kuchnie świata
now browsing by category
Serduszkowo-ziołowa górka
Wycieczka na serduszkowo- ziołową górkę 12 października 2014
W 2007 roku wybudowano w Jermuku wyciąg krzesełkowy na pobliską górkę 2478 m.n.p.m który latem służy do przejechania się kolejką, a zimą z narciarzami. Są tutaj 2 trasy narciarskie o długości ok 1300 m każda Według nas takie z pogranicza czerwono-czarnych.
Na górze znajduje się restauracja. Większość Ormian wjeżdża i zjeżdża od razu traktując sam przejazd jako atrakcję (jak my za naszego dzieciństwa), albo wchodzą tylko do restauracji. Spacerowiczów brak.
Weszliśmy w jedną trasę i jakie było nasze zdziwienie, że nagle znaleźliśmy się w ziołowym królestwie, jedno zioło wystawało znad drugiego. Zioła co prawda już podsuszone, a pomiędzy nim kolorytu dodawały piękne zimowity.
Gdzieniegdzie, majestatycznie stały już suche dziewanny.
Po wygryzionych przez krowy i owce łąkach, tutaj znaleźliśmy się w ziołowym raju. Szliśmy i oglądaliśmy jak wyglądają znane i nieznane nam rosliny w wersji praktycznie zasuszonej.
Nad nami krążyły sójki, tak nisko, że czasami miałam wrażenie, że wlecą nam na głowę.
W okolicznych laskach zapraszały śliwki, dzika róża, jarzębina.
Wszyscy cieszyli się na spotkanie i chcieli dać nam jak najwięcej.
Słońce świeciło rozświetlając twarzyczki uśmiechniętych roślin, a nam dając ciepełko i możliwość spokojnej kontemplacji otaczającej przyrody.
Gdy siedzieliśmy pojawiły się kruki, przypominając nam o naszej mądrości, jak również o tym, że czas zrobić może nie krok, ale skok w nowe nieznane. Przyjrzeć się swoim ciemnym stronom, emocjom, zaakceptować je i podążyć dalej w nowe.
Dziękujemy tym wysłannikom Wielkiego Ducha za pojawianie się i przypomnienie o naszej drodze.
Czas bowiem w sanatorium, gdzie przyjmowaliśmy różne zabiegi, ruszył w nas wiele emocji, programów . Czas je uporządkować, by podążyć dalej.
Na szczycie ktoś rozsypał serduszka, pokazując nam, że miłość jest wszędzie, a my po niej praktycznie stąpamy, mamy ją pod nogami.
Zaprosiła nas również restauracja na smażonego Aveluka (koński szczaw – miejscowa atrakcja, o tym specjalny post), w sanatorium jedzenie zawiera mało tłuszczu, tutaj praktycznie tłuszcz z tego wyciekał. Do tego lubimy podawaną tutaj kiściami zieleninę i chlebek Lawasz Już w czasie jedzenia czuliśmy oblepienie przełyku, a po zjedzeniu (bo było dobre – chyba nam potrzeba tej rośliny, bo dalej nam smakuje) nasz żołądek zrobił się ciężki.
Przyjrzeliśmy się programom i okazało się, że ciężkość, otępienie, senność po jedzeniu odziedziczyliśmy po przodkach, którzy marzyli o tym, aby mieć pełny brzuszek, móc się zdrzemnąć i zalegnąć w bezruchu. W ten sposób odpoczywali.
My teraz już tak nie musimy, a czas który zajmuje nam senność i utrata energii po jedzeniu – mamy na co wykorzystać. Fakt pojawił się następny program, że jak będzie dużo energii to inni nam ją zagospodarują wg swoich zasad i nie będzie jej na to co się chce. Choćby na świadome nic nie robienie. Bo to nie wypada.
Również ciało zaczęło się bronić, że też czasem chce odpocząć i żeby uważać z ciągłym dokładaniem zajęć i obowiązków, z eskalowaniem tego zjawiska.
