Gruzja
now browsing by tag
Atak zimy na czarnych plażach morza czarnego
Atak zimy na czarnych plażach morza Czarnego 9 grudnia 2015
Ostatnio nie pisaliśmy, może uda się nadrobić zaległy czas.
Obecnie, od 5 grudnia jesteśmy w Ureki w hotelu Wiktoria. Dziś wszechświat miał dla nas super prezent. Atak zimy jaki mało kto tutaj pamięta.
Mokry śnieg, bardzo mokry zaczął sypać w nocy i sypał 20 godzin. Nasypało dobre 30 cm śniegu ( w tym miejscu wybrzeża Gruzji od 10 lat nie widzieli więcej niż 2 cm , które topniały po dwóch godzinach) . Drzewa uginały się pod wpływem ciężaru śniegu, wiele połamało się. Niektóre konary poleciały na druty elektryczne co spowodowało, że od rana nie ma prądu, a co za tym idzie – ogrzewania i innych normalnych rzekłoby się rzeczy jak woda itp.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że nie chce nam się włączyć ogrzewanie postojowe w landrynce. Wcześniej przez parę dni były ulewne monsuny, powietrze wysycone woda na „102 %”, nie używaliśmy go i najprawdopodobniej zawilgło.
Na szczęście mamy ciepłe śpiworki i mieszkamy w pensjonacie.
Z jednej strony cudowny prezent wszechświata (skąd wiedzieli, że lubimy śnieg). Jednak z drugiej czemu odłączył energię, ciepło…..?
Ciekawe…………
Spacer wzdłuż parującego morza, które falami roztapiało padający śnieg, tam gdzie nie docierało – robiło się zaraz biało. Tak jakby woda pomagała wydobyć na światło dzienne to, czego zobaczyć nie chcemy. To co chcemy przykryć rzekomą jasnością.
Biel i czerń, brak koloru.
Akceptuję swoją jasność i ciemność, swoją biel i czerń każdego dnia.
Nawet skrzaty nie chciały się pokazywać.
Czas zadumy, refleksji, wdzięczności za to co otacza nas każdego dnia.
Za ciepło, bieżącą wodę, ciepłą wodę, za kolory które dodają życia.
Jestem wdzięczna za kolory życia, za jego komfort i wygody każdego dnia.
I tak w zadumie nad pięknem przyrody, w zimnym pokoju, pod ciepłym śpiworkiem korzystając z baterii komputera – piszemy te słowa. Jest u nas 21-sza i jeszcze posypuje śnieg.
Może za jakiś czas usuną wszystkie porwane kable i nastanie światło, ciepło i jasność.
Ojj – ile będzie radości. Tak jak wszyscy lepiący tego bałwana
Subtropikalny Park Narodowy
Park narodowy Mtrala 30 grudnia 2014
Może troszkę z racji deszczu na wybrzeżu, a może przy udziale informacji, że jakoby wybudowano hotelik w przyrodzie parku, postanowiliśmy odwiedzić ten zakątek przyrody.
I tak po nocy w Chakvi w czasie której ruszył się potężny wiatr i zaczęło padać, ruszyliśmy w drogę. Z naszych doświadczeń wynika, ze to właśnie deszczowa pogoda, jest tą najpiękniejszą w lesie z roślinnością subtropikalną.
Przekonaliśmy się o tym jak tylko otoczyły nas zamglone góry. Zielone zbocza dolin porośnięte były krzewami i drzewami z grubymi lśniącymi od wilgoci liśćmi. W dnach dolin huczały górskie rzeki.
Gdzie niegdzie pojawiały się skrzaty, wydobuwając piękno z okolicznej przyrody.
Przez pierwsze kilka kilometrów parku biegnie ogólnodostępna szutrówka, wijąc się po zboczu, wzdłuż strumienia. Po drodze mijamy kilka brodów na bocznych strumykach, o tej porze roku bardzo atrakcyjnych, ze względu na nasycenie zielenią paproci, poletek asplenium i zimozielonych pnączy, mchów.
