JEDZENIE

now browsing by category

 

Zakręceni w kółko koło Nowosybirska Droga Nowosibirsk-Omsk

Zakręceni w kółko w drodze Nowosybirsk – Omsk 14-18 listopada 2015

 

 

 

 

Nowosybirsk przyjął nas dziwnie. Pamiętaliśmy letnie przyjęcie niesamowitymi sushi. Tym razem przyciągnęła mnie znów wegetariańska restauracja – Bartek po doświadczeniach w Irkucku, nie za bardzo chciał tam iść i miał rację. Restauracja piękna, również z pięknymi cenami. Zupa 250 ml 200 rubli (12 zł) maleńkie drugie danie 400 rubli (32 zł.) – popatrzyliśmy do karty i poszliśmy do sushi baru, który przyjął nas bardzo gościnnie, a potem jeszcze mając w pamięci bardzo luksusowy sklep spożywczy postanowiliśmy go odwiedzić, jednak miasto wywiało nas z siebie i w sumie troszkę zaskoczeni znaleźliśmy się na przedmieściach.

I znów byliśmy w drodze. Gdzieś 100 km za miastem, obok stacji benzynowej ułożyliśmy się do snu, by rano podążyć dalej.

 

 

 

300 km od Nowosybirska na przydrożnej kafe spotkaliśmy sympatycznych chłopaków, którzy opowiadali, że na tej trasie często jeżdżą, również w lutym. Asfalt jest zwykle dobrze odśnieżony, suchy. Odżyła tęsknota za Chakasją , leżącą na granicy z Mongolią poniżej Krasnodaru, która tak bardzo zapraszała. Wtedy bałam się tam jechać bez opon z kolcami, a Bartek mrozów. Po prostu jak pisałam w ostatnim poście – chcieliśmy jak najszybciej uciekać.

Teraz porozmawialiśmy między sobą i …..

zawróciliśmy – kierunek …… Nowosybirsk

– Tak, trzeba przyznawać się do błędów – stwierdził Bartek –

nawet jak trzeba nadłożyć 700 km.

I pojechaliśmy …….

W Nowosybirsku już poprzednim razem zapraszały nas luksusowe hotele, które w weekendy miały świetne ceny – pospolitych pokoi , może jednak tam biegnie nasza droga….

Mijały kilometry….nieoczekiwanie jakieś 60 km przed Nowosybirskiem zapaliła się kontrolka braku ładowania akumulatora…….również wspomaganie kierownicy coś słabo działało…… szybko zatrzymaliśmy się. Oględziny stwierdziły że…… odkręciło się koło pasowe zamocowane wcześniej czterema śrubami na wałku silnika. Wszystkie śrubiki zniknęły, tylko dlaczego właśnie w tym momencie, gdy zawróciliśmy w stronę wschodniej Syberii…? Mróz robił się coraz większy, było już minus 17 stopni ,wiał wiatr wzmagany porywami powietrza z przejeżdżających obok tirów. Bartek starym zwyczajem ściągnął pasek klinowy, skostniałymi rękami leżąc pod autem próbował przy pomocy jedynej znalezionej tego typu śrubki przykręcić koło pasowe na swoje miejsce. Nie widząc otworu z gwintem i nie mogąc dostać w to miejsce palcami, musiał trzymając kluczem śrubę trafić w gwint. „Celował Bartek, a trafiła opatrzność……” – jak później opowiadał – nie mam nic z tym wspólnego! Zawiązanie sznurka zamiast paska klinowego odbyło się dopiero za kolejnym grzaniem rąk.

Do najbliższego parkingu z kawiarnią było 10 km, konstrukcja zadziałała i z radością zameldowaliśmy się na parkingu z serwisem.

Jaka ulga…….

