Mongolia Gobi
now browsing by tag
Śnieg na Gobi
Zimowa Gobi 24 – 27 października 2015
A Gobi jak to Gobi jeszcze na odjezdne postanowiła przybrać kolejną piękną sukienkę i pokazać nam się w zimowej krasie.
Jak synoptycy przewidywali przyszło załamanie pogody z potężnym wiatrem, tak potężnym, że postanowiliśmy o północy wyjechać z naszego ulubionego miejsca znajdującego się na otwartej przestrzeni i schronić się za mur w miasteczku.
A ranek powitał nas śniegiem dookoła i pięknie ośnieżonymi szczytami okolicznych gór w czystym słońcu (niesamowite dwa dni temu było 27 stopni na słońcu).
Biały śnieg i czarna pustynia, zgubiły się kolory, a przecież biel zawiera je wszystkie.
W Dalanzagdad robiliśmy ostatnie mongolskie zakupy – kapusta do kiszenia, koreańskie smakołyki. W sumie to jakoś tak trudno było nam rozstać się z pustynią – powiedzieć dowiedzenia.
Robiliśmy wszystko, aby tę chwilę przedłużyć i udało nam się to do ponad 2 dni. Jednak zapowiedź kolejnego załamania pogody spowodowała naszą większą determinację do wyjazdu.
Odjeżdżaliśmy z Dalanzagdad z łezką w oku żegnając naszego pięknego, mądrego nauczyciela, przyjaciela . Odjeżdżaliśmy na pewno kimś innym, kimś bardziej świadomym, mądrym, napełnieni większą wewnętrzną przestrzenią. Pełni wdzięczności za ten niesamowity czas stopienia w ziemskich przestrzeniach z energią boskiego źródła.
Gobi pokazała nam, że w przestrzeniach bezwarunkowej pięknej energii bezpieczeństwa – wiele programów można dostrzec i zdecydować o ich odpuszczeniu w lekkości i łatwości.
Uwalniam się od przekonania, że praca nad sobą jest trudna i trzeba się z nią zmagać
Tak trzeba się zmagać gdy pojawiają się potężne lęki, sabotaże lub po prostu zamiast chęci zmian udaje się tylko, że się je chce. Szczególnie to ostatnie powoduje potężną utratę energii.
Pozwalam sobie widzieć siebie i z łatwością i lekkością odpuszczać to co mi nie służy
Gobi, Gobi nasz cudowny nauczycielu dziękujemy za to, że jesteś.
W “koleinach” życia przesłanie Małej Gobi
W 'koleinach” życia przesłanie Małej Gobi 23-24 październik 2015
Rano zauroczeni przestrzenią podążyliśmy dalej w Gobi, w kierunku miasteczka Nomgon.
Przestrzeń była tak potężna że czasami ciężko ją było objąć, pojawiało się uczucie zatopienia w przestrzeni, które uruchomiało czasami pokłady lęku, lęku przed zatopieniem się w tej przestrzeni, przed straceniem swojej tożsamości.
Jechaliśmy przez kolejne doliny, przyglądając się wielbłądom, pijąc kawę w ich sąsiedztwie. Takie safari po Gobi, gdzie ludzie i zwierzęta są ze sobą połączeni.
Mijaliśmy kolejne doliny które przybierały teraz różne kolory – kolory jesieni.
Bartek od paru dni próbował zrobić dłuższy piknik, rozbić namiot, wyciągnąć piecyk, jednak kompletnie nie szła na to energia.
W tym pięknym miejscu pojawiły mu się emocje, niezrealizowane pragnienie przejęło nad nim kontrolę, nawet przebiegające stadko gazel nie wyrwało go z iluzji własnych emocji.
Jechaliśmy przez piękne czarne góry, gdzie czerń po raz kolejny wydobywała nasze ukryte cienie. Czerń ziemi i zachód słońca – wszystko tańczyło wszystkimi odcieniami czerni i pomaranczu, nie mogłam się napatrzyć na tę przestrzeń – stapiając się z nią ( a Bartek odrzucił okoliczne piękno zamykając się w swoim niezrealizowanym pragnieniu).
Gdy na pięknym znów płaskowyżu znaleźliśmy miejsce do snu zaproponowałam ustawienie tych jego emocji, przywiązań.
Na powierzchni było wiele rzeczy, jednak wewnątrz chodziło o to, że dostawał od bliskich tylko akceptację wtedy gdy szedł utartą przez innych drogą, drogą w której nie ma miejsca na samodzielność. Szedł koleiną, którą szli wszyscy popychając siebie nawzajem. Tzn. Ci z tyłu popychali tych z przodu, kierunek. Było ciasno i trudno było się pogubić, obrać zły kierunek. W koleinie wszystko jest znane, wiadome, ale jak z niej wyjść?