Niesamowicie podoba się nam mijany po drodze młyn wodny. Jest dziełem człowieka, ale ośmielamy się twierdzić, że tak jest wtopiony w przyrodę, że wręcz komponuje się z nią. Bo dlaczego by nie tworzyć swoich siedlisk w harmonii z otoczeniem. Podkreślać ich urok, pokazywać – TAK – tutaj jest pięknie i tutaj się dobrze czuję.
Dbam o przestrzeń w której mieszkam, pomagam jej ,i nie degraduje !
Przykładem niechaj będzie ludność Finlandii, która mieszka w większości w rozrzuconych po całym terenie kraju niskich domkach, dbając o to by powstawały pod koronami drzew. Rozmyślając nad tym zagadnieniem, dochodzimy do wniosku: Praca ze sobą nad emocją władzy i pragnieniem dominacji jest podstawą w tym temacie.
Jeżeli przychodzimy w jakieś miejsce i go degradujemy – Bo moje! Bo ja tu rządzę! Rozpychamy się na teoretycznie „własnym” kawałku Matki Ziemi ( i dotyczy to również mojej byłej działalności typu szkółka roślin ozdobnych). Większość z nas może się w tym temacie przekonać, czy o powierzony kawałek wszechświata umie dbać, albo czy tylko ingeruje, sprawuje władzę i kontroluje!
Odpowiedzmy sobie , jakimi bylibyśmy władcami, jak byśmy się zachowywali mając możliwość podróżowania po galaktykach.
A dlaczego mowa o hoteliku – po 13 dniach spania w naszej landrynce z rzędu, zapragnęliśmy odrobiny luksusu w postaci ciepłej, większej przestrzeni z łazienką. A może po prostu to miejsce nie chciało o tej porze takich turystów. Jednak ten dzień był kolejnym z cyklu „popracujcie sobie nad pragnieniami”, ponieważ po przyjechaniu do przysiółka, okazało się że hotel nie ma ogrzewania, ani ciepłej wody, a jego przestrzeń jest ogrodzona płotem z drutu kolczastego (przeciwko krowom, nie ludziom). Tak czy siak, teren dolinki z luźno rozrzuconymi kilkoma domami nie zrobił dobrego wrażenia (to kolejna przestrzeń gdzie wyraźnie poczuliśmy się jakoś tak obco, mimo pięknej przyrody wokół), i po usłyszeniu ceny 50 zł od osoby za tę niewątpliwą atrakcję pobytu w 8 stopniach Celsjusza, w ciasnym pokoju z wygodami na ulicy (w landrynce mamy wyższy standard) pojechaliśmy przez mandarynkowe wzgórza w stronę Batumi.
Opowieści znad skrzaciego strumienia
Nad skrzacim strumieniem 26-28 grudnia 2014
I tak trafiliśmy w kolejne skrzacie miejsce. Przy drodze z Ozurgeti do resortu Gomismta Nad potężnym górskim strumieniem zaprosiła nas duża płaska polana. Po dokładnym przyjrzeniu się stwierdziliśmy , że jesteśmy w starym jabłoniowym sadzie, a gdzieniegdzie widać pozostałości po ludzkim siedlisku, takim górskim przysiółku. Graniczył on z kanionem rzeczki, i usiany był wieloma głazami obrośniętymi mchami i paprotkami. Na skraju skarpy zadomowiły się dawno temu, wielkie drzewa, teraz o dziurawych i obrośniętych pnączami jak lianami pniach.
Zresztą pełno tu roślin wspinających się, osobiście naliczyliśmy aż kilka zimozielonych. Skarpy potoku podobnie jak zbocza okolicznych gór upatrzyły sobie dzikie różaneczniki, obecnie z nabrzmiałymi pąkami kwiatowymi. Nawiasem mówiąc już sobie wyobrażamy wiosenny szał kwiatowo–zapachowy. Zielonym ścianom dopełniają krzewy laurowiśni, uzupełniając swoimi grubymi , połyskliwymi liśćmi zielony kobierzec , bardzo żywy jak na koniec grudnia.
