osoby mocy
now browsing by category
Syberia pokryła się białym kwieciem Irkuck – Nowosibirsk
Bajkał irkuck omsk 10-14 listopada 2015
Do widzenia Bajkał, czas w nową rzeczywistość, jak rzeka Angara, która bierze swoje źródła z Bajkału, tak samo my ruszyliśmy w drogę na zachód – na początku wraz z biegiem Angary, która od samego swojego źródła pokazywała nam się bajecznie, w magicznej, świetlistej scenerii.
Dziękujemy za nowy początek, za nowe narodziny…….
Droga Listwanka-Irkuck bardziej rozmarznięta niż ostatnio i chyba mniej pofałdowana – może na noc ziemią tak bardziej faluje…
Irkuck z umysłu zaprosił nas do wegetariańskiej restauracji Govinda, prawie odbywała się w niej msza krysznowców. Jedzenie wyglądało ładnie, no ale w tle główny mebel – mikrofala. Bierzemy zupę z groszkiem za 170 rubli (12 zł) , buzę i czyburieca z nadzieniem z otrąb po 60 rubli ( 3,6 zł) za sztukę. Wszystko ląduje w mikrofali i tu nawet nie jest porządnie podgrzane. Wychodzimy zniesmaczeni. Dwie parówki sojowe kupione na wynos lądują dla psów w zaspie – śmierdzą.
Szukamy czegoś innego wzrok przykuwa pizzeria wyglądająca pięknie, a w środku już gotowe upieczone pizze, do podgrzania…… w mikrofali !!! Jakieś szaleństwo. Zresztą nie tylko tutaj, ale praktycznie we większej części syberyjskiej Rosji – co widzimy. Jedzenie jest gotowane rano łącznie z naleśnikami, pierożkami, frytkami, pizzą – a potem podgrzewane w mikrofali i sprzedawane przez cały dzień. Ceny nawet teraz po spadku kursu rubla – europejskie, a porcje są maleńkie, takie przedszkolne. Zupa to zazwyczaj 250-300 gram, sałatka 100 g, ziemniaki, kasze 150 gram. W barach dla tirowców fajnie wygląda deserowy talerzyk z troszką kaszy, ziemniaków, czy ryżu a na tym troszkę mięska, i malutka salaterka sałatki – cena takiego zestawu to ok. 10 zł. Dla nas to tak w sam raz – ale panowie kierowcy nie odbiegają posturą od polskich….
Wszystko jest ważone na oczach klienta.
Irkuck dał nam refleksje nad głodem. Ojjj…. tutaj w miastach w czasie wojny musiało być ciężko. Nawet chyba sobie nie zdajemy z tego sprawy. Jaką cenę ten naród zapłacił za wojnę, za to że wojował Hitler ze Stalinem. Powiecie mógł nie wojować????? Świat wtedy na pewno wyglądałby inaczej.
Jednak my mamy doświadczać tego świata który jest i rozświetlać swoich przodków i zaszłe sytuacje, aby nie miały na nas wpływu.
Uwalniam się od głodu wojny
Pozwalam sobie żyć w dostatku jedzenia
Do tego Irkuck miał w sobie jakąś agresję jazdy na ulicach, coś czego nawet nie pamiętamy z Moskwy. W większości jazda na lodzie, przepychanki na zatłoczonych drogach , co jakiś czas stłuczki… Dziwne miasto, z radością z niego wyjechaliśmy.
Następne…… większe miasto za……… 1000 km, po drodze przestrzenie przyrody… trochę wiosek… przestrzeń Syberii.
I tak zanurzyliśmy się w niej, 1000 km do Krasnojarska zajęło nam tylko 2 dni spokojnej jazdy. Droga była zazwyczaj dobra, tylko w rejonach górskich lekko oblodzona na przełęczach, widać że o nią dbają.
Pogoda zazwyczaj słoneczna, w dzień ok. minus 10, w nocy 20. Gdy nie było wiatru wydawało się, że jest się w raju. Suchy klimat powodował, że mróz był przyjemny. Do tego magia drogi przy której stały majestatycznie odśnieżone brzozy.
– Syberia pokryła się białym kwieciem – mówiłam radośnie zaopatrzona w piękno przestrzeni. Kraina zamarza, a może bogowie schodzą na ziemię, mówiąc:
– Teraz nastał nasz czas.
Czasami padał śnieg, może nie padał tylko drobniutko prószył i wtedy miało się wrażenie, że gwiezdny pył spada na ziemię, przynosząc informacje z odległych galaktyk.
Magia spotkania człowieka i przyrody, człowieka i Boga.
My też biegaliśmy boso po śniegu, radując się jak dzieci. Mnie trochę parzą nóżki od mrozu, mimo, że są ciepłe – ale o tym będzie kilka słów jak się temu bliżej przyjrzę.
