Gruzja
now browsing by category
Abastumani – grzybowa uczta
ABASTUMANI grzybowa uczta 19-21 WRZEŚNIA 2014
Kurorty , kurortów Gruzja ma ich bardzo mało. Jedne narciarskie się tworzą, a inne mniej komercyjne upadają.
Tak właśnie wygląda Abastumani, piękne porzucone wille z czasów carskich , do tego baza turystyczna z czasów sawieckich również opustoszała. Daje to wrażenie jednego wielkiego pogorzeliska. Całości piękna architektury uzdrowiska dopełniają chyba 10- piętrowe zamieszkałe bloki w kolorze szaro burym. Wygląd na pewno odstrasza, do tego energia turystycznego wyrywania. Jednak gdy przebije się przez te energię – dostaje się nie lada nagrodę.
Cudowne rześkie powietrze – szczególnie teraz gdy od ok. tygodnia zelżały upały, a ich miejsce zastąpiły deszcze (chłodne i ostre – rodem z tatr). Przyroda się cieszy. Nam przydałaby się fajna kwaterka do posiedzenia, jednak tutaj w Gruzji baza turystyczna jest „śmiesznie” droga. Można znaleźć kwatery za ok. 30 lari (60 zł.) – to ponoć najtańsze. Za super przeciętny 2-osobowy pokój z łazienką żądają 150-200 zł,
Zresztą w Abastumani tych czynnych hoteli jest chyba ze 3 i tyle , parę sklepików i basen a właściwie 2 baseny z ciepłą termalną siarkawo-radonową wodą.
Kurort położony wśród sosnowo-liściastych lasów na wysokości ok 1300 m. w wielkim obszarowo parku narodowym Borjomi, i im zawdzięcza wspaniałe powietrze przesycone wilgocią i żywicą drzew, w których miejscowi wiosną zbierają pyłek i szyszki, aby potem sprzedawać to turystom. Wiedzieli carowie gdzie najlepiej odpoczywać (usytuowanie w wilgoci i cieniu drzew cenią sobie również współcześni Gruzini).
Zabudowania tej miejscowości są rozlokowane nie tylko na dnie doliny, ale również po jej bokach luźno wśród drzew. Jeżeli kiedyś wróciłoby tu życie to ze względu na charakterystykę tej miejscowości i jej mikroklimat chętnie powracalibyśmy tutaj.
Hotele nas nie zapraszają, ale basen bardzo, może nie sam basen co jego woda. Mięciutka delikatna.
Ma ok 38 stopni . Mam wrażenie, że mogę się w niej rozpuścić, stopić z nią,.
Otoczenie basenu brudne, zresztą nie ma się czemu dziwić, bo wszyscy chodzą tutaj w butach, a niektórzy nawet myją je ciepłą wodą obok basenu. Nikogo nie dziwią palacze na basenie. Taki inny świat kurortu.
Choć z drugiej strony Gruzja kojarzy mi się z brudem zarówno fizycznym, pełno wszędzie śmieci (w miastach już troszkę się nauczyli je sprzątać), jak i energetycznym – zarówno dzisiejszymi myślokształtami przywiązania do przyszłości, beznadziei, podświadomej agresji jak i tymi z przeszłości – programami wojen, najazdów, walki o dominację.
Bardzo duże zagęszczanie energii, jednak gdy wejdzie się do wody ma się wrażenie, że jest się w raju energetycznym, bo co do fizycznego lepiej zamknąć oczy (po raz pierwszy od kilku lat rygorystycznie zakładam klapki na basenie).
Na noclegi zaprasza nas miejsce nad rzeczką. Deszcz pada obmywając landrynkę i nas z wielu programów, które wychodzą nam tutaj w Gruzji.
Jest tego tak sporo, że od jakiegoś czasu marzy mi się zatrzymanie na jakiś tydzień, jednak nic nie zaprasza, a pogoda przy niskiej jakości i drogiej bazie turystycznej dopełnia dalszej części naszego gnania przez Gruzję.
