PROGRAMY UMYSŁU
now browsing by category
Spektakl trwa. W kierunku śpiewających piasków Gobi
W kierunku śpiewających piasków Gobi 7 sierpnia 2015
Ruszyliśmy w kierunku nowego, a może już znanego. Bo przecież już od paru dni oswajamy się z Gobi. Droga ku śpiewającym piaskom (odwiedzana najbardziej zaraz po klifach flamingowych) jest mocno turystyczna, ale zagłębiająca się bardziej w pustynię.
Po cudownej odsłonie Gobi z poprzednich dni, byliśmy ciekawi jej kolejnych odsłon.
Dalanzador położony jest przy górskim masywie (2800 m.n.p.m) – rodziła się ciekawość co jest za nim. Do śpiewających piasków to ok. 180 km.
Za nim pokazał się kolejny masyw i tak jechaliśmy między dwoma łańcuchami górskimi.
Najpierw przejechaliśmy przez góry do miasteczka Bayandalay, by z niego drogą między masywami podążyć wzdłuż pustyni.
Czy pustynia jest zielona?
Zadawałam takie pytania patrząc może z lekkim rozczarowaniem przez okno….
Pustynia zawsze kojarzyła mi się piaskiem, kamieniami, a tutaj zieleń, jurty i stada.
Jechaliśmy praktycznie sami jednocząc się z miejscami. Energia jakże inna niż dotychczas na pustyni czy stepie, bardziej zamknięta, a może dzięki temu bardziej przyjazna (latem jest tutaj ponad 40 stopni, zimą również, ale minus).
Temperatura stabilnie oscylowała koło 40 stopni w cieniu. Gdyby wcześniej ktoś mi powiedział, że zdecyduję się na wizytę na Gobi w środku lata – wyśmiałabym go, jednak od pierwszych dni pobytu przychodziły zaproszenia, a gdy z dalej z lęków odmawiałam – zaczęły przychodzić monity (mechanik, lama) ………
Z odwagą idę za swoimi przewodnikami, po swojej drodze życia
I właśnie tak znaleźliśmy się tutaj.
Jechaliśmy zieloną doliną między dwoma masywami, gdy nagle zaczęły się pojawiać kopki piasku, przechodzące w wysokie wydmy. Wyglądało to przepięknie.
Do tego zachód słońca spotęgował faktury i kolory złotego piasku.
Najpierw zachód – potem wschód, do tego niebo z milionami gwiazd i pierwsze w Mongolii ognisko.
Trochę zmęczeni od upału, byliśmy urzeczeni tym co się dzieje, a może przeniesieni do innego wymiaru?
Ten wymiar ma inny język, którego na razie nie znam fizycznie – tylko go czuję, dlatego popatrzcie na zdjęcia. Niech każdy znajdzie tam swój inny wymiar siebie.
Spektakl trwa opis Bartka może odda trochę magii Gobi
Magiczne chwile na pustyni Gobi.
Spektakl – to określenie które jest najbardziej adekwatne do zobrazowania naswego popołudnia, wieczoru i nocy. Jechaliśmy szeroką na 50 kilometrów doliną, od około 80 kilometrów nie spotkaliśmy rzadnych aut.
Pojawiły się diuny z żółciutkim piaskiem, pięknie wpisane na tle czarnych gór. Gdzieniegdzie jeszcze zielone krzewinki i trawy dawały możliwość egzystencji w tej dolinie wielbłądom i kaszmirkom. Po przejechaniu kolejnych kilometrów kamienisto-piaszczystą szutrówką – niespodzianka – w oddali widzimy dwie młode gazele, ostro odcinajaсe się na tle nieba. Jeszcze chwilka i już śmigają z szybkością dzikiej antlopy.
Słońce ukryte za chmurką, teraz zaczyna swoim pomarańczowym światłem oświetlać szczyty diun. Delikatne róże wchodzą w kontrast z głębią cienia. Wszystko nabiera plastyczności, trójwymiarowości. Jeszcze długo po schowaniu się tarczy słońca, chmury nad horyzontem są w kolorze kwistej czerwieni.