Połączenie głazów mchów, paprotek i znanych z doniczek u nas w Europie pierisów, daje wręcz magiczny obraz subtropikalnej przyrody. Gdzieniegdzie kwitną (!) dzikie cyklameny dając zimie niepowtarzalny ciepły fioletowy kolor. Wszędzie wyczuwalna wilgoć w powietrzu, daje poczucie świeżości oddechu. Częste zakola ze skał tworzą naturalne przeszkody dla strumienia, dodając uroku płynącej wodzie. Mchy obrastają również pnie żywych drzew, a powalone zachwycają niemal tropikalnym , dżunglowatym charakterem. Ten magiczny obraz rozgrywa się przede wszystkim przy strumieniach, dalej na ścianach gór dominują lasy liściaste z różanecznikiem i laurowiśnią w podszyciu.
A w tym pięknym świecie żyją malutkie istotki. Podobne do ludzi w swoim wyglądzie, zachowaniu, radościach i problemach. Dzieci je widzą zazwyczaj, dorośli udają, że ich nie ma, a może to skrzaty schowały się przed nimi, bojąc się ich nieobliczalności.
Różnica między człowiekiem a skrzatami jest subtelna.
Człowiek zawłaszcza przyrodę, a skrzaty z nią współpracują.
No właśnie w tym raju, gdzie cała przyroda wdzięczyła się w promieniach słońca, skrzaty z radością i czułością patrzyły na jej piękno, pojawił się on – człowiek, człowiek z pistoletem.
Zwany myśliwym, wraz ze swoimi psami.
Wszystko zadrżało.
Poszedł w las by zabić.
Skrzaty rozniosły szybko wieści po okolicy. Jednak młody koziołek był mało uważny i padł ofiarą człowieka.
Najpierw psy zaczęły głośno ujadać, potem podały strzały, a potem znów psy ujadały.
Wszystko spokojne, harmonijne do tej pory napełniło się niepokojem.
Ze mnie uszła energia, gdzieś podświadomie poczułam się odpowiedzialna za działania przedstawiciela naszego gatunku.
Dlaczego zabijali?
Z głodu?
Dla zabawy?
Dla sukcesu?
Dla mody?
Bo wojna w ich umysłach się jeszcze nie skończyła?
Zaczęły pojawiać się pytania, jak ostrzegać, jak pomagać przyrodzie?
Można wyrwać myśliwym pistolety z ręki, zrobić awanturę, jednak fanatyzm w działaniu, zazwyczaj przynosi efekt odwrotny.
Gdy trochę ochłonęliśmy zaczęły pojawiać się odpowiedzi. Aby wyczulać siebie i innych na różne energie. Uczyć się i innych je rozpoznawać i odpowiednio reagować.
W energii myśliwych, zachować siebie, swoją wibrację, światło i ostrzegać innych, wspomagać przestrzeń lasu i ich mieszkańców, tak by zdążyli się schować lub bezpiecznie odejść.
Lecz teraz są ofiary, bo na błędach się uczymy. Tylko jak długo? Może warto uwierzyć w boskie prowadzenie, zamiast sprawdzać wszystko samemu i uczyć się non-stop na błędach?
Ufam boskiemu prowadzeniu
A panowie myśliwi, może gdy nie uda się im wiele razy upolować zwierza, zamienią np. strzelby na aparat fotograficzny. Podglądając przyrodę i ciesząc się nią. Zamiast być tam mordercami.
Uwierzcie ile energetycznego spustoszenia w tym świecie zrobiły te dwa strzały.
Zresztą łowiectwo to świat energii wojny . Może warto sobie wyobrazić, że od czasu do czasu w nasz świat wchodzą tacy myśliwi ze strzelbami, zabijając szczególnie nasze dzieci. Co wtedy powiemy??? Jak to nazwiemy???
Przeprosiliśmy tutejszą przestrzeń za działanie człowieka, szczególnie mamę małego koziołka.
Jesteśmy za tworzeniem miejsc gdzie zwierzęta i ludzie harmonijnie żyją, bez zjadania siebie nawzajem.
I tego sobie i przyrodzie życzymy
Patrząc już drugą noc w rozgwieżdżone niebo, prosiłam Boga, Wszechświat o zaufanie do Boskich podpowiedzi, zarówno dla mnie jak i całego Świata.
Skrzaty obiecały pomagać w tym zadaniu.
Dziękujemy tym cudownym skrzacim miejscom, że chcą nam się tak pięknie pokazać i pozwalają do nich dotrzeć. Często o tej porze roku jest tu i z metr śniegu.
