zwierzęta mocy

now browsing by category

 

Zakręceni w kółko Mongolia – Rosja – Mongolia

Mongolia Rosja, Mongolia zakręceni w kołko 15-24 sierpnia 2015

 

 

 

 

System kazał nam opuścić Mongolię – minęło 30 dni bezwizowego pobytu i musieliśmy choćby na jeden dzień wyjechać do Rosji.

Granica w Altanbułag pokazała wyraźnie, że Mongolia nie chce nas wypuścić. Weekend, wielu Mongołów w drodze na wakacje – nad Bajkał, do tego ich znany chaos, upał.

Pożegnanie Mongolii, jak i te dodatkowe czynniki spowodowały, że poszły nam emocje.

Na kłótnie było dużo czasu, bo w sumie granica zajęła nam 9 godzin czekania.

Zaraz za granicą, jak typowe dzieci miasta, w dużych hipermarketach zrobiliśmy zakupy owoców i warzyw (głównie z Chin), jakie było nasze zdziwienie, że nie mają smaku….. (niedojedzone jabłko poleciało w krzaki – i to po takim okresie niedoboru owoców!)

Nasze zakupy po ograniczonym asortymencie towarów w Mongolii osiągnęły niebotycznie wysoką dla nas kwotę 100 zł! (choć to miało miejsce przy 2 razy wyższych tutaj cenach owoców i warzyw niż w Polsce).

Zauważyliśmy, że nie tylko mniej jemy (w Mongolii rachunki były symboliczne – pomimo wysokich cen), ale i potrzebujemy mniej żywności wokół siebie. Mamy coraz większe zaufanie do wszechświata, że nawet na pustynia nakarmi nas pysznymi tamtejszymi nowalijkami, nie wspominając oczywiście już o czystym i mocnym świetle.

 

Ufam, że wszechświat mnie nakarmi

 

Zatankowaliśmy paliwo prawie 2 razy tańsze niż w Mongolii (po ostatnich spadkach rubla 2 zł za litr) i pojechaliśmy w kierunku Bajkału.

 

 

 

Już od początku Landrynka nie chciała jechać – rosyjskie paliwo – stwierdziliśmy i pojechaliśmy dalej. A przecież to był znak, aby nie jechać dalej – tylko poczekać i następnego dnia z powrotem przekroczyć granicę do Mongolii.

Bajkał był z umysłu.

W tym momencie czułam, że mamy jechać do Iwołnickiego Datzanu obok Ułan Ude.

Tak też zrobiliśmy odwiedzając lamę Chambo Lama Itigełow (o tym oddzielny post), a potem do Ułan Ude, gdzie spotkani na granicy Anglicy poinformowali nas, że unosząca się mgiełka to dym płonącej tajgi wokół Bajkału.

 

 

I znowu zlekceważyliśmy znak…., bo przecież jedziemy nad Bajkał! I jednak pojechaliśmy dalej 30 km za Ułan-Ude w kierunku jeziora, gdzie wszechświat pokazał dobitnie – nie jedzcie dalej!

Swąd spalenizny był tak duży, że nie dało się otworzyć okien.

– Jedziemy z powrotem do świętego lamy, może tam odpoczniemy – stwierdziliśmy i tak też zrobiliśmy .

Czy odpoczęliśmy ………….

Można rzec, że się poczyściliśmy… .

Posiedzieliśmy w otoczeniu klasztoru 3 dni (opis przy poście o Lamie), popatrzyliśmy na przestrzeń (dymy znad Bajkału zasłaniały przestrzeń gór również koło datzanu), stwierdziliśmy że jest mniej mgliście, internet też potwierdził, że ugasili część pożarów.

Kolejna próba „zdobycia” Bajkału, tym razem od strony Babuszkina ( czyli drogą na Irkuck).

Udało się! Tylko niestety na parę godzin (zdjęcia opis w specjalnym wpisie). Bajkał pokazał nam się jak mógł, jednak po 4 godzinach przyszła fala dymu, w której nie sposób było oddychać. Uciekliśmy jadąc drogą kilkanaście kilometrów na górkę – wyżej – bo dymek widziany w postaci mgiełki w światłach reflektorów ścielił się nad lustrem wody, a rano pojechaliśmy dalej wzdłuż Bajkału w kierunku Irkucka ……

I ………………..

