praca z przodkami

now browsing by category

 

Biorę pełną odpowiedzialność za moją seksualność

Bliskość i seksualność uzdrawianie seksualności.

 

 

Każdy związek ma swoje plusy i minusy, nasz również.

Bliskość i seksualność od początku była czymś nie odrzucanym.

Gdy poznałam Bartka raczej nie miałam problemów z seksualnością, może nie w aspekcie duchowym, ale zwykłą. Ciągnęło mnie do tej duchowej więc bardzo ucieszyłam się, gdy na jednym z pierwszych spotkań dostałam od niego książkę erotyczny masaż Tao. Jednak na tym się skończyło, bo prawie każda próba nawiązania bliskości kończyła się argumentem – jestem zmęczony nie dziś… Zresztą nie tylko ćwiczenie masażu, ale w ogóle zbliżenia. Harował ciężko w szkółce, na każdy przejaw bliskości odpowiadał agresją, snem, czy ucieczką z domu – nawet ze mną – do knajpy niby na romantyczną kolację.

Gdy zaczęłam szukać pomocy w tym zakresie u innych kończyło się to awanturą, każdy zaproponowany kurs mogący to uzdrowić był zły.

Dlaczego to znosiłam???

Pod względem rozmowy, sposobu spędzania czasu, aspekcie duchowym było coraz lepiej. Z czasem wyparłam potrzebę większej bliskości, czy seksualności. No może nie do końca wyparłam, bo 90% a może więcej kłótni było na tym poziomie.

Bartek nie robił nic, aby to zmienić. Za każdym razem tłumaczył mi, że nie doceniam tego że na innych poziomach jest dobrze, a w tym on się zmienia. A mi potrzebny jest chamski dupcyngiel.

 

Wyrzucał program, że ktoś kto lubi seksualność jest wulgarny, chamski

 

Pozwalam sobie okazywać swoją seksualność

 

Nie zmieniał się wcale.

Chyba też uznałam, że nie można mieć wszystkiego w życiu, a może że ktoś kto ma zdrową seksualność musi być chamem.

Coraz bardziej wypierałam seksualność, tak bardzo, że z czasem miałam na nią nawet mniejsza potrzebę niż Bartek, zaczęłam wstydzić się seksualności, okazywać ją, mówić że mam ochotę się pokochać. Zaczęło mi się to kojarzyć z czymś złym i nie właściwym. Bartek pracował nad wszystkim, tylko nie nad tym………..

Ja coraz bardziej się zamykała, choć temat powracał przy awanturach, wtedy Bartek wmawiał mi, że mam emocje i dlatego nie może się ze mną kochać i nie ma ochoty mnie dotykać.

Bo wypierał każde emocje…

Może podświadomie, aby nie zaogniać sprawy coraz bardziej wypierałam ten temat uznając, ze nie istnieje, jakieś seks bez wyrazu raz na 2-3 miesiące powodował, że nawet nie chciałam go więcej.

Znikała namiętność i energia, taka czysta radość.

Robiłam się poważna i spięta, ciało zaciskało się coraz bardziej, bo jego jedna z podstawowych potrzeb nie była zaspakajana.

Gdzieś wydawało mi się, że człowiek który rozumie mnie duchowo, jest dobrym człowiekiem, może nie być seksualny.

 

Wiele razy prosiłam o uzdrowienie tego, jednak ……………… bez odzewu.

 

Fakt trafiłam na takiego mężczyznę, bo tak widocznie kojarzył mi się partner z brakiem seksualności. Najprawdopodobniej to nic dziwnego, bo nigdy nie widziałam rodziców kochających się, czy okazujących sobie czułość, a mama często wypominała ojcu to, ze ma kochanki, czy to że jest impotentem.

Czasem w złości życzyła mi takiego partnera jak ojciec, nie mogłam zaskoczyć o co chodzi, bo ojciec był dobrym człowiekiem i bardzo dbał o nią, wręcz się jej podporządkował. No może dlatego, że był dupą seksualną.

 

Wypierałam seksualność i bliskość bojąc się, że stracę fajnego partnera. Bo na innych poziomach było coraz lepiej.

Dlaczego nie znalazłam sobie kochanka?

Bo uważam, że w związku ma być szczerość, a Bartek by tego nie zaakceptował .

Może za dużo oczekiwałam od niego. Zresztą cały czas słyszałam, że wiecznie mi mało i mało, że chcę za dużo. On się zmienia i szybciej nie może.

Tak w innych tematach bardzo się zmieniał, w tym wcale.

Marzenia o seksie bez wytrysku, duchowym seksie – jednak zero kroku w tym kierunku.

Dlaczego sama nie poszłam w tym kierunku?

