PROGRAMY UMYSŁU
now browsing by category
Wyjdź poza …… przesłanie lamy Itigełow
Wyjdź poza …. przesłanie Chambo Lamy Itigełow, 16, 18-20 sierpnia 2015
Kim jest Lama Itigełow (w dalszym tekście nazywany przez nas Lamą) , że postanowiliśmy pojechać do niego w odwiedziny?
Dusza, która żyje jeszcze w ciele, mimo że ono pozornie umarło. Naukowcy zastanawiają się żywy, czy martwy – czy może w stanie silnej medytacji znanej buddyzmowi tybetańskiemu. Dywagacje naukowe poniżej w świetnym artykule z pokładu Nautilus.
Ciało lamy znajduje się na terenie Iwołginskiego datzanu, rosyjskiej buddyjskiej Częstochowy znajdującej się w Buriacji. Badania naukowe wykazują, że stan ciała jest podobny do stanu ciała człowieka kilka godzin po jego śmierci.
Buriacja jest republiką buddyjską, na budowę datzanu wyraził zgodę sam Stalin, w podziękowaniu Buriatom za udział w II wojnie światowej w 1945 roku.
Czyżby cierpiał na to co cierpi większość „duchowych” Polaków, tępił (już przesadnie) to co dobrze znał, a wywyższał to co pokazywało się lepiej. A może lama już działał z zaświatów w tym zakresie (wiadomo, że Stalin był osobą mającą dostęp do szerokiego świata duchowości).
Klasztor składa się z kilku datzanów, domków dla lamów, uniwersytetu biblioteki.
Dach uniwersytetu spłonął niedawno (23 lipca 2015) przepalając jakieś energie. Ma to na pewno również powiązanie z katastroficznymi pożarami lasów w Buracji w tym roku, może było znakiem…….
Jakieś energie urosły tak siłę (nie dając sobie ujścia), że zostają rozładowane.
I właśnie nie wiadomo czy energia lamy, czy niedawnego tutejszego pożaru, czy może smogu który niesie się tutaj od płonących lasów, powoduje że nie nie czujemy się tutaj dobrze. Energia bardzo zagęszczona, zamknięta i kontrolująca.
Przyglądamy się pielgrzymom, buddystom którzy obejdą datzan w kółko, tu dadzą na ofiarę, tu zamówią jakieś modły, tu zakręcą młynkami, tu kupią jakieś gadżety (w każdym datzanie są sklepiki) i góra po 30 minutach opuszczają klasztor. Gdy siada się i próbuje medytować obsługa, mnisi patrzą na człowieka jak na ufo. Przyjść dać datki i zmykać!
Jak ktoś idealizuje buddyzm niech przyjrzy się mu z bliska.
– Wiesz lepiej się czuję u nas w kościele – powiedział Bartek.
– O cerkwiach nie wspominając – dodał.
Buddyzm tak jak chrześcijaństwo ma techniki powodujące dostęp do wyższych stanów świadomości. Jednak ludzie i tak z nich nie korzystają, a może nie są dostępne do ogółu?
Może techniki medytacji buddyjskiej są bardziej popularne w krajach europejskich, niż tam gdzie buddyzm jest pierwszą religią w państwie.
Choćby Lama jest przykładem tego, że znane są buddyjskie techniki pozwalające wiele robić z ciałem, jednak ilu tu buddystów podąża tą drogą????
Do tego potężne figurki Buddy, Jezus ich nie przebije. I jeszcze jedna różnica pomiędzy chrześcijańskimi zakonami – tam głównie szli „z założenia” w świadomości, albo z powołania. Tutaj jest zwyczaj oddawania chłopców od 7 lat (często z biedy), bez względu na to czy to czują czy nie.
Techniki są super, tylko jak wszędzie potrzebna jest determinacja i chęć praktykowania. Domki lamów jak i ogródki zazwyczaj bardzo zapuszczone, co dodaje przygnębiającego wrażenia miejscu.
Chodzimy po datzanach (tary, tantry……) i szukamy najgłówniejszego lamy tego miejsca. Okazuje się, że został posadzony na honorowym miejscu w jednym datzanie, jak Budda czy Tara w innych i zamknięty na klucz. Dostępny dla turystów, nazwanych pielgrzymami za 250 rubli (ok 18-20 zł).
Widzimy grupę wchodzącą do datzanu lamy , pytamy gdzie kupić bilety. Sympatyczny mnich kieruje nas do sklepu głównego datzanu.
Razem z turystą (typowym mugolem) z Petersburga idziemy do kasy, gdzie surowa Pani pyta:
– Po co chcecie iść do lamy ? – pyta nieprzyjaźnie.
– Jak to po co – patrzymy wszyscy zdziwieni.
– Turystom tam nie ma wstępu, tylko pielgrzymom aby się pokłonić – odpowiada zacięcie .
– Pokłonić się – przytakuje Pan z Petersburga .
– To jeszcze szarfy trzeba – mówi kobieta udowadniając że z buddyzmem rytualnym nic nie mamy do czynienia.
– To niech Pani da szarfy – odpowiada (szatfa 50 rubli).
My za nim powtarzamy komedię (jesteśmy mu bardzo wdzięczni, był aniołem bez niego nie przebilibyśmy się przez Panią fanatyczkę, czy zaciętą – wrogo patrzącą fanatyczną Panię.
– Czyżby to kościół katolicki (szczególnie w Komorowicach) – zaczęłam się śmiać.
– Pierwsza lekcja lamy – kłam jak trzeba, nie przejmuj się, wyjdź poza prawo ludzkie. Osobom łamiącym prawa boskie – kłamać można. Zresztą nie kłamiesz, tylko zdobywasz klucz dostępu.
Ciekawe nigdy nie lubiłam kłamać, a osoby lubiące aby nimi manipulować zawsze były dla mnie bardzo trudne w komunikacji.
Wchodzimy do datzanu z przesympatycznym mnichem jako gospodarzem i grupą pielgrzymów. Energia jest inna niż znam, obca, bo nie znana, ale przyjazna.
Stajemy na końcu kolejki, aby pokłonić lamie i wtapiamy w przestrzeń.
Wyjdź poza, poza prawa ludzkie – kołacze mi w głowie.
Śmieszne trochę, przez 5 lat studiowałam prawo, a potem jakiś czas pracowałam – powiedzmy w zawodzie. Ironia losu.
Choć kto tworzy ludzkie prawa? Ludzie ze swoimi ograniczeniami.
Oczywiście wyjść poza to nie łamać specjalnie prawa, nie jechać 100 – jak jest ograniczenie do 50. Zachować bezpieczeństwo swoje i innych, jednak gdy prawo jest bez sensu z bezpieczeństwem dla siebie – nie łamać go, a wyjść poza dla siebie i innych. Należy podkreślić że wszystkie religie także są oparte na prawie kanonicznym, ludzkim, i jeżeli one ograniczają by iść dalej – my nie będziemy się wahać.
Gdy chodziłam na prawo jazdy w 1987 roku, instruktor jak i mój ojciec uczyli mnie, że przepisy prawa należy stosować na drugim miejscu, na pierwszym jeździć bezpiecznie.
Nawet wtedy gdy się ma pierwszeństwo być uważnym, wyprzedzać na ciągłej linii jak potrzeba (np. ciągnik) – gdy widzi się przestrzeń.
I tak samo myślę tu….
Wychodzę poza to co znane
Staję przed lamą patrzę w niego i próbuję wejść w jedność, jednak gdzieś nie udaje mi się to.
Dlaczego…… ????
A może wchodzę tylko jest to tak subtelne i poza moją znajomością energii.
Mnich się modli, pielgrzymi słuchają (nie spotkaliśmy tutaj wspólnych modlitw), w tą energię wchodzę bez problemu, znajoma, mnich daje dużo energii w to, ma dobry kanał otwarty do góry.
Kończy się jedna modlitwa – pyta grupę czy chcą więcej, ku naszej uciesze tak.
I dalej balansujemy na granicy tego co znamy i nie znamy. W mocno zagęszczonej, skoncentrowanej energii.
Na koniec mnich mówi po mongolsku bądź buriacku, że zawiąże szarfy w supeł nad głowami ludzi i będą mogli je wziąć ze sobą.
I z pełną uważnością tym się zajmuje. W tym czasie parę osób z pielgrzymki zaczyna robić zdjęcia (mimo zakazów, a w głównym datzanie nawet pod karą 5000 rubli ), podpinam się pod tę energię i również robię zdjęcia lamie.
Wyjdź poza kołacze – dalej w głowie – to tylko ludzkie prawo.
Niesamowite gdy przeszło się mur Pani fanatyczki, trafiło na wspaniałego mnicha (byłam nieraz na mszach w datsanach i widziałam jak bełkoczą bez uważności mantry) i grupę która otworzyła przestrzeń na to co zabronione.
Podziękowaliśmy lamie i pojechaliśmy w stronę Ułan Ude i Bajkału (niestety płonąca tajga nie pozwoliła na to by dotrzeć do brzegu Bajkału). Wróciliśmy w rejon źródełka i lasku przy datzanie. Nie wiedzieć czy wizyta u lamy i kąpiel w nieznanej energii, poparta może dymami spowodowała, że Bartek przez 2 dni leżał praktycznie nieprzytomny z bólem żołądka ( dał intencję u lamy – rozświetlenia siebie jego energią). Ja w tym czasie spacerowałam po klasztorze obserwując jego życie i pielgrzymów, a gdy mu przeszło – mnie dopadło. Fakt, że poszłam do stołówki i kupiłam świeże pierożki z ziemniakami i z kapustą. Czułam się koszmarnie pełna, nie że jakieś zatrucie – po prostu ciężkość energii .
Kolejna lekcja, przymus napełniania się obcymi energiami, często jak nie prawie zawsze – totalnie nie kompatybilnymi ze mną.
Po co?
Aby być podobna do innych, aby inni mnie zaakceptowali, aby nie być innym, nie wyróżniać się.
Uwalniam się od przymusu napełniania obcymi energiami, aby nie wyróżniać się z tłumu
Pozwalam sobie być inna niż ogół ludzi
Akceptuję siebie już teraz
Uwalniam się od przymusu jedzenia, przymusu istniejącego tylko po to aby inni mnie zaakceptowali.
