Mongolia

now browsing by category

 

Z kolejną pielgrzymką do lamy Itigeowa

Z kolejną pielgrzymką do Lamy Itegełow 16-18 września 2015

 

 

 

Długa noc zaczęła się za Erdenet (350 km przed granicą z Rosją) – był wieczór, słońce kładło się do snu. Zakładaliśmy kupione z miasteczku ogórki do słoika i ściągałam z internetu kolejne odcinki kosmicznej transmutacji, Adama Anczykowskiego, które zamigotały na facebooku mówiąc – pooglądaj nas.

 

 

 

Droga coraz bardziej zatłoczonymi drogami w coraz czarniejszej nocy, była lekka właśnie dzięki słuchaniu Pana Adama. Pojawiały się rzeczy całkowicie znane, ale również takie które gdzieś tylko ogarniałam wcześniej umysłem, a teraz gdy mówiła to osoba której były częścią – dochodziły do świadomości. Otwierały kolejne przestrzenie wewnątrz .

 

Nie ma separacji, oddzielenia

 

Wszyscy jesteśmy jednym

 

Tak, tak z przyrodą to czuję dobrze, ale z ludźmi …….

Nie stawiam granic, ale przecież je stawiam lękami, poczuciem winy, oceną siebie czy innych…

 

Pokochaj to co nie jest do pokochania dźwięczało w komputerze

 

Bartek w środku nocy ( o drugiej! – i nie wiedzieć czemu jedzie dalej) dolewa paliwa z kanistra do landrynki (mieliśmy w zapasie, a teraz bez sensu kupować w Mongolii bo jest 2 razy droższe niż w Rosji, w Rosji 2 zł , w Mongolii 3,8 zł). To pierwsza noc w historii jak go znam, gdy jedzie spokojnie, bez przymusu znalezienia miejsca na nocleg i bez senności. Do tego chce mu się jeszcze wlewać paliwo, po ciemku w temperaturze ok. 4 stopni, odmotowując paski!

 

Co się dzieje???

 

2,30 w nocy – dojeżdżamy na granicę – zawsze mówili nam, że w nocy poza weekendami nie ma ludzi, a tu…. osobówek, może nie bardzo dużo, ale kilka czy kilkanaście autokarów!

 

Od razu test kochania.

 

Pokochaj to co jest nie do pokochania

 

Może nawet nie gdzieś na dalszym poziomie jak tłumaczy Pan Adam, ale na moim na ten moment.

Do tego o 6-tej rano zmiany urzędników, które trwają i trwają…. szczególnie po rosyjskiej stronie.

 

Pokochaj co jest nie do pokochania

 

O 10 rano jesteśmy po rosyjskiej stronie, po zimnej, mroźnej nocy słoneczko ogrzewa przestrzeń…. pokazują nam zmiany jakie zaszły w nas….

Granica to nie był warsztat tego co może być, to był warsztat życia.

 

Pokochaj to co nie jest do pokochania

 

Także tych Mongołów pchających się wrednie, wyprzedzających nawet przy granicznym szlabanie, gdy zobaczą troszkę luki, trąbiących. Do tego zmęczenie i chłód nocy.

 

Po pokonaniu przejścia granicznego powinniśmy iść spać, jednak rozbudzeni ciepłym słońcem poranka jedziemy dalej w kierunku Bajkału, a co za tym idzie Ułan-Ude i Iwołgińskiego Klasztoru z naszym żywym, "nieżywym lamą". Do Lamy mamy ok. 200 km, jedziemy spokojnie, w pewnym momencie zmęczenie ścina nas z nóg. Kładziemy się na 2 godzinki….. i gdy wstajemy jesteśmy w pełni zregenerowani.

Kolejne kilometry, zakupy (doładowanie internetu, zakupy u babuszek na targu) i nagle już przed Iwołgińskiem potężnie czarne chmury spowijają niebo.

Ładnie lama nas wita – śmiejemy się.