Po drodze poznaliśmy mężczyznę z Władywostoku, który zabytkowym Gazem jechał……
……na Berlin.
Opowiadał, że jedzie już 9 raz tą drogą. Droga Moskwa-Władywostok to 9000 km ( dla porównania słynna amerykańska drogą ze wschodu na zachód ma 5600 km), a dalej….. opowiadał, że przejechał raz aż do wybrzeży Hiszpanii. Teraz też byliśmy pełni podziwu dla jego podróży, gdyż jego zabytkowy GAZ 67 nie miał ogrzewania kabiny ani szyb w drzwiach.
Krasnojarsk powitał bardzo uroczyście, jeszcze nie wyszliśmy z samochodu w centrum miasta, gdy dwójka mężczyzn podeszła do samochodu mówiąc po polsku „dzień dobry”.
Okazało się, że są katolickimi księżmi w tutejszym kościele, i właśnie wracają z podróżniczego spotkania. Poopowiadali nam o pięknie tutejszej przyrody, szczególnie Chakasji i Tuwy. Lubię w zimie na nartach przemierzać tajgę i spać w namiocie, szkoda że akurat nie planują wyjazdu, może by nas zabrali ze sobą…….
– Teraz od Krasnojarska to jest już super droga na zachód – zapewnili nas.
Może to zaproszenie z tych miejsc???? Chakasja już od paru dni do mnie gadała, jednak jazda po lodowych drogach na naszych wielosezonowych oponach, a do tego mrozy które już dochodzą do minus 30 w nocy. Powiem inaczej lęk wygrał z prowadzeniem.
Poszwędaliśmy się po knajpkach i sklepach miasta i znów wyjechaliśmy (tym razem otoczeni niezwykle spokojnymi, kulturalnymi kierowcami, przepuszczajacymi pieszych , mającymi czas i niemającymi klaksonów) na trasę tym razem troszkę krótszą – następne większe miasto tylko za……… 800 km – Nowosibirsk – stolica Syberii.
I znów drogą przez lasy brzozowe czasem obleczone białym kwieciem – czasem już nie albo jeszcze nie. Przy nawierzchni już praktycznie czarnej, suchej i rzadko pagórkowatej.
Magia syberyjskiej zimy z którą powoli się zaprzyjaźniamy – temperatury przestają robić na nas wrażenie. Fakt suchy klimat i odczuwalność jest całkiem inna. To tak jak w saunie suchej, wytrzymujemy 100 czy więcej stopni, a w mokrej 60 to już wyzwanie. Tak samo tutaj przy minus 20 bez wiatru wychodzę w nocy siku w samym sweterku.
Syberia zimową porą, bo tak szczerze powiedziawszy, czy Syberia kojarzy się Wam z latem??? Mnie z zimą i z jej magia. Gdzie w zamarzniętej ciszy każdy dźwięk nabiera innego wymiaru, gdzie świat zamarza, aby pozwolić na spotkanie z Bogiem.
Z wolna przemierzamy kolejne kilometry zatrzymując się na kawę w rozrzuconych co kilkadziesiąt zazwyczaj kilometrów barach z hotelami, saunami (tylko dla mężczyzn – tiry) , prysznicem, również na nich sypiamy w naszej landrynce, która grzeje nam swoim postojowym ogrzewaniem zapewniając względny komfort mimo dwudziestokilkastopniowych temperatur w minusie. Zatrzymujemy się tam po pierwsze dlatego, że w nocy w zaśnieżonej przyrodzie trudno szuka się miejsca na nocleg , a po drugie w razie problemu z odpaleniem autka pomoc jest blisko.
I tak dojechaliśmy do Nowosibirska
Wola życia kolejne przeslanie lamy z Iwołgińskiego datzanu
Wola życia kolejne przesłanie lamy 3-5 listopada 2015
Długo nie mogłam tego tekstu napisać, gdyż zauważyłam, że pewne energie chcę jak najdłużej trzymać, pamiętając o nich. Bo przecież pisanie po czasie to wejście znowu w tę energię. Takie trzymanie dłużej tego co najbardziej cenne.
Nie przepuszczenie tego, a zatrzymywanie, ale zatrzymywanie to brak otwartości w pełni na nowe.
Uwalniam się od zatrzymywania przyjemnych momentów życia
Przepuszczam przez siebie energię w danym momencie i z radością idę w nowe, będąc tu i teraz
Tak, tak….. w energii miejsca, i tu i teraz pisanie idzie najlepiej i najpłynniej. Jest najpełniejszym oddaniem tego co jest.
