Maroko
now browsing by category
Uciekajacy komputer w dolinie Dades
Uciekający komputer w wąwozie Dades 14-16 październik 2013
Z różanego królestwa podjechaliśmy do wąwozu Dades , słynącego również z kaskad które nam się nie objawiły , jednak pokazał nam się piękny wąwóz i przygarnął nas cudowny kemping o bardzo wysokim standardzie i wyjątkowo niskiej cenie 42 DH. Przy samym canonie , a więc z małą ilością słońca, co po doświadczeniach upału na pustyni , dawało nam odpoczynek .
Syciliśmy się spokojem , wolnością od stylo, sprzedawców i upału .
Rozkoszowaliśmy się błogością , jednak wszechświat stwierdził, że na błogość non-stop jeszcze nie zasługujemy i ………….. zmontował nam pełną emocji przygodę.
Przygodę , która pokazała nasze przywiązania do materii .
A było to tak……..
Rankiem podłączyliśmy nasz komputer do gniazda usytuowanego około 5 metrów od naszego auta , pustka kempingu i dwa wcześniejsze dni błogiego spokoju uśpiły naszą czujność .
W pewnym momencie chcąc skorzystać z komputera , zauważamy że niestety komputer znikł wraz z futerałem i zawartym w nim twardym dyskiem oraz modemem . Wielkie zaskoczenie i wielka konsternacja. Przez chwilę zastanawiamy się kto pół godziny temu opuszczał hotelo-kemping.
Wyobraźcie sobie, że była to grupa polskich motocyklistów . Ponieważ w sprawach kradzieży tutaj w Maroku (nie bywamy jak na razie w dużych miastach) czujemy się wybitnie bezpiecznie , podejrzenie pada na nich . Podejrzenie jest oczywiste , ponieważ znikł sam komputer , a na kempingu pozostał kabel zasilający.
Zawiadamiamy właściciela obiektu oraz dopytujemy się jedynej pozostałej parki Francuzów czy nie wiedzą coś w tej sprawie . I tutaj pełne zaskoczenie , przyczyną zamieszania są właśnie oni Francuzi, ponieważ nasz komputer poprostu dali polskim motocyklistom – a Ci wzięli .
Zagadką jest tylko dlaczego wypięli komputer z kabla i dali go samego …….
Ruszamy w pościg za naszymi rodakami, sytuacja wydaje się dość beznadziejna, przed nami serpentyny górskiej drogi, oni mają do dyspozycji szybkie ścigacze i zapewne wielkie umiejętności jazdy po tego typu drogach – my 2 tonową terenówkę . Cała nadzieja, że peleton ów będzie opóźniał wóz serwisowy organizatora .
W pościg rusza także właściciel hotelu , zaniepokojony naszym pomysłem zawiadomienia żandarmerii (policji). Tutaj w Maroku przed większymi miastami znajdują się posterunki żandarmerii , które w różnym stopniu kontrolują kto wjeżdża do miasta . Jest wręc nadzieja , że taki posterunek odnajdzie gdzieś naszą grupę motocyklistów. Wielkie wzburzenie i wielki stres . Choć jadąc powoli się uspokajamy . Obserwujemy nasze programy :
Kto kradnie ? Polacy!
Obserwujemy nasze przywiązania do materii , zdjęć, bloga , przeżyć zapisanych na czymś materialnym . Jadąc pod górę powoli rozstajemy się z komputerem, zdjęciami , przeszłością .
Uspakajamy się . Świadomie wiemy, że wszechświat nas w ten sposób testuje , a może wychowuje , ale podświadomie jeszcze tkwi wiele emocji . Emocji na które po prostu reagujemy . Emocji które wpisane są w nasze ciało, umysł . Często również przez poprzednie pokolenia .
Przełączka , a na niej nasze stadko motocyklistów . Ufff, pościg zakończony powodzeniem .
Organizator od razu przyznaje się do zabrania komputera , który wcisnęła mu para Francuzów. Bo miał zamiar zapytać czy to kogoś od nich i wrazie czego odwieść .
Dlaczego nie odwrotnie . Najpierw zapytać , a potem podjechać po niego .
Nie ma to większego znaczenia .
