osoby mocy
now browsing by category
Długie pożegnanie z Gobi
Pożegnanie z Gobi 9-10 sierpnia 2015
Tym razem było odwrotnie, przecinają każdy kolejny masyw żegnaliśmy się z Gobi, a ona jeszcze się nie kończyła. Co prawda może przechodziła w półpustynię, ale dalej była piękna i majestatyczna. Iskrząca się swoimi czarnymi kamyczkami.
Ponoć przez intensywny wypas w miejsce stepu pojawia się tu pustynia. Choć czy lepiej dla tych stad zrobić stajnie, obory – dawać chemiczne pasze i udawać, że jest …… A przecież 90% upraw soi idzie na pasze dla zwierząt (kukurydzy chyba też).
Nie wspominając już o tym, że przemysłowo hodowane zwierzęta stają w maleńskich klatkach i tylko się je podpędza hormonami, aby szybciej rosły (80% światowej produkcji antybiotyków zużywa hodowla zwierząt).
O jakości przetwórstwa mięsa nie wspominając……
Co lepsze nie wiem, każdy ma wybór aby wybrać ….. i chociaż iść w tą stronę.
Tutaj filmik dla ludzi o mocnych nerwach
Właśnie dzięki moim ulubionym kaszmirkom, nie mogliśmy rozstać się z Gobi.
Ciesząc się spotkaniem za kolejną doliną, czasami marzyliśmy o rozstaniu z uwagi na temperaturę, podsycaną czarnym kolorem skał.
Chyba za bardzo chcieliśmy się rozstać, bo 30 km przed Bogd, zaraz przed potężnym masywem skalnym (który dawał nadzieję na niższą temperaturę – idziś przejechaliśmy ponad 300 km w temperaturze ponad 40 stopni na czarnej pustyni, czasem 42,6) usłyszeliśmy potężny huk i syczenie – zatrzymaliśmy auto i szybko wyszliśmy na zewnątrz.
Co się dzieje ???
Z tylniej opony po mojej stronie bardzo szybko uchodziło powietrze.
Zeszło jakieś napięcie z nas , które landrynka wzięła na siebie.
Temperatury jednak zrobiły swoje. Nie mamy klimatyzacji (może i dobrze) jednak dla ciała na początku jest to na pewno duże przeciążenie, i do tego również tak silne oczyszczanie w postaci przepuszczania dużych ilości światła przez siebie.
Tak jak już pisałam – dość dobrze znosilismy upały w stosunku do sytuacji sprzed dwóch lat z Maroka.
http://brygidaibartek.pl/przez-pustynie-bez-gps-a/
Fakt nie jedliśmy prawie wcale, tylko piliśmy dużo rożnych płynów. Gdy już nie mogliśmy moczyliśmy głowę i ciało wodą. Jednak zauważyliśmy, że lepiej robić to w ostateczności, bo inaczej organizm nie aklimatyzuje się, tylko non stop szuka komfortu i chce więcej i częściej się schładzać.
Bartek zmienił koło, okazało się że kamień, który jakimś cudem pojawił się na tej czystej drodze jako rodzynek, rozerwał oponę, tak mocno, że nie wiadomo czy się uda się ją naprawić (choć mamy tutaj na pewno jednych z najlepszych fachowców w tym zakresie).
Niesamowite jest to, że przejechaliśmy 800 km po pustyni, która w dużej mierze jest kamienista, a tutaj na prostej dobrej szutrówce jakiś pogubiony kamień.
Wszechświat czuwa. A nic nie jest tak oczywiste jakbyśmy chcieli aby było.
I czuwał dalej, bo gdy Bartek dokręcał ostatnią śrubę, pojawiło się 5 terenówek z Krasnojarska (też wracali z pustyni), od razu dali nam porządne łaty do klejenia na zimno, kubek ze swoim logo (pękła nam dzień wcześniej szklanka i mówiliśmy, że po powrocie do cywilizacji trzeba coś kupić, Bartek chciał coś większego).
Aniołowie zeszli na ziemię, aby pokazać nam, że wszechświat nad nami czuwa.
Mam pełne zaufanie do wszechświata i daję się z odwagą prowadzić.
A tak przez parę dni na pustyni własnymi samochodami spotkaliśmy tylko radosnego koreańczyka (u mechanika w miasteczku), i niemieckiego Kanadyjczyka jadącego do Meksyku, a tu cała ekipa pomocowa. Nie tylko są, ale od razu oferują pomoc.
Takie cuda dzisiejszego bardzo długiego dnia.