Uwalniam się od przymusu podążania koleiną życia
Właśnie jak z niej wyjść ???
Na dwa sposoby – jeden objawił się po prawej północnej stronie, a drugi bliżej słońca po południowej.
Wypadnięcie na północną stronę jest nieświadome, tutaj wychodzą, albo wyrzucani są przez społeczeństwo Ci, którzy nie mają siły iść tą drogą, są za słabi, klęczą, majaczą, wiją się w męczarniach, jednak użytkownicy koleiny pilnują w niej swojego miejsca, bo jak wyjdą…….. to mogą już być w innym miejscu w innej konfiguracji, zresztą skupieni na pchaniu się nie widzą lub nie chcą widzieć tych z boku. Robią wszystko aby się nimi nie stać. Nie stać się marginesem społeczeństwa.
Po południowej stronie są Ci świadomi, którzy świadomie wyszli z koleiny. Idą w kierunku światła, słońca.
Użytkownicy kolein bacznie ich obserwują czekając na najmniejsze potknięcie i cieszą się z niego. Cieszą się bo podświadomie czują że też powinni „Coś” ze sobą zrobić , a potknięcie innych uwalnia ich od widzenia sensu pójścia NOWĄ DROGĄ.
Uwalniam się od przymusu szukania wsparcia u ludzi, którzy nie mogą mi go dać
Idę swoją drogą bez względu na konsekwencję i opinię innych.
Czy w koleinach nie ma potknięć? Są, ale tam są to tzw. „nieszczęśliwe wypadki”.
Potknięcie człowieka światła jest natomiast lekkomyślnością.
A dlaczego tak się dzieje???
Bo ludzie światła pokazują, że można „coś” inaczej, a Ci z kolein tak samo tego chcą, jednak lęk przysłania normalne patrzenie i powoduje, że są w stanie zrobić tylko tyle aby innym się nie udało, i dać w to bardzo dużo swojej negatywnej energii, złych myśli.
Uwalniam się od chciwości na złe myśli innych ludzi co do mojej drogi
Idę swoją drogą, a myśli innych są tylko ich myślami i mają do nich prawo.
Pojawia się samotność, odrzucenie
Uwalniam się od samotności, odrzucenia gdy idę swoją drogą
Uwalniam się od przymusu szukania wsparcia u ludzi, którzy mi źle życzą i odrzucają mnie i moje działania
Otrzymuję wsparcie od wszechświata i ludzi, którzy mnie rozumieją.
Żyję własnym życiem świadomie i działam świadomie.
Każdy ma wybór jak żyć i co robić.
Ustawienie było niesamowite bo na kamyczkach pojawiła się koleina, a w umysłach obrazy pojawiających się ludzi były tak plastyczne jakbyśmy oglądali film w kinie.
Tak czasem koleiny są cenne i wartościowe, tylko wtedy gdy wybiera się je świadomie i wtedy mogą nam pomóc w niektórych momentach.
Wszystko działo się w niesamowitej przestrzeni tutaj pięknie opisanej przez Bartka:
Księżycowe spotkanie.
Tym razem leniwie, noga za nogą podążyliśmy przez wielką, rozłożystą dolinę która zaprosiła nas wcześniej na nocleg. Oby oddać jej ogrom należy dodać jej rozmiary o szerokości ok 35 km i długości conajmniej 100. Istna egzotyka, drogę zagradzają stada dwugarbnych wielbłądów, o pięknych, gęstych zimowych futrach. Ciepłych, bo na nasze stopy także zagościły skarpetki z ich wełny. Dziękujemy przy okazji właścicielom i uspokojeni po troszku widokiem ich szczęśliwego życia prawie na wolności jedziemy dalej. Pustania przeobraża się w wyschnięty step, a potem w pozostałości po rozlewiskach i korytach okresowych rzek. I to one przede wszystkim dają bogactwo roślin w jesiennej teraz szacie. Słońce wyjątkowo dziś silne oświetla miękko pejzaże w odcieniach żółci, brązów, z dodatkami stalowoniebieskimi i bordo. Kolejny prezent Gobi – tak by odcisnąć niezatarte wrażenie, zachować pamięć i przekazać dalej zaproszenie, przy pomocy naszego bloga. Gobi jest w swym majestacie potężna, w szacie roślinnej ciekawa, nadrabia mniejszą różnorodność roślin skałami w odcieniach setek minerałów. Nas zapraszają różne kamyczki, jedne wdzięczą się tylko do zdjęcia, inne chcąc doświadczyć podróży same wskakując w kieszeń. Są też takie co wysiadają, i tak było z naszym kamieniem z jeziora Hapsugul, który służył jako obciążenie przy kieszeniu kapusty, teraz po przejechaniu pojemnika kołami naszej Landrynki wrócił do natury. Dziękujemy mu za pomoc.
