NOCLEGI
now browsing by category
Płaskowyż Gunib
Płaskowyż Gunib 21 – 25.09.2017
Miejscowi chwalą się że mikroklimat tego miejsca jest podobny do jakiegoś innego w Szwajcarii i tyle….są dwa. Tak więc kilka następnych dni korzystamy z niższych temperatur i wilgotnego powietrza przesyconego zapachem żywicujących sosen. Po lasach prowadzą górskie kamieniste drogi. Można nimi dojechać na połoninowaty szczyt, jednak urokiem tego miejsca jest po prostu bycie w nim.
Jest tak swojsko uroczo z pięknymi drzewami , zielenią trawy że od razu doceniamy piękno lasów Polski, czyli klimatu umiarkowanego.
Dodatkowym atutem tego miejsca był przypadek Brygidki, która wystawiła z łóżka nogi przez otwarte drzwi tylne i została zaszczycona lądowaniem sikorki na palcach……
Nie zabrakło również w przestworzach orłosępów, a jeden z nich zauważony dzięki Brygidzie, przeleciał 5 metrów nad moją głową. Takie spotkanie robi wrażenie….dziękujemy naszym przyjaciołom wysłanym przez duszki tych miejsc za te chwile.
Jestem w jedności w tym miejscem i istotami natury
Po dwóch miesiącach jazdy przez tereny objęte zakazem palenia ognisk ze względu na suszę – tutaj pierwszy raz podczas wyjazdu mogę zaznać przyjemności wieczoru przy ogniu.
Trochę się śmieję z sytuacji, bo rok temu na północy przesiedziałem około sześćdziesiąt nocy podziwiając róże, czerwienie, i fiolety polarnych nocnych „dni”.
Czasami zjeżdżamy do miasteczka na plac główny w dzień targowy. Można tam jeszcze spotkać osoby mówiące tylko w narodowym języku swojego klanu.
Przy okazji wizyty w ogrodzie botanicznym który gości tutaj okazy drzew z innych stref klimatycznych – tych chłodniejszych – dowiadujemy się o drodze wojennej wykutej przez żołnierzy carskich podczas wojny Rosji z Dagestanem.
Miasteczko zawieszone na półce skalnej było wtedy niezdobytą stolicą i aby zmusić ją do kapitulacji przez góry półką skalną poprowadzono drogę kując przy okazji tunel.
Wyraźnie zrzucamy napięcie upałów i wojennych energii. Czuję się tu dobrze … jak w stały mieszkaniec, poznający coraz dalsze zakątki okolicy.
Jednak przestrzeń nawet tutaj jest po napinana i jednej nocy ( o drugiej po północy) funduje nam zjazd na dół w światłach reflektorów – górską drogą w pobliże sanatorium. Powodem jest niezwykle czujny i odczuwający zagrożenie sen Brygidy, który zaowocował obserwacją serii niezwykłych białych rozbłysków pod szczytem góry. Faktycznie wyglądało to jakby zza grani góry ciągnęła na nas potężna bezdźwięczna burza. Zjechaliśmy w dół przy moim sprzeciwie ponieważ sama jazda także nie była bezpieczna. Doszło do spięcia między nami, które mogłaby pomóc rozładować ta burza – jednak ona tajemniczo się rozpłynęła……
Pobliże sanatorium było twórcze – ruszyły wspomnienia mojego własnego procesu uwalniania się od alergii i wstępnej formy astmy oskrzelowej. Zapewne miałem pozostawić tu informację poradzenia sobie z tymi dolegliwościami…..
W formie fizycznej także dzieliłem się opowieściami ze spacerującymi matkami z dziećmi……..
A przy tej okazji raz jeszcze mój filmik jak wyglądało uwalnianie się od przypadłości…………..
Gunib – w zieleni drzew
Gunib – w zieleni drzew 20.09.2017
Nękani upałami trwającymi od niecałych dwóch miesięcy postanowiliśmy poszukać troszkę chłodniejszego regionu. Oczka zaświeciły się nam na nazwę miasteczka Gunib. Wiele osób nam go polecało, zaznaczając że jest to górskie uzdrowisko z sanatoriami. Swoją sławę zyskało dzięki mikroklimatowi z większą ilością wilgoci, oraz lasom sosnowym sięgającym wysokości powyżej 1500 – 1700 m.n.p.m. (leczenie wysokością). W tych warunkach rozrzedzonego powietrza i lepiej dzięki temu wysyconego olejkami drzew – dzieci szczególnie z gorącej i zapylonej latem stolicy leczą astmę , alergię i inne przypadłości dróg oddechowych. Jak zapewne wiecie lubimy stare uzdrowiska – jest w nich przeważnie nabudowana specyficzna energia regeneracji, wyciszenia, odpoczynku biernego.