Komputer odzyskany i przeszłość którą parę minut temu pożegnaliśmy .
W tej przygodzie każdy uczestnik miał zapewne coś swojego do przerobienia . My program , że jeżeli zostaniemy okradzeni to w Polsce lub przez Polaków .
Mamy nad czym pracować , bo szkoda widzieć naszych rodaków jako złodziei . Bo przecież 99% Polaków to uczciwi ludzie .
Dziękujemy wszechświatowi za ciekawą lekcję w przepięknej scenerii i jeszcze w pierwszy dzień jednego z największych muzłumanskich świat . Czyżby jego energia była czyszcząca również dla nas …..???? O święcie ofiarowania w następnym poście.
To tak jakby kolejne wtajemniczenie z książki niebiańska przepowiednia Redfielda .
Różane królestwo
Różane królestwo 14 październik 2013
Jadąc na południe znaleźliśmy się w różanym królestwie . Miasteczko El-Keela M'Gouna słynie z uprawy róży Damasceńskiej i produkcji z niej kosmetyków i wód .
Sklepiki zawalone kosmetykami z róży , wszystko z róży – tylko róży prawdziwej , żywej nie widać. Fakt, że już jest dawno po zbiorach , a uprawy pochowane zapewne gdzieś w dolinie .
Czy starcza to na taką produkcję? – rodziło się pytanie
Składy kosmetyków to zazwyczaj czysta abstrakcja , sprzedawcy wmawiają , że w 100% naturalne , Uważam, że to ich teoria , modna wśród ludzi zachodu . Składów zazwyczaj nie ma . A przecież żeby wytrzymały na półkach w tym upale muszą być czymś zakonserwowane .
Sklepików ze sto , natomiast kosmetyki bodajże tylko 2 firm , czyli dwóch wielkich korporacji , których właścicielami zapewne są Francuzi, ale to już moja teoria ….
Oczywiście byłam naiwna i myślałam, że wszystko jest robione w małych manufakturach , ręcznie, naturalnie …..
Tak to sprzedawane jest w Europie , ale rzeczywistość jest inna .
Myślałam też , że kosmetyki robione są z płatków róż , tutaj zobaczyłam , że produktem jest cała główka kwiatu róży – zazwyczaj w pąku .
Kosmetyki pachną pięknie, mam nadzieję, że różą , a nie aromatem identycznym z naturalnym (Marokańczycy uwielbiają te syntetyki do żywności , tak samo jak koloranty spożywcze , nawet w najmniejszym sklepie ich pełno ) .
Jednak zakupy zrobiliśmy , energia róży to energia serca . Otwarcia serca na innych jak i na siebie , aby podążać tylko swoją własną drogą , drogą serca z pewnością i siłą .
Dziękujemy róży za pojawienie się w naszym życiu jej zapachem w kosmetykach i suszu.
Przez pustynię bez GPS-a
Przez pustynię 11-13 październik 2013
Po nabraniu siły i pewności , że jesteśmy na własnej drodze . Bez ulegania wątpliwościom, innym, z całkowitą pewnością , jak i również możliwymi konsekwencjami z obranej drogi podążyliśmy za ciężarówką .
Drogę zagradzały hieny różnymi sposobami chcąc byśmy zboczyli z obranego szlaku , my jednak z wielką siłą wiedzieliśmy gdzie jechać . Nie zrażała nas jakość drogi czy wybór praktycznie ścieżki w porównaniu z odbiegającą od niej prawie autostradą (hieny , czy znajdujące się przy szlaku hotele robią takie numery – aby podarzyć w złym kierunku – uwaga na to, na nasze europejskie nawyki , że lepsza droga to główna ) .
Nagle zobaczyliśmy naszego przewodnika stojącego na poboczu i machającego nam ręką. Podjechaliśmy
– Dokąd jedziecie – zapytaliśmy
– Mhamid – odpowiedzieli
– Możemy jechać z Wami ? Nie mamy nawigacji – zapytaliśmy
Zrobili wielkie oczy
– Jasne – odpowiedzieli
Nasi przewodnicy czy aniołowie okazali się przesympatyczną parą Francuzów – Sylvia i Michel z potężnym psem wodołazem o imieniu Diuf .