Nie ujechaliśmy ani 50 km gdy wiatr przyniósł potężne dymy.

-Przecież to nie miejsce na odpoczynek, co my tu robimy – stwierdziliśmy.

 

I wreszcie zapadła decyzja – Mongolia ponownie….

Jakbyśmy pierwszego dnia nie mogli tego zrobić od razu.

System kazał nam wyjechać na jeden dzień co najmniej, a nie jechać nad Bajkał – to już była nasza nadinterpretacja.

Ostatnia noc w Rosji była niesamowitym przeżyciem.

Stanęliśmy na wzgórku nad rzeczką, ze 150 km od mongolskiej granicy, gdy nagle kawałek nad nami stanął samochód, wysiadł otyły Pan ze sztucerem i zaczął mierzyć gdzieś w przestrzeń.

– Na kogo on poluje – zagadnęłam Bartka.

– Suslika – odpowiedział .

Zaczęliśmy posyłać światło susliczkowi ….

Pierwszy strzał nie trafiony…

Jednak suslik tak, jak troszkę my z Bajkałem nie wziął lekcji do siebie i nie schował się do norki, tylko dalej stał – nie wiem czy z przerażenia czy z ciekawości.

I drugi strzał zakończył jego życie.

Widzieliśmy jak wił się w mękach i padł. Myśliwy poszedł po niego.

Kiedyś mój kuzyn myśliwy powiedział mi, że jestem za wrażliwa aby patrzeć na zabijanie.

I tak i nie.

Nie zgadzam się z nim, dlatego między innymi nie jem mięsa i idę w kierunku odżywiania światłem.

Okolice Bajkału, Buriacja mają w sobie teraz bardzo dużo napięcia, dotyczy to też ludzi.

I tak w nocy z 21/22 sierpnia tylko po 3 godzinach stania na przejściu, wjechaliśmy do Mongolii i podążyliśmy wzdłuż północnej granicy w kierunku najbardziej turystycznego miejsca Mongolii – jeziora Habsugul.

 

 

 

 

 

Jeszcze bardziej zaludnioną Mongolią, śmierdzącą gównami , gdzie wszystko tonęło w gównach, potężnym wypasem zwierząt , z większym zaludnieniem i głównie drewnianą, szarą, szopkowatą w swojej formie zabudową. Bogatszą, a biedniejszą. Bo przecież wybudowanie coraz większego domu pochłania coraz więcej energii, potem umeblowanie go i ….. brak, brak ….. bo chcę to, to, to

 

Uwalniam się od poczucia braku

 

Żyję w obfitości już teraz

 

 

 

 

Z miasteczkami o specyficznej energii. Mongolia Mongołów, a nie Mongolia przestrzeni. Taka kolejna odsłona, niezbyt korzystna dla tego kraju.

Jadąc dziękowaliśmy wszechświatowi, że posłał nas na początku drogą południową i pokazał magię nieskończonej ilości przyrody stepu, pokazał Gobi….

Po jednych z hipermarketów w jednym z z większych miast na naszej trasie w upalny dzień, przy koszu na śmieci, chowając się od upału był malutki piesek (może go ktoś podrzucił, a może to mieszka). Mongołowie przechodzili obojętnie, wiele razy zauważyliśmy, że zwierzęta hodowlane również traktują bardzo przedmiotowo – może i siebie….???

Na ile przedmiotowo traktujemy siebie, zwierzęta, przyrodę …..???

Najpierw zaniosłam mu miseczkę wody wypił jak szalony, potem drugą, z butelki po wodzie zrobiliśmy kolejną miseczkę na chrupki. Mongołowie patrzyli na nas co robimy, przyglądali się trochę z ciekawością, a trochę z uśmieszkiem.

 

 

My robiliśmy swoje.

 

Robię swoje nawet jeżeli inni to wyśmiewają

 

 

Zadowolonego małego zostawiliśmy z wiarą w ludzi, w to, że znajdzie dobry domek. Zostawiliśmy również miseczki, aby do czasu znalezienia domku ludzie mieli mu do czego nalać wody czy dać jeść.

