o podróży na Wschód 2015

now browsing by category

 

Przez Górny Ałtaj – 500 km przez góry

Przez Ałtaj 13-14 lipca 2015 r.

 

 

I podążyliśmy przez Ałtaj, ponad 500 km przez góry Ałtaju. Sama republika Górnego Ałtaju zajmuje trochę więcej niż połowa Polski, a mieszka w niej …… uwaga, uwaga …….. 200 000 mieszkańców z czego 1/3 w Gorno Ałtajsku. Zanurzyliśmy się w tę przestrzeń, uważnie obserwując "co nas zapraszać będzie".

 

 

Do przejechania 500 km bardzo dobrymi drogami, bo Górny Ałtaj ma praktycznie jedną drogę o europejskiej nawierzchni. Jechaliśmy wolno, zatrzymując się to w kafe, to nad rzeczką. Wolno, bardzo wolno. Czasami wydawało mi się, że za wolno ….. jednak mając doświadczenie sprzed paru dni pozwalaliśmy sobie na to tempo. Ałtaj oswajał się dla nas.

Kolejne kawałki gór odsłaniały się dla nas.

Gdy odjechaliśmy od rzeki Katuń, zostawiając ją po lewej stronie, ruch zmalał i zrobiło się dużo przyjaźniej.

Na początku drogi, zresztą jeszcze na noclegu nad rzeką Katuń, rano powitały nas motyle, które radośnie wlatywały do samochodu oznajmiając nam :

 

– My się już przeobraziliśmy w piękne istoty, a WY?

 

Gdzieś w duszy pojawił się lęk, że pięknym i spełnionym można żyć krótko (motyl żyje tylko 3 dni).

 

Uwalniam się od przekonania, że w pięknie i spełnieniu żyje się krótko

 

Pozwalam sobie żyć długo i szczęśliwie w spełnieniu, pięknie i radości.

 

Motyle towarzyszyły nam przez ok. 100 km będąc wszędzie, chmarami latając nawet po drogach. Ci nasi piękni przyjaciele przypominali nam, że zachodzi w nas przemiana, przepoczwarzenie.

 

 

 

 

Podążam drogą mojego przeznaczenia i czuję, jak każdego dnia jest mi lepiej, lżej i łatwiej

 

Stare odchodzi, pojawia się nowe i my idziemy z odwagą ufnością naprzeciw temu.

 

 

Dzień minął już w całkiem innym nastroju, na wieczór zaprosiła nas rzeczka, gdzie zaraz do wspólnego ogniska zaprosili nas podróżujący Rosjanie. Dając informacje co możemy zobaczyć na Ałtaju.

 

 

Ognisko trzeszczało, rzeczka szumiała, więc i niebo pierwszy raz w czasie naszej podróży pokazało się w odsłonie miliardów, trylionów i ………. gwiazd z mgławicami. Znów poczulismy się jak małe cząstki we wszechświecie, które patrząc w ogrom wszechświata radują się, że mogą tu być i doświadczać tej podróży po ziemi.

Noc była chłodna, a po niej nastąpił upalny dzień, jechaliśmy dalej na południe wśród już kamiennych gór i stepów, miejsc którym piękne rzeki, strumienie, potoki dodawały życia i uroku.

 

 

 

 

Czasami góry były lesiste czasami bez drzew, , potem już drogą z widokiem na lodowce,

gdzieniegdzie pojawiały się samotne domostwa (zamieszkałe),

 

 

 

gdzieniegdzie wioski, gdzieniegdzie turystyczne domki. Stawaliśmy, spacerowaliśmy, kontemplowaliśmy, chyba przez cały dzień przy świetnej drodze ujechaliśmy 200 km, jednak jakie to ma znaczenie.

Byliśmy na swojej drodze i w tym tempie byliśmy prowadzeni.

 

 

 

 

Zaznajamianie z Ałtajem krok po kroku.

 

 

 

 

 

I tak znaleźliśmy się w miejscu dla którego warto przebyć długą drogę, tylko dla niego, byliśmy u stop pięknej góry, królowej Ałtaju.