Radosne strażniczki Archaniołów – Monastyr Erketi
Radosne strażniczki Archaniołów Monastyr Erketi 26 grudnia 2014
Radość Bożego Narodzenia i młodości, radości sióstr w monastyrze prawosławnym Erketi.
Mary widząc naszą radość w kapliczce na wzgórzu, obiecała, że następnego dnia pojedziemy do monastyru położonego 3 km od jej domu.
Mery – Adjarka wychowana w rodzinie muzułmańskiej, 15 lat temu przeszła na chrześcijaństwo i bardzo go polubiła, nie wyobraża sobie niedzieli bez wizyty w cerkwi.
Teraz też bardzo cieszyła się, że może pokazać nam to cudowne miejsce.
Sama cerkiew powstała ok. VI wieku, w środku znajdują się zachowane stare drzwi z drzewa winogronowego – jak mówiła oprowadzająca nas siostra symbol tego, że wszystko można wymodlić. Malowidła naścienne powstały ok XII-XVII wiek (czekają na konserwację), obok kościółka znajduje się święta woda.
Jest to monastyr pod wezwaniem głównych archaniołów.
A monastyr usytuowany jest na szczycie wzgórza z widokiem na całą rozległą dolinę, oraz ośnieżone o tej porze góry. Widok jak z bajki.
Czując energię miejsca podejrzewam, że kościół zaanektował sobie stare miejsce kultu.
Obecnie wybudowano obok monastyr, gdzie mieszka od 5 lat około 20 sióstr.
Większość to młode, piękne, radosne dziewczyny które swoją energią jeszcze wzmacniają to miejsce. Energią miłości, prostoty, radości, wiary.
Takiej dziecinnej naturalnej, wręcz naiwnej, a przy tym niesamowicie pięknej.
Mary wprowadziła nas w ten świat, opowiadając również siostrom o nas.
Siostry z radością pokazały nam swój świat. Chwaliły się apartamentem samego patriarchy (2 pokoiki, łazienka) w którym mieszka, gdy do nich przyjeżdża.
Pokazywały salę na 200 osób, gdzie mogą robić przyjęcia. Była tam choinka i nawet gdzieniegdzie skrzaty.
Potem zaproszono nas do kuchni, gdzie było ciepło i toczyło się życie zakonu.
Siostry przygotowywały ciasteczka dla patriarchy do którego jadą w niedzielę. Nas również nimi ugoszczono. Jedna z sióstr malowała ikony, a nad nią wisiała czapka skrzata.
Radość u większości sióstr gościła w każdej czynności. Gdym pierwszy raz była w kościele prawosławnym pomyślałabym, że tak jest (niestety jest jak wszędzie). Choć i tutaj zdarzyła się siostra, która fanatycznie i namolnie wypytywała nas dlaczego nie mamy krzyżyków.
Fajnie było obserwować niesamowitą radość ze spotkania innych siostr i napięciem u tej siostry. Co wybieram?
Wybieram niewinną, prostą, dziecinną radość każdego dnia.
Jakże to było czytelne. Mary poopowiadała o naszym samochodzie – domeczku, więc siostry z radością go oglądały. My podarowaliśmy im nasionka kwiatów i warzyw – dzięki Ani z www.obliczagruzji.pl wzięliśmy z Polski trochę i mamy na radosne prezenty (tutaj nasion jest mało i są drogie).
Siostry podarowały nam ikonę Archanioła Zbawiciela, Chroniciela, a my w zamian szybko i spontanicznie wręczyliśmy siostrze malarce Świętego Serafina robiąc jej wielką radość.
Energia była tak niesamowicie radosna, wysoka i podniosła, że siostry wymyśliły, że może byśmy się ochrzcili na prawosławie.
Zrobiło się jeszcze bardziej radośnie.
Nie chcieliśmy wchodzić w niuanse naszej wiary, i jednak stwierdziliśmy, że zostaniemy przy swojej.
Źródełko nam się nie pokazało, a może zagrodzono nam do niego dostęp?
Gdyż siostra „od krzyżyków” stwierdziła, że woda lepiej działa po błogosławieństwie Matki Przełożonej i nie ma po co tam iść. Zresztą i tak trzeba jej zgody.
