałam.
Grzyb , bardzo dobry jadalny odpowiedział jeden z mężczyzn z portierni .
Chcesz podaruję Ci go – powiedział widząc moje wielkie oczy.
-ale ja nie umiem go przyrządzić – odpowiedziałam
-to łatwe- gotujesz krótko grzyba, odlewasz wodę, a potem smażysz na oleju i cebuli i tyle – padła wskazówka
No proste .
-To może ugotujemy go razem i razem zjemy – zaproponowałam.
Pomysł się spodobał, tym bardziej, że mieliśmy wino – co prawda nie domowe – tylko sklepowe, ale alkohol.
Po przyrządzeniu grzyb okazał się niesamowitym delikatesem, po rosyjsku nazywany jest kapustą. I w smaku moim zdaniem to takie grzyby z kapustą w najlepszym wydaniu.
U nas ponoć pod ochroną.
Czas gotowania to czas biesiady, toastów. Taki miły czas w towarzystwie sympatycznych ludzi.
Dziękujemy za odpoczynek, cudowne wody i cudowny grzybowy delikates. Tak zapamiętamy Abastumani i może kiedyś wrócimy obejrzeć gwiazdy………..
Magiczny targ i głęboka medytacja
Niedzielny poranny targ i wieczorna medytacja 14 września 2014
Gruzja jest bardzo dziwna energetycznie. Pojawiają się cudowne miejsca wibracyjne , jednak są to perełki, ogólnie energia jest dość ciężka i po wyjściu z tych perełek, trafia się w gówno i dosłownie i w przenośni, gdyż krowy pasą się wszędzie.
Po noclegu na boisku piłkarskim zjechaliśmy do Tianeti, gdzie wszechświat miał dla nas nie lada atrakcję – targ, bez turystów. Boczniaki prosto z drzewa i niestety kolejna ciekawostka serowa – zielony ser pleśniowy. Tak, ser pleśniowy robiony w domu. Kupujemy najmniejszy kawałek z możliwych 8 gram . Cena 20-25 lari za kilogram (40-50 zł) .
Nie chcemy dać się zaserować, a chcemy popróbować . Kolejny mistrzostwo serowego smaku. Trudno mi znaleźć porównanie z serach pleśniowych które do tej pory jadłam, a kiedyś jadłam ich sporo, degustując smaki. Jednak wszystkie były przemysłowe i kupowane z energią tysiąca i jednego pośrednika. Tutaj prosto od wytwarzającej go osoby. Trzeba wybrać ten, którego energia najbardziej przemawia. Na targu jeszcze przepyszna kawa i ciepły chleb prosto z pieca. O skład lepiej nie pytać, ale podejrzewam, że lepszy niż u nas.
Właśnie kawa – klasyczna tutejsza kawa, którą zresztą nauczyłam się parzyć 25 lat temu będąc w Soczi i Abchazji. Jest to gotowana w tygielku kawa razem z cukrem, czasem w ramach super atrakcji dodawany był koniak.
Kawę gotowało się tak, że do tygielka dawało się: kopiastą łyżkę drobno mielonej kawy
szklankę zimnej wody
łyżkę cukru
na małym ogniu (wtedy na rozżarzonym piasku) gotowali do wrzenia, po zagotowaniu piórkiem lub małym patyczkiem mieszali odstawiali na moment i znowu podgotowywali , tyle razy, by za ostatnim podgotowaniem nie było piany).
Potem taką kawę odstawiało się na 2-3 minuty aby osad opadł i gotowe.
Tutaj są właśnie takie miejsca, że dostaje się kawę, która nie wchodzi między zęby. Jednak zazwyczaj jest to już niestety kawa parzona, tak jak u nas po turecku.
Piszę niestety gdyż kawa gotowana :
nie zakwasza organizmu,
nie drażni żołądka
poprawia perystaltykę jelit
Właśnie następuje zanik tego co dobre, w kierunku wygody i szybkości. I tutaj właśnie na targu dostaliśmy taką kawę, i to w budce do której większość europejczyków by nie weszła. Taka iluzja w skromnym miejscu – najlepsza jakość.
Dziękujemy temu miejscu za ucztę smaków i pokazanie takiego normalnego targu.
A na wieczór zaprosił nas monastyr Alaverdi. Sam monastyr jak większość odwiedzonych przez nas bardzo komercyjny. Sypiące się cerkwie, a obok mnisi wskakujący w luksusowe terenówki, do tego pięknie odnowione plebanie. Tylko nie cerkwie.
Choć może duchy miejsca nie chcą odnawiania ich świątyni z taką energią????
Właśnie monastyr Alaverdi – trzeba przebić się, jak – zresztą wszędzie tutaj w Gruzji, przez coś trzeba się przebijać – do cerkwi gdy wchodzi się w energię miejsca, łączy z pierwotną energią tworzenia jej, dochodzi się do momentu, gdzie nie tylko świat ludzki łączy się ze światem duchów, ale świat ducha zaczyna przeważać, ciało się rozpuszcza i pojawia się cisza, pustka w nicości.
Bardzo silne przyjazne nam miejsce,
I po wyjściu znów trzeba się przebić przez energię mnichów, a potem przez energię miasteczka, które zmagając się z życiem nigdy może nie pozwoliło sobie na zaufanie dla Stwórcy i życie w tak prosty sposób jak on mówił. Szukając wymówki na takie życie, poprzez szukanie wad w mnichach.
Dzięki tutejszym miejscom czyścimy sobie żale, pretensje i urazy (których już prawie nie było w nas – tak nam się wydawało ) do chrześcijaństwa. Widzimy jego duchową siłę w początku wieków, widzimy również przepaść duchową pomiędzy cerkwiami, a wioskami i mamy wrażenie, że często monastyry były to enklawy dla ludzi duchowych, szukających ducha, którzy może i mieli wady, ale byli wśród swoich i nie musieli nikomu nic w tym zakresie w kółko tłumaczyć.
Szybko tworzyli majątki, bo pomyśleli (dali silną intencję) i Bóg im to dawał.
Tak, mówisz i masz
Proście, a będzie Wam dane.
To nic nadzwyczajnego, tylko trzeba wierzyć, że się dostanie, nie oczekiwać , nie być przywiązanym do tego, nie sabotować, wybierać innymi myślami.
Tylko tyle i ………. możemy cieszyć się całym bogactwem świata.
Tylko pamiętajcie, że jak materializują się Wasze myśli to każde, a nie tylko dobre. Im wchodzi się w bardziej duchowe przestrzenie tym bardziej trzeba pilnować swoich myśli.
Bo jedna nieuważna myśl, może spowodować koniec naszej podróży przez życie.