Gruzja
now browsing by tag
Czitawa, pchali z dzikich roślin
Czitawa i inne gruzińskie dziczki połowa lutego 2015
Połowa lutego, a na targu w Tskaltubo i Kutaisi widać początek wiosny. Przyjeżdżając tutaj jesienią wydawało nam się, że niewiele ciekawostek tutaj jadają. Jednak początek wiosny pojawił się iście magicznie.
Najpierw w Tskaltubo pojawiły się http://en.wikipedia.org/wiki/Allium_paradoxum, wiosenne cebuleczki. Na szczęście Panie znały rosyjski i ujawniły przepis.
Gdyż robi się z nich pchali, które tutaj nazywa się czitawą.
Chciałam Panie namówić na zrobienie go dla mnie, jednak wykręcały się brakiem czasu. Więc nie przyszło nic innego jak zrobić samemu i na drugi dzień zanieść do degustacji.
Degustacja na drugi dzień spowodowała, że chyba cały targ mnie zapamięta.
Radości przy tym było co niemiara, zbiegło się chyba z 20 czy więcej kobiet, a potem każda dopowiadała co by dodała, czy inaczej zrobiła. Jednak generalnie moje pierwsze wykonanie smakowało…….
A jak zrobić
ok 50 dag roślinek pokroić na ok 3-5 cm pogotować ok 30 minut
odlać wodę
dodać
3-4 ząbki czosnku drobno pokrojonego
10 dag orzechów włoskich mielonych
ostry pieprz
trochę octu
sól do smaku
Wymieszać i jeść
Można również zblendować, wtedy masa będzie miała bardziej jednolitą konsystencję pasty.
Zresztą ilość czosnku, orzechów, pieprzu to wszystko umowne i zależy od preferencji smakowych.
Tak samo zresztą przyrządza się mieszankę dziczków, którą sprzedawali na targu w Kutaisi
wchodziła w jej skład pokrzywa, mlecz, szczaw, prymula kaukaska, rzeżucha, kolendra, fiołki …… zresztą popatrzcie sami.
Standardowe przyrządzenie jest takie same jak powyżej
Mieliśmy nadzieję, że w Batumi również będą dzikuski na targu, jednak zakończyliśmy ich oglądanie i kupowanie w Kutaisi, a szkoda.
Szkoda wyjeżdżać w najlepszym okresie do dzikiego jedzenia, które tak bardzo lubimy.
Jednak nasz czas w Gruzji kończy się, mijają nam 3 miesiące pobytu, widocznie nie dane nam nacieszyć się dzikim tutejszym jedzeniem.
Dziękujemy za pokazanie nam, że jest dużo roślin dzikich wykorzystywanych kulinarnie. Może kiedyś wrócimy na wiosnę, aby nacieszyć się jej darami.
Rodzinne spotkanie na Kaukazie
Rodzinne spotkanie w Kaukazie 8—15 luty 2015
Nie szło nam ostatnio pisanie, a przyczyna była prosta i skomplikowana zarazem, czyli RODZINA.
Teraz gdy pół roku jestem w podróży, można rzec w innym stanie świadomości, chcieliśmy pobyć jakiś czas z rodziną, z którą od lat bywamy tak tylko godzinę dwie, od czasu do czasu.
A tu mieliśmy możliwość cały tydzień, w silnym energetycznie miejscu – na Kaukazie.
Pomysł iście ekstremalny, a może duchy podpowiedziały, że to będzie najlepsze do dalszego naszego rozwoju osobistego. Bo przecież odpuszczając rodzinne sprawy, przywiązania dopiero wtedy będzie nam lżej.
I ……. teraz właśnie od ich wyjazdu minął prawie tydzień, my zmieniliśmy kraj (Turcja), a dalej nie było energii na pisanie. Nie na pisanie o tym, a pisanie w ogóle.
Gdzieś tam dusiliśmy się jeszcze, gdyż Bartka mama złapała 2 dniowy wirus, a my po niej też zaczęliśmy się dusić.