Widać było, że ma silną potrzebę chronienia tego miejsca przed „obcymi”.
Odpuściłam spontanicznie. Czując, że jak na razie miejsce jest w dobrych energiach, choć wiadome jakaś część chce powiedzieć, to nasze prawosławne innym się nie należy.
Miejmy nadzieję, że miejsce się ochroni i będzie wzrastało w energii miłości, radości, młodości. Czego mu bardzo życzymy.
Na pewno jak będziemy w pobliżu, z wielką radością znów je odwiedzimy.
A w samym zakonie kobieta może się zatrzymać na zasadach uczestnika w życiu zakonu. Bardzo nas namawiali na pobyt. Bartkowi chcieli załatwić pobyt w męskim monastyrze.
Podziękowaliśmy za cudowną gościnę, za energię przy której wznieśliśmy się gdzieś wysoko w świat wewnętrznej miłości i radości. Miłości w oczach i duszy.
Dziękujemy Wam cudowne duszyczki, na długo zostaniecie w naszych sercach.
Jesteście dla nas cudownymi nauczycielkami radości w duszy.
Świąteczna gościna – refleksje o kolorowym świecie
Świąteczna gościna – refleksje o „kolorowym świecie” 25-26 grudnia 2014
Skrzaty po nocnej imprezie były troszkę nieprzytomne. Przestrzeń była cudownie otwarta, cała przyroda zapraszała na wycieczki. Na górce nad nami był domeczek w którym wieczorami paliło się światełko. Teraz w sadzie pomarańczowym ktoś zbierał owoce. Pomachałam do nieznajomej, ona odmachała. Od słowa do słowa zostaliśmy zaproszeni do domu Mery i jej 27 lat starszego męża Georgika. Może mniej do domu, a bardziej do kuchnio-jadalni gdzie toczy się życie w dzień.
Mary zaraz pobiegła aby coś przygotować do jedzenia.
Zaczęło się od chaczapuri, potem mczadi przepisy http://brygidaibartek.pl/bozonarodzeniowa-uczta/
I tak spędziliśmy cudowne 2 dni, z tymi niesamowitymi ludźmi.
Popadaliśmy w refleksje nad samowystarczalnością, nad zdrowiem, nad tym jak prosto może manipulować ufnymi i otwartymi ludźmi system którego nie znają i jak na starość dopiero może można pozwolić sobie na prawdziwe uczucia. Mieliśmy niesamowitą ucztę duchową pierwszego dnia świąt, szczególnie gdy po południu poszliśmy z Mery na okoliczne wzgórze, do cudownej kapliczki, postawionej na miejscu starego miejsca kultu.
A jak żyją Ci serdeczni ludzie.
Tradycyjny dom regionu Guria to drewniany dom z grubych desek. Posadowiony jest metr nad ziemią, a słupach drewnianych lub obecnie betonowych. Parterowy lub co świadczy o zamożności – piętrowy, z dość płaskim kopertowym dachem. Częściowo lub w całości otoczony balkonami. Ze względu na upalny klimat jest nieszczelny i przewiewny. Dom zachowuje również te cechy zimą, gdy temperatury sięgają maksymalnie do -8 stopni, przy metrowej warstwie śniegu. Takie warunki utrzymują się maksymalnie 2 miesiące, więc ogrzewa się tylko jedno pomieszczanie najczęściej kuchenne. U naszych gospodarzy było ono oddzielnym wolno stojącym domkiem zbudowanym z grubszych desek ok. 5 cm.
Wewnątrz właściciel własnoręcznie wybudował z cegieł palenisko, tradycyjnym kominkiem do gotowania i przy okazji grzania pomieszczenia jest rodzaj otwartego paleniska. Na przeróżnych stalowych stojaczkach umieszcza się garnki nad ogniskiem. W tym przypadku w kuchni było jeszcze oryginalne klepisko. Dom otaczała działka o powierzchni 2 hektarów, na jej powierzchni uprawiają głównie kukurydzę, fasolę, kapustę, ogórki, zieleninę oraz mandarynki, pomarańcze, jabłka, winogrona. Z inwentarza były krowy i kury, nie zabrakło psa Maksa i pięknego kocurka.