 

Łąki Ałtaju

 

Raz jeszcze o łąkach. Pisaliśmy o nich przy okazji wizyty na Ukrainie, w Czernochorze, Kaukazie, Serbii. Potem wielokrotnie w różnych zakątkach naszych wizyt w rajskim ziemskim ogrodzie. A dlaczego – bo są po prostu piękne.

 


Odzwierciedlają dla mnie (Bartek) tę naprawdę dziką przyrodę. Jeżeli się tak na prawdę zastanowić to właśnie one mówią o zakątku przyrody. Kwietnie łąki są przede wszystkim tam, gdzie ludzka po gospodarka jest ekstensywna, wypas symboliczny.

 

 

 

 

 


Kwiaty łąkowe dobrze rosną i się rozmnażają, gdy mają możliwość wzrostu, kwitnienia i wysypania dojrzałych nasion – potrzeba na to czasu. Jeżeli teren jest często koszony lub wypasany to z biegiem czasu pozostaje na nim prawie sama trawa – odporna na takie traktowanie. Takiemu siedlisku kwiatów sprzyja nie uregulowana gospodarka wodna okolicy.

 

 

 


Szczególnie na zachodniej Syberii, wśród licznych bagien, załomów meandrującej leniwie rzeki – widać bogatą szatę kwietnych roślin łąkowych. Wśród nich króluje z daleka swoimi róźowo-fioletowym kwieciem wierzbówka. Są parzydła, margaretki, cykoria, krwawnik, rumianek, potężne dmuchawce , dąbrówka….., żółte, czerwone, niebieskie, białe…. których nie znamy, a przy ich oznaczeniu przeszkadzają komary lub gzy.

 

 

 


Nas zaprosiła ałtajska łąka. Niesamowite jest to, że złożona była w całości z kwitnących roślin. Ciężko było po niej chodzić, to nie trawa z rosnącymi w niej kwiatami,  lecz zwarty kobierzec kwiatuszków. Niestety zdjęcia nie oddają piękna zjawiska, mimo moich starań nie potrafię tego uchwycić.

 

 

 

 

 


W środku dnia, gdy robi się gorąco z łąki przylatują ziołowe zapachy. To za sprawą czyburieca, lebiodki, itp., a nawet żywicy drzew iglastych.
Troszkę wyżej w góry i pokazują się w innej odsłonie, tym razem w szacie alpejskich łąk. Królują rojniki, rozchodniki, tymianek, krwiściąg, krwawnik, piołun, irga, berberys…..większości oczywiście nie znamy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Górny Ałtaj – gdy nie idziesz po swojej drodze

Powitanie w Republice Górny Ałtaj – 11-12 lipiec 2015 – wszystko co nie jest naszej drodze.

 

 

Kraj ałtajski wyrzucał nas od siebie nie dając miejsca na nocleg, aż grubo po północy zobaczyliśmy duży parking, okazało się że to już Republika Ałtaju. Troszkę przeraziły nas informacje na bilbordach, że rocznie przybywa tutaj 1,5 miliona turystów, a mieszka ok. 200 000 ludzi – z czego 40% to ałtajcycy.

Do tego w rejon pasa przygranicznego potrzebne nam przepustki, jak potem się okazało (spotkaliśmy się z tym w rosyjskim Kaukazie, ale tam ta strefa obejmował tylko grań graniczną – a tutaj to wielki rejon masywu Biełuchy i płaskowyżu Ukok – z którego przede wszystkim czuliśmy zaproszenie). Obcokrajowiec czeka na nią 2 miesiące. Szczegóły www.ssb.ru

Pierwszy raz w czasie naszej podróży popadliśmy w całkowitą pustkę. Zapraszał nas tylko płaskowyż Ukok, ale tam przepustki.

Chodziliśmy po Gorno Ałtajsku, spotykaliśmy bardzo nieprzyjemnych ludzi, wręcz chamskich. Inny świat. Po co tu przyjechałam zaczęłam się zastanawiać…..??? Energia trudna, ciężka, zamknięta.

Gdy nagle na ulicy zobaczyłam pierwszy raz w Rosji plakat: „niet faszyzma”.

