PROGRAMY UMYSŁU
now browsing by category
Noravank – docenić piękno wewnątrz siebie i na zewnątrz
Noravank docenić wewnętrzne piękno na zewnątrz 3-4 październik 2014
Noravank znajduje się koło Areni, miejscowości gdzie prawie miesiąc temu byliśmy na festiwalu wina. Jednak wtedy jedna z głównych atrakcji Armenii nas nie zaprosiła do siebie.
Dlaczego?
Bo chciała nam się ładnie pokazać w ciszy i spokoju.
A w weekendy jak powiedział nam mężczyzna sprzedający świeczki trudno się poruszać bo jest taki tłok. Zresztą sami widzieliśmy te dzisiątki autokarów zmierzających tutaj.
A samo miejsce monastyru malutkie więc zadeptane.
Teraz przy zachodzącym słońcu wjechaliśmy w dolinę prowadzącą do Noravanku, wszystko igrało z nami kolorami, bielą ośnieżonych szczytów w oddali i czerwieni skał.
Noravank jak zresztą większość monastyrów tutejszych położony jest w przepięknym przyrodniczo miejscu. Oparty o skały, można rzecz na końcu doliny, wtulony w przyrodę.
Jest to monastyr z ok XII wieku dlatego jego czubki większości jego kopuł już nie są otwarte na wpływ energii kosmicznej boskiej, a zamknięte na szczycie krzyżami, jak zamki i fortece.
Energia zimna, nie przyjemna wręcz można rzecz odpychająca.
Idźcie dajcie odpocząć dało się słyszeć wewnątrz.
Przyszedł Pan sprzedający świeczki i robiąc zdjęcie naszym aparatem pokazał podobiznę Jezusa w naciekach na ścianie.
To takie wprowadzenie.
No dobra oglądajcie – usłyszeliśmy od przestrzeni .
Mimo że przyjeżdżają tutaj setki turystów każdego dnia monastyr jest „nie żywy” (nie ma mnichów) zamknięty na przepływ energii. Większość postrzega go tylko jako budynek, zapominając o jego duszy. A przecież ten budynek został stworzony aby pokazać duszę tego miejsca, a nie odwrotnie, jak się stało teraz. Został budynek, a o duszy zapomniano.
Kupiliśmy świece i jak zwykle zaczęliśmy zapalić te zgaszone, prosząc również w imieniu innych o spełnienie ich życzeń.
Było zimno zarówno fizycznie jak i psychicznie. W monastyrze wyciągam telefon i włączyłam Hildegardę, miałam wrażenie, że podskoczył z radości. Od razu zrobiło się ciepło i przyjemnie, a wszystkie duchy miejsca nie tylko zatańczyły z radości, ale również przyszły na spotkanie.
Bawcie się z rami, radujcie – usłyszeliśmy .
Nie tylko mogliśmy tutaj być, ale staliśmy się mile widzianymi gośćmi, a może już jednością?
I tak byliśmy dalej goszczeni.
W hali restauracyjnej nastawionej na autokarowego klienta zapytaliśmy o lobio – zupę z fasoli, stwierdzili, że mają – jest bez mięsa i bulionu.
Ucieszyliśmy się, bo chcieliśmy się zagrzać, a nie chciało nam się nic gotować.
Przyniesiono nam nie zupę z fasoli, a z aveluka (moja ulubiona), ile radości.
Do tego zapłaciliśmy za to bardzo symboliczną cenę jak na takie miejsce 8 zł, za dwie duże zupy z lawaszem.
Poczulismy ze zostaliśmy ugoszczeni również przez duchy tego miejsca.
Do tego Panie proponowały nocleg w pokoikach nad muzeum w niskiej cenie 80 zł za 2 osoby ze śniadaniem, bo w sezonie 160 zł.
Nie czuliśmy tego i pojechaliśmy na dno dolinki, nad strumyczek spać.
Gdy jechaliśmy drogę przebiegł nam białawy lis,
przypominając nam o nas samych, będący symbolem wniesienia w nas samych światła rozpoznania.
Jestem tym kim jestem. Powraca do mnie cała siła. Światło rodzi się we mnie i przyciąga do mojego życia wszystko czego potrzebuję, by być szczęśliwym TERAZ.
Piękna i jakże adekwatna afirmacja z książeczki Zwierzęta mocy (J.Ruland, M. Karacay)
Dziękujemy za to piękne spotkanie.
Strumyk dawał dźwięki naśladujące chyba wszystkie nam znane i nieznane, udając rozmowy, odgłosy zwierząt, dźwięki aut, księżyc będąc prawie w pełni oświetlał to miejsce, miało się wrażenie, że świecą latarnie (nawet sprawdziliśmy czy mamy wyłączone postojowe światła ) Dookoła piętrzyły się skały, widoczne w szczegółach ich pęknięć i formacji.
A ranek powitał nas słonecznym mrozem ok. minus 5 stopni.
Pojechaliśmy po monastyr (spaliśmy ok 1 km od niego) by wczesnym rankiem, w całkowitej pustce zwiedzających, nacieszyć się sobą.
Cisza poranka i nieśmiała prośba duchów o muzykę.
Siadłam na krzesełko włączyłam telefon i ………………………….
to co martwe ożyło, to co uśpione nabrało życia, to co za kamieniowane zrzuciło sidła
Ukryta gdzieś dusza wyszła na spotkanie. Ciesząc się, że piękna otoczka, nie zakrywa tego co w środku.
Że są ludzie, którzy przyszli tutaj dla duszy, doceniając piękno tego co na zewnątrz.
Dziękujemy za to magiczne spotkanie sam na sam świątynnym pogłosie muzyki chóralnej.
Spotkanie, które pokazało mi, że często lekceważę to co na zewnątrz, gdyż boję się, że większość skupi się tylko na tym, nie doceniając tego co w środku.
Wręcz może specjalnie nie dbam o to co na zewnątrz.
Uwalniam się od lęków, że gdy będę dbała o zewnętrzną otoczkę siebie, inni tylko ją dostrzegą.
Pozwalam innym postrzegać mnie jak chcą, a ja emanuję pięknem wewnętrznym na zewnątrz i pozwalam sobie go wyrażać sobą i wokół mnie,
A o Novaranku informacje ze strony :
http://www.krajoznawcy.info.pl/klasztor-wsrod-pomaranczowych-skal-32061
Na skalnej, nieco pochyłej półce w końcowej części wąwozu rzeczki Gniszik (Gniszkadżur), dopływu rzeki Arpa, trzy kilometry na wschód od wsi Amagu w regionie Vajk Armenii, znajduje się niewielki, ale jeden z najważniejszych kompleksów klasztornych tego kraju.