Dzień chylił się ku wieczorowi, mimo więc magii miejsca ruszyły programy chęci zaspokojenia planów związanych z chęcią obozowania, okąpania się, wykonania prania w świetle nadchodzącej zmiany pogody. Dopiero stado gazel i zbliżenie się do czarnych jak węgiel szczytów gór pozwoliło mi na ponowne wtopienie się w przestrzeń. Przestrzeń która była zadziwiająca. Jeżeli miałbym sobie wyobrazić powierzchnię księżyca to tak właśnie by wyglądała. Czarne nagie skaliste góry , czarna prawie równa powierzchnia plato wyściełana połyskliwym kamykiem, odległy widok w dół na dolinę kończącą się daleko, daleko kolejnymi łańcuchami szczytów ….. Potem zachód słońca, żółty, różowy, aż do pomarańczu podświetlającego od drugiej strony wyraźnie ostro zakończonej górskiej grani. To wszystko bez zmiany głębokiej czarnej barwy skał….
– Spektakl trwa…..
Teraz sympatyczny bohater księżyc zalewa w ciemności całą okolicę. Żadnego tchnienia wiatru, ruchu powietrza, rośliny, owada, ptaka. Całkowita cisza………, nie cisza bo gadają skały, góry i kamyczki odbijając połyskliwe białe światło, napełniając i oświetlając na dziesiątki kilometrów okolicę. Pejzaż nocny przy niesłychanie jak na tą porę roku ciepłym powietrzu ok 16 stopni. Z kontemplacji chwili wyrywa nas widok wyraźnych świateł jadącego auta w masywie górskim na horyzoncie. Spojrzenie w nawigację pozwala stwierdzić że to……………80 kilometrów……………., nie……. jaja jakieś……… fata morgana……..… ale w nocy?
Rano z radością zjechaliśmy do miasteczka Nomgon, które robiło wrażenie niesamowicie zadbanego. Miasteczka pustynne to miejscowości mające ok 1000 mieszkańców, parę sklepików, szkoły, urzędy. Oddalone od siebie o 100 czy 200 km, a między tym pojedyncze jurty. Taka jest Gobi. W tym miasteczku pojawił się jeszcze klasztor buddyjski. Niestety nie zaprosił nas do siebie.
I tak kończył się powoli na czas na Gobi w tej najbardziej dzikiej odsłonie.
Na jutro zapowiadali załamanie pogody (a prognozy się tutaj sprawdzają), więc zdecydowaliśmy, że jedziemy do Dalanzagdad, aby być bliżej asfaltu.
Pogodowo pustynia gościła nas bajkowo w dzień 20 stopni w cieniu, czy więcej w słońcu ze 27 w plusie, w nocy minimalnie koło zera, ale zazwyczaj 5-8. Piękna jesienna Gobi….
I tak już o zmroku dojechaliśmy na nasze „ulubione” miejsce koło Dalanzagdad (dla przypomnienia największe miasteczko Gobi ok 18 000 mieszkańców, lotnisko).
Dziękujemy za ten magiczny czas na Gobi – zrobiliśmy teraz jesienią w październiku ok. 600 km bezdrożami, ciesząc się z każdej chwili.
Powiem szczerze jeszcze się Gobi nie nasyciłam, i gdy ponownie zaprosi – z radością powrócę.
Dziękujemy za tę magię i ten czas….
Small Gobi – zobaczyć swój upór
Small Gobi Zobaczyć swój opór 22-23 października 2015
Gobi to niesamowity nauczyciel praktycznie każdy dzień odsłania przed nami kolejne cząstki nas samych, a przy tym robiąc to niesamowicie pięknej scenerii i energii pełnej miłości, światła i bezpieczeństwa.
Mała Gobi na którą teraz nas zaprosiła słynie z tego, że znajdują się na niej dzikie osły.
Ciekawe czy tak samo uparte jak te już udomowione???
Czy się pokażą???
Jak pokaże nam się kolejna część pustyni, zaczęliśmy się zastanawiać gdy wyjeżdżaliśmy z Balandalay i nagle pojawiły się osły……. Co prawda udomowione, ale osły.