Jedziemy, patrzymy w czarną przestrzeń otuloną kropelkami deszczu.

Gdzieś pojawia się myśl gdzie mam kurtkę przeciwdeszczową.

Dwa kilometry przed klasztorem wychodzi słońce oświetlając nam drogę przed nami, takim światłem, które nie sposób przepuścić przez siebie ( i oczy).

 

 

Choć dlaczego tego nie zrobić, w końcu jedziemy do lamy – wtedy na horyzoncie pojawiam się piękna tęcza, wyraźna i w najbardziej wyraźnym kawałku podwójna.

Zatrzymujemy się i cieszymy jak dzieci, nie tylko tęczą, ale również tym, że lama tak serdecznie nas wita.

Jakie powitanie – mówimy wzruszeni radośnie.

 

Z ciemności w światło wszystkich kolorów świata

 

I znów jak trzy dni wcześniej nad Chubsgul – przepuszczamy to światło przez siebie, bawiąc się i ciesząc.

 

Przepuszczam światło przez siebie z radością bawiąc się przy tym jak dziecko.

 

 

 

Jesteśmy troszkę w innym świecie – tak mocno zaskoczeni tym wszystkim co się dzieje.

Jednak to nie koniec niespodzianek.

Gdy podjeżdżamy pod datzan widzimy masę samochodów, autokarów, na stadionie jakaś impreza…

Co to jest ….???

Patrzymy, pytając siebie radośnie.

Okazało się, że Этигэл Хамбын хурал dzień kultu Itigełowa – święto w które, w czasie którego lama Itigełow przenoszony jest do głównego datzanu, otwierany (tzn. normalnie siedzi w szklanej klatce, a wtedy jedne drzwi są otwierane i zawieszana jest szarfa na jego ciele, a drugim końcem asystujący mnich błogosławi (czy jak to nazwać ) w czubek głowy pielgrzymów).

Wzruszenie, zaskoczenie ……

Tyle razy takie rzeczy zdarzają się nam w życiu, jednak za każdym razem jestem zaskoczona i wdzięczna za to niesamowite prowadzenie.

Stajemy w kolejce, jak zwykle pielgrzymujący Mongołowie jak zwykle się ryją, jednak stoimy spokojnie formułując intencje. Nie ma separacji….

 

Jestem innym Ty

 

Brzmi w mojej głowie, gdy mongolskie pielgrzymki przepychają moje ciało z jednej strony na drugą…

Bartek stwierdza , że skoro nie ma separacji – to są oni tą częścią nas samych – która lubi się rozpychać i pora ją tak samo pokochać.

 

 

Poddaję się Twojemu prowadzeniu, w tych wszystkich wartościach których brakuje mi w życiu – mówię do siebie chyba trochę sama zaskoczona tym co mówię.

 

Zawsze opieram się mistrzom, jednak teraz mam świadomość, że mogę z tego poddania się każdej chwili wycofać, mieć wielu przewodników.

A na ten moment czuję, że mam czego uczyć się od lamy.

 

W ciało napiera energia, która wyrzuca ciężkość aż kręci mi się w głowie.

 

Poddaję się temu w radości.

 

Niedaleko lamy stoi zielona Tara, pokazując sobą , ze można dojść na wysokie duchowe poziomy w ciele kobiety.

 

W ciele kobiety mogę iść duchową drogą i osiągać jej szczyty

 

 

Bezpośrednie spotkanie z lamą jest krótkie, stoję metr od niego, patrzę na jego twarz z ciekawością, a potem gdy pochylam głowę szarfa dotyka mojej głowy. Czuję połączenie z lamą, jednak moja głowa gdzieś się przed tym broni.

Tak, tak nie chciałam mistrza bezpośrednio, a chciałam na odległość przyjść popytać i iść. A przy połączeniu nie ma nauczyciela i mistrza – jest jedność.

 

Rozświetlam moje ciało, umysł duszę bezpiecznie.