Gdy człowiek czuje się gorzej, internet to fantastyczna rzecz, takie klikanie teoretycznie bez sensu. Jednak nawet wtedy wszechświat podsyła wartościowe rzeczy
Żołądek to nie śmietnik
Dbam o swoje ciała i napełniam go tym co jest wartościowe dla mnie
A Lama Itegełow pozwolił zabrać się z nami w dalszą podróż na przednim kokpicie, razem z Serafinem z Sarowa, Świętym Krzysztofem, Matką Boską Kalwaryjską, Starcem Pajsusem, Matką Boską z Lourdes, Aniołem Chronitielem, Okiem ochronnym, młynkiem modlitewnym, wisiorkiem koranu. Do tego towarzystwa dołączyła również zielona Tara, największy chyba symbol wyzwolonej kobiecości w obecnym świecie, również symbol wyjścia poza zasady (opis pod opisem o Lamie)
Dla tych co chcą wiedzieć więcej o lamie zapraszam na poniższy artykuł z Nautilusa, temat nieśmiertelności jest wielką zagadką, a może czymś czego nie są w stanie ogarnąć ludzkie dzisiejsze prawa. ?
Tekst i zdjęcia ze strony http://www.nautilus.org.pl/?p=artykul&id=2942
MARTWY CZY… W STANIE SILNEJ MEDYTACJI
Autor: FN, Margo11 Źródło: FN Dodany: Sunday, 01 March 2015 09:47
„Nie możesz mieć wszystkiego, czego pragniesz, ale możesz doświadczyć wszystkiego, co masz…” – takie przesłanie pozostawił współczesnemu człowiekowi Chambo Lama Itigełow – buddyjski lama, zmarły przed 88 laty. Naukowe badania zmumifikowanych zwłok mnicha wykazują jednak, że… żyje on nadal!
W 2002 roku światowe agencje informacyjne obiegł sensacyjny news: w syberyjskiej Buriacji wykopano zwłoki Chambo Lamy Itigełowa – buddyjskiego lamy, zmarłego w 1927 roku. Rosyjscy naukowcy, którzy je badali, byli w szoku: zmumifikowane szczątki wykazują parametry życiowe charakterystyczne dla… człowieka, pogrążonego w śpiączce!
W 1852 roku, w ubogiej rodzinie w osadzie Ułzy-Dobo urodził się chłopiec: nadano mu imię Dasza Dorżo, czyli „słońce i diament wiary”. Wcześnie stracił rodziców i trafił na służbę do bogatych gospodarzy, gdzie pasł bydło. Kiedyś, grzejąc zmarznięte stopy w ciepłym krowim placku, powiedział gospodyni, że zostanie Chambo Lamą – zwierzchnikiem rosyjskich buddystów. Kobieta wybuchnęła śmiechem, jednak gdy chłopiec skończył 15 lat, odszedł do najbliższego klasztoru – Jangażynskiego dacanu. Po jakimś czasie zabrał go stamtąd do Aninskiego klasztoru Zacharaj Lama – znany buriacki jogin. Na prośbę jego naczelnika mieszkańcy okolicznych wiosek przez 23 lata opłacali młodzieńcowi utrzymanie i zwolnienie ze służby wojskowej.
Itigełow zdobył tam tytuł doktora filozofii, a potem przez 8 lat studiował medycynę tybetańską w kolejnych klasztorach. W 1898 roku wrócił do Jangażynskiego klasztoru, gdzie został zwierzchnikiem i uczył buddyjskiej filozofii. Postawił dwie nowe świątynie, napisał też 50 prac filozoficznych i podręcznik tybetańskiej farmakologii. Jako jogin widział wnętrze człowieka i jego dolegliwości. Jogini potrafili także błyskawicznie pokonywać odległości, chodzić po rzekach i jeziorach. W czasie medytacji zatrzymywali funkcje fizycznego ciała. Doglądani przez uczniów, mogli tak trwać dziesiątki lat, po czym wracali do normalnego życia. Wspomniany Zacharaj Lama medytował tak od 1894 do 1916 roku.
Itigełowa uważano za inkarnację pierwszego zwierzchnika buddyzmu w Rosji, Chambo Lamy Zijajewa (1702-1777), który umierając obiecał: „Wrócę do was równo za 75 lat”. Wtedy to urodził się Itigełow: został rozpoznany, gdy wskazał miejsce zakopania jego rytualnych przedmiotów. W 1911 roku Itigełowa wybrano XII Pandido Chambo Lamą – zwierzchnikiem buddyzmu w Rosji. Uczestniczył w ważnych uroczystościach państwowych, m.in. w świętach dynastii Romanowów. Otworzył pierwszą buddyjską świątynię w Petersburgu i Europie, finansował budowę kilku szpitali. Z jego inicjatywy podczas I wojny światowej ogólnoburiackie towarzystwo zbierało pieniądze na lekarstwa dla walczących na froncie, pomoc dla rannych i rodzin poległych. Do lazaretów Itigełow posyłał lamów-uzdrowicieli. Tę charytatywną działalność car Mikołaj II nagrodził orderem Św. Anny.
W 1927 roku z powodu choroby Itigełow zrezygnował z funkcji zwierzchnika buddystów i wrócił do Jangażynskiego dacanu. Tam mógł pisać i oddawać się duchowym praktykom: zdaniem współbraci osiągnął stan pustki, co wyzwoliło jego nadprzyrodzone zdolności. Już kilka lat wcześniej uprzedził lamów, że wkrótce nastąpią ciężkie czasy. Tym, którzy wrócili z Mongoli, mówił: „Niepotrzebnie tutaj wróciliście. Lepiej było zostać za granicą. Niedługo zaczną się aresztowania i tortury lamów. Dostaniecie się w ich ręce i nie zostawią was żywymi". A na pytanie, dlaczego sam nie wyjeżdża za granicę, odparł: „Mnie nie zdążą wziąć”.
W dniu 15 czerwca 1927 roku Itigełow obwieścił uczniom, że umrze i dodał: „Przychodźcie do mnie co 30 lat. Patrzcie na moje ciało. Po 75 latach wrócę do was”. Potem poprosił ich o odczytanie modlitwy dla zmarłych i zaczął medytować w pozycji lotosu. Po kilku dniach, przekonawszy się, że nie daje oznak życia, uczniowie umieścili go w cedrowej skrzyni i pochowali.
Wkrótce nadeszły bolszewickie aresztowania i torturowanie mnichów, grabienie klasztorów i miejsc kultu. W Aninskim dacanie wysadzono świątynię a w jego ruinach urządzono rzeźnię. Kiedy w 1944 roku Stalin pozwolił na odbudowę świątyń, jako pierwszy stanął Iwołgiński dacan – rezydencja nowego Chambo Lamy. Wierni przynosili ukryte księgi i relikwie.
W 1955 i 1973 roku XVII Pandido Chambo Lama Darmajew i XIX Pandido Chambo Lama Gombojew razem z lamami otworzyli sarkofag z ciałem Itigełowa, które przebrali, zasypali solą i ponownie zakopali. W 1998 roku w klasztornej bibliotece znaleziono list Itigełowa. Lama przewidział miałkość naszych czasów, pisząc: „Bądźcie czystymi wśród morza błota w niebezpiecznych, niewyraźnych czasach… Bogactwa szaleńczo zdobywane i gromadzone przekształcą się w szczególny jad i będą bezużytecznymi… Beznamiętnie nauczywszy się ziemskiego życia, zacznijcie od dnia dzisiejszego praktykę Dziesięciu Dobrych Działań – bezzwłocznie!!!”.
Po odnalezieniu listu, w medytacji Bimba Lamy z tamtejszego dacanu pojawił się Itigełow i poprosił, aby go wykopać. Trzyletnią dyskusję potwierdziły różne znaki, więc zwierzchnik buddyzmu wydał zgodę. Ekshumację przeprowadzono 10 września 2002 roku w obecności ekspertów z rosyjskiego Ministerstwa Ochrony Zdrowia. „Skóra jasnoszarego koloru, sucha, podatna przy naciśnięciu palcami. Miękkie tkanki o elastycznej konsystencji, ruchliwość stawów zachowana. Włosy na głowie, paznokcie zachowane.
Przy wyjmowaniu z sarkofagu ciało nie wymaga podpory. Jakichkolwiek śladów, które świadczyłyby o wcześniejszym otwarciu jam ciała w celu możliwej balsamizacji lub konserwacji nie stwierdzono” – głosi protokół. Jeden z ekspertów dodał, że w podobnym stanie ciało może się zachować najwyżej trzy dni…
Przewieziono je do Iwołginskiego dacanu, przebrano i umieszczono na piętrze świątyni: po miesiącach – mimo letnich, 40-stopniowych upałów – pozostawało nienaruszone. Po długich naciskach zwierzchnik buddystów Rosji pozwolił zbadać ciało Itigełowa naukowcom. Drugą ekspertyzę przeprowadzili prof. Wiktor Zwiagin z wydziału identyfikacji i prof. Galina Jerszowa – archeolog. Prof. Zwiagin stwierdził, że ciało Itigełowa wygląda tak, jakby skonał przed dwunastoma godzinami: skóra prężna, stawy zwinne, oczy całe, tylko krew zagęszczona. Prof. Jerszową zaskoczyła… ciepłota rąk lamy!
Potem wojskowi medycy zrobili rezonans klatki piersiowej: była elastyczna a serce całe. Badanie mózgu elektroencefalografem wykazało, że przejawia on „szczątkową aktywność” porównywalną z tą u ludzi w głębokiej śpiączce.
W Moskwie zbadano próbki włosów, skóry i paznokcia. Analiza porównawcza z próbkami żywych ludzi wykazała brak różnic i zachowanie białkowej struktury. Nie stwierdzono też obecności konserwantów i balsamowania. W próbkach tkanek Itigełowa odnaleziono żelazo, cynk i podwyższony poziom bromu, co zdziwiło badaczy. „Im więcej badamy, tym mniej wiemy” – stwierdzili zszokowani naukowcy.