Gunib leży w centralnej części Dagestanu, drogi do niego biegną poprzez głębokie doliny które obfitują w posterunki wojskowe i policyjne. To jeszcze pozostałości po tragedii wojny domowej która toczyła się w Czeczenii i części Dagestanu dwadzieścia lat temu. Niestety robią one nieprzyjemne wrażenie, kiedy żołnierze w pełnym rynsztunku z automatami w rękach wertują paszporty w poszukiwaniu nie wiedzieć czego – skanują je na komputerach i pytają o cel podróży. Choć same kontrole przebiegają spokojnie i z dużą dozą życzliwości, to jednak bunkry betonowe ze stanowiskami cięższych karabinów otoczone drutami kolczastymi i workami z piaskiem mają swój poziom wibracji….
Powoli zatem dociera do nas świadomość, że w tym kraju ciężko nam będzie włóczyć się tak beztrosko swoim zwyczajem po drobnych górskich dróżkach. Często są one zastawione posterunkiem z zasiekami, który nie wiadomo czy broni tych wsi do których biegnie ta droga , czy broni resztę świata przed tymi ludźmi….
Przy naszym sposobie „ swędania się” naprawdę ciężko byłoby wytłumaczyć gdzie chcemy jechać, albo co tu robimy.
Jedziemy zatem główną asfaltówką, która wiedzie wzdłuż rzeki, a nad nami rozpościerają się ostre ściany skalnego wąwozu…..i też jest fajnie. Po drodze sklepiki, garkuchnie i małe piekarenki miejscowych. Chleb jest z białej przemysłowej mąki, ale nadrabia swoją energią i ciepłem świeżo wyjętego przez gospodynię z małego przydomowego pieca. A na ulicach ciężarówki z arbuzami, melonami, winogronami…. i nawet w nocy jest gorąco…..
Do miasta prowadzi kręta serpentynowata ulica, czujna policja natychmiast przechwytuje obcych i po wykonaniu pamiątkowych fotografii naszych dokumentów – doradza nam gdzie jechać w przyrodę na nocleg! Okazuje się że jeden z funkcjonariuszy także uwielbia biwakowanie opodal w sosnowych lasach ze swoją rodzinką. Mijamy zatopione w ciemności miasteczko na półce skalnej i dojeżdżamy do ściany zielonych drzew!!!
Od razu jest czym oddychać….zasypiamy otuleni powietrzem lasu i śpimy nieprawdopodobną ilość godzin.
Kanion rzeki i jezioro Czirkejskoje
Kanion rzeki i jezioro Czirkejskoje 18-20.09.2017
Serpentynami po asfaltowej drodze mijamy wzniesienia, tak by za kolejnym razem pokonać przełęcz i dotrzeć na brzeg wielkiego krystalicznego jeziora Czirkejskoje. Jego brzegi i góry wokół są kamieniste lub raczej skaliste z małą ilością zieleni. Po piaszczystej i trawiastej równinie Kałmucji zmiana jest niesamowita. Taka zmiana daje satysfakcję i przypomina o wdzięczności za możliwość doświadczania kolejnej przestrzeni z jakże odmienną energetyką.
Jestem wdzięczny za możliwość pójścia w nowe…..
A samo jezioro ma opinię krystalicznego i rzeczywiście woda jest tu przejrzysta. Powstało po wybudowaniu zapory wodnej produkującej do dzisiaj prąd, a mieszkańcy wysiedleni z rejonu zbiornika mieszkają w pobliskim miasteczku i mają elektryczność za darmo. Zapora wodna wybudowana za komuny przypomina tę z której James Bond skoczył na bungee.
Korzystamy z uciech kąpieli wodnych , bo temperatura powietrza nadal dochodzi do 30 stopni…
…nagle powietrze przeszywa ostry świst…….widzimy jakiś samolot zapewne z turystami lecący nad jeziorem – no tak to przecież Rosja – lubią latać samolotami, helikopterami…….
