Rosja
now browsing by category
Powitanie w Dagestanie
Witamy Dagestan 18.09.2017
Lub raczej Dagestan wita nas – granicą obstawioną wojskiem pod bronią….
Jadąc przez Kałmucję mieliśmy jeszcze wybór wjechać do Kazachstanu, by potem przejechać do Uzbekistanu. Scenariusz potoczył się jednak zgodnie z intencją nadaną przez nas na początku podróży – „w stronę stania w swojej wewnętrznej sile”.
Wiedzieliśmy o tym jak wygląda sytuacja w Dagestanie, jednak zaproszenie ewidentnie płynęło z tamtej strony – stawiliśmy się zatem tam gdzie należało „trwać w swojej sile”.
Odprawa paszportowa i bagażowa wygląda niemal jak na normalnej granicy – mimo że kraj ten wchodzi w skład Rosji. No może nieco inaczej – bo wszyscy żołnierze mieli automaty w rękach lub stały na stojakach w ich bezpośrednim zasięgu. „Witamy w Dagestanie” – lub raczej „CO MY TU ROBIMY?”. Od razu ruszają lęki które generują pretensje – “Trzeba było jechać na naszą kochaną północ….”
Zestresowani już po północy czasu miejscowego kładziemy się do snu na terenie przejścia granicznego wraz z grupą innych aut i ciężarówek. Jakoś nam nawet nie przeszkadza krzywo stojące auto.
Zapewne nie dacie wiary, ale właśnie to tu – w tym miejscu utula nas przestrzeń wraz z jego duszkami i kołysze w głębokim regeneracyjnym śnie…….bo są takie miejsca które wcale na to nie wyglądają, ale są wyjątkowo przyjazne w swojej wibracji.
Poranek wita nas słońcem i konsternacją – jechać dalej, czy wracać? Rozwiązaniem jest rekonesans po okolicy który od razu pokazuje koloryt miejscowej ulicy zupełnie inny od rosyjskiej nowoczesności. Sensacją dla nas są stacje benzynowe na których sprzedawane jest paliwo po 1,2 zł.
Przydrożne garkuchnie częstują nas tradycyjnymi potrawami takimi jak – ciudu ( dwa cieniutkie naleśniki złożone jeden nad drugim wypełnione farszem ze szpinaku, dyni z orzechami, ziemniaków, sera lub mięsa – robione na oczach klientów).
Bazary pełne wyrobów miejscowych rzeźników , zielarzy, pszczelarzy, piekarzy.
Koloryt ubiorów kraju muzułmańskiego. Inaczej mówiąc egzotyka którą lubimy.
Kuszą nas góry widoczne za miastem, zatem robimy krok pierwszy w stronę jeziora i kanionu rzeki…….
Antylopy Sajgaki raz jeszcze….
Antylopy Sajgaki raz jeszcze….16-18.09.2017
Jest pięćdziesiąt stopni a my się cieszymy jak dzieci że wokół nas kręcą się antylopy Sajgaki. Dokładnie tak – raz z lewa raz z prawa a naprzeciw też…. jak na sawannie w Afryce. Choć tam nie byłem i może już tak poza rezerwatami nie biegają…Tu cieszą moje oczy, radują serduszko, naprawdę uszczęśliwiają swoją obecnością. Bo tak po prawdzie to zaszczyt dla nas spotkanie ich poza chronionym terenem parku.
A park narodowy „Czarna Ziemia” jest też takim rezerwatem tylko nie ogrodzonym, swoją urodą podobny do sawanny… Może kiedyś tam również się wybierzemy. Teraz jednak sycimy się przestrzenią stepów Kałmucji. Wyraźnie ten element w mojej duszyczce i zapewne pacynce jest ważny……jesteśmy przecież podróżnikami „w czasie i przestrzeni”….
Bardziej przestrzeni a nasze dusze wciąż zmieniają miejsca doświadczania. I tak ten wysuszony i jeszcze obżarty przez szarańczę kawał ziemi – stał się dla nas rajem na trzy dni…Rajem Dla Nas i Sajgaków.