Opis osła z książki Siła zwierząt J. Ruland
Osioł opiera się, ma swój rozum i chodzi własnymi drogami. W dziwaczny sposób odzwierciedla Ci Twoje obecne zachowanie. Chce Ci zwrócić uwagę, że trzymasz się rzeczy, które mogą Ci zaszkodzić. Przeczuwasz je, ale nie chcesz ich dostrzec.
Jeżeli sprawy nie biegną tak jak powinny, ma to swoją przyczynę, której być może nie potrafisz rozpoznać, ze swojej ludzkiej perspektywy. Być może koniecznie chcesz bilet na Titanica, bo Twoim największym marzeniem jest popłynąć właśnie tym statkiem, lecz los Ci tego odmawia. Wciąż i wciąż wszystko się nie udaje, albo coś staje pomiędzy. W tej chwili czujesz się pokrzywdzony, jesteś wściekły i smutny, lecz kiedyś zrozumiesz, jakie miałeś szczęście.
Zatrzymaj się, spójrz w mądre oczy Osła i rozpoznaj cenną radę, jakiej chce Ci udzielić. Chęć przeforsowania za wszelką cenę określonej sprawy może ściągnąć nieszczęście, jeżeli nie zaakceptujesz prowadzenia i zrządzenia losu.
Nie upieraj się, zaufaj boskiemu prowadzeniu. Pójdź tymi tak nietypowymi dla Ciebie, niewygodnymi i niechcianymi drogami.
Puszczam i ufam. Boska siła pomaga mi i wspiera mnie Teraz
Tak, tak prowadzenie gdy nie idą emocje poddaję się mu w pełni. Pragnienia mniej mnie dopadają, ale lęki tak (u Bartka dokładnie odwrotnie). I co wtedy? – zamiast poddać się prowadzeniu – chcę uciec od sytuacji. I to przecież mam jeszcze powód, gdyż jest to niebezpieczne. Fantastyczna wymówka. Oczywiście nie ma co super forsować lęków, ale bez sensu przed nimi uciekać. Nie ma też lęków uniwersalnych – każdy ma swoje. A nawet lampa na ulicy może spaść na głowę, więc……
Pozwalam sobie dostrzegać moje lęki
Pozwalam się prowadzić
I w takim nastroju ruszyliśmy w kolejne odsłony naszej kochanej Gobi, z wolna krok za krokiem w kierunku jej kolejnych dolin.
Tutaj pojedyncze jurty są od siebie oddalone czasem o parę kilometrów. Teraz są baterie słoneczne, telewizory dają więc wgląd w świat, ale jeszcze kilkanaście lat temu…???
Sąsiad ten sam od wieków, na szczęście jeszcze szkoła i jej środowisko (to bardzo pozytywna część komunizmu, w Maroku byłej francuskiej kolonii do dziś analfabetyzm jest na poziomie 50%).
A potem życie w okrągłej jurcie, gdzie cała wewnętrzna energia wirowała w kółko, życie zgodnie z porami roku, przemieszczanie za stadami na inne pastwiska.
Zwierzęta były wszystkim ( teraz już może mniej), dawały jedzenie – mięso, nabiał, ubranie – wełnę, skóry, światło – lampy na masło, opał – odchody, transport i jakieś przychody, czy sposób wymiany dóbr.
Bez nich nie można byłoby przeżyć.
Lekarz, sąsiad daleko. Gdy coś się dzieje trzeba polegać na sobie, najbliższych. Odporność na ciepło (latem powyżej 40, ) zimno (zimą poniżej 40) wiatry i nie sprzyjające atmosferyczne warunki. Mała ilość gromadzonych materialnych dóbr z uwagi na przemieszczanie się dające niesamowitą czystość energetyczną nowej otaczającej przestrzeni.
Życie piękne gdy jest świadome, gdy ma się dobry kontakt z Bogiem, jednak gdy świadomość jest niska (a zresztą jak się miała i ma kształtować). Religia ??? A ile kilometrów do najbliższego lamy???
Będąc świadomym może nie zabijaliby zwierząt, tylko jaką świadomość trzeba mieć aby nie jeść, być odpornym na ekstremalne zimno (bo nikt nie hoduje zwierząt – nie ma opału), chodzić nago cały rok. Czy ktoś z czytających ten tekst dałby radę????
Teraz wszystko się zmienia baterie słoneczne, samochody, telewizory, młodzież ucieka do miasta (czy żyje jej się tam lepiej ??? – na pewno inaczej!).