Dusić się w świecie w którym wyrośliśmy, gdzie nie można być sobą, pokazywać uczuć, emocji, gdzie trzeba żyć na POKAZ, być grzecznym, miłym, robić dobre wrażenie.
Bo inaczej wyśmieją, przeklną, nie zaakceptują i człowiek zostanie SAM!
Nasz świat zawirował, straciliśmy masę energii na pokazywanie sobą kogoś kim nie jesteśmy.
Bartek rzucił się na jedzenie jak chyba parę lat temu, ja na alkohol, kłóciliśmy się non-stop ku uciesze Pań!!!
Zresztą Bartek miał lżej, bo brak akceptacji dotyczył również tematu kobiecości.
Uwaga była zwracana TYLKO MNIE!!!!! Lub zauważano tylko to, co Bartek robił dla mnie.
Świat kobiet, które wchodzą do dupy mężczyznom, niszcząc inne kobiety wokół.
Patrzyłam na to, ale czasami już nie byłam na tyle silna, aby zachować siebie. Zresztą przeleciało przed moimi oczami całe moje życie.
Gdzie każde odstępstwo życia nie na POKAZ było karane biciem, wyśmiewaniem, terroryzowaniem.
Od dziecka miałam być dziewczynką na pokaz. Nigdy taka nie byłam, dlatego byłam bita przez matkę za każdy drobiazg, wyrzucana z domu, terroryzowana. Każda nadrobniejsza porażka wytykana miliony razy.
„Ja powiem ludziom jaka jesteś zła, niedobra, powiem to u Ciebie w pracy” – krzyczała moja mama.
W szkole na W-F-ie wstydziłam się rozebrać, bo miałam paski od bicia. Bo przecież robiłam tyle zła. Nie patrzyłam ludziom w oczy, bo na pewno znali wszystkie moje najdrobniejsze złe uczynki.
Gdzieś w połowie liceum powiedziałam do kolegi, że mama wykrzykuje na mnie „TY KURWO”
Popatrzył na mnie, rozgadał jako dowcip po klasie i nie uwierzył.
Nikt nie wierzył, na pozór szanowana osoba nauczycielka, po godzinach katowała swoje dziecko zarówno psychicznie jak i fizycznie.
Wracałam do domu ostatnimi autobusami, bo bałam się co będzie, jaka awantura, za co?
O to, że coś powiedziałam nie tak, jak trzeba itp.
Uczyłam się dobrze, choć zastraszona nie sięgałam po to co chciałam. Sięgałam po to, co było najdalej, od tego co tak naprawdę chciałam.
Bo nie zasługiwałam, byłam taka strasznie zła i do niczego. Mama czytała moją korespondencję, kpiła, wyszydzała ze wszystkiego, szpiegowała każdy mój krok.
Gdy szykowałam się do podróży, przez parę tygodni przed wyjazdem robiła mi dzikie awantury. Strasząc mnie, że jest bardzo chora i jak wrócę na pewno nie będzie żyć.
Będąc gdzieś w świecie myślałam czy już umarła i to na pewno moja podróż będzie tego przyczyną. Gdy wracałam trzepałam się cała szukając klepsydry z danymi mojej mamy.
Taka była cena robienia namiastki tego co chciałam.
Zapytacie dlaczego z nikim nie porozmawiałam na ten temat ?
Z kim?
Nie miałam pojęcia kto to zrozumie, a ja na pewno byłam w całej sprawie winna. Nawet dziś, gdy mówię o tym na łamach rodziny, spotykam się z niewiarą , lekceważeniem zmierzającym do zakopania tematu ( bo o zmarłych się źle nie mówi).
Co na to ojciec!!!!!!!
Nic, był za słaby, zawsze robił to co mama powiedziała i trzymał przez to jej stronę.
Przeprosił mnie za swoje zachowanie przed śmiercią mówiąc, że był za słaby.