 

I tak troszkę zmęczeni asfaltową drogą o specyficznej energii dotarliśmy nad jezioro Habsugul .

 

 

Spektakl trwa. W kierunku śpiewających piasków Gobi

W kierunku śpiewających piasków Gobi 7 sierpnia 2015

 

 

 

 

Ruszyliśmy w kierunku nowego, a może już znanego. Bo przecież już od paru dni oswajamy się z Gobi. Droga ku śpiewającym piaskom (odwiedzana najbardziej zaraz po klifach flamingowych) jest mocno turystyczna, ale zagłębiająca się bardziej w pustynię.

Po cudownej odsłonie Gobi z poprzednich dni, byliśmy ciekawi jej kolejnych odsłon.

 

Dalanzador położony jest przy górskim masywie (2800 m.n.p.m) – rodziła się ciekawość co jest za nim. Do śpiewających piasków to ok. 180 km.

 

 

 

 

Za nim pokazał się kolejny masyw i tak jechaliśmy między dwoma łańcuchami górskimi.

Najpierw przejechaliśmy przez góry do miasteczka Bayandalay, by z niego drogą między masywami podążyć wzdłuż pustyni.

Czy pustynia jest zielona?

Zadawałam takie pytania patrząc może z lekkim rozczarowaniem przez okno….

Pustynia zawsze kojarzyła mi się piaskiem, kamieniami, a tutaj zieleń, jurty i stada.

Jechaliśmy praktycznie sami jednocząc się z miejscami. Energia jakże inna niż dotychczas na pustyni czy stepie, bardziej zamknięta, a może dzięki temu bardziej przyjazna (latem jest tutaj ponad 40 stopni, zimą również, ale minus).

 

 

 

 

 

Temperatura stabilnie oscylowała koło 40 stopni w cieniu. Gdyby wcześniej ktoś mi powiedział, że zdecyduję się na wizytę na Gobi w środku lata – wyśmiałabym go, jednak od pierwszych dni pobytu przychodziły zaproszenia, a gdy z dalej z lęków odmawiałam – zaczęły przychodzić monity (mechanik, lama) ………

 

Z odwagą idę za swoimi przewodnikami, po swojej drodze życia

 

I właśnie tak znaleźliśmy się tutaj.

 

Jechaliśmy zieloną doliną między dwoma masywami, gdy nagle zaczęły się pojawiać kopki piasku, przechodzące w wysokie wydmy. Wyglądało to przepięknie.

 

 

 

 

 

Do tego zachód słońca spotęgował faktury i kolory złotego piasku.

Najpierw zachód – potem wschód, do tego niebo z milionami gwiazd i pierwsze w Mongolii ognisko.

Trochę zmęczeni od upału, byliśmy urzeczeni tym co się dzieje, a może przeniesieni do innego wymiaru?

Ten wymiar ma inny język, którego na razie nie znam fizycznie – tylko go czuję, dlatego popatrzcie na zdjęcia. Niech każdy znajdzie tam swój inny wymiar siebie.

 

 

 

 

 

Spektakl trwa opis Bartka może odda trochę magii Gobi

Magiczne chwile na pustyni Gobi.

Spektakl – to określenie które jest najbardziej adekwatne do zobrazowania naswego popołudnia, wieczoru i nocy. Jechaliśmy szeroką na 50 kilometrów doliną, od około 80 kilometrów nie spotkaliśmy rzadnych aut.

 

 

 

 

 

Pojawiły się diuny z żółciutkim piaskiem, pięknie wpisane na tle czarnych gór. Gdzieniegdzie jeszcze zielone krzewinki i trawy dawały możliwość egzystencji w tej dolinie wielbłądom i kaszmirkom. Po przejechaniu kolejnych kilometrów kamienisto-piaszczystą szutrówką – niespodzianka – w oddali widzimy dwie młode gazele, ostro odcinajaсe się na tle nieba. Jeszcze chwilka i już śmigają z szybkością dzikiej antlopy.

 

 

 

 

 

 

Słońce ukryte za chmurką, teraz zaczyna swoim pomarańczowym światłem oświetlać szczyty diun. Delikatne róże wchodzą w kontrast z głębią cienia. Wszystko nabiera plastyczności, trójwymiarowości. Jeszcze długo po schowaniu się tarczy słońca, chmury nad horyzontem są w kolorze kwistej czerwieni.