A Iwołgińsk powitał nas znów uroczyście, kolejny raz, przyjechaliśmy ponownie na święto (święta są tutaj 8 razy w roku szczegóły na stronie http://etegelov.ru/dni-poclonenia). Tym razem było to święto Wielka Churału Lhabab Duysen (Tybet Święto Świateł) obchodzone jest w 22th dnia, dziewiątego miesiąca kalendarza księżycowego (październik – listopad), a poświęcone jest zstąpieniem Buddy Siakjamuniego z nieba Tusita dla jego ostatniego odrodzenia na ziemi. Według legendy, przed zysku w zeszłym ziemskie wcielenie Buddy Siakjamuni był w niebie Tushita (SK nieba radości.) – Obszar, gdzie jest radość i satysfakcja, i żyć bodhisattwa, który wejdzie do świata mężczyzn w stanie Buddów. Pozostając w sferze bodhisattwy szczęśliwych bogów, Budda Siakjamuni sobie sprawę, że musi wziąć odrodzenie wśród ostatnich ludzi na świecie w obrazie Siddhartha Gautama Księcia. Decyzja Buddy znaleźć ostatnie ziemskie wcielenie, i otworzyć całą "ścieżkę Buddy" – głównej idei tej uroczystości. W tym dniu w okolicach skroni zapalone lampy i prowadzone nabożeństwach (khurals), którzy ukończyli uroczystej procesji.
Lama Itigełow tak jak miesiąc temu siedział w głównym datzanie i rękami innego mnicha błogosławił pielgrzymów. Ludzi niewiele – zapewne śliskie drogi zrobiły swoje. Do tego w datzanie była msza. Na zewnątrz zadymka śnieżna – zima, a wewnątrz ciepło i buddyjskie śpiewy.
Gdzie jesteśmy?
Burjacja, Rosja – czy na Pewno?
Czy może przenieśliśmy się w przestrzeni do Tybetu?
W sumie to przecież niedaleko ok. 2000 km, tak blisko przy tych wszystkich kilometrach, które przejechaliśmy. Gdyby Chiny otwarte były na turystykę samochodowa, na pewno potraktowaliśmy to jako zaproszenie, a tak…… Choć może to tylko nasza upartość.
Najpierw zostajemy praktycznie wepchnięci, błogosławieństwo lamy. Uspokajam moje emocje powstałe podczas jazdy lodową drogą. Ile lęki zabierają nam energii……
Jak przestać się bać, gdzieś kołacze pytanie?
– Wola życia – słyszę gdzieś w przestrzeni – Ty decydujesz o swoim życiu.
Tak, tak…. kołacze się jeszcze w emocji moje ciało, dobrze się to wszystko mówi, jednak w momentach gdy emocje biorą górę, niełatwo mi obserwować siebie, wręcz stapiam się z tym przed czym się bronię. A to przed czym się bronię zgodnie z prawami wszechświata napiera i tworzy się błędne koło.
Przecież wiem, że jazda śliską czy nie śliską drogą nie ma nic wspólnego z bezpieczeństwem. Umysł wie, a ciało reaguje.
Pozwalam sobie przyjrzeć się moim lękom i je rozpuścić
– Wyraź wolę życia tutaj na ziemi.
Tak, wola życia, taki banalny można rzec temat, wszystko rozpatrywałam w kierunku świadomości, jednak tego nigdy. Zaufać sobie, Bogu wszechświatowi i wyrazić jasno wolę życia i……
Stapiam się z energią buddyjskiego święta, kilkudziesięciu mnichów modli się razem, a lama patrzy na nich z góry. Właśnie religie, a może cały schemat życia ma to do siebie, że ktoś jest wyżej – ktoś niżej, nie ma jedności, jest hierarchia.
Uwalniam się od przymusu hierarchii w moim życiu
Żyje w jedności z innymi ludźmi bez separacji
Obok jakąś spóźniona mongolską wycieczka swoim zwyczajem pcha się, nie wiedzieć po co i na co – są tylko oni – ok 15 osób. Przypadkiem stoimy obok mnicha wiążącego supełki na szarfach – jego też szturmują ryjąc się przy okazji na nas. Bartek ma ubaw lekko popychając skrajnego mężczyznę i wywołując efekt kołysania się kolejnych sześciu osób. Obraz kolein życia, zachowania…..
Jestem jednością z nimi, nie ma separacji.
Siadamy na ławeczce podchodzi do nas jeden z mnichów jak się okazuje student, który przyjechał z Chin.
Rozmawiamy o praktykach duchowych, głodówkach na mokro, sucho.
Jedno co nas zaskakuje to to, że często mówi o niebezpieczeństwie tych praktyk.
Jasne, gdy nie słucha się ciała każda praktyka jest niebezpieczna, ale chyba całe życie robi się niebezpieczne wtedy, więc……
Może religie za bardzo próbują wziąć odpowiedzialność za innych, ograniczając w ten sposób wolność.