 

Odchodzimy w tył datzanu, patrzę na lamę, stapiam się z nim, z tą cząstką którą potrafię w jedności.

 

Całe bogactwo świata jest do Twojej dyspozycji, tylko pozwól sobie na to

 

Brzęczy w mojej głowie, tak to odpowiedź na lęki o materię, które pojawiają się od czasu to czasu.

Nawet nie jestem w stanie zadać dodatkowych pytań.

Po prostu stoję i patrzę, istnieje tylko lama i ja.

Stojący obok niego mnich ociera twarz lamy z potu…… niesamowite właśnie w tym momencie, gdy czuję z nim największą jedność.

 

Wychodzimy z datzanu i jeszcze przez szybę patrzę na lamę i wtedy z radością mu macham.

 

Uwalniam się od duchowego patetyzmu, napięcia, powagi….

 

Idę moją duchową drogą z radością i zabawą.

 

 

 

Słońce zachodzi, spacerujemy jeszcze po klasztorze dziękując temu wszystkiemu, czego tutaj doświadczyliśmy.

 

 

 

 

To nie koniec naszego spotkania, na nocleg jedziemy opodal do świętego, klasztornego źródełka (260 ppm, 368 węglanowej , 12 st. C, 2.5 ph) i noc jeszcze spędzimy w towarzystwie lamy.

Zaprosił nas po wszystkich uroczystościach, rytuałach – na spotkanie ze sobą.

Bo rytuały, obrzędy to tylko narzędzie, a nie środek.

 

Uwalniam się od przymusu uczestniczenia w obrzędach, rytuałach

 

Pozwalam sobie iść moją własną duchową drogą.

 

Kolejny program znalazł ujście, program z katolicyzmu – gdzie wg. moich tamtejszych nauczycieli msza była najważniejsza, nawet miałam wrażenie, że można robić w życiu zło – byle się chodziło na mszę.

 

Z niesamowitą wdzięcznością, gdzieś koło południa następnego dnia, po napisaniu tego wszystkiego opuszczamy rejon klasztoru, napełnieni tym co niewidzialne z zasady, to dlatego znad jeziora Chubsugul jakaś niewidzialna siła ciągła mnie, aby wyjechać.

 

A tu coś do ciała ciasto sprzedawane z okazji święta w datzanach (mąka, masło i cukier).

 

Smacznego

 

 

O lamie pisaliśmy już w poście: http://brygidaibartek.pl/wyjdz-poza-przeslanie-lamy-itigelow/

Moron miasto uśmiechniętych dzieci

Moron miasto uśmiechniętych dzieci 24 sierpnia i 7-8, 15 września 2015

 

 

 

W Moron stolicy Chubsgulowego rejonu byliśmy w sumie 3 razy. Pierwsze spotkanie było trudne i mało sympatyczne. Upał lał się z nieba i wszyscy łącznie z nami, chodzili w jakimś amoku.

Drugie spotkanie i trzecie było bardzo sympatyczne. Najwięcej kolorytu dodawały dzieci (rozpoczął się rok szkolny) , które radośnie patrzyły na obcokrajowców wchodząc z nimi w szczery kontakt.

Dziewczynki jak księżne przechadzały się po ulicach z dużymi kokardami we włosach. Dzieci było więcej niż dorosłych. (Fakt na pewno część dzieci przyjechała do internatów), co przy szczerym kontakcie było niezwykle sympatyczne.

 

 

 

Dzieci patrzyły prosto w oczy z ciekawością i radością, czasami mówiąc po angielsku parę nauczonych słów. Takie spotkanie na 100% bez wstydu i zażenowania patrzenia na drugą osobę, że nie wypada, nie można.

Różnicę poczuliśmy gdy po trzecim spotkaniu z Moron, pojechaliśmy w kierunku granicy rosyjskiej i odwiedziliśmy drugie co do wielkości miasto Mongolii Erdenet. Dzieci tak samo jak w Moron patrzyły, tylko tym razem z ukrycia. A przyłapane na tym okazywały zawstydzenie.