Do tego dochodzi kobieca linia rodu. Babcia chyba była jeszcze trudniejsza od mamy.
Teraz po latach wiem, w jakiej patologii wychowała się moja mama.
Gnój, bagno o którym nie wolno było mówić.
Bo wizerunek, życie na POKAZ !!!!!!!!
Mijały lata, moje życie doprowadziło mnie już do momentu, gdy miałam wszystkiego dość. Praca dla mnie bez sensu, z ludźmi którzy psychicznie niszczyli jeden drugiego.
Taki był mój świat.
Mając już prawie 30 lat duchy doprowadziły mnie do Janusza Olenderka, który prawie zaczynał tworzyć ośrodek Mandala w Targoszowie. Sprawy duchowe zawsze mnie fascynowały.
Janusz po któreś wizycie wyciągnął ode mnie informację o sytuacji rodzinnej w domu i namówił na regresing.
I tak zaczęła się długa, bardzo długa droga pracy ze sobą.
To, że jestem gdzie jestem, zawdzięczam łamaniu rodzinnych schematów. Łamaniu tabu.
Jednak wizyta dwóch Pań reprezentujących nasze rodziny – oceniających, straszących klątwami i namawiających do życia tak ,by „inni mnie akceptowali” – ruszyła jeszcze nie uporządkowane elementy.
Sytuacja pokazała, że jeszcze nie odpuściłam rodzinnych spraw do końca (nie odpuściliśmy!), ani nie ma we mnie 100% przekonania o podążaniu swoją drogą.
Brakowało zrozumienia w obie strony i dania przestrzeni dla powiedzenia – KURWA, OBRAŻAJCIE SIĘ ILE CHCECIE, WYJEŹDZAJCIE, CHORUJCIE , BĄDZIE NIE ZADOWOLONE – TO JEST WASZ ŚWIAT, – my Was tylko zaprosiliśmy i chcemy dać to co uważamy za najlepsze!
Jednak to, że Was zaprosiliśmy nie znaczy, ze zrezygnujemy z siebie.
Dlaczego to piszę????
Może dla innych, którzy widzą już możliwości ruszenia z miejsca, aby zrozumieli, że zawsze można.
Można wyjść ze świata który nam nie odpowiada, jedno co trzeba, to dać sobie przyzwolenie na zmiany i nie oczekiwać od tego świata, że je zaakceptuje. Przecież większość alkoholików nie szanuje tych co przestają pić.
Tak samo tutaj.
Na pewno moje ciocie, kuzynki, których większości nawet nie znam – przeklną mnie – bo źle piszę o rodzinie, o mamie.
Nie piszę źle – piszę PRAWDĘ.
A co do energii wyszydzania, straszenia klątwami – mam dla Was jedną radę – wszystko co dajecie wraca z powrotem spotęgowane do WAS.
Wyszydzanie, przeklinanie, straszenie.
Wiec ja wybieram iście drogą radości i miłości.
Może czasem jest koślawa, pojawiają się na niej emocje, ale jest moja i ja biorę za nią pełną odpowiedzialność i staram się najbardziej zbliżać do miłości, jak się tylko da.
A dlaczego miałam problem z napisaniem tego?
Bo była u mnie ciocia, która nadal żyje w świecie na POKAZ. Gdzie każde słowo napisane na tym blogu zostanie użyte przez jej córkę przeciwko niej. Zostanie wyśmiana.
I …………..
To jest jej świat, dlaczego ja mam w niego ingerować?
I ……………….. dlaczego takie osoby wymuszają na innych, aby inni powrócili i żyli w ich świecie?
Zresztą, co nie napisze, czy dobrze czy źle – zawsze coś można znaleźć – i z tego w rodzinie poszydzić.
Idę swoją drogą z podniesioną głową, nawet gdy inni szydzą ze mnie, negują, straszą, przeklinają i nie akceptują.
Pozwalam sobie wyjść poza rodzinę i żyć pełnią życia.