Nie wiem, może podświadomie czułam, że związek się rozpadnie – gdy ja uzdrowię w sobie ten temat, może też bałam się, może seksualność kojarzyła mi się z intymnością, a nie mówieniem o niej na warsztatach. Nie wiem….

Z czasem przestałam kompletnie wykazywać inicjatywę i zainteresowanie tym tematem, poza coraz rzadszymi awanturami w których wygadywałam o co mi chodzi.

W maju trafiliśmy na warsztat do Andrew Barnes (organizuje to Estera www.narodzinydozycia.pl) , chyba dlatego, że byliśmy w podróży 8 miesięcy. Bartek powiedział – skoro czujesz to chodźmy.

Na tym warsztacie odkryłam na nowo siebie, zobaczyłam że seksualność jest siłą napędową wszystkiego i to co czułam o kobietach, mężczyznach, seksualności, dostałam właśnie na tym warsztacie. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że mamy w sobie cały kobieco męski potencjał i tylko od nas zależy jak go użyjemy. Tak samo jesteśmy istotami seksualnymi i niezależnie czy z kimś jesteśmy czy mamy seksualnego partnera czy nie możemy cieszyć się z seksualności.

 

Pozwalam sobie cieszyć ze swojej seksualności

 

Bartek też wydawało się otworzył.

Wyszedł program Bartkowego oporu, gdy mówił, że coś chce, a potem dawał opór.

Przy ćwiczeniu z wiązaniem powiedział – rób ze mną wszystko. Tylko na to nie pozwolił. Sesja to był koszmar dla mnie, byłam zmęczona i pozbawiona energii .

I tak bardzo często było w życiu – mówił, że chce, a potem zachowywał się wręcz odwrotnie traciłam bardzo dużo energii na to aby wspólnie realizować to co chcieliśmy, gdyż on był tego ciężarem. Jak w ćwiczeniu.

Może dlatego odpuściłam wszelką inicjatywę seksualną.

 

 

Po warsztacie wyglądało, że jest szansa, że będzie lepiej, jednak Bartka wciągnęły emocje jego rodziny i temat poszedł w odstawkę.

Potem zaczęliśmy podróż, fakt – dotykał, tulił mnie nawet częściej niż ja jego.

Jechaliśmy jednak praktycznie bez zatrzymania, a jak się zatrzymywaliśmy to były komary upał i komary. Nie umiałam nazwać o co mi chodzi. Bartek wmawiał mi naszą bliskość , a ja dalej czułam, że to nie to. Fakt było w tym więcej uważności i czułości.

Dopiero w Mongolii pokazały się bajkowe przestrzenie, magia miejsc z których każde zapraszało na dłuższe spotkanie.

Najpierw przy miasteczku Khvod gdy była magia, nawet na przełęczy Bartek powiedział, że chce jechać do miasta, potem tłumaczył, że mówił coś innego tylko ja źle zrozumiałam. Bardzo typowe zachowanie dla jego mamy i niedojrzałej kobiety.

Tak – zapewne powiedział co innego. Bycie razem z drugą osobą podnosi energię, a powoduje to, że wychodzą emocje, sprawy do uzdrowienia.

Bartek z ciężkością odpuszcza stare rzeczy, i woli ich nie widzieć (ma poważną wadę wzroku).

Drugi raz koło miasteczka Ałtaj siedzieliśmy cały dzień na stepie, było bajkowo, zaproponowałam rozbrajanie ciała z warsztatu Andrew Barnes , było fajnie – wykonaliśmy część ćwiczenia. Gdy nagle Bartek stwierdził, że zrobi kawę, potem zaczął coś szyć, a potem oglądać nawigację, przyłączyłam się do tego, ale zastanawiałam dlaczego on to tak odwleka resztę, tak jak zawsze i dlaczego ja muszę czekać na bliskość, masaż.

 

Pozwalam sobie mieć dobrą komunikację z partnerem na poziomie seksualnym

 

Nie muszę czekać i prosić się o bliskość

 

Zwróciłam uwagę może zbyt obcesowo i zrobiła się awantura, usłyszałam, że Bartek chciał dziś odpoczywać, a nie rozbrajać się …….

To dlaczego manipulował, a tego nie powiedział?

Ponoć ja bym robiła awanturę, któż to wie.

Może już nie , bo szkoda mojej energii na ciągnięcie go….

 

Odpuszczam ciągnięcia Bartka w duchową stronę, pozwalam sobie zajmować sobą i nie przyjmować tym co on mówi, chce, pozwalam mu być aseksualnym.

 

Fakt duchowa seksualność wyzwala duże dawki energii, może nie jesteśmy gotowi sobie pozwolić na taką energię, ale dlaczego? Przecież ja zazwyczaj wchodziłam w dużo wyższe stany energetyczne . Tak czuję, że tak samo ojciec jak i Bartek tłamsi moją energię, mówiąc mi co właściwe. Poza tym lubi rywalizować …..