Dzień odchodzi – spektakl trwa. Już gwiazdy wypełniają nieboskłon. Wszystko w atmosferze kompletnej ciszy, a po rozpaleniu ogniska – w lekkim trzeszczeniu palącego się drewna. Ognisko małe, bo drewno przywiezione jeszcze z Rosji na dachu auta – nie przeszkadza zagłębić się w przestrzeni wszechświata. Mleczna droga jest naprawdę mleczna, takich miliardów gwiazd nie widzieliśmy jeszcze tak wyraźnie. Po prostu dziura w odległe galaktyki. Przychodzą refleksje nad niewiarygodną butą ludzi, którzy twierdzą ze stanowczością – że życie jest tylko na planecie Ziemi. Może nigdy nie spoglądali w naprawdę rozgwieżdżone niebo.
Spektakl trwa. Dołączają nowi aktorzy, pierwsze spadające gwiazdki, ciągnące za sobą warkocze ognia, jeszcze widoczne chwilkę po wypaleniu samej gwiazdy. Potem szybko przelatujące sztuczne satelity komunikacyjne, a może wojskowe. Wszystko wskazuje na to że senny odpoczynek po upalny dniu nie zostanie zrealizowany, ale na scenę włącza się główny bohater spektaklu – księżyc. W tych ciemnościach jego światło jest niezwykle mocne, rozlewa się po okolicy ukazując góry i doliny, krzewy i kamienie z taką siłą że można by to porównać z grudniowym bezśnieżnym polskim dniem.
Gwiazdy zalał potok światła, układamy się do snu – krótkiego zresztą, bo przerwanego wschodem słońca – spektakl trwa – tym razem w miękkim świetle poranka. I znowu lekkie linie dziunek nabierają kształtów i kolorów……
.jpg)
Pustynne miasteczko na końcu asfaltu
W objęciach pustynnego miasta na końcu asfaltu 5-7 sierpnia 2015
W drodze do Dalanzador mijaliśmy po drodze kilka ogrodzonych pól uprawnych. Są tutaj wydajne studnie i można uprawiać warzywa.
Już w Bulgan świeże, tutejsze warzywa zrobiły nam dużo radości. Takie nowalijki….
Gdy podjechaliśmy bliżej miasteczka oczom naszym ukazały się migocące w wietrze bloki.
Czy to możliwe? Bloki na pustyni – zaczęliśmy się śmiać i wjechaliśmy do miasteczka jednego z najbardziej rolniczych w Mongolii.
Od razu powitał nas targ z miejscowymi specjałami jak marchewka, ziemniaczki, kapustka, ogórki, cebulka, pomidory, do tego solona dzika cebulka.
Wszystko opisane, że mongolskie.
Jest niesamowita różnica jak na razie w ich smaku w stosunku do europejskich. Te mają 100% smaku w smaku, nie są delikatne, są treściwe.
Natka cebulki lekko twardawa, po prostu rosła dość długo, a nie szybko została podpędzona nawozami. Z radością znów kupuje kapustkę do kiszenia, marchewkę , pomidory, maleńkie tutejsze jabłuszka (w cenie 12 zł za kilogram). Warzywa tutaj to luksus, jednak Mongołowie tak samo cieszą się nimi jak my.
Jeżeli ktoś narzeka na brak warzyw w Polsce – zapraszam na jakiś czas tutaj – uczy to niesamowitej pokory i cieszenia się każdym drobiazgiem. Radowania każdym prostym smakiem.
Rodzi się pytanie co lepsze grodzić ziemie, kopać ją, czy zabijać zwierzęta i tak jak tutaj mieć otwarte przestrzenie łąk.
Chyba są to pytania bez odpowiedzi obiektywnej.
Dla mnie zabijanie jest zabijaniem – nieważne czy zwierzęcia czy człowieka, jednak szanuję inny punkt widzenia.
A tutaj artykuł zwierzeta są do kochania znanego psychologa.
http://chooselife.pl/2012/07/21/zwierzeta-sa-do-kochania-nie-do-jedzenia-mowi-wojciech-eichelberger/
Każdy tutaj musi sam odpowiedzieć sobie na pytanie, co dla niego lepsze, bo wmówione nam przez wieki lęki, ze brak mięsa może doprowadzić do chorób, może spowodować te choroby. Więc nawet wielkich miłośników zwierząt namawiam do zagłębienia się w swoje przekonania na temat mięsa i powolne odrzucanie go w diecie.