Obecnie ciało Itigełowa spoczywa w szklanym, ale nie wentylowanym sarkofagu. Mimo to zainstalowany termometr pokazuje temperaturę o jeden, dwa stopnie wyższą, niż na zewnątrz, jakby lama ogrzewał powietrze swym oddechem. Czasem szkło jest zaparowane od wewnątrz… Stróż jego ciała, Bimba Lama, cztery razy w roku zmienia mu odzież. Zauważył, że jego stawy stały się bardziej elastyczne, a ciało wydziela przyjemny zapach.
Lamowie uważają Itigełowa za człowieka, który stał się Buddą: przewidział załamanie się wiary u ludzi, dlatego pozostawił swoje ciało, by ją przywrócić. Każdego roku do Iwołgińskiego dacanu przyjeżdżają tysiące wiernych. Podczas buddyjskich świąt Chambo Lama wystawiany jest na widok publiczny: od jego rąk odchodzi pięć jedwabnych, rytualnych wstęg, a dotykający ich ludzie otrzymują błogosławieństwo.
Moskiewski biznesmen po powrocie z tej uroczystości miał ciężki wypadek samochodowy: mówi, że ujrzał wtedy Itigiełowa. Auto było kompletnie zmiażdżone, a on miał tylko siniaki! Podobnie samolot przedsiębiorcy z Bodajbo, który też odwiedził dacan, z dziewięcioma osobami na pokładzie runął z wysokości 1.500 metrów: wszyscy przeżyli! Nawet fotografie lamy chronią: Czeczeńcy, którzy przykleili je do szyb swych samochodów twierdzą, że w ich pobliżu nigdy nie wybuchła bomba. Nic dziwnego, że sława Lamy przyciąga tu znane osobistości, w tym Michaiła Gorbaczowa.
Sami lamowie różnie tłumaczą ten fenomen. Zwierzchnik buddyjski w Rosji Chambo Lama XXIV Damba Juszeew podejrzewa, że urodził się on poza Ziemią. Natomiast Gonzur Lama – profesor instytutu buddyjskiego w Iwołgińskim Dacanie sądzi, że Itigełow w swoim ciele fizycznym zostawił ciało subtelne. Dzięki temu świadomość, która osiągnęła już oświecenie, powraca do ziemskiej powłoki.
Jednak od samego fenomenu „żyjącej mumii” ważniejszy jest przekaz, jaki Itigełow zostawił nam kilkadziesiąt lat temu: „Z pewnych stanów istnienia rodzi się życie tak bogate, wspaniałe i obfite, że „życiowy sukces” po prostu przestaje Cię interesować. Ironia losu jest w tym, że jak tylko udane życie i życiowy sukces przestają cię interesować – droga do nich otwiera się i same przychodzą do ciebie”.
Tekst: Margo11, FN
I jeszcze jedna podobna sytuacja z ostatnich tygodni, o której wiadomość trafiła na pokład okrętu Nautilus – znaleziono ludzkie zwłoki w 1000-letniej buddyjskiej figurze.Zmumifikowane ciało znaleziono po zeskanowaniu antycznej, chińskiej statuy. Naukowcy zdołali zidentyfikować zwłoki – to mnich żyjący w okolicach 1100 roku.
Badacze pod przewodnictwem kuratora muzeum etnograficznego w Rotterdamie, Erika Brujina, twierdzą, że ciało wewnątrz figury należało do mistrza Liuquana z Chińskiej Szkoły Medytacji. Mistrz żył w okolicach 1100 roku. Endoskopia wykazała, że w jamie brzusznej mnicha – w miejscu, w którym powinny znajdować się narządy – dziś są bliżej niezidentyfikowane materiały, a także kawałki papieru ze starymi chińskimi literami. Naukowcy pobrali ze zwłok fragmenty kości do badań DNA.
Niewykluczone, że Liuquan poddał się samomumifikacji – dawnej buddyjskiej praktyce religijnej mającej na celu zagłodzenie się w taki sposób, by zwłoki uległy mumifikacji w sposób naturalny. Łączyło się to z dietą opartą m.in. na trujących ziołach i toksycznych naparach, a także na nasionach i orzechach. Chodziło o to, by pozbyć się tkanki tłuszczowej. Mnich poddający się temu procesowi czekał na śmierć w pozycji lotosu.
Do Europy posąg został sprowadzony w zeszłym roku jako element międzynarodowej ekspozycji "Świat Mumii". Część skanów została wykonana jeszcze przed wystawieniem go w Drents Museum w Assen, pozostałe badania zrobiono we wrześniu.
Posąg Buddy opuścił Chiny po raz pierwszy. Jest to jedyna chińska mumia udostępniona zachodnim naukowcom. Skanu dokonano w holenderskiej klinice medycznej Meander.
Obecnie posąg można oglądać w Narodowym Muzeum Historii Naturalnej w Budapeszcie. W maju statua pojedzie do Luksemburga.
Tekst ze strony http://www.diamentowadroga.pl/dd43/tara_zenska_energia_oswiecenia
Tara żeńska energia oświecenia
EDUARDO HERRERA
_________
Żeńskość w buddyzmie reprezentuje prawdziwą naturę umysłu, jej otwartość wraz ze wszystkimi zawartymi w niej możliwościami, w terminologii mahajany nazywamy dharmakają. Z kolei męskość symbolizuje rupakaję – naturę umysłu wyrażającą się jako formę. Oba te stany są dwoma aspektami przebudzonego umysłu, którego nasiona obecne są we wszystkich istotach, i który znany jest jako niedualna natura rzeczy.
Według najwyższych nauk Buddy, badając jakiekolwiek zjawisko, znajdziemy w nim przestrzeń w znaczeniu otwartości i możliwości, która sama w sobie jest czymś żeńskim. Jednocześnie jednak odnajdziemy w nim promieniującą przejrzystość, która umożliwia tej przestrzeni wyrażać się w nieograniczony sposób. Owa przejrzystość jest męskością. W swojej zewnętrznej postaci kobieta jest płodną przestrzenią, która daje pole dla wyrazu przebudzonej aktywności. Nawet najbardziej podstawowe nauki Buddy, których celem jest osiągnięcie stanu arhata, czyli wyzwolenia, są zgodne co do tego, że także kobiety mogą ten stan osiągnąć. Przykładowo Mahapradżati Gautami, ciotka i macocha Buddy, została wyświęcona na pierwszą mniszkę (bhikszuni) w tradycji buddyjskiej i osiągnęła stan wyzwolenia. Znany tekst „Therigathas”, napisany przez mniszki tradycji therawady, również głosi, że rozwój aż do osiągnięcia stanu buddy jest możliwy także w ciele kobiety.
Choć w historii buddyzmu mężczyźni zawsze pełnili przewodnie role, należy podkreślić, że pełne oświecenie w ostateczny sposób nie jest ani męskie, ani żeńskie. Zresztą im wyższe są nauki buddyjskie, tym ważniejszą rolę pełni w nich kobieta. Samo imię Tara ma dwa znaczenia. Pierwsze to „Wyzwolicielka”, a drugie, mniej znane to „Gwiazda Przewodnia”. W języku tybetańskim Tarę nazywamy Dzietsunma Pagma Drolma. „Dzie“ można przetłumaczyć jako „godna pochwały” albo „wzniosła”, ponieważ jest najlepszym schronieniem w uwarunkowanym świecie, także po osiągnięciu wyzwolenia. Następna sylaba, „tsun“ oznacza „czcigodna” i wskazuje na to, że cała aktywność i wszystkie działania Tary są całkowicie pozbawione błędów. „Ma“ to cząstka, której obecność podkreśla, że Wyzwolicielka jest kobietą. „Pagma“ jest odpowiednikiem sanskryckiego „arya“ i oznacza „wyższa, szlachetna”, przy czym „ma“ wyraża, że jest ona matką wszystkich buddów. Rozumieć można to tak: najgłębszą naturą umysłu jest dharmadhatu, istota samej rzeczywistości, a wszyscy buddowie „powstają” z tego wglądu. Tybetańskie słowo „Drolma“ ma to samo znaczenie, co sanskryckie imię Tara, czyli „Wyzwolicielka” z uwarunkowanego świata. W tym sensie Tara działa na dwa sposoby. Na poziomie relatywnym spełnia ona najbardziej podstawowe potrzeby istot. Ta żeńska aktywność zawsze przychodzi z szybką pomocą w osobistych problemach takich, jak choroba, niepłodność, zagrożenie czy konflikt. Z tego powodu nazywamy ją także njurma, czyli „prędka”. Na najwyższym poziomie z kolei Tara jest jidamem, czyli aspektem buddy, na który medytujemy, co prowadzi nas do wyzwolenia i oświecenia.
Pochodzenie Wyzwolicielki można przedstawić na dwa sposoby. Po pierwsze tak, jak zostało to wyjaśnione w buddyjskich tekstach, po drugie z historycznego i kulturowego punktu widzenia. W tekstach źródłowych buddyzmu i według ustnego przekazu podaje się różne wersje historii o pochodzeniu Tary. Taranatha, w kronice „Złota mala” (tyb. Serdzi Trengła), jak również Bokar Tulku w swoich wyjaśnieniach na temat Tary, wspominają, że wiele eonów temu Wyzwolicielka była księżniczką o imieniu Księżyc Mądrości. Była uczennicą Buddy Dundubhisvary, którego imię oznacza „Światło z wielu światów” lub też „Wielokolorowe światło”. Gdy Tara złożyła ślubowanie bodhisattwy, pewien mnich poradził jej, aby przyjęła w przyszłych żywotach męskie ciało, aby w ten sposób osiągnąć oświecenie. A ona odpowiedziała mu na to, że przebudzony umysł nie ma płci i że ten jednostronny punkt widzenia wypływa z niewłaściwego zrozumienia zjawisk. Dodała jeszcze: „Wielu chciałoby osiągnąć oświecenie w ciele mężczyzny, ale nikt nie działa dla pożytku innych w ciele kobiety. Dlatego będę aż do końca uwarunkowanej egzystencji pracować dla dobra istot jako kobieta”. Dzięki swojej praktyce księżniczka Księżyc Mądrości osiągnęła właściwości „wyzwolicielki istot”, prowadząc miliony z nich do wyzwolenia. Z tej właśnie przyczyny nazywamy ją Tarą, czyli Wyzwolicielką. Także jej rdzenny nauczyciel, Budda Dundubhisvara, oznajmił: „Ponieważ przejawiasz takie właściwości, staniesz się znana jako Tara“. Za czasów Buddy o imieniu Rozległy, Wyzwolicielka była bodhisattwą. Spotkała wówczas Buddę Amogasiddhi i przyrzekła mu chronić wszystkie istoty przed niebezpieczeństwem i lękiem. Ponieważ złożyła takie przyrzeczenie, urzeczywistniła kolejną właściwość, która sprawiła, że stała się znana jako „niszczycielka przeszkód i demonów”. Pokonała w ten sposób miliony ograniczeń i demonów, otrzymując imiona takie, jak Strażniczka, Szybka Pani oraz Bohaterka.