………zaraz… zaraz on jest wielki jak odrzutowy samolot pasażerski…….
……….. i obniża swój lot nad samą wodę – o taką fantazję nie posądzaliśmy biura podróży – lot nad lustrem wody – niesamowite…… teraz strumień powietrza z silników wzbija pióropusz wody za samolotem……..a on sam jakby prawie muskał powierzchnię……widać tutaj asów pilotażu też nie brakuje….
i już teraz w ogromnym rykiem zwielokrotnionym przez echo otaczających gór wzbija się w przestrzeń nieba…….niezła wycieczka. A spektakl specjalnie dla nas…..dziękujemy.
Rozwiązanie zagadki kto do nas przyleciał tego dnia przychodzi niebawem. Jakiś mężczyzna informuje nas że był to pożarniczy samolot który lecąc nad powierzchnią jeziora wysuwa specjalne klapy i zagarnia do swojego wnętrza ponoć około 60 ton wody. Gasi nią płonący las. Konstrukcja Made in ZSRR. Godzinę później przyleciał jeszcze raz , i to były jedyne dwa widowiska na przestrzeni trzech dni które spędziliśmy w pobliżu jeziora. Raz jeszcze dziękujemy.
A my podczas pobytu poznajemy grupę właścicieli motorówek świadczących wycieczki po jeziorze. Biorą opłatę za całą motorówkę – czekamy zatem na innych turystów którzy dołożyli by się nam do rachunku (nie tak wcale niskiego) i popłynęli do wnętrza kanionu rzeki która wpływa do jeziora. Bardzo sympatyczni i gościnni przewoźnicy zapraszają nas na herbatę, sałatkę warzywną i specjalny chleb “sałony”. Jest to odmiana miejscowa chleba – ma kształt warkocza zwiniętego w krążek i jest wypiekany w tłuszczu lub z tłuszczem. Świetny…….niebezpiecznie dobry, niebezpiecznie….. bo po kilku miesiącach bez spożycia mąki znowu zaczynam podgryzać…….chleb.
Niestety jest już lekko po sezonie klientów brak, lub tacy co przyjeżdżają swoją grupą. Dlatego z wielką radością przyjmujemy prezent w postaci krótkiej wycieczki po lustrze jeziora na bezludną wysepkę – tak przy okazji odwiezienia na nią innych turystów. Pęd ciepłego powietrza, bryzgi fali i całkiem spora prędkość łodzi napędzanej około 200 konnym silnikiem daje poczucie lotu po wodzie…….
Kaukaskich prezentów ciąg dalszy………..niesamowite……..
Antylopy Sajgaki raz jeszcze….
Antylopy Sajgaki raz jeszcze….16-18.09.2017
Jest pięćdziesiąt stopni a my się cieszymy jak dzieci że wokół nas kręcą się antylopy Sajgaki. Dokładnie tak – raz z lewa raz z prawa a naprzeciw też…. jak na sawannie w Afryce. Choć tam nie byłem i może już tak poza rezerwatami nie biegają…Tu cieszą moje oczy, radują serduszko, naprawdę uszczęśliwiają swoją obecnością. Bo tak po prawdzie to zaszczyt dla nas spotkanie ich poza chronionym terenem parku.
A park narodowy „Czarna Ziemia” jest też takim rezerwatem tylko nie ogrodzonym, swoją urodą podobny do sawanny… Może kiedyś tam również się wybierzemy. Teraz jednak sycimy się przestrzenią stepów Kałmucji. Wyraźnie ten element w mojej duszyczce i zapewne pacynce jest ważny……jesteśmy przecież podróżnikami „w czasie i przestrzeni”….
Bardziej przestrzeni a nasze dusze wciąż zmieniają miejsca doświadczania. I tak ten wysuszony i jeszcze obżarty przez szarańczę kawał ziemi – stał się dla nas rajem na trzy dni…Rajem Dla Nas i Sajgaków.
Jeszcze raz nasz filmik ze spotkania z Sajgakami:
Pelikanie spotkanie
Pelikanie spotkanie 13-14.09.2017
Tak od słowa do słowa i nasz gospodarz zaczął opowiadać nam o okolicznej przyrodzie. Ponieważ jego pastwiska wchodzą półwyspem w jezioro Manycz, które w połowie jest parkiem narodowym, można było usłyszeć o wszelakim ptactwie gniazdującym i zalatującym w to miejsce.