Są samowystarczalni, lecz mają mało pieniędzy. Gdyż posiadany nadmiar płodów rolnych, jest trudny do sprzedaży w rolniczej Gruzji, a dowóz do miasta często nieopłacalny, Tak więc mają nadmiar wysokiej jakości naturalnego pożywienia, natomiast ich gospodarstwo nie generuje gotówki, Na szczęście Georgik jest już na emeryturze i owe 300 zł stanowi bazę do zakupów w sklepie (głównie lekarstw, cukru, oleju, kawy, ubrań)
Jedzą jedzenie jakiego nie mają najbogatsi ludzie świata, bez chemii, wyprodukowane z pomocą przyrody, w ziemi która nigdy nie widziała środków chemicznych, z daleka od wyziewów przemysłu, w podświadomej miłości człowiek–przyroda.
Nie mają na dobra przemysłowe, na cukierki, cukier, używki, ale to rzeczy które są zbędne w ich diecie, szkodzące ciału.
Dlaczego dziś w świecie nie ma kultu zdrowia, długiego sprawnego życia, a jest kult materii, konsumpcji używek?
Dlaczego ludzie wybierają chorobę, korzystając z przemysłowych używek i dodatków – zamiast zdrowie i długowieczność?
Gruzja szczególnie Ajaria, Abchazja, Guria uchodziły za rejony najbardziej długowieczne na świecie. Gdzie ludzie dożywali w dobrym zdrowiu 120 lat.
Dlaczego tego nie lansować? Dlaczego Ci ludzie nie szanują tego?
Chcąc doświadczyć czegoś bardziej kolorowego skazują się na choroby i niedołęstwo?
Sam Georgik (nasz gospodarz) mówił, że ktoś w jego rodzinie (kłopoty językowe) dożył 120 lat i nie było to niczym odosobnionym.
Teraz jeszcze ich dobre płody rolne stanowią 80-95% pożywienia.
Jednak dlaczego chorują?
I Mery i Georgik mają kłopoty z ciśnieniem. Dodatkowo Mery ma silne migreny.
Chyba nie trudno domyślić się kto zabiera większość pojawiających się w ich rękach pieniędzy. I tak zamiast lepiej ze zdrowiem – jest coraz gorzej. Bo przecież tabletki chemiczne mają swoje efekty uboczne.
A gdzie zioła?
Zioła które rosną opodal specjalnie dla nich, dlaczego ich nie piją, dlaczego nimi się nie leczą?
Wiedza zaginęła, lub ginie. Przemysł farmaceutyczny dba, aby lekarz był w każdej wiosce i przepisywał odpowiednie tabletki.
Natomiast z ziołami trzeba samemu zadziałać, zielarzy mało, pieniędzy na dalekie wycieczki nie ma. I co zostaje uzależnienie od drogich leków.
Jednak dalej zadawałam sobie pytanie – dlaczego chorują skoro i tak w sumie jedzą tak cudowne jedzenie, mają wsparcie programów odziedziczonego po przodkach długowiecznego ciała, dobrą wodę, powietrze, ruch przy umiarkowanej pracy….. A przodkowie żyli długo i zdrowo w sprawności ciała.
Co się stało?
I mnie olśniło.
Telewizor, który u naszych gospodarzy szedł non-stop. Wpisując w ich podświadomość świat chorób, przestępstw, nieszczęść, cywilizacji.
Dla tych prostych ludzi z otwartym sercem i duszą (choć dla innych też – choć w mniejszym stopniu) to przeprogramowanie podświadomości. Przecież już udowodniono, że do 7 roku życia dziecka najwięcej programów jest w naszą podświadomość wprogramowywanych, więc bezwolnie podążają w ogólnoświatowej tendencji.
Dlaczego nie przekazują swojego świata innym uważając go za cenny, (przecież ten świat zdrowia – też jest cenny dla wielu) tylko podążają za ogólnoświatową degeneracją ?
Uznaję swój świat za cenny i wartościowy dzielę się nim z innymi.
Na szczęście jeszcze swoją gościnnością pozwalają nam doświadczać magii tego prostego świata, wprowadzając nas do swoich domów i dzieląc się jedzeniem wyprodukowanym we współudziale z kosmosem.