Odegrał on znaczną rolę w jego dziejach, kulturze oraz religii i duchowości. A i współcześnie jest niezwykłym przykładem odbudowy i rewaloryzacji zabytku zniszczonego częściowo przez trzęsienie ziemi w roku 1840, na koszt mieszkającego w Toronto w Kanadzie, ormiańskiego z pochodzenia lekarza Tigrana Adżetjana i jego żony Diany. To im zabytkowy monastyr zawdzięcza obecny wygląd. A jego ponowne poświęcenie, po trwających 11 lat pracach, w dniu 18 kwietnia 1999 roku stało się wielkim świętem. Z udziałem Katolikosa Wszystkich Ormian Garegina I (Karekina I), jego następcy, katolikosa Garegina II (Karekina II), wówczas arcybiskupa Narsesjana, biskupów: Mesropa Adżemjana i Avraama Mkrtchjana, obojga sponsorów rewaloryzacji oraz około 10 tys. wiernych, którzy z trudem – co widziałem na zdjęciach – zmieścili się na terenie klasztoru wewnątrz jego historycznych murów.
Droga do klasztoru
Monastyr Noravank stoi we wspaniałej scenerii. Otoczony jest dzikimi, urwistymi skałami, w większości koloru czerwonego lub różowego, ale we fragmentach niezwykłego w przypadku formacji skalnych: jaskrawo pomarańczowego. Atrakcję stanowi już sama droga do tego klasztoru kilkukilometrową, odchodzącą od większej, szosą wijącą się dnem kanionu. Warto przejść ją pieszo, a przynajmniej najciekawszy, najgłębszy fragment, i obserwować skały, pokrywającą je roślinność, a także liczne groty i jaskinie na różnych poziomach. W jednej z nich urządzona jest stylowa kawiarenka, w której można chwilę odpocząć i coś przekąsić oraz wypić. Na otoczonym murami klasztornym terenie znajduje się 12 budowli i obiektów umieszczonych na planie oraz zalecanych jako warte zobaczenia. O informację zadbano tu znakomicie. Przed każdym zabytkiem i innym obiektem stoi tablica w kilku językach – korzystałem z niektórych wyczytanych na nich faktów i danych.
Ruiny kościoła Jana Chrzciciela
Najstarszym zabytkiem są, odsłonięte dopiero w trakcie wspomnianej rewaloryzacji w końcu minionego wieku, i zachowane do wysokości około 1 – 1,5 metra, kamienne fundamenty i fragmenty ścian kościoła Surb Karapeta, jak Ormianie nazywają św. Jana Chrzciciela. Został on zbudowany w IX wieku i był niezwykle mały. Z trudem mieściło się w nim zaledwie kilka osób. Przypuszcza się, że przede wszystkim, a może nawet wyłącznie, kapłanów.
Dookoła tej świątyni leży lub stoi sporo dawnych kamiennych płyt grobowych. Na jednej z nich, o czym czytam na tablicy informacyjnej, znajduje się płaskorzeźba śpiącego lwa oraz napis w języku ormiańskim: „Tu spoczywa Sarkis, podobny do lwa – zwycięzcy w boju, syn Fałka. Niech moje modlitwy zachowają wieczną pamięć o nim”. Naprzeciwko tego najstarszego kościoła zachowało się też kilka, wspaniałej roboty, ażurowych chaczkarów – kamiennych stelli wotywnych z wizerunkami krzyży i elementów dekoracyjnych. Jeżeli chodzi o informację o tym zabytku, to podczas jego rewaloryzacji zbudowano, trochę w głębi terenu klasztoru po prawej stronie od wejścia, kamienny pawilon niewielkiego muzeum, punktu informacyjnego oraz sklepu z pamiątkami. Można w nim otrzymać folder – informator o klasztorze i jego zabytkach w języku angielskim, niemieckim lub rosyjskim.
Symbol narodowej jedności
Do ruin najstarszej tutejszej świątyni przylegają zabytki z XIII w. Wzniesiony w latach 1216 – 1221 roku kościół Surb Stefanos – św. Stefana Pierwszego Męczennika. Jednym z fundatorów tej świątyni był biskup Saris I, a z okazji uroczystego jej poświęcenia przed blisko 9 wiekami klasztor otrzymał mnóstwo cennych darów ze złota i srebra. Biskup odbył pielgrzymkę do Jerozolimy, gdzie otrzymał relikwiarz z palcem wskazującym św. Stefana. Dar odesłał do Noravanku, sam jednak poniósł w Ziemi Świętej męczeńską śmierć w roku 1240. Dodam, że w XIII w. region Sjunikski Wielkiej Armenii, w którym znajdował się Noravank, wyzwolił się spod jarzma Seldżuków. Ale już wcześniej, pod rządami Stefanosa (1170-1216) w klasztorze ustanowiono biskupstwo. Nastąpiła rozbudowa monastyru, powstała duża biblioteka, a także pracownia malowania miniatur. To tutaj ozdobiono jedną z pereł ormiańskiego kronikarstwa , „Historię okręgu Sisakan” z 1298 r. Później zaś prowadzono prace, które w 1447 roku zakończyły się ponownym przeniesieniem patriarchatu Kościoła Wszechormiańskiego do jego kolebki w Eczmiadzyniu koło Erywania. Zaś klasztor Noravank przez wieki był symbolem narodowej jedności Ormian i ich dążeń do wolności. A także umacniania i kontynuowania wiary apostolskiej oraz jedną z kolebek narodowej kultury, architektury i odrodzenia.
Tradycja i nowatorskie pomysły
Wróćmy jednak do kościoła św. Stefana. Zbudowano go na planie krzyża, ma on dużą, wydłużoną dwupoziomową zakrystię. A jego zakończona szpiczasto kopuła oparta jest na czterech arkach. We wnętrzu uwagę przyciągają płyty nagrobne króla Smbata z wyrzeźbioną jego postacią oraz – z płaskorzeźbą lwa – Elikuma. Zaledwie kilka lat po wybudowaniu kościoła św. Stefana, w 1230 r. dobudowano do niego obszerny narteks. Wzniesiony w taki sposób, że jego dach nie opiera się na kolumnach, lecz na ścianach. Wspaniałe są kamienne płaskorzeźby zdobiące tę budowlę. Nie tylko zharmonizowane z nią, ale stanowiące, jak twierdzą znawcy, oryginalne połączenie tradycyjnej ormiańskiej rzeźby średniowiecznej, Renesansu oraz nowatorskich pomysłów.