 

 

 

 

 

Dzień odchodzi – spektakl trwa. Już gwiazdy wypełniają nieboskłon. Wszystko w atmosferze kompletnej ciszy, a po rozpaleniu ogniska – w lekkim trzeszczeniu palącego się drewna. Ognisko małe, bo drewno przywiezione jeszcze z Rosji na dachu auta – nie przeszkadza zagłębić się w przestrzeni wszechświata. Mleczna droga jest naprawdę mleczna, takich miliardów gwiazd nie widzieliśmy jeszcze tak wyraźnie. Po prostu dziura w odległe galaktyki. Przychodzą refleksje nad niewiarygodną butą ludzi, którzy twierdzą ze stanowczością – że życie jest tylko na planecie Ziemi. Może nigdy nie spoglądali w naprawdę rozgwieżdżone niebo.

Spektakl trwa. Dołączają nowi aktorzy, pierwsze spadające gwiazdki, ciągnące za sobą warkocze ognia, jeszcze widoczne chwilkę po wypaleniu samej gwiazdy. Potem szybko przelatujące sztuczne satelity komunikacyjne, a może wojskowe. Wszystko wskazuje na to że senny odpoczynek po upalny dniu nie zostanie zrealizowany, ale na scenę włącza się główny bohater spektaklu – księżyc. W tych ciemnościach jego światło jest niezwykle mocne, rozlewa się po okolicy ukazując góry i doliny, krzewy i kamienie z taką siłą że można by to porównać z grudniowym bezśnieżnym polskim dniem.

 

 

 

 

Gwiazdy zalał potok światła, układamy się do snu – krótkiego zresztą, bo przerwanego wschodem słońca – spektakl trwa – tym razem w miękkim świetle poranka. I znowu lekkie linie dziunek nabierają kształtów i kolorów……

 

Pustynne miasteczko na końcu asfaltu

W objęciach pustynnego miasta na końcu asfaltu 5-7 sierpnia 2015 

 

 

W drodze do Dalanzador mijaliśmy po drodze kilka ogrodzonych pól uprawnych. Są tutaj wydajne studnie i można uprawiać warzywa.

 

 

 

 

 

Już w Bulgan świeże, tutejsze warzywa zrobiły nam dużo radości. Takie nowalijki….

Gdy podjechaliśmy bliżej miasteczka oczom naszym ukazały się migocące w wietrze bloki.

Czy to możliwe? Bloki na pustyni – zaczęliśmy się śmiać i wjechaliśmy do miasteczka jednego z najbardziej rolniczych w Mongolii.

 

 

Od razu powitał nas targ z miejscowymi specjałami jak marchewka, ziemniaczki, kapustka, ogórki, cebulka, pomidory, do tego solona dzika cebulka.

Wszystko opisane, że mongolskie.

Jest niesamowita różnica jak na razie w ich smaku w stosunku do europejskich. Te mają 100% smaku w smaku, nie są delikatne, są treściwe.

Natka cebulki lekko twardawa, po prostu rosła dość długo, a nie szybko została podpędzona nawozami. Z radością znów kupuje kapustkę do kiszenia, marchewkę , pomidory, maleńkie tutejsze jabłuszka (w cenie 12 zł za kilogram). Warzywa tutaj to luksus, jednak Mongołowie tak samo cieszą się nimi jak my.

 

 

 

 

 

 

 

Jeżeli ktoś narzeka na brak warzyw w Polsce – zapraszam na jakiś czas tutaj – uczy to niesamowitej pokory i cieszenia się każdym drobiazgiem. Radowania każdym prostym smakiem.

 

Rodzi się pytanie co lepsze grodzić ziemie, kopać ją, czy zabijać zwierzęta i tak jak tutaj mieć otwarte przestrzenie łąk.

Chyba są to pytania bez odpowiedzi obiektywnej.

Dla mnie zabijanie jest zabijaniem – nieważne czy zwierzęcia czy człowieka, jednak szanuję inny punkt widzenia.