Jeszcze raz nasz filmik ze spotkania z Sajgakami:
Antylopy Sajgaki – spotkanie
Sajgaki – spotkanie 16 -18. 09. 2017
Zalecenia były krótkie – siedzieć w środku w samochodzie – nie boją się auta. Jednak są bardzo płochliwe – jakikolwiek ruch i uciekają.
Fajnie powiedzieć – siedzieć w samochodzie kiedy temperatura w cieniu wzrosła do 43 stopni. Na słońcu 50 (pięćdziesiąt). Kałmucja jest obszarem o najniższej populacji drzew na terenie Rosji – widzieliśmy jedno na horyzoncie!
Co było robić – siedzieliśmy grzecznie i przyjmowaliśmy odwiedziny.
Pierwszymi gośćmi było stado wielbłądów, przyszły do wodopoju i były wyraźnie zaciekawione zestawem statywu z aparatem fotograficznym. A może po prostu ktoś w końcu przyszedł na 10 metrów i rozmawiał z nimi głośno…
Ciekawym ich zachowaniem jest zaciśnięcie szyku obronnego – gdzie młode są w środku „kupy”, a dorosłe potężne osobniki tworzą kordon zewnętrzny. Dziękujemy za to spotkanie….bo jak okiem sięgnąć kilkadziesiąt kilometrów nikogo nie było…przyszły do nas….na pogawędkę.
Kolejni goście byli również niezwykle zainteresowani zestawem statywu z aparatem…..straż parku narodowego. Niestety kolejny raz ludzka chęć doznawania czegoś wyjątkowego narusza wolność i prawo do życia innych istot. Dotyczy to poroża sajgaka, które w formie mielonej jest dodawane do afrodyzjaków w azjatyckich kulturach. Panowie sprawdzali czy nie mamy ochoty na kłusowanie na antylopy. Niestety mają zwyczaj straszenia turystów, wykorzystując ich niewiedzę dotyczącą przepisów oraz granic parku. Nas też straszyli że nie powinniśmy być, w miejscu gdzie staliśmy. Jednak nasza wiedza co do granicy rezerwatu wskazywała że jej linia przebiega dwa kilometry dalej, a my staliśmy na prywatnym terenie za zgodą jej właściciela. Teren będący otuliną jest miejscem do której przepustki nie są wymagane, natomiast strażnicy mają prawo kontrolować dokumenty i wnętrza aut – osób przebywających w przygranicznej strefie parku. ……..Oczywistą taktyką z ich strony jest namawianie na płatne wycieczki w głąb tego terytorium.
Kolejnymi gośćmi byli miejscowi gospodarze tych terenów – właściciel stada krów na którego ziemi gościliśmy oraz właściciel stada wielbłądów i tysiąc hektarowego rancza.
Czas też przyszedł i na Sajgaki, zobaczyliśmy je z dwóch kilometrów jak niespiesznie, nieufnie i ostrożnie zbliżają się w naszym kierunku.
Ich marszruta była jak jakiś taniec lub rytuał. To podbiegały powoli, aby zerwać się do pełnego biegu z powrotem. Za każdym razem były coraz bliżej, mogliśmy się im przyjrzeć. Dorosłe samce z rogami, samice i młodzież. Zwinne, szybkie…..
Pozwalam sobie na zwinność i szybkość w życiu………..
Uosobienie wolności……
Ostrożnie wbiegały do jaru z wodą, często coś je płoszyło i odbiegały po zbyt krótkim pobycie na wodopoju……..
Taka sytuacja ma miejsce w ciągu suszy letniej, potem korzystają z deszczy i rosy porannej lub wieczornej.
Wolność ta ma za sobą niedogodności i zagrożenia. Ich przejawem jest atak ze strony wilka – nie brakuje ich tutaj – właściciele stad także czekają na sezon polowań.