 

Nie pozwalam nikomu niszczyć mojej energii, nie pozwalam przydeptywać się mężczyznom, mogę być lepsza od mężczyzn w każdej dziedzinie i mieć ich szacunek

 

Bartek w sprawach seksu zachowuje się jak niedojrzała kobieta, która nie powie czego chce, tylko manipuluje – wyzwala to u mnie niedojrzałego mężczyznę i awantura gotowa.

Tym bardziej, ze jest typem niedojrzałej upartej kobiety.

Zresztą jak niedojrzała kobieta jedno mówi, a dąży w innym kierunku.

 

Pozwalam sobie być z mężczyzną o zdrowej seksualności, o podobnych zainteresowaniach, celach z którym mogę trwać i cieszyć się jednością, jak również iść przez życie w tym samym kierunku

 

Oczywiście przez wiele lat pracy ze sobą wychodziło wiele tematów z seksualności zarówno buddyzmu jak i chrześcijaństwa jak również innych struktur. Tematy przodków wina, wstyd za seksualność, ograniczanie tej energii przez kogo się dało.

Blokady musiały być silne skoro przyciągnęłam sobie takiego partnera

 

Bez lęku i wstydu okazuję swoją seksualność, czerpiąc z niej całkowitą ochronę.

 

I tak gdy to pisałam na polanę gdzie spaliśmy przyszło stado kóz, pokazując, że już nie muszę być kozłem ofiarnym. Pokazując mi, że mogę być witalna, pokazując, że można doświadczać swojego ciała i podążać za jego pędem do wyrażania się. Pokazuje jak uruchomić siły witalne przez ruch ciała. Ona sprowadza siły stwórcze na ziemię. Zachęca do poznania różnych ścieżek życia i kroczenia swoją własną.

 

 

 

 

Pokazuje, że możesz wyjść z roli „kozła ofiarnego” i pozbyć się grzechów – stanie się to po pierwsze wtedy, kiedy uzyskasz rozpoznanie przez doświadczenie. Wówczas sam zwrócisz uwagę na swoje nieczyste sumienie i poświęcisz część siły na doprowadzenie spraw do ładu , po drugie gdy weźmiesz za rogi i wypchniesz ze swojego pola energetycznego , to co do niego nie przynależy.

 

Aktywuję moją zdrową, witalną energię życiowa

Kocham życie i życie mnie kocha

 

Informacje o kozie z książki J. Ruland Siła zwierząt.

 

Biorę odpowiedzialność za moją seksualność i nie uzależniam jej od innych osób.

 

Dziękuję tej przestrzeni za super lekcje, za pokazanie, że generalnie rzadko szukam winnych na zewnątrz, a w tym temacie szukałam non- stop, uzależniając swoją energię od innych – mając potężną wiedzę i świadomość energetycznych mechanizmów.

Jednak program był tak silny, że byłam jego niewolnicą. Co widać w opisie.

Dziękuję za przerwanie tego schematu, za te emocje, jeszcze raz dziękuję Andrew Barnes za cudowny warsztat (bardzo go polecam).

A gdy już bez emocji leżeliśmy z Bartkiem w Landrynce w mongolskim stepie (widoczność wiele kilometrów), gdzieś daleko rozgrywała się burza, a potem prosto przed nami swymi wszystkimi kolorami rozbłysnął kawałek tęczy. Dziękuję jeszcze raz za ten czas.

 

 

Ostatnio Estera Sarawati napisała piękny tekst o kobiecości:

http://us8.campaign-archive2.com/?u=f4950eda9f40822990e7662a1&id=6b84d5d718


 

Oto on:

List otwarty

To sprawa nas wszystkich, aby kobiety zaczęły żyć pełnią swoich możliwości i przestały się obawiać swojej mocy seksualnej. Tak, jest to także w interesie mężczyzn! Esencja kobieca, która budzi się obecnie na planecie to energia, która budzi ciała, rozpala brzuchy, ale i serca! Czas modliszek się kończy. Ta manipulacyjno-wysysająca i drenująca mężczyzn i kobiety energia, nie ma już dużego wsparcia na poziomie transpersonalnym. Tak samo kończy się dominacja i opresja pierwiastka kobiecego w nas. Czas inkwizycji się skończył. Nawet, jeśli gdzieś hydra podnosi łeb, to miłość Białej Tary i Kali jest na tyle wszechprzenikająca, aby hydrę nakarmić do syta, zamiast z nią walczyć. Bo energia kobieca odżywia. Odżywia nas od wewnątrz, mężczyzn i kobiety. Odżywia planetę i jej dzieci.
Kobiety to teraz tylko od Was zależy czy dacie sobie prawo, aby sięgnąć. Sięgnąć po to, o czym marzycie.
Czy jesteśmy w stanie przyjąć mężczyzn takich jakimi teraz są? Zobaczyć ich moc. Mimo, że wszyscy wokół mówią o kryzysie męskości, ja widzę Waszą siłę i moc. Ona tylko czeka, aby się przebudzić. Do tego jednak potrzebujemy przebudzonych kobiet. Dlatego to w Waszym męskim interesie leży wspieranie kobiet w odwadze – odważnych krokach i decyzjach.
Przychodzi czas pojednania i wyrzucenia do kubła ze śmieciami teorii skąd są kobiety, a skąd przybyli mężczyźni. Era patriarchatu dobiega końca. Zaczyna być możliwe budowanie bliskich, intymnych relacji między kobietami i mężczyznami, gdzie podstawą jest wytworzenie nowego zaufania, bezpieczeństwa i transparentności. Możemy być blisko będąc szczerymi, gdy umiemy być współodczuwającymi bez poczucia winy, robiąc miejsce na wszystko. Po prostu życie. W intymności

 

Estera Saraswati
5. lipca 2015, Lesznowola

 

Bartek przeczytał ten tekst, zrobił jego korektę i powiedział, daj go na bloga może innym pomoże. Często dostajemy maile, że nasze problemy i sposób ich rozwiązania pomaga innych.

Jak świat byłby inny gdybyśmy jasno mówili o tym co nas boli, a nie kreowali siebie innymi niż jesteśmy…..

 

 

 

Czy to co chcemy jest dla nas najlepsze? Olgij

Olgij – Elgij Czy to co chcemy jest dla nas najlepsze ? 17-19 lipca 2015

 

 

Miasteczko nas wciągnęło, a może mając do tej pory dobre prowadzenie, zapomnieliśmy o tym, że wjeżdżamy w bardzo czystą energetycznie przestrzeń i będzie nam dawane to co jest teraz dla nas najlepsze…. a nie to co chcemy……

Zazwyczaj słuchamy duchów, jednak tutaj………..

Przez Mongolię prowadzą zasadniczo dwie drogi, albo jak mówią ludzie bezdroża, w każdym razie dwa trakty po których można przejechać przez kraj (może i 3) – północny i południowy. Północny bardziej górzysty i południowy bliżej pustyni Gobi.

 

 

 

 

Wymyśliliśmy, że droga północna będzie ciekawsza, poza tym upały dochodzące do 40 stopni na pewno będą mniej odczuwalne na północy niż na południu, szczególnie przy pustyni Gobi.

I zaczęła się zabawa w podchody ….. z kim……. Duchami miejsc, naszymi przewodnikami?

Zaraz po pobraniu pieniędzy z bankomatu (1 zł. – ok 500 mongolskich) ruszyliśmy w kierunku naszej północnej drogi. Jeszcze nie wyjechaliśmy w miasteczka, a powiedziałam do Bartka

– Boję się dziś spać na przyrodzie, śpijmy koło miasteczka.

Troszkę go to zdenerwowało, bo marzył o spaniu w mongolskiej dziczy.

W sumie to nie czułam lęku, chyba bardziej aby wiele nie tłumaczyć Bartkowi tak powiedziałam, bo czułam jakąś niewidzialną barierę – szlaban, który nie wpuszcza nas dalej.

Znaleźliśmy nocleg koło miasteczka – bez komarów i wyspani rano zdecydowaliśmy się na oglądanie miasteczka, taki pierwszy kontakt z Mongolią. Może tutaj mniej Mongolią, a Kazachstanem (to teren Kazachski, o tym świadczą meczety i prawie sto procent to Kazachowie) , ale czymś w granicach administracyjnych Mongolii. Ceny w sklepach z 2-3 razy wyższe niż w Polsce. Praktycznie same obce produkty, łącznie z kubusiami i tymabarkiem z Polski.

Warzywa owoce sprowadzane z Rosji i jeszcze droższe niż tam (jabłka 15 zł za kg!.) .

Kilka sklepów z wyrobami z wełny yaka, wielbłąda, kaszmiru, niektóre wyroby przepiękne, ceny również ciekawe (sweter ok, 100 zł, z kaszmiru 300-400 zł.)

 

 

 

 

 

 

Fajny jest targ z różnymi działami, gdzie kupić można praktycznie wszystko, od odzieży do części samochodowych, dużo lokalnych knajpek – króluje mięso (chyba tu jest najtańsze, bo ceny przystępne czeburjek – 1,4 zł.), jakiś kotlet z dodatkami 8 zł. Raj dla mięsożerców. Mięso z mięsem z dodatkiem mąki – to narodowa dieta Mongołów i mieszkających tu Kazachów, warzywa tylko smakowo jak przyprawa.