Mongolia się zmienia bardzo dynamicznie, obecnie wg naszych obliczeń ok. 20% z 3 mln ludności mieszka w jurtach, i jest tendencja spadkowa. Za jakiś czas może zamiast prywatnych stad, powstaną wielkie stada wielkich korporacji, a przeciętny Mongoł będzie tam pracownikiem, któremu wmówi się bardzo łatwo, że jeszcze nie ma tysiąca „niezbędnych” mu dóbr i ……
Zamiast pracować tak jak teraz – spokojnie, niewiele – wygonić stado rano na lepszą łąkę, doglądnąć popołudniu, zgonić wieczorem, porobić troszkę sera, ususzyć gówna – będzie pracował od rana do wieczora , tęskniąc za zostawionymi przestrzeniami i wchodząc w „koleiny” życia jak wszyscy.
Bo gdy nie zmienimy świadomości, niewiele zmienia się w naszym życiu.
Działam świadomie w moim życiu
I taj jechaliśmy gdzieś przez Gobi, na geograficzny kierunek świata bardziej, niż prowadzeni przez nawigację, pojedyncze jurty powodowały refleksje nad światem który mija, przemija. Świat się zmienia i pozwólmy na to.
Gdy na jednym wzgórzu nie wiedzieliśmy za bardzo gdzie jechać, akurat podjechał do nas Mongoł (czytaj – życzliwy anioł), a gdy pokazaliśmy na mapie gdzie mniej więcej chcemy jechać (Tehem) , pokazał nam jakąś tajną drogę przez góry.
Poczuliśmy się jak w bajce gdy wąską przełęczą przejechaliśmy masyw gór. Słońce zachodziło, a my znaleźliśmy miejsce na malutkim płaskowyżu z widokiem chyba z 50 km, albo i więcej w trzy strony świata.
Gdzieś na horyzoncie migotały jurty, tak – najbliższy nasz sąsiad jest ze 20 km stąd.
Wszystko tańczyło zatapiając nas w tej niesamowitej przestrzeni, gdzie przestrzeń ziemi mieszała się z przestrzenią nieba, gdzie wszystko razem łączyło się niezapomnianej jedności, gdzie znikał czas i przestrzeń, pojawiało się NIC, z którego potem wyłaniał się cały ogrom wszechświata.
W objęciach Gobi po raz kolejny
W objęciach Gobi Servey Balandalay 20-22 października 2015
Gobi znów postanowiła zaprezentować się przed nami w kolejnej odsłonie. Pojechaliśmy z gościnnego Servey w kierunku Balandalay tym razem drogą południowej stronie masywu górskiego – 130 km.
Na początku pustynia gościła nas swoją nieprzebraną przestrzenią czerni.
Zobacz swój cień – szeptała…
Twój cień to również Ty , popatrz jak czerń oświetla słońce, pozwól mu się rozpuścić w słońcu.
Nocleg pod bezkresnym morzem gwiazd, gdzie cały wszechświat przenika nas swoim jestestwem.
Uwalniam się wybierania swojego cienia, wypierania części siebie.
Jestem jednością sama z sobą
Radość spotkania przenikała nas całkowicie.
A Gobi jak to Gobi zdecydowała pokazać nam się jeszcze piękniej
Uwalniam się zakazu pokazywania innym mojego piękna
Pokazuję innym moje piękno z radością i miłością
Tak , kolejne odsłony tej niesamowitej przestrzeni gdzie ludzie bogowie spotykają się w jedności w tym samym miejscu, bez podziałów, tylko wolna wola decyzji – czy chcę stać się jednością z Bogiem.
Po bezkresnych czarnych przestrzeniach wjechaliśmy w pustynne góry gdzie czerń mieszała się z kolorami czerwieni, bordo, zieleni znów wszystko grało i tańczyło.
Nie ma separacji z całym stworzeniem
Gdzieniegdzie pojawiały się słone rzeczki czy jeziorka, lekko wyschnięte które swoją niesamowitą czystością rozświetlały krajobraz wydobywając z niego jeszcze więcej światła.
Wszystko działo się poza umysłem, słowami – w przestrzeni serca, czy już Boga gdzie człowiek jest, jednak nie zawłaszcza przyrody, tylko stara się żyć z nią w harmonii z tym co robi.
Już niedaleko przed Balandalay spotkaliśmy dzieło człowieka, buddyjską stupę, informującą nas w przestrzeni jakich wpływów religijnych jesteśmy.
Tak, tak to dzieje się wszędzie i w każdej religii. Religia to potężniejsze narzędzie niż Państwo – bo zazwyczaj dużo większe i w mające potężne duchowe (a co za tym idzie manipulacyjne ) zaplecze.
My przywitaliśmy się z tym miejscem radośnie, pokarmiliśmy duchy i gdy zjeżdżaliśmy już do Balandalay spotkaliśmy mężczyznę z wielbłądami, przypominając nam o tym, żeby działać skuteczne bez przesadnego wysiłku ( symbolika wielbłąda ).