Najstarsza nekropolia
Kolejnym zabytkiem w tym ich zespole jest niewielka świątynia – nekropolia p.w. Surb Grigiora Łusaworicza – św. Grzegorza Oświeciciela wzniesiona w 1275 roku w najwyższym punkcie klasztornego terenu na polecenie Tarsaicza – młodszego brata króla Smbata, przez architekta Saranesa. Do niej przeniesiono szczątki władcy, a później chowano wysoko postawione osoby z roku Orbelianich. Między tymi trzema budowlami oraz ruinami najstarszego kościoła i bramą wejściową na teren monastyru stoi piękna, o bogato zdobionej kamiennymi rzeźbami fasadzie, świątynia Surb Astvatsatsin – p.w. Matki Bożej. Nazywana jednak potocznie Burtelaszen. Wzniesiona została bowiem w 1339 r. na planie krzyża, z kopułą opartą na 12 kolumnach, na polecenie ks. Burteła, wnuka Tarsaicza. Uważana jest za jedną z najcenniejszych pereł architektury wśród ormiańskich kościołów – nekropolii. Była jednym z ostatnich dzieł sławnego średniowiecznego architekta Momika. Wspomniałem o kamiennych zdobieniach. Jednym z nich jest herb rodu Orbelianich: orzeł trzymający w szponach jelenia.
Niezwykłe płaskorzeźby
Na mnie największe wrażenie zrobiły cztery płaskorzeźby – tympanony umieszczone nad drzwiami lub oknami świątyń, ewentualnie między nimi.Na górnym poziomie Narteksu jest to niezwykła postać Boga Ojca. Prawą ręką błogosławi on Jezusa na krzyżu, prawą podtrzymuje głowę biblijnego praojca Adama. Obok artysta umieścił gołębia – symbol Ducha Świętego. W dziele tym, przypisywanym też wspomnianemu już Momikowi, przedstawione są także inne postacie biblijne oraz bogate elementy dekoracyjne. Na tympanonie umieszczonym na tej samej ścianie, ale niżej, między drzwiami i oknami, jest wykuta w kamieniu Matka Boża siedząca z małym Jezusem na wschodnim kobiercu, na bogatym dekoracyjnym tle. Inny tympanon o tej tematyce: Maria siedząca na tronie z małym Jezusem, oraz dwoma aniołami po bokach i przeplatającymi się dekoracyjnie dużymi literami, pędami roślin, liści i kwiatów, znajduje się na ścianie kościoła Surb Astvatsatsin – Matki Bożej, zwanego, jak już wspomniałem, Burtełaszen. Zaś na innych zabytkach postać Chrystusa z apostołami Piotrem i Pawłem. Nie brak i innych, mniejszych, ale też pięknych, kamiennych dekoracji rzeźbiarskich, chyba na wszystkich zabytkowych budowlach monastyru. Na jego terenie stoją także dwie kaplice, cele mnichów, nowy budynek klasztorny, dwa pomieszczenia do produkcji masła, a także najmłodszy obiekt: oddane do użytku w 2002 roku obudowane źródło, upamiętniające katolikosa Garegina I (Karekina), który – przypomnę – ponownie poświęcił klasztor i jego świątynie w roku 1999 przywracając mu funkcje monastyczne.
Magiczna noc i dzionek i stóp Araratu
Magiczna noc i poranek u stóp Araratu. 3 listopada 2014
Są miejsca, góry, które mają w sobie taką magię, że gdy je widzimy praktycznie skaczemy z radości.
I tak właśnie jest z Araratem, gdy się pojawia, wystawia swoją twarzyczkę za chmur zapominamy o całym świecie i wpatrujemy się w jego obraz.
Gdy zjeżdżaliśmy z Gegharda do Erewania również w pewnym momencie zamigotał w oddali, sprawiając wiele radości.
Do Nagornego Karabachu chcieliśmy jechać przez przełęcze koło Sevanu, jednak po ostatnich opadach śniegu, nie wiadomo, czy jest to realne. Dlatego wybraliśmy najgłówniejszą drogę. Śnieg jest już na wysokości ok 2000 m.n.p.m , a główne drogi przynajmniej będą ośnieżane. Należy pamiętać, że Armenia to kraj górzysty. I przełęcze na 1500-2500 nie należą do rzadkości, nawet na najgłówniejszych drogach.
Podążyliśmy więc z Erewania znajomą nam drogą na południe.
Bartek wpadł na pomysł aby spać pod monastyrem Khor Virap.
Pomysł świetny, bo gdy jedzie się nocą w miejscach zurbanizowanych, dobrze mieć jakąś pewną miejscówkę.
A w Khor Virap już byliśmy
http://brygidaibartek.pl/z-poranna-wizyta-u-sniezynki/
Gdy praktycznie o północy podjechaliśmy na miejsce w okolicznych polach uprawy winorośli, słychać były z tureckiej strony modły z meczecie.
Tak blisko, a tak daleko.
Turcja tuż za miedzą, a granice zamknięte. To my ludzie stawiamy sobie i innym granice, obrażając się, wojując, uznając coś za lepsze lub gorsze.
Nagle mnie olśniło, tutaj będzie piękny wschód słońca, szczególnie jeżeli śnieżynka – Ararat zechce nam się pokazać.
Właśnie spanie w landrynce daje możliwość sycenia się takimi miejscami i widokami ( zwykle hoteli w takich miejscach nie ma). Dziękujemy jej za cudowny domek.
Już przed wschodem słońca góra zaczęła wyłaniać się z mroku, oświetlając sobą przestrzeń.
A potem zaczął się taniec, słońce zaczęło powoli oświetlać ją, zaczynając od czubka i powoli, powoli schodząc niżej.
Aby z pewnej chwili pozwolić rozbłysnąć w pełnym świetle. Patrzyliśmy jak urzeczeni, robiąc zdjęcia i dziękując duchom miejsca, wszechświatowi za te cuda, których możemy doświadczać.
I znowu zapomina się o wszystkim, o przyszłości, przeszłości, dla takiego momentu warto doświadczać nawet różnych niewygód i trudów.
A jak to zrobić, aby każdy dzień był taki jak te magiczne momenty?
Trzeba by pamiętać w każdej chwili dnia o spływającej na nas boskiej energii, o świetle które rozpromienia nas i widzieć go w innych osobach , jak emanuje ze zwierząt , roślin i kamieni. Zauważać ich piękno i życzyć wszystkiego co dobre.
Jestem tu i teraz w pełnej jedności ze światem miłości, radości, zachwycie, wdzięczności ciszy i spokoju.
Boska energia odżywia i napełnia każdą komórkę mojego ciała, a nadmiarem mogę się podzielić z innymi.
Słowa nie są w stanie oddać tej przestrzeni, która tworzy się gdy pozwalamy sobie doświadczać jedności w radości i zachwycie. Bez oceny, analizy i komentarzy.
Gdy weszłam w kontakt z górą stwierdziła:
Ja jestem góra i do nikogo nie należę, kto chce mnie posiadać ten mnie straci.
Jakie to adekwatne do sytuacji, a również tego co wiemy o przywiązaniach. Im bardziej coś chcesz tym, to ucieka, gdy odpuszczasz przychodzi.