A mamie i cioci chcieliśmy pokazać kawałek Gruzji, niestety mama Bartka się pochorowała i 2 dni leżała w łóżku w Tskaltubo.
Zobaczyliśmy jaskinię Prometeusza, kąpaliśmy się radonowych wodach, pojechaliśmy do Kutaisi i Gelati, podziwiając już wczesną wiosnę.
A potem do Batumi łącznie z kawą w podniebnej kawiarni w hotelu Radisson.
Gdy już wracaliśmy z powrotem na lotnisko odwiedziliśmy ogród botaniczny, czarne plaże Ureki i subtropikalny strumyk niedaleko Ozurgeti.
Pozwoliliśmy im pokosztować tutejszego jedzenia.
Tutaj może małe przesłanie dla wegan i wegetarian
Bardzo często wcześniej słyszałam od cioci „ JA JEM WSZYSTKO”
– zawsze była kpina i wyszydzanie z tego jacy jesteśmy kapryśni do jedzenia.
A na miejscu okazało się, że sama je tylko to co jej smakuje, prawie wszystko tu w Gruzji rodziło w niej obrzydzenie, a wszystko może by jadła jakby sobie po swojemu przygotowała……..
I w rezultacie „JA JEM WSZYSTKO „ – dotyczyło chudego mięska zrobionego tylko wg jej technologii, karpia jako jedynej ryby …….
Czy nie za bardzo w życiu przejmujecie się takimi autorytetami w sprawach jedzenia??? i nie tylko jedzenia – poobserwujcie ich……
Na mnie próbowano wymusić, abym o tym nie pisała.
Dlaczego????
Aby dalej mogli wyśmiewać innych, tworząc iluzję siebie???
Jestem wdzięczna całemu wszechświatowi, że pozwolił mi się stać tym kim jestem, wyrwać z rodzinnych ograniczeń i iść swoją drogą.
I jestem cała zadowolona, że to napisałam! A mamie i cioci dziękujemy za spotkanie, które bardzo wiele wniosło w nasze życie.
DZIĘKUJEMY!!!!
Po raju nastąpiło…..
Zugdidi – po raju nastąpiło…….. 4 luty 2015
Po svaneckim raju, nastąpiło:
no właśnie co?
Piekło?
Brutalna rzeczywistość?
Normalne życie?
No właśnie co?
Nie umiałam tego nazwać na początku, potem gdy odpuściłam to, że jestem może gdzie indziej niż w miejscu w którym czuję się super doszło do mnie, że po prostu jestem w rzeczywistości która gorzej ze mną współpracuje, jest cięższa, wolniejsza, bardziej zagęszczona. Jak powietrze przed burzą. A tam w Svanetii energia czysta klarowna, jak prosto po burzy.
Inny świat, inne rzeczywistości.
Poza tym mieliśmy jechać do Abchazji, już w Mestii dostaliśmy maila z abchaskiego konsulatu, że wjazd własnym samochodem jest niemożliwy. Możemy tylko podróżować po Abchazji lokalnymi środkami transportu. Takie podróżowanie nie specjalnie nam odpowiada, gdyż wtedy podróż skupia się na miastach, atrakcjach turystycznych, hotelach i przemieszczaniu się między nimi. A w Abchazji chcieliśmy powłóczyć się po przyrodzie – tak zresztą jak zazwyczaj w czasie naszej podróży.
Abchazja poszła więc w odstawkę, pojawiła się przestrzeń do 8 lutego kiedy to przylatuje moja ciocia i Bartka mama.
Gdzieś pojawiała się ochota na zostanie dłużej w Mestii u Svamów, prognozy pogody nie zachęcały, a duchy mówiły – teraz już jeździe, bo potem możecie mieć problemy wyjechać stąd. Ponieważ przy dużych opadach śniegu droga może być jakiś czas nie przejezdna (ma długość 100 km przez góry wyciętą półką skalną i lawiny śnieżno-błotno-kamieniste to normalka).