5 km od miejscowości na wysokości ok 1500 metrów znajduje się obserwatorium astronomiczne z lat 30 XX wieku. Znajduje się tam 16 teleskopów. Niestety pogoda nam nie sprzyja w temacie wieczornego oglądania nieba.
Spacer po terenie obserwatorium, włożył w nas nowego ducha. Po terenie ośrodka oprowadzał nas biało-czarny kot .
Odpoczywaliśmy, nasycaliśmy się zapachem sosny, a nawet las, dał nam 2 maślaczki. Grzyby się dopiero zaczynają, gdyż wcześniej była wielka susza.
Niestety na górze nie było miejsca noclegowego, hotel zamknęli 3 lata temu i obiecują, ze w przyszłym roku otworzą. Z góry do miasta i z powrotem można podróżować kolejką linową .
Gdy już wychodziliśmy z terenu obserwatorium, przy portierni zobaczyliśmy dziwnego grzyba
Co to jest? – zapytałam.
Grzyb , bardzo dobry jadalny odpowiedział jeden z mężczyzn z portierni .
Chcesz podaruję Ci go – powiedział widząc moje wielkie oczy.
-ale ja nie umiem go przyrządzić – odpowiedziałam
-to łatwe- gotujesz krótko grzyba, odlewasz wodę, a potem smażysz na oleju i cebuli i tyle – padła wskazówka
No proste .
-To może ugotujemy go razem i razem zjemy – zaproponowałam.
Pomysł się spodobał, tym bardziej, że mieliśmy wino – co prawda nie domowe – tylko sklepowe, ale alkohol.
Po przyrządzeniu grzyb okazał się niesamowitym delikatesem, po rosyjsku nazywany jest kapustą. I w smaku moim zdaniem to takie grzyby z kapustą w najlepszym wydaniu.
U nas ponoć pod ochroną.
Czas gotowania to czas biesiady, toastów. Taki miły czas w towarzystwie sympatycznych ludzi.
Dziękujemy za odpoczynek, cudowne wody i cudowny grzybowy delikates. Tak zapamiętamy Abastumani i może kiedyś wrócimy obejrzeć gwiazdy………..
Tbilisi i święty Gabriel
Tbilisi z wizytą u świętego Gabriela 19-20 wrzesień 2014.
Do Tbilisi ściągnęła nas przetwornica napięcia (12 na 220 V) w której zaczął siadać wentylator. Stwierdziliśmy, że skoro przejeżdżamy obok poszukamy sklepów, gdzie coś takiego może być. Sklepy nam się nie ujawniły, ale dzięki szukaniu przejechaliśmy Tbilisi parę razy.
Wstąpiliśmy na potężny targ przy samym wjeździe do miasta od wschodu, gdzie przytrafiła nam się ciekawa przygoda.
Bowiem odpoczywając wśród budek targowych od energii Kakhetii, powiesiłam na ramieniu aparat, w sumie nic nie sfotografowałam, ale miałam. W pewnym momencie po około dwóch godzinach chodzenia zorientowałam się, że nie mam aparatu.
Gdzie może być ? zaczęliśmy się zastanawiać.
To nie możliwe aby go znaleźć , jednak krok po kroku zaczęliśmy odtwarzać, nie wiem jakim cudem trasę w tej plątaninie straganów. Gdzie coś kupowaliśmy, przymierzaliśmy, oglądaliśmy. Wszyscy żałowali nas, jednak nigdzie go nie było.
Idąc krok za krokiem, już straciliśmy nadzieję, pożegnaliśmy aparat i zdjęcia, szczególnie ze zjazdu z Omalo. Nagle w ostatnim straganie gdzie przymierzałam spodnie, znaleźliśmy grzecznie leżący czarny aparacik na czarnych ubraniach. Tu około pół godziny leżał na swoim miejscu . Jaka radość, ale z drugiej strony zdaliśmy sobie sprawę z naszej reakcji jaką było odwiązanie się i odpuszczenie przywiązania do tej cząstki materii, może dlatego siły wyższe pomogły nam go znaleźć .
