Gruzja
now browsing by category
W objęciach Prometeusza
W podziemiach prometeusza 16 grudnia 2014
Jaskinia zaprosiła Bartka, jest nieczynna w poniedziałek specjalnie przedłużyliśmy pobyt do wtorku, aby do niej zawitać. Wstęp 7 lari + ewentualnie wycieczka 10 minut łódką 7 lari.
I weszliśmy w klimat podziemnego świata, z którego człowiek grą światła i muzyki wydobył to co najpiękniejsze, podświetlając to w różnych kolorach. Poza tym jaskinia bardzo szeroka. Chyba pierwsza w której poczułam się jak w domu.
Pierwszy raz byliśmy w takiej jaskini, gdzie jej naturalne piękno błyszczało się subtelnie we wszystkich kolorach. Szliśmy w 5 osób jakaś parka przewodnik i my. Oni non stop gadali dopytując się o ekstremalne wycieczki, cały czas będąc gdzieś myślami poza jaskinią. Karmili swoje umysły. My ducha. Poddając się kontemplacji tego cudnego miejsca. Podążaliśmy krok za krokiem w świat cudów podziemnego świata, który pokazywał nam swoje kształty. Stalagmity, stalaktyty tworzące się tysiące lat, narastające powoli, powoli bez stresu pośpiechu. Zresztą najpiękniejsze nawisy robią się wtedy gdy woda kapie wolno z całym bogactwem mikroelementów.
Kap , kap w nowy świat.
Codziennie ten napis zmienia się jak my. Codziennie jest inny bardziej narośnięty.
Jak my bogatsi o nowe doświadczenia.
Idziemy, kontemplujemy niestety nie ciszę, bo współwycieczkowicze głośno gadają, jakby nie widzieli tego co tu jest.
Może kiedyś zrobią tutaj duchowe przejścia w milczeniu, życzymy tego temu miejscu ( a raczej dźwiękach muzyki poważnej, odtwarzanej z głośników).
Idziemy rozpływając się w kolorach, roztapiając w nich, nasz cień, nasze ciemne strony, lekko i z radością. Bez siły po prostu to dzieje się samo.
Podświetlenie jaskini i muzyka nie tylko podkreśla magię tego miejsca , ale również wyzwala radość, taką dziecinną prostą. Taką która najbardziej nam się podoba i w której chcemy być.
Gdy dorastaliśmy częśto mówiono nam bądź poważny!!!!
I co czuliśmy się z tym lepiej?
Może bardziej dorosło, ale nie lżej i radośniej.
Czy świat dorosłych do szaro bura powaga?
Otaczam się kolorami, światłem radością i pozwalam im przeniknąć moje życie
Na jaskinię popatrzcie sami bo słowa to za mało, zresztą zdjęcia też wszystkiego nie obrazują.
Na końcu jaskini wsiadamy do łódki i ruszamy już w mniej podświetloną toń podwodnej rzeki. Krystalicznie czystej. Płyniemy nią, a praktycznie nad nią zatopieni w ciszy magii lekko falującej wody. Otuleni jaskinią jak ciepłą kołderką. Łódka przesuwa się płynnie i harmonijnie do przodu i nagle pojawia się światło wypływamy na zewnątrz. Światło daje dużo radości. Choć gdzieś tam wewnątrz został przyjazny świat podziemny. Pełen swojego własnego życia.
Pełni radości ruszyliśmy dalej
Opis Jaskini ze strony http://www.disfrutanci.pl/gruzja/jaskinia-prometeusza/
Jaskinia Prometeusza (პრომეთესმღვიმე) została odkryta w 1984 roku, a udostępniona dla turystów w 2011 roku. Prezydent Micheil Saakaszwili nazywany jest ojcem chrzestnym tej jaskini. Odwiedzając ją, ponoć się zachwycił i postanowił uczynić z niej atrakcję turystyczną. To jemu właśnie jaskinia zawdzięcza nazwę – podczas wizyty prezydent miał przypomnieć, że – według legendy – w pobliskich górach Kaukazu miał być przykuty do skał Prometeusz. Być może to spędził on kilkaset lat właśnie w tej jaskini…
Długość trasy dostępnej dla turystów wynosi 1420 metrów, ale jaskinia jest o wiele dłuższa. Na jej końcu znajduje się jezioro, przez które można przepłynąć łódkę aż do wyjścia z jaskini (opcja dodatkowa).Do dziś w jaskini odkrytych zostało 17 „sal”. W jaskini porusza się po wylanych w niej chodnikach.
Jaskinia jest jedną z bogatszych i piękniejszych jaskiń. Pozostawia niezapomniane wrażenia (nie tylko dzięki bogactwu i różnorodności form skalnych, ale również ze względu na iluminacje i muzykę, które być może są zbędne – to już indywidualna opinia).
W stronę magnetycznych plaż Ureki
W stronę Morza Czarnego 16 grudnia 2014
Przyszedł czas pożegnać gościnne Tskaltubo. Ostatnie wanny, ostatnie inhalacja w zapachowym królestwie. Przyjeżdżajcie znów mówili w hotelu, na istoczniku.
Czas w drogę, może przyjedziemy ………… po Nowym Roku któż to wie.
Pogoda jeszcze raz pokazywała nam to miejsce w jak najlepszej odsłonie.
Landrynka machnęła ogonkiem przed hotelem z radości i pojechaliśmy dalej ….
Miejsce nie tylko wyciągało z nas emocje do jedzenia, ale również pieniędzy. Pojawiły się lęki, że za dużo wydajemy na hotele, że nie powinniśmy, że braknie nam. Pojawiły się programy minimum, które powodowały nie tylko napięcie ciała, ale również jego chłód.
Bo przecież jak można zobaczyć co jest tak naprawdę dla nas ważne, gdy będziemy żyli na minimum i non stop oszczędzali???
Wszechświat swoje, my swoje.
Uczymy się cały czas zaufania do wszechświata, że daje nam na to co ważne dla nas.
Usuwamy programy, że to co ważne dla nas to rozpierdzielanie pieniędzy, bo według ogółu ważne jest coś innego.
No właśnie co…..?
Zdrowie o które dbamy bez wielkiego przymusu, czy też iście z radością swoją drogą???
Co ważniejsze nieświadome życie według ustalonego przez innych schematu.
Czasem jeszcze na subtelnych poziomach pojawiają się takie myśli.
A cena Tsaltubo w pięknym hotelu była na poziomie niskiej ceny w polskim sanatorium . Bo tutaj gdy wykupiło się pobyt na 7 dni o tej potrze roku to kosztował 77 dolarów za dwie osoby 260 zł. Czyli 130 na osobę i pobyt zawierał pokój z łazienką w bardzo przyzwoitym standardzie (oni pisali 4 gwiazdki, ale 3+ na pewno), 16 ha ogrodu do spacerowania, 3 posiłki dziennie w formie bufetu szwedzkiego, bardzo dobre o czym pisaliśmy, wręcz obfite i 4 zabiegi dziennie : 2 razy dziennie wanny radonowe 20 minut , masaż i fizjoterapię, konsultację lekarską i dowóz do istocznika 2 razy dziennie.
Inne zabiegi można dokupić (okłady z błota z wodą radonową 15 zł).
http://tskaltuboresort.ge/index.php?page=1261&lang=eng
Ruszyliśmy najpierw na targ po zieleninę i mandarynki. Fajny jest klimat świąt w tym klimacie ziemskim.
Wstąpiliśmy do Jaskini Prometeusza znajdującej się karę kilometrów od Tskaltubo. O tym kolejny post
Po wizycie u Prometeusza w jaskini ruszyliśmy dalej w kierunku morza. Pogoda zapraszała było ciepło ok 20 stopni, świeciło słońce, góry migotały w oddali – piękne białe śnieżynki. My jechaliśmy we wiośnie, a może w lecie, temperatura w samochodzie dochodziła do 30, a w sumie 100 km dalej jest zima. Niesamowite to tutaj, raz można być w prawie lecie, a za 2-3 godziny w zimie. Jechaliśmy przez zadbany i chyba bogaty rejon Gruzji. Duże domy, zadbane ogrody i nawet brak bałaganu. Niewyczuwalna energia beznadziei w mijanych wioskach. Jakaś inna ta Gruzja, niż ta co ostatnio nam się pokazała. Cieszyliśmy się hurmą na drzewach i pojedynczymi drzewami mandarynek, na których dumnie wsiały pomarańczowe owocki.
Zbliżał się zachód słońca, a zwierzęta krowy, konie, świnie, i nawet kaczki same zaczęły się schodzić z pastwisk kłębiąc się pod bramami domów.
U drzwi Twoich stoję Panie
Cieszyliśmy się tymi zwierzęcymi zwyczajami i tą modą tutaj. Cały dzień pasą się wolno, a na wieczór schodzą pod swój dom, wiedzą pod który i o której godzinie. Niesamowite.
Krowy zazwyczaj czekały grzecznie, natomiast świnie głośnymi chrupnięciami i silnnie waląc w bramę domagały się wejścia.
Puszczać, puszczać ….. zdawało się słyszeć
W niektórych domach zaczęto je wpuszczać bramą, gdzie wchodziły tłumnie, a gdzie indziej przez bramkę – jak ważnych i czekanych gości.
Robił się mrok, więc zdjęcia w ogóle nie oddają tej atmosfery powrotu zwierząt do domu.
I w takiej atmosferze jechaliśmy aż do Seneki, aby wjechać na główną drogę Tibilisi-Batumi, notabene w remoncie. Duży ruch i chyba mała nasza uważność, osłabiła naszą energię. Dopełnieniem spadku wibracji była wizyta w Poti, miasto nadmorskie, gdzie chcieliśmy coś znaleźć, chyba sami nie wiedzieliśmy co.
W końcu zmęczeni podążyliśmy w stronę Grigoletti i Ureki nadmorskich kurortów z magnetycznym czarnym piaskiem. Ciemna noc i gdy spada energia szukanie fajnego noclegu jest często utrudnione. Energia niska więc i odpowiednio niskie miejsca się przyciągają. Dzikie plaże odpychały, więc najpierw zatrzymaliśmy się Grigoletti w hotelu Villa Reta o bardzo ciekawej przeszklonej architekturze. Pani pokazała nam co prawda ładny ale zagrzybiały pokój za bagatelka 140 lari (270 zł.). Uśmiechnęliśmy się sami do siebie i pojechaliśmy do Ureki, bo po drodze szczególnie ja nie mogła się ogarnąć. Każde miejsce mi nie pasowało. Zresztą energia nie była w nas za wysoka, daliśmy się Poti troszkę „wpierdzielić” .
Całe wybrzeże między Grigoletti i Ureki jest mocno zabudowane, więc znalezienie jakiegoś bardziej dzikiego miejsca było abstrakcyjne, kurorty o tej porze roku wyglądały jak wymarłe miasta z ohydną infrastrukturą baraczkową, co dodawało jeszcze więcej niechęci do spania na dziko.
Teraz niestety wcześnie robi się ciemno, a szukanie przyjaznego noclegu i oswojenie tego miejsca nie zawsze wtedy jest możliwe.
Podjechaliśmy do Ureki centrum i zatrzymaliśmy się przy hotelu Argo
https://www.facebook.com/Hotel.Argo.Ureki
– choć pokręcimy się, zapytamy o cenę bo nie mam pomysłu gdzie spać – powiedziałam do Bartka
I poszliśmy do hotelu gdzie miły Pan ochroniarz zadzwonił do Pana administratora i za 50 lari (100 zł pokój 2 osobowy bez jedzenia) pokazano nam ładny czysty pokoik z łóżkiem, sofą i balkonikiem częściowo na morze.
Fajnie podróżować po sezonie, bo w sezonie kosztuje on z 3-4 razy tyle.
Zostaliśmy więc, dziękując naszym opiekunom za prowadzenie i doprowadzenie do najlepszego na ten moment miejsca.
Miejsce pomogło nam ustabilizować energię, zaprzyjaźnić się z otoczeniem i następną noc już spędziliśmy na plaży, ale o tym w następnym poście.
Tskaltubo kurort z przed wieków
Tskatulbo – kurort sprzed wieków, sprzed lat
Gdy wjechaliśmy do miasteczka od razu poczuliśmy, że znaleźliśmy się w innym świecie – budynki co prawda we większości zniszczone, jednak uderzała niesamowita przestrzeń.
Historia miasta i jego radonowych wód sięga XIII wieku, kiedy to zgodnie z legendą odkrył je pasterz z bolącymi nogami, a właściwie jego owce, które zapędziły się w te strony. Pasterza tak bolały nogi, że włożył je do ciepłej wody i przestały boleć. Wieść szybko się rozniosła i nawet królowe ówczesnego świata zaczęły tutaj przyjeżdżać na wody, wracając uzdrowione.
Przed II wojną światową był jeden czy dwa budynki sanatoriów.
Jednak największego rozkwitu doczekało się po wojnie.
Miasteczko kurortowe wygląda tak, że na środku jest ok 50-100 hektarowy park, potem dookoła bardzo szeroka droga, a za nią było 19 sanatoriów. W parku było 9 istoczników czyli obiektów z wodą leczniczą, zabiegami, basenami, wannami, masażami, błotem itp. , rozmach inwestycji zdumiewający…..
Pracowało przez cały rok i codziennie przyjeżdżał pociąg z Moskwy z 35 wagonami (125 000 kuracjuszy rocznie).
Stalin bardzo lubił to miejsce i sam przyjeżdżał tutaj odstresować się. Mieszkał w sanatorium wojennym, a na wanny chodził do istocznika 6 (jedyny obecnie czynny, ale prace remontowe trwają) gdzie miał swój prywatny basen i swoją wannę (nawiasem mówiąc prosto urządzoną – żadnych luksusów).
Zresztą był na otwarciu tego istocznika w 1951 r.
Wody radonowe działają przede wszystkim bardzo dobrze na stawy, rozluźniają mięśnie. U nas w Polsce znajdują się w Lądku- Zdroju.
Miasto żyło, jak opowiadali nam ludzie mieszkający tutaj, w tamtym okresie było wizytówką. Poza super wodami miało również wspaniałe zaplecze medyczne.
Głównymi klientami byli Rosjanie, choć służyło wszystkim nacjom byłego ZSRR.
Po rozpadzie Związku Radzieckiego wszystko upadło. Granice zostały zamknięte, Rosjanie i inni przestali przyjeżdżać. Kurort popadał w ruinę, którą pogłębiło zakwaterowanie w wielu sanatoriach przesiedleńców z Abchazji – 9000 Abchaskich Gruzinów po przegranej wojnie.
Czy będą chcieli jego rozkwitu?
Powrotu Rosjan?
Ciekawa decyzja.
I miasteczko coraz bardziej, bardziej popadało w ruinę. Na pewno miało wpływ na to również to, że Gruzini średnio dbają o ciało (nie dbają ani o ciało ani o zdrowie). Poza tym ceny obecnie prawie na poziomie polskim, a zarobki w Gruzji gdzieś 2-3 razy niższe (fakt mieszkania, media są sporo tańsze).
I tak upadało, piękne obiekty dewastowano, turystów i kuracjuszy było co kot napłakał, bo nie było bazy.
Przesiedleńcy (minęło już ponad 20 lat od nich przesiedlenia) w byłych sanatoriach chowają kury, świnie, krowy, które na równi z ludźmi dystyngowanie spacerują po parku.
Biegają również wychudzone psy, turystów nie ma, a tutejsi ludzie mało wyrzucają jedzenia (choć nie zagryzają spacerujących kur, więc żle nie ma) Przekazaliśmy im informację,że można nie jeść i żyć. Jakby to zmieniło życie tych czworonogów, których wielu tylko dla jedzenia skazuje się na życie z człowiekiem. Tak mogliby być wolni zawsze!
Może człowieka również jedzenie wpakowało w niewolę???
Psy są łagodne i bardzo przyjazne, w ogóle nie wymuszające.
Zastanawiające jest to, że na zachodzie takie perełki jak ta tutaj są chronione, niezależnie kto to stworzył, a tutaj wręcz czasami ma się wrażenie że specjalnie niszczone, bo przypominają poprzednią epokę. W której zwykłym ludziom żyło się zdecydowanie lepiej niż teraz (takie są realia w Gruzji). Więc …………
Dużo rzeczy jest tutaj niezrozumiałych, zresztą bardziej niezrozumiale są te działania które spowodowane są emocjami.
Jednak w miasteczku pojawiło się światełko.
Ostatnie 2-3 lata to generalny remont miasteczka. Odkryli je Azerowie, którzy od lipca do września tłumnie odwiedzają kurort. Ceny wtedy idą znacznie w górę, a kolejki do zabiegów są na kilka godzin czekania (ach ta ich organizacja).
Obecnie w miasteczku jest jedno sanatorium, to w którym jesteśmy, choć wiadome na zabiegi idzie się do istoczników Do tego z 10 hotelików. Jak to zliczyliśmy to w sezonie jest 1000 miejsc. Obecnie odnawia się parę hoteli.
Praca dzień i noc wre (budują całe miasteczko równocześnie), szczególnie w parku, gdzie do 25 grudnia mają zakończyć główne prace, czy się uda?
Może po nowym roku przyjedziemy na odbiór.
W parku mają być fontanny, ścieżki z fantastycznym asfaltem na rolki, korty tenisowe i cała infrastruktura, dookoła parku położony już nowy asfalt na drodze (boczne jeszcze są mocno dziurawe i z otwartymi studzienkami)
W parku obecnie działają dwa istoczniki , nr 6 który też jest remontowany i nr 3 już wyremontowany, ale maleńki. Jednak oferuje całą gamę zabiegów, od wanien w wodzie radonowej, gimnastyki w basenie, po masaże i okłady błotem z wodą radonową. Nie ma wielu ludzi, nie ma kolejek, dlatego Panie nie zmuszają nas do pójścia do lekarza, tylko sprzedają zabiegi z dnia na dzień, a my też z dnia na dzień przedłużamy tutaj pobyt, który jest jakąś dziurą czasoprzestrzenną. A może tu takie miejsce w przestrzeni pomiędzy.
Właśnie poddaliśmy się tej przestrzeni wykupując gimnastykę w basenie na której byliśmy tylko we dwoje – po 8 lari od osoby (15 zł) i błoto na całe ciało, błotko z okolicznego jeziora z dodatkiem wody radonowej też 8 lari.
Woda w basenie ok. 33-36 stopni, niestety temperatura otoczenia dość niska, bo tylko niektóre pomieszczenia sanatorium dogrzewane dmuchawkami (basenu, błotka też). Błotko zaś ciepło otulające ciało. Mało kuracjuszy. Dla nas dobrze bo wiadome, organizacja w ich wydaniu jest troszkę słaba.
Ja jeszcze od czasu do czasu brałam masaże.
Powiem, że czuliśmy się po tym zmęczeni, często rano budziliśmy się jakbyśmy dzień wcześniej zdobyli jakiś trudny górski szczyt.
Fakt ćwiczyliśmy jeszcze czasem rozciąganie odprężone, ale ………
To ta cudowna woda, która subtelnie wnikała w ciało rozbijając stare wzorce, robiąc większe przestrzenie w naszym ciele, likwidując to co zastane, stare, a my z ufnością, a wręcz radością pozwalaliśmy na to.
Basenik gdzie odbywała się gimnastyka wyzwalał w nas dziecięce pokłady radości, lekkości, spotkania z nim, z wodą, osobami prowadzącymi ,były zawsze niezapomnianym radosnym spotkaniem.
Błotko natomiast wnikało i przyciągało do siebie z ciała to co stare niepotrzebne, działało jak magnez ściągając to wszystko co nie było spójne z radością i lekkością wyniesioną z basenu.
Radość, lekkość, wdzięczność, miłość napełnia moje życie i z nią idę przed świat swoją drogą z podniesioną głową.
Dziękujemy temu wspaniałemu miejscu, wodom za gościnę.
Z radością i lekkością pojedziemy dalej
O tej porze roku w miasteczku poza hotelami znajdują się ze 2 czynne kawiarnie i jedna restauracja (tylko dla mięsożerców), duży targ, wiele sklepów spożywczych i muzeum pokazujące nie tylko historię tego rejonu, ale i całej Gruzji.
Nawyk jedzenia – nasze świąteczne obżarstwo
Nawyk jedzenia Tskaltubo 7-16 grudnia 2014
Tskaltubo resort spa http://tskaltuboresort.ge/index.php?page=1261&lang=eng
dał nam na początku pakiet z 3 razy dziennym jedzeniem w formie szwedzkiego stołu. Bez jedzenia Pani chciała nam obniżyć cenę o ok 30 zł więc stwierdziliśmy, najwyżej nie będziemy jedli. A pójdziemy tylko na kawę.
Można powiedzieć, że rzeczywistość nas trochę zaskoczyła.
Stołówka to sala w 100% okrągła bez żadnych załamań, jedzenie nawet jak było mało ludzi (najmniej było nas 7 osób 5 Kazachów i my) składało się na obiad i kolację z około dziesięciu rodzajów surówek, do tego zazwyczaj frytki, ryż, jakieś warzywa na ciepło, czasem ciasto, owoce, chaczapuri (ciasto z serem) lobiano (ciasto z fasolą) , macon (rodzaj kwaśnego mleka), śmietana, kemali (kwaśny sos ze śliwek) , sery, na śniadanie owsianka
Na pierwszą kolację byliśmy pod takim wrażeniem tego co zobaczyliśmy, szczególnie ilości surówek, z czego 80% bez mięsa i sera .
Powiem szczerze – objedliśmy się.
Często wiele osób unika danych rzeczy, mówiąc, że jest od nich wolny, jednak prawdziwa wolność jest wtedy gdy mamy je koło siebie i nie musimy z nich korzystać.
Nam to pokazało ile jest w nas chciwości, pragnień.
W każdym razie tak na początku myśleliśmy.
Jednak z każdym posiłkiem gdzieś nie mogliśmy przestać jeść.
Pojawiały się smaki polskie jak sałatka jarzynowa ze śmietaną czy jogurtem, jajka nadziewane pastą z żółtek (jak ja kiedyś taką pastę jajeczną lubiłam) – trzeba spróbować.
I co, nawet to smakuje. Jajek w czystej postaci to nie jadłam chyba ponad rok, a tutaj takie skuszenie. Białko mi nie smakowało, ale żółtkowa pasta. Rewelacja.
Tak rzadko mam ochotę na nabiał, a tutaj……
Po 3 dniach podjęliśmy decyzję, że rezygnujemy z jedzenia, objadamy się, programów dojrzeć nie umiemy aby odpuścić, więc lepiej jak zostaniemy tu bez jedzenia. Hotel zaproponował nam pobyt bez jedzenia za 100 lari (185 zł/2 osoby)
Ok.
Zaczęliśmy równoważyć umysły, prosząc je aby nie krzywdziły ciała, uznając jedzenie jako swoją rozrywkę. Zostały jeszcze 4 posiłki i ……………
Przyjechała kursokonferencja z 10-ciu sałatek zrobiło się 16-18 ( robione pod nas, praktycznie bez tłuszczu, nabiału, wyśmienite) , z jednych warzyw na ciepło dwa, z serwowanego raz na czas ciasta – teraz 4 rodzaje na jeden posiłek. Istne szaleństwo.
Pojawiły się nawet sosy orzechowe – typowe dla gruzińskiej kuchni. Jak sałatka marchewkowa w sosie orzechowym czy kalafior na ciepło w orzechach.
Wariactwo od którego nie byliśmy wolni.
Wariactwo które zaniżało naszą wibrację, ale gdzieś nie pozwoliło przestać jeść.
Oczywiście można było wojskowo rozkazać – nie idę, nie jem, ale to nie nasza droga na ten moment.
Wybieramy drogę, że coś odpada od nas samo i nie musimy tęsknić za tym, że czegoś nie możemy jeść, tylko po prostu nie jest to już na naszej drodze.
Znamy to z mięsa, teraz praktycznie w 99% odszedł nabiał.
Więc obserwowaliśmy siebie i to co dzieje się wokół jedzenia i praktycznie w ostatni posiłek doszliśmy do setna sprawy – to:
nawyk jedzenia.
A energia jedzenia krążąca po okrągłej stołówce nakręcała ten program. Okrągłe wnętrza mają to do siebie że nie blokują energii, tylko energia swobodnie krąży, a my nie będąc wolni od nawyku jedzenia, popadliśmy w jego niewolę.
Dziękujemy tej cudownej stołówce za pokazanie tego programu.
Świadomie ciężko byłoby mi go zauważyć, gdyż nigdy nie miałam przymusu jedzenia.
A tutaj nawyk, jak nawyk, coś nad czym rzadko się zastanawiamy.
Nawyki są najtrudniejsze do zauważania bo po prostu są. A nawyk jedzenia, jest kultywowany przez wieki. Już nie chodzi o mikro, makroelementy, o to że umrę jak nie będę jeść. Chodzi o zwykły mechaniczny nawyk jedzenia.
Nawyk, któremu większość ludzi poddaje się 3 razy dziennie, ciesząc się z tego że jest duży wybór i można się tak objeść, żeby być takim bardzo ciężkim,
Obżartym
bez zastanawiania się o przyczyny zdrowotne tego zjawiska.
Zauważyliśmy mechanizm, teraz przyjdzie czas na obserwację go w życiu. Ile jest nawyku jedzenia, a ile faktycznej potrzeby.
Nawyk jedzenia na stołówce wyhamowywaliśmy cały jeden dzień, myśląc o jedzeniu i go szukając.
Najbardziej fantastyczne było to, że objadając się na stołówce, potem zjadaliśmy wielkie ilości mandarynek w pokoju (sezon mandarynkowy w pełni).
Szukając po nich orzeźwienia, lekkości. Co oczywiście następowało tylko smakowo, bo żołądek, jelita napełniały się coraz to większą ilością pożywienia.
Potem jednak im bardziej wyhamowywaliśmy jedzenie, tym jedliśmy mniej w ogóle – również mandarynek. Po prostu nie potrzebowaliśmy tyle orzeźwienia.
Często zauważamy, że zjedzenie jednego pokarmu nakręca zjedzenie innego.
Zachęcam do obserwacji własnych
Moje są takie
Po tłuszczu, że mi się napić czegoś ciepłego
Po soli chce mi się pić (gdy nie używam soli nie muszę pić, choć zawsze mi się wydawało, że jestem uzależniona od picia)
Po gotowanym warzywie odświeżyć się świeżym, surowym
Po słodki pokarmie chce się kiszonki
I tak wkoło bez końca………………………………………..
Uwalniam się od nawyku jedzenia pożywienia materialnego
Pozwalam sobie na odrzucenie tego nawyku.
Pozwalam sobie nie działać pod wpływem nawyków.
Pozwalam aby każdy mój krok w życiu był całkowicie świadomą decyzją, szczególnie w sprawach wyboru jedzenia.
Dziękujemy tej przestrzeni za tę lekcje, gdy pisałam te słowa, przedostatniego dnia naszego pobytu właśnie wysypała się z busików kolejna kursokonferencja.
Może wykupimy jedzenie, prawie mamy 3 posiłki do czasu gdy chcemy odjechać, będzie najwyższych lotów – zażartował Bartek
Nie, nie, nie – odpowiedziałam stanowczo
Myślę, że jeszcze nie czas testować uwolnienie się od nawyku jedzenia, szczególnie w tym okrągłym wnętrzu, trzeba go teraz ugruntować, a za jakiś czas czemu nie przyjrzeć mu się znowu.
Od 25 grudnia do 6 stycznia jest wysoki sezon noworoczny, ale potem ceny znów robią się niskie, więc któż to wie. Może znów zawitamy do wód radonowych i wtedy……
Wszechświat nas prowadzi, a my idziemy wskazanymi przez niego drogami
Tskaltubo w cieniu Stalina – wojenne sanatorium radzieckich oficerów
Tskaltubo w cieniu Stalina – wojenne sanatorium radzieckich oficerów 7-16 grudnia 2014
I tak „nieświadomie” zakwaterowaliśmy się w sanatorium wojennym dla oficerów Armii Radzieckiej. Zbudowane ponoć z rozkazu Stalina w 1947 roku, gdzie sam przebywał często, gdyż bardzo lubił radonowe wody Tskaltubo.
I tak nie tylko zostaliśmy poprowadzeni do wód, zniszczonego i odbudowującego się z potężną siłą kurortu ale i do jednostki z jednej strony wielkiego wodza, z drugiej zbrodniarza. Ciekawa lekcja.
A samo sanatorium składa się z trzech budynków hotelowych na 350 osób i potężnego okrągłego budynku, gdzie znajduje się stołówka, sala koncertowa z przepiękną oryginalną, starą lampą kryształową swarowskiego, położonych na terenie 16 hektarowego parku, z fontannami i obsadzony subtropikalną roślinnością. Wielopoziomowy ogród urzeka nas swoją zielenią palm , fikusów beniamina, kwitnącymi jukami, cedrami, cisami, ostrokrzewami, dracenami oraz nieśplikami japońskimi. I to właśnie one dają klimat wiosny swoim zapachem, brzękiem pszczół migotaniem skrzydeł motyli (co ciekawe owoce będą dojrzałe na wiosnę – rosną zatem przez zimę!). Po półtoramiesięcznej białej zimie z mrozem nieraz i – 15 st. jesteśmy zauroczeni, sycimy się zapachem jak posiłkiem z talerza.
http://tskaltuboresort.ge/index.php?page=1261&lang=eng
Wszystko już wygląda przyzwoicie, jednak jeszcze wymaga sporego remontu, a co za tym idzie sporych środków.
Latem pracują wszystkie 3 budynki teraz tylko ten najbardziej reprezentacyjny, nie pracują fontanny (a szkoda – zima).
Park naprawdę urzeka, szczególnie nas, gdyż ostatnie 3 miesiące praktycznie spędziliśmy albo w wygryzionej przez krowy i owce ziemi, albo w śniegu.
Koloryt, kolory zapraszają nas do wspólnego bycia.
Przy samej stołówce posadzone są nieśpliki japońskie, które jako pierwsze zaprosiły nas tutaj na dłużej, urzekając swoim słodkim zapachem. Gdy wchodziliśmy w ich przestrzeń wchodziliśmy w zapachowe królestwo. Królestwo w którym pszczoły zbierają pyłek, a motele przysiadują na listkach. Jeszcze niedawno cieszyliśmy się zimą, a teraz wszechświat daje nam możliwość cieszenia się wiosną.
Wiosną, w której wszystko wzrasta, zostańcie więc i wzrastajcie
Zdawało się słyszeć głosy przestrzeni, tym bardziej, że okolica też wzrasta. Wszystko rośnie w piękno, siłę.
I tak daliśmy się „skusić” i zostaliśmy na ponad tydzień, z czasem rezygnując z posiłków (o tym inny post) i poddając się zabiegom w radonowej wodzie.
Koło stołówki w starym barze (który ponoć na samym początku służył jako gabinet Stalina) małe muzeum rzeczy z sowieckich czasów sanatorium. Nikt nie stara się tego zakopać, wyprzeć i zniszczyć.
Chyba najgorszą rzeczą jest wyparcie tego co było.
Tak było, tak jest…… Myślę, że świat byłby mniej skomplikowany niezależnie czy na wschodzie czy na zachodzie, gdyby ludzie szanowali prawdę o tym co było, przyglądając się jej, a jeżeli powoduje emocje – patrząc gdzie i na jakim podłożu.
Pamięć o starym tutaj zostaje, ale nowe wzrasta w sposób odpowiedni do dzisiejszych czasów.
Mieszkanie w energii Stalina wyzwoliło w nas programy lęku przed siłą. Wypłynęły programy że jak nabierzemy siły , to będziemy nią krzywdzić innych (więc lepiej nie wzrastać – niezła blokada). To pozwoliło się też przyjrzeć osobie wielkiego dyktatora.
Dyktatora, który postępował troszkę inaczej niż inni światowi dyktatorzy w historii, gdyż chyba nie szukał ideologii do swoich czynów, wybijał niewygodnych, a przede wszystkim inteligencję.
I to spowodowało, że jest bardziej nieznienawidzony niż inni.
Zaczęło nas zastanawiać, że gdy Anglicy, Francuzi, Hiszpanie zabijali „dzikich” narzucając im swoje prawa i praktycznie wyrzucając ze swoich ziem – nikt nie protestował – bo miało to swoje uzasadnienie ekonomiczne. W Ameryce Południowej tamtejsze ludy praktycznie nie zachowały swojego języka.
Potęgi tych krajów zbudowane były i jeszcze są na kościach tamtych istnień. Ale na „dzikich” ludziach jest to dozwolone!!!!
Gdyby Stalin wybił chłopów feudalnych, nawet w większej ilości – dając ich Panom korzyści. Na pewno nie byłby tak źle postrzegany.
Bo właśnie „inteligencja” tworzy historię i historia jest tworzona na ich użytek. Nie wierze w jej prawdę.
Niektórzy zarzucą nam postawę prorosyjską, bo nie zionę emocjami na Stalina i nie staję w zachwycie przed zachodem.
Właśnie emocjami???
Polityka to emocje i tym co tworzą historię najbardziej zależy aby ludzie nie myśleli, tylko byli pod wpływem emocji, walki, zemsty, odwetu. Mieli jakiegoś wroga, bo wtedy nie zobaczą co oni robią, są skupieni na walce, pokonanym i wrogu.
Wtedy są najprostsi do manipulowania.
Sami musimy się zastanowić czy chcemy walczyć, zionąć emocjami na tych co zrobili tyle zła.
To tylko nasze emocje, ale z tych emocji kreujemy i tworzymy nowy świat.
Czy potem chcemy w nim żyć?
Patrząc na to energetycznie, wierząc w prawo przyciągania można powiedzieć, że chłopi mieli już dość ucisku przez Panów (oni mogli bezkarnie ich zabijać) i pojawiła się postać, która wytłukła rasę panów, zrobiła to o czym marzyli.(część z nich też zginęła, ale oni normalnie ginęli, więc …… Dając im potem możliwość korzystania z takich dóbr jakie mieli ich ciemiężyciele – czy to potrafili to już inna bajka).
Zastawia mnie jeszcze jedna rzecz negowana przez potomków dawnej inteligencji.
Dlaczego jeżeli Państwo tworzy coś teoretycznie dla ludzi, dając im to do korzystania – to jest to propaganda i źle wydawane pieniądze, a jeżeli Państwo daje ulgi podatkowe biznesmenowi do stworzenia tego samego, czyli np. ten biznesmen dostaje dotacje z Unii na taki cel to jest ok???
Jest właściciel prywatny i on stawia tam warunki.
Właśnie, rodziło się wiele pytań! A może otwierały się oczy na całą propagandę wschodu (była przejaskrawiona od zawsze, więc jest znana dobrze), i zachodu, która powoli, subtelnie, robiła, zmieniała mózgi inteligencji.
Świat walki, manipulacji i znowu kolejna lekcja.
Pamiętam jak niedawno kolega, pracownik koncernu gdy powiedziałam, że firmy produkują dziadostwo, rzeczy niepełnowartościowe, specjalnie 10% jest dziadostwa (kupiłam coś co okazało się bublem), a wiem, że większość firm zakłada sporą awaryjność swoich produktów.
– stwierdził z emocjami:
Oni wcale nie produkują dziadostwa, taka produkcja jest po prostu dla nich opłacalna!!!
Pozostawię to bez komentarza
Czy chcemy w tym świecie być??? W nim uczestniczyć???.
Po zobaczeniu walki w Nagornym Karabachu, teraz zobaczyliśmy ją w pełnej krasie znowu, przy polityce. Kiedy wielu „spokojnych” ludzi, może mieć emocje do dyktatorów. Na to jest ogólne pozwolenie. Z tym można się obnosić – społecznie akceptowane emocje.
Tutaj zobaczyliśmy działanie pod wpływem emocji.
I chcemy z tego zrezygnować – po Karwaczar – z energii wojny,
po Stalinie – z działania pod wpływem emocji.
Oglądnęliśmy zachodnioeuropejski film o Stalinie.
Który jasno pokazał, że działał głównie pod wpływem emocji, które dominowały w jego życiu (a wyglądał na spokojnego). Niszczył tych którzy zależni mu za skórę, kościół który znał dobrze, przeciwników. Usuwał tych, którzy stali na drodze jego wizji. Dbał o to, aby swoją wizję wcielić w życie. Bez subtelności, bez manipulacji, prosto po trupach,
Nie dbał za bardzo o swoje interesy materialne ani osobiste (w czym jest przeciwwagą do polityków zachodnich), lubił proste rozrywki jak ognisko w lesie i pieczenie mięsa z grupą najbliższych.
Działał szybko i bez skrupułów.
Był świetnie wykształcony ezoterycznie (skazywał za myśli przeciwne Stalinowi i systemowi – przestępstwa na poziomie myśli!), umiał pracować z energią, miał wysoką świadomość, radził się u wizjonerów, uduchowionych. Jednak brak pracy z emocjami spowodował, że całą swoją wiedzę zaprzęgnął do niewielu pozytywnych działań , a głównie negatywnych. Zresztą Hitler również był świetnym ezoterykiem.
Jeden w świecie wschodu, drugi zachodu,
W sumie to chyba dobrze, że żyli w tych samych czasach.
Świat wschodu jest równowagą, dla świata zachodu. Polska trochę pośrodku szukając balansu. Może dlatego urodziłam się w tym kraju, aby z obu systemów brać to co najlepsze i być łącznikiem tych światów???
A może znaleźć swój własny ????
A może tworzyć ?
Dziś na basenie odkryliśmy, że w propagandzie wschodu było dużo radości, piękna. Pokazywano ludziom młodość, radość, piękno, i siłę.
Pozwalam sobie iść drogą radości, piękna niezależnie co myślą o tym inni.
Właśnie rozpisałam się. Bo to miejsce przepuściło przez nas wiele energii, pokazało wiele mechanizmów. W tym poście ujęliśmy ich niewielką część. Na pewno dzięki niemu będziemy silniejsi i pozwolimy sobie na własną siłę z którą będziemy działać z miłością dla siebie i innych.
Odpuszczam działanie z energią walki, emocji, odwetu………
Idę swoją drogą z podniesioną głową, uśmiechem na ustach, radością w sercu i świadomością swojej wewnętrznej siły wolnej od walki, odwetu i emocji.
O Tskaltubo zapraszamy na kolejne posty