Dużą ilość energii gospodaruję tak jak uważam za słuszne, pozwalając sobie zadbać o ciało i umysł
Podeszliśmy na następną okoliczną górkę z której widok był praktycznie w 360 stopniach – zawierał góry. Góry wysokie. Sami byliśmy już na 2600, a otaczały nas 3000-3500 . Dookoła przestrzeń, gdzieniegdzie rozrzucone pasterskie domki. Tak, tylko Jermuk w dole i przestrzeń, przestrzeni w której można się rozpłynąć. Gdy stałam na brzegu góry, a wiatr przewiewał mnie od tyłu, czułam, że jestem cząstka tego świata i każda moja komórka ma informację tego wiatru, tych gór i całego stworzenia. Tylko trzeba chcieć z tych informacji skorzystać.
Wczoraj pokazał mi się szczur, jako symbol charyzmy, ale również niecierpliwości i inteligencji.
Symbol ujawnienia swoich ciemnych stron, podziemnych korytarzy. Odpuścić to co stare, coś co więzi w starych schematach, nie pozwalając jaśnieć.
Na pewno jedzenie jest sporą kotwicą.
Wczoraj na kolację był bigos i chyba pierwszy raz od lat (jadłam potrawę mięsną) z radością zajadałam się nim, wyciągając mięso – tak mi smakował. Póżniej gdy to ustawiliśmy okazało się, że bigos był symbolem celebracji urodzin, świąt.
Gdy przyjrzeliśmy się temu bliżej okazało się, że u mnie w domu nie celebrowało się jedzeniem świąt, ale moja babcia tak robiła. Bigos, który gotowała parę dni był symbolem urodzin, imienin.
Odpuściłam już któryś raz (a może wcześniej mało byłam tego świadoma) celebrowanie pożywieniem życia.
Odpuszczam przymus celebrowania życia pożywieniem, pozwalam sobie celebrować życie miłością i radością.
Podziękowaliśmy przestrzeni za cudne ustawienia, programy które same wyskakiwały i zeszliśmy drugą trasą narciarską, również ziołową, w dół.
Ciesząc się jak dzieci z dzisiejszego spaceru.
Jutro opuszczamy sanatorium i w związku z tym, że zrobiła się piękna jesień, pojeździmy autem po górkach. Nie będziemy musieli nigdzie schodzić wieczorem, będziemy mogli cieszyć się tą przestrzenią non-stop.
A te noclegi mogą być głęboko w przyrodzie i nigdzie nie musimy zjeżdżać.
Dlatego tak lubimy podróże naszą landrynką. Gdy noclegi w niej dają podstawę, a w cywilizacji, hotelach są w mniejszości.
Choć nie uważamy, że mamy tylko spać w landrynce. Wszystko ma toczyć się według boskiego prowadzenia.
Dziękujemy za cudowny spacer
Gościnność czy chęć pokazania dożynkowe refleksje
Gościnność czy chęć pokazania, dożynkowe refleksje 5 października 2014
I zamiast na święto wina trafiliśmy na dożynki. Takie prawdziwe, bez turystów i blichtru na zewnątrz. Takie prawdziwe ormiańskie. Pokazujące ich takich – jakimi są .
Gdy przyjechaliśmy do Yeghegnadzor okazało się, że jest ok 30 stoisk z regionalnym jedzeniem i napitkami. Stragany były pięknie przyozdobione. Jedni już na początku zaczęli częstować, inni tylko stali sztywni i czekali.
Nie wiedzieliśmy czy to jakiś konkurs czy degustacja.
Jednak w pewnym momencie przejechała na sygnale kolumna aut i wyszła z nich grupa mężczyzn (ok 10-15) , łącznie z najważniejszymi w mieście i regionie.
Zaczęli chodzić od stolika do stolika, częstować się, pić i jeść. Rozmawiać z ludźmi. Po poczęstunku do stołu opuszczonego przez notabli doskakiwali zwykli ludzie i zaczynali się częstować lub po prostu brać całymi garściami jedzenie.
Gospodarze niektórych stołów częstowali ludzi, a z innych chowali zaraz wszystko łącznie z owocami, orzechami, których tutaj dostatek. Pokazywali niestety że z motłochem nie będą się dzielić i integrować.
Wot ludzkie charaktery.