 

 

 

Od zawsze miałam problem z akceptacją Niemiec i może to trop!

 

Uwalniam się od wszystkich emocji do faszyzmu.

 

Choć z drugiej strony, ludzie mogą być jacy chcą – mają wolną wolę – nawet źli, a ja czy inni – nie muszą ich przyciągać do siebie – spotykać.

 

Pozwalam ludziom być takimi jak chcą, pozwalam sobie być taką jak chcę

 

Wśród mało sympatycznych miejsc, najpierw na herbatkę trafiliśmy do skrzatów,

 

 

a potem przyciągnięci barem sushi (zasmakowały nam sushi tutaj) trafiliśmy na coś co można zjeść tylko chyba w Rosji – pizze z ziemniakami.

Cieniutkie ciasto, a na nim z centymetr ziemniaczanego pure, na tym parę pieczarek i już na świeżo posypane koperkiem. Rewelacja i jeszcze u bardzo miłego pana. Tym bardziej dla mnie miłośniczki ziemniaczków i ich pure.

 

 

 

 

Czekając na pizze zaczęliśmy tak z umysłu – oglądać internet, wertować mapy, gdzie jechać.

Bartek wymyślił jezioro Czeleckoje 200 km od Gorno Ałtajska, czemu nie, może tam dostaniemy odpowiedź co dalej. Bo tak cały czas szły kalkulacje z umysłu, czy jechać na Bajkał przez Mongolię, czy Rosją.

 

 

 

Trochę przerażeni ciężką energetyką Ałtajczyków, chcieliśmy wrócić w rosyjskie władania, choć wiadome, że byłaby to ucieczka, a nie iście za energią.

Jechaliśmy wzdłuż rzeki Bii która wdzięczyła się do nas różnymi odsłonami. Od pięknych mgieł do deszczu, chociaż przyroda nam się pokazuje to i tak nas nie przyjmuje.

 

 

 

 

Jezioro przyjęło nas deszczem i znów mało sympatycznymi ludźmi. Masą straganów z ałtajskim rękodziełem z całego świata. Energetyka produktów mało zachęcała do kupna, ceny też. Za to nocleg na jednym z miejsc do biwakowania nad samą rzeką utulił nas do snu.

 

 

A w dzień, jak to zawsze wtedy jest gdy traci się prowadzenie, zaczęliśmy szukać nie wiedzieć czego, zastanawiając się nad wycieczkami, statkami itp. Wszystko to co bardziej wpadało nam w oko, nie można było doświadczyć dziś, bo ostatni statek właśnie odpłynął, bo właśnie przerwa w restauracji ….. wycieczka kosztuje 1000 zł. (a my nie czujemy aby to dać ) itp.. jeden wielki Chaos

 

 

 

 

Zostawaliśmy odcięci od wszystkiego co w miarę nam się podobało. Pojawiały się emocje – mi cały czas chciało się płakać, a Bartek jadł (ruszał ustami – zagryzał). Do tego zrobiła się kłótnia między nami, gdyż Bartek nie akceptuje płaczu, ja wtedy chciałabym wsparcia, a on mnie odrzuca i ……….. awantura gotowa.

 

Akceptuję swoje emocje, akceptuję emocje innych.

 

Akceptuję sposób zachowania, reagowania innych

 

Pozwalam sobie okazywać emocje, nie przejmując reakcją innych

 

I tak wyciągając sobie to – co nie jest w harmonii między nami, podjęliśmy decyzję, że wracamy i jedziemy nad Bajkał przez Rosję.

Gdy dojechaliśmy do rozwidlenia dróg – jedna wiodła na Gorno Ałtajsk – droga przez Mongolię, druga do Biijska – droga przez rosyjską część.

 

 

Zatrzymajmy się i przemedytujmy – powiedziałam – zrównoważmy umysł.

 

W stanie wzburzenia emocjonalnego , medytacja i słuchanie głosu wszechświata jest raczej trudne. Jednak kochane moje duchy opiekuńcze podpowiedziały mi :

 

Policz ile aut w ciągu 10 minut jedzie w każdą ze stron i podąż tam gdzie więcej pojedzie.