Dziewięćdziesiąt pięć eonów później pewien praktykujący otrzymał przekaz mądrości wszystkich buddów dziesięciu kierunków i osiągnął stan buddy. Zamanifestował się wówczas jako Kochające Oczy, a Wyzwolicielka wyszła z jego ośrodka serca. Wiele kalp później Tara dawała grupie zaawansowanych medytujących nauki na temat „niezmiennego wysiłku”. W innej epoce o nazwie „Asangka” osiągnęła ona pełne oświecenie i została uznana za Matkę Wszystkich Buddów, w związku z czym często porównywana jest z Pradżniaparamitą (tyb. Jum Czienmo). Według innych wersji tego opowiadania, po tym, jak Kochające Oczy zobaczył, że niezliczone istoty ponownie odrodziły się w niższych światach, po jego twarzy spłynęły dwie łzy. W ten sposób z lewego oka powstała Zielona Tara (skt. Vasja Tara, tyb. Droldziang) a z prawego Biała Wyzwolicielka (skt. Sita Tara, tyb. Drolkar). Obie złożyły przyrzeczenie w obecności Kochających Oczu, że będą działać tak, aby wyzwolić wszystkie istoty. Inna z kolei wersja podawana jest w książce Mirandy Shaw. Według tej autorki Tara powstała z niebieskiego promienia, który wyemanował Budda Nieograniczonego Światła w chwili, gdy złożył obietnicę przynoszenia pożytku wszystkim istotom. Taranatha opisuje, że jego własny nauczyciel, Hindus Buddhaguptanatha, przekazał mu pewną historię o pochodzeniu Wyzwolicielki, wywodzącą się z ustnych przekazów. Według tego podania Tara zamanifestowała się w naszych czasach, kiedy to Budda Siakjamuni medytował pod drzewem bodhi i nieustannie nachodziła go sfora demonów. Wyzwolicielka pokonała negatywne moce za pomocą „ośmiorakiego grzmiącego śmiechu”. Zgodnie z tradycyjnymi naukami buddyzmu, Tantra Tary jest częścią wskazówek, jakich sam Budda Siakjamuni udzielił na prośbę Koniogłowego Buddy (skt. Hajagriwa, tyb. Tamdrin). Zostały one później ukryte przez Diament w Dłoni (skt. Wadżrapani, tyb. Czianno Dordże), znanego także w kontekście tajemnej mantrajany jako Pan Tajemnic. Nauki te pozostały w ukryciu aż do I wieku n.e., czyli czasów pierwszego Zjazdu Sangi. Według tybetańskich tekstów historycznych, wielu indyjskich władców wraz z poddanymi osiągnęło urzeczywistnienie właśnie dzięki tej tantrze. Badania archeologiczne i piśmiennictwo źródłowe podają, że na uniwersytecie Nalanda, założonym w V wieku n.e., napotkać można płaskorzeźby przedstawiające postać kobiety, bardzo przypominającą Wyzwolicielkę. Począwszy od VI w. n.e. forma Tary pojawia się już jednoznacznie na kamiennych reliefach, odnalezionych w jaskiniach Aurangabadu, Adżanty i Kanheri na terenie Dekanu w południowych Indiach. Z początku Tara przedstawiana była jako towarzyszka Kochających Oczu i księżniczki Bhirkuti, lecz później już samodzielnie. Według Philippe Cornu, praktyka Tary była bardzo rozpowszechniona w Indiach, na Jawie i w Kambodży. Jej popularyzacja wśród Tybetańczyków rozpoczęła się dopiero w XI w. za sprawą Dipankary Atiszy Śri Dżniany podczas drugiej fali przeniesienia buddyzmu w Himalaje.
Buddyjska literatura mówi o Wyzwolicielce nie tylko w ogólnych tekstach kanonicznych (kandziur), ale także w zbiorze komentarzy do nich (tendziur). W sutrach, na przykład „Sutrze Mahawajroczana”, Wyzwolicielka wymieniana jest jako wypromieniowanie Kochających Oczu. Wspomina się o niej także w tekście należącym do najwyższych tantr o nazwie „Arja Tara Kurukulle Kalpa”, jednak tylko we własnej tantrze pojawia się ona jako postać centralna. Tekst ten nosi nazwę „Tantra źródłowa dla wszystkich rytuałów Wyzwolicielki, Matki Wszystkich Buddów”. W tekście tym zawarte są wyjaśnienia do rytuałów związanych z Tarą, należących do wszystkich poziomów tantr. Nieprzewyższone tantry jogi (skt. Anuttarajogatantra, tyb. Lame dziu) dzielą się na tantry matczyne, ojcowskie i niedualne. Praktyka Wyzwolicielki należy do tantr matczynych, w których szczególnie podkreślana jest mądrość. W tantrze Czatupitha i w cyklu „Łagodnych i ochraniających buddów bardo”, ten żeński aspekt pojawia się w formie Tary Związków (Samajatara, Damtsig Drolma) jako partnerka buddy Amogasiddhi, któremu przyporządkowana jest północ. W ten sposób Tara znana jest także jako ta, która wyraża aktywność buddów. W swojej esencji jej aktywność jest pradżnią, niedualną mądrością, choć w swoim wyrazie jest upają, czyli zręcznymi środkami. Wyzwolicielka nieprzerwanie działa, by uwolnić wszystkie istoty z uwarunkowanego świata.
Ogólnie można powiedzieć, że Tara ma niezliczone emanacje. Tekst rdzenny mówi o tym, że może się ona manifestować nawet poprzez nieożywione substancje takie, jak woda, lekarstwo czy pożywienie. Jej formy w kolorze białym wyrażają aktywność uspokajającą. Biała Wyzwolicielka niesie ulgę w przypadku choroby i strzeże od przedwczesnej śmierci. Złoto-żółte postaci Tary są wyrazem pomnażającej i ciągle rozprzestrzeniającej się aktywności pomnażania dobrych wrażeń. Z kolei jej czerwone formy skupiają się na aktywności przyciągania i fascynowania. Wreszcie czarne Wyzwolicielki specjalizują się w ochranianiu. Mówi się, że Zielona Tara uosabia wszystkie te rodzaje oświeconego działania i otaczana jest szczególnym szacunkiem jako ta, która zwalcza lęki. Jak już wspominaliśmy, Tara uzyskała zdolność niszczenia demonów i przeszkód, będąc jeszcze bodhisattwą. W niektórych fragmentach Tendziuru Wyzwolicielka wysławiana jest przez Atiszę za umiejętność przeciwdziałania ośmiu głównym rodzajom lęków. Poza tym Nagardżuna, Surjagupta, Czandragomin i inni napisali teksty, których głównym tematem jest Tara i jej aktywność ochraniająca. I tak, uczony o nazwisku Sengupta miał wizję Wyzwolicielki, która przebywała w piekłach Ellora, chroniąc istoty przed wspomnianymi wyżej ośmioma rodzajami strachu. Nauki linii przekazu praktyk medytacyjnych głoszą, że owe lęki i przeszkody dotyczą nie tylko zewnętrznych sytuacji, ale także stanów emocjonalnych i psychicznych. W ten sposób, Wyzwolicielka ochrania przed:
- atakiem lwa (czyli dumą i arogancją)
- atakiem słonia (niewiedza i brak świadomości)
- ogniem (gniew)
- jadowitymi ukąszeniami węża (zazdrość i zawiść)
- atakiem rabusia fałszywych poglądów
- więzieniem chciwości i skąpstwa
- potopem pożądania i przywiązania
- demonem zwątpienia
Taranatha i inni wielcy mistrzowie twierdzą, że Tara działa także w sytuacjach bezpośredniego zagrożenia. Ponadto David Templeman w swoim tłumaczeniu „Złotej mali” Taranathy mówi o 16 rodzajach lęków i niebezpieczeństw, przed którymi strzeże Wyzwolicielka:
- wrogowie,
- lwy,
- słonie,
- ogień,
- jadowite węże,
- złoczyńcy,
- więzienie,
- potop,
- ludożercy,
- trąd,
- wojska Indry,
- bieda,
- utrata rodziny,
- prześladowania ze strony władzy,
- strzały wadżry,
- bankructwo.
