rośliny mocy
now browsing by category
Kolejne zadziwianie wszechświata – dzikie rośliny
Dzikie zbieranie, oraz wieczór przy kominku w kamperze i niedzielny targ 21-22 marca 2015
Wszechświat cały czas mnie zadziwia.
Już mieliśmy wyjeżdżać z naszej gościnnej jaskini, gdy przyjechał maleńki samochodzik z sympatycznym kierowcom i jego psem. Poza tym jego dach był oszklony i otwierany. Moje marzenie i zadanie dla Bartka. Po oglądnięciu naszych domków Nikolas stwierdził, że też już jakiś czas jest w drodze.
Latem pracuje jako kucharz na greckich wyspach, a w pozostałe okresy czasu jest w drodze swoim pięknym autkiem. Poza tym świetnie się zna nie tylko na gotowaniu, ale i na dzikich roślinach jadalnych, których ponoć w Grecji je się sporo.
I tak od słowa do słowa pojechaliśmy do lasu i zaczęła się zabawa, przede wszystkim w zbieranie dzikich szparagów, wspaniałych na surowo również.
Grecy gotują je krótko, a potem smażą najczęściej z jajkiem.
Zbieranie szparagów to jak chodzenie za grzybami,
Oooo jest, jest …
Ile radości w kontakcie z przyrodą z dobrym przewodnikiem, którego duchy miejsca od razu przyjmują i pokazują mu co najlepsze.
Poza tym Nikolas pokazywał nam inne rośliny, zobaczcie je, ale nazwy nie pamiętam.
A na wieczór Magda ze swoim partnerem zaprosili nas do kampera, na wieczorek przy kominku.
W drodze jak w domu.
Marzenie nierealne dla wielu, a jednak życie pokazuje, że tylko trzeba trochę odwagi, a wszechświat pomoże.
I już żegnaliśmy się z miejscem, już mieliśmy z niego odjeżdżać, a ono zatrzymało nas na dłużej dając niesamowite dary : poznania dzikich roślin, jak i pobycia we wspólnej przestrzeni z ludźmi, z którymi każdy gdzieś przenikał się nawzajem, tworząc jedność i ucząc od siebie.
Była sobota, przyjeżdżali miejscowi kąpać się, przywożąc nawet swoje sprzęty do przechodzenia przez zamknięta bramę. Mówili, że od wieków źródło było ich własnością, a teraz ktoś wymyślił, że jest jego własnością i zabrania innym dostępu. Podobnie jak u nas chcieliby z lasami.
Dlaczego przyroda musi mieć właściciela? Dlatego chcemy zarabiać na tym co boskie?
Poza tym dowiedzieliśmy się, że w miejscowości Kovanaki jest niedzielny targ. To 30 km od nas, i trochę z umysłu, albo starego systemu podróżowania pojechaliśmy do Konavaki, pożegnawszy nasze cudowne miejsce, nasze źródełko, polankę i tych ludzi, za ten czas który był cudowny w tym miejscu i w tym czasie.
Czasami chce się aby trwał zawsze. Żeby nie zmieniać w tym nic. Tylko czy byłaby to wolność?
Pozwalam sobie na energię magii na co dzień, pozwalając sobie na elastyczne zmiany,
Targ ………. bez rewelacji, jednak dzikich roślin było sporo, widać, że je jedzą. Zazwyczaj gotują je krótko ze solą, a potem polewają oliwą i cytryną.
Dla mnie bez rewelacji, tym bardziej, że większosć zbieranych przez nich roślin ma sporo goryczki w sobie.
Dobrze do tego dodać czosnek i jajko – jak mówił Nikolas.
Były oczywiście szparagi, pomarańcze, jabłka, wino, miody, jeden stragan z oliwkami i olejem.
W Grecji bardzo nie podoba mi się to, że zazwyczaj jest wszystko szczelnie zapakowane i nie można przed zakupem spróbować. Jakieś dziwne dla mnie.
Bartek przyjechał przyjechał do Grecji po oliwę i oliwki w ziołach. Niestety teraz gdy nie ma turystów oliwki nawet w słynnej Kalamacie są jednego rodzaju i bez ziół, a olej…….. może i robiony na zimno ………..
Mamy porównanie z Marokiem, gdzie 2 lata temu przy nas wytłoczono olej i jest to całkowicie coś innego. Ja osobiście do spróbowania marokańskiego oleju, nie lubiłam oleju z oliwek, miał coś w sobie, co mi nie smakowało. Marokański był przepyszny, lekko gorzki bez ługowania, pełny aromatu i smaku, mocno mętny.
A teraz – ten grecki – znowu ma ten sam smak, co pamiętam z Włoch. Może są jakieś małe ręczne fabryczki, jednak chyba otwierane dopiero w sezonie.