Jedni wydzielając ludziom mięso, sery ,ciasta, miody, biesiadowali razem z nimi ciesząc się ze wspólnego spotkania, ale większość niestety pokazała się i szybko zwinęła nie dzieląc z nikim.
Śmieszne było to, że głównie te najładniejsze stoiska na których było najwięcej jedzenia, nie miały ochoty dzielić się – chciały się tylko pokazać (bo ile zjedli Ci notable?)
Te skromniejsze z radością dzieliły się z innymi.
Zabawne było obserwować, że gdy od stolika odchodzili notable niektórzy ich właściciele doskakiwali do jedzenia, sprzątając wszystko.
Ile w życiu robimy na pokaz???
A czy daje nam to szczęście.
Nawet patrząc tutaj na twarze właścicieli szybko sprzątanych stolików, raczej NIE.
Byli spięci i naburmuszeni.
Taki świat, a jaka cena??? Życia na pokaz????
Patrzyliśmy na notabli, którzy przy każdym stoliku musieli wychylić co najmniej jeden kieliszek i coś przekąsić.
Trzeba mieć głowę!!!!
Nie od parady!!!!
Nas poza aspektem psychologicznym bardzo ucieszyła możliwość pooglądania narodowych potraw w pięknym wydaniu. Zobaczenia ogromnych owoców i warzyw wyhodowanych w tutejszym regionie. Mogliśmy też popróbować potraw niemięsnych i porównać smaki, tych samych potraw u różnych kucharzy.
Dziękujemy za to święto.
Fenomen tkwi również w tym, że niedawno odpuściliśmy chęć znajomości narodowych kuchni i ………… wszechświat zesłał nam taką cudowną imprezę.
A co do samego jedzenia, to słynnych ormiańskich sałatek było mało.
Trochę kiszonych papryk, cebul i jakieś roślinki
Trochę ciast, głównie było to ucierane ciasto nadziane twarogiem, trochę ciast z orzechami, chałwa.
Poza tym awieluk (koński szczaw – o tym kiedyś cały post) smażona z cebulką (przepyszna),
dolna (nadziewane liście winogron – mięsem również)
Najważniejszym daniem był baran upieczony, którego kawałki wszyscy jedli owinięte narodowym chlebem lawaszem i ów baran przez większość właścicieli stolików był najszybciej chowany. Nawet przy tych stolikach gdzie częstowali z chęcią i radością, gdy skończył się baranek mówili, że nie ma nas czym ugościć.
Poza tym miód, sery, owoce. Zresztą popatrzcie sami.
Jedzenie ma to do siebie, że jest bardzo wdzięczne do fotografowania.
Świetne suszone owoce, morele, śliwki i pomidory.
Smak taki, że można mieć wrażenie, że ktoś dodał wzmacniacza smaku i specjalnie je posłodził. Oczywiście nie zawierają żadnych dodatków. Mamy ze sobą suszone pomidory włoskie ekologiczne, gdy dla porównania wzięliśmy je do ust, mieliśmy. wrażenie je jemy sam kwasek cytrynowy. Te tutaj jeszcze naturalne, zrobione dla siebie, nie muszą przetrwać wielu lat, tamte europejskie pozostawimy bez komentarza. Choć w sumie warto się zastanowić co jemy, nawet jeżeli to jest ekologiczne???
Tym razem byliśmy czujni i pomimo chęci ugoszczenia nas alkoholem woleliśmy zachować światło i wspierać nim innych.
Poznaliśmy też tam rodzinkę ormiańską która potem zaprosiła nas na kawę. Widać różnicę wykształcenia w rodzinach nawet wśród rodzeństwa. Siostra ok 15 latka dobrze mówiąca po angielsku, rosyjsku, grająca na pianinie, robiące piękne origami,
a jej brat jak śmiała się ich mama nie mówi poprawnie po ormiańsku – bo taki obibok.
Teraz jak to piszę, przyszło mi do głowy, że nasza młoda znajoma na pewno z chęcią popisałaby sobie po angielsku z jakąś pokrewną duszą (dziewczynka w zielonym sweterku).
Jak znacie kogoś takiego ja ona (artystyczna dusza) , za jakiś czas wstawię tu jej adres e-mail (bo na razie mam tylko telefon) – to dajcie tej osobie ( 13-15- latce.)