Mieli wspaniałe mapy połączone z programem Oziexplorerem , a przede wszystkim znali pustynię , byli na niej 6 raz .
Prowadzeni przez ducha opatrzności , duchy pustyni, podążyliśmy za nimi . Żar lał się z nieba, a nam było jakoś chłodno i przyjemnie . Byliśmy szczęśliwi, że możemy przejechać jedną z najbardziej kultowych dróg 4×4 w Maroku .
Pustynie się zmieniały, raz były czarne , innym razem kolorowe . Czasami jedna pustynia wchodziła w drugą i gra kolorów dodawała siły . Czasem trzy występowały jednocześnie tworząc spektakl złota, czerni i bieli .
– Kto mógł stworzyć takie miejsca ???
– Tylko Bóg – padała odpowiedź
– Ale czemu tu tak gorąco ??? zastanawialiśmy się
– Bo ciepło jak każdą inną energię trzeba przez siebie przepuszczać – padała odpowiedź wszechświata
– Światłem trzeba wypełniać ciało
– Jasne -dobrze powiedzieć – zaśmialiśmy się
Powoli , powoli następowała przyjaźń z ciepłem , z pustynią . Nie powiem, było nam nieraz ciężko, jednak wiedzieliśmy, że jesteśmy na właściwej drodze z aniołem który nas prowadzi .
Jesteśmy wolni , niezależni od nikogo i sami zdecydowaliśmy się podążać za tym aniołem .
Upał powodował, że umysł się wyłączał , jednak nawet nie musieliśmy nawigować . Mieliśmy tylko podążać w obranym przez naszego przewodnika kierunku .
Gdy zbliżaliśmy się do osad , nasi przewodnicy pokazywali abyśmy jechali blisko za nimi .
Diuf ( pies wodołaz) wystawiał głowę przez okno, a wszystkie dzieci odskakiwały w popłochu, może nigdy nie widziały takiego wielkiego psa i jeszcze szczekającego – ok. 70 kg żywej wagi, mięsa i futra . Nie tylko mieliśmy przewodnika, ale byliśmy wolni od wszelkich „Stylo” – tak nazwaliśmy tutejsze dzieci, biegnące i krzyczące w kierunku białego – stylo, stylo ,bombom (cukierek) .
Śmialiśmy się, że jedzie Madame Stylo i Monsieur Bombom .
Jak to powiedział spotkany na trasie Niemiec , który był w Maroku chyba nasty raz , ostatnie 7 miesięcy spędził podróżując po Rosji i krajach przyległych ,
– Tam ważny jest człowiek, tutaj tylko i wyłącznie jego portfel . Teraz gdy doświadczył innego podejścia do turysty , wie , że do Maroka jeździć nie będzie . Bo po co ….???
No właśnie im bardziej wgryzaliśmy się w pustynię tym energia robiła się przyjaźniejsza , przyroda bardziej rozmowna . Czasami przy wioskach miałam wrażenie, że ludzie swoimi myślami zamknęli kanał do nieba. Takie przeskoki jak na kolejce górskiej .
Jednak dzięki naszym aniołom , a szczególnie aniołowi o imieniu Diuf, byliśmy wolni od stylo , oblepiania i z czystym umysłem mogliśmy to obserwować .
Na nocleg zatrzymujemy się w korycie rzeki, która o tej porze roku jest całkowicie sucha z daleka od osad ludzkich, wolni od stylo. Po upale dnia robi się chłód wieczoru , temperatura spada , że trzeba założyć polar . Nasi przewodnicy to Francuzi , więc wieczorne winko jest wręcz obowiązkowe . Łamaną francuszczyzną (moją ) próbujemy rozmawiać i cieszyć się ze spokoju tego miejsca , a trzeba powiedzieć wyraźnie , że otaczała nas całkowita cisza, albo wręcz stwierdzić, że był to koncert ciszy .
Rano jeszcze w chłodzie poranka (rano temperatura była około 12 stopni) ruszamy dalej , wydostajemy się z rzeki i już praktycznie cały dzień jedziemy przez bezkresne przestrzenie równin na płaskowyżu, gdzieniegdzie pojawia się drzewo , a czasem "raj na ziemi" czyli mała oaza i to w górach !!!!