Zresztą jaka jest technologia produkcji, że z gorzkich bardzo gorzkich oliwek produkuje się od razu słodki olej? Jak ługuje go się w procesie produkcji? Może ktoś wie?
Jak zwykle co innego świat normalnego życia danego kraju, a co innego świat dla turystów.
Bartek jest trochę rozczarowany greckim jedzeniem, ale miejmy świadomość, że to Europa i tutaj może i można znaleźć czasem coś fajnego, ale tylko od święta.
Pół roku w Azji troszkę nas rozpieściło.
Gnanie przez życie? To stan umysłu? Nadmorska Turcja
Nadmorskie kurorty 27 luty 2015- 1 marca 2015
Nie nasyceni do końca błogością Pammukale ruszyliśmy dalej w kierunku Izmiru, rekompensując tę potrzebę w centrach handlowych. Galeriach iście europejskich, gdzie miało się wrażenie, że jest się w jakimś dużym europejskim mieście, a nie kraju muzułmańskim.
Szukaliśmy nie wiedzieć czego, bawełnianych rzeczy z bawełny rosnącej obok? A może czegoś innego? Szczerze powiedziawszy chyba chcieliśmy zabić wewnętrzny brak spełnienia w Pammukale.
Dlaczego nie można pozwolić sobie na bycie w błogości, tylko trzeba gonić za czymś ulotnym dźwięczało w głowie.
Skąd przymus nieustannego ruchu i robienia czegoś?
Za czym gnamy?
Pytania, które od lat zadajemy sobie, zwalniamy, wręcz stajemy, a dalej mamy wrażenie, że gnamy.
Kto, co gna i za czym?
I tak w tym gnaniu spaliśmy na stacji benzynowej przy autostradzie, aby być w tym ferworze działania, ruchu, emocji.
Rano ruszyliśmy dalej, już wcześniej zapraszało nas miasteczko Akcay na samym wybrzeżu Morza Śródziemnego. Dając odpowiedź na gnanie.
Miasteczko – kurorcik dla miejscowych gościł nas herbatką na ulicy, od Pana z agencji nieruchomości (taka bezinteresowna gościna, bez słów). Panami wypiekającymi miejscowe naleśniki, czy makaron, ryżem sprzedawanym z wózka.
Spokojem i energią relaksu, skrzatami z których jeden zechciał pojechać z nami. Tak, tak zaczęliśmy być w królestwie skrzatów.
Nie wiedzieć jak zszedł nam cały dzionek, zresztą czy trzeba tak myśleć że zszedł ?
Czy trzeba udowadniać, że na coś sensownego?
Może lepiej zadać pytanie, czy było nam dobrze? Czy byliśmy w tym czasie na swojej drodze życia?
Na nocleg zaprosił nas 1000 letni gaj oliwny nad samym morzem, przy resztkach starej brukowanej nadmorskiej (starożytnej) drogi.
Energia …………… trudna, walk religijnych i nie tylko, wiele dusz dalej jest na posterunku.
Jednak ochrona drzew dała nam w miarę spokojną noc.
Czitawa, pchali z dzikich roślin
Czitawa i inne gruzińskie dziczki połowa lutego 2015
Połowa lutego, a na targu w Tskaltubo i Kutaisi widać początek wiosny. Przyjeżdżając tutaj jesienią wydawało nam się, że niewiele ciekawostek tutaj jadają. Jednak początek wiosny pojawił się iście magicznie.
Najpierw w Tskaltubo pojawiły się http://en.wikipedia.org/wiki/Allium_paradoxum, wiosenne cebuleczki. Na szczęście Panie znały rosyjski i ujawniły przepis.
Gdyż robi się z nich pchali, które tutaj nazywa się czitawą.
Chciałam Panie namówić na zrobienie go dla mnie, jednak wykręcały się brakiem czasu. Więc nie przyszło nic innego jak zrobić samemu i na drugi dzień zanieść do degustacji.
Degustacja na drugi dzień spowodowała, że chyba cały targ mnie zapamięta.
Radości przy tym było co niemiara, zbiegło się chyba z 20 czy więcej kobiet, a potem każda dopowiadała co by dodała, czy inaczej zrobiła. Jednak generalnie moje pierwsze wykonanie smakowało…….
A jak zrobić
ok 50 dag roślinek pokroić na ok 3-5 cm pogotować ok 30 minut
odlać wodę
dodać
3-4 ząbki czosnku drobno pokrojonego
10 dag orzechów włoskich mielonych
ostry pieprz
trochę octu
sól do smaku
Wymieszać i jeść
Można również zblendować, wtedy masa będzie miała bardziej jednolitą konsystencję pasty.
Zresztą ilość czosnku, orzechów, pieprzu to wszystko umowne i zależy od preferencji smakowych.