Nasz filmik ze spotkania z tymi sympatycznymi bohaterami Kałmucji:
Gdy żegnaliśmy się z naszym gospodarzem antylopy także podeszły blisko – był w szoku – my tu chodzimy, gadamy a one się cisną. Bardzo mu się spodobała koncepcja – nas się nie boją – bo nie jemy mięsa……
W drodze na Sajgaki
W drodze na Sajgaki 15. 09. 2017
Gdzieś zamachały łapkami, Brygida odpowiedziała i już wiedzieliśmy że zaproszenie od antylopek jest i czeka na nas.
Pozostało tylko pominąć administratorów terytorium – parku narodowego „Czarna Ziemia” – ponieważ ilekroć mieliśmy z nimi kontakt – tylekroć odrzucało nas od chęci pojechania na spotkanie z sajgakami. Pewne informacje jednak potrzebowaliśmy, by potem zastosować sprawdzającą się ostatnio taktykę spotkań z interesującymi nas zwierzętami na obrzeżach stref chronionych.
Zatem po licznych informacjach ze strony różnych urzędasów – sugerujących ile nas to będzie kosztowało – udaliśmy się do wsi Tawan-gaszun położonej na granicy parku narodowego „Czarna Ziemia”.
Jest to obszar chroniony gdzie żyją na wolności, ujęte w czerwonej księdze gatunków zagrożonych wyginięciem antylopy – sajgaki.
Dzień był piękny zatem temperatura szybko poszybowała na słuszne 40 w cieniu.
Staliśmy w cieniu budynku we wsi i czekaliśmy co się wydarzy.
I wydarzyło się……a może potoczyło.
Widać pojawienie się turystów o tej porze roku nie jest codziennością.
Tak więc po około pół godziny, podeszła do nas kobieta. Zagadnęła co nas interesuje, sama wtrąciła o swoich umiejętnościach leczenia, znajomości roślin ziołowych. Potem wyszedł temat intuicji, jasnowidzenia, korzeni szamańskich w rodzinie rozmówczyni. Miła rozmowa powoli zataczała szersze kręgi – tak aby dotrzeć do wielokrotnie zadawanego nam pytania:
- Macie dzieci.
- Nie, nie mamy.
- A to wy swobodni, możecie podróżować.
Jak zwykle był to czas aby przytoczyć znane nam przykłady podróżników przemierzających świat z dziećmi, i uczących je systemem domowym – przeświadczonych o wyjątkowej otwartości na przyswajanie wiedzy w tym systemie życia przez ich podopiecznych.
Kobieta ta niezbyt była przekonana co do takiej wizji – tylko niespodziewanie wypaliła:
- Wy pokazujecie innym świat, Waszymi oczami – po to tu jesteście!
Wyraźnie postanowiła nam w tym pomóc, bo wyciągnęła telefon i zaczęła wypytywać gdzie teraz najczęściej pojawiają się Sajgaki. Po chwili zaopatrzeni w miejscowego przewodnika na motocyklu ruszyliśmy w step…
Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze u chłopaka w domu rodzinnym na herbatkę. Jak to zwykle bywa przyciąga się podobne dusze…. zatem jego mama lubiła malować szklane naczynia. A w domu panował chłód – metrowe mury z gliny i słomy wraz z rodziną rodem z Kazachstanu kolejny raz zaprosiły nas do odpoczynku.
A nas na nocleg przygarnął wodny kanał. Dzieło rodem z komuny. To dzięki niemu przez te wszystkie lata – do dnia dzisiejszego duże stada krów , wielbłądów, owiec i kóz mogą być wypasane w tej wypalonej słońcem stepowej krainie.
Teraz gdy przez trzy miesiące nie spadła tu kropla deszczu, kanał jest również wodopojem dla antylop…
Pelikanie spotkanie
Pelikanie spotkanie 13-14.09.2017
Tak od słowa do słowa i nasz gospodarz zaczął opowiadać nam o okolicznej przyrodzie. Ponieważ jego pastwiska wchodzą półwyspem w jezioro Manycz, które w połowie jest parkiem narodowym, można było usłyszeć o wszelakim ptactwie gniazdującym i zalatującym w to miejsce.