Przypominając, że jeszcze coś może tutaj rosnąć. Temperatura rośnie, dochodzi do 40 st.C w cieniu , wilgotność 8% , jest gorąco . Na obiad (jedziemy przecież z Francuzami) zatrzymujemy się na samym środku wielkiej płaskiej przestrzeni i odpoczywamy w cieniu samochodu . Gdyby jeszcze wczoraj ktoś nam powiedział , że coś takiego wytrzymamy nie uwierzylibyśmy . Teraz wydaje nam się to takie naturalne .
Tutaj na pustyni wszystko szybko się nagrzewa i wychładza . Nie ma co trzymać ciepła . Jest słońce – jest ciepło, nie ma – jest zimno. Proste zasady .
Po przerwie ruszamy dalej , robi się coraz cieplej , gdyż od słońca wszystko jest coraz bardziej nagrzane. Gdy w oddali widzę drzewo – Bartek śmieje się, że nie , że to fatamorgana . Niebo na granicy horyzontu jest jakby jaśniejsze , jakby przyszło spotkać się z ziemią , a może w tym miejscu ziemia i niebo przenikają się nawzajem. Świat ziemski i boski , bez zbędnych ozdobników .
Po minięciu ostatniej pustynnej wioski , gdzie dzielnie broni nas Diuf , zaczyna się kolejna przestrzeń bez ludzi . Nigdy nie myślałam, że będę uciekała od ludzi , tutaj w Maroku niestety tak jest . Najfajniej jest tam gdzie nie ma ludzi .
Jedziemy przez przestrzeń pustyni koło algierskiej granicy , mijamy kolejne punkty kontrolne wojska i przy jednym z nich w przesympatycznej maleńkiej oazie zatrzymujemy się na noc . Rozkoszując się widokiem palm , wtopionych w czerń nieba i ciesząc chłodem wieczoru. Dzisiejsze popołudnie dało nam się szczególnie we znaki , temperatura przekroczyła 42 stopnie w cieniu (52 na słońcu) .
Do 40 już jakoś sobie tutaj radzimy , powyżej …….. ciężko było .
Ten dodatek dwóch stopni , to niby niewiele więcej , ale dla nas na ten moment to już za dużo .
Przy wieczornej pogawędce Michel , opowiada nam o swoich planach dalszej podróży i proponuje , ze możemy się do niej przyłączyć .
Bardzo kusząca jest podróż nad jezioro Iriki , gdzie zimę spędzają nasze bociany . Jednak jest to jeszcze kolejne 4-5 dni na pustyni .
Jutro życie pokaże , bo pustynia się nie skończyła i zapewne prawie cały następny dzień pojedziemy jeszcze razem .
Bardzo miłe zachowane naszych kochanych aniołów przewodników .
Odpowiedź przyszła w nocy . Jakiś potężny ból wszedł nagle w moją głowę i rano byłam troszkę nieprzytomna, że musiałam wziąć tabletkę (czego nie robię), uzmysłowiło nam to, że naszym ciałom już wystarczy i czas ewakuować się w góry .
Niestety ten październik jest wyjątkowo gorący , normalnie temperatury są tutaj o tej porze roku do 30 stopni w cieniu, gdyby tak było z radością podążylibyśmy za Sylwią, Michelem i Diufem, jednak wszechświat ma dla nas inne plany , a jezioro Iriki na ten moment nie zaprasza nas .
Rano ruszyliśmy dalej wzdłuż algierskiej granicy na nasz ostatni odcinek drogi . Do miasteczka Taugonite . Droga wiodła przez piękne pustynne góry , uroku dodawał chłód poranka , rozkoszowaliśmy się drogą i poczuliśmy się jak u siebie w domu.
Góry wyrastały z przestrzeni pustyni , wąską krętą drogą mijaliśmy kolejne pagórki . Ostatni wojskowy punkt kontrolny i …….. wjeżdżamy do dużej oazy .
Jak musieli się czuć ludzie , którzy wchodzili do takiej oazy po wielu dniach na pustyni. My po 3 dniach poczuliśmy się jak w raju . Tym bardziej , że przed natrętnymi jej mieszkańcami bronił anioł Diuf „przyjaźnie” szczekając na żebrzące dzieci .