Takie pozornie dobre intencje, chroniące jednych, ograniczały drugich. Przykład na to, że nie ma idealnego rozwiązania.
Nabożeństwo się kończy, powoli mnisi przygotowują przeprowadzkę lamy Itigelowa do jego datzanu i proszą nas o opuszczenie datzanu. W związku z tym, że w datzanie porusza się po kole, a my siedzimy po lewej stronie od wyjścia. Mamy okazję jeszcze raz przejść koło lamy, otrzymać jeszcze jedno błogosławieństwo.
Niesamowity dzień, z jednej strony pełen emocji, z drugiej magii.
Choć jeszcze się nie skończył i za jakąś czas gdy wszyscy Pielgrzymi opuścili datzan, wyszła procesja mnichów razem z lamą Itigelowem.
Śnieg, mróz, ciemno, buddyści, kolorowi mnisi, bębny, piszczałki, talerze, lampy….
Tybet, Tybet dźwięczało w głowie. Wspomnienia z bardzo odległej przeszłości tak dalekie, a tak bliskie, a przy tym bardzo przyjemne. Jakaś część buddyjskiej duszy śpiewała z radości, uwalniając to wszystko co nauczyła się kiedyś na swojej drodze.
Bo właśnie to, że była buddyjska nie znaczy, że poziom jej świadomości był wyższy niż dziś.
Przez następne dwa dni obserwowaliśmy mnichów kręcąc się po datzanach, z jednym medytowaliśmy w cudowny sposób przez chyba ponad godzinę, a z innym rozmawialiśmy jak z totalnie nieświadomą osobą.
Uwalniam się od przekonania, że jak ktoś jest mnichem, zakonnikiem, księdzem…… to musi mieć wyższa świadomość niż ja….
Iwołgińsk pokazywał nam się w pełnym słońcu, we wczesnej zimowej odsłonie. Nie spaliśmy jak kiedyś przy źrodełku, ale przy bocznej bramie klasztoru. Rankiem w miejscu naszego nocnego postoju w ogrodzeniu datzanu wycięto kilkumetrową dziurę pod nowy kiosk, a nam tym samym na kolejną noc otworzono przestrzeń energii klasztoru.
Niesamowite, że wszystko działo się właśnie w tym czasie.
W kapliczce przy źródełku – gdzie wcześniej spaliśmy dałam kwiaty i zdjęcie Itigelowa robiąc coś w rodzaju ołtarzyka, takie drobne podziękowanie za te niesamowite noclegi tutaj.
Trzeciego dnia gdy już mieliśmy odjeżdżać poszliśmy kupić bilety na wizytę do lamy – aby się pożegnać. Młoda dziewczyna, obsługująca straganik z pamiątkami w głównym datzanie – od jakiegoś czasu poznawała nas, a gdy usłyszała, że jedziemy w kierunku Europy pobiegła na zaplecze, przyniosła ciasteczka i mleko w kartoniku.
– Taki drobny prezent, symbol aby drogi były białe, czyste – powiedziała pokazując na mleko.
Prezent od lamy dany jej rękami. Niesamowite, właśnie mleko jako symbol bezpiecznych dróg, w tym momencie kiedy tyle emocji kosztują mnie te lodowe drogi.
– Dziękuję bardzo.
A lama, jak to lama dał nam kolejną lekcję przy naszym pożegnaniu…..
Nie dość, że uczekaliśmy się na mrozie i wietrze ponad godzinę, to wprowadził nas razem z grupą mongolek do datzanu mnich, który cały czas rozmawiał przez telefon, podpędzał, a gdy jeszcze nie wyszliśmy – weszło trzech Rosjan z innym mnichem, którzy zaczęli się modlić – medytować.
Nas wyproszono.
Mongołki były wściekłe, mi też jakoś przykro się zrobiło.
Tak, dać pieniądze i s……. bo są inni uprzywilejowani…
Pojawiała się złość, przykrość, obraża…..
Tyle dobra zaznałam w czasie tego i nie tylko tego pobytu, a jakieś mało świadome zachowanie innych powoduje zaniżenie mojej energii, a przecież zgodnie z intencją poszliśmy lamie powiedzieć tylko dowidzenia na fizycznym planie. Bo na duchowym jesteśmy połączeni bez konieczności kontaktu fizycznego i pożegnań.
Zachowania ludzi o niższym poziomie świadomości nie mają na mnie wpływu.
I tak kolejny raz z kolejnymi lekcjami odjeżdżaliśmy z tego cudownego miejsca. Może tu kiedyś wrócimy, może nie, jednak na zawsze pozostanie częścią nas.