Nie wchodziły w żadne radosne reakcje.

 

Uwalniam się od masek zawstydzenia i nieszczerości

 

Pozwalam sobie na kontakt z innymi ludźmi oparty na miłości.

 

 

 

 

 

Dlaczego jak mnie interesuje drugi człowiek nie mogę na niego popatrzyć? Uśmiechnąć się? Zagadnąć? Powiedzieć dzień dobry?

Powiedźcie mi dlaczego w naszym świecie to złe?

 

Ja nie wiem i rezygnuję z takiego zachowania.

 

A wracając do Moron to przy drugiej wizycie odkryliśmy targ, chyba jeden z najbardziej sympatycznych w znanej nam Mongolii z masą jeszcze regionalnych tkanin, butów, ubrań (co rzadkość w innych częściach). Ten rejon jeszcze z tego co byliśmy jest najbardziej starodawny.

 

 

 

Pierwszy raz też w Mongolii zobaczyliśmy zioła suszone do picia. Szkoda, że jest bariera języka bo ten temat bym bardziej zgłębiła.

 

 

 

Do tego chińskie ubranka (tym razem chyba najmniej kolorowe z całej Mongolii) , warzywa i owocki.

Warzywa to kapusta, marchewka, cebula, rzepa, ziemniaki

owocki – borówka, brusznica, orzeszki kiedrowe, rebarbar, importowane jabłka, pomarańcze, banany

 

 

 

 

 

Można również kupić przetwory zarówno babcine jak i przemysłowe tutejszej firmy (dżemy, soki).

Ludzie tacy prawdziwy, jeszcze nie zmanierowani maskami. Po prostu są w tym kim są.

Inna Mongolia, a może kolejna jej odsłona.

 

 

 

 

Droga asfaltowa do Moron z granicy rosyjskiej, czy z Ulan Bator ma kilka lat. Wcześniej była to wyprawa zajmująca 3 szybkie dni. Teraz 800 km dobrym asfaltem to 10 godzin jazdy. To na pewno powoduje, że miasteczko bardzo dynamicznie się zmienia, oglądając coraz więcej turystów zarówno swoich jak i zagranicznych. Bo co by nie mówić w Moron, jak i Hatgal spotkaliśmy kilka razy więcej zagranicznych turystów niż we wszystkich pozostałych rejonach razem wziętych.

 

 

 

 

Poza targiem ugościła nas jeszcze restauracja zupkami z kategorii „zdrowe jedzenie”. Tak fajnie od czasu do czasu wejść do knajpki i mieć co zjeść.

 

 

Byliśmy w paru wegańskich, jednak ta miała najbardziej odpowiadającą nam energię, tym bardziej, że zupki w formie kremów były przyrządzane na świeżo tak jak i pierożki warzywne wzorowane na buuzach (narodowe pierogi, kluseczki z mięsem) . Byliśmy w niej 3 razy i za każdym razem wszystko miało inny smak.

Zupki wegetariańskie, zabielone najprawdopodobniej majonezem. Raz kucharz – co nam się najmniej podobało – zagęścił jajkiem.

Jednak i tak polecamy

Dziękujemy temu miasteczku szczególnie za odsłonę drugą i trzecią, za ten czas z tymi niesamowicie jasnymi, bo prostymi i szczerymi dziećmi.

 

Maski zabierają jasność pamiętajcie o tym

 

 

Do zobaczenia Chubsugul…….

Do zobaczenia Chubsugul, w kierunku granicy z Rosją 14-16 września 2015

 

 

 

Do zobaczenia, do zobaczenia czy w ogóle warto tak mówić. Takie określenie bardzo wiąże energię. Jednak na ten moment Chubsugul nie tylko pozostanie w naszych sercach, ale zostanie lekka tęsknota za nim.