Takie prawa natury.
Góra nazwała siebie wulkanem emocji.
Wulkan daje majestat, siłę, szacunek. Każdy boi się zdenerwować go, bo jak wybuchnie to ile złego się podzieje.
A czy wulkan tym manipuluje? Dlaczego tak robi?
Bo ma przekonanie, że inaczej inni wejdą mu na głowę, że straci kontrolę nad rzeczywistością, że w ten sposób musi ustalać granice.
Emocje pomagają żyć i funkcjonować w świecie. Pomagają zaistnieć.
Miłość prowadzi mnie przez życie
Wyjeżdżając późnym popołudniem śnieżynka (Ararat) dalej do nas machała i zapraszała w swoje progi.
Jeszcze raz podziękowaliśmy za cudowny czas i pojechaliśmy dalej w kierunku Goris. Oglądając tym razem góry Armenii śnieżnych kołderkach.
Po ostatnich deszczach wszystko było przy cukrowane już od 1500 m.n.p.m
Palimy świeczki za naszych zmarłych w magicznym miejscu
Wszystkich Świętych w magicznych miejscach 1 listopada 2014
Gdy już prosto zjechaliśmy do Monastyru Geghard, był jeszcze ranek. Można było cieszyć się ciszą tego miejsca. Monastyr powstał w IV wieku. Czuć energię tamtych czasów, zresztą jest w miejscu dawnego kultu.
Składa się z kilku kościółków najprawdopodobniej z różnych czasów. W jednym z nich wypływa źródełko.
To na co wcześniej zwracałam uwagę cały czas to zamknięcie szczytów kopuł kościołów od góry. Tutaj jest wejście dla światła, teraz zastawione szybą, ale i tak to światło rozświetla kościół.
Jak może być miejsce boskie bez wymiany energii???
Tutaj widać wyraźnie, że pierwsi chrześcijanie to wszystko wiedzieli.
Dużo znaków zwierząt wyrzeźbionych na tutejszych kamiennych ścianach i innych symboli opartach na symbolach okręgu i nieskończoności.
A kościołek żyje,
To Armenia, kraj katolicki. Jakże inny ten katolicyzm. To co u nas uważane za coś niedozwolonego tutaj normalnie funkcjonuje.
Dziś sobota, dlatego poza turystami szukającymi we większości strawy dla umysłu, pojawiają się Ormianie szukający strawy dla ducha.
Są jakieś nabożeństwa w jednym z kościółków, ludzie piją czy nabierają wody, w innym stawiają świeczki, a jeszcze inni składają ofiary ze zwierząt.
Z uwagi na fakt, że dziś wszystkich świętych również zapalamy świece za naszych zmarłych. Był jeszcze ranek i świeczniki z piaskiem na świeczki były prawie puste. Więc zaanektowaliśmy sobie jeden. Gdy stawiałam świeczki za swoich bliskich, którzy odeszli w inny wymiar, zachciałam postawić również swoją świeczkę wśród nich, aby być razem z nimi.
I nagle umysł podpowiedział.
Powinnaś to zrobić w innym pojemniku, bo świat żywych i zmarłych to dwa oddzielne światy.
Świat zmarłych gdzieś tutaj nie pasujący do ziemi wg kościoła.
Ale czy na pewno?
Czy te światy nie mogą się przenikać?
Szamani krążą między światami, dlaczego więc zamknęły się na to późniejsze wierzenia. ?
Nam już wczoraj szakal podpowiedział – jedność światów !
Otwieramy się jedność światów istniejących na ziemi i we wszechświecie. Świadomie wybierając ten w którym chcemy żyć.
Znajdujemy miejsce siedzące w pomieszczeniu z wodą zresztą w miejscu dawnego kultu świętego źródła i oddajemy się medytacji.
Kontaktujemy się z naszymi przodkami w świetle, przytulając ich, akceptując takim jakimi są i prosząc o akceptacje i wsparcie.
Przodkowie pokazują nam swoje życie, mówią o swoich emocjach. mówią o tym co jeszcze gdzieś nie zostało uwolnione, a żyje w naszych ciałach.
Jeden z moich dziadków jest przeszczęśliwy, że podróżuję. Był prostym człowiekiem, który nigdy nawet nie marzył aby oglądać świat. Tym bardziej ogromu jego pięknej przyrody.
Jedna z babć opowiada mi o poczuciu winy wobec rodziny za to, że miała nieślubne dzieci, że hańbiła rodzinę. Mimo, że żyła bardzo samodzielnie i można, rzec bez przejmowania się tym, całe życie miała przymus pomagania rodzinie i sama nie miała odwagi nic od niej chcieć.
Gdzieś częściowo spłata win babci również mi się niechcący dostała.
Teraz akceptując babcię taką jaka jest z pełną miłością , uwolniłam się spłaty „przymusowych” zobowiązań wobec rodziny.
Pomagam rodzinie i innym ludziom, wtedy kiedy czuję i uznaję to za właściwe.
Jak ulga.
Dziękujemy tej przestrzeni za cudne medytacje i kontakt z naszymi bliskimi
Miejsce bardzo silne, pozwalające wchodzić w inne stany świadomości praktycznie bez zamykania oczu. Gdy wchodzi się głębiej i głębiej w inne światy, mniej mi jeszcze znane, otwierając się na przepływ tego co pozwala podróżować między światami, stapiamy się z nimi.
Przyglądając się im w ciekawości, pokorze, zainteresowaniu i ucząc się tego czego nie ma w innych światach. Te podróże podobne są do tych fizycznych. Tylko bardziej subtelne.
A takie miejsca, nie tylko pomagają, ale przypominają czasy gdy światy nie były podzielone i pozwalają łatwiej doświadczyć tej podróży.
I znowu jesteśmy pełni wdzięczności, i może znów zadziwieni prowadzeniem. Słowiańskie święto Dziadów spędziliśmy przy megalitach, katolickie w kościele stawiając zgodnie z polską tradycją świeczki za zmarłych.
Dziękujemy za ten cudowny czas w Monastyrze, gdzie medytując i spacerując po okolicy spędziliśmy parę godzin.
Karmiły nas panie handlujące pysznym ciepłym kołaczem i orzechami zastygłymi w owocowo-winogronowym kisielu.
A potem gdy poszliśmy w las pokazała nam się kolonia czubajek kani. Dając bazę na wieczorną zupkę.
Dziś sobota dlatego nad rzeczką obok monastyru wielu Ormian biesiaduje, pojawia się muzyka, alkohol, energia całkiem inna niż we wnętrzu.
Świat ludzi, świat Bogów?
A może różne pokoje naszego cudownego świata, gdzie mamy możliwość doświadczania wszystkiego o czym tylko zamarzymy.
Bóg nam dał wolną wolę.