 

 

 

 

Do picia popularny jest sok z rokitnika (z koncentratu), lub kompot z rodzynek i oczywiście kumys (sfermentowane mleko klaczy – czarka 0,5 litra – 2 zł).

Ciesząc się nowymi energiami, po 2-3 godzinach ruszyliśmy znów w naszą drogę, tym razem bez problemów ujechaliśmy piękną drogą wśród gór około 20 kilometrów,

 

 

 

 

 

 

gdy usłyszeliśmy dźwięk sflaczałej opony – to pierwszy raz od długiego czasu, po mojej tylnej stronie.

 

 

Coś jest u mnie do uzdrowienia z przeszłości – pomyślałam i błyskawicznie zaczęłam uzdrawiać przeszłość, swoje lęki, żale dla innych.

Zauważyliśmy, że tutaj wszystko się błyskawicznie materializuje……

Mając 20 km do naszego miasteczka Olgij, zjechaliśmy z powrotem do niego naprawić oponę. – Mamy zestaw naprawczy – powiedział Bartek – Tylko jeszcze nie wiem jak go stosować – dodał.

 

 

 

 

I w miasteczku trafiliśmy właśnie na taki serwis, który w ten sposób naprawiał opony…….

 

Mówisz i masz ….

 

Cena za naprawę opony to 5000 (10 zł)

 

Kupiliśmy jeszcze kompresor na targu i trzeci raz ruszyliśmy na północny wariant drogi.

 

 

 

 

Tym razem spotkaliśmy wracających znajomych rowerzystów, którzy pojechali w głąb drogi, gdy my wracaliśmy do miasteczka z oponą.

Dlaczego wracacie ?– zapytaliśmy .

– Tam praktycznie nie ma drogi – odpowiedzieli, nawet dla samochodu terenowego trudno, ścieżka z głazami…

Poczułam, że tym razem zesłano nam aż ludzi-aniołów, aby przekazali nam, abyśmy tam nie jechali.

 

 

 

Nie było zaproszenia z tej drogi od samego początku, tylko może lęk przed upałem pustyni na południowym wariancie drogi powodował, że lansowaliśmy ją bardzo.

 

Odpuszczam to co chcę i pozwalam się prowadzić

 

Choć na drogę południową jeszcze będziemy mogli wjechać w Khowd.

Na razie razem z sympatycznymi rowerzystami : Niemcem i Turkiem (jedzie ze Stambułu na rowerze – posiłkując się czasem pociągiem jest 5 miesięcy w rowerowej drodze) , zrobiliśmy sobie obóz nad rzeką. Niestety wiele nie porozmawialiśmy, bo najpierw przegonił nas silny wiatr, a potem komary.

 

 

 

 

 

 

Jednak wieczorem doświadczyliśmy niesamowitego spotkania z mieszkańcem tutejszego stepu – ptak drapieżny podleciał nad nasz obóz gdy jedliśmy kolację, ryż przygotowany przez Turka oraz ziemniaki i marchewkę – zawisnął 5 metrów nad nami i minutę szybując na wietrze obserwował nas uważnie, a potem poleciał za swoim sprawami.

Duchy pokarmili – przeleciało przez myśl.

No właśnie sami jemy, a kto podzieli się z istotami niewidzialnymi. One zapewne ciekawe naszej ludzkiej strawy. Poza tym dzieląc się tym co mamy z innymi, dajemy wyraz tego, że mamy tego dostatek. W naszym umyśle rodzi się nadmiar. Szczególnie gdy dzielimy się tym co lubimy najbardziej.

Uwalnia to również od patrzenia tylko na siebie

 

Pozwalam się dzielić tym co mam z innymi z radością

 

 

Jednak mimo wszystko w Mongolii wysypiamy się jak na razie super, rozpływamy się w ciszy pod niebem, gdzie nieskończona ilość gwiazd w jednej chwili chce się nam pokazać….

Rano wyspani (noc była chłodna) każdy z nas ruszył w swoim tempie w stronę miasteczka, a potem na południowy wschód w kierunku najbliższej miejscowości Khowd (howd) 220 km.

 

 

 

 

Postój u stóp królowej Ałtaju, na najpiękniejszej drodze świata

Z krótką przerwą u królowej Ałtaju – po najpiękniejszej drodze na świecie – 14-17 lipca 2015 r.

 

 

I znaleźliśmy się raju, w miejscu dla których (dla samych nich) warto jechać kawał świata, tylko na spotkanie z nami.

 

A miejsce jak to u nas objawiło się samo.