Dojechaliśmy do Tagounite i zakończyliśmy naszą pustynną przygodę . Aby nie kusiła nas dalsza podróż z naszymi wspaniałymi przewodnikami pożegnaliśmy ich tutaj i sami ruszyliśmy dalej najpierw do Mhamid przy piaszczystej pustyni (jakoś nie złapaliśmy z nią kontaktu) , a potem już na południe , południe , południe w góry przez kolejne przełęcze.
Dziękujemy duchom pustyni za cudowne przyjęcie w jej pełni pustynnym obrazie , pod względem temperatury i słońca .
Dziękujemy naszym przewodnikom Diufowi, że dzielnie bronił nas przed „napastnikami”, Sylvie i Michelowi za możliwość podążania za nimi . Dzięki nim droga przez pustynię wydawała nam się bardzo prosta i spokojna .
Merci , merci beaucoup Sylwia et Michel et Diuf
Na Erg Chebbi założyłam pancerne buty na skorpiony i węże , potem chodziłam już przez całą pustynną drogę w klapkach i żadnych węży i skorpionów nie widziałam – zapewne są , ale wszyscy bywalcy pustyni , których poznaliśmy tutaj chodzą w sandałkach i zgodnie twierdzą, że nie ma zagrożenia .
Ta przerywana linia niebieskim namalowana długopisem to nasza trasa (ok.240 km).
Hieny pustyni
Hieny 11 październik 2013
Po przygodach na diunach Erg Chebbi skierowaliśmy się do ostatniej na asfaltowej drodze oazy Taouz, stamtąd prowadzi najdłuższy i wręcz kultowy szlak przez pustynię o długości ponad 200 km , prowadzący do Mhamid. Nasze plany były mgliste , czytaliśmy artykuły o tym szlaku pustynnym dla terenówek , ale nie mieliśmy nawigacji, która byłaby zdolna nas przeprowadzić przez te pustkowania.
Tak wiec chcieliśmy dojechać do oazy, znaleźć jakiś kemping (czytaj – dużo cienia) i zobaczyć co przyniesie wszechświat .
Już na wjeździe do oazy dowiadujemy się od „życzliwego” , „przyjaciela – (my friends), że dalej nie ma drogi – tylko teren militarny .
Trochę zdezorientowani widzimy jak jakiś motocyklista szuka wjazdu na szlak i skręca omijając miasteczko. To dla nas sygnał – przygoda się zaczyna . Pojedziemy kawałek , tak aby zobaczyć pustynię .
Po kilku kilometrach doganiamy motocyklistę – sympatyczny Niemiec robi wielkie oczy , gdy słyszy , że my też chcemy jechać przez pustynię tylko bez nawigacji .
Oczywiście godzi się nawigować dla pary szaleńców. Dalej jedziemy razem , droga rozwidla się na wiele wariantów – wybieramy najlepszą. Po czasie dołączają do nas młodzi chłopcy na motorkach , około 5 szt . Ich zachowanie jest dziwne , jadą przed nami , obok i z tyłu. Pierwsze spokojnie , tak jakby chcąc uśpić czujność podróżnych. Potem gdy są rozstaje , rozpryskują się do trzech różnych dróżek . Wprowadzają nas w konsternację gdzie jechać (nawigacja Niemca , nie do końca daje sobie radę) . Przydżumeni 38 stopniowym upałem (w cieniu) , podążamy za jednym z motorków. Oczywiście ta alternatywa jest fatalna , wiedzie po ekstremalnie off-roudowej drodze , gdzie łatwo zniszczyć auto. Zaniepokojeni zawracamy , kolejne … kilometry – teraz przerabiamy inny wariant taktyki (kolejny), motorki jadą przed nami w komplecie , mijają kilometry . Jeden z motorków zatrzymuje się na rozwidleniu, zasłaniając sobą wjazd do niego, reszta jedzie spokojnie , w drugą alternatywną odnogę (wiele dróg jest pozastawiana kamieniami ) . Wszystko wygląda jakby wiedzieli gdzie jadą , jakby wybierali dla nas „lepszą” alternatywę. Nic bardziej mylnego ……
Po kilkunastu minutach jazdy motocyklista stwierdza , że powinniśmy jechać w nieco innym kierunku . Naradzamy się .