Takie spotkanie światów starych i obecnych, mieszających się w jednej przestrzeni.
Słowa to za mało, aby opisać co działo się w przestrzeni Gobi, w przestrzeni tej drogi przez swoje cienie.
Zapraszamy do uważnej obserwacji zdjęć i w słońcu wydobycia swojego cienia.
A my po wizycie w miasteczku i zatankowaniu wody ułożyliśmy się do snu opodal sycąc się kolejną cudowną nocą w objęciach wszechświata.
Nie będę jadł przyjaciół posprzątam świat
Servey – Nie będę jadł przyjaciół, posprzątam świat 20 październik
Po wodę pitną pojechaliśmy 60 km przez diuny, wyschnięte brody, 2 godziny jazdy. Można gdzieś poszukać bliżej studni, do gotowania nie ma problemu, jednak do bezpośredniego picia wolimy wodę butelkowaną, a może też przestrzeń zamknęła się na diunach dla nas i brakiem wody objawiła konieczność odjazdu.
Jechaliśmy już znajomą drogą wtapiając w jej rożne odsłony.
Bartka zaskakiwały czasem niemiłe kolejne przeszkody terenowe, w momencie gdy odwracał na sekundę uwagę.
– Dlaczego nie mogę być bezpiecznie prowadzony??? – Zaczął się zastanawiać.
-Ustawmy to – zaproponowałam.
Zaczęły wychodzić różne programy, że należy iść do celu nie oglądając się na boki, że …. należy to i to…… i nagle…
– Żer – krzyknęłam będąc w roli podświadomości, zaciskając zęby tak mocno, że myślałam, że je połamię, a Bartkowi chciałam coś wrzucić nawet nie do ust, a od razu do przełyku.
– O co chodzi z tym jedzeniem? – padło pytanie.
– Żer – krzyczałam jako jego podświadomość – wściekła na cały otaczający świat.
A Bartek bardziej się bronił i zaciskał, odrzucał mnie.
– Dlaczego muszę jeść?
– Dlaczego mam taki opór przed jedzeniem?
– Dlaczego w jedzeniu jest tyle agresji?
Padały kolejne pytania.
Bartka mama jest, a pewnie i była wielką fanatyczką wpychania w innych jedzenia, oszukiwania składu – co jest w potrawie, dokładania więcej – gdy ktoś nie widzi mu do talerza, a przy tym nie mającą ani daru, ani energii do gotowania.
Gdy się pojawiłam – też próbowała mnie oszukać wkładaniem mięsa do potraw, myślała zapewne, że nie mam smaku. A Bartek wręcz się ze mną kłócił, mówiąc „skoro tak powiedziała” – tak jest i zjadał, a potem przez cały wieczór bolał go żołądek.
Zresztą rozpoznawać smak to ja go uczyłam, gdyż jak sam mówił, rzadko smakowało mu coś co zrobiła jego mama, gdy był dzieckiem, a potem nauczył się to połykać wręcz, bez uczucia i zauważenia smaku.
Uwalniam się od przymusu napełniania jedzeniem które mi nie smakuje i nie pasuje energetycznie
Pozwalam sobie delektować smakiem
Jednak sam smak i przymus jedzenia tego co było złe i smakowo i energetycznie – nie za bardzo uspokoiło podświadomość.
A gdy trochę puściło jej szczęki, zaczęła płakać histerycznie (pierwszy raz Bartka podświadomość płakała).
– Dlaczego płaczesz? – pytał Bartek.
– Ja nie chcę zjadać przyjaciół – szlochała podświadomość.
– A dlaczego musisz zjadać przyjaciół? – dopytywał .
– Żer to – odpowiadała w agresywnym szlochu podświadomość.
Uwalniam się od przymusu jedzenia mięsa i nabiału.
Jem to co jest zgodne ze mną i buduje moje ciało.
Okazało się przy ustawieniu, że Bartek ma więcej emocji gdy je – niż nie je, przeciwnie jak większość, tak że wraz z jedzeniem dostarcza również masę emocji. Pamiętam z jeszcze niedawnego okresu, że im bardziej była trudna energia w jakimś miejscu, im mniej smaczne i trudniejsze energetycznie jedzenie – tym chętniej tam ciągnął.
Taki model miał z domu i ciężko było mu go puścić.