21 Wyzwolicielek
Śpiewane przywołanie i pochwała 21 Tar pojawia się w tantrycznym tekście rdzennym i tworzy rdzeń praktyk wszystkich szkół buddyzmu tybetańskiego. Uważa się przy tym, że rytuał ten jest wręcz samodzielną tantrą. Składa się on z 21 wersów, poprzez które wychwalamy rozmaite formy Wyzwolicielki, wyrażające różne aktywności. Są to działania mające na celu spełnienie życzeń, ochronę, ale także usunięcie przeszkód i złagodzenie szkodliwych wpływów. Lobpyn Tseczu Rinpocze mawiał często, że Zielona Tara – uosobienie 21 Wyzwolicielek – spełnia te wszystkie działania tak, by wszystkie istoty mogły bez ograniczeń praktykować nauki Buddy aż do oświecenia po tym, gdy tylko spełnione zostaną ich życzenia i usunięte będzie cierpienie. Istnieją trzy różne tradycje, według których wykonuje się przywołanie Wyzwolicielki. Każda jest częścią innego przekazu i z tego powodu różne są nie tylko imiona tych żeńskich buddów, ułożenie ciała i atrybuty, ale też często pojawiają się w nich po prostu całkiem inne aspekty Tary. Pierw≠sza tra≠dy≠cja pochodzi od Suryagupty i jest najstarszą według przekazów. Mamy tutaj do czynienia nie tylko z różnymi kolorami i pozami, jakie przybierają Wyzwolicielki, lecz także z różną ilością głów, ramion i ozdób. Dru≠ga tra≠dy≠cja została ugruntowana przez Atisię i Nagardżunę. Jest to najbardziej znany i zarazem najpopularniejszy przekaz. Tutaj 21 Wyzwolicielek przybiera identyczną pozycję i różnią się one jedynie kolorem, rodzajem otaczającego je światła oraz w niektórych przypadkach pełną mocy, ochronną formą wyrazu. Trze≠cia tra≠dy≠cja jest praktykowana w szkole Ningma, pochodzi ze starego przekazu tantr oraz z ukrytych nauk (tyb. terma), odnalezionych przez mistrzów takich, jak Dzigme Lingpa czy Czogjur Lingpa. Według tego przekazu wszystkie Wyzwolicielki mają jedną twarz i dwoje ramion. Niektóre z nich są łagodne, inne znowu pełne mocy. W niebieskim lotosie, który trzymają w lewej dłoni znajdują się różnorakie przedmioty: wazy, phurby, dordże, miecze, itd. W przywołaniu odnalezionym przez Czogjura Lingpę jest z kolei tylko jedna Tara, która dzierży w dłoniach rytualny sztylet (tyb. purba, skt. Kilaja).
Taranatha podaje, że wielki mahasiddha Tilopa, zanim osiągnął oświecenie, przebywał we wschodnich Indiach i przechodząc kiedyś obok posągu Buddy, nagle zobaczył światło i usłyszał muzykę, dochodzące spod podstawy rzeźby. Zaczął więc w tym miejscu kopać i odnalazł tekst tantry Tary. Nie znał jednak nikogo, kto udzieliłby mu inicjacji tak, by mógł zacząć praktykować. Jakiś czas później w Oddijanie Tilopa spotkał młodą kobietę o błękitno-zielonej karnacji, która posiadała wszystkie znaki dakini. Tilopa poprosił ją o przekaz mocy do odnalezionej przez siebie tantry, a wówczas ona zamanifestowała się jako Wyzwolicielka. W ten sposób otrzymał od niej inicjację i przekaz mocy. Następnie Tilopa nauczał tej tantry Naropę, a ten przekazał ja z kolei Dombipie, Szantigupcie, Dżnianamitrze, Atiszy i samemu Taranathcie.
Opis Wyzwolicielki i jej mantry
Zielona Tara jest uosobieniem aktywności wszystkich Tar. Lobpyn Tseczu Rinpocze radził, żeby medytować na nią zawsze z formą Buddy Nieograniczonego Światła nad jej głową, ze względu na bliski związek Wyzwolicielki z rodziną lotosu, choć można też wyobrażać ją sobie w towarzystwie buddy Amogasiddhi. Tara wygląda jak szesnastoletnia dziewczyna o szmaragdowozielonej skórze. Jest łagodna i uśmiechnięta, jej czarne włosy spięte są na czubku głowy. Jest poza tym przystrojona trzynastoma klejnotami stanu radości (sambogakaja) w postaci pięciu jedwabnych szali i ośmiu klejnotów. Symbolizują one oświecone właściwości i aktywności. Jej prawa dłoń wyciągnięta jest nad prawym kolanem w geście szczodrości – Wyzwolicielka przynosi istotom pożytek na poziomie uwarunkowanym i absolutnym. Lewa dłoń Tary ułożona jest w geście Trzech Klejnotów: palec serdeczny i kciuk są złączone, a trzy pozostałe palce wyciągnięte. Lobpyn Tseczu Rinpocze wyjaśniał, że jest to znak ochrony, który umożliwia Tarze osłanianie wszystkich istot przed każdą postacią lęku i niebezpieczeństwa. W dłoni trzyma także szczególny rodzaj kwiatu lotosu, nazywany utpalą. Mówi się o nim, że zakwita on tylko wtedy, gdy ktoś osiąga oświecenie. Jest to nawiązanie do nauk, które mówią o tym, iż praktykowanie na Wyzwolicielkę w zupełności wystarcza, by osiągnąć najwyższe urzeczywistnienie. Mantra Zielonej Tary składa się z dziesięciu sylab: OM TARE TUTTARE TURE SO HA. Według Lamy Thubtena Jeszie, sylaba OM symbolizuje w tym przypadku przebudzone ciało, mowę i umysł, TARE TUTTARE oznacza esencję Czterech Podstawowych Prawd, przy czym TARE wskazuje na wyzwolenie z uwarunkowanego świata, a TUTTARE unicestwia osiem rodzajów lęku; TURE jest związane z uwolnieniem od fizycznych i psychicznych chorób, a SO HA kończy mantrę i podobnie jak HUNG w innych mantrach, odnosi się do urzeczywistnienia ścieżki. Sylaba nasienna Wyzwolicielki, TAM, jest zazwyczaj rozumiana jako wyraz ponadczasowej natury obecnej we wszystkich istotach. Im wyższa jest nauka Buddy, tym głębsze jest w niej znaczenie Tary. Na poziomie mahajany nazywamy ją Pradżniaparamitą, Matka Wszystkich Buddów. W najwyższych tantrach nazywamy ją Czerwoną Mądrością, Kurukulle i Ekadżati. Wyzwolicielkę określa się także jako wyraz najgłębszego zrozumienia Wielkiej Pieczęci i Wielkiej Doskonałości. Khenczien Palden Szierab Rinpocze tak na przykład wyjaśnia tajemne i ostateczne znaczenie Tary Tsugtor Namdzialmy, czyli Zwycięskiej Wyzwolicielki: na poziomie tajemnym jest ona czterema rodzajami błogości fazy spełniającej (tyb. dzogrim), zaś na ostatecznym poziomie stanem prawdy (dharmakaja), „tronem mahamudry” lub też samopowstałą rigpą w Atijodze.
Kto cię chwali, chwali wszystkich buddów. Matko, rodzicielko wszystkich buddów trzech czasów, twoje ciało jest ciałem wszystkich buddów i bodhisattwów. Wspaniała Wyzwolicielko, posiadasz cały ogrom właściwości. Chwalę cię – tę, która przejawia się w formie kobiety. Chwalę cię, Kurukulle. Chwalę cię, Pandaravasini. OM TARE TUTTARE TURE SO HA.
Pochwała Wyzwolicielki pod tytułem „Król hymnów, spełniający wszystkie życzenia”, której autorstwo przypisane jest Matrczecie.
Taro, masz piękne spojrzenie i bije od ciebie światło. Wyrażasz promienność światła gwiazdy. Jesteś przepełniona współczuciem dla wszystkich istot. Ty jesteś Wyzwolicielką. Spójrz na nas i zobacz wszystkie istoty jako twe własne dzieci. Twoje ciało jest szmaragdowo zielone. Promieniujesz światłem, jesteś niezwyciężona. Gdy tylko pomyślę twoje imię, pojawiasz się, by wyzwolić mnie od lęku. Matko, Wyzwolicielko i Strażniczko, usuwasz każdą przeszkodę.
Ze 108 pochwał Tary
Zakręceni w kółko Mongolia – Rosja – Mongolia
Mongolia Rosja, Mongolia zakręceni w kołko 15-24 sierpnia 2015
System kazał nam opuścić Mongolię – minęło 30 dni bezwizowego pobytu i musieliśmy choćby na jeden dzień wyjechać do Rosji.
Granica w Altanbułag pokazała wyraźnie, że Mongolia nie chce nas wypuścić. Weekend, wielu Mongołów w drodze na wakacje – nad Bajkał, do tego ich znany chaos, upał.
Pożegnanie Mongolii, jak i te dodatkowe czynniki spowodowały, że poszły nam emocje.
Na kłótnie było dużo czasu, bo w sumie granica zajęła nam 9 godzin czekania.
Zaraz za granicą, jak typowe dzieci miasta, w dużych hipermarketach zrobiliśmy zakupy owoców i warzyw (głównie z Chin), jakie było nasze zdziwienie, że nie mają smaku….. (niedojedzone jabłko poleciało w krzaki – i to po takim okresie niedoboru owoców!)
Nasze zakupy po ograniczonym asortymencie towarów w Mongolii osiągnęły niebotycznie wysoką dla nas kwotę 100 zł! (choć to miało miejsce przy 2 razy wyższych tutaj cenach owoców i warzyw niż w Polsce).
Zauważyliśmy, że nie tylko mniej jemy (w Mongolii rachunki były symboliczne – pomimo wysokich cen), ale i potrzebujemy mniej żywności wokół siebie. Mamy coraz większe zaufanie do wszechświata, że nawet na pustynia nakarmi nas pysznymi tamtejszymi nowalijkami, nie wspominając oczywiście już o czystym i mocnym świetle.
Ufam, że wszechświat mnie nakarmi
Zatankowaliśmy paliwo prawie 2 razy tańsze niż w Mongolii (po ostatnich spadkach rubla 2 zł za litr) i pojechaliśmy w kierunku Bajkału.
Już od początku Landrynka nie chciała jechać – rosyjskie paliwo – stwierdziliśmy i pojechaliśmy dalej. A przecież to był znak, aby nie jechać dalej – tylko poczekać i następnego dnia z powrotem przekroczyć granicę do Mongolii.
Bajkał był z umysłu.
W tym momencie czułam, że mamy jechać do Iwołnickiego Datzanu obok Ułan Ude.
Tak też zrobiliśmy odwiedzając lamę Chambo Lama Itigełow (o tym oddzielny post), a potem do Ułan Ude, gdzie spotkani na granicy Anglicy poinformowali nas, że unosząca się mgiełka to dym płonącej tajgi wokół Bajkału.