Tak samo zresztą przyrządza się mieszankę dziczków, którą sprzedawali na targu w Kutaisi
wchodziła w jej skład pokrzywa, mlecz, szczaw, prymula kaukaska, rzeżucha, kolendra, fiołki …… zresztą popatrzcie sami.
Standardowe przyrządzenie jest takie same jak powyżej
Mieliśmy nadzieję, że w Batumi również będą dzikuski na targu, jednak zakończyliśmy ich oglądanie i kupowanie w Kutaisi, a szkoda.
Szkoda wyjeżdżać w najlepszym okresie do dzikiego jedzenia, które tak bardzo lubimy.
Jednak nasz czas w Gruzji kończy się, mijają nam 3 miesiące pobytu, widocznie nie dane nam nacieszyć się dzikim tutejszym jedzeniem.
Dziękujemy za pokazanie nam, że jest dużo roślin dzikich wykorzystywanych kulinarnie. Może kiedyś wrócimy na wiosnę, aby nacieszyć się jej darami.
Mandarynkowy dar, w mandarynkowym sezonie
Mandarynkowy podarunek od ukraińskich braci 17 grudnia 2014
Jedziemy do sklepów z Ureki, gdzie koło drogi mijamy tira, który ładuje się mandarynkami. Zawracamy i podjeżdżamy aby zrobić zdjęcie na bloga. Siedzący obok mężczyźni krzyczą
zachadzite ugaszczajtie.
Widząc naszą nieśmiałą reakcję wręczają nam skrzynkę mandarynek!,
– jedźcie na zdrowie – wołają
Tak, tak nie tylko Kaukaz gości, ale bracia Słowianie ( w Gruzińskim wydaniu) również.
Dziękujemy za ten piękny dar.
Zresztą związana jest z nim kreacja Bartka, który wiele razy mówił, że trzeba pojechać do sadu i kupić skrzynkę mandarynek.
Może to znak, że nie wszystko materialne w życiu trzeba kupować?
Dar wszechświata i to jeszcze w bardzo smakowitej formie.
Mandarynki świeżutkie bez dodatkowej konserwacji popłyną z Batumi do Odessy.
A jak poznać świeżą mandarynkę, jej skórka nie odchodzi cala naraz, tylko można powiedzieć, że się kruszy na owocu. Po prostu przylega do niego, jest jędrna, tak samo jak owoc mocno soczysty.
Zainspirowani mandarynkowym darem udaliśmy się do wioski nad Ureki przyglądnąć się sadom mandarynkowym z bliska. Pooglądać pomarańczowe owocki, które majestatycznie wiszą na krzaczkach. Nadając kolorytu temu miejscu. Do tego pomarańcze i róże. Aż ciężko uwierzyć, że połowa grudnia (jest prawie codziennie słońce i 15 – 20 stopni w cieniu, pogoda podobna do pięknej majowo – czerwcowej nad Bałtykiem).
Dziękujemy za mandarynkowe uczty. Za ten smak, kolor, zapach który towarzyszy nam każdego dnia, jak najlepszy przyjaciel.
Dziękujemy za ten smak i zapach, którego ciężko szukać u nas (smak jest delikatnie słodkawy, mocno mandarynkowy , ale także z wyraźnym posmakiem kwaskowym. Sa także inne odmiany większe , nowocześniejsze, wyraźnie słodsze ale z mniejszą ilością esencji mandarynki).
Zresztą pamiętam historię sprzed 25 lat, kiedy o tej samej porze roku zawitałam do Soczi, (200 km stąd morzem) i pierwszy raz w życiu zajadałam się mandarynkami prosto z drzewa, które nawet wiozłam samolotem do domu płacąc nadbagaż.
Potem przez wiele lat nie jadłam mandarynek w Polsce gdyż wg mnie nie miały smaku. A przecież to były czasy gdy używało się wszędzie mniej chemii i zbierało bardziej dojrzałe.
Tutaj też jedzenie niedojrzałych owoców jest w modzie. Mandarynki pojawiły się już w Armenii prawie 2 miesiące temu mocno jeszcze niedojrzałe. Dopiero teraz te cudowne owoce są super dobre i dojrzałe. Dojrzałość ma jednak wiele minusów – szybko się psują i sezon jest krótki.
Mamdarynki jedzą wszyscy, to taki sam sezon jak u nas truskawkowy. Krowy uwielbiają obierki….. ciekawe jakie po tym dają mleko?
Dziękujemy tym cudownym drzewom, że dają takie cudowne owoce, że możemy je zjadać dojrzałe, praktycznie prosto z krzaka.
Dziękujemy za ten dar mandarynkowy, a tą cudowną gościnę której tutaj doświadczamy każdego dnia.