Dziękujemy za cudowne prowadzenie, wsparcie i pomoc. Jeszcze raz podziękowaliśmy Gobi za czas spędzony na nim, za cudowne prowadzenie, aniołów, widoki, kolory magię, za ten inny wymiar rzeczywistości tutaj na ziemi.
Dziękujemy za cudowne spotkania ze zwierzętami – kaszmirkami, wielbłądami, jaszczurkami, mysioskokami (nazewnictwo Bartka – zwierz podobny do myszy skaczący jak kangur) i pluszakiem (to moje nazwanie, zobaczyłam go gdy poszłam w pustynię do „toalety” poczułam, że ktoś mi się przygląda, a potem widziałam cudowne uszka. Niestety gdy się ruszyłam biorąc aparat do ręki uciekło do norki.
https://thegobidesertproject.wordpress.com/animals-and-plants/ zdjęcie ze strony
A mysioskoczek w patrzył nam w okno samochodu
https://www.pinterest.com/pin/557601997585642745/ zdjęcie ze strony
Z radością wjechaliśmy w masyw oddzielający nas od Bogd, powiało chłodem, droga poprowadzona pięknym kanionem zapraszała na nocleg i przy miejscowym duszku (obo) ulokowaliśmy się na nocny spoczynek, z radością ciesząc się rześkim powietrzem.
Pasterz przyszedł nas poogladać , a może przywitać.
I tak scaleni z tym miejscem zasnęliśmy szybko dając wypoczynek ciału i umysłowi.
Aby rano obudzić się wypoczętym i z radością wypić kawę z nowymi znajomymi Rosjanami obozującymi jakieś 3 km niżej.
Kawa siekiera, albo rozmowy o lękach i objawach spowodowały, że po rannej wizycie ciało moje zaczęło się telepać.
Jeszcze nie jestem tak silna, aby tak pootwierana po wizycie w wysokoenergetycznych przestrzeniach przyrody – wejść w miejsce po alkoholowej imprezie. Jeszcze wszystkich tych energii nie mam przepracowanych i nie przepuszczam ich łatwo przez siebie. Dobrze, że nie pomyśleliśmy o wspólnym noclegu.
Ludzie przecież bardzo sympatyczni, pomocni, życzliwi.
A w miasteczku okazało się, że rozcięta opona sama w sobie nie nadaje się do remontu, Pan poradził aby włożyć dędkę do opony.
I znowu kolejne cuda nie tylko znalazł się anioł (czekał w kolejce do wulkanizatora), który pojechał z Bartkiem do sklepu, to jeszcze nie wiedzieć jakim cudem zaplątała się w stosie dętek w naszym rozmiarze 16 – jedna sztuka, mimo że wszyscy tu mają 15-tki.
I dzięki temu mamy troszkę sfatygowaną oponę zapasową, ale mamy….
Cali szczęśliwi dziękując wszechświatowi za wszystkie dary ostatnich dni ruszyliśmy w kierunku Arvayeer – znanego z pierwszej spotkanej przez nas restauracji wegańskiej w Mongolii.
Gdzie jakimś cudem zdąrzyliśmy parę chwil przed zamknięciem.
Nie było takiej fascynacji jak za pierwszym razem, może dlatego, że zobaczyliśmy kolejny raz , że jedzenie jest dodatkiem do życia i można bez niego się obejść i czuć świetnie.
Jednak pomysł aby zamiast sera na górę kotleta sojowego dać ziemniaki puree i polać sosem pomidorowym – uważam za genialny.
Hongor – buddyjski klasztor na stepie
Hongor buddyjski klasztor na środku stepu 31 lipca 2015
Do Hongor jechaliśmy wśród kwitnącego stepu, kwitnącego tak intensywnie, że całe jego przestrzenie pokryte były bielą. Niebo zlewało się z ziemią, która na ten moment stała się biała. Wszystko znów tańczyło niosąc radość i przestrzeń. Do tego przestrzeń pachniała białymi kwiatami lekko czosnkowo, taki rodzaj szczypiorku , gdzieniegdzie jurty i stada. Znów Mongolia przestrzeni……
Na nocleg zatrzymaliśmy się na stepie opodal wioski Sum Heh Burb powitani przez sympatyczne dziewczyny z Adaacaru, które wracały z wycieczki po wsi jak to nazwały – „były na coutry mantry”, poczęstowały nas kumysem i z radością pojechały do miasta, a my znaleźliśmy nocleg na wzgórzu nad wioską na kwitnącym stepie oświetlani pełnią księżyca.