Czasami gdy wiele jeździ się po świecie, wydaje się, że jest on mały i praktycznie można mieć przyjaciół błyskawicznie na całym świecie.
Jednak gdy nie ma się takiego obycia, każdy kontakt z obcokrajowcem jest cenny i wnosi inny świat, inne spojrzenie.
Zresztą spacerując po tym miasteczku, którego rzadko odwiedzają turyści, widać było zaciekawienie młodzieży. Która przechodząc bardzo często mówiła Hello.
Co innego internet, telewizja, a co innego bezpośredni kontakt.
Dziękujemy temu miasteczku za cudowne przyjecie, ugoszczenie, pokazanie śmiesznego życia na pokaz i pięknej gościny zarazem.
Pozdrawiamy go bardzo
Gościnność Jermuka
Jermuk 8 października 2014
Gdy w niedzielę przyjechaliśmy do Jermuka (największy kurort Armenii), o tym w innym czasie) późnym wieczorem, w pijalni wód spotkaliśmy przesympatycznego Pana, który na wiadomość, że śpimy w samochodzie, chciał nas zaprosić do pokoju. Uspokoił się dopiero gdy okazało się, że mamy w samochodzie luksusowe łóżko.
Wczoraj spotkałam go w sklepie gdzie zapłacił za moje mandarynki, poprostu postawił mnie przed faktem dokonanym (są drogie 10 zł kg ), a dziś przy spotkaniu dostaliśmy pomarańcze , granaty (wszystko drogie) i czurczelę (orzechy włoskie w syropie winogronowym) . Taki dar serca, abyśmy dobrze pamiętali Armenię.
Pan przyjeżdża do Jermuka od 1986 r. z Erewania do tego samego sanatorium, w tym samym terminie i mieszka w tym samym pokoju.
Robi sobie tutaj kurację jedzeniową. Nie chodzi na stołówkę, ale każdy dzień zapodaje sobie inny rodzaj pożywienia: ma dzień arbuzowy, jabłkowy, gruszkowy, kaszy gryczanej do tego pije wodę Jermuk i dużo chodzi.
Po takim 2 tygodniowym pobycie zrzuca 5-6 kg i czuje się świetnie. Nabiera energii na cały rok.
Bardzo spodobało mu się, że my praktycznie na co dzień jemy tak jak on tutaj.
Zresztą Armenia, to pierwszy kraj w którym byliśmy gdzie nikogo nie dziwi, że nie chcemy jeść mięsa czy sera. Wszystkie osoby stwierdzają, że długo będziemy zdrowi i młodzi przy takim jedzeniu.
Ich przodkowie jedli dużo warzyw byli zdrowi, szczupli. Świat zachodu przynosi mięso jako symbol luksusu, oni jednak jeszcze podświadomie wiedzą, ze nie tędy droga. Choć często zachowują się inaczej
Dziękujemy za piękny dar serca.. Trochę czuliśmy się skrepowani przyjmując takie prezenty.
Jednak przesłanie jesiennej równonocy brania i dawania, daje nam możliwość przyglądnięcia się naszym emocjom.
Dziękujemy Panu za piękny dar jako wymianę energetyczną daliśmy przesłanie mojego ojca. http://brygidaibartek.pl/przeslanie-mojego-ojca/
Dar fizyczny, za dar duchowy.
Obecnie jesteśmy co najmniej do poniedziałku w Jermuku wykupiliśmy tygodniowy pobyt w sanatorium, oczyszczamy nasze ciałka, ale o tym w nastepnych postach.
Winne wariacje – święto (?) wina w Armenii
Winne wariacje – święto (?) wina w Armenii 4 październik 2014
I tak kuszeni doznaniami z przeszłości trafiliśmy na festiwal winny w miejscowości Areni. Na początku trzymaliśmy się dzielnie. W największym zakładzie winnym w miejscowości mogliśmy zdegustować wina z różnych roczników. Oczywiście nie dla alkoholu tylko jeszcze zaspokajając enologiczne zapędy umysłu. Było tam około 10 różnych winek, które popróbowałem po ok. 10 ml każde ( na dobry początek).