Żegnał oczywiście w swoim magicznym stylu.

Najpierw posłał czarne chmury i lekki deszczyk, abyśmy szybko zwinęli się, a chwilę potem błękit i piękne słonce.

Może zostaniemy jeszcze 1-2 dni – powiedział Bartek

Popatrzyłam w przestrzeń z radością na propozycję Bartka.

Jedźcie, czas na Was, świetliście zapamiętajcie mnie – usłyszałam głos

 

Niech to światło zostanie w Was, światło i przejrzystość

 

A zbliżające się do zachodu słońce odbijające się w toni jeziora dawało niesamowitą jego moc.

 

 

 

 

Troszkę smutni pojechaliśmy znajomą już drogą w kierunku Hatgal. Słońce zachodziło dając niesamowity spektakl wieczoru. Energia dnia i naszego pobytu na rajskiej plaży się zakończyły. Czas podążyć w nowe….

 

 

 

 

Na nocleg stanęliśmy w Hatgal na znajomym miejscu nad jeziorem wpatrując się w niesamowicie czarną czerń nocy i obserwując najpiękniejsze niebo nad Chubsugul, jakiego nam dane było doświadczać.

Wszechświat otulał nas swoją świetlistą opieką. Niektóre gwiazdy świeciły, tak mocno, tak blisko i były tak duże, że wydawały się na wyciągnięcie ręki. Stapiałam się z nimi z radością.

Dziękujemy Chubsugul, za ten kolejny niesamowity spektakl, który nadawany był w międzygalaktycznej telewizji ze stacji naziemnej Chubsugul.

Dziękujemy za niczym nie ograniczoną przestrzeń nieba które przyglądało się może nam z stacji telewizyjnej zawieszonej gdzieś w kosmosie. Cały wszechświat, który mogliśmy zobaczyć przyglądał się nam z ciekawością i radością spotkania, tak jak my jemu, łącząc się w jedności.

 

Uwalniam się od przymusu oczekiwania od ludzi, przyrody, wszechświata czegoś

 

Pozwalam sobie patrzeć na otaczający świat z miłością, radością i ciekawością ciesząc ze spotkania w jedności.

 

Zauroczeni, zaopiekowani zasnęliśmy głębokim snem a rano pojechaliśmy w kierunku Moron, troszkę smutni.

 

Uwalniam się od smutku rozstania, pozwalam się prowadzić.

 

 

Moron (o tym oddzielny post ) z jego targiem, dziećmi i knajpką rozświetlał czas rozstania, a potem na drugi dzień po wieczornym przetwórstwie kupionych borówek pojechaliśmy drogą do miasteczka Erdenet (400 km).

 

 

Tym razem wydawała nam się dużo bardziej przyjazna niż gdy jechaliśmy w tamtą stronę. Jesień rozświetlała ją dodając jej kolorytu, a może to my nauczyliśmy się patrzyć bardziej kolorowo.

 

Wszędzie widzę światło i koloryt

 

 

Po drodze odwiedziliśmy źródełko mineralnej wody na cukrzycę, położone w przepięknej dolince.

 

 

 

 

 

W Erdenet udało nam się trafić na jesienny targ i kupić bardzo dobre ogóreczki do kiszenia (o naszych przetworach też będzie oddzielny post).

Ponadto na targu pojawiło się całe bogactwo serów (Moron praktycznie ich nie było) i przeróżne kształty suszonego mleka.

 

 

 

 

Poszliśmy jeszcze do wegańskiej restauracji gdzie zamówiliśmy kotlet sojowy na górze którego były ziemniaki pure, a wszystko polane było sosem pomidorowym, barszcz i sałatkę.