Otworzyliśmy się na uwolnienie emocji z dzisiejszego dnia, poddaliśmy medytacji, zasypiając rozkoszując księżycem w pełni. A w nocy ok. 2 godziny obudziły nas potężne grzmoty. Rozpostarta na pół nieba burza rozbudowała się w przestrzeni o średnicy co najmniej 100 km. Szybka decyzja i przestawiliśmy autko kilkaset metrów niżej, za stojący tu domek gazaru (baru) osłaniając się od wiatru i zacinającego ulewnego deszczu.
Burza przeszła na szczęście bokiem, pokazując nam kolejny raz, że mamy mniej ciemności w sobie niż myślimy.
Pozwalam widzieć siebie prawdziwą ze swoimi pozytywnymi i negatywnymi rzeczami.
Wiatr z potężną siłą rozdzielał chmury nad nami.
Rano ruszyliśmy w kierunku Hongor – pozostało nam ok. 15 km.
Wiało i padało. Gdy dojeżdżaliśmy do celu rozbłysło słońce, a na niebie pojawiła się nieśmiało tęcza.
Na miejscu powitał nas klasztor buddyjski z 2 datzanami i jednym mnichem, który ochoczo pokazał nam to miejsce (koordynaty N46.043197 E105.679330).
Miejsce, które nas zaprosiło – po co?
Co Lama prowadząc nas przez drogę naszych emocji chciał nam pokazać? Dlaczego Lama chciał „być pochowany” tutaj?
Miejsce w środku stepu gdzie niebo zlewa się z ziemią, chmury dotykają ziemi, gdzieniegdzie pasące się zwierzęta. Przestrzeń, przestrzeń świata stworzonego przez Boga, miejsce poza czasem i przestrzenią. Słychać tylko odgłosy przyrody. Człowiek stapia się z przyrodą w jednym boskim dziele. Będąc jej częścią. Zatopienie w spokoju powoduje, że coraz lepiej i bardziej można zobaczyć siebie, poluzować nowe napięcia rozpłynąć w przestrzeni boskiej energii.
A buddyjskie datzany …… tutaj wszystko jest poukładane, wszystko ma swoje miejsce i porządek, nie ma miejsca na żadną innowację. W tych miejscach nie ma przestrzeni, przestrzeń musi być w medytującym.
Puściliśmy muzykę Hathorów niedawno otrzymaną:
link https://m.box.com/shared_item/https%3A%2F%2Ftomkenyon.box.com%2Fs%2Fvvxo2gpr8vasl087q0sodttjwljo1czr
A tutaj linku do tekstu jak z nią pracować
https://krystal28.wordpress.com/2015/07/20/piata-perspektywa-wychodzenie-poza-czas-i-przestrzen/
i patrząc na przestrzeń dookoła rozpłynęliśmy się w przestrzeni.
Pozwalam sobie wyjść poza religie – zabrzęczało w mojej głowie
Przestrzeń i radość – brzęczało dalej, to najprostsza droga do szczęścia
Obserwuj świat zmysłami, ale nie bądź przywiązana do tych obserwacji.
Rozświetlaj siebie i tylko siebie, nie trać czasu na zmaganie się z innymi,pozwól im być takimi jak chcą , możesz im coś radzić, ale nie rób nic za innych, w ten sposób pozbywasz się tylko swojej energii.
Rozświetlając siebie – rozświetlasz świat i tworzysz go pięknym i radosnym
Często mając zdolność odczytywania intencji innych, chciałam spełniać ich życzenia. A to, że ktoś chce – to nie koniecznie jest otwarty na działanie w tym kierunku – na zmiany. Chce to pierwszy krok, ale można na nim pozostać, dalej trzeba otworzyć się na działanie, – na zmiany, pozwolić na realizację intencji.
Uwalniam się od oporowania moich intencji
Pozwalam sobie być otwarta na bezpieczne i spokojne realizowanie moich intencji.
Nie bój się wyjść z tłumu i świecić bardziej niż inni, rozświetlając świat tracisz swoją energię i słabo świecisz. Gdy rozświetlasz siebie masz możliwość świecenia mocno, nie bój się, że dla innych będzie to za mocno.
Będziesz pionierem. Nie zachwycasz się tymi co zmagali się z ratowaniem świata, ale tymi co świecą światłem rozświetlając świat miłością i radością
Pozwól sobie iść w tym kierunku i ku tym osobom, które najbardziej Cię pociągają, świeć jak najmocniej możesz.
Uwalniam się od przymusu ratowania świata
Pozwalam sobie skupić na swoim świetle i go wzmacniać, świecić mocno bez lęku i kompleksów
Dziękujemy Lamie za zaproszenie tutaj, za ten czas, te lekcje, za przesłanie aby tworzyć własną drogę światła.