Potem poszliśmy do centrum miasteczka, gdzie stacjonowało kilka, około dziesięć zakładów winnych , prezentując swoje wyroby. Oczywiście nie omieszkałem ich spróbować , co dało fenomenalną liczbę łyków wina (każdy winiarz serwował kilka swoich win).
Po drodze oczywiście stały rozliczne stragany z winem domowym, oferujące również, świeże burczaki. Tak więc będąc na lekkiej dietce, po jakimś czasie poczułem że magia starych czasów, polegająca na zmianie percepcji widzenia świata , zaczyna działać pełną parą. Uruchomiły się stare nawyki. Do żołądka zaczęły lecieć różne wyroby . Na początek serki z degustacji, potem orzechy w syropie, suszone owoce, mąka w postaci chleba lawasz , ser regionalny zawijany w placku, kawa, frytki , warzywa z rusztu, kefirek……… . Przelewająca się zawartość żołądka zakończyła ten pseudosympatyczny (!) wieczór.
Na krawędzi miasteczka poszliśmy spać. Do koktajlu tego nieszczęścia dołączyła się potężna burza, która trwała potem nadal – tylko w prywatnej formie, w okolicznych krzakach, emitując potężne fale rzadkiego, cuchnącego gówna, wyrzucanego z siłą i świeżością wodotrysku. A wszystko to w aurze letniej nocy, przy szumie rzeczki , graniu cykad, księżyca oświetlającego pionową skałę o którą byliśmy oparci. Mój Boże… ile razy jeszcze świadomie mam doświadczać skłonności umysłu do uciężania się, aby go w końcu przekonać o wyższości zasilania ciała energią praniczną. Co my robimy ze swoimi boskimi ciałami? Napełniamy je różnymi produktami, naszej często wielogodzinnej pracy, a potem nosimy je w sobie w postaci gówna. Przypomniała mi się rozmowa z Brygidą, gdy nie tak dawno temu doszliśmy do wniosku, o potrzebie wyczyszczenia układu pokarmowego. Tylko tą intencje nie sprecyzowałem i zamiast narzanu – wody leczniczej, wszechświat zaproponował mi czyszczenie winem! Leżąc jeszcze w naszej landrynce, do głowy przyleciała myśl – dziś jest kolejne święto, tylko w innym miasteczku Yeghegbadzor . Jedź, bądź silny, rozdawaj światło i wsparcie innym, widząc Boskość ich ciał!. NIECH TO BĘDZIE ŚWIĘTO TWOJEGO CIAŁA I UMYSŁU –A I DUSZA TEŻ SIĘ UCIESZY. Jedź ewentualnie to co jesz zwykle – czyli troszkę owoców – bo to one tylko tak naprawdę częstują cię swoimi plonami (najlepiej te dzikie i z ogrodów przydomowych, bo drzewa przemysłowe są zmuszane do intensywnego dawania ). A sam festiwal to święto szaszłyków i kebabów w najtoporniejszej formie, bez ograniczeń zaprawiany winem różnej jakości.
Dla osłody udekorowany występami zespołów ludowych, oraz harcami ludności tubylczej i licznych turystów.
Jedzeniowo-sklepowe szalenstwo
Jedzeniowo – sklepowe szaleństwo 26-27 września 2014
No właśnie jedzenie. Nowy kraj, nowe smaki, nowa energia osób przyrządzających i po ziemniaczkach z cebulką czuliśmy się ciężko. Ale już na drugi dzień chodząc po kolorowych sklepach, szukaliśmy bistro aby zjeść sałatkę ormiańską (!). Knajpek praktycznie nie spotykaliśmy. Więc kupiliśmy lawasz – bardzo cieniutki chleb ormiański i pastę z bakłażana. Delektowaliśmy się tym, taki przecieniutki chlebek – papierek z pastą i liśćmi świeżej zieleniny.
Jechaliśmy najpierw na Wanadzor, jednak góra Aragats machała do nas i zapraszała, zdecydowaliśmy zmienić plany i pojechać w kierunku jedynego dojazdu do niej od strony Erewania.