 

A tutaj artykuł zwierzeta są do kochania  znanego psychologa.

http://chooselife.pl/2012/07/21/zwierzeta-sa-do-kochania-nie-do-jedzenia-mowi-wojciech-eichelberger/

 

 

 

 

Każdy tutaj musi sam odpowiedzieć sobie na pytanie, co dla niego lepsze, bo wmówione nam przez wieki lęki, ze brak mięsa może doprowadzić do chorób, może spowodować te choroby. Więc nawet wielkich miłośników zwierząt namawiam do zagłębienia się w swoje przekonania na temat mięsa i powolne odrzucanie go w diecie.

Fanatyzm nie prowadzi nigdzie, może co najwyżej zniszczyć zdrowie, czy życie.

Nasz pobyt w miasteczku miał również dwa zadania:

po pierwsze wymienienia gumy na wahaczu, która się zużyła od ciągłej jazdy po tarce – co się udało. Za 25 000 (50 zł.) Mechanik uczciwy – podejrzewam, że wreszcie skasował nas jak swoich.

 

 

Drugi powód to danie wpisów na bloga, mieliśmy dużo zaległości. I to też wszechświat pomógł nam zrobić. Aż 9 wpisów zostało umieszczonych na blogu, gdyż znaleźliśmy cudowne miejsce na wzgórzu nad miasteczkiem z zasięgiem internetowym – gdzie spędziliśmy aż 2 noce. Ciesząc się internetem, w nocy przychodziły do nas konie – jako symbol – ucząc nas bycia całym tu i teraz, ukierunkowania na to energii i zgody na jego prowadzenie.

Energia którą wysyłasz może popłynąć we właściwym kierunku dopiero wtedy gdy będziesz we współbrzmieniu sam ze sobą. Ja siedzę za kierownicą swojego życia, i teraz przechodzę szkolenie jak kierować swoim pojazdem bezpiecznie, jak umieć błyskawicznie reagować na różne sytuacje, które mogą niespodziewanie pojawić się na drodze.

 

 

W Twoim życiu pojawią się nowe zdarzenia, które pozwolą Ci wzrastać.

Podejmij wyzwania

 

Ufam niezbicie boskiemu prowadzeniu. Wszystko służy mojemu dobru. Podążam za moim przeznaczeniem

 

(O koniu z książki Zwierzęta mocy J. Ruland)

 

I podążyliśmy w głąb pustyni Gobi doświadczać nowego.

 

 

Flamingowe klify

Flamingowe klify 5 sierpnia 2015

 

 

 

Framingowe klify zapraszały nas już wczoraj, gdy wjechaliśmy na drogę w stronę miasteczka Bulgan.

Wtedy zapraszały nas prosto na zachód słońca, z kilkudziesięciu kilometrów wdzięcząc się pomarańczowo-czerwonym kolorem.

Czemu nie odpowiedzieliśmy na zaproszenie???

Chyba nie chcieliśmy po tylu dniach w stepie, zjeżdżać do miasta połączonego asfaltem ze stolicą, głównego centrum turystycznego Gobi – asfalt, lotnisko, a z drugiej strony musieliśmy wymienić gumę wahacza, która dawała nam już jakiś czas znać głosem.

Bartek chciał zaliczyć jakąś krótką wizytę na Gobi i potem jechać do Ulan-bator – zrobić wymianę u naszego mechanika, a ja czułam, że należy jechać do miasteczka przy pustyni.

 

 

 

I tak troszkę na rozdrożu, pojechaliśmy najpierw do wioseczki Bulgan, gdzie zetknęliśmy się z tutejszymi uprawami ziemniaczków, marchewki, kapusty, ogórków – cieszyliśmy się nimi jak na wczesną wiosnę pierwszą pokrzywą.

Nie wiecie ile radości mogą zrobić takie świeże warzywa, nawet w tak ograniczonym zakresie.

Zresztą popatrzcie – taki zestaw kosztował 7 zł.

 

I kolejny zachód słońca na stepie, bo jadąc na południe przejechaliśmy przez pustynię, by znów znaleźć się na stepie.

Przestrzeń już nie otacza całkiem dookoła, gdyż od południa pojawił się wysoki masyw górski (2800 m.n.p.m), który odgranicza nas od kolejnej odsłony pustyni. Choć sami jesteśmy na ok. 1500 m.n.p.m..