Pełni wdzięczności udaliśmy się do Ułan Ude już po czarnym asfalcie.
Nasze poprzednie wizyty u lamy
Pierwsza: http://brygidaibartek.pl/wyjdz-poza-przeslanie-lamy-itigelow/
Druga: http://brygidaibartek.pl/z-kolejna-pielgrzymka-do-lamy-itigeowa/
Trzecia: http://brygidaibartek.pl/z-kolejna-pielgrzymka-do-lamy-itigeowa/
W objęciach Gobi po raz kolejny
W objęciach Gobi Servey Balandalay 20-22 października 2015
Gobi znów postanowiła zaprezentować się przed nami w kolejnej odsłonie. Pojechaliśmy z gościnnego Servey w kierunku Balandalay tym razem drogą południowej stronie masywu górskiego – 130 km.
Na początku pustynia gościła nas swoją nieprzebraną przestrzenią czerni.
Zobacz swój cień – szeptała…
Twój cień to również Ty , popatrz jak czerń oświetla słońce, pozwól mu się rozpuścić w słońcu.
Nocleg pod bezkresnym morzem gwiazd, gdzie cały wszechświat przenika nas swoim jestestwem.
Uwalniam się wybierania swojego cienia, wypierania części siebie.
Jestem jednością sama z sobą
Radość spotkania przenikała nas całkowicie.
A Gobi jak to Gobi zdecydowała pokazać nam się jeszcze piękniej
Uwalniam się zakazu pokazywania innym mojego piękna
Pokazuję innym moje piękno z radością i miłością
Tak , kolejne odsłony tej niesamowitej przestrzeni gdzie ludzie bogowie spotykają się w jedności w tym samym miejscu, bez podziałów, tylko wolna wola decyzji – czy chcę stać się jednością z Bogiem.
Po bezkresnych czarnych przestrzeniach wjechaliśmy w pustynne góry gdzie czerń mieszała się z kolorami czerwieni, bordo, zieleni znów wszystko grało i tańczyło.
Nie ma separacji z całym stworzeniem
Gdzieniegdzie pojawiały się słone rzeczki czy jeziorka, lekko wyschnięte które swoją niesamowitą czystością rozświetlały krajobraz wydobywając z niego jeszcze więcej światła.
Wszystko działo się poza umysłem, słowami – w przestrzeni serca, czy już Boga gdzie człowiek jest, jednak nie zawłaszcza przyrody, tylko stara się żyć z nią w harmonii z tym co robi.
Już niedaleko przed Balandalay spotkaliśmy dzieło człowieka, buddyjską stupę, informującą nas w przestrzeni jakich wpływów religijnych jesteśmy.
Tak, tak to dzieje się wszędzie i w każdej religii. Religia to potężniejsze narzędzie niż Państwo – bo zazwyczaj dużo większe i w mające potężne duchowe (a co za tym idzie manipulacyjne ) zaplecze.
My przywitaliśmy się z tym miejscem radośnie, pokarmiliśmy duchy i gdy zjeżdżaliśmy już do Balandalay spotkaliśmy mężczyznę z wielbłądami, przypominając nam o tym, żeby działać skuteczne bez przesadnego wysiłku ( symbolika wielbłąda ).
Takie spotkanie światów starych i obecnych, mieszających się w jednej przestrzeni.
Słowa to za mało, aby opisać co działo się w przestrzeni Gobi, w przestrzeni tej drogi przez swoje cienie.
Zapraszamy do uważnej obserwacji zdjęć i w słońcu wydobycia swojego cienia.
A my po wizycie w miasteczku i zatankowaniu wody ułożyliśmy się do snu opodal sycąc się kolejną cudowną nocą w objęciach wszechświata.
Przez śpiewające piaski Gobi
Spacer po diunach 15 października 2015
Diuny Park Narodowy Gobi Gurwansajchan tylko częściowo zaprosił nas w swoje progi ostatnim razem, pozwolił nam podziwiać siebie z dalsza i dał możliwość objechania diun kilkuset kilometrowym kołem, przy okazji sycąc się bezmiarem pustyni.
Nie odwiedziliśmy wtedy w sierpniu najbardziej turystycznych miejsc (był środek sezonu), teraz mijając po drodze pojedyncze samochody podjechaliśmy w rejon campusów.
Te mniejsze usytuowane bezpośrednio przy diunach, te większe troszkę dalej, patrząc na Soviet Military Map stało się jasne, że większe campusy są w miejscach wydajnych studni.
Powitał nas również helikopter lecący z turystami nad diunami, sugerując nam, że też możemy nauczyć się latać…
Z odwagą odrywam się od ziemi
Pozwalam sobie latać.