Do rozmowy włączają się właściciele motorków ofiarując swoje usługi przewodników. Aby było prościej informują nas o niebezpieczeństwie pól minowych , tam gdzie chcemy jechać lub gdy wybieramy inny wariant o występowaniu grząskich piasków. Doradzają inne rozwiązania .
Nie ufamy im , ale bierzemy pod uwagę co radzą . Jedziemy dalej oczywiście w eskorcie motorków i ……. już wiemy , że droga jest przez pustynię do ……. nikąd , z wieloma dalszymi wariantami. Teraz mamy wybór, albo wracamy po naszych śladach – (prawie pół godziny jazdy w terenie ) , albo ……. płacimy haracz 10 euro za 10 km drogi właścicielom motorków! . Karty się odkrywają , jesteśmy w rękach hien. Siedzą i obojętnym wzrokiem patrzą co dalej zrobią ich ofiary . Gdy ruszamy , krzyczą, że tam piaski albo miny .
Kiedy im wygarniamy , że to zdzierstwo, że taksowki w Polsce są tańsze mówią chłodno. Droga wolna .
Tak, jedziemy dalej, ale ta wersja jest pod naprawdę niezłą przeprawówkę , więc pewnie liczą na awarię. Pamiętajmy, że cała „zabawa” odbywa się przy temperaturze 38 stopni w cieniu, a na słońcu ….., to nie takie słońce jak w Polsce. U nas w kraju trzeba liczyć około 5 stopni więcej na słońcu , tutaj liczcie dodatkowe palące 10 stopni!!!. Tak więc jest prawie 50 stopni. Za taką w cudzysłowiu zabawę , wcześniej czy później trafiliby w Europie do więzienia , za narażanie kogoś na utratę mienia , zdrowia , a może i narażenie życia . Tu jest inaczej …..10 euro za 10 km , na początek ………..
…..nie ufamy im , to oszuści – ZAWRACAMY .
Motocyklista się odłącza, szuka przejazdu bez piasków, jego motor grzęźnie . Na szczęście landrynka radzi sobie wyśmienicie , zarówno z terenem jak i temperaturą. Wspiera nas w tych w ciężkich chwilach i wiemy , że to wsparcie jest nie tylko od niej , ale przede wszystkim Boskie.
Po czasie powracamy do znajomego szlaku , teraz już pozostało kilkanaście kilometrów wyraźną drogą gruntową, aby znaleźć się na asfalcie .
…..Z przeciwka jedzie duży terenowy camper , …………, ale w pewnym momencie skręca w bok w alternatywną dróżkę . Dojeżdżamy do skrzyżowania i patrzymy za obłokiem kurzu unoszącym się w oddali po camperze . Szybka decyzja , jedziemy ……. tak jedziemy , ……….. w pustynię ………w Hamadę – już wiemy tędy wiedzie nasza droga , czujemy to w sobie . Jesteśmy na NASZEJ DRODZE …… przez pustynię …….. przez życie.
Daleko z tyłu zostają krzyki kolejnego motorka , teraz gdy to wszystko wiemy i czujemy, nie przebiją się już przez nas .
P.S. Hieny działają szczególnie intensywnie na odcinku od Taouz przez pierwsze około 20 km szlaku .
P.P.S. Jeżeli zobaczysz machającego młodzieńca jakby błagał o wodę , a potem usłyszysz …„my friend „…. wiedz, że ……zabawa się zaczyna ……………
Landrynką przez piaski
Landrynką przez piaski. 11 październik 2013
I podążyliśmy w kierunku Merzougi drogą pokazaną przez właściciela hotelu . Jechaliśmy drogą gruntową gdy nagle zagrodziły nam ją wydmy .
Nastąpiła konsternacja
czy na pewno tędy mamy jechać – zastanawialiśmy się ,
chyba nam coś źle pokazali
Jedzie Tuareg na motorku ,
Do Merzougi tędy – pytamy
tak tędy pokazuje ślady opon
Oferuje pomoc przy przeprowadzeniu , bo też jedzie do Merzougi .