 

Ta droga mnie zaprasza – powiedziałam do Bartka, gdy wjechaliśmy w rejon gór z widokiem na lodowce.

 

Niestety na drodze widniał zakaz wjazdu.

Może to nie było zaproszenie, a tylko moje pragnienie zobaczenia gór bardziej z bliska…???

– Coś wymyślimy – powiedział Bartek patrząc w nawigację – o tu jest jakaś tropinka (dróżka) – zobaczymy dokąd nas poprowadzi …..

I poprowadziła prosto w miejsce dla którego samego warto jechać 5000 km, bajeczne, magiczne (ok. 20 km za Artasz na południe).

 

 

 

Rzeka, ośnieżone góry, las….

Robił się wieczór, rozpaliliśmy ognisko, na niebie pojawiały się nieśmiało gwiazdy, najpierw te blisko nas, a potem kolejne i kolejne miliony, tryliony ……….. chciały się nam pokazać, było ich tak wiele, że tworzyły piękne mgławice.

 

 

 

 

Z radością patrzyliśmy na nie, zdając sobie sprawę jak maleńką cząstką jesteśmy we wszechświecie.

Pojawiały się odwieczne pytania ludzkości

Skąd przyszedłem i dokąd zmierzam?

Magia nocy, ognisko, z wolna płynąca rzeka, gwiazdy i my. Świat ludzi, świat Bogów spotkał się właśnie w tym czasie i duchy miejsca z radością przybyły na spotkanie.

Jak miło było im usłyszeć stare dźwięki, mieliśmy wrażenie, że miejsce ożywa swoją mocą, otwiera się na spotkanie z człowiekiem, na kontakt z nim.

Tak samo my otwieraliśmy się na to miejsce, na nasze przeszłe z nim doświadczenia.

W ruch poszły bębny i wtedy cały wszechświat zamigotał, zatańczył.

 

Sprawiajcie przyjemność innym

 

– mówiła rzeka, gwiazdy, ogień – rozdawajcie radość innym, ożywiajcie ludzi do życia.

 

Magia wieczoru, nocy, kontaktu z tym co widzialne i niewidzialne.

 

Wszystko cieszyło się i rozprężało, ptaki latały i gadały, rzeka koło nas szemrząca spokojnie, w oddali płynęła wartkim nurtem wydając z siebie głośny pomruk, opodal rozprężyło się coś na kamiennym zboczu i zeszła niewielka lawina. Zastane, zamrożone zaczęło ożywać.

 

Trwaliśmy w tym stanie przenikając siebie nawzajem, wybaczając sobie przeszłe zachowania – nawzajem.

 

Ranek obudził nas słońcem, postanowiliśmy zostać na cały dzień, sycąc się energią widoku, ośnieżonej góry o nieznanej nazwie, my nazwaliśmy ją królewną Ałtaja.

Zbieraliśmy zioła głównie tymianek i lebiodkę, przyglądaliśmy się kwietnej łące, otwieraliśmy dalej na siebie.

 

 

 

 

 

 

Po południa przyszła burza, na początku zaczęło wiać, potem pojawiły się pojedyncze krople, a potem pioruny, rozładowywało się napięcie. Coś co wcześniej nie mogło zostać uzdrowione, teraz znajdowało ujście.

Mnie też rozbolała głowa, a może bardziej szczęka i żołądek, jedno i drugie napięło się, ciekawe czego pokazując napięcie.

W nocy przy ognisku, tym razem zamiast gwiazd – mgły dawały spektakl ubierając skały w piękne zwiewne sukienki. Czasami gdzieniegdzie przebijały się gwiazdy pokazując, że prawda i jasność będzie ukazana.

 

 

 

I została – już następnego dnia.

Zaproszono nas na spacer w głąb doliny.

Czułam się już lepiej, toteż z radością pomaszerowałam w kierunku naszej królowej, wzdłuż rzeki, cały wszechświat cieszył się na spotkanie.

Oboje z Bartkiem czuliśmy, że wróciliśmy tu po latach ………… właśnie w to znajome nam miejsce.

Przychodziły rożne obrazy……….

Nie spełniłam oczekiwań miejscowej społeczności, zostałam zaszczuta i musiałam odejść.

Obraziłam się na wszystko czego tu doświadczyłam również na to dobre.

 

Wybaczam innym zadane mi krzywdy

 

Uwalniam się od obraz na ludzi i miejsca, pozwalam sobie je widzieć prawdziwe, jak również moje uczucia do nich w całokształcie.

 

 

 

 

 

I tak przewijały się kolejne obrazy, przypominając stare dzieje, głównie szczęśliwe, piękne, jednak w pewnym momencie tragiczne, bo nie umiałam pomóc innym – tak jak tego oczekiwali.,

 

Uwalniam się od przymusu pomagania innym tak jak oni chcą

 

Pozwalam sobie pomagać innym tak jak prowadzi mnie wszechświat, bez negatywnych konsekwencji ze strony innych.