 

 

 

 

Do tego można było kupić tofu 400 g za 5 zł produkcji mongolskiej. Mimo że na co dzień nie jemy soi, tłuszczu to chcemy wspierać rodzącą się świadomość w Mongolii i odwiedzamy te nieliczne przyjazne nam bary. Bardzo nam się podoba ten weganizm w Mongolii, dużo więcej jest tu takich restauracji niż w sąsiedniej Rosji, a może nawet Polsce ……

I dalej pojechaliśmy ku granicy z Rosją.

 

Kominek sauna w landrynce

Kominek sauna w landrynce????

 

 

Zbliżają się jesienne chłody, czas pomyśleć o zimowych zapasach, opale. My także myślimy o nadchodzącym czasie, o jego specyfice – tak by doświadczać dalszego kontaktu z przyrodą w sposób bezpieczny i w miarę wygodny dla nas i Landrynki. Tak więc po wielu tygodniach od komarowej odyseji ściągnęliśmy z dachu nasz tylni namiot- który wcześniej służył nam jako biesiedka z moskitierami. Teraz obozując na wybrzeżu jeziora Hubsugul mogliśmy nadać nową odsłonę naszemu wyposażeniu biwakowemu.

Postanowiliśmy zaprzęgnąć nasz piecyk na którym do tej pory gotowaliśmy do podgrzewania namiotu, a następnie po odniesionym sukcesie – do zrobienia w nim ruskiej banji. Oczywiście brakowało uszczelnienia na wylocie komina, ale pomimo tego detalu banjia okazała się zdumiewająco dobra. Naprawdę bawiliśmy się świetnie – kąpiąc się w przerwach w jeziorze, jak dzieci wskakując do wody na golasa na dzikim brzegu jeziora Hapsugul. Zapewne to za sprawą naszego zdumiewająco wydajnego piecyka, który polewaliśmy bezpośrednio wodą, tworząc naprawdę parną saunę. Stworzenie takiej 50-60 stopniowej i wilgotnej banji ma jeszcze wymiar większego bezpieczeństwa – woda z pary nasączyła ścianki namiotu chroniąc go od samozapłonu.

 

 

 

A my się cieszymy z ciepłego zewnętrznego pomieszczenia, ponieważ wielokrotnie w przeszłości w zimnym już okresie jesienno-wiosennym stawaliśmy przed koniecznością skorzystania z jakiegoś zdechłego hotelu lub pensjonatu tylko ze względu na kąpiel ( tracąc czas na szukanie i pieniądze). Teraz zagotowanie nawet 10 litrów wody na piecyku , rozcieńczenie jej w miednicy z zimną i umycie się w ciepłym namiocie nie będzie problemem. Pozostało jeszcze doszczelnienie połączenia namiotu i auta, tak by można było otworzyć tylne drzwi i traktować namiot jak ciepłą kuchnię, a i wnętrze samochodu ogorzeje się ciepłem piecyka więc zaoszczędzimy na paliwie do postojowego ogrzewania. Materiały na połączenie jak i przelot komina piecyka już mamy, i po części zrealizowaliśmy marzenie o autku z kominkiem.

Samego namiotu tej firmy jednak nie polecamy, za dużo w nim niedoróbek, brakujących naszym zdaniem elementów wyposażenia ( np. brak odciągów po bokach – w czasie nawet słabego wiatru wydymał się na jedną trzecią do środka, z żadnej strony nie ma okna z folią itp.) a przede wszystkim jest uszyty na auto z zupełnie pionową tylną ścianką i do tego bez zderzaka ( pewnie takie są – zwłaszcza terenówki! ). Za namiot wart 1200 zł należałoby oczekiwać bardziej dopracowanej i wykończonej konstrukcji. Natomiast zadaszenie na którym wiesza się namiot jest ok.

Na uwagę zasługuje jeszcze nasz piecyk. Został zespawany przez naszego sąsiada spawacza. Okazał się niezwykle wydajnym urządzeniem na którym gotuje się bardzo szybko, a paliwem są najlepiej cienkie patyki (nawet mongolską modą próbowaliśmy palić suchym gównami- nie polecam ze względu na specyficzny zapach dymu). Jego drugą funkcją jest ogrzewanie namiotu, a po rozpaleniu na maxa jako piecyk saunowy. Widzimy jeszcze jedno ewentualne zastosowanie, może troszkę egzotyczne – ale przecież jesteśmy na Syberii i idzie zima.