Jak w Maroku nic gratis .
Pan oferuje również pomoc przy przeprowadzeniu nas kultową pustynną drogą do Zagory ok 230 km , tutaj już z ciekawości pytamy o cenę , bo droga nas interesuje a nie mamy przecież GPS-a z mapami.
Pan pisze na piasku cenę odpowiadajacą 1000 euro !!!
– za drogo – mówię
– a ile dasz – pyta Pan
– szanuję Twoją cenę i Twoją wartość – odpowiadam dusząc się ze śmiechu
Żeby zachować powagę, o cenę pokazania drogi do Merzougi nie pytamy , bo mogłaby być równie ciekawa.
Spuszczamy powietrze z opon . Po piasku jeździ się z ciśnieniem około 1 atmosfery lub nieco poniżej , jeżeli opona jest oponą twardą typu MT
I ruszamy , ślady po kołach są ledwo widoczne , ponieważ dzień wcześniej wiał wiatr i zasypał je piaskiem , jednak szczególnie w dolinkach diun (wydm) widać je wyraźnie. To pierwszy raz jak naszą landrynką wjeżdżamy na kopny piasek, rośnie więc adrenalina, pokonujemy kolejne wydmy o wysokości 10-30 metrów .
Trasa przejazdu wiedzie krótkimi zjazdami i krótkimi dość ostrymi podjazdami . Czasami podjazd jest przechylony na jedną stronę co sprawia wrażenie, że się za chwilę przewrócimy. Jednak przy zachowaniu pewnej prędkości nasza landrynka bardzo sprawnie pokonuje kolejne diuny . Od czasu do czasu zatrzymujemy się na szczycie diunki tak aby łatwo było ruszyć dalej i odpoczywamy ……
…..głównie od emocji
Ponieważ nie każdy podjazd idzie tak dobrze jakbyśmy chcieli . Czasami ściąga nas na bok – na dno wąwozika , sprawiając wrażenie, że już ugrzęźliśmy. Mamy ze sobą trapy , jednak nigdy z nich nie korzystaliśmy , jest to tylko wiedza teoretyczna.
Po kilku kilometrach takich hopków dojeżdżamy na większą polanę , która kończy się dość wysokim i ostrym podjazdem . Jedziemy po nim trawersem , auto ma słabą prędkość przy niepotrzebnie lekko skręconych kołach . W związku z czym grzęźniemy nie dojeżdżając do szczytu . Na szczęście wszystko dzieje się w dość dużej dolince i wstecznym zawracamy , a potem objeżdżamy ją dookoła . W sumie niezła zabawa .
Ale tak naprawdę najfajniejszym jej elementem jest moment kiedy podczas postoju , mija nas karawana wielbłądów . Spotkanie światów . Tego dzisiejszego i tego starego.
Stojąc na szczycie diun i patrząc w ogrom złotego piasku , który styka się z błękitem nieba , ma się wrażenie , że ziemia człowieka , spotyka się z Bogiem – Ojcem niebem . Wszystko w ulotności materii, a może jej duchowości , a może materii ducha ……. Magia , magia , nieważne , że żar leje się z nieba , nam to teraz nie przeszkadza .
Choć nie do końca starego , bo zapewne wielbłąd radzi sobie o wiele lepiej na pustyni niż najlepsze samochody . Tu na Erg Chebbi jest wykorzystywany tylko do wożenia tyłków turystów.
Lekcja jeżdżenia po luźnym piasku na diunach jest bardzo cennym doświadczeniem . Ponieważ po raz kolejny pokazuje , nieprzeciętne zdolności do jazdy w terenie naszej landrynki .
Okazało się, że zamiast do Merzougi objechaliśmy Erg Chebbi dookoła , wjeżdżając w pewnym momencie na czarną pustynię w kierunku Taouz (skąd zaczyna się szlak przez pustynię ) . Fantastyczny widok złotego piasku stykającego się z czernią kamiennej pustyni . Kontrasty natury .
Dziękujemy za cudowny chwile , tak rzadkie tutaj w Maroku chwile magii .