 

 

Panowie pomimo niedzieli postanowili ściągnąć mechanika. Mimo upływu czasu nikt się nie pojawiał, opiekuńczo nastawiona obsługa serwisu opon, zakomunikowała już w nocy że mechanik nie daje znaków życia….. lecz rano na pewno się pojawi ze śrubami. Ze względu na pobyt w centralnej części parkingu, była to najgorsza noc na całej naszej wyprawie. Stojące tiry na silnikach (28 minus) , podjeżdżające pod serwis opon , klekot pistoletów do odkręcania śrub, spaliny…… No właśnie spaliny, to ważny oddzielny temat. Wielokrotnie zauważyliśmy tu w mrozach na Syberii, przy tym leśnym , niezwykle czystym powietrzu odczuwalność zapachów jest niezwykle intensywna. I to nie dotyczy tylko spalin , również wydzielin naszych ciał. Na początku myśleliśmy że coś jest z nami nie tak…, albo coś zjedliśmy dziwnego…., nic bardziej mylnego po prostu nie ma w powietrzu innych maskujących zapachów. A spaliny są lekko wyczuwalne na całym parkingu gdzie stoją lub manewrują już np. trzy tiry…. I to nie jest europejski parking z setką aut, ciężarówek i zatłoczoną drogą obok…...mieszkańcy miast żyją w ciągłym stałym stężeniu spalin….tylko ich…… już nie czują po prostu.

Rankiem przepraszając pojawił się pan który wkręcił w ciepłym garażu na kanale śruby i założył paski klinowe (1000 rubli – 60 zł).

A my takie sygnały od wszechświata odbieramy dosłownie „ nie pchajcie się tam dalej” . Grzecznie , pokornie zawróciliśmy kolejny raz z powrotem na zachód…..Tej doby jechaliśmy prawie cały czas, a przesunęliśmy się siedemdziesiąt kilometrów w kierunku Polski.

Do błędów należy przyznawać się nawet kilka razy…..

 

Uwalniam się od przekonania jedynej właściwej drogi

 

Pozwalam sobie przyznawać do błędów

 

A droga w zimowej szacie, zapraszała do chodzenia po śniegu, czy nawet nacierania nim. Piękna syberyjska zimka – słońce w dzień koło minus kilkanaście, w nocy niewiele poniżej minus 30.

 

 

 

 

Teoretycznie bardzo zimno, ale tylko teoretycznie, bo magia miejsc powoduje, że chłód jest jakoś dziwnie mniej odczuwalny.

Gdyby nie patrzeć na termometr , powiedziałabym – tylko skupić się na moim odczuwaniu chłodu, to stwierdziłabym, że bardziej mi to pasuje niż 0 stopni, i wilgotny wiatr w naszych dużych miastach.

A przy drodze białe brzozy machały do nas radośnie, oświetlając sobą okoliczną przestrzeń.

Landrynka za cudowne ozdrowienie poprosiła o tort i szampana. Kiedyś kupiliśmy zrobiliśmy jej taką imprezkę we Francji i teraz jej się przypomniało http://brygidaibartek.pl/podwojne-urodziny/ i zatęskniła. Zjechaliśmy więc do jednego z miasteczek i kupiliśmy co trzeba, aby potem na parkingu cieszyć się razem wspólnym świętowaniem. I tak przejechaliśmy kolejne 800 km dojeżdżając do Omska.

Dziękujemy tej pięknej drodze za jej magię, bezpieczny i spokojny przejazd.

 

 

 

 

W objęciach bajkalskiego luksusu – hotel Majak

Hotel Majak – w objęciach bajkalskiego luksusu 7-10 listopada 2015

 

 

Luksusowy hotel na brzegu Bajkału, w centrum kurorciku przyjął nas pięknym pokojem z widokiem na Bajkał i obrazem z domkiem nad Bajkałem, takim naszym gdzieś marzeniem na zatrzymanie się na dłużej. 

 

 

 

 

W cenie było śniadanie i jak zwykle jedzenie, kolejny raz pokazało nam nasze emocje. W hotelu miał być szwedzki stół, jednak z uwagi na małą ilość gości podawane było do stolików z karty, w której albo była zimna płyta, albo owsianka czy naleśniki. Zauważyłam jedno, że lubię szwedzki stół, coś tam jest zawsze dla nas, traktuję go jako ciekawostkę, bo mogę popróbować różnych rzeczy, pooceniać, pokrytykować.

 

Uwalniam się od przymusu jedzenia po to, aby oceniać czy krytykować,

 

Skupiam się na tym co potrzebuje moje ciało i dostarczam mu to.

 

Przecież jedzeniem ponoć dostarczamy pożywienia dla ciała, a nie dla umysłu.

Często słyszę o jedzeniu z umysłu, typu :

 

– powinno się jeść to, a to ……….. – ktoś mówi.

– a twoje ciało tego potrzebuje? – pytam.