Aby ustalić nowy kierunek jazdy, wpadłam na pomysł kręcenia Bartka w kółko z zamkniętymi oczami. Wybór kierunku jazdy , potwierdził moje prowadzenie, czas jechać do miasteczka Dalanzadgae. Przecież to co mamy zrobić z samochodem to drobiazg, a takim miasteczku na pewno będzie wielu mechaników.

A flamigowe klify były praktycznie po drodze do miasteczka.

Od razu zapraszały nas swoim pięknym światłem, wskazując półkę po drugiej stronie turystycznej zony. Tutaj sami będziecie mogli się nam przyglądać. Patrzyliśmy na praktyczne wyrwę w zboczu, usypaną z czerwonego piaskowca tworzącego różne formy, po których jasno było widać, że duchy w tej dolinie są silne i należy po niej się poruszać z dużą uważnością.

 

 

 

 

Bawię się skakaniem pozornie nad klifami, gdzieś chcę być ponad nimi, zostawić to co stare i pójść w nieznane….

 

Uwalniam się od lęku przed nieznanym

 

 

Z odwagą i radością idę w nieznane

 

Odrywając się od ziemi, a potem na nią powracając

 

 

 

Bartek zaproponował zjazd w dół klifu. Poczułam lekki opór, tak jakby duchy chciały tam spokój, i nie chciały kolejnego turysty.

Zjechaliśmy w dół powoli – napięcie zaczęło mijać – przestrzeń się otwierać.

Kolor grał z formą, bawiąc się tym co nie trwałe.

 

Wszystko jest nie trwałe, nie ma stabilności w żadnej dziedzinie życia, brak stabilności to rozwój – pamiętaj o tym – brzęczało w mojej głowie.

 

Uwalniam się od gonienia za stabilnością

 

Pozwalam sobie płynąć w rozwoju

 

 

 

 

Świat nam wmawia, że ma być pewnie i stabilnie, jednak czy to natura wszechświata????

Chcemy wszystko kontrolować i …………..

Piękne formy usypane z piaskowca, który szybko może zmienić te formy na inne.

Pięknie, jednak energia dziwna, może obrażona za to, że wczoraj mimo silnego prowadzenia pojechaliśmy gdzie indziej, a nie na zachód słońca, a może tutaj po prostu tak jest.

 

 

 

 

Znaleziono w tym miejscu jajka dinozaurów. Niesamowita musiała być energia tego zwierzęcia, które je zniósł, i tego co był w środku – że przetrwało tyle wieków.

 

Trwałe w nietrwałości, a może nietrwałe w trwałości.

 

 

 

 

 

I tak pożegnaliśmy te cuda natury, które powoli, powoli nabierały zaufania, a co za tym idzie otwartości.

I pojechaliśmy w kierunku Dalanzador

 

 

 

Mówisz i masz, życie rzeczki

Piknik nad rzeczką Arwajheer – mówisz i masz! 27-28 lipca 2015

 

 

A kolejną dobę spędziliśmy 17 km od miasteczka, nad rzeczką opodal głównej drogi, robiąc pranie, wpisy na bloga i obserwując biesiadujących Mongołów, kozy, jaki i konie, ptaki.

Ludzie mili, sympatyczni, machali czasami łapką, lub przyszli poopowiadać.

Wszystko było spójne i wolne (w dużej mierze) , rzeka płynęła swoim rytmem, ludzie przyjeżdżali i odjeżdżali, ptaki latały, pasterze przechodzili ze swoimi stadami (tylko tyle że zwierzęta musiały słuchać człowieka)

 

 

Na targu w miasteczku, dla wegańskiej równowagi (hihihi), Bartek chciał spróbować suszonego tradycyjnego sera, jednak jak kupić 5 dkg?, – było mu głupio.

Nad rzeczką w pewnej chwili przybiegli dwaj mali chłopcy – od sąsiadów, którzy właśnie odjeżdżali i dali nam 3 kawałki tego twardego sera – ok 30. dkg!