Wiatraczku nie kupiliśmy,a na nocleg zaprosiło nas miejsce przy Soborze Świętej Trójcy największej budowli sakralnej Gruzji. Budynek nowy jednak zrobiony z rozmachem i miejsce energetycznie spokojne po walecznej Katheti.
Z Tbilisi udaliśmy się znów w kierunku Mcchety do Klasztoru Samtawro, gdzie znajduje się grób świętego Gabriela. Świętego tych czasów Gruzji, do jego grobu przybywają wierni z prośbą o zdrowie itp. . Wierzą, ze z jego grobu promieniuje niesamowita energia.
A czym zauroczył nas Gabriel?
Zdarzało się, że chodził z tabliczką na piersi: „Kto nie ma miłości, jest jak naczynie bez dna” i na dowód nosił ze sobą dziurawy kubek. Przez tę dziurkę patrzył na ludzi
Bez jedzenia, bez snu mógł wytrzymać całe dnie. Bez Cerkwi ojciec Gabriel żyć nie mógł, a z uwagi na podpalenie portretu Lenina w czasie pochodu piewszo majowego, nie mógł uczestniczyć w Euchrystii. – bez jedzenia snu można żyć, ale bez ducha (to nasz komentarz patrzący szerzej na temat)
Osobliwy był też i w zachowaniu. Dawał ludziom powody, by myśleli o nim źle. Czasem przeklinał, czasem bywał jak pijany. Mawiał, że gdy wszyscy się z niego śmieją to wie, że niczego nie jest godzien.
Kiedy kogoś na Paschę widział ze smutną miną, nauczał, że w radości paschalnej trzeba zapomnieć i o swoich grzechach.
Najważniejszą nauką o. Gabriela było jednak przykazanie miłości. To, że w czasach ostatecznych ludzi zbawi tylko miłość.
W czasach ostatecznych zwolennicy antychrysta będą chodzić do cerkwi, będą się chrzcić i głosić Ewangelię. Ale nie wierzcie tym, którzy nie będą czynić dobrych uczynków [uczynkiem złym – samym w sobie, będzie przyjęcie liczby bestii] . Tylko po owocach można poznać prawdziwego chrześcijanina.
Prawdziwa Wiara przebywa w sercu, a nie w rozumie. Za antychrystem pójdzie ten, kto będzie miał Wiarę rozumu, a kto będzie miał Wiarę serca, ten rozpozna antychrysta.
Obecnie zaczynają się doniosłe wydarzenia. Takiego zagrożenia nie było na ziemi od czasu stworzenia świata.
W czasach ostatecznych ludzi uratuje miłość, pokora i dobroć. Dobro otworzy bramy Raju, pokora wprowadzi do Raju, a miłość ukaże Boga.
(Cytaty z http://www.przegladprawoslawny.pl/articles.php?id_n=3360&id=2)
Czy nie warto było jechać specjalnie w odwiedziny, do takiej postaci?
Słyszałam również, że potrafił kupić butelkę wódki w sklepie i pić, gdy ktoś próbował okazywało się, że pił wodę.
Obrazek Gabriela podróżuje z nami, chcemy uczyć się od niego powyższego przesłania, ale również tej zabawności w życia. Tego :”kpienia” z pozornie poważnych rzeczy.
Dziękujemy , że pojawił się w naszym życiu.
Tak też można
Siedzielismy przy samochodzie, gdy nagle szła ona, z wiaderkiem.
Powiedziała dzień dobry po gruzińsku, podeszła do naszego bagażnika wyciągnęła menażkę z wiaderka przesypała śliwki i pomidory.
Powiedziała dowidzenia i poszła sobie
Jak szybko przyszła tak poszła.
Tak też można
Wino Gruzji
Wino Gruzji.