Bartek jako dziecko miał skazę białkową, z przedszkola mięso wynosił w ustach, jednak dalej był terroryzowany, straszony, karany i oszukiwany jedzeniem. Ten sposób jedzenia (przymusowy) nigdy nie nabudował jego ciała (chyba że tłuszczem), nawet rok czy dwa chodził na siłownię, wspinał się po skałach, jeździł na nartach, żeglował, jeździł na szosowym rowerze – zawsze był bardzo aktywny sportowo, pochłaniał takie ilości jedzenia, że nie powinien mieć problemów z nabudowaniem ciała. Jadł nieświadomie, wrzucał w siebie. Nieraz się śmiałam, że jakbym mu bezwonne gówno dała – to by nie zdążył zauważyć i go by zjadł.
Uwalniam się od jedzenia tego co nie buduje mojego ciała, a go osłabia
Pozwalam sobie jeść to co służy mojemu ciału i smakuje moim zmysłom
Uwalniam się od przekonania, że muszę jeść mięso, nabiał aby przeżyć na ziemi
Jedzenie zakrywa nasze emocje, więc część rodziców woli napchać dzieci jedzeniem (u Bartka głównie to była biała mąka, chleb, mięso – mniej ryż i makaron) , aby ich znieczulić, u Bartka jak już pisałam przybrało to postać niesamowitej podświadomej agresji.
Uwalniam się od przymusu jedzenia, aby być grzecznym i nie zobaczyć swoich emocji
Pozwalam sobie widzieć moje emocje
I gdy po ustawieniu dojechaliśmy do Servey czekał nas test.
Weszliśmy do gazaru (knajpki) na herbatę, przemiła właścicielka zaraz zaczęła nam pokazywać świeże buzy (kluski z mięsem) .
– Mah Uguj – bez mięsa? – zapytaliśmy.
Pomyślała chwilkę i pokazała nam ryż zawinięty w Nori .
– Mah uguj? – powtórzyłam raz jeszcze.
Przytaknęła.
Mieliśmy niezły ubaw gdy okazało się, że w środku jest kawałek kiełbasy.
Mah – pokazaliśmy radośnie.
Zresztą nie pierwszy raz podano nam kiełbasę w sałatce informując, że to bez mięsa. Spotkani Rosjanie wegetarianie opowiadali, że po zapewnieniach, że bez mięsa dostawali gotowane kiełbaski.
Aż dziwne ……..
Pani podbiegła wyciągnęła kiełbaskę ze środka i pokroiła profesjonalnie. Sama kanapka stała się potem inspiracją do kanapek z Nori – o tym w kolejnym poście.
Kobieta była niesamowita, mająca potrzebę nakarmienia nas, ale z szacunkiem do tego co jemy.
Za chwilę zatroskana przybiegła ze śmietaną i chlebem (chleb jest w Mongolii, ale w gazarach rzadko). Odmówiliśmy.
Popatrzyła na nas, pomruczała – dając ubaw parce Mongołów z sąsiedniego stolika i ….. pobiegła do kuchni.
Zaczęła trzeć warzywa i je smażyć, a za kilka chwil przed nami pojawiły się warzywa z patelni (zapłaciliśmy za nie 4500 – czyli 9 zł za dwie porcje).
Test wszechświata, gdy stanowczo i radośnie odmawiasz dostajesz to co może nie jest idealne (dużo tłuszczu), ale akceptowalne w tym miejscu, a co najważniejsze przyrządzone z dobrą energią.
Odmawiam stanowczo, gdy ktoś próbuje karmić mnie czymś czego nie czuję, niezależnie czy potem się obrazi czy nie.
Traktuję z szacunkiem moje ciało dostarczając mu tylko to co mu służy, słucham mojego ciała
A w miasteczku było teraz wielki sprzątanie, dzieci z nauczycielami zbierali śmieci, inni malowali płotek koło studni.
Miasteczko tętniło życiem zmian. Pamiętam jak byliśmy tutaj w sierpniu, żar lał się z nieba i prawie wszystko było pozamykane. Miasteczko było wymarłe. Teraz przyjechały dzieci do szkół i atmosfera wielkich porządków dodawała energii nam do przekonania, że nie musimy zjadać naszych „mniejszych braci”
Tak, tak gdy mamy masę emocji, to „MOŻE” lepiej zabić zwierze niż człowieka.
Choć czy do droga??? Zostawiam do przemyślenia rodzicom terrorystom.
Wyrzucam program, że muszę zjadać przyjaciół aby żyć
Kocham moich przyjaciół
W niesamowicie radosnej energii kupiliśmy butelkowaną wodę do bezpośredniego picia (3500 tugrików – to 7 zł za 5l), a ze studni do gotowania nabraliśmy 20 litrów (studnie w miasteczkach są zamykane i woda jest płatna, ile kosztuje nie wiemy, raz skasowano nas 150 (30 gr) za 20 litrów innym razem 500 (1 zł) za 30 litrów) . W Servey dostaliśmy ją gratis.