 

I tak spacerowaliśmy wśród pięknej przyrody to podziwiając jej kwiaty, to rzeczkę , to góry, ciesząc się ze spotkania, przypominając sobie siebie nawzajem.

 

 

 

 

Przypominając sobie to wszystko dobre i złe czego doświadczyliśmy razem, uzdrawiając to negatywne i pozwalając sobie brać siłę z tego co było pozytywne.

 

Podziękowaliśmy duchom miejsca za cudowne przyjęcie, za magię spotkań, za ten czas, gdy starsi, mądrzejsi, mogliśmy poznawać siebie na nowo uzdrawiając stare.

 

 

 

 

Sam Ałtaj pokazał nam się bardzo ziemsko – dość ciężko, w porównaniu z Uralem czy Zachodnią Syberią, dominuje tu energia ziemi. Na pewno potęguje to trakt czujski, który przepiękny, ale jeszcze z nie oczyszczonym piętnem cierpienia. Często powoduje, że nie chce się zatrzymywać przy drodze. A droga wzrokowo przepiękna.

 

 

I pojechaliśmy kolejne 150 km do Kosz Agacz 80 km od granicy z Mongolią, aby uzupełnić wpisy na blogu, zrobić ostatnie zakupy …… bo po tamtej stronie ………. jest niewiadoma

 

A miasteczko powitało nas sympatycznymi ludźmi, bardzo spokojnym, i takim zlepkiem wielonarodowościowym. W końcu jesteśmy na styku granic (Rosja, Mongolia, Chiny, Kazachstan), z dużą ilością zagranicznych turystów – no tak z 10 sztuk , których z rzadka spotykaliśmy wcześniej.

Miasteczko leży już na stepie i na pewno bardziej przypomina Mongolię niż Rosję.

Jutro wjeżdżamy do Mongolii, mamy do przejechania ok. 2000 km przy jej północnej granicy na wysokość Bajkału, ………… teraz może nie być od nas jakiś czas wiadomości, gdyż nie wiemy jak będzie z internetem.

 

Świetny artykuł o drodze przez ałtaj

http://www.mongolia.olsztyn.pl/ku-stepom-mongolii-biegnie/

Najpiękniejsza droga na świecie!


Współcześnie Trakt Czujski (czyli odcinek rosyjskiej szosy federalnej M52 od Bijska do Taszanty o długości 510 kilometrów) poszerzono, pokryto asfaltem i dzisiaj jest to – nie tylko według mnie – najpiękniejsza droga na świecie. Równa, gładka malowniczo meandrująca między zboczami gór porośniętych tajgą lub pokrytych tundrą, szczytami białymi od śniegu i lodu. Szosa stromo wspinająca się ku górze lub gwałtownie opadająca w dół. Kierowca jedzie tam na poziomie i między chmurami, by za chwil kilka przemierzać głęboką dolinę z płynącą o krok rzeką. Piękną, wielką, górską. I – co ciekawe – z mlecznobiałą wodą.
Cały czas zachwycają wspaniałe widoki, dlatego utrudnieniem dla takiego kierowcy jak ja był brak poboczy i tym samym możliwości zatrzymania samochodu, by móc napawać wzrok, fotografować i filmować widoki. Na dodatek mądrzy Ałtajczycy „kupili” brazylijski patent i żółtą linią oznakowali na jezdni wszystkie miejsca niebezpieczne, te gdzie obowiązuje całkowity zakaz zatrzymywania się. Tych żółtych pasów było wiele.

 