 

 

W naszym aucie posiadamy ogrzewanie postojowe – ale do grzania kabiny, poza tym w układzie chłodzenia silnika zamontowaliśmy 500 watową grzałkę na prąd 220V- sprawdziło się to gdy na kilka nocy z temperaturą minus 40 stopni C. wynajęliśmy domek w Finlandii z prądem. Jednak samodzielnego podgrzewania zimnego silnika przed jego rozruchem nie posiadamy . Mamy natomiast metalową osłonę drążków kierowniczych pod którą "mocno teoretycznie " moglibyśmy rozpalić małe ognisko i tak rozmrozić silnik. Na pewno w sposób bezpieczny można to będzie zrobić wkładając pod silnik nasz piecyk z odprowadzeniem spalin na bok. Jego nóżki są składane, podwozie wysokie, a wydajność piecyka ogromna (drewno wozimy w piecyku i na dachu auta). Dziękujemy sąsiadowi za ciepło w naszym życiu i radość z banji.

Drugim rozwiązaniem które przetestowaliśmy podczas tego długiego niemal trzy tygodniowego postoju na brzegu jeziora była kombinacja baterii słonecznej i urządzenia zwanego separatorem napięcia akumulatorów. W naszej Landrynce posiadamy dwa akumulatory po 95 Ah, separator napięcia działa w ten sposób że podczas jazdy auta pozwala alternatorowi w pierwszej kolejności doładować do pełna akumulator rozruchowy ( główny) a potem ładuje obydwa naraz ( razem z pomocniczym). W czasie postoju urządzenie rozdziela akumulatory tak by akumulator główny był zawsze pełny i służył tylko do rozruchu silnika.

 

 

 

 

Natomiast z prądu akumulatora pomocniczego korzystamy na postoju ładując laptopa i tableta (staramy się pisać teksty wpisów na bloga z energią tamtej chwili , katalogujemy i przygotowujemy zdjęcia), akumulatorki czołówek i oświetlenia wewnętrznego auta , baterie do aparatów fotograficznych, a nawet golarkę, a przede wszystkim jest to źródło energii dla ogrzewania postojowego ( bo noce już czasem z przymrozkami mimo że dnie ciepłe i słoneczne). Tak długie postoje przy używaniu ogrzewania postojowego nie były wcześniej możliwe, po 3 nocach zwykle (i oszczędnym ładowaniu innej elektroniki) akumulator pomocniczy był słaby i musieliśmy korzystać z głównego rozruchowego akumulatora narażając go na rozładowanie, lub po prostu z żalem odjechać z bajkowego miejsca, aby podczas 2-3 godzinnej jazdy doładować akumulatory.

Takie sytuacje niemożności odpalenia silnika doświadczyliśmy nad jeziorem Sewan w Armenii (gdzie opatrzność przysłała rybaków), oraz w Dżulesu na Kaukazie ( gdzie daleko na horyzoncie na szczęście stał ułaz i trzeba było po niego iść). Teraz okazało się że nasza 100 Watowa bateria słoneczna nie dość że uzupełnia ubytek energii w akumulatorze pomocniczym to jeszcze potem doładowuje główny. Dzieje się tak ponieważ separator napięcia po doładowaniu pomocniczego akumulatora energią słoneczną – łączy je i dalej ładuje oba naraz . Polecamy taki separator, tam gdzie montowaliśmy go (zakład autoelektryczny w Bestwinie) można go kupić już za 120 zł + montaż. Nasz był droższy ponieważ zawiera jeszcze elektronikę pomiarową stanu naładowania akumulatorów, oraz funkcję manualnego połączenia obu akumulatorów- tak aby np. z ich wspólną siłą odpalić silnik (ale tą funkcję można zastąpić ręcznym otwarciem maski silnika i połączeniem na chwilę plusów obu akumulatorów grubym przewodem). Polecamy również zakup baterii słonecznej elastycznej – waży około 1,7 kg i jest cieniutka mieści się więc w bezpiecznej przestrzeni pod materacem łóżka ( cena ok. 700 zł, to tylko ok. 30 % więcej niż tradycyjna).