Fanatyzm nie prowadzi nigdzie, może co najwyżej zniszczyć zdrowie, czy życie.
Nasz pobyt w miasteczku miał również dwa zadania:
po pierwsze wymienienia gumy na wahaczu, która się zużyła od ciągłej jazdy po tarce – co się udało. Za 25 000 (50 zł.) Mechanik uczciwy – podejrzewam, że wreszcie skasował nas jak swoich.
Drugi powód to danie wpisów na bloga, mieliśmy dużo zaległości. I to też wszechświat pomógł nam zrobić. Aż 9 wpisów zostało umieszczonych na blogu, gdyż znaleźliśmy cudowne miejsce na wzgórzu nad miasteczkiem z zasięgiem internetowym – gdzie spędziliśmy aż 2 noce. Ciesząc się internetem, w nocy przychodziły do nas konie – jako symbol – ucząc nas bycia całym tu i teraz, ukierunkowania na to energii i zgody na jego prowadzenie.
Energia którą wysyłasz może popłynąć we właściwym kierunku dopiero wtedy gdy będziesz we współbrzmieniu sam ze sobą. Ja siedzę za kierownicą swojego życia, i teraz przechodzę szkolenie jak kierować swoim pojazdem bezpiecznie, jak umieć błyskawicznie reagować na różne sytuacje, które mogą niespodziewanie pojawić się na drodze.
W Twoim życiu pojawią się nowe zdarzenia, które pozwolą Ci wzrastać.
Podejmij wyzwania
Ufam niezbicie boskiemu prowadzeniu. Wszystko służy mojemu dobru. Podążam za moim przeznaczeniem
(O koniu z książki Zwierzęta mocy J. Ruland)
I podążyliśmy w głąb pustyni Gobi doświadczać nowego.
Flamingowe klify
Flamingowe klify 5 sierpnia 2015
Framingowe klify zapraszały nas już wczoraj, gdy wjechaliśmy na drogę w stronę miasteczka Bulgan.
Wtedy zapraszały nas prosto na zachód słońca, z kilkudziesięciu kilometrów wdzięcząc się pomarańczowo-czerwonym kolorem.
Czemu nie odpowiedzieliśmy na zaproszenie???
Chyba nie chcieliśmy po tylu dniach w stepie, zjeżdżać do miasta połączonego asfaltem ze stolicą, głównego centrum turystycznego Gobi – asfalt, lotnisko, a z drugiej strony musieliśmy wymienić gumę wahacza, która dawała nam już jakiś czas znać głosem.
Bartek chciał zaliczyć jakąś krótką wizytę na Gobi i potem jechać do Ulan-bator – zrobić wymianę u naszego mechanika, a ja czułam, że należy jechać do miasteczka przy pustyni.
I tak troszkę na rozdrożu, pojechaliśmy najpierw do wioseczki Bulgan, gdzie zetknęliśmy się z tutejszymi uprawami ziemniaczków, marchewki, kapusty, ogórków – cieszyliśmy się nimi jak na wczesną wiosnę pierwszą pokrzywą.
Nie wiecie ile radości mogą zrobić takie świeże warzywa, nawet w tak ograniczonym zakresie.
Zresztą popatrzcie – taki zestaw kosztował 7 zł.
I kolejny zachód słońca na stepie, bo jadąc na południe przejechaliśmy przez pustynię, by znów znaleźć się na stepie.
Przestrzeń już nie otacza całkiem dookoła, gdyż od południa pojawił się wysoki masyw górski (2800 m.n.p.m), który odgranicza nas od kolejnej odsłony pustyni. Choć sami jesteśmy na ok. 1500 m.n.p.m..
Aby ustalić nowy kierunek jazdy, wpadłam na pomysł kręcenia Bartka w kółko z zamkniętymi oczami. Wybór kierunku jazdy , potwierdził moje prowadzenie, czas jechać do miasteczka Dalanzadgae. Przecież to co mamy zrobić z samochodem to drobiazg, a takim miasteczku na pewno będzie wielu mechaników.
A flamigowe klify były praktycznie po drodze do miasteczka.
Od razu zapraszały nas swoim pięknym światłem, wskazując półkę po drugiej stronie turystycznej zony. Tutaj sami będziecie mogli się nam przyglądać. Patrzyliśmy na praktyczne wyrwę w zboczu, usypaną z czerwonego piaskowca tworzącego różne formy, po których jasno było widać, że duchy w tej dolinie są silne i należy po niej się poruszać z dużą uważnością.