Piękna i groźna Czike Taman


Jednym z najbardziej malowniczych miejsc na Trakcie Czujskim jest przełęcz Czike Taman. Stąd rozciąga się wspaniały widok na piękne ałtajskie góry i szmaragdowe doliny. Podróżni obowiązkowo zatrzymują się tam i podziwiają pejzaż. Pozornie sielankowa i stosunkowo niewysoka (1460 m n. p. m.) przełęcz w rzeczywistości jest podobno najbardziej niebezpiecznym odcinkiem całej, liczącej blisko tysiąc kilometrów drogi. Czemu? Bo w wierzeniach Ałtajczyków przełęcze zajmują szczególną rolę . Są to siedziby eeze (Gospodarza), niewidzialnej istoty, ducha, który jest władcą danego miejsca. Dlatego mądrzy kierowcy „Gazeli”  zawsze zatrzymują się tu na chwilę, aby pokłonić się mocom przyrody. Z tego powodu na Czike Tamanie jest kilka kosz agacz – szamańskich drzew, na gałęziach których tubylcy zawiązują wotalne wstążki.
Przemierzając Trakt Czujski trzeba pamiętać, że pogoda lubi płatać figle. Piękna na dole, po kilkunastu kilometrach, gdy samochód wiedzie pod szczyt, potrafi zmienić się w oka mgnieniu. Buran – wściekła syberyjska śnieżyca – ulewny deszcz, wichura lub gęsta mgła potrafią nagle zmniejszyć widoczność do zera i utrudnić jazdę. Wprawdzie Ałtajczycy lekceważą pogodę, uważając, że z powodu kilku płatków śniegu nie warto stawać, ale gdy robiło się ciemno, ślisko i niebezpiecznie, przerywaliśmy jazdę i szukaliśmy stosownego miejsca na odpoczynek. Lepiej było zachować ostrożność i ofiarą złożoną na owoo lub drzewie szamana przebłagać eeze i zapewnić sobie jego życzliwość. Zachowałem się więc zgodnie z obyczajem – na wszelki wypadek, tym bardziej że biwakowaliśmy w przepięknych miejscach i każdy pretekst do postoju sprawiał nam przyjemność. Był okazją dla Piotra do prawie alpinistycznej eksploracji gór na piechotę. Do wspinaczki i kręcenia filmów. A ja – zwykle – zostawałem na samym brzegu wspaniałej, lipieniowej rzeki. Z aparatem i spinningiem…


 

Mumie i 15 grobów na każdy kilometr drogi!


W pobliżu Traktu Czujskiego na skalnych stokach można zobaczyć prastare rysunki. Są dość pospolite w tej części Syberii, bo ta ałtajska droga od najdawniejszych czasów była “bramą ludów”. Wędrowały nią różne narody z południa i wschodu na zachód i wiele z nich pozostawiło ślad swojej obecności. Warto zatrzymać się, by obejrzeć słynne „kamienne baby”, a także dowiedzieć się czegoś więcej o mumii „księżniczki”, o której opowiadał mi i pisze w książkach mój znajomy, Polak  mieszkający w Gornoaltajsku, profesor Wojciech Grzelak :

sensacją na skalę światową było odnalezienie latem 1993 roku w Ałtaju mumii scytyjskiej dziewczyny sprzed 2500 lat. “Lodowa dama”, nazywana także “ałtajską Księżniczką”, miała doskonale zachowane niezwykłe i bogate  tatuaże na ciele. Znalezisko przewieziono do Moskwy, gdzie uruchomiło lawinę tajemniczych i groźnych zjawisk. „Nasza Księżniczka jest strażniczką tej ziemi i powinna tu pozostać” – krzyczą Ałtajczycy, domagając się zwrotu zwłok wydartych płaskowyżowi Ukok: bowiem od czasu ich zabrania nawiedzają ten zakątek Syberii potężne trzęsienia ziemi, których epicentrum znajduje się właśnie w okolicach miejsca, gdzie znaleziono mumię…
Modernizacja Traku Czujskiego, prowadzona od końca lat dwudziestych ubiegłego stulecia do 1985 roku, przedstawiana była jako wzorcowa budowa komunizmu, realizowana pracowitymi rękoma szlachetnych i – na plakatach – zawsze uśmiechniętych komsomolców. Ale rzeczywistość daleka była od sielanki. Tragiczną kartą historii przebudowy szosy są losy więźniów pracujących tam w nieludzkich warunkach. Tych, którzy zmarli z wycieńczenia, chorób czy bestialstwa nadzorców, grzebano najprościej – wprost pod nawierzchnią szosy. Oblicza się, że na każdy kilometr Traktu Czujskiego przypada, co najmniej piętnastu zmarłych przy jego budowie więźniów.
Dzisiaj nie tylko Ałtaj, lecz nawet sama droga ciągnąca się przy rzece  Czuja jest miejscem bardzo atrakcyjnym dla (nielicznych) turystów i bardzo wygodnym do przemierzania jej samochodem. Prawdę mówiąc, ciężko było mi jechać Traktem Czujskim, ponieważ co chwilę chciałem się zatrzymywać, by fotografować fantastyczne widoki. Co pewien czas znajdowałem tam również piękne miejsca biwakowe idealne do przerw w podróży. Malownicze i wielkie górskie rzeki zachęcały do wędkowania, do rzecznych spływów, raftingu czy wycieczek treckingowych. Naszą uwagę przyciągały przydrożne bazary z typowymi ałtajskimi wyrobami. Sympatyczne restauracje kusiły smacznymi potrawami, świeżym kwasem chlebowym, a turbazy zapraszały do syberyjskiej bani.

Ałtaj leży w równej odległości od czterech oceanów. Tu spotykają się trzy nauki: Buddy