 

Uspokoiłam się i z u ważnością zaczęłam patrzeć na drogę, licząc każdy samochód.

 

Wyszło 22-15 – w stronę Mongolii.

 

Bartek medytował, gdy się ocknął powiedziałam mu o podpowiedziach moich duchów.

Nie zaufał mi w wyniku, i sam chciał sprawdzić (on lubi wszystko sprawdzać), wynik był podobny w stronę Mongolii.

 

Zadaliśmy pytanie, dostaliśmy odpowiedź i to 2 razy, bez żadnego sprzeciwu pojechaliśmy tą samą drogą, którą jechaliśmy wczoraj w kierunku Gorno Ałtajska.

 

A jak już byliśmy w Gorno Ałtajsku, to jak nie zajść na pizze z ziemniakami u sympatycznego Pana.

Gdy wyjechaliśmy z miasta na niebie rozbłysły sztuczne ognie.

 

Na nocleg przygarnęło nas miejsce nad Katuń wśród wielu innych piknikowiczów (teraz latem rzeki są zapełnione piknikowiczami z namiotami. Rosjanie nawet jak podróżują zwiedzając okolicę, zatrzymują się na nocleg nad rzeczką, palą ognisko, rozbijają namioty i nie ma to nic wspólnego ze stanem zamożności. Na brzegu stoją zarówno luksusowe leksusy i stare ładiczki).

 

I znowu zaczęła się magia.

 

Podjechaliśmy już o zmroku, kiedy w lesie ciężko się szuka drzewa na ognisko, obok nas ludzie właśnie gasili swoje ognisko gdyż szykowali się do snu.

Poprosiliśmy ich aby nam go zostawali ……….

 

 

 

Trafiliśmy na sympatycznych ludzi i kolejny znak, że jesteśmy na swojej drodze, że obrany przez nas kierunek jest słuszny. Znak, że wróciliśmy na ten rodzaj drogi którą chcemy iść.

Bo przecież każdy ma wybór.

 

Dziękujemy za pokazanie ile energii kosztuje zmaganie się z życiem, gdy nie jesteśmy na swojej drodze, gdy nie pozwalamy siebie na prowadzenie, ile umysłu, energii, emocji trzeba wtedy wkładać w życie.

 

Wybieram życie w lekkości i radości, prowadzona przez duchy opiekuńcze.

 

A samo jezioro Tjeleckoje jest bardzo turystyczne, znajdują się nad nim wodospady, kamienne grzyby, ludzi dużo – komercja straszna i mało przyjemna.

Choć jezioro piękne położone wśród zalesionych niskich gór, w dużej części dzikich i słabo dostępnych.

Praktycznie są dwie drogi do jeziora, jedna na od strony północnej, gdzie my byliśmy i druga bardzo ekstremalna (to droga gdzie na odcinku 3,5 km pokonuje się 900 m przewyższenia – w 9 serpentynach, tylko dla samochodów 4×4 z odpowiednimi oponami, po deszczu nie polecana) na brzeg południowy, gdzie znajdują się kamienne grzyby.

 

 

 

Rzeka Katuń nad którą znaleźliśmy potem nocleg i która płynie w północnej części Górnego Ałtaju znana jest przede wszystkim ze spływów po niej pontonami, raftingów.

W energii miast – Nowosibirsk, Barnaul

Nowosobirsk, Barnaul – w energii miast 8-10 lipca 2015

 

6

 

Opuściliśmy bajkowy świat okolic Okuniewa, świat innego wymiaru. Na miejscu czuliśmy, że świetnie odpoczywamy , otwierały się nowe przestrzenie, byliśmy można rzec w innym wymiarze. Dopiero zjazd na główną drogę do Nowosibirska, a potem już sam Nowosibirsk – powiedział nam – tak, tak to światy równoległe o całkiem innej energii i wibracji…… Najlepiej nauczyć się bez problemu po nich (między nimi) przemieszczać.

Co prawda najlepiej pozwolić sobie żyć w bajkowej energii, a czasem zjeżdżać do bardziej ostrej, agresywnej, szybkiej, wysysającej – bez szkody dla siebie.