Oczywiście ważnym elementem są pelikany gniazdujące tu na wiosnę – gromadnie, co krok. Wiosenne pola tulipanów. Ciekawostką były zimowe opowieści, o jeździe autem po lodzie jeziora i spotkania tam z myśliwymi polującymi na wilki. Wilk jest tu nadal realnym zagrożeniem dla stad bydła, w tym roku nasz gospodarz także stracił kilka cieląt od ataku tego zwierzęcia.
Ponieważ widocznie paliłem się do informacji o pelikanach, a żar godzin południowych minął – nasz dobrodziej zaproponował wycieczkę swoją niwą w miejsce gdzie czasami o tej porze roku bywają pelikany!!!
Pojechaliśmy kilka kilometrów w dół w kierunku jeziora, a potem przez półwysep na jego wschodnią część – po zaparkowaniu auta przed grząską nawierzchnią – ujrzeliśmy płyciznę ze SPACERUJĄCYMI PELIKANAMI.
Było ich około osiem-dziesięć sztuk, a nasze pojawienie się mimo dużej odległości wprowadziło niepokój w stadzie. Na wszelki wypadek po pewnej chwili postanowiły przenieść się jeszcze 50 metrów dalej.
Hurra pelikany!!
A może powinienem raczej – Hurra Anioł!!! – no bo kimże dla nas był ten człowiek – odnalazł zagubionych, nakarmił, napoił, schłodził, i pokazał to co szukaliśmy…..
Daję intencję i otwieram się na prowadzenie wszechświata, słucham podpowiedzi jego aniołów
Magia się tak naprawdę dopiero rozpoczynała – postanowiliśmy zanocować z pelikanami. Wróciliśmy po Landrynkę, by raz jeszcze przemierzyć wielki półwysep tym razem na jego zachodnią część.
Przed nami roztoczył się spektakl zachodu słońca. Kuleczka była bardziej kształtna – kuleczkowata niż zwykle. Komponowała się delikatnie z kobiecą rączką.
Nastała noc, a wraz z nią ustał delikatny wiatr od lądu……… Nastała cisza, a my byliśmy zmuszeni do przeniesienia się na ląd z powodu nadciągającego bagiennego zapachu.
Przestrzeń wdzięczyła się nadal jak mogła, dając gwiezdny spektakl w tej krainie z małą ilością rozproszonego światła.
Niebo pokryło się morzem gwiazd, mgławic, pyłem światła – naprawdę niewiele brakowało do przejrzystości powietrza rodem z mroźnej północy , czy odludnych terenów Gobi.
Z tego uniesienia wyrwała nas krok po kroku nasuwająca się fala siarkowodoru znad jeziora. Postanowiliśmy już sporo po północy drugi raz przejechać kilka kolejnych kilometrów, aby spać spokojnie w świeżym powietrzu. Gdzieś jednak narastał we mnie bunt, no bo wiecie, rozumiecie – PELIKANY W ŚWIETLE WSCHODZĄCEGO SŁOŃCA – brzmi świetnie.
Wczesnym rankiem zatem wracamy na pelikanią mieliznę…..świetnie oświetloną przez wschodzące słońce wyraźnie pokazujące…………. ich brak……
– Spektakl był wczoraj…..- brzmi w głowie myśl.
– Może za mało się tym cieszyłem…. – odkryłem wyraźny niedosyt.
– A fotki takie se, bez statywu… – ciągnę dalej z pretensją do siebie.
- Pewnie te nasze nocne manewry je spłoszyły – mówię do Brygidy.
- A co tam leci? – odpowiada pytaniem.
- Pelikany!!!!!- teraz też nie mam statywu, ale wcale mi to nie przeszkadza – lecą nad półwyspem, stadko około dziewięciu sztuk może to te same, wyraźnie dają mi radość te chwile – prosta radość spotkania.
- Odlatują w nieznane….pozostają w sercu. Dziękuję kochane za radość tego spotkania, przyleciały na nie dla mnie (nas) – bo jak to inaczej rozumieć – pół godziny wcześniej i godzinę potem nie było na niebie większych ptaków…