Już wjazd w tereny pustynne spowodował, że miałam wrażenie, że latam będąc na ziemi, zatapiając w bezkresie przestrzeni, a tutaj informacja, że jeszcze czas nabrać większej lekkości.
Tak lekkości, otwartości.
Zablokowanie mojej szyi, która powodowała wysokie tętno, wzmogła moją uwagę na mój upór – odsłaniając przede mną kolejne jego odsłony.
Tylko tak, a nie inaczej będę działać…
Nigdy nie będę szyć…
Nie umiem szyć…
Muszę to robić tak, a tak ….
Polała się lawina kolejnych rzeczy ………….
Uwalniam się od oporu w moim życiu
Działam z pełną otwartością, nie zamykając żadnych możliwości działania.
Na dłuższy postój zaprosiło nas miejsce koło zakazu wjazdu na diuny (chyba pierwsze tutaj jakie widzieliśmy). Zakaz wjazdu, zakazem, a dalej wyjeżdżona droga.
Pod diunę zostało z 300 metrów postanowiliśmy się przejść przywitać z piaskiem, energią diun (wydm). Do naszej wycieczki dołączył mały radosny piesek. Najpierw doszliśmy do jeziorka będącego źródłem rzeczki płynącej u podnóża diun, tworząc niesamowicie piękne rozlewiska, by potem widząc ślady na górę po piasku postanowiliśmy zobaczyć świat z czubka diun.
Piesek radośnie biegał między nami, czasami bawił się z obsuwającym się piaskiem, a gdy odpoczywaliśmy tulił się do nas.
Czasami popadał w chwilę medytacji patrząc przez dłuższy czas w przestrzeń, zanurzając w niej, dogłębnie stapiając z nią.
Droga niezbyt długa jednak momentami bardzo mozolna, każdy krok pozwalał stapiać się z bardziej z otaczającą przestrzenią.
Piasek, ziarenka oddzielone jedno od drugiego przy każdym ruchu zmieniające formę.
Przypominające nam, że jesteśmy światłem i nasza forma nie jest stała. Zresztą nasze ciała – może nie tak widocznie jak w piasku- też zmieniają się każdego dnia. Gdzieś w połowie górki słyszymy dźwięk – jakby lecący samolot. Samolotów – poza helikopterem – tutaj nie widzieliśmy – więc co to za dźwięk? Zaczynamy się zastanawiać.
Diuny nazywane są śpiewającymi piaskami!!!! Kochane nie tylko nam się pokazały, zaprosiły do bezpośredniego kontaktu, to jeszcze dały siebie usłyszeć.
Jestem jednością, nie ma separacji
Przestrzeń opowiada swoją historię.
Patrzę na psa i Bartka jak zwinnie, radośnie idą pod górę, to dlaczego mnie łapie zadyszka? – pytam.
– Bo się separujesz? – słyszę.
– Od czego? – pytam.
– Od ludzi – słyszę.
Tak, gdzieś jeszcze we mnie jest sporo odrzucenia przez bliskich, brak otwartości, a może lęk przed otwartością.
Wszechświat mówiąc to posłał jednak nauczyciela, niesamowitego psa, który był z radością i miłością wokół, a gdy mógł – bez nachalności tulił się łagodnie. Czy też był wdzięczny za każde głaskanie.
Doceniam to co dają mi inni i ciszę się z tego, cieszę się, że inni są…
Na szczycie diuny z rozległą panoramą, z bezkresną i niczym nieograniczoną przestrzenią zaraz to ustawiliśmy.
Okazało się, że boję się, że uważam ludzi za hieny, że otwierając się na nich zaraz zostanę wyssana. Będę musiała tworzyć silne granice, ochrony, a przecież tego nie chcę.
Energia boska jest nieograniczona, i gdy w to uwierzysz – pozwolisz innym ją brać, poprzez siebie, ale tylko tę energię światła.
Tak, gdy jestem otwarta na wszechświat, moje zasoby energii są nieograniczone.
Uwalniam się od przekonania, że mam ograniczone zasoby energii.
Moje zasoby świetlistej boskiej energii są nieograniczone i więcej jej daję, tym kanał bardziej się otwiera.
Tak, to dotyczy tylko boskiej energii, inne energie oparte na Ego są ograniczone i faktycznie dzielenie się może osłabić i wyssać.
Moje zasoby energii są nieograniczone.
Tak przestrzeń tańczyła, pokazując sama sobą, że gdy nie ograniczamy przyjmowania pokładów energii – współbrzmimy z energią boską. Temperatura ponad 20 stopni, lekki wiaterek i my ……. maleńkie jak te ziarenka piasku, a jakże ważne elementy w światowej układance.
Przeskakiwaliśmy z jednej diuny na drugą, ciesząc się radośnie razem z naszym małym towarzyszem.