 

 

 

– Mówisz i masz – zaczęliśmy się śmiać ( to nie pierwszy raz tutaj, trzeba również uważać na swoje lęki – ojj…. trzeba bo się zrealizują…, a kolekcja serka się powiększa – przy wielu okazjach jesteśmy obdarowywani – jak nie chcemy mięsa to chociaż ser – bierzemy ten dar, bo dają z serca…)

A serek typu parmezan, starty idealnie pasuje do sałatki z marchewki (marchewka tarta po koreańsku na specjalnej tarce która robi okrągłe nitki jak makaron, ser twardy drobno tarty na pył, może być majonez i trochę sojowej koreańskiej pasty lub sosu sojowego, do tego siekana zielona cebulka – sprzedawana tu w słoikach – przesypana grubą solą dla konserwacji). No właśnie marchewka – troszkę nas ratuje w tym specyficznym mięsnym kraju. Kosztuje 2-3 zł za kilogram (przy jabłkach za 15 zł/kg) i starta na tej koreańskiej tarce – nadaje to jej inny, nowy, dobry smak (nie da się jej w całości chrupać – jest strasznie twarda). Poszukajcie w chińskich sklepach takiej tarki – odkryjecie na nowo marchewkę. Oczywiście po 2-3 razach zrezygnowaliśmy z serowego pyłu – zaraz po „zmianie bukietu zapachowego naszych kupek”.

 

Mamy niesamowitą lekcję pokory do naszych myśli, widzimy ile dobrego i złego mogą zrobić, w jednej chwili.

Bo nie odkłada się to na pokolenia, tylko dzieje się w ciągu chwili.

 

Biorę odpowiedzialność za moje myśli i pozwalam sobie radośnie kreować moje życie

 

A rzeczka płynie w miarę spokojnie, na tyle bystro by wydobyć z siebie całodobową muzykę, jest źródłem wody dla różnych istot. Nie trzeba więc się poruszać – świat przychodzi do nas. Od dzikich zwierząt, poprzez hodowlane do cywilizowanych myjących auta. Przyjemnie ciepło , nie atakują żadne owady – odpoczywamy, regenerujemy się owiewani wiatrem. A wieczorem spektakl burzy , która przechodzi bokiem, a potem na horyzoncie daje pokaz żywych ogni wyładowań atmosferycznych. Błysk za błyskiem – potęga żywiołów…. Tylko księżyc zdaje się być jak zawsze zawieszony na niebie prawie nieruchomo, swoim światłem odbiera nam wgląd w najdalsze zakątki galaktyk.

 

 

 

Magii tutejszego spotkania dopełniają drapieżniki, które patrolując swój teren latają bardzo nisko z ciekawością przyglądając się człowiekowi.

Jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko drapieżnego ptaka, mogliśmy obserwować go w czasie lotu, postoju. Patrzyć w oczy jak najlepszemu przyjacielowi (z 5 metrów lubią patrzeć prosto oczy).

Mówić dzień dobry o poranku i dobranoc wieczorem, a przy tym nie ograniczać sobie nawzajem wolności.

Coś pięknego.

Tutaj na ptaki nikt nie poluje, dlatego z ciekawością i ufnością przyglądają się człowiekowi, często siedzą na poboczu i patrzą na przejeżdżające samochody wyrażając :

– Dzień dobry , witam na moim terenie – czasami z ciekawością patrząc głęboko w oczy.

Niesamowite spotkania i przykład na to, że można żyć z „dziką” przyrodą w pełnej wolności, ciekawości i przenikaniu.

 

Gdy to napisałam, Bartek nie wiedząc na jaki temat pisałam powiedział:

– Wiesz, my trochę jak te ptaki lecimy wolno przez świat, kosztuje nas to trochę energii (paliwa), ale jesteśmy wolni.

 

Jak powiedziane jest w piśmie świętym

 

Spójrzcie na ptaki: Nie sieją ziarna, nie magazynują zapasów, a wasz Ojciec w niebie żywi je! Czy wy nie jesteście ważniejsi od ptaków? (Ewangelia według św. Mateusza 6)

 

 

To nasza dewiza życia,

 

 

 

 

Dziękujemy za ten niesamowity czas nad rzeką, za dary wszechświata – materialne i duchowe , za spranie naszych starych energii

 

Dziękujemy i dalej na dwójce (drugim biegu) jedziemy do Ułan Bator , oczywiście przyglądając się wszystkim programom, które wychodzą….