Był taki fragment naszego życia kiedy smakowaliśmy w różnych trunkach, w tym i winach. Pomimo że to już historia, jednak będąc w kolebce winiarstwa światowego, postanowiliśmy przyjrzeć się tym wyrobom alkoholowym. Jako osoby lubiące regionalne bazary, pierwsze odkryliśmy tzw. „domaszne wino „ sprzedawane na targach „ na rozliw” najczęściej w plastikowych butelkach (ok. 4 zł za litr). Jakie było nasze zaskoczenie , gdyż ten płyn oferowany i zachwalany przez sprzedawców raczej przypominał zepsuty, fermentujący , gazujący, słodkawy sok z domieszką octu i alkoholu. Pomimo zmiany regionów i bazarów , oraz poczęstunków domowych jego charakterystyka niewiele się zmieniała. A osoby które go piły, mówiły że wolą domowe wino od kupnego.
Postanowiliśmy sięgnąć po wino sklepowe sprzedawane w butelkach. Jadąc przez największy region winiarski Kakhetii, (14 apelacji) zahaczyliśmy o winnice. Na ich terenie są sprzedawane butelki wina oraz można popróbować wyrobów winnych przed ich zakupem.
W jednej z takich winnic, zostaliśmy poinformowani o rodzajach szczepów wina hodowanego przez nich, o technologii produkcji oraz dojrzewaniu wina w wielkich glinianych naczyniach zakopanych w ziemi. To dojrzewanie w glinianych dzbanach, daje wg właścicieli winnic najwyższą jakość trunku. Następnie zostaliśmy poczęstowani takim właśnie winem, które właściciel winnicy nalał nam z PLASTKIKOWEGO 5-LITROWEGO PETA……
Chwila konsternacji…….. i nastąpiło nieśmiałe pytanie Brygidy , czy aby takie jakościowe wino nie należało by przechowywać w szkle? Ewidentnie rozsierdziliśmy częstującego nas Pana, który dodatkowo stwierdził na nasze dalsze pytania , że w ofercie nie posiada w ogóle starszego wina niż jednorocznego (?). Jak to nie ma? Rodził się sprzeciw, jak to – tradycja wieloletnia – a tu tylko przeciętne, młode – choć już na szczęście prawidłowe, wolne od chorób i błędów wino?
Nie odpuszczaliśmy! Kolejne odwiedziny w stolicy regionu winiarskiego i kolejna degustacja. W kieliszkach wina wytrawne szczepów saperavi rkatsiteli oraz półsłodkie kisi i kindzamauli. Prawidłowe stabilne wolne od chorób z harmonią pomiędzy cukrami i kwasami, wytrawne z długą końcówką choć może zbyt wyraźną goryczą. Kupiliśmy kilka butelek tych z poczęstunku (ceny od 15 do 25 zł, tu też pojawiły się wina 5 -letnie). Wieczorna degustacja i …… niestety w butelce półsłodkiego kindzramauli wtórna fermentacja – wino musuje z pianką – ma ciemny nieprzezroczysty kolor, trąca fermentem. Druga butelka różowe kindżramauli dobre (lub raczej niezepsute) ponieważ jego jakość oceniamy na winko sprzedawane w europie poniżej 10 zł. Podobnie kilka winek zakupionych w małych buteleczkach – rozczarowanie jakością w stosunku do ceny.
Rozczarowani idziemy w Tbilisi do poważnego sklepu. Pokazujemy sprzedawcy co dotychczas piliśmy, mówimy o mizernej jakości i prosimy o coś czego Gruzja się nie wstydzi! Miły pan wskazuje butelki po 300 zł!!!……… Konsternacja – czy aby wypić wino w przyzwoitej jakości sprzedawanej w europie w przedziale 30-50 zł należy w Gruzji zainwestować 300 zł? Okazuje się że niekoniecznie – pan wskazuje podobne khvanchkara za 55 zł – które kupujemy. Jednak ten kraj nas ćwiczy, kolejny raz wino ma wtórną fermentację! I tak było z połową butelek kupionych w Gruzji, brak stabilności, wady i choroby, niska jakość lub po prostu niższa jakość tego w butelce niż na prezentacji (a miało być to samo!)