Byliśmy na potężnej górze usypanej z małych ziarenek, każde ziarenko było samodzielne, ale chciało tworzyć z innymi wspólną całość, poddając się temu co przynosi kolejna sekunda.
Tak jak nasze ciała – wszystkie atomy umówiły się, aby tworzyć nasze piękne ciała – gdy pozwolimy im być takimi jakimi są, zadbamy o nie. Będą piękne i zdrowe każdego dnia.
Czuliśmy się jak zawieszeni gdzieś w przestrzeni nad nieskończenie rozległym horyzontem, gdzie jedno z jezior na dole przypominało nam o wielkiej miłości wszechświata, okolicznych duchów.
Pożegnaliśmy gościnne szczyty diun i z radością zjeżdżaliśmy na tyłku przy ich dźwięku, zbiegaliśmy grzęznąc po kostki, bawiąc się przy tym doskonale, czując lekkość piasku i swoich ciał.
Na nocleg pojechaliśmy 3 km dalej żegnając naszego czworonożnego towarzysza.
Daliśmy mu troszkę chrupek kocich, jednak nie skusił się nawet na spróbowanie.
Jakie było nasze zdziwienie, gdy kilka kilometrów dalej po zatrzymaniu się na nocleg – po kilku minutach pojawił się i on. Radość czy problem. Zaczęły się rozważania, że chyba ma domek itp. Radość spotkania ustąpiła trosce negatywnie pojętej, jakimś dywagacjom itp.
Uwalniam się od nadmiernej troski za innych, szczególnie za tych, którym „wypadałoby” pomóc
W trosce nad innymi słucham głosu wszechświata
A wszechświat mówił, on chce tylko towarzystwa ………. innego niż znane mu.
Nie mieliśmy go za bardzo czym nakarmić, a widać było, że miał ochotę na conieco.
Chrupki nie, ziemniak nie, tofu spasowało.
Patrzył na nas troszkę zaskoczony naszą skromną gościną.
Miało się wrażenie, że mówi:
– Tak fajnie wyglądali, a sknerzą się aby dać coś dobrego.
Poleżał koło samochodu i gdy zobaczył, że ani nie chcemy go wpuścić do auta, ani dać czegoś dobrego – poszedł sobie do swojej jurty ( może to pierwsi spotkani weganie) .
A my zasnęliśmy otuleni przez czerń nocy. Magicznej nocy…
Sam na sam z lamą Itigełowem na 3 wizycie
Sam na sam z Lamą Itigełow na 3 wizycie 1-3 października 2015
Datzan Iwolgiński zaprosił nas po raz kolejny, a może inaczej lama Itigełow. Gdzieś pojawiła się myśl, że 2 października ma być jakieś święto, więc po zreperowaniu landrynki w Ułan Ude późnym wieczorem, a właściwie nocą pojechaliśmy do Iwołgińska by zając nasze miejsce przy świętym źródełku.
Gdy jechaliśmy mówiliśmy, zostaliśmy poproszeni, aby zdać relację z ”dobrze odrobionych lekcji”.
Gdy byliśmy tutaj 1,5 miesiąca temu pierwszy raz było lato, 2 tygodnie temu piękna jesień, a teraz już późna jesień z popadającym śniegiem.
Nic nie musieliśmy robić więc powoli organizm zaczął się regenerować po oczyszczaniu w sanatorium. Około 14 dopiero poszliśmy do klasztoru okazało się, że nie ma żadnego święta. Jest cicho, spokojnie, wręcz sennie. Powiem szczerze, że chyba tak najbardziej lubimy.
Wszystko było jakieś inne niż znane nam z ostatnich dwóch wizyt. Pierwsza była niedługo po pożarze dachu, był to czas pożogi, czyszczenia. Teraz wszystko się budowało nie tylko nowy dach, ale powstawały nowe chodniczki, remontowano młynki.
Czy my się też w tym tempie zmieniamy – zaczęliśmy się zastanawiać.
Jak tak to nas to cieszy.
Aż miło patrzeć jak tutaj wszystko rośnie. Tym razem z radością można i dać datek.
Powoli miarowo pada śnieżek, płatki spadają i od razu topnieją.
My też rozmarzamy ze swoich zbroi, otwieramy nasze serca na siebie i na innych.
Uwalniam się od zbroi na ciele
Otwieram moje serce
Niektórzy już nas poznają, pytają co tutaj robimy.
Sprzedająca bilety do lamy Pani – pierwszy raz wielka fanatyczka – teraz opowiada o Chinach i namawia do wizyty.
Energia jest niesamowita.
Do lamy wchodzimy z grupą 10 Mongołów, atmosfera jest kameralna.