Bawię się skakaniem pozornie nad klifami, gdzieś chcę być ponad nimi, zostawić to co stare i pójść w nieznane….
Uwalniam się od lęku przed nieznanym
Z odwagą i radością idę w nieznane
Odrywając się od ziemi, a potem na nią powracając
Bartek zaproponował zjazd w dół klifu. Poczułam lekki opór, tak jakby duchy chciały tam spokój, i nie chciały kolejnego turysty.
Zjechaliśmy w dół powoli – napięcie zaczęło mijać – przestrzeń się otwierać.
Kolor grał z formą, bawiąc się tym co nie trwałe.
Wszystko jest nie trwałe, nie ma stabilności w żadnej dziedzinie życia, brak stabilności to rozwój – pamiętaj o tym – brzęczało w mojej głowie.
Uwalniam się od gonienia za stabilnością
Pozwalam sobie płynąć w rozwoju
Świat nam wmawia, że ma być pewnie i stabilnie, jednak czy to natura wszechświata????
Chcemy wszystko kontrolować i …………..
Piękne formy usypane z piaskowca, który szybko może zmienić te formy na inne.
Pięknie, jednak energia dziwna, może obrażona za to, że wczoraj mimo silnego prowadzenia pojechaliśmy gdzie indziej, a nie na zachód słońca, a może tutaj po prostu tak jest.
Znaleziono w tym miejscu jajka dinozaurów. Niesamowita musiała być energia tego zwierzęcia, które je zniósł, i tego co był w środku – że przetrwało tyle wieków.
Trwałe w nietrwałości, a może nietrwałe w trwałości.
I tak pożegnaliśmy te cuda natury, które powoli, powoli nabierały zaufania, a co za tym idzie otwartości.
I pojechaliśmy w kierunku Dalanzador
W zachwycie przez pustynię
Przez pustynię 4 sierpnia 2015
Mongolia niesamowicie nas gości, każdy doba składa się z kilku czy kilkunastu dni . Każdy jest fascynujący, i tym co dzieje się na zewnątrz i tym co w środku nas, że można byłoby pisać o nim przez kilka dni.
Dziś najpierw jechaliśmy spod klasztoru Ongi do miasteczka Mandal-Owoo w dużej części świetną drogą szutrową – można było jechać 80km/h wśród stepu (stówką pewnie też), a może już rozłożystej półpustyni, co prawda pozostawiając za sobą wzbijające się wysoko na kilkadziesiąt metrów tumany pyłu.
Potem skierowaliśmy się na Bulgan drogą bardzo główną, ale jak to w zwyczaju takich dróg bywa bardzo zatarkowaną.
Jednak to co było po drodze przechodziło nasze pustynne wyobrażenia.
Wiał wiatr i gdzieś w oddali powietrze falowało pokazując nieostre formy. Czy to rzeczywiste, czy może już fatamorgana, zastanawialiśmy się.
Pustynia zmieniała się co chwilę, raz były to maleńkie piaszczyste wydmy na czarnej pustyni, obrośnięte zielenią, czasem pustynia była tylko czarna, czasem tylko złota.
Gdzieś na horyzoncie migotały góry, mówiąc dzień dobry .
Takie spotkanie czerni, złota i zieleni…. podświadomości, nadświadomości i świadomości w jednym czasie i momencie.
A nad tym wszystkim czuwające niebo z białymi chmurkami, które niczym kołderką otulały przestrzeń, która była taka piękna i radosna, że i my również cieszyliśmy się każdym przejawem jej piękna, przyglądając jej formom, kolorom, energiom, ciesząc się chłodnawym nie wiedząc skąd wiatrem i przyjazną jeszcze temperaturą ok 35 stopni w cieniu.
Czasami na horyzoncie były góry, czasami nie kończące się przestrzeń ……
Raz jechaliśmy dołem i patrzyliśmy w górę, innym razem wspięliśmy się na pagórek i przyglądaliśmy jej pięknu z góry.
Niesamowite spotkanie człowieka i boskiego dzieła tak piękne w swojej prostocie.