Dlatego mimo że nas kusiło, aby zostać tutaj na noc.
Wyjechaliśmy zobaczyć jeszcze świątynię słońca znajdującą się opodal miejscowości Garni.
Świątynia słońca wzniesiona zgodnie z planem świętej geometrii z I wieku. Zniszczona w czasie trzęsienia ziemi w XVII wieku i następnie odbudowana latach siedemdziesiątych XX wieku.
Pogoda dziś różna, jednak większość czasu było pełne zachmurzenie, gdy podjechaliśmy do świątyni rozbłysła miękkim światłem przy zachodzącym słońcu.
Pokazując nam się w pełnej klasie.
Mówiąc abyśmy mieli odwagę żyć w świetle i patrzeć w nie.
Przypominając o ćwiczeniu patrzenia w zachodzące lub wschodzące słońce jak często się uda, zaczynając na początku od paru sekund i przedłużając do ………….
Pozwalając sobie stapiać się ze słońcem i przez oczy wprowadzać go do swojego ciała.
Artykuł o człowieku, który podróżuje po świecie aby uczyć innych patrzenia w słońce, dla pokoju i zdrowia, żył bez jedzenia przez 411 dni
A tutaj filmik
Filmik dokumentalny
Piękny czas w kolejnym miejscu. Pozwalający nam być jednością naszego otaczającego świata, zostawiając analizy umysłu.
Tylko być
Jestem w harmonii z tym co mnie otacza.
Wstęp do światyni słońca 1000 drahm (8 zł.) parking 200 (1,6 zł.)
A na nocleg pojechaliśmy w kanion rzeczki ku kamiennym organom i pierwszy raz w czasie naszej podróży zostaliśmy obudzeni w środku nocy przez krzyczącego pijaka.
Bartek -kak deła? – pierwsze po rosyjsku a potem angielsku.
Gdy się obudziliśmy byliśmy półprzytomni – widział, że nie ma z nami kontaktu – odszedł.
Pokazując nam, że trzeba więcej świadomości w nasze życie, szczególnie Bartka. Może znak, że ma wrócić do świadomych snów?
Dziękujemy za ten piękny dzień bycia na granicy światów, doświadczając miejsc, których nasi przodkowie doświadczali przed wiekami.
Informacje o monastyrze Geghardzie zaczerpnęłam ze strony
http://www.krajoznawcy.info.pl/monaster-swietej-wloczni-32229
piękny i bardzo profesjonalny tekst
Sceneria jest oszałamiająca. Dookoła wznoszą się wysokie, dzikie skały górnej części doliny rzeki Azat. A w nie wpisuje się pozornie niewielki, gdy jest oglądany z oddali, zespół klasztoru Geghard (Gegard), co znaczy Święta Włócznia.
Razem z otaczającymi go górami od 2000 roku znajduje się on na Liście Dziedzictwa UNESCO. Zaś od stuleci monaster jest miejscem kultu i pielgrzymek. W nim bowiem przechowywana była – aktualnie znajduje się w skarbcu klasztoru i siedziby katolikosa, zwierzchnika Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego, w Eczmiadzyniu koło Erewania – Włócznia Przeznaczenia, którą rzymski setnik Longinus przebił bok ukrzyżowanego Jezusa. Przywieziona, według legendy, do Armenii, wraz z innymi relikwiami, przez apostoła Tadeusza.
W miejscu pogańskiego kultu
Klasztor ten, początkowo nazywany Ajriwank – Jaskiniowym, założyć miał na początku IV w sam chrzciciel Armenii i jej władcy, św. Grzegorz Oświeciciel. Stało się to tuż po (w 301 r.) uznaniu w tym kraju chrześcijaństwa za religię państwową. Klasztor powstał w dawnym pogańskim miejscu kultu, którym było „Święte źródło” wypływające nadal w jednej z tutejszych jaskiń. Właśnie jaskinie, które częściowo wykorzystano aby wykuć w ich skałach duże świątynie, sale i cele mnichów, połączone z przylegającymi do nich zbudowaną z kamieni katedrą oraz innymi budowlami zewnętrznymi, stanowią o niezwykłości tego miejsca. Z pierwszego klasztoru, tego z IV wieku, nie zachowało się nic. Z ustaleń ormiańskich historyków wynika, że w wieku VIII., a następnie w X., na terenie monasteru oprócz obiektów sakralnych znajdowały się także dobrze wyposażone obiekty mieszkalne. Na początku XIII w. zbudowano w nim kompleksowy system zaopatrzenia w wodę.
Złote czasy monasteru
Było to już pod odbudowie zniszczeń dokonanych w 923 roku przez Nasra, wicenamiestnika arabskiego kalifa w Armenii. Zagrabił on klasztorne dobra oraz cenne stare rękopisy, a monaster spalił. Ale to, co jest w nim obecnie najcenniejsze, pochodzi głównie z XII-XIII wieku. Wówczas to nazywano go „Monasterem siedmiu kościołów” i „Monasterem czterdziestu ołtarzy”. A więc było ich więcej, niż obecnie. Ale miejsca tego nie szczędziły także trzęsienia ziemi. Główne obiekty zachowane do naszych czasów wzniesiono lub wykuto pod patronatem braci Zacharego i Iwana Zacharydów. Dowódców w armii gruzińskiej królowej Tamary, która wówczas odbiła znaczną część ziem Armenii u Turków. A także gdy pieczę nad monasterem sprawował książę Proszem Chachabakjan, namiestnik Zacharydów i założyciel Królestwa Proszianów.
Piękna architektura i zdobnictwo
Klasztor przylega od północy do niedostępnych skał. Z pozostałych trzech stron otacza go mur obronny. Z parkingu oraz bazarku z pamiątkami i artykułami spożywczymi rozlokowanymi pod nim od wschodu, wchodzę wyłożoną kamieniami drogą najpierw na zachód. Aby następnie pod rozłożystymi starymi drzewami i w pobliżu kaplicy św. Grzegorza Oświeciciela zbudowanej, a częściowo wykutej w litej skale przed rokiem 1177 przez Zacharydów, skręcić na wschód wspinając się do klasztornej bramy. Przez jej prześwit roztacza się piękny widok na główną klasztorną budowlę – katedrę (Kathoghiké) napis na której informuje, że powstała w roku 1160-tym. Faktycznie jednak jej budowę zakończono dopiero w roku 1215 dzięki wspomnianym już braciom – książętom Zacharemu i Iwanowi. Wzniesiono ją na planie równoramiennego krzyża wpisanego w kwadrat. Nakrywa ją tradycyjna szpiczasta, okrągła kopuła oparta na tamburynie. Od strony południowej posiada piękną apsydę bogato zdobioną płaskorzeźbami o tematyce roślinnej: gałęziami drzew z owocami granatu oraz liśćmi winorośli z kiściami winogron. A także parą gołębi. Nad drzwiami do świątyni wykuty jest lew walczący z bykiem, symbolizujący książęcą potęgę.