Oczywiście ważnym elementem są pelikany gniazdujące tu na wiosnę – gromadnie, co krok. Wiosenne pola tulipanów. Ciekawostką były zimowe opowieści, o jeździe autem po lodzie jeziora i spotkania tam z myśliwymi polującymi na wilki. Wilk jest tu nadal realnym zagrożeniem dla stad bydła, w tym roku nasz gospodarz także stracił kilka cieląt od ataku tego zwierzęcia.
Ponieważ widocznie paliłem się do informacji o pelikanach, a żar godzin południowych minął – nasz dobrodziej zaproponował wycieczkę swoją niwą w miejsce gdzie czasami o tej porze roku bywają pelikany!!!
Pojechaliśmy kilka kilometrów w dół w kierunku jeziora, a potem przez półwysep na jego wschodnią część – po zaparkowaniu auta przed grząską nawierzchnią – ujrzeliśmy płyciznę ze SPACERUJĄCYMI PELIKANAMI.
Było ich około osiem-dziesięć sztuk, a nasze pojawienie się mimo dużej odległości wprowadziło niepokój w stadzie. Na wszelki wypadek po pewnej chwili postanowiły przenieść się jeszcze 50 metrów dalej.
Hurra pelikany!!
A może powinienem raczej – Hurra Anioł!!! – no bo kimże dla nas był ten człowiek – odnalazł zagubionych, nakarmił, napoił, schłodził, i pokazał to co szukaliśmy…..
Daję intencję i otwieram się na prowadzenie wszechświata, słucham podpowiedzi jego aniołów
Magia się tak naprawdę dopiero rozpoczynała – postanowiliśmy zanocować z pelikanami. Wróciliśmy po Landrynkę, by raz jeszcze przemierzyć wielki półwysep tym razem na jego zachodnią część.
Przed nami roztoczył się spektakl zachodu słońca. Kuleczka była bardziej kształtna – kuleczkowata niż zwykle. Komponowała się delikatnie z kobiecą rączką.
Nastała noc, a wraz z nią ustał delikatny wiatr od lądu……… Nastała cisza, a my byliśmy zmuszeni do przeniesienia się na ląd z powodu nadciągającego bagiennego zapachu.
Przestrzeń wdzięczyła się nadal jak mogła, dając gwiezdny spektakl w tej krainie z małą ilością rozproszonego światła.
Niebo pokryło się morzem gwiazd, mgławic, pyłem światła – naprawdę niewiele brakowało do przejrzystości powietrza rodem z mroźnej północy , czy odludnych terenów Gobi.
Z tego uniesienia wyrwała nas krok po kroku nasuwająca się fala siarkowodoru znad jeziora. Postanowiliśmy już sporo po północy drugi raz przejechać kilka kolejnych kilometrów, aby spać spokojnie w świeżym powietrzu. Gdzieś jednak narastał we mnie bunt, no bo wiecie, rozumiecie – PELIKANY W ŚWIETLE WSCHODZĄCEGO SŁOŃCA – brzmi świetnie.
Wczesnym rankiem zatem wracamy na pelikanią mieliznę…..świetnie oświetloną przez wschodzące słońce wyraźnie pokazujące…………. ich brak……
– Spektakl był wczoraj…..- brzmi w głowie myśl.
– Może za mało się tym cieszyłem…. – odkryłem wyraźny niedosyt.
– A fotki takie se, bez statywu… – ciągnę dalej z pretensją do siebie.
- Pewnie te nasze nocne manewry je spłoszyły – mówię do Brygidy.
- A co tam leci? – odpowiada pytaniem.
- Pelikany!!!!!- teraz też nie mam statywu, ale wcale mi to nie przeszkadza – lecą nad półwyspem, stadko około dziewięciu sztuk może to te same, wyraźnie dają mi radość te chwile – prosta radość spotkania.
- Odlatują w nieznane….pozostają w sercu. Dziękuję kochane za radość tego spotkania, przyleciały na nie dla mnie (nas) – bo jak to inaczej rozumieć – pół godziny wcześniej i godzinę potem nie było na niebie większych ptaków…