Jednak dziś w Zugdidi gdy zetknęliśmy się ze światem mniej nam bliskim, pojawiły się wątpliwości, a może można było zostać, może to nie prowadzenie wszechświata, a nasze lęki, że nie dojedziemy na czas. Umysł wariował. A może wszechświat ma inne plany wobec nas.
Chciał w przyjazny dla siebie świat. Uciężaliśmy się nawet chlebem, aby dostosować się do tego świata.
Przecież jeżeli on pozwala możemy go rozświetlać swoją wibracją, i z radością i wysoką energią iść przez świat stwierdziliśmy, to tylko ego jest przywiązane do strefy komfortu i każde jej naruszenie traktuje jako atak.
Z radością i wysoką energią idę przez ziemskie życie, niezależnie od tego jaka energia jest wokół.
Pojawiały się wątpliwości do zaufania do wszechświata,
może coś źle odczytałam
może ja nie chciałam zostać
może nie pozwalam sobie funkcjonować w wysoko wibracyjnym świecie
może, może, może jedno goniło drugie
A przecież tyle razy wszechświat pokazywał, że o nas dba, prowadzi cudownie, bezpiecznie, radośnie . Wręcz prowadzi często na godziny otwarcia imprez o który nie mieliśmy pojęcia.
Dlaczego te wątpliwości?
Wątpliwości, które wizyta na Swańskiej ziemi ruszyła w każdym temacie, dziedzinie życia, pokazując ile ich jeszcze.
Uwalniam się od wątpliwości i pozwalam sobie zaufać w boskie prowadzenie każdego dnia.
Przecież kto powiedział, że ostatni raz byliśmy w Svanetii? Możemy tam pojechać po wizycie mamy – powiedział trzeźwo Bartek.
No tak – odpowiedziałam zaskoczona….
I z radością przeszliśmy przez miejski park w Zugdidi odpoczywając w nim od zgiełku miasta.
A pogoda była chimeryczna, to lało subtropikalnie, to znowu wychodziło słońce. I my również gdy świeciło słońce żałowaliśmy, że nie ma nas w Mestii, a gdy lało byliśmy szczęśliwi, że jesteśmy tutaj i zjechaliśmy z gór. A pogoda w Mestii i Zugdidi nie jest ta sama, dzieli te dwie miejscowości 135 km i potężne pasmo górskie sięgające 3 tysięcy metrów.
Więc….
Jeżeli zależymy od pogody nigdy nie pójdziemy swoją drogą, zawsze będziemy we władaniu wymówek, zamiast z radością i ufnością podążać na przód.
Objęciach duchów gór
W objęciach duchów gór 3 luty 2015
Całą noc duchy Svanów opowiadały mi historie. Dobre i złe. Jednak najbardziej były zaniepokojone tym co dzieje się teraz. Nie mogą działać, bo nie ma już jednoznacznych myślokształtów.
Kiedyś większość ludzi coś chciała i to się z czasem materializowało, Svanowie nie byli zadziornie i zaczepnie waleczni, a odważni, prawi i pewni siebie.
Jak już podjęli decyzje to za nią szli. Dlatego żyło im się dobrze komunikując się ze światem widzialnym i niewidzialnym. Pozostając w harmonii tego co stworzyli, z miejscami, zwierzętami.
Gdy dzięki drodze zostali otwarci pojawiły się nowe wartości, rzeczy, bogowie.
Dawne wierzenia, poglądy poszły gdzieś w zapomnienie, a pojawiły się nowe.
Nikt nie podjął decyzji o zmianie, w pozbyciu się starego i przyjęciu nowego. Wszystko tkwi w zawieszeniu, karmione wątpliwościami bo co wybrać? Za czym iść?
Tym co stare czy nowe?
W miejsce Boga Niebo, pojawił się Bóg pieniądz. Dlaczego oni nie mogę istnieć obok siebie?