– w telewizji mówili – ktoś odpowiada…

 

Przekonań odnośnie jedzenia jest masę, a co za tym idzie masę lęków i zastraszenia. Warto to obserwować, czy jem dlatego, że boję się, że ciału czegoś nie dostarczę – czy dlatego, że ono naprawdę tego potrzebuje.

 

Uwalniam się od przymusu jedzenia z lęku

 

Dostarczam ciału to czego potrzebuje TERAZ

 

A wracając do hotelu, gdy poprosiliśmy o warzywa i owoce na śniadanie dostaliśmy 3 plasterki pomidora, ogórka, papryki, gruszki, jabłka – podane tak byle jak….

Gdy zwróciłam Pani uwagę – była niemiła…

– A co mamy robić szwedzki stół dla paru osób – odburkła.

Napisałam potem list do hotelu, za 5 minut Pani stała pod drzwiami z talerzem pięknie ułożonych owoców.

 

 

Pełne zaskoczenie!

Kiedyś robiłabym wściekłą awanturę, no bo mi się należy – i hahhhaa – która nic by nie wniosła…

…a teraz nawet przeproszono mnie w piękny sposób.

 

Uwalniam się od przymusu zwracania uwagi innym w sposób agresywny

 

Zwracam uwagę innym w mądry sposób.

 

Oczywiście na drugi dzień na śniadaniu dalej nie wiedzieli co nam dać, ale chociaż to ładnie ułożyli (mimo, że napisałam w liście co jemy), jednak po zwróceniu uwagi na nasz stół zawitała sałatka z buraka, kapusty i piure ziemniaczane. Jak się potem okazało – przy rozmowie z managerem – przez parę lat mieli tylko 3 osoby jedzące inaczej – dwóch wegetarian i na surowej diecie piosenkarkę z Australii. Tak…. Rosja jest bardzo specyficzna jedzeniowo – wegetarianie czy weganie sobie poradzą, ale gdy nie je się mąki, glutenu robi się wielki problem.

Pokazało nam to, że praktycznie trzeba wziąć kartkę z tym co jemy i dać ją kucharzowi – jak będzie otwarty to coś zrobi. Bo operowanie określeniami jak np weganizm, wegetarianim , raw food może być bardzo mylące. 

 

A wracając do śniadania, normalnie to ja nie jem nic….. zazwyczaj do popołudnia, ale w takich przypadkach włączają mi się wymagania, czyli zagłuszacze wdzięczności, mądrości.

 

Uwalniam się od wymagań

 

Pozwalam sobie bez kompleksów prosić o to co ważne dla mnie.

 

Pokoik był naszym azylem z widokiem na piękny, bezmierny Bajkał, gdyby nie fakt, że spało się tragicznie – żar w pokoju (my przyzwyczajeni do 8-10 w czasie nocy, a tu co najmniej 25), gwar na ulicy jak otworzyliśmy okno – to pewnie zostalibyśmy dłużej – choćby o jedną noc.

A tak praktycznie po 48 godzinach podziękowaliśmy z wielką wdzięcznością za ten piękny czas, piękne lekcje i transformacje.

 

Bez przywiązań noclegowych, ale czy na pewno

Bez przywiązań noclegowych, ale czy na pewno? Ułan Bator 27-30 październik 2015

 

 

Czasami bawi nas nasze własne zachowanie. Jeden dzień śpimy stojąc pod miastem na budowie, a drugi dzień w całkiem dobrym hotelu. Bez przywiązywania się, że jakiś sposób na spędzenie nocy jest jedyny, właściwy.

 

I tak najpierw spędziliśmy dwie noce na podmiejskiej budowie, pierwszą to był bardziej ranek niż noc, a drugą gdy chodziliśmy cały dzień po Ułan Bator, było wręcz pewne, że wrócimy na to miejsce. Bo spało nam się tam bardzo dobrze.

Tak, tak są miejsca osadzone gdzieś w przyrodzie w ciszy i spokoju, a śpi się w nich czasem średnio. A są takie przy głównej drodze jak to, co dają niesamowity wypoczynek, Zasady nie ma.

Drugiego dnia rano nawet podjechał mieszkaniec lub pracownik z pobliskiej jurty zaciekawiony, a chyba bardziej zatroskany tym jak radzimy sobie w tych niskich temperaturach (pierwszą noc było – 17 i wiatr, a drugą tylko minus 10).