I znowu zlekceważyliśmy znak…., bo przecież jedziemy nad Bajkał! I jednak pojechaliśmy dalej 30 km za Ułan-Ude w kierunku jeziora, gdzie wszechświat pokazał dobitnie – nie jedzcie dalej!
Swąd spalenizny był tak duży, że nie dało się otworzyć okien.
– Jedziemy z powrotem do świętego lamy, może tam odpoczniemy – stwierdziliśmy i tak też zrobiliśmy .
Czy odpoczęliśmy ………….
Można rzec, że się poczyściliśmy… .
Posiedzieliśmy w otoczeniu klasztoru 3 dni (opis przy poście o Lamie), popatrzyliśmy na przestrzeń (dymy znad Bajkału zasłaniały przestrzeń gór również koło datzanu), stwierdziliśmy że jest mniej mgliście, internet też potwierdził, że ugasili część pożarów.
Kolejna próba „zdobycia” Bajkału, tym razem od strony Babuszkina ( czyli drogą na Irkuck).
Udało się! Tylko niestety na parę godzin (zdjęcia opis w specjalnym wpisie). Bajkał pokazał nam się jak mógł, jednak po 4 godzinach przyszła fala dymu, w której nie sposób było oddychać. Uciekliśmy jadąc drogą kilkanaście kilometrów na górkę – wyżej – bo dymek widziany w postaci mgiełki w światłach reflektorów ścielił się nad lustrem wody, a rano pojechaliśmy dalej wzdłuż Bajkału w kierunku Irkucka ……
I ………………..
Nie ujechaliśmy ani 50 km gdy wiatr przyniósł potężne dymy.
-Przecież to nie miejsce na odpoczynek, co my tu robimy – stwierdziliśmy.
I wreszcie zapadła decyzja – Mongolia ponownie….
Jakbyśmy pierwszego dnia nie mogli tego zrobić od razu.
System kazał nam wyjechać na jeden dzień co najmniej, a nie jechać nad Bajkał – to już była nasza nadinterpretacja.
Ostatnia noc w Rosji była niesamowitym przeżyciem.
Stanęliśmy na wzgórku nad rzeczką, ze 150 km od mongolskiej granicy, gdy nagle kawałek nad nami stanął samochód, wysiadł otyły Pan ze sztucerem i zaczął mierzyć gdzieś w przestrzeń.
– Na kogo on poluje – zagadnęłam Bartka.
– Suslika – odpowiedział .
Zaczęliśmy posyłać światło susliczkowi ….
Pierwszy strzał nie trafiony…
Jednak suslik tak, jak troszkę my z Bajkałem nie wziął lekcji do siebie i nie schował się do norki, tylko dalej stał – nie wiem czy z przerażenia czy z ciekawości.
I drugi strzał zakończył jego życie.
Widzieliśmy jak wił się w mękach i padł. Myśliwy poszedł po niego.
Kiedyś mój kuzyn myśliwy powiedział mi, że jestem za wrażliwa aby patrzeć na zabijanie.
I tak i nie.
Nie zgadzam się z nim, dlatego między innymi nie jem mięsa i idę w kierunku odżywiania światłem.
Okolice Bajkału, Buriacja mają w sobie teraz bardzo dużo napięcia, dotyczy to też ludzi.
I tak w nocy z 21/22 sierpnia tylko po 3 godzinach stania na przejściu, wjechaliśmy do Mongolii i podążyliśmy wzdłuż północnej granicy w kierunku najbardziej turystycznego miejsca Mongolii – jeziora Habsugul.
Jeszcze bardziej zaludnioną Mongolią, śmierdzącą gównami , gdzie wszystko tonęło w gównach, potężnym wypasem zwierząt , z większym zaludnieniem i głównie drewnianą, szarą, szopkowatą w swojej formie zabudową. Bogatszą, a biedniejszą. Bo przecież wybudowanie coraz większego domu pochłania coraz więcej energii, potem umeblowanie go i ….. brak, brak ….. bo chcę to, to, to
Uwalniam się od poczucia braku
Żyję w obfitości już teraz
Z miasteczkami o specyficznej energii. Mongolia Mongołów, a nie Mongolia przestrzeni. Taka kolejna odsłona, niezbyt korzystna dla tego kraju.
Jadąc dziękowaliśmy wszechświatowi, że posłał nas na początku drogą południową i pokazał magię nieskończonej ilości przyrody stepu, pokazał Gobi….
Po jednych z hipermarketów w jednym z z większych miast na naszej trasie w upalny dzień, przy koszu na śmieci, chowając się od upału był malutki piesek (może go ktoś podrzucił, a może to mieszka). Mongołowie przechodzili obojętnie, wiele razy zauważyliśmy, że zwierzęta hodowlane również traktują bardzo przedmiotowo – może i siebie….???
Na ile przedmiotowo traktujemy siebie, zwierzęta, przyrodę …..???
Najpierw zaniosłam mu miseczkę wody wypił jak szalony, potem drugą, z butelki po wodzie zrobiliśmy kolejną miseczkę na chrupki. Mongołowie patrzyli na nas co robimy, przyglądali się trochę z ciekawością, a trochę z uśmieszkiem.
My robiliśmy swoje.
Robię swoje nawet jeżeli inni to wyśmiewają
Zadowolonego małego zostawiliśmy z wiarą w ludzi, w to, że znajdzie dobry domek. Zostawiliśmy również miseczki, aby do czasu znalezienia domku ludzie mieli mu do czego nalać wody czy dać jeść.
I tak troszkę zmęczeni asfaltową drogą o specyficznej energii dotarliśmy nad jezioro Habsugul .
.jpg)
Zasady Vedic Art – wyjść poza ………
Zasady są tylko po to, aby zbadać naszą wolność
Wiele razy temat brania odpowiedniej kwoty pieniędzy za kursy Vedic Art pojawiał się w moim życiu i wzbudzał wiele emocji. Zarówno moich jak i wielu osób zainteresowaniach nauczaniem Vedic Art, jedni narzucali sztywne zasady – że trzeba brać kwotę taką samą jak w Szwecji – inni natomiast chcieli wolności.
Na kursie nauczycielskim (lub przed nim) nikt nie ustalił ile trzeba będzie brać za kurs i jak ma wyglądać. Kurs nauczycielski kosztował 2900 zł za 5 dni w ciasnych pomieszczeniach szkoły plastycznej, gdzie właśnie robiony był remont. Sala wynajęta od godziny 10-18 i trzeba było ją opuścić o 17,45. Kurs miał być z Kurtem Calmanem – twórcą metody, jednak w czasie kursu okazało się, że z Kurtem były tylko 2 dni. Resztę prowadziła Halina Łucka – osoba zaufana Kurta.
Czuć było energię maksymalnej oszczędności.
Jednak ten krótki kontakt z Kurtem spowodował, że odpuściło to co było złe, a on wprowadził magię spotkania, nie mówiąc nic o pieniądzach itp. Prosił tylko, aby nie ujawniać zasad, aby pozwolić ludziom doświadczać niewiadomego i podążania – tak jak w malowaniu – krok, za krokiem.
Potem Kurt był jeszcze w Polsce parę miesięcy później na 3 dniowym warsztacie, na którym jeden dzień poświęcił zasadzie osiemnastej czyli:
Nie ma żadnych zasad, są tylko po to by zbadać naszą wolność
Jednak praktycznie zaraz po tym warsztacie zachorował i zamiast kolejnych warsztatów z nim – pojawiły się już tylko wytyczne ustalone przez Halinę z synem Kurta . Nagle okazało się, że jest obowiązek brania określonej kwoty wynagrodzenia za warsztat, okresu trwania warsztatu 5 dni i przede wszystkim nie łączenia go z innymi technikami. To ostatnie było bardzo ciekawe, gdyż Halina na całym kursie nauczycielskim robiła osobom zainteresowanym reconectywne uzdrawianie.
Co wolno wojewodzie, to nie Tobie smrodzie
I tak będąc nauczycielem tej metody – przyjmuje się ją z dobrodziejstwem inwentarza, z tym ……. nazwijmy to pazerstwem.
Będąc potem w Szwecji odwiedziłam wyspę Oland, miejsce gdzie robione są kursy letnie. Napisałam parę razy w tej sprawie do syna Kurta, jednak nie znalazł czasu by odpisać.
Wiem, że nie jestem osobą która podda się sztywnym zasadom, które jej nie pasują – dlatego kursy robiłam w cenie w jakiej czułam.
Wiele razy chciałam zrezygnować z prowadzenia Vedic – jednak zawsze wtedy pojawiały się osoby prosząc o warsztat. Bo jest to fantastyczna technika, blokowana tylko pazerstwem innych.
Teraz jednak parę razy śniło mi się, że mam ujawnić zasady Vedic Art.
Energia Mongolii spowodowała, że poczułam jak bardzo ciążą mi ustalone „bez zasad” – zasady innych. Jak nie lubię się podporządkowywać czemuś co nie jest wolne, co nie ma wolności w sobie.
Bo przecież to tylko mówienie o wolności, a przymus jednej ceny to lęk „wielkich” przed tym, że uczniowie pójdą do „tańszych”, bo cóż innego.
Im kto ma więcej lęku tym bardziej ustala ciasne zasady.
O cenie pisałam przy okazji http://brygidaibartek.pl/spokoj-pokazujacy-wszystko-co-nim-nie-jest-altaj/
Postanowiłam zgodnie z moimi wielokrotnymi snami ujawnić zasady, może Kurt patrząc teraz z innego wymiaru widzi to inaczej……..
A może czas dać innym to co do nas nie należy, a tylko oceniając, że inni to źle zrozumieją – nie daje się im dostępu. Myślę że na moim nie wypozycjonowanym blogu kto ma je znaleźć to znajdzie, a kto ma pójść na warsztat to pójdzie.
Zasady są proste i logiczne, do nich Kurt dopracował cudowne sentencje, i samo ujawnienie zasad nic nie spowoduje, bo dopiero dobry przewodnik otwierając przestrzeń może pomóc osobie zobaczyć w nich siebie.
I to czy je ktoś zna czy nie nie ma żadnego znaczenia, no chyba że tylko finansowy.