Do głównej świątyni przylegają dwie, dwupoziomowe kaplice, a od zachodu, między nią i główną klasztorną bramą stoi duża prostokątna zakrystia wybudowana w latach 1215-25. W jej wnętrzu uwagę zwracają przede wszystkim cztery potężne romańskie kolumny podtrzymujące łukami strop. Po północnej stronie tego zespołu, między nim i wysokimi skałami, znajdują się cztery inne, najważniejsze obiekty klasztoru.
Najważniejsze zabytki
Do pierwszego kościoła jaskiniowego, a więc wykutego w skałach z wykorzystaniem istniejącej tu jaskini, jest wewnętrzne przejście z zakrystii. Wykuto je oraz świątynię w latach 1240-tych w pieczarze w której wypływało źródło – miejsce kultu w czasach pogańskich. Ma ona także kształt równoramiennego krzyża, wewnątrz zaś, pośrodku, stalaktytową kopułę. Jest w niej również kamienny ołtarz połączony apsydą z amboną oraz dwie głębokie nisze. Pozostałe ważne klasztorne obiekty, to Żamatun: kaplica – nekropolia Proszianów wykuta w skale w 1383 roku, grobowiec Papaka i Ruzukan i kościół Matki Bożej. Żamatun to prostokątne pomieszczenie zdobione głębokimi płaskorzeźbami na ścianach. Uwagę zwraca zwłaszcza scena bliższa tematycznie czasom pogańskim niż chrześcijańskim. Przedstawia ona głowy lwów z łańcuchami na szyjach. Przy czym zamiast kępek sierści na końcach ogonów mają one łby patrzących w górę smoków. Miedzy lwami przedstawiony jest orzeł z na wpół rozłożonymi skrzydłami, trzymający w szponach jagnię. Był to herb tego książęcego rodu. Interesujące są również pozostałe płaskorzeźby. Natomiast książęce groby znajdują się pod posadzką. Ciekawe i oryginalne jest również zdobnictwo drzwi tej kaplicy. Przedstawiono na nich m.in. dwie mityczne syreny.
A tutaj od świątyni Garni http://www.krajoznawcy.info.pl/swiatynia-boga-mitry-urwiskiem-32197
Widok jest zaskakujący i zarazem zachwycający. Wzrok przyzwyczajony do świątyń zbudowanych w klasycznym stylu architektury ormiańskiej, nagle dostrzega tu, w kaukaskich górach, antyczną świątynię grecko-rzymską z I wieku n.e.
Stoi na skraju leżącego na wysokości 1400 m n.p.m., trójkątnego płaskowyżu. Tuż nad urwiskiem wąwozu rzeki Azat. To jedyny tego rodzaju zabytek nie tylko w Armenii, ale w całym regionie zakaukaskim. Jedno ze świadectw bardzo dawnej przeszłości tego miejsca. Jestem w nieco ponad siedmiotysięcznej wiosce Garni, położonej blisko 30 km na wschód od Erywania. Znajduje się ona w dolinie biblijnej góry Ararat, prowincji Kotajk i rejonie Abowian. Wieś zajmuje wraz z ruinami dawnej twierdzy prawie 6 tys. hektarów.
W dolinie biblijnej góry Ararat
Na tablicach informacyjnych w pięciu językach, stojących zarówno przy wejściu na teren zabytku jak i – z odpowiednimi tekstami – przy jego poszczególnych budowlach, znajduję mnóstwo informacji. Garni, którego nazwa pochodzi od istniejącego w tym miejscu przed blisko 6. tysiącami lat państwa Giarniani, należy do miejsc w Armenii najdawniej zamieszkanych przez ludzi. Plemiona tworzące wspomniane państwo żyły tu w VIII w p.n.e. Ale z wykopalisk wynika, że ten niewielki płaskowyż zamieszkany był już od IV tysiąclecia p.n.e. – aż do późnego średniowiecza. Z najdalszej znanej przeszłości tego miejsca wiadomo, że wchodziło ono w skład Królestwa Araratu – Urartu (XIII-VI w p.n.e.), którym w latach 786-764 p.n.e. władał król Argiszti (Argishti) I. Na jednej z bazaltowych stell archeolodzy odnaleźli poświęcony temu władcy tekst zapisany pismem klinowym. W III w p.n.e. na tym trójkątnym cyplu płaskowyżu stała twierdza cyklopowa. Była ona zarówno siedzibą królewską, jak i miejscem stacjonowania wojskowego garnizonu.
Pod rządami Tiridatesa I
Świątynię pogańskiego boga Słońca – Mitry – wzniesiono, jak już wspomniałem, dopiero w I w n.e. pod rządami króla Tiridatesa I. Był on synem partyjskiego króla Wononesa II i założycielem armeńskiej linii dynastii Arsacydów. Rządził w latach 54-59 n.e., zmarł w roku 100. Archeolodzy odkopali pozostałości twierdzy, pałacu królewskiego, sali kolumnowej, świątyni Mitry oraz chrześcijańskiego kościoła wzniesionego w VII wieku. A także królewskiej łaźni (odsłonięto w niej m.in. mozaikową podłogę) i innych pomieszczeń oraz murów obronnych zbudowanych tylko od strony równiny. Od urwiska było to bowiem miejsce absolutnie niedostępne, chociaż wielokrotnie najeżdżane od strony równiny przez wrogów, głównie Persów i Turków. Zwłaszcza w wiekach XIII-XVII. Do historii przeszła m.in. Bitwa pod Garni stoczona tu w 1225 roku.
Ostatecznemu zniszczeniu twierdza uległa podczas trzęsienia ziemi w 1679 roku. I wraz ze znajdującą się koło niej wioską została całkowicie opuszczona na półtora wieku. Zniszczoną wieś, w której zachowało się sporo uszkodzonych, ale nadających się do remontu zabytkowych domów z IX-XI w., odbudowali Ormianie, którzy wrócili tu w latach 30. XIX w.
Antyczna świątynia z bazaltowych głazów
Runy twierdzy i antycznej świątyni – wykopaliska wykazały, że chrześcijański kościół z VII w. uległ zniszczeniu znacznie wcześniej i odkopano tylko jego zachowane fundamenty – czekały na swój czas. Nadszedł on w latach 60. XX w. W 1963 r. podjęto tu prace wykopaliskowe, które odsłaniały kolejne fragmenty dawnych budowli. Bazaltowe głazy, z których wzniesiono świątynię Mitry, leżały tak jak upadły podczas trzęsienia ziemi w 1679 roku. Warto wspomnieć, że w I w n.e. zbudowano ją metodą „suchego układania”, bez żadnego spoiwa łączącego poszczególne kamienie i kolumny. Zastąpiono je żelaznymi klamrami zalewanymi w miejscach ich zagłębienia w bazaltowe skalne bloki i kolumny ołowiem. W 1968 roku architekt Aleksander Saginjan sporządził plan rekonstrukcji świątyni Mitry. I odbudowano ją, wiernie, z zachowanych elementów, z nieznacznymi tylko uzupełnieniami, w latach 1968-1976. Dzięki temu możemy podziwiać dziś w pełnej krasie tę unikalną w tych stronach budowlę. Jest ona mniejsza od podobnych zachowanych w Grecji, Italii czy na dawnych helleńskich obszarach Turcji, ale piękna.