Dobrze, że tutaj nie ma takiego lęku przed ludźmi jak w Europie (bo ludzie jeszcze nie zaleźli sobie nawzajem tak za skórę) i bardziej są ciekawi, zatroskani niż wylęknieni widokiem nieznajomego samochodu.

Jednak chodząc po Ułan Bator naszła mnie wizja hotelu – porządnego wykąpania się, czy może nasycenia wodą po pobycie na pustyni w małej wilgotności powietrza. Czy może i sauny, aby wygrzać się po ostatnich paru dniach pierwszego dotkliwego chłodu, tym bardziej, że tutaj w Mongolii jest wyższy standard, a niższe ceny niż w Rosji.

Przeglądnęłam szybko internet i zainteresował mnie Flower hotel http://www.flower-hotel.mn/, okazało się, że ma saunę.

Cena za duży jak na standardowy pokoik – 35 metrów 120000 (240 zł – 2 osoby) ze śniadaniem i sauną. Po oglądnięciu pokoiku postanowiliśmy przyjechać następnego dnia zaraz od kiedy zaczynała się doba hotelowa, aby nacieszyć się przestrzenią i zrobić wielkie pranie.

 

 

 

 

Hotelik bardzo sympatyczny o energii japońskiej, daleki od mongolskiej. W hoteliku 4 restauracje (indyjska, japońska, chińska i europejska)

Z sauną miałam swoją zabawę (jest oddzielnie męska i żeńska) , bo bardzo jej chciałam i z radością do niej poszłam. Pani recepcjonistka dała mi ręczniczki, a potem okazało się, że nie jest nagrzana .

Poszły mi emocje ……….

Może nie potrzebna mi teraz…… trudno mi było to zaakceptować. Tym bardziej, że hotel ma ambicje wysokiej klasy, więc byłam trochę niemiła dla obsługi, która bardzo się starała wyprostować tę sytuację.

 

Bacznie obserwuję co dla mnie dobre, czym wszechświat chce mnie gościć

 

Tak, tak obserwowanie kierunku prowadzenia, bezpiecznej drogi, wychodzi mi całkiem dobrze, ale gdy wchodzę w detale, subtelności idzie troszkę gorzej.

Najgorzej ma się sytuacja gdy zapłaciłam i należy mi się, chcę z tego skorzystać, bez względu na to czy to dla mnie dobre czy nie….

 

Uwalniam się od przymusu korzystania z tego co mi się należy, za co zapłaciłam, co mi obiecano

 

Uwalniam się od przymusu tracenia czasu na rozliczanie innych z innych pracy

 

Obserwuję co dla mnie dobre i skupiam się na tym

 

 

Cieszyliśmy się przestrzenią pokoju – mieszkania, innej energii niż landrynki, niż mongolska. Czasem lubimy to zmienić i nacieszyć się czymś innym.

Wieczorkiem poszliśmy do restauracji indyjskiej, która uraczyła nas kolejnymi cudownymi smakami.

 

 

 

 

Ojj te smaki, jak bardzo bym chciała bardziej się delektować małą ilością …. może kiedyś to nastąpi.

Następnego dnia, aż nie chciało mi się wychodzić na ulicę, zmieniać tej energii.

W hotelu czułam się jakbym była w Japonii, czy Korei a na pewno nie w Mongolii. Lubię Mongolię, ale z Mongołami mimo ich gościnności, troski nigdy się nie zaprzyjaźniłam, a może potrzebna mi była energia Dalekiego Wschodu, który zaprasza do siebie dając niewielkie zajawki i oswajając ze swoją energią.

A śniadanie …… to istna poezja smaku, barw, wysokiej jakości warzyw i owoców, sałatek ….. nie wiem ale było chyba z 50 różnych dań (zapomniałam aparatu niestety), a nawet owoce dobrane te najlepsze smakowo i co za tym cenowo szczególnie w Mongolii.

Widać, że kucharz stara się, aby wszystko było również z produktów wysokiej jakości.

 

Po jednej dobie pełni wdzięczności wyjechaliśmy z hotelu, zderzając się na bazarze z energiami trudnymi dla nas, a może anielskimi, które uruchomiły ponownie masę napięć i emocji.

 

Uwalniając z nas kolejne części zamknięcia – jak się potem po ustawieniu okazało na miłość, na nas samych.