Nasze wnioski są bolesne. Wina gruzińskie mają długą historię (a nie koniecznie długą tradycję robienia wina w wysokiej jakości lub tylko przez nielicznych) a niekoniecznie to się przekłada na ich jakość. Porównując jakościowo podobne wino do europejskiego odpowiednika należy zapłacić za niego około 30 do 50 % więcej. Chyba jednak do glinianego dzbana do przechowywania i starzenia należy niestety wlać również dobre wino, jak się do niego nasika to na cud przemiany w Don Perinion nie ma co liczyć. Czy to znaczy że nie ma tu dobrych win? Ależ są, próbowaliśmy je na wstępie w Batumi. Czerwone wytrawne saperavi monastyrskie – świetne – szkoda tylko że butelka kosztuje 80 zł. Jak zatem w kraju gdzie emerytura wynosi 300 zł, mieszkańcy mogą rozsmakować się w winie dobrej jakości? Pozostaje im tylko bazarowe lub własna umiejętna produkcja. W tym miejscu należy przybliżyć również sposób picia wódki, wina i piwa w Gruzji i Armenii. Wszystkie te alkohole leje się do szklaneczki i z toastem wychyla do dna! Czy można w ten sposób wyrobić sobie wrażliwość na bogactwo smaku wina? Pewnie tak, mi się jednak wydaje że alkoholowy efekt jest na pierwszym miejscu pożądania. Wina bazarowo-domowe są przeznaczone do bardzo specyficznej grupy odbiorców lubiących słodkawy, alkoholowy, fermentujący w momencie picia płyn. Przypomina to sytuację w Polsce sprzed lat , kiedy nikt nie lubił sklepowego wina , poza słodkim Tokajem i Sangrią oraz ewentualnie słodkim Wermutem (pitym samodzielnie!). Wszyscy woleli domowe wino – wiadomo dlaczego – to była forma spełnienia chęci wypicia alkoholu na owocowo-słodko!. Gdy wreszcie do polski dotarły normalne dobre wytrawne wina francuskie , włoskie i hiszpańskie, a my zaczęliśmy pijać je również będąc w krajach ich pochodzenia , okazało się że można rozsmakować się w winie wytrawnym, i docenić jego bogactwo i jakość! Po tej lekcji moja własna produkcja ze 150 litrów rocznie spadła do zera! Nie jestem bowiem w stanie wyprodukować wina jakościowo odpowiadającego takiemu za 20 zł. A takie co najmniej chciałem pijać.
Rzadko tu w Gruzji można wejść do baru lub restauracji a nawet winnicy i wypić na lampki lepsze wino (to by dawało gwarancję jakości, a nie kupować kota w worku a raczej w butelce).
Chyba w temacie wina tego kraju jest bardzo dużo marketingu, ponoć jest b. dużo inwestycji europejskich potentatów winiarskich w Gruzji w tym rodziny Rodshildów
Kupując wino w Gruzji raczej wybierałbym wytrawne odmiany ze względu na ich większą trwałość i stabilność w butelce. Nam udało się spróbować 23 win (nie wliczając w to bazarowo-domowych).
Najbardziej reklamowanym na ulicach trunkiem jest czeski Kozel. Zresztą piwa są tutaj zdecydowanie bardziej popularne niż wina.
Droga do Omalo refleksje 4×4 i nie tylko
Droga do Omalo – refleksje 4×4 17-20 września 2014
Kiedy zobaczyliśmy na głównej drodze taki normalny, lub wręcz niewinnie wyglądający drogowskaz z napisem Omalo 72 km, nic nie wskazywało na wyjątkowość tej drogi.