Wszystko było na swoim miejscu i czasie, aby i Bóg i człowiek (słoneczna pogoda, chmury, wiatr i temperatura przyjazna) mógł mieć z tego spotkania dużą korzyść.
Słowa nie opiszą tego spotkania, może troszkę oddają zdjęcia, jednak to najważniejsze jest w przestrzeni między słowami, obrazami, tym co jest i nie jest, tym co zostanie w naszym sercu i pomoże nam wzrastać dalej.
Dziękując za to cudowne spotkanie zjechaliśmy do Bulgan, miasteczka koło którego znajdują się źródła wody i dzięki temu ludzie uprawiają warzywa. W sklepach sprzedają je w pakiecikach troszkę ziemniaków, marchewka, rzepa, cebulka, ogórek (cena 3500 – 7zł) – cieszyliśmy się jak dzieci z tych nowalijek na początku sierpnia.
Taki urok Mongolii, jednak wybaczamy jej to. Uczy nas braku przywiązania do konkretnego jedzenia, czy nawet jedzenia. Jest to cieszymy się i jemy, nie ma – nie jemy. Szczególnie jestem pełna podziwu do Bartka, który jeszcze niedawno wpadał w emocje, gdy nie miał jabłka, pomarańczy, czy jeszcze wcześniej – chleba, teraz ze spokojem patrzy na to co może zjeść – z tego co oferuje mu przestrzeń.
Uwalniam się od przymusu jedzenia konkretnych produktów, czy jedzenia w ogóle
Jem wtedy kiedy chcę i cieszę się tym
Kolejny dzień zakończył pełen kolorytu zachód słońca. Na wzgórzu nad miasteczkiem z widokiem (360 stopni wokół) na przestrzeń, na góry, na pojedyncze światełka miasteczka, na księżyc – ułożyliśmy się do snu.
W ruinach swojej wielkości klasztor Ongi
Ongiin Khiid 3 sierpień 2015
Step czasami się kończył i tak właśnie było w Ongiin Khiid, położonym w przepięknych górach, 18 km od Sayhan Ovoo.
Jakie było nasze zdziwienie gdy zobaczyliśmy przy drodze duże zielone drzewa, patrzyliśmy na nie nie jak urzeczeni, jakbyśmy znaleźli się w jakimś bardzo egzotycznym miejscu. Niektóre już stare, może i pamiętające okres świetności tego miejsca.
Jak to musiało wyglądać gdy tu było 30 datzanów, 4 uniwersytety i żyło 1000 mnichów, kolorowe budynki, pomarańczowe szaty, zieleń drzew, a w dole rzeka. Taki raj duchowy, co się stało, że założony w 1760 r. klasztor w 1939 został zniszczony przez komunistów? 200 mnichów zabitych, a reszta wcielona do komunistycznej armii!
Czyżby to miejsce świeciło za mocno?
A może za bardzo agresywnie, wymuszająco wielkie….???
Któż tak naprawdę zna prawdę???
W każdym razie jakieś energia konfliktowa musiała się rozładować, takie rzeczy to jak burze, które mieszają dwa różne fronty.
My poczuliśmy się jakoś dziwnie, na początku zrzuciliśmy to na karb zony turystycznej. Bo tutaj jak i w wielu dopiero raczkujących turystycznie miejscach jest bardzo dużo napięcia. Tutaj jednak przyjeżdża już sporo turystów i nie nie było takiego silnego napięcia.
Weszliśmy na teren klasztoru, a może bardziej ruin po nim i do jedynego odnowionego datzanu (3 mnichów powróciło tutaj i zaczyna wracać życie duchowe, fakt odnowiony jest tylko jeden datzan, obok 2 potężne hotele jurtowe – jeden bardzo luksusowy, wszechświat pokazał nam też zmianę wpływów dzisiejszego świata – Niemcy, Francuzi spali w tańszym, a Chińczycy, Koreańczycy w luksusowym).
Uwalniam się od przywiązania do postrzegania świata, widzę go taki jaki jest
A datzan ładniusi, skromniusi, jakiś troszkę zamknięty, obrażony.
Siedliśmy pomedytować, bo na szczęście już wyszła grupa Francuzów, a w pobliżu byli Niemcy – więc dziewczyna go nie zamykała ( jest otwierany tylko dla grup).
Poczuliśmy się dziwnie, Bartka rozbolała głowa (wielka rzadkość) , a ja zrobiłam się cała napięta.
Wyszliśmy na wielkie ruiny wielkiej wiary, spacerując po nich zaraz zaczęliśmy ustawiać całą sytuację:
Ja złapałam energię wielkości, bycie wielkim, robić wielkie rzeczy.
Uwalniam się od przymusu bycia kimś wielkim i robienia wielkich rzeczy
Pozwalam robić to gdzie prowadzi mnie serce.
Tak od dziecka słyszałam ocenianie względem siebie, nikt się pytał co sprawia mi radość, co tak naprawdę chciałabym robić – tylko pokazywano mi świat który szanują inni.
Lubiłam podróżować, jeździłam palcem po mapie, jednak jak z tego żyć – aby inni to szanowali.
Wszystko kręciło się wobec tego, aby być wielkim.
Rób to, nie rób tego.
Dlatego może skończyłam prawo i wydawało mi się, że to da wielkość.
Wielkość czego? Swojego nieszczęścia….????
Praca w urzędzie , stanowisko, inni „szanowali” mnie za to jakie miałam stanowisko, co osiągnęłam .
Wyrzucam program, że inni szanują mnie tylko za moje osiągnięcia
Pozwalam aby inni szanowali mnie za to, że jestem
Tak system kar i nagród. Ego puchnie, bo dostaje cukierka – jest lepsze od innych, inni są mniej wartościowi ……….
Wielkość, wielkość ………….
W duchowości to samo – jestem wielka, mam dobry kontakt z duchami, wszechświat mnie prowadzi – inni są głupcy nie chcą słuchać wszechświata……
Inni mnie nie rozumieją bo za bardzo świecę, niszczą mnie za to……
Ja tworzę coś fajnego, inni tworzą syf
Egojazda, a może duchowa ego zabawa.
Tak jak może tutaj ….
Uwalniam się od wywyższania się ponad innych , uwalniam się od mojej pychy
Uwalniam się od gloryfikowania moich talentów
W każdym widzę jego talenty i pozwalam mu je rozwijać
Bartek bał się, że jak będzie za bardzo świecił – to go zabiją, lub wtedy będzie przejmował władzę w tym ośrodku.
Uwalniam się od lęku za moje światło.
Pozwalam sobie świecić.
Również Bartkowi wychodził program, że jak byłby bardzo bogaty to będzie gardził ludźmi.
Uwalniam się od przekonania, że jak mam pieniądze, bogactwo i władzę – to gardzę ludźmi
Bez względu na stan posiadania dóbr materialnych szanuję ludzi.
Bardzo ładnie szacunek do swojego kierowcy, mechaników – pokazał nam uczeń lamy
I tak przyglądaliśmy się swojej wielkości, lękom, pieniądzom – energie pojawiały się i odpływały. Najpierw gdy weszliśmy na teren ruin było pochmurno, gdy wyszliśmy nagle zaświeciło słońce, tak jakby te programy które ustawialiśmy zostały rozświetlone.
Wróciliśmy zrobić zdjęcia, nie było nikogo – tylko my.
Jedna z ruinek położona w wąwozie zaczęła do mnie gadać, co to miejsce potrzebuje? Zaczęłam się zastanawiać ….
Skupiliśmy się oboje z Bartkiem i nagle okazało się, że uwiązana tam energia mnicha, który jeszcze nie odszedł w inny wymiar.
Tak nie tylko on, miejsce jest nie oczyszczone i ……… miesza się masa energii:
wielkości, dumy, pychy
niszczenia, rujnowania
przywiązania, zemsty, odwetu
i na pewno wiele innych
Rozświetliliśmy przestrzeń i pomogliśmy duszycce tego mnicha udać się w przestrzeń światła – ile było radości.
Gdy człowiek odwiązuje się od przymusu swoich misji życiowych czuje od razu lekkość
Uwalniam się od przymusu i przywiązania do moich życiowych misji
Pozwalam sobie żyć zgodnie z moim sercem i boskim prowadzeniem
I tak z kilometr od klasztorów, bezpośrednio za wzgórzem, znaleźliśmy miejsce między skałami w pasterskiej osadzie, wtapiając się w medytację…
Ojj…. dziś zadziało się dużo, bardzo dużo…..

D5 Creation