 

Tylko na wodzie w pełnię – w drodze do Ułan Bator

Tylko na wodzie w pełnię księżyca 27 październik 2015

 

 

Spotkany w sanatorium w Goraczinsku Kazach opowiadał nam, że każdą pełnię i nów „głoduje” albo na wodzie albo na sucho. Trwa to 36 godzin, czyli od wieczora przed pełnią, czy nowiem do rana następnego dnia po.

Zainspirowało nas to tak bardzo, że postanowiliśmy również w te dni lub koło nich (oczywiście bez fanatyzmu i ortodoksji) pić co najwyżej czystą wodę.

Pełnia zbiegła się z wyjazdem z Gobi i załamaniem pogody. Śmialiśmy się, że dlaczego nie może być spokojnie.

Gdy jedliśmy było plus 20, gdy nie jemy to minus 10.

Ciekawe to wszystko.

 

 

 

Jechaliśmy w kierunku Ułan Bator żegnając kolejne wielbłądy, pustynię przechodzącą w półpustynię. Przyglądaliśmy się sobie….

– Ja nie umiem sobie popić czystą wodą – stwierdził Bartek.

– Ona nie ma smaku – dodał.

O co chodzi – o smak czy o nawodnienie ciała?

No właśnie.

Następuje gorsze samopoczucie, gdy napój nie ma smaku, jakby wymuszenie tego, że coś musi mieć smak.

 

Uwalniam się od przywiązania do smaku

 

Uwalniam się od przymusu doświadczania smaków

 

Pozwalam sobie delektować się smakiem

 

Woda ma smak, o tym wiem doskonale, ojciec uczył mnie rozróżniać smak wody. Jednak w uzależnieniu od słonego czy słodkiego smaku, woda wydaje się nijaka. Jeden łyk do degustacji ok, ale więcej…….

Droga mijała nam w miarę szybko, tak szybko zaczęło się ściemniać drogę przebiegł lisek, potem stado sarenek, a może jeszcze gazelek – zatęskniliśmy w duchu (zawsze pokazywały nam, że jesteśmy na właściwej drodze)

Tak, tak jesteśmy na swojej drodze z niedostarczaniem organizmowi jedzenia materialnego, to wiemy. Czujemy się zdecydowanie lepiej, świadomość wzrasta.

Przymus, uzależnienie zawsze zabiera nam bardzo dużo energii, powoduje lęki przed brakiem.

Wiem, że kwestia przywiązania do smaku trzyma mnie w pętach uzależnienia.

Gdzieś podświadomość boi się, że już nigdy nie będzie napełniać się smakami.

Moja intencja jednak jest inna, ja nie chce wcale przestać jeść na ten moment. Moim marzeniem zresztą chyba od dziecka jest częstowanie się darami ziemi jak są, delektowania jedną malinką, a jak nie ma obywać się bez tego.

 

 

Dlaczego gdy nam coś smakuje musimy dostarczać bardzo dużo tego smaku???

Rodziły się pytania, czasem pojawiały się odpowiedzi…..

Z refleksji wyrwała nas zielona spadająca gwiazda, lecąca nad ziemią czy na ziemię.

Tak, uwolnienie się z przymusu jedzenia to nasza droga, ale co to jest ………

Przypominało najbardziej na meteoryt – spadającą gwiazdę, jednak w wersji wielkiej i zielonej z fantastycznym ogonkiem.

Znalazłam podobne zdjęcie na stronie http://www.geekweek.pl/aktualnosci/24590/wiecej-jasnych-meteorow-na-polskim-niebie z opisem meteorytu.

 

 

Magia drogi z dostrzeżeniem jej cudownych szczegółów. Magia lekkości.

 

Niesamowity dzień, późno już w nocy znaleźliśmy nocleg przy drodze niedaleko Ułan Bator – pod datzanem. Jednak nie dane nam było długo pospać, wyłączyło się webasto – ogrzewanie postojowe.

Najprawdopodobniej kupiliśmy jeszcze letnie paliwo, które zamarzło w cienkich rurkach urządzenia. W samochodzie było strasznie zimno, potęgowała to nie tylko temperatura, ale i sztormowy wiatr. Gdy potem spojrzeliśmy na termometr było -17.

A my na wodzie….. tylko od pewnego momentu ciepłej…..

Pojechaliśmy dalej do Ułan Bator kupić trochę paliwa. Po nagrzaniu się silnika i kabiny ogrzewanie odpaliło, znaleźliśmy miejsce przy drodze – na budowie i ułożyliśmy się do snu.