Gdy patrzę na lamę mam wrażenie, że do mnie mruga. Dziękuję za dotychczasowe prowadzenie i proszę o unormowanie mojego tętna i dalsze bezpieczne dla mnie rozświetlanie.
Rozświetlam siebie spokojnie i bezpiecznie
Siadamy na krzesełkach 5 metrów od lamy i pogrążamy się w medytacji.
Gdzieś pojawia się myśl – kiedy mnich zacznie się modlić? – myśl robi się natarczywa.
Nie oczekuj niczego, nic nigdy nie jest takie samo słyszę
Mongołowie się modlą i jak oni mają w zwyczaju, w miarę szybko wychodzą, opiekujący się nami mnich odprowadza ich do drzwi.
Zostaliśmy sami tylko my i lama. Takie niesamowite spotkanie twarzą w twarz. Patrzymy po sobie troszkę zaskoczeni tym co się stało.
Łapiemy się za ręce i prosimy lamę aby pomógł nam otworzyć się na miłość do siebie, a przy okazji innych. Abyśmy otworzyli swoje serce. Rozmrozili je.
Otwieramy się na miłość do siebie nawzajem
Po dwóch minutkach wraca mnich, a my w takiej radosnej atmosferze wychodzimy z datzanu. Chodzimy dalej po innych datzanach z radością kręcąc młynkami, a potem grzejąc się na herbatce w kawiarence.
Jednak dzień nie obył się bez lekcji
Miłości czy współczucia.
Koło klasztoru i na jego terenie biega wiele psów, które proszą o jedzenie, jest to normalne i mało na to reagowaliśmy. A teraz zobaczyliśmy sukę z dwójką maluchów. Patrzyła na nas taki oczami, że poszliśmy do sklepu i kupiliśmy chlebek. Jeden mały rzucił się jak szalony do jedzenia odganiając drugiego. Tamten biedak trząsł się cały z zimna. Podrzucaliśmy mu, jadł jednak niewiele. Wcześniej widzieliśmy, że ssał matkę.
Więc lepiej sobie pójść, bo wtedy zjedzą i suka przekryje go sobą. A dla dużego psa, wychowanego w takim klimacie nawet spanie w śniegu to żaden problem – widzieliśmy to na półwyspie Kola.
Czułam, że lepiej nie ingerować.
Jednak na tym nie koniec
W kawiarence widzieliśmy dziwnego mężczyznę z dużą walizka, po czasie wyszedł a teraz leżał przy drodze prosto na ziemi z walizką obok. Bartek podszedł do niego.
Powiedział mu, że przyjechał z Mongolii, a noclegi w Rosji za drogie.
Gdy Bartek zapytał pokazując czy nie jest mu zimno.
Odpowiedział, że nie. Zresztą wcale się nie trząsł.
I położył się dalej.
Mnie naszło wzruszenie łzy popłynęły.
A potem naszła refleksja czy robiąc komuś wg mnie lepiej nie robię mu gorzej.
Zapytałam wszystkie swoje duchy opiekuńcze i tego człowieka co mogę zrobić.
Usłyszałam, że nic, co gdzieś bym chciała.
Pozwól doświadczać innym ich życia, nie ingeruj nawet dla ich wg Ciebie dobra
Poprosiliśmy wszystkie istoty światła o najlepsze doświadczenie dla tego mężczyzny.
Zresztą jak mu będzie bardzo zimno, to mieszkają tam mnisi i myślę, że jakoś mu pomogą.
Trudne lekcje dla mnie. Zresztą wszyscy święci i sam bóg, nie działają za nas tylko pozwalają nam doświadczać życia.
I znów zajęliśmy miejsce koło źródełka, tym razem w naszej Iwolginskiej telewizji było pochmurno , a tutejsza młodzież umówiła się na mecz.
Szkoda tylko, że nie mieli jakiś oznaczeń widocznych kto z jakiej drużyny.
Po tygodniu bycia odciętym od przyrody w sanatoryjnym pokoju, teraz cieszymy się jej bliskością w dzień i w nocy.
To inny świat, tam okno z widokiem na przyrodę, a tutaj ona dookoła.
Gdy czytałam Żeromskiego zamarzył mi się dom ze szkła, wtedy pokazywany był jako iluzja. Teraz jest w pełni realny i mam nadzieję, że na realizację tego marzenia przyjdzie czas.
Uwalniam się od przekonania, że coś jest nierealne.
Każdy pomysł jest realny,tylko w określonym czasie i miejscu.
Poprzednie nasze wizyty u lamy
Pierwsza http://brygidaibartek.pl/wyjdz-poza-przeslanie-lamy-itigelow/
Druga http://brygidaibartek.pl/z-kolejna-pielgrzymka-do-lamy-itigeowa/