Część wchodzących do ich domów ludzi cieszy się magią i najlepszym na świecie jadłem, dziękując wszechświatowi za ten dar.
Część traktuje to jako darmowy posiłek, nie trzeba wydawać pieniędzy, można za darmo podróżować,
A jeszcze inna część lituje się nad tymi ludźmi, wmawiając im jacy są biedni, bo nie mają tego, tamtego……
A w sumie większość z tych gadających odżywia swoje ciało czymś co nie przypomina jedzenia. I to gospodarze tych Gruzińskich ziem powinni uważać swoim gości za bardzo biednych, bo to oni nie mają prawdziwego jedzenia!!! To oni muszą uzupełniać mikro i makroelementy w swojej teoretycznie bogatej i nadmiarowej diecie. Kiedy tutaj w małym kawałku sera jest większe bogactwo mikro, makroelementów witamin niż tam w kilogramie.
Kto jest biedny, a kto bogaty?
Uwalniam się od podążania za ogólnoświatową degeneracją. Idę swoją drogą niezależnie co myślą o tym inni i uważają za cenne i wartościowe.
Prostota radość spotkania przewijała się w każdym momencie naszego pobytu. Radość bycia razem i przenikania siebie nawzajem.
Mary bardziej wykształcona, bardziej inteligentna, młoda bardziej fascynowała się kolorowym światem.
Georgik doceniał to co miał opowiadając nam jaka tutaj jest cudowna ziemia dająca dużo plonów i najlepsze na świecie winogrona.
Ziemia tutaj bardzo dobra – podkreślał wiele razy w naszych rozmowach.
Gdy opowiadaliśmy o przemysłowych hodowlach zwierząt, nie wiem czy do końca nam wierzył myśląc może, że jakieś bajki przyszłości opowiadamy,
Mówił wtedy tylko z lekko przerażonymi oczami.
To bardzo źle, bardzo źle
Coś co jest normą w całym kolorowym świecie. Jedzenie które nie odżywia ciała, na hormonach, antybiotykach, pestycydach byle szybko i dużo, nieważne jakim kosztem.
Gdy odjeżdżaliśmy Georgikowi poleciały łezki. Czy zawsze taki był, czy dopiero teraz na starość może pokazać swoje uczucia?
Negowana prostota zachowania, jak mnie wkurzą to walczę, jak się wzruszam to płaczę, jak kocham – to mówię to i wyrażam. Coś, czego kolorowy świat się uczy.
Bo chcąc widzieć siebie kolorowym, świat (ludzi) wypiera swój cień, wypiera siebie widząc nie takim jakim jest, a takim jaki powinien być (i taki zamotany jak to zdanie)
Widzę i akceptuję siebie takim jakim jestem, również swój cień.
Kolorowy świat nie walczy bezpośrednio, tylko manipuluje i prowokuje do walki innych.
Jest na niego sposób – zdemaskować go , obnażyć te manipulacje. Bartkowi przyśniło się zamknięcie manipulatorów, prowokatorów w szklanym domu, aby wszyscy mogli ich tak naprawdę zobaczyć. Wtedy zrezygnują z tej formy prowokacji i manipulacji.
Pożegnaliśmy cudowny świat naszych gospodarzy, tak samo jak Georgik z łezką w oku, odjechaliśmy z wyprawką w postaci 2 litrów wina, reklamówki mandarynek, pomarańczy i słoja kiszonych ogórków.
Wiemy, że nie zostawiliśmy ich tam samych – skrzaty, elfy już tam dobrze się zadomowiły i będą pomagać im w codziennym życiu.
Naprawdę bogaty jest ten co ma się czymś podzielić
Czasami jak odjeżdżam z takich miejsc zastanawiam się co mnie gna dalej? Czy to na pewno boskie prowadzenie?
Zjeżdżamy wtedy często do miasteczka, gdzie wszystko jest ciężkie, szarobure z nutą beznadziei!
Może warto było zastać….
Ale jednak jedziemy dalej, aby za jakiś czas trafić w kolejne skrzacie miejsce, mające w sobie magię – tym razem przestrzeni.
Podążam z ufnością za głosem swojego serca.