Dziękujemy Lama Khuukhen Khutagh za zaproszenie na stypę, gdzie pokazał nam swojego radosnego robiącego wszystko na 100% ucznia, a potem w podróż do swojego światła.
Niech Twoja dusza z odwagą podąży w nirwanę, odwagi na nową drogę życia tam gdzie wybrałeś.
My pojedziemy dalej napełniać się przestrzenią i światłem
Duch buddyjskiego lamy czuwa nad naprawą Landrynki
Radosna naprawa skrzyni biegów Ułan Bator 29-30 lipca 2015
700 km (z tego 150 w terenie) na dwójce, głównie po bardzo dobrym asfalcie – jak wszechświat czuwał nam nami, że spokojnie dojechaliśmy do Ułan Bator!
Najpierw skierowaliśmy się do oficjalnego serwisu Landrovera, znajdującego się praktycznie w centrum miasta. Chłopcy mówiący po angielsku i po rosyjsku, popatrzyli, pooglądali i stwierdzili, że naprawa skrzyni u nich kosztuje w standardzie 10000000 (2000 zł) plus części, których nie mają. Starszych nie mogą dawać (zresztą i tak ich nie mają), a na części trzeba czekać nawet dwa tygodnie.
Duchy jednak czuwały zsyłając nam Sindbada (Czinbat tel. 959 73 607), który świetnie znał polski (mieszkał w Polsce 10 lat, ma tam syna) i pracuje w firmie (w tym samym budynku) jako kierowca. Dziś miał praktycznie wolny dzień, gdyż są ograniczenia ruchu w Ułan Bator i w każdy dzień tygodnia nie mogą wyjeżdżać samochody z określoną końcówką rejestracji (chodzi o ograniczenie ruchu), a dziś prawie trafiło na jego samochód służbowy . Czyż nie cud???
Zaopiekował się nami jak rodziną, rozmawiając z chłopakami z serwisu tak jak jakby chciał naprawić swój samochód.
Po jakimś czasie okazało się, że jest mechanik od Landoverów w Ułan Bator, który dodatkowo ma 3 stare samochody na części. Więc powinni szybko nam naprawić (kontakt do brata mechanika który zna rosyjski , angielski – tel. 99112363).
Sindbad zaproponował, że może pojechać swoim autem tam z nami i dalej załatwiać sprawę – bo mechanik nie zna innych języków, zgodziliśmy się i na dwa samochody pojechaliśmy przez zatłoczony Ułan Bator, przyglądając się czasami śmiesznej jeździe tutejszych kierowców (za drobną opłatą 30000 – 60 zł).
Pomógł nam znaleźć serwis, który był jak na mongolskie warunki bardzo dobrze opisany – choć i tak mechanik musiał po nas wyjechać, porozmawiał z nim, okazało się, że zrobi remont skrzyni biegów za 500000 (1000 zł) plus ewentualne części.
Landrynka zgodziła się tutaj zostać.
Było ok. 15, mechanik powiedział, że zacznie rozkręcać skrzynię ok. 18 godziny, gdyż ma problem z żebrem i musi mieć pomocnika. Prosił abyśmy byli o tej godzinie, zobaczyć co jest ze skrzynią. Sam miał na podwórku trzy landrowery , więc części dostatek – co za ulga. Jak dobrze wszystko pójdzie jutro landrynka będzie zdrowa.
Wcześniej przez www.drive2.ru nawiązaliśmy kontakt z właścicielem starego defendera, który sam nie mógł polecić żadnego mechanika, ale sam przyjechał porozmawiał z mechanikiem – potłumaczył nam wszystko. Czuliśmy się naprawdę zaopiekowani i jesteśmy za to wdzięczni.
Dzielnica w której urzęduje mechanik oddalona jest 6-8 km od centrum miasta, dzięki temu spacerując mogliśmy przyjrzeć się nie turystycznej miejskiej Mongolii. W centrum dzielnicy stragany z warzywami (najtańsze w Mongolii – jabłka spadły do 8 zł/kg), nawet szyszki cedrowe, jurty z typowo mongolskim jedzeniem, czyli mięso, kumys, ser (bez dodatków), knajpki i datzan.
Spacerowaliśmy przyglądając się miastu, jak miasto – chyba wszędzie na świecie jest podobne.
Wracając już w stronę mechanika powiedziałam do Bartka:
– Chodź odwiedzimy datzan, pokręcimy młynkami za zdrowie landrynki.
I jak powiedziałam, tak też zrobiliśmy. Obok datzanu wielka jurta i sporo ludzi, zerkamy z ciekawością.