Miasto to dzieło człowieka i zasilane jest jego energią, więc ……………….. potrzebuje ludzkiej energii, aby istnieć.

Przyjeżdżając tutaj z miejsca gdzie było się w przepływie bosko-ziemsko-ludzkiej energii – odczuwalne to było bardzo silnie. Miasto nowoczesne – stolica Syberii, jedno czym zapraszało to barami Sushi, których tutaj pełno – na pewno mają bliżej do Japonii niż my.

Skorzystaliśmy z zaproszenia na wegetariańskie Sushi i pojechaliśmy dalej w kierunku Ałtaju.

 

2

3

 

4

 

5

7

 

9

 

8

 

Świetne drogi, oznaczone atrakcje turystyczne…..

Zmieniliśmy chyba kraj? – zaczęliśmy się zastanawiać …

Nie chyba, a na pewno – z oblasti nowosibirskiej (gdzie również są dobre drogi) w ałtajski kraj.

 

Jedziemy do Barnaul – stolicy autajskiego kraju – zapadła decyzja, mamy parę spaw do załatwienia, a w Nowosibirsku nie było na to energii, może tutaj się uda.

I się udało…… można rzec – załatwić wszystko i to jeszcze z nadstawką, maleńki minus tego był taki, że musieliśmy zostać na dwa dni, jednak na noc przygarnęła nas rzeczka koło wilkiego Ob-u.

 

 

 

 

A co to były za ważne sprawy, które aż na 2 dni zaprosiły nas do miasta ?

 

Po pierwsze i najważniejsze to aparat fotograficzny, który doznał kąpieli w Daniłowym jeziorze, malutki Olympus SH60 (wpadł do jeziora, na głębokość 20 cm – wylewaliśmy z obudowy obiektywu wodę z piaskiem). Ciekawi byliśmy czy mamy rozglądać się za nowym, czy ten uda się doprowadzić do życia. Szukając „na ciśnieniu” toalety, po przyjeździe do centrum miasta, natknęliśmy się na punkt naprawy telefonów komórkowych, gdzie chłopaki również naprawiali aparaty. Niestety na diagnozę i ewentualną naprawę musieliśmy poczekać do następnego dnia.

Giro podróżujący z nami elf powiedział również, że najlepsi elfi specjaliści również zajmą się aparatem.

I dziękując Bogu, Wszechświatowi, Girowi, chłopakom z serwisu – na drugi dzień odebraliśmy nie tylko działający aparat, ale do tego wyczyszczony (było już parę paprochów w obiektywie).

Daniłowo wyczyściło wszystkie paprochy z nas i ……….. aparatu.

 

 

Drugą ważną rzeczą było było położenie henny na moje włosy i regulacja brwi (takie jedyny elementy upiększania siebie, swojej natury, które stosuję)

Udało mi się nawet znaleźć fryzjera, a bardziej fryzjerkę która zgodziła się na na drugi dzień położyć mi moją hennę na włosy.

Henna została położona perfekcyjnie, włoski podcięte, nawet za krótko, ale potem Pani fryzjerka wymyśliła fryzurę „a la szopa”, bo ponoć w takiej mi jest dobrze.

A` dziecka zawsze „walczyłam” o włosy, marzyłam o długich, warkoczach, a zawsze ścinano mi je na krótko, bo łatwiej było czesać. Zmuszano mnie do codziennego ich czesania, co przy włosach cieniutkich, krętych jest mordęgą (czesze się je tylko na mokro, ale o tym dowiedziałam się dopiero z 20 lat temu), a do tego każdy fryzjer robił mi właśnie taką fryzurę „a la szopa”, namawiając do używania dużej ilości żeli i suszenia suszarką z dyfuzorem. Chyba nic – przez 30 lat – w modzie na kręcone włosy nic się nie zmieniło.

Mnie zawsze ta fryzura spinała, nie lubiłam jej, dlatego wolałam jak już szłam do fryzjera prostować włosy.

Choć powiem szczerze nigdy nie czułam się tam zrozumiana i nigdy tam nie odpoczywałam.

Dlatego z wielką ulgą zaczęłam sama farbować włosy henną ( w podróży to dość trudne).