Znakomita rekonstrukcja
Jej budowniczowie wykorzystali bowiem antyczne wzory hellenistyczne (chociaż zaliczana jest ona do późnoantycznego okresu rzymskiego), a także tradycje rodzimej architektury ormiańskiej. Znakomicie wkomponowano świątynię w miejsce i krajobraz. Kapitele 24 jońskich kolumn, na których opiera się strop i dach, ozdobione są płaskorzeźbami głów lwów oraz wijącymi się motywami roślinnymi: liśćmi palmowymi oraz kwiatów akantu. Wzdłuż całej fasady świątyni są 9-stopniowe schody. Uwagę zwracają też pylony oraz postacie dwu atlantów klęczących na jednym kolanie z rękoma wzniesionymi do góry i patrzących jeden na wschód, drugi na północ. Przypuszcza się, że w przeszłości na pylonach opierały się ołtarze ofiarne, ale nie znaleziono na to wystarczających dowodów ani elementów do rekonstrukcji. Wewnątrz dawnej twierdzy był niewielki centralny plac, dookoła którego stały pomieszczenia pałacowe oraz inne budowle, zachowane jedynie na poziomie fundamentów. Na jednym z fragmentów dawnych murów obronnych, obecnie porośniętych trawą, zauważyłem leżące średniowieczne chaczkary – kamienne tablice wotywne z wykutymi w nich krzyżami i ozdobami. Z miejsca tego roztaczają się wspaniałe widoki na okolice, góry, urwiska oraz płynącą w dole rzekę Azat. Malowniczo wygląda także sama świątynia Mitry na tle otaczającego ją krajobrazu
Puszczam wszystko co mi nie służy
Puszczam wszystko co mi nie służy -kocie pożegnanie w Arzakan 28 październik 2014
Jestem wolny i szczęśliwy. Kształtuję swoje życie i puszczam wszystko co mi nie służy
Tak, śniadania w hotelu Aghvenhotel w Arzakan nie dostaliśmy, zakpiono z nas po raz kolejny, taki hotel – odradzamy pobyt w nim, no chyba, że w celach terapeutycznych.
.
Panie na recepcji co prawda tym się przejmowały, jednak bardziej niż przepraszając tłumaczyły kelnerów, że nie znają rosyjskiego – hihiih.
Właśnie ten hotel bazę miał solidną, a trzeba było w nim tylko dopracować detale, jak pewne cechy ludzkie, aby mógł być i 5-cio gwiazdkowy.
Śmialiśmy się, że tak jak oni mają 5 gwiazdek, to my jesteśmy tylko na odżywianiu pranicznym.
A może podświadomie to te hotelowe niedociągnięcia są znakiem do przepracowania, abyśmy mogli szybciej żyć w lekkości i wolności niejedzenia???
A jakie to cechy:
Brak szacunku, może naszego do siebie również
Niechęć do robienia czegokolwiek co sprawia wysiłek, większy niż minimalny
Praca gdy jak się ma się bata nad sobą,
Zlewanie tego co ma się zrobić,
udawanie, że to co ma się zrobić jest nieistotne
brak komunikacji, między ciałem umysłem, a duchem
Baza jest super to nie muszę się wysilać,
Nie potrafię dbać o siebie i innych,
Obraza gdy coś nie idzie dobrze
Zemsta, gdy zwraca się uwagę
Zamykanie się na zmiany
To chyba podstawowe, będziemy się im przyglądać i pracować na nimi,
Paranoja, a może jego cudowna dla nas lekcja tego hotelu, gdy wychodziliśmy już z ulgą od tych ludzi koło naszego samochodu bawiły się 3 koty.
I te koty były posłannikiem Wielkiego Ducha, aby pokazać nam pełną niezależność, wolność odpuszczanie wszystkiego co nam nie służy. Dbanie o siebie tu i teraz, bez wymuszania tego na innych.
Nauczenie się własnej niezależności, uwolnienia od opinii innych.
Inni ludzie i ich opinie mają nad nami władzę TYLKO do momentu jak im na to pozwalamy.
Należy przeciągnąć się z miłością do siebie jak kot.
Spotykać się z osobami, które nam służą i odpuścić tych z którymi spotkania nie robią nam dobrze.
Odpuścić, że nasze poczucie wartości, zależy od uznania przez innych ludzi, od ich głaskania.
Dziękujemy tym kocim duszkom za przypomnienie o naszej wolności, niezależności i samostanowieniu. Jakże to wszystko spójne z tym co zadziało się w hotelu.
Uwalniam się od miejsc ludzi, opinii, myśli, pokarmu który mi nie służy
Otaczam się tym wszystkim co wspiera moje ciało, umysł i ducha, a im pozwala żyć w harmonii.
Walka o inność w jedzeniu i nie tylko
Walka o inność w jedzeniu 29 października 2014
Zastanawialiśmy się co tutaj w Arzakan wszechświat chce nam pokazać, raczej nie jest to miejsce dla wzniosłych emocji wysokich wibracji. Od początku czułam, że chodzi o coś ważnego, ale silnego i mocno zakopanego.
Bo inaczej jest w medytacji gdy coś widzimy i wydaje nam się, że odpuszczamy , a inaczej gdy życie stawia nas przed testem, albo po prostu jak w kinie pokazuje pewien mechanizm.
Generalnie w Armenii spotkaliśmy się z akceptacją tego, że jemy inaczej, raz trochę pijani rybacy chcieli wymuszać na nas jedzenie mięsa, a tak to wręcz sympatia i zrozumienie, że jesteśmy zdrowi i szczupli.
Dopiero tutaj w Arzakan spotkaliśmy mniej akceptacji, najpierw doktorek, a potem hotel (jak dobrze, że w tanim sanatorium Ararat mogliśmy popróbować surówek), bo w hotelu tylko jedna surówka i mięso.
Wszystko było dobrze jak był szwedzki stół, a kucharz rozumiał o co chodzi i zrobił naprawdę pyszne risotto. Wydawało się, że wszystko i jest ok,rozmawialiśmy z obsługa i …………
Przychodzimy dziś na śniadanie i zobaczcie co dostaliśmy w hotelu który pretenduje do 5 gwiazdek i teoretycznie miał być szwedzki stół.