Mężczyzna zaprasza nas do środka mówiąc po rosyjsku, że to stypa po śmierci jego nauczyciela Lamy Khuukhen Khutagh. Mimo, że niewiele czasu zostało do 18, z radością wchodzimy do środka.
Stoły pięknie zastawione owocami, orzechami, sałatkami, na samym środku misternie ułożone sery. Zaraz dziewczyna przynosi nam kumys i jakieś mięsne danie i wcale się nie obraża,gdy mówimy, że nie jemy mięsa.
To dlatego jesteście szczupli – mówi z serdecznym uśmiechem zapraszający nas mężczyzna.
Niesamowite tak wstrzelić się w imprezę. Rozjaśnione uśmiechem oczy i twarz mnicha ze zdjęcia też robią na nas wrażenie.
Z radością częstujemy się owocami, orzeszkami, dawno nie widzianym arbuzem………..
Czujemy, że lama nas tutaj zaprosił, dlatego dopytujemy o uroczystości pogrzebowe.
– Już dziś pojechało 60 jeepów do Hongor – koło Adacaar (gdzie urodził się Lama), a ja z mnichami lecę jutro śmigłowcem – informuje nasz rozmówca.
– O jak dziś będzie nasze autko to też pojedziemy na uroczystości Lamy do Hongor – powiedziałam spontanicznie.
Gdy już troszkę po 18-tej leniwie się zbieramy, informuje że pójdzie z nami do mechanika pooglądać nasz samochód, przyjrzeć się naprawie, potłumaczyć na rosyjski.
Jak się okazało nie poszliśmy, a pojechaliśmy terenowym lexusem razem z jego prywatnym kierowcą do naszego mechanika.
Skrzynia była jeszcze wymontowana, ale okazało się że problemem jest drobiazg (element obejmujący lewarek skrzyni biegów na wejściu do wnętrza skrzyni). Część mechanik już wymienił i za jakieś 3 godziny po włożeniu skrzyni landrynka będzie jeździła.
– No to jedziemy na pogrzeb Lamy – zakrzyknęliśmy
– Nie zdarzycie – jeepy dziś pojechały – to daleko i trudna droga przez teren – 240 km – w nocy jechać niebezpiecznie, a uroczystość jutro rano – odpowiedział nasz znajomy.
– Zdarzymy, czy nie zdarzymy, ale jedziemy – powiedziałam z radością, jakaś niewidzialna siła ciągnęła nas w tę stronę, a może czuliśmy zaproszenie od Lamy – coś wyraźnie chciał nam pokazać…
Nasz znajomy biegał koło landrynki jakby to był jego samochód, przyglądając się oczami dobrego szefa własnym pracującym mechanikom, patrząc jak chodzą koło samochodu, sprawdzają oleje itp.
– Dobrze trafiliście, to świetni mechanicy – powiedział z radością.
Był na 100% z radością – w tym co się działo.
Pozwalam sobie działać 100% z radością i pełnym zaangażowaniem
To pierwsze przesłanie lamy dla nas.
Takie cuda dzisiejszego dnia, to trzecia osoba, która pomaga nam i interesuje się nami, dogląda mechanika i jego działania przy naprawie. To pewnie jest motywujące na i tak dobrego szpeca od Landroverów.
Teraz już wiemy kto za tym wszystkim stoi ……..
Zresztą zaraz potem trafiła mi się niesamowita „przygoda” (niestety w negatywnym dla nas wybrzmieniu tego słowa)
Poszłam sikać za samochody stojące na podwórku, i gdy wracałam nagle słyszę ostry krzyk kierowcy naszego znajomego mężczyzny, równocześnie czując psa przy nodze.
Pies mechanika urwał się w tej sekundzie z łańcucha i leciał na mnie – chcąc mnie zaatakować (zjeść – jak to powiedziałam zaraz po wydarzeniu, wielki na metr pies pilnujący dobytku, myślał że coś kradnę), w ostatniej chwili kierowca uchronił mnie przed atakiem.
Kolejna lekcja lamy….???
Świat nad Tobą czuwa…
Ja zawsze bałam się psów, i ten był uwiązany na łańcuchu – pozornie bezpieczny, a jednak urwał się, wszechświat czuwał nade mną i dzięki kierowcy wszystko zakończyło się szczęśliwie.
Bo nic nie jest bezpieczne czy niebezpieczne w swojej istocie
Uwalniam się od lęków, pozwalam się prowadzić
Gdy już pożegnaliśmy naszego znajomego, do serwisu przyjechało dwóch młodych Koreańczyków mieszkających i pracujących w Ułan-Bator , nowym Defenderem. Po krótkiej rozmowie stwierdzili, że ten mechanik to „najlepszy mechanik od Land Roverów w Mongolii”.