Teraz ta dziewczynka uruchomiła wszystkie te programy braku zrozumienia moich włosowych potrzeb.

Poczułam emocje rozrywające mi klatkę piersiową , złość, bezsilność, mam podobać się innym, a nie sobie…………???

Tak od dziecka……………..

 

Pozwalam mieć fryzuję, włosy, ubranie takie jak mi się podoba bez względu na to co myślą o tym inni.

 

Tak po prostu.

 

Pozwalam sobie wyglądać tak jak mi się podoba

 

Dowiedziałam się również od dziewczyny, że u każdego włosy rosną określony czas, a potem obumierają. Moje nie chcą rosnąć dłużej niż do ramion.

 

Pozwalam aby moje włosy rosły długie, pozwalam im na to.

 

Powiem szczerze, że nawet nie zdawałam sobie sprawy jak głęboko zakopałam sprawy związane z włosami, a może i ze swoim wyglądem. Brakiem zrozumienia co moich potrzeb i narzucania własnych.

Taki świat ktoś powie, jak Cię widzą tak Cię piszą i …………..

 

Ja jednak

 

Pozwalam podobać się najpierw sobie, a potem innym

 

 

 

Dziękując za cudne retrospekcje przeszłości, zrobiłam sobie zdjęcie w „nowej fryzurze” a przy najbliższej okazji umyję sobie głowę, aby też zmyć pokłady chemii (miało nic nie być , a czuję oblepiające doznanie)

Po umyciu włoski całkiem fajne i ścięcie też. Dziękuję tej dziewczynce. A zapłaciłam za to wszystko 170 rubli ok. 120 zł

 

Trzecia rzecz gnająca nas do miasta to targ. Chcieliśmy popatrzyć co można kupić z miejscowych owoców i warzyw, w końcu kraj ałtajski to potęga rolnicza.

Patrząc w internet naszą uwagę zwrócił chiński targ, może będzie trochę egzotyki powiedzieliśmy – granica z Chinami niedaleko – pojechaliśmy. Niestety okazał się zwykłym bazarem z dużą ilością ubrań, a tylko jednym sklepikiem z chińsko-koreańskim jedzeniem. Dziwne jesteśmy blisko granicy z Chinami, ale poza ciuchami jak u nas (tylko dużo bardziej kolorowymi) nic tu nie ma.

Z ciekawości kupiliśmy parę produktów głównie sojowych i grzyby, ale o tym napiszemy więcej, gdy będziemy przygotowywać z nich sałatki. Sałatki po koreańsku (bo tak się nazywają ) są tutaj bardzo popularne, Korea to również sąsiad Rosji, warto o tym pamiętać.

 

 

 

 

Miasto bardzo dziwne, na ulicy kierowcy nieuprzejmi, nie wpuszczają nawet jak dojeżdżają pod semafor z czerwonym światłem, dużo większe zaciśnięcie, niż w pozostałych miastach zachodniej Rosji (sporo energii walki) .

Bardzo fajnie było obserwować jak miasto się rozrastało. Na początku gdy nie było kolei żyło wokół rzeki i rzecznego dworca, potem pojawiła się kolej i miasto poszło w głąb, teraz są samochody i nie ma znaczenia gdzie się mieszka.

 

 

Dziękujemy temu miejscu za wszystkie te lekcje i cuda, których tu doświadczyliśmy, za ten czas, za nową fryzurę, za naprawienie aparatu, za sushi ……

 

Syberyjskie drogi czy bezdroża…???

Drogi czy bezdroża? – z Danilewo do Czany 7 lipca 2015

 

 

Wieczorem i w nocy padało, dziś też przeszła burza .

– Ciekawe gdzie zaczyna się asfalt – zagadnęłam Bartka, gdy wyjechaliśmy znad jeziora Danilewo.

– Za jakieś 16 km powinien być – powiedział patrząc na nawigację.

Jechaliśmy leśnymi drogami, najpierw przypominały bardziej ścieżki, z czasem stawały się bardziej szerokie.