Z tego wszystkiego powstał chaos, bo może jedno nie wyklucza drugie, ale nie ma przejrzystej jasnej wizji dalszego życia jak kiedyś.
Tak, z chaosu powstał wszechświat i na pewno powstaną tak również nowi Svamowie, jednak na ile zachowają siebie?
Z przejrzystą jasną wizją idę przez świat
A rano ruszyliśmy w kierunku wyciągów narciarskich 8 km od Mestii. Chcieliśmy kanatką (krzesełkiem) wyjechać na górę, aby wejść w głąb magicznego Kaukazu, sycąc się jego pięknem z dala od ludzkiego chaosu.
Kolejka znajduje się 8 km od Mestii, o tej porze roku służy głównie narciarzom, kilka tras dobrze przygotowanych w otoczeniu majestatycznych gór, nam nie chciało się zakładać nart, chcieliśmy tak po prostu pobyć.
Pogoda dopisywała, piękne słońce oświetlało okoliczne szczyty które uśmiechały się do nas. Cały świat radował się z naszej wizyty, przenikaliśmy siebie nawzajem nie mogąc nacieszyć dawno obiecanym spotkaniem.
Kolejka wwiozła nas nas szczyt góry 2300 m.n.p.m, skąd mogliśmy być w środku tej cudownej przestrzeni.
Zapomnijcie o tym co mówią, robią inni, idźcie za swoją wizją bez żadnych wątpliwości
zdawało się słyszeć z każdego zakamarka przestrzeni.
I poszliśmy na spacer wydeptaną jakby specjalnie dla nas ścieżką, takie zaproszenie na maleńki nieplanowany spacer wzdłuż górskiej grani, wtapiając się w przestrzeń.
Temperatura przekraczała zapewne 20 stopni, a słońce wręcz parzyło jak u nas w kwietniu. Jakaś magia, czy aby normalna o tej porze roku?
W każdym razie prezent wszechświata dla nas. Rano góra Uczba migotała radośnie, a potem schowała się za chmurki, zresztą nie tylko ona – spektakl zakrywał się – na wieczór zapowiadali deszcze.
Gdy kładliśmy się na śniegu mieliśmy wrażenie, że leżymy na obłoczku samego Boga, mając kontakt z ziemią i Bogiem jednocześnie. Światy zlewały się w całość, nie było rozdzielenia, a my mogliśmy cieszyć się częścią boską i ziemską jednocześnie. I jedno i drugie było niezbędne do doświadczania tego stanu.
Gdy tak leżeliśmy na śniegu na niebie pojawiły się 2 kruki
„Dociera do Ciebie wysłane dawno temu wołanie Twojej duszy. Coś w Tobie chce być wysłuchane. Nasłuchaj przekazów i wypatruj znaków. Jesteś wzywany, by się przebudzić i odważnie pójść dalej. Zbliża się chwila wtajemniczenia. Zapowiadane są zmiany.
Nie oceniaj wydarzeń jako dobre i złe, lecz przyjmuj je tak jak przynosi życie. One wyrwą Cię ze snu.
Wołanie Twojej duszy o zmiany zostało wysłuchane. Skoncentruj się na środku, nasłuchuj przekazów swojej duszy. Wyostrz zmysły, nastaw uszy. Proś o znaki i prowadzenie.
Kruk przychodzi do Twojego życia, aby pomóc Ci rozświetlić cienie w Tobie, by przyciągnąć z powrotem zagubione części duchowe, by Cię prowadzić i dodać sił. Jako zwierze Mocy przyjmuje to co przychodzi. Nie próbuje niczego upiększać, ani niczego tuszować, lecz wszystko bierze takim jakim jest. Poddanie się przeznaczeniu, kapitulacja i zwracanie uwagi na znaki mogą wskazać drogę do nowych spostrzeżeń i uwolnienie z pęt. Złap wiatr w żagle i sam sobie pomóż. Teraz zsyłane jest Ci wszystko czego potrzebujesz, by zerwać stare więzy być szczęśliwym i zadowolonym z życia.