– Jedziemy na wieś, przyjechaliśmy zrobić przegląd – powiedzieli chłopcy.
– A u Was w Korei jest wieś ? – zapytaliśmy.
– Wieś u nas ? NIE ma – za duże zaludnienie, tylko miasta i miasteczka – odpowiedzieli .
A my (mając już odpowiedź) zamiast dalej myśleć – jak pojechać Landrynką na zimę do Korei? (bardzo miłych ludzi z tego kraju spotykamy) – poszliśmy do koreańskiej restauracji w centrum dzielnicy, ciesząc się z zamówionego vegańskiego Sushi z sałatkami, dzbankiem herbaty i kawą w cenie ……….. 8 zł na dwie osoby.
– Lubią nas tutaj – zaczęliśmy się śmiać.
Ok. g. 22 odebraliśmy Landrynkę sprawnie działającą, ze sprawdzonymi olejami, zaspawaną dziurką w moście – zapłaciliśmy zgodnie z umową 1000 zł plus 60 zł za części. Podziękowaliśmy wspaniałej ekipie.
Dotankowaliśmy samochód, kupiliśmy wodę – ruszyliśmy czując prowadzenie i zgodnie z obietnicą na południe w kierunku Adacaar ….……..
Bo przegonią nas rowerzyści – jedziemy na dwójce
Bajahongor – buddyzm, bo przegonią nas rowerzyści 25-26 lipca 2015
Lisek ze swoim przesłaniem dodał nam radości i wiary. Z werwą na dwójce dojechaliśmy do miasteczka Bajanhongor, które na zjeździe powitało nas dużym sklepem i centrum targowym (dużym jak na wielkość 30000 miasteczka) zanurzyliśmy się magii kolorowych ubrań sprowadzanych z Chin (dlaczego do nas takich nie sprowadzają?), oglądaliśmy przymierzaliśmy i cieszyliśmy się kolorowym światem. Do tego dużo firmowych rzeczy, spodni, butów, wcale nie wyglądających na podróbki. Masę drobnych sprzętów gospodarstwa domowego.
Tutejsi ludzie chodzą ubrani bardzo ładnie, kolorowo, czysto i często dają po oczach firmowymi napisami. Chiny zapewne na początku zaczęły ubierać swoich, z czasem sąsiadów i połowę świata. Pojawiło się wiele przy tym propagandy na ich ceny, jakość, wykorzystywanie ludzi. Na pewno jest różnie, jak wszędzie. Poszli na ilość bo mają potężny rynek do ubrania – 20% świata, a zachód się wkurzał i wkurza bo zabrali mu biznes.
Najbardziej wypromowane marki zachodnioeuropejskie – gdzie produkują swoje towary? Wystarczy popatrzyć na metki (Chiny, Bangladesz ….), ale im wolno ….
Propaganda i wielkie pieniądze. Oczywiście trzeba patrzeć co się kupuje, bardziej niż na zachodzie (bo tam obowiązują przepisy, kontrole , gdyby nie one zapewne robiliby to samo).
Bo tutaj bawełna, nie koniecznie oznacza bawełnę.
Do tego na targu fajna knajpeczka, gdzie nie śmierdziało mięsem, a obrotna obsługa zrobiła nam czeburieki z ziemniakami i kapustą (pierwszy raz ktoś się dał namówić na modyfikację menu). Poezja w ustach.
Chcieliśmy Wi-Fi, bo może czas dać wreszcie na bloga troszkę Mongolii, podjechaliśmy pod hotel w centrum, okazało się że jest WI-Fi – pani w restauracji podał hasło, więc zamówiliśmy kawę , jednak ikonka pokazywała, ze serwer nie podłączony, może dlatego, że na zewnątrz rozgrywała się burza z potężnym gradem?……. Myśleliśmy, że dlatego nie ma. Kelnerka wyprowadziła nas jednak z błędu mówiąc, że WI-Fi jest w pokojach hotelowych ……..Ale wcześniej podała hasło – tak byśmy złożyli zamówienie………….Przesiąkają już marketingowym zachodnim chamstwem….
Lubimy być niezależni internetowo, bo potem siedzenie często w niezbyt przyjaznym otoczeniu, wkładanie postów z energią speluny, kupowanie setnej kawy, albo przemysłwego picia, jedzenia itp., A tutaj na tych przestrzeniach nie wierzyliśmy za bardzo, że może być internet bezprzewodowy, tym bardziej, że więcej jest kawiarni internetowych niż komputerów.