 

 

Nawierzchnia nie utwardzona, po deszczach rozmoknięta. Nasza Landrynka jest dzielna, jednak w at-ekowych butkach (mamy opony AT- 50 % asfalt,_50 % szuter) było jej czasami ciężko, no może nie tak ciężko aby ugrzęzła , tylko po prostu ślizgała się jak na lodzie na boki, stawała bokiem co było niebezpieczne – bo droga wiodła wypiętrzoną groblą wzdłuż mokradeł. . Bartek też dopiero uczy się błota. Więc był to test umiejętności Bartka i landrynki.

 

 

 

Zdany na piątkę przez oboje.

Choć Bartek marudził:

– A chciałem kupić opony MT – (chodzi o opony terenowe) – tak teraz byłyby bezcenne, ale czy na tych tysiącach kilometrów asfaltu też by się sprawdziły? .

Landrynka dzielnie na reduktorze i blokadzie sunęła do przodu, pokonując kilometry rozmokniętej ziemi. Czasami coś ją ciągnęło nie w tą stronę co chcieliśmy, jednak Bartek wprawnymi ruchami wyprowadzał ją na prostą.

16 km minęło, a my z utęsknieniem czekaliśmy jakieś bardziej utwardzonej wersji drogi, w jej miejsce pojawiła się szersza, piękna magistrala jednak tak samo nie utwardzona.

Dobrze, że ruch jest niewielki i z rzadka trzeba się z kimś mijać, gdyż na drodze między bagnami są praktycznie dwie lepiej ubite koleiny, z których trudno wyjechać, a obok ślizgająca się głęboka maź.

 

 

I zamiast 16 km – w grząskiej ziemi przejechaliśmy nią jakieś 40-50 km – jaka była radość gdy zobaczyliśmy utwardzoną żwirem drogę, inaczej szutrówkę.

Już nie pierwszy raz nam pokazano, że w Rosji boczne drogi (takie ledwo zaznaczone na mapach , ale istniejące w atlasach), kończą się gdy zaczyna padać deszcz. Bo ta droga gruntowa była świetna, nawet bez większych dziur, i gdybyśmy nią jechali przed deszczem – powiedzielibyśmy – świetna droga.

Z tego co na razie się zorientowaliśmy, za mapie zaznaczone są różne drogi – opiszemy je w kolejności główności:

Najgłówniejsze – łączące największe miasta – asfalt, czasem dziurawy, ale generalnie dobre.

Główne – między miasteczkami -utwardzone, czyli szutrówka lub asfalt, zazwyczaj asfalt, stan różny – od wielkich dziur (lub raczej wykrotów z ostrymi krawędziami – pod twarde opony MT), do super asfaltu.

Podrzędne – zrobione drogi, zazwyczaj gruntowe – po deszczu tylko na terenówkę…

Tropinki – łączące wioski – po prostu wyjeżdżone trakty ze śladami pod koła, tam gdzie da się jechać, gruntowe .

 

Obok drogi łąki kwietne białe czy różowe, już tyle czasu jedziemy wśród nich, a ja dalej nie mogę się na nie napatrzyć. Wtapiam się w nie, przepuszczam przez siebie i jestem wdzięczna za to – że są.

 

 

Szutrówką dojechaliśmy do Kysztowki, a z niej super prostym asfaltem skierowaliśmy się do Czany (miejscowość na głównej drodze do Nowosibirska).

 

 

Droga prosta o dobrej nawierzchni dała odpoczynek po off roadowej jeździe (z odcinków terenowych, chyba najmniej lubię błoto), a do tego zachód słońca roztoczył niesamowity spektakl na niebie pokazując nam, że wyszliśmy z naszego wewnętrznego bagna i czas zakończyć temat kapania się w błocie przeszłości.

 

 

A zachód słońca to taki prezent od tego miejsca, w podzięce za spotkanie.

Dziękujemy za tę piękną drogę, za cenne lekcje – za zachód słońca.

Zachowując w sercu wieś Okuniową i 5 jezior – wjechaliśmy na główną drogę w kierunku Nowosibirska. Ponownie aby coś zobaczyć, trzeba było zrobić pętelkę kilkuset kilometrów…wot Rasyja.