W domach czy w okolicznych jurtach nie ma wodociągu, więc każdy przychodzi po wodę do studni. Dobra czysta woda, to znak zdrowia.
A samo miasteczko jak ma z 1000 mieszkańców to wszystko, jak zresztą większość miejsc na pustyni, które nazywamy miasteczkami.
Dziękujemy za ten czas w tym miasteczku wtopionym ponad 200 km w Gobi.
A gdy pisałam ten tekst – za parę dni wyszły kolejne rzeczy związane z jedzeniem. Od kiedy Bartek pozwolił sobie jeść co chce i co mu smakuje, programy rozsypały się.
– Robimy sushi ? – Bo coś podgryzam – zapytał Bartek.
– Tak – odpowiedziałam.
– To weź z bagażnika piure, rzepę do sushi ……
– Tylko rzepę? – ja jej nie lubię – odpowiedział…
– To weź tofu – odpowiedziałam.
Przyszedł bez tofu i zaczął marudzić, że nie lubi rzepy i czemu musi jeść z nią sushi.
– To idź po tofu – powiedziałam może lekko nerwowo.
I to spowodowało naszą kłótnię.
Sprowokowaną tym, że Bartek nie pozwala sobie wyrażać to na co ma ochotę.
Pamiętam czasy jak uczyłam go mówić, że czegoś nie będzie jadł, że mu coś nie smakuje.
Zostałam wychowana w szacunku do tego na co mam ochotę jeść, nie chciałam nie jadłam, bardzo szybko nauczyłam się gotować, aby jeść to na co miałam ochotę.
Mój ojciec gdy stwierdzałam, że nie będę czegoś jadła bo mi nie smakuje – często mówił:
Święci nie jadali, piknie wyglądali
Mimo, że znam patologię jedzenia w jakiej Bartek był wychowany, sama musiałam ostro postawić w jego domu granice, aby nie jeść tam mięsa. To czasem ciężko mi zrozumieć, że ponad 40 letni facet nie umie powiedzieć na co ma ochotę. Zresztą sam przygotowując jedzenie.
Ja jako 5 latka bym wiedziała na co mam ochotę.
Bartek zaś nie potrafi mówić co chce, tylko wymusza awanturą. Mechanizm nam znamy, ale pojawia się coraz rzadziej.
Tak patologia tego, że ktoś nie mógł określać co chce, nawet w kwestii swojego ciała, nie miał prawa doświadczać jedzenia.
Musiał jeść to co mu dano, na siłę.
Gdy mówił, że chce coś innego mówiono, że niezdrowe i zabraniano jeść.
Rodziło to bunt, ale co gorsze brak odwagi mówienia o swoich potrzebach, pragnieniach. Mówienia, a nawet ich nie rozpoznawania.
Nie rozpoznawania tego co potrzebuje ciało,
Pozwalam sobie rozpoznawać to co potrzebuje moje ciało.
Z odwagą mówię o tym co chcę nawet przed sobą
Tak, wszyscy wiedzą lepiej co dla mnie dobre, a to co dla mnie dobre jest strasznie złe, z drugiej strony to przerzucenie odpowiedzialności na innych za swoje życie. Inni wiedzą lepiej, a ja mogę tylko dawać opór i bunt. Samodzielność dziecka i zaufanie do siebie idzie ma bezpośredni związek z możliwością wyboru przez niego jedzenia i komunikacji z rodzicami.
Uwalniam się od przekonania, że nie wiem co dla mnie dobre
Wiem co dla mnie dobre i podążam za tym
Biorę odpowiedzialność za swoje życie, zdrowie
Ja znowu pozwalam sobie zrozumieć innych, że wychowani zostali w tym zakresie totalnie w nie samodzielnych warunkach. I to co dla mnie oczywiste i proste na poziomie 5 latka, oni sobie z tym nie radzą. Zapewne też mam takie rzeczy. Nie daję się też prowokować emocjom innych.
Uwalniam się od przymusu reagowania na emocje innych
Akceptuję innych w nieradzeniu robię z najprostszymi rzeczami.
Tak gdy już emocje z lekka opadły nie wiadomo skąd pojawiła się na niebie tęcza, pokazując cały koloryt wszechświata i to, że szkoda tracić życie na kłótnie.
Emocje pokazują nam nas samych, a konkretnie to ile jest ich w jedzeniu.
Dziękujemy za kolejne lekcje,
A zaraz potem przyszedł ten filmik tak zgodny ze mną. Polecam bardzo