Poszliśmy jednak do jednej sieci komórkowej MobiCom i jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że jest internet i to w całkiem sensownej cenie i zasięgu 3G (w praktycznie każdym miasteczku).
Karta z 1 GB koszt 15000 (30 zł.), a potem dokupienie 1 GB 10000 (20 zł.) 2 GB 15000 (30 zł. ) 5 GB 20000 (40 zł.)
Miała być aż burza z gradem, aby rozładować nasze nadęcie, że „na pewno nie ma tutaj bezprzewodowego internetu”
Uwalniam się od przekonania, że wiem lepiej
Pozwalam się prowadzić
Tak, może gdyby nie problem z internetem – nie poszłyby te wszystkie emocje co do wyboru drogi, bo oglądając potem filmiki na youtube okazało się, że nasza po ludniowa droga przez Mongolię bardziej nam się podobała i prowadzenie mamy cudowne.
Jestem w nieustającej wdzięczności za prowadzenie dla moich przewodników, istot światła.
Ulokowaliśmy się na centralnym parkingu między parkiem, a widokową górką i zaczęliśmy wkładać wpisy na bloga, przy okazji przyglądając się otoczeniu i sami korzystając z prostych atrakcji jak kąpiel w fontannie.
Wiele już razy zauważyłam, że właśnie takie proste atrakcje dają mi dużo takiej lekkiej radości. Te bardziej wyszukane, mają dla mnie jakiś element sztywności.
Pozwalam sobie na lekkie, radosne przyjemności.
Przyglądaliśmy się łucznikom na ich treningu .
Na zachód słońca poszliśmy na szczyt okolicznej górki, przyglądając się tutejszej zabudowie – tak ciasnej, jakby będącej przeciwwagą na otaczającą przestrzeń.
Pozwalam sobie nie ograniczać niczym swojej przestrzeni, pozwalam sobie wyjść poza przestrzeń.
Noc spędziliśmy na obrzeżach miasteczka, na skrzyżowaniu polnych dróg, gdzie wyspaliśmy się cudownie.
Pozwalam sobie spędzać noce w miejscach dających regenerację, niezależnie jak wyglądają.
A rano udaliśmy się do znajdującego na obrzeżu miasteczka, żyjącego (z mnichami) kompleksu datsanów.
Przyglądając się buddyzmowi tybetańskiemu od kuchni, w kraju gdzie jest główną religią. Jego bogom, gadżetom modlitewnym.
Modlitwie mnichów (właśnie była msza) która nic nie miała w sobie z medytacji, wchodzenia w stany wysokowibracyne, była takim samym paplaniem bez energii, jak większość mszy w kościele katolickim i innych (to jaki kontakt ma kto z górą, nie zależy od religii, a od człowieka, który decyduje się wejść w to co robi na 100% – jak nasz ulubiony święty prawosławny Serafin z Sarowa) .
Wchodzę w 100 procentach w to co robię
Atmosfera w datzanie bardzo miła i ze strony ludzi (sporo ubranych w ludowe stroje) i mnichów. Magii nam się jednak nie ukazała.
O religii napiszemy zapewne oddzielny post.
Z radosnym kichnięciem – Mongołowie lubią wciągać tabakę – pojechaliśmy na czeburieka z piree ziemniaczanym, bo nie wiadomo kiedy następny raz zjemy coś w knajpce …………..
i ……………….. spotkaliśmy naszych znajomych rowerzystów Turka i Niemca, którzy na rowerach, lub jak uda się złapać stopa z bagażnikiem na rowery – przemierzają Mongolię.
Ojjj ile było radości ze spotkania.
Teraz zaczęliśmy się śmiać, jedźmy szybciej – bo rowerzyści nas przegonią, szczególnie teraz gdy jedziemy na dwójce, a do Ułan Bator zostało tylko 600 km, prawie cały czas asfaltem.
Jednak po głębszym zastanowieniu – dlaczego nie, skoro takie moje tempo.
Pozwalam sobie iść swoim rytmem, tempem, bez oglądania się na innych.
Dziękując miasteczku za cudowną gościnę w deszczu i temperaturze ok. 20 stopni (jak ciało odpoczywa), pojechaliśmy dalej swoim rytmem na Ułan Bator – przyzwyczajeni tak mocno do szutrówek i błotnistych dróg, na asfalcie się pogubiliśmy zarówno my, jak i nasza nawigacja – zjechaliśmy gdzieś w polne drogi. Na szczęście udało nam się znaleźć po jakimś czasie asfalt (był objazd, a jazda tylko na dwójce przez błotniste drogi mogłaby nie być bezpieczna) i pojechać płynnie z prędkością ok. 35 km/h dalej na wschód.