Ja osobiście nie pisałam tego wcześniej, bo może bałam się, że władni „tej metody” pozbawią mnie możliwości prowadzenia warsztatów, a tak jak pisałam technika jest super , wiele dała i mnie i innym. Jednak za dużo w niej rzeczy, które są sprzeczne ze mną.
Pozwalam sobie zrezygnować z nauczania Vedic Art.
Wiem, że wszechświat zamykając jedne drzwi otwiera nowe i w pustce, czy jak mówił Kurt – „w przestrzeni pomiędzy” pojawi się coś nowego, zgodnego ze mną, w coś w co będę mogła wejść na 100%.
Pozwalam sobie prowadzić warsztaty tego z czym jestem w 100% zintegrowana.
Prowadzę swoje własne warsztaty idąc za energią bez konkretnych planów
Zasady Vedic Art:
linia, forma, kolor, struktura, rytm, pozycja, format, proporcje, skala, równowaga, symetria, światło, przestrzeń, ruch, completeness, appropriate, jedność
Dziękuję Kurtowi za możliwość poznania metody, za wzrastanie dzięki niej w siłę, dziękuję moim przewodnikom na tej drodze, którzy byli bardziej przewodnikami materii niż ducha, pokazując mi moje emocje w tym temacie, hipokryzję tego co nauczali z tym jakie zasady ustanawiali dla innych.
Dziękuję za to wszystko co podziało się przy okazji Vedic Art, za tę energię, przestrzenie.
Czas pójść dalej swoją drogą…
Wyjść poza zasady i iść drogą jeszcze większej wolności.
Uwaga
W poście nie jasno napisałam, że zasady organizacji i brania pieniędzy za kursy Vedic Art zostały ustalone 8 miesięcy po kursie nauczycielskim.
Gdyby zostały przedstawione jasno przed kursem nauczycielskim i miała wybór czy w nim uczestniczyć czy nie, nic bym do tego nie miała. Twórca technika czy osoba przez niego upoważniona ma całkowite prawo nawet wprowadzać sztywne zasady do wolnej metody i mi nic do tego.
Długie pożegnanie z Gobi
Pożegnanie z Gobi 9-10 sierpnia 2015
Tym razem było odwrotnie, przecinają każdy kolejny masyw żegnaliśmy się z Gobi, a ona jeszcze się nie kończyła. Co prawda może przechodziła w półpustynię, ale dalej była piękna i majestatyczna. Iskrząca się swoimi czarnymi kamyczkami.
Ponoć przez intensywny wypas w miejsce stepu pojawia się tu pustynia. Choć czy lepiej dla tych stad zrobić stajnie, obory – dawać chemiczne pasze i udawać, że jest …… A przecież 90% upraw soi idzie na pasze dla zwierząt (kukurydzy chyba też).
Nie wspominając już o tym, że przemysłowo hodowane zwierzęta stają w maleńskich klatkach i tylko się je podpędza hormonami, aby szybciej rosły (80% światowej produkcji antybiotyków zużywa hodowla zwierząt).
O jakości przetwórstwa mięsa nie wspominając……
Co lepsze nie wiem, każdy ma wybór aby wybrać ….. i chociaż iść w tą stronę.
Tutaj filmik dla ludzi o mocnych nerwach
Właśnie dzięki moim ulubionym kaszmirkom, nie mogliśmy rozstać się z Gobi.
Ciesząc się spotkaniem za kolejną doliną, czasami marzyliśmy o rozstaniu z uwagi na temperaturę, podsycaną czarnym kolorem skał.
Chyba za bardzo chcieliśmy się rozstać, bo 30 km przed Bogd, zaraz przed potężnym masywem skalnym (który dawał nadzieję na niższą temperaturę – idziś przejechaliśmy ponad 300 km w temperaturze ponad 40 stopni na czarnej pustyni, czasem 42,6) usłyszeliśmy potężny huk i syczenie – zatrzymaliśmy auto i szybko wyszliśmy na zewnątrz.
Co się dzieje ???
Z tylniej opony po mojej stronie bardzo szybko uchodziło powietrze.
Zeszło jakieś napięcie z nas , które landrynka wzięła na siebie.
Temperatury jednak zrobiły swoje. Nie mamy klimatyzacji (może i dobrze) jednak dla ciała na początku jest to na pewno duże przeciążenie, i do tego również tak silne oczyszczanie w postaci przepuszczania dużych ilości światła przez siebie.
Tak jak już pisałam – dość dobrze znosilismy upały w stosunku do sytuacji sprzed dwóch lat z Maroka.
http://brygidaibartek.pl/przez-pustynie-bez-gps-a/
Fakt nie jedliśmy prawie wcale, tylko piliśmy dużo rożnych płynów. Gdy już nie mogliśmy moczyliśmy głowę i ciało wodą. Jednak zauważyliśmy, że lepiej robić to w ostateczności, bo inaczej organizm nie aklimatyzuje się, tylko non stop szuka komfortu i chce więcej i częściej się schładzać.
Bartek zmienił koło, okazało się że kamień, który jakimś cudem pojawił się na tej czystej drodze jako rodzynek, rozerwał oponę, tak mocno, że nie wiadomo czy się uda się ją naprawić (choć mamy tutaj na pewno jednych z najlepszych fachowców w tym zakresie).
Niesamowite jest to, że przejechaliśmy 800 km po pustyni, która w dużej mierze jest kamienista, a tutaj na prostej dobrej szutrówce jakiś pogubiony kamień.
Wszechświat czuwa. A nic nie jest tak oczywiste jakbyśmy chcieli aby było.
I czuwał dalej, bo gdy Bartek dokręcał ostatnią śrubę, pojawiło się 5 terenówek z Krasnojarska (też wracali z pustyni), od razu dali nam porządne łaty do klejenia na zimno, kubek ze swoim logo (pękła nam dzień wcześniej szklanka i mówiliśmy, że po powrocie do cywilizacji trzeba coś kupić, Bartek chciał coś większego).
Aniołowie zeszli na ziemię, aby pokazać nam, że wszechświat nad nami czuwa.
Mam pełne zaufanie do wszechświata i daję się z odwagą prowadzić.
A tak przez parę dni na pustyni własnymi samochodami spotkaliśmy tylko radosnego koreańczyka (u mechanika w miasteczku), i niemieckiego Kanadyjczyka jadącego do Meksyku, a tu cała ekipa pomocowa. Nie tylko są, ale od razu oferują pomoc.
Takie cuda dzisiejszego bardzo długiego dnia.
Dziękujemy za cudowne prowadzenie, wsparcie i pomoc. Jeszcze raz podziękowaliśmy Gobi za czas spędzony na nim, za cudowne prowadzenie, aniołów, widoki, kolory magię, za ten inny wymiar rzeczywistości tutaj na ziemi.
Dziękujemy za cudowne spotkania ze zwierzętami – kaszmirkami, wielbłądami, jaszczurkami, mysioskokami (nazewnictwo Bartka – zwierz podobny do myszy skaczący jak kangur) i pluszakiem (to moje nazwanie, zobaczyłam go gdy poszłam w pustynię do „toalety” poczułam, że ktoś mi się przygląda, a potem widziałam cudowne uszka. Niestety gdy się ruszyłam biorąc aparat do ręki uciekło do norki.
https://thegobidesertproject.wordpress.com/animals-and-plants/ zdjęcie ze strony
A mysioskoczek w patrzył nam w okno samochodu
https://www.pinterest.com/pin/557601997585642745/ zdjęcie ze strony
Z radością wjechaliśmy w masyw oddzielający nas od Bogd, powiało chłodem, droga poprowadzona pięknym kanionem zapraszała na nocleg i przy miejscowym duszku (obo) ulokowaliśmy się na nocny spoczynek, z radością ciesząc się rześkim powietrzem.
Pasterz przyszedł nas poogladać , a może przywitać.
I tak scaleni z tym miejscem zasnęliśmy szybko dając wypoczynek ciału i umysłowi.
Aby rano obudzić się wypoczętym i z radością wypić kawę z nowymi znajomymi Rosjanami obozującymi jakieś 3 km niżej.
Kawa siekiera, albo rozmowy o lękach i objawach spowodowały, że po rannej wizycie ciało moje zaczęło się telepać.
Jeszcze nie jestem tak silna, aby tak pootwierana po wizycie w wysokoenergetycznych przestrzeniach przyrody – wejść w miejsce po alkoholowej imprezie. Jeszcze wszystkich tych energii nie mam przepracowanych i nie przepuszczam ich łatwo przez siebie. Dobrze, że nie pomyśleliśmy o wspólnym noclegu.
Ludzie przecież bardzo sympatyczni, pomocni, życzliwi.
A w miasteczku okazało się, że rozcięta opona sama w sobie nie nadaje się do remontu, Pan poradził aby włożyć dędkę do opony.
I znowu kolejne cuda nie tylko znalazł się anioł (czekał w kolejce do wulkanizatora), który pojechał z Bartkiem do sklepu, to jeszcze nie wiedzieć jakim cudem zaplątała się w stosie dętek w naszym rozmiarze 16 – jedna sztuka, mimo że wszyscy tu mają 15-tki.
I dzięki temu mamy troszkę sfatygowaną oponę zapasową, ale mamy….
Cali szczęśliwi dziękując wszechświatowi za wszystkie dary ostatnich dni ruszyliśmy w kierunku Arvayeer – znanego z pierwszej spotkanej przez nas restauracji wegańskiej w Mongolii.
Gdzie jakimś cudem zdąrzyliśmy parę chwil przed zamknięciem.
Nie było takiej fascynacji jak za pierwszym razem, może dlatego, że zobaczyliśmy kolejny raz , że jedzenie jest dodatkiem do życia i można bez niego się obejść i czuć świetnie.
Jednak pomysł aby zamiast sera na górę kotleta sojowego dać ziemniaki puree i polać sosem pomidorowym – uważam za genialny.

Prowadzeni przez boską nawigację – kolejna odsłona Gobi
Zaufać prowadzeniu – kolejna odsłona Gobi 9 sierpnia 2015
Gdzie jedziemy?– padło rano pytanie, na które oboje nie znaliśmy odpowiedzi.