Po drodze w miejscowości ok 50 km od Erewania trafiliśmy na niesamowitą dwu piętrową piekarnio-cukiernię, nowoczesną, ale stylizowaną na stare technologie. Piec podobny do tego z Gruzji, tylko bardziej nowoczesny – gazowy, wypiekane było w nim puchate shoti. Panie na naszych oczach robiły lawasz, wygniatając swieże ciasto. Wszystko można było od razu kupić. Szaleństwo pierożków, tortów, ciastek, chlebków i kanapek. Po drugiej strony ulicy namierzyliśmy bistro. To może będą w końcu te słynne sałatki ormiańskie? No właśnie ……. cena nowoczesności. Restauracje są tutaj dla bogatych, a co je osoba bogata???
Co jest symbolem jedzeniowego luksusu?
Wiadome mięso!
Sałatki poszły gdzieś w odstawkę, jednak Pani zrobiła nam sałatkę i frytki (robią je sami, a ziemniaki mają dobre) . Zamówiliśmy po jednej porcji, a dostaliśmy chyba po trzy, do tego kawy, i wino – wreszcie dobre i na lampki – no takie 250 ml i zupę z pszenicy na kefirze…. znowu zaskoczenie, zapłaciliśmy ok. 20 zł. Może oni nas tak goszczą? – zaczęliśmy się zastanawiać…… Gdyż tyle słyszeliśmy o bardzo drogiej Armenii.
Jednak żołądkowi, wcale się to nie podobało.
Znaleźliśmy piękny nocleg w widokiem na Erewań na wysokości ok. 2000 m.n.p.m – spało się magicznie. Tym bardziej, że do snu kołysał nas również Ararat, który rankiem pokazał się w pełnej krasie.
Rano obudziłam się pełna duchowej energii, choć ciało było jeszcze ciężkie od wczorajszego obżarstwa i ………. chyba pierwszy raz w czasie podróży, stanowczo i świadomie postanowiłam zrezygnować ze smakowania kuchni kolejnego kraju, tym bardziej, że w nocy dostałam przekaz, że o otaczającym mnie świecie otrzymam również informację przez uważne oddychanie – w sposób lżejszy i bardziej eteryczny.
No właśnie, pojawiła się w życiu nowa wartość, niejedzenie lub lekkie jedzenie, a do teraz jeszcze sabotował go stary program smakowania, próbowania świata, wyrobienia sobie zdania na temat jego kuchni.
Popatrzyłam na rozległą panoramę wokół i chyba pierwszy raz, tak bardzo stanowczo stwierdziłam – „proszę o poprowadzenie mnie drogą do odżywiania czystą praną i do miejsc wysoko wibracyjnych”.
No właśnie stary model podróżowania, odchodzi gdzieś w przeszłość – rodzi się nowy.
Zobaczymy jak będzie się kształtował. Gdzie zaprowadzi. Dziękujemy całej przestrzeni za to, że mogliśmy tego doświadczyć aby stwierdzić, ja nie chcę się tak czuć (i żałować po co to w ogóle to jadłem?).
Co do jedzenia to jemy niewiele, są dni, że wieczorem dopiero coś skubiemy, gdy było ciepło jedliśmy więcej owoców. Są niestety dni, ze ciekawość kuchni powoduje obżarstwo. Od Bartka całkowicie odeszły pory posiłków, nawet to, że trzeba się napić (gdy nie ma upałów i gdy nie je się słonych rzeczy), potrzeba odchodzi gdzieś w przeszłość.
Przywiązanie do jedzenie już też się rozluźnia, od paru tygodni nie mamy ciśnienia, nawet umysłowego, że musimy coś zjeść. Jest czas, przestrzeń – jemy, nie ma – nie jemy . Nie czujemy głodu ( i normalnie funkcjonujemy).
Może to jest troszkę mało płynnie napisane, trochę szarpane, ale tak jest z nami i naszym jedzeniem.
DOKŁADNIE – jak stwierdził teraz Bartek











































































D5 Creation