Magia słonego jeziorka
Magia słonego jeziorka 24 lipca 2015
Wcześnie rano, aby nie jechać na upał ruszyliśmy w kierunku kolejnego miasteczka, a może inaczej mówiąc najbliższej miejscowości (po drodze z dwie super wioseczki i rozproszone jurty) Bajanhongor oddalonej o 360 km. Pierwsze 100 km przeleciało szybciutko bo dobrym asfaltem, gdy asfalt się skończył pojechaliśmy prosto, za dobrze wyjeżdżoną drogą. Wchodząc w kontakt z miejscem.
Dopiero za parę kilometrów popatrzyliśmy na nawigację i okazało się, że wcale nie jedziemy główną drogą, tylko gdzieś pomiędzy górami. Mając jednak przeświadczenie, że kierunek mamy dobry i jakoś dojedziemy – jechaliśmy dalej. Bartek trochę się spinał, chcąc kontrolować sytuację, jednak droga wzdłuż kwitnącego stepu radowała nas.
Mieszkańcy jego również pokazywali się okazale
Gdy nagle na drodze pojawiły jakieś białe plamy.
Ciekawe co to jest – zaczęliśmy się zastanawiać…
Gdy koło białych plamek zobaczyliśmy również białe kopczyki.
Tak, słone jeziorka .
Wypatrzyliśmy drogę i podjechaliśmy pod sam brzeg. Kawałek wewnątrz jeziorka stał duch tego miejsca i jakaś grupa witała się z nim składając mu dary.
Gdy zaczęliśmy podchodzić, prawie mężczyzna odnosił atrybuty (wódkę, mleko, słodycze) do samochodu. My również położyliśmy cukierka, a kobiety pokazały mi, że należy obejść trzy razy zgodnie z ruchem wskazówek. Potem pokazały, aby zdjąć buty i taplać się się w solnym błocie.
Z radością ściągnęłam klapki i zaczęłam brodzić w słonym błotku.
Jedna z kobiet pokazując na wodę powiedziała ANGINA.
Od dziecka miałam problemy z anginą, nawet w wieku 13 lat chcieli mi wyciąć migdałki, uratował mnie wtedy IRS-19, rozpoczęłam proces oczyszczania gardła u Serafina w Sarowie, gdy wchodząc do apteki zobaczyłam go – kupiłam. Potem w Ałtaju zaciekawiło mnie gardłowe śpiewanie i okazało się, że do tego trzeba maksymalnie rozluźnić gardło, zaczęłam być bardzo uważna co do mojego gardła. Do tego ułożenie głowy i ramion w prawidłowej pozycji powoduje, że nie trzeba napinać gardła i samo z siebie się luzuje. Ten kto ma zadartą głowę ma napięte gardło.
Mam rozluźnione zdrowe gardło już teraz
Jestem w soli, która wyciąga wszystko co nie przynależy do mojego pola energetycznego. Czuję niesamowite połączenie z ziemią, a niebo wspiera ten proces.
Obok grupa przyjaznych pielgrzymów, z wielkim szacunkiem odnosząca się do tego miejsca. Same kobiety z dziećmi i jeden mężczyzna kierowca, może i szaman.
Jak nie w tym, to w jakimś wcieleniu. Przyglądam się jego energii z radością – miękka, łagodna i silna zarazem.
Tak chcę korzystać z mojej siły
Korzystam z mojej siły łagodnie, radośnie z miłością, jestem na ziemi i w niebie jednocześnie.
Obok mężczyźni kopią dziury w ziemi, chcąc pozyskać sól. „Szaman” pokazuje nam jak wydobywa się sól, prezentując i podarowywując parę garści.
A na koniec częstuje kumysem.
Magia jeziora, dzięki obecności tej cudownej grupy.
Dziękujemy duchom o przyprowadzenie nas w tym czasie, gdy ta grupa była nad jeziorem, dodali jej magii, a szaman pokazał że chcę korzystać z energii ziemi i nieba łącząc je w swoim ciele.
Dziękujemy za te magię spotkania ziemi z niebem. Bieli soli i czerni ziemi. Przeciwieństw, które łączą się w jedność. Tworząc coś co daje uzdrowienie.
Największe uzdrowienie daje łączenie przeciwieństw w jedność, łączę przeciwieństwa w jedność.
Podziękowaliśmy duchom miejsca za gościnę, dopytaliśmy się jak jechać dalej (drogi do jeziorka na było na nawigacji) i ruszyliśmy w nieznane.