Nic bardziej mylnego, droga jest prawdziwą gratką dla miłośników wypraw terenówkami. Przez co najmniej 50 km biegnie wąską , niesłychanie przepadzistą i krętą drogą, półkami przez głębokie doliny, tak by w swojej szczytowej formie, wspiąć się na przełęcz Abano o wysokości 2926 m.n.p.m. Drogę polecamy dla właścicieli co najmniej SUV-ów oraz osób które nie posiadają lęku wysokości. Droga jest średnio wymagająca jednak konieczność mijania się z autami jadącymi z przeciwka czyni ją trudną i z odrobiną adrenaliny. Do pokonania tej odległości potrzebne jest 3-5 godzin.
Po drodze podniebne Spa, opisane w innym artykule. Można powiedzieć, że droga ma kilka oblicz, właśnie do podniebnego Spa, kiedy jest kamienista, stroma i wąska, oczywiście przepadzista.
Od podniebnego Spa do przełęczy przepadzista, poprowadzona serpentynami w miarę z płaskimi prostymi i ostrymi stromymi zakrętami. I od przełęczy najpierw jest to zjazd w dół, a potem już droga praktycznie po płaskim. Ten odcinek niespecjalnie wymagający. My jechaliśmy zaraz po dużych opadach deszczu.
Pod górę droga szła bardzo mozolnie i technicznie wydawała się trudna, na samą myśl o zjeździe ciarki mnie przechodziły. Zaczynało padać. Turystyczna zona, była bardzo nieprzyjemna. Widoki jak to mówimy „no ładne”, ale duch nie zapraszał nigdzie. Powiem szczerze, że gdyby nie późna pora i deszcz najchętniej bym wracała na dół.
Wioska uchodząca za najmniej turystyczną w całym gruzińskim Wysokim Kaukazie krzyczała pensjonatami, kempingami, prysznicami.
Kupiliśmy tu najdroższy ser świata, za ok. 5 gram (taki stożek mały zasuszonego z solą twarogu daliśmy 6 zł.). Drogo i nieprzyjemnie. Do tego energia walki sprzed lat.
Bartek uparł się aby jechać do Diklo, gdyż ponoć tam miało być ładnie. Fakt, szukaliśmy Wysokiego Kaukazu, który rozkochał nas w sobie 2 lata temu po rosyjskiej stronie, ale tutaj go nie było. Nie tyle wzrokowo co przede wszystkim energetycznie.
A gdy jechaliśmy w kierunku Diklo, najpierw miałam wrażenie, że coś mnie oblepia, a gdy mieliśmy zjeżdżać w dół do doliny, zabroniłam w emocjach Bartkowi tam jechać. Potem okazało się, że była tragedia w Diklo, gdzie broniło go 18 osób, przed najazdem 10000. Umarłe ciała zgodnie z legendą do dziś krzyczą i nic nie można dla nich zrobić, jak na razie.
W emocjach zjechaliśmy na dół drogą ok. 10 km od Omalo, w kierunku przełęczy i znaleźliśmy cudowny nocleg nad rzeczką, energia zelżała. Dochodziliśmy do siebie, prosząc przyjazne nam energie o wsparcie przy zjeździe. W nocy było ok 8 stopni .
Ranek powitał nas mgliście, droga do przełęczy praktycznie cała skąpana była we mgle, na szczęście wszechświat dał nam przewodników, za którymi pewnie sunęliśmy po przepadzistych serpentynach, po drodze wbijając się w stada owiec czy krów, które teraz sprowadzone są na dół z letniego wypasu.
W Gruzji ma się wrażenie, że krowy są wszędzie i mleka powinno być pod dostatkiem. Natomiast w sklepach jest najczęściej zagraniczne mleko w proszku. Taki kontrast.