Poszły mi emocje, w sumie sama nie wiedziałam na co.
Bo jeść nie muszę, jakość jedzenia tutaj jest marna i kosztuje grosze ale :
zapłaciłam to mi się należy
zlewanie mojej osoby
szyderstwo – gdy zwróciłam uwagę zaczęli się śmiać
Zrobiłam awanturę, po niej udało im się podać tartą cukinię z patelni.
Obiecali że wieczorem będzie ok.
I przychodzimy na kolację, a kelner przynosi nam ser, mówimy czy pamięta, że nie jemy sera i mięsa.
Tak – odpowiedział
i za chwilę przyniósł nam szaszłyka mięsnego z mięsnymi gołąbkami!
Jesteśmy w jakimś psychicznym miejscu wśród psychicznych ludzi.
Hotel ma piękne pokoje, ale kuchnię i jej obsługę na poziomie taniej restauracji w czasach komuny z nieodpowiedzialnymi pracownikami.
Wpadłam do kuchni, ale Panowie wyśmiali co powiedziałam więc ……..
poszłam na recepcję, aby zażyczyć sobie rozmowy z dyrekcją.
W sumie sama obserwowałam po co mi to jest potrzebne, bo kwota włożonych produktów w przygotowanie posiłku to 2 zł,, a czasem i żałowali więcej pomidora, który w sklepie kosztuje 1,6 zł za kilogram, a tutaj dawali 1/4 sztuki .
Zrobiła się wielka afera, w końcu coś przynieśli do pokoju oczywiście na najniższym poziomie.
Jednak czy chodziło o jedzenie???
Bartek zaczął mówić, popatrz ile walki kosztuje jedzenie.
Jednak to nie walka o jedzenie, bo przecież mięso dają i nikt nie musi o niego prosić.
Walka o inność, o inność w pożywieniu,
Zlewanie obietnic,
Totalny brak akceptacji i zrozumienia odmienności kogoś innego.
Brak chęci zrobienia coś dla niego, mimo że w kuchni było z 15 osób obsługi, (śmialiśmy się, że po dwie na gościa hotelowego).
No właśnie ile było zawsze niezrozumienia naszego jedzenia, zachowania, ile braku akceptacji wśród najbliższych, próby włożenia w schemat.
Manipulowania abyśmy tylko zaczęli żyć i jeść jak „ludzie”
Pamiętam jak Bartka mama przemycała mięso w każdej potrawie, myśląc, że nie poczujemy.
Takie nie szanowanie przestrzeni innych ludzi .
Ja reagowałam zawsze (i jeszcze mi to zostało) agresją, a Bartek wycofywaniem.
Ja nie jadłam nic, a on udawał, że nie czuje mięsa.
Wiadome, żejedna i druga droga jest zła.
Dlatego teraz potrzebna jest trzecia droga w której można zachować siebie.
Iluż z naszych znajomych mówi o nie zrozumieniu braku tolerancji rodziny dlatego, ze np. nie jedzą mięsa, myślą troszkę inaczej.
Ileż razy myślałam, że ten temat gdzieś już został uzdrowiony.
A tu Arzakan pokazał nam jeden z poważniejszych ograniczeń do bycia sobą.
Uwalniam się od przymusu walczenia o to co chcę
Uwalniam się od przymusu walczenia o akceptację, zrozumienie innych
Uwalniam się od przymusu nie wyrażania swego zdania, pozwolenia sobą manipulować.
Pozwalam sobie wyrażać siebie bez względu na środowisko w którym się znajduję.
Mam prawo być sobą i iść swoją drogą bez względu na brak zrozumienia przez innych.
Ileż razy jeszcze pojawią się tego typu sprawy, ile razy nie otrzymana przez bliskich akceptacja własnej drogi ujawni się.
Zobaczymy będziemy uczyć się tych rzeczy
Ja czasem nie będę reagować wcale, świadomie chować głowę w piasek, a Bartek będzie reagować zdecydowanie, nawet czasem agresywnie.
Każdy z nas ma inną lekcję.
Poza tym zauważyliśmy, ze gdy zaczęliśmy więcej jeść np. w hotelu gdzie jest śniadanie i kolacja zaczęło z nas wypływać więcej emocji. Więcej bodźców w postaci jedzenia, więcej emocji.
Tak jedzenie, emocje to pogoń za bodźcami, za tym aby coś robić czymś napełnić umysł.
Gdzieś pojawia się lęk przed spokojem, a może nudą.
A może oderwaniem od społeczeństwa???
Jedząc szczególnie tutaj, gdy nie było szwedzkiego stołu, jemy to co nam dają, a nie to na co mamy ochotę.
Stajemy się zależni od kucharza, obsługi i ich nastrojów.
Jesteśmy pozbawieni możliwości wyboru, no jeszcze nie do końca możemy zupełnie nie jeść.
Ileż razy w życiu zależność powodowała nasze gorsze samopoczucie, ile razy wmawiano nam, że kaprysimy,
Ja osobiście słyszałam, że jestem rozpieszczoną jedynaczką.
Tak, bo mówię co chcę, to forma negatywnego wg innych rozpieszczenia.
Porównując ten hotel do rozpieszczającego nas hotelu Kecharis,
Uwalniamy się od potrzeby szarpania emocjonalnego i walki o swoje
a w miejsce to dajemy program
Pozwalam, aby wszechświat o mnie dbał i mnie rozpieszczał w spokoju i harmonii.
W nocy wyszły nam jeszcze kolejne programy
Bartkowi, że jak dali to trzeba wykorzystać niezależnie czy mi już to odpowiada czy nie.
Potrafię zrezygnować z rzeczy mi już nie odpowiadających, niezależnie jak fajne są wg innych
Mi rozliczanie innych i przy okazji siebie, za to co mieli zrobić, nie zrobili.
Sama byłam non-stop rozliczana, więc mechanizm został
A rozliczenie wzmaga agresję zamiast chłodno popatrzeć na rzeczywistość i twórczo czy dowcipnie zwrócić uwagę innym czy sobie.
Uwalniam siebie od rozliczania mnie i innych
Pozwalam żyć i cieszyć się życiem bez skupienia się na rozliczeniach
Miejsce nas zatrzymało pokazując tak silne mechanizmy, może w sposób niezbyt przyjemny, ale ……….. na pewno skuteczny.
Dziekujemy , hotelu nie polecamy no chyba, ze na wgląd w siebie
Bo jest 10, o 9 mieli przynieś śniadanie i …………………..













































































D5 Creation