Niesamowite jest czasem to, że pozornie nie nadające się np. do snu miejsca, otulają do niego swoją niewidoczną pierzynką i śpiewają cudowne kołysanki. I tak też było tutaj (o miejscu w następnym poście) . Nie raz spaliśmy w Finlandii przy minus 25 – 27 stopniach, jednak zjawisko silnego wiatru przy minus 17 to naprawdę wyzwanie którego nie można lekceważyć.

Rano wyspani pojechaliśmy w kierunku centrum, a gdy zobaczyliśmy restaurację Living Hut (wegańską – pisaliśmy o nich) http://brygidaibartek.pl/weganska-restauracja-najwieksze-zaskoczenie-mongolii/ 

od razu do niej zjechaliśmy. Okazała się sympatycznym barem z niskimi cenami, świeżym jedzeniem i bardzo miłą (nie mówiąca po angielsku) obsługą.

Cudowna zupka, czeburieki, sałatka – szczególnie po okresie braku smaków umysł chciał się tym wszystkim nasycić i …………. po paru kęsach czułam się ciężka i wręcz otumaniona. Bartek czuł to samo. Jedzenie pyszne, energia też, ale ciało woli co innego, a może nie woli. Na jedzeniu energetycznym czuje się lekkio, a materialnym bardziej ciężko. Wybór zawsze należy do nas.

 

 

Uwalniam się lęku przed lekkością

 

Dziękujemy za to cudowne doświadczenie jedzenia po niejedzeniu, za ten magicznym dzień i noc na wodzie. Za to kolejny raz głębsze doświadczanie nas samych….

Ziemniaczane Sushi,a może zwykła bezglutenowa kanapka

Sushi ziemniaczane, a może zwykła kanapka

 

 

Z sushi kojarzą nam się glony Nori z ryżem i nadzieniem pocięte na kawałki.

Ryż musi być właściwy, do tego inne gadżety wypromowane przez przemysł.

Tutaj w każdym sklepie nawet w zapiziałej dziurze na pustyni można kupić glony Nori w bardzo dobrej cenie – najtańsze 3 zł za 10 szt.

Skąd ich taka popularność???

Chleb nie jest za bardzo znany ( brak tradycji – teraz się pojawia, ale z rzadka), a fajnie zawinąć ryż w coś np. nori.

Można więc spotkać na targach rulony z nori, w które zawinięty jest ryż zazwyczaj z kawałeczkiem kiełbasy.

W Servey poszliśmy do gazarku, o czym pisaliśmy w poprzednim poście,

http://brygidaibartek.pl/w-objeciach-gobi-po-raz-kolejny/

gdzie przesympatyczna kobieta uraczyła nas sushi bez mięsa – czyli z kiełbasą, a nori dodatkowo było jeszcze zawinięte w naleśnik. Taki naleśnik z nori i jego nadzieniem.

Ryżu i innych glutenowych rzeczy jemy ostatnio niezwykle mało, jednak przez mój kreatywny umysł zaraz poszła myśl – czy nie można zrobić sushi z piure ziemniaczanym….

Eksperyment …….. zakończył się powodzeniem

A jak zrobiliśmy:

Listek Sushi posmarowaliśmy ziemniaczanym puree dość cienko (my użyliśmy przemysłowego piure, ale można zrobić samemu rozgniatając ziemniaki), a do środka to co było: ogórek, kiszona kapusta, ser tofu, rzepa kiszona (tutaj dostępna w dobrych cenach, w Polsce też widziałam w internetowych sklepach), orzechy ……..

 

 

 

 

I tyle – bez krojenia można brać do ręki i jeść jak kanapkę. Taka bezglutenowa kanapka.

Można ją zrobić praktycznie ze wszystkiego, ważne jest moim zdaniem, aby ta podstawowa warstwa ziemniaki, ryż kleiła się. Można zapewne makaron zmiksowany np. z jakimś sosem, warzywa zmiksowane trzeba eksperymentować i cieszyć się kanapeczkami.

Nori najlepiej wybierać cienkie, gdyż łatwiej nasiąka i dobrze się gryzie.

Gdy ma się grubsze, czyli twardsze lepiej taką kanapkę przygotować wcześniej i zostawić np. z pół godzinki, albo włożyć do plastikowego woreczka.

 

Smacznego , udanych eksperymentów…