Bartek kilka godzin oglądał mapy i niewiele wymyślił. Najprostsza droga cofnąć się 80 km w kierunku miasteczka Sevrey.
Tylko czy tego chcieliśmy czy to czuliśmy?
Pierwsza próba dojazdu do krótszej drogi na Sevrey zakończyła się przepaścią i pasterzem który nie był w stanie powiedzieć jak jechać dalej (mimo że sam miał auto dostawcze – wskazał ścieżkę za swoją jurtą, na której 30 metrów dalej był już pierwszy uskok terenu – czasami są dziwni ci mongolscy pasterze!).
– Więc może pojedziemy w dół tej drogi na której spaliśmy, ta kobieta mówiła, że to do Bogd – zaproponowałam.
– 10 km i najwyżej się wrócimy – kontynuowałam.
Pojechaliśmy, pojawiło się biegnące stado gazel – poczuliśmy ze jesteśmy na naszej drodze – to znak że jedziemy w dobrą stronę. Ich lekkość i radość dodawała nam siły.
Radość i lekkość dodaje siły
Droga okazała się bardzo komfortowa i zamiast 10 km ujechaliśmy ok. 30, zniknęły jurty, a droga do tej pory mocno wyjeżdżona (najprawdopodobniej za stadami) stała się mało uczęszczana, widać było, że od ostatnich deszczy nikt nią nie jechał.
– Co robimy? – pojawiały się pytania.
a zaraz za nimi przychodziły odpowiedzi :
– Jedziemy dalej!
Bartek patrzył na mnie jak na nawiedzoną!
– Kiedyś na zielonym stepie musiałaś mieć jurtę w zasięgu wzroku, a teraz zapuszczasz się w taki odludny interior i to na jeden samochód!
Czasem oporował – szły mu lęki (bo gdyby coś się stało to by usłyszał – „no zrób coś – nie bądź taka rozlazłą pierdołą” – zrobić coś można owszem – ale będąc 100 km kamienistą dróżką w głębi odludnej pustyni może to być nieco trudne – bo łączności brak – przyp. Bartka )
Jednak czułam, że tak, a tak mamy jechać…. i mimo różnych zawirowań prowadziłam przy użyciu boskiej nawigacji, dla której byłam tylko narzędziem.
Boska nawigacja prowadzi mnie przez życie
A pustynia pokazywała nam kolejne swoje piękne oblicza, ile stracilibyśmy gdybyśmy tutaj nie przyjechali, chyba nie zobaczylibyśmy prawdziwej Gobi.
A ona raz była żółta – piaszczysta, innym razem złota od gliny, innym razem kamienista – czarna, do tego nieśmiała zieleń, białe chmurki na niebie, niebieskie niebo, a czasami gdzieś pojedyncze kolorowe kwiaty.
Kolory, kontrasty pokazywały piękno formy, kształtu. Tutaj, gdy wokół jest wszystkiego niewiele piękność może się bardziej rozwinąć, zaprezentować, wyostrzyć, ma miejsce na to.
Tutaj wszystko się wyostrza nie tylko forma, ale uczucia emocje, pokazując nam nas samych.
Niebo łączyło się ziemią, człowiek z Bogiem, nigdzie nie było rozdzielenia, tylko wtedy gdy pojawiały się myśli – pojawiało się rozdzielenie.
Tam gdzie tylko istnienie – tam jedność, miłość, zaufanie…
I tak prowadzeni przez boską nawigacje dojechaliśmy do kopalni złota. Kopalnia, może to za dużo powiedziane, jednak teren mocno rozkopany, a przy niej samochód z namiotem. Co za ulga – cywilizacja…….
Trochę smutno patrzeć jak rozrywamy ziemię młotem pneumatycznym szukając jej skarbów, które uznaliśmy za wartościowe. A może to tylko takie małe trzęsienia ziemi, bo ziemia w tym miejscu ma sporo własnych konfliktów, któż to wie…….
W każdym razie po harmonii ostatnich kilkudziesięciu kilometrów, ten malutki teren 200×200 metrów wydawał się pobojowiskiem.
Pokarmiliśmy duchy i popadliśmy w refleksje nad światem…..
Po co to, na co? Co jeszcze człowiek zrobi, aby w swoim poziomie materii odznaczać się od innych.
Czego jeszcze potrzebuje, aby się nasycić, być lepszy od innych???
Choć z drugiej strony patrząc na prawo przyciągania (jako naturalne prawo wszechświata), ziemia może w tym konkretnym miejscu chce być podrapana, bo właśnie to złoto, że złoża ją uwierają.
Na początku spięta naszą wizytą rodzinka kopaczy okazała się bardzo sympatyczna, nie tylko wytłumaczyli drogę, ale również podarowali maleńki kawałek wapienia z opiłkami złota, a jak się potem okazało z twarzą ducha złota.
Złoto, złoto od wieków uznawane za symbol bogactwa. Moja mama, też bardzo go lubiła i zbierała. Wychowałam się w kulcie złotej biżuterii. I gdy umarła okazało się, że większość zniknęła.
Ktoś zabrał, ukradł, ona sprzedała, schowała …….?
W każdym razie znikło, trochę mi było przykro…….. szukałam na różne sposoby.
Jednak potem stwierdziłam, że widocznie nie było dla mnie.
Złoto to lekarstwo i może jego energii mi nie potrzeba, a może jeszcze nie jestem gotowa przyjąć całego złotego światła.
Zauważyliśmy na pustyni, ze bardzo mrużymy oczy, napinamy twarz, że ilość słońca, światła nas przytłacza, nie chcemy tej ilości przepuszczać przez siebie.
Powoli zaczęłam rozluźniać twarz i coraz większe ilości światła przepuszczać przez siebie swoją twarz, moje oczy, zaczęło się rozluźnienie.
Napełniam moje ciało złotym światłem, pozwalam mu być naczyniem dla boskiej energii
Pustynia i jej lekcje.
Z kopalni złota pojechaliśmy dalej uczęszczaną drogą (z tej strony widać było, że często jeździli do kopalni) zgodnie z wytycznymi ludzi z kopalni złota, na rozwidleniu mieliśmy podążyć w prawo i tak też zrobiliśmy.
Jednak oboje czuliśmy, że powinniśmy w lewo.
Ja straciłam prowadzenie, boska nawigacja straciła zasięg. Bartek z umysłu zaczął mi tłumaczyć, że dobrze jedziemy – bo objeżdżamy przeszkody terenowe, jak góry i diuny. Ja jednak czułam, że coś jest nie tak.
Ileż razy dałam siłę temu co racjonalne, zapominając o własnej drodze.
Uwalniam się od przymusu racjonalnego tłumaczenia sytuacji
Uwalniam się od przekonania, że umysł daje siłę i oparcie
Pozwalam się prowadzić
Oboje troszkę pogubieni (umysł nie daje oparcia) jechaliśmy dalej, jednak naturalność przyrody wynagradzała wszystko.
Piąty wymiar, a może już siódmy rzeczywistości. Miejsca gdzie człowiek zagląda z rzadka, nie ma stad zwierząt, nie ma ekspansji. Przyroda z radością przyglądająca się człowiekowi, który również z ciekawością zagląda w duszę pustyni.
Poznawaliśmy siebie nawzajem, czasem szczególnie na czarnej pustyni robiło się nieprzyjemnie gorąco, temperatura dochodziła do 42,6 stopnia w cieniu (w słońcu ponad 50), jednak gdy jest się na swojej drodze nawet taki upał jest do wytrzymania (bez wytchnienia, przez wiele godzin dnia).
Jechaliśmy, jechaliśmy wtopieni w pustynną przestrzeń, odpoczywając od czasu do czasu w cieniu samochodu.
Ojjj….. zostalibyśmy na dłużej, mamy jednak wrażenie, że ciało może nie wytrzymać dłużej takich upałów. Fakt w nocy temperatura spada nawet do 15 stopni, ale od godziny 15-18 można się usmażyć.
Nagle nawigacja Tom-Tom odzyskała sprawność – zobaczyła drogę, Soviet Military Maps również zaczął coś wiedzieć co miało potwierdzenie w rzeczywistości- okazało się, że jedyna możliwa droga to taka biegnąca prosto od diun na północ w kierunku Bogd.
I tym sposobem objechaliśmy wielkim 300-tu kilometrowym kołem park narodowy z diunami, będąc w gościach na pustyni Gobi, która ugościła nas po królewsku pokazując nam swoje piękno najładniej jak tylko potrafiła.
Kierunek drogi potwierdziła także kobieta z zepsutej ciężarówki, obok której się zatrzymaliśmy. Jej mąż próbował coś naprawić pod silnikiem. Mimo braku języka, pokazała nam że chyba poradzą sobie z naprawą , równocześnie jednak niezwykle szczerze ucieszyła się gdy daliśmy jej 5 litrów wody pitnej…
….A może ci z kopalni byli wysłannikami, którzy przekazali nam informację: „ na rozwidleniu jedzcie w prawo, jesteście potrzebni – by jak dobre anioły zawieźć potrzebującym wodę…” Może nie zeszliśmy ze swojej drogi…., tylko coś było do załatwienia.
– Co robimy? – padło pytanie na rozwidleniu w stronę Bogd, oraz w stronę głównej turystycznej magistrali…..(czytaj: lodówki….ludzie….woda….bezpieczeństwo…..)
– Pojedziemy parę kilometrów w stronę Bogd i przyjrzyjmy się drodze – stwierdziliśmy starym zwyczajem…
Na pierwszych kilometrach droga okazała się dobrze wyjeżdżonym traktem, i znów jak rano gdy boska nawigacja łapie zasięg – pojawiło się stado gazel!
– Jesteśmy NA SWOJEJ DRODZE (przez życie) – stwierdziliśmy z uśmiechem pewnie podążając kolejną 120 kilometrową kamienisto-piaszczystą drogą przez pustynię…
Dziękujemy temu magicznemu czasowi na Gobi w jej w takiej najczystszej formie, temu poza czasem i przestrzenią, a może już w innym wymiarze……
.jpg)

D5 Creation