Tutaj w górach widzimy jak wszystkie krowy dające wspaniałe mleko i sery przemierzają pastwiska.. Mają siedliska letnie na 3000 m.n.p.m i zimowe w dolinach. Jedzą trawy i zioła, piją krystalicznie czystą wodę. Choć powiem, że to wchodzenie w ich gówna jest tutaj bardzo symboliczne ( jak kogoś doisz, to potem poruszasz się w specyficznej energii gówna). A u nas 90% krów stoi w oborach karmione hormonami i antybiotykami i nigdy nie widziały zielonej trawki.
I tak mijając liczne krowy-turystki schodzące do letnich domków dotarliśmy do przełęczy. Gdy popatrzyliśmy w stronę Omalo była mleczna mgła, w stronę dolin Kahetii – piękne słońce, można rzec żyleta.
Po chwili chmury zaczęły przechodzić na pogodną stronę, tak jakby chciały nam powiedzieć – zjeżdżajcie – bo pogoda się zmienia. I tak im dalej zjeżdżaliśmy w dolinę tym szybciej zamykało się przedstawienie za nami. Chmury zasłaniały słońce i miało się wrażenie, że tam wysoko pada. Droga która pod górę była trudna i wymagająca, w dół okazała się łatwa i przyjemna (a przecież zazwyczaj jest odwrotnie). Taka jest różnica, gdy pod górę jechaliśmy bez prowadzenia i wsparcia, natomiast w dół zjeżdżaliśmy, a właściwie byliśmy znoszeni przez pomocne nam duchy i siły. Jaka różnica….
Na jednej drodze dzień po dniu pokazano nam, jak jest kiedy się jest na swojej drodze życia – mając wsparcie istot światła, a jak gdy go brak – jak wtedy wygląda życie.
A aby dopełnić magii zjazdu , już praktycznie na dole zrobiliśmy landrynce naturale i obowiązkowe mycie pod jednym ze opadających na drogę wodospadów. Słonka nie było jednak gdy wjechaliśmy pod wodospad rozbłysnęło pełną siłą, landrynka czyściła się złotym światłem, oczyszczała zarówno fizycznie jak i energetycznie.
Gdy odjechaliśmy kawałek dalej słońce dalej bawiło się z wodą tworząc na wodospadzie przepiękną tęczę. Taki prezent dla nas od strażnika doliny.
Aby dopełnić magii zjazdu kawałek dalej, gdy poszłam w krzaki dostałam piękny kwarz biały, gotowy do noszenia, bo już z dziurką.
Podziękowaliśmy za cuda zjazdu i pojechaliśmy w kierunku dolin, gdzie wreszcie spróbowaliśmy w miarę przyzwoite gruzińskie wino, a w takiej bardzo prostej knajpce na rynku w Kvareli zjedliśmy przepyszne boczniaki smażone na cebulce z ziołami. Dla takich dań uwalniam się od przywiązania do jedzenia, a nie od jedzenia.
Dziękujemy za te magiczne chwile.
Z ciekawostek turystycznych , to gdy zjeżdżaliśmy z Omalo , wyprzedziła nas marszrutka z turystami, która chwilę potem przystanęła. Jej kierowca wyszedł z auta i machając rękami dawał znaki abyśmy się zatrzymali. W takim miejscu z daleka od cywilizacji, na górskiej przepadzistej drodze zatrzymanie się i udzielenie pomocy potrzebującemu jest obowiązkiem. Respektują je wszyscy i ci z luksusowych Lexusów i rozpadających się UAZ-ów. Ku naszemu zaskoczeniu, kierowca nie mówiąc nawet dzień dobry wręczył nam ulotki z ofertą wycieczek jego biura. Zgłupieliśmy , ale oddaliśmy mu je.
Dlaczego dziwi takie zachowanie ???? Dlaczego jest karygodne?
W górach zastawia się inny samochód wtedy gdy się czegoś potrzebuje. Nastąpi kilka takich sytuacji i nikt nie będzie się już zatrzymywał, nawet potrzebującym.
Młodzi agresywni biznesmeni wszystkich krajów przemyślcie swoje zachowania!!!!