 

Magiczny las nad Chubsugul

Magiczny las po przymrozkach 8-14 września 2015

 

 

 

 

Jeszcze niedawno był skrzaci, jednak podróżujący z nami Elf Giro zaprosił wszystkie leśne ludki do wspólnej zabawy, bez podziału skrzaty, elfy, gnomy …….

Na zawody bez wygranych.

I tak wszystkie stworzonka poddały się jego inicjatywie i razem z kaczkami latali nad jeziorem co chwilę nurkując w jego przestworza.

Był śmiech i radość , który tak jak wycie wilków napełniał przestrzeń.

– A dlaczego nie zrobicie zawodów? – pytam Giro.

– A po co? – zapytuje udając ciekawość, a znając moje intencje.

– Będzie więcej ……. – odpowiadam i się reflektuję .

– Wiecej ……..? – ciągnie Giro.

Robię głupią minę.

– No czego więcej – nie ustepuje nasz widzialny niewidzialny towarzysz.

– Napięcia – odpowiadam zgodnie z tym co czuję.

– No tak zrobić zawody, aby być bardziej napiętym, smutnym i lepszym czy gorszym od innych – dodaje Giro.

– Ale wtedy idzie rozwój – mówię z ludzkiej perspektywy w jakiej mnie wychowano.

– Rozwój czego ? – zapytuje Giro sarkastycznie.

– Można szybciej, bardziej dokładnie…… itp. – kombinuję coś z umysłu.

– Czy nikt Ci nie mówił, że szczyt swoich możliwości osiągasz na rozluźnieniu i byciu Tu i Teraz – troszkę rozczarowany moją osobą stwierdza Giro .

– Tak, ale jak to osiągnąć? To trochę górnolotne dla mnie i jeszcze radość i dobrą zabawę – odpowiadam zaciekawiona.

 

Wejdź w to co robisz na 100%, nie rozpraszaj na boki, nie kontroluj, nie bój, po prostu leć w świat tylko Twoich własnych możliwości…

 

– Giro wiem, zawody dają koncentrację na 100% bo trzeba, wypada, ale jak na 100% koncentrować się na zabawie – to takie dziecinne – stwierdzam przeszukując mój umysł z kolejnych programów.

 

Uwalniam się od wstydu przed byciem dziecinną

 

– Tak Giro, gdy człowiek jest mały tak bardzo chce być dorosły, że wypiera te wszystkie wartości, które przynosi tutaj na ziemię!

 

Uwalniam się od przymusu bycia dorosłą w rozumieniu innych, pozwalam sobie być dziecinna

 

– Bo czy widziałaś dziecko małe, które nie jest w tym co robi na 100%? – ciągnie Giro.

 

A las ……. jak zwykle zostawię bez komentarza, słuchając rad Gira, aby pozwolić sobie być dziecinnym i w tym co robicie na 100% udajcie się na spacer.

Najpierw przez zmarznięty świat, który pojawił się jednego ranka, jednak słońce szybko rozmroziło go, zmiękczając strukturę grzybów, ocieplając koloryt lasu.

 

 

 

 

 

 

 

Można pozwolić wychodzić kolejnym programom w kolorycie jesieni. Przyglądając się , podziwiając i odpuszczając jako kolejną cząstkę siebie której doświadczyliśmy, a na ten moment wolimy doświadczać czegoś innego.

Udanej podróży w głąb siebie, swojego istnienia…