Wszystko co wydarza się w życiu służy mojemu dobru”
Opis kruka z książki zwierzęta mocy J. Ruland, M. Karacay
I gdy się jest w jedności ze Wszechświatem wszystkimi istotami dostaje się Tylko co co najlepsze dla siebie na ten moment. W przeszklonej restauracji na górze polecono nam wspaniały gruziński muskat składający się ponoć z 70 (?) odmian winorośli.
Wszystko było w harmonii, aż szkoda było wyjeżdżać. Jednak zaproszenie przyszło na 2 dni i nie polecano nam przedłużania pobytu.
Z łezką w oku pożegnaliśmy Svanetię i udaliśmy się dalej.
Jest to pierwsze miejsce w Gruzji, które urzekło nas nie spotykaną gdzie indziej w tym kraju, albo nie objawioną nam magią miejsca. Svamowie szczupli, niscy o pogodnych rysach twarzy, chodzący, prosto, dumnie, są tak inni niż Gruzini. Nigdzie po drodze nie spotykaliśmy tak życzliwie machających nam ludzi jak tutaj.
Cieszą się, że ludzie przyjeżdżają do nich i podziwiają to piękno, które oni mogli doświadczać od pokoleń.
A przyroda jest piękna, życzliwa i duchy bardzo łaskawe i pogodne. Cieszące się, że ktoś ich słucha, wtedy prowadzą i dają to co wydaje się niemożliwe.
Na pewno jest tu cudownie na wiosnę, latem, gdy można chodzić po górach, przyglądać się ludziom którzy ponoć zbierają zioła, szukać ich korzeni, szamanów, czy rytuałów i wtapiać w tę magię, w której jeszcze można przeczytać informacje z przeszłości.
Dlaczego są szczupli?
Dlaczego chodzą prosto?
Co spowodowało, że mimo izolacji przez wieki w dzisiejszym świecie potrafią fantastycznie się znaleźć?
Ile lat żyją lub żyli ich przodkowie?
Czy ich przodkowie dużo pili i palili?
Co jedli? Bo restauracjach są 3 potrawy narodowe : tj. Kudari – chaczapuri tylko z mięsem, cziszdwari czyli kotleciki z mąki kukurydzianej z serem, ziemniaki pure z serem – taki kleik. W sklepach ani w restauracjach poza solą z ziołami (typową dla Swanetii) nie ma żadnych ziół na herbatę, czy do potraw.
Ile się ruszali?
Jakie mają rytuały i czy ktoś ma namiar na ich szamana?
Namiary na swańską muzykę?
Jeżeli ktoś zna odpowiedzi na któreś z tych pytań, proszę o komentarz. Duchy opowiadały swoje historię, jednak poznanie tego wymaga sporo czasu, poza tym ciekawe są inne wiadomości.
My na ten czas byliśmy za krótko, aby samemu tego doświadczyć, zaobserwować, jednak ten lud jak i jego teren bardzo nas zafascynował i na pewno będziemy wgłębiać się w jego tajniki.
Kaukaz jest piękny bo, oddaje nam wszystko to co w niego wnosimy. Svanowie wiedzieli moim zdaniem o tym doskonale, dlatego tak pięknie przeżyli tam swój czas.
Teraz można im życzyć wszystkiego co najlepsze na nowej dla nich drodze życia.
My dziękujemy za ten piękny czas i zaproszenie w te strony. Zaproszenie które przyszło na dwa bardzo silne energetycznie dni – święto ognia i wody Imbolc (moje imieniny) i pełnię księżyca. Pokazując siłę tych miejsc, jednak taką miękką siłę opartą na sile działania bez wątpliwości. Jeszcze raz bardzo, bardzo dziękujemy
Idę swoją drogą z podniesioną głową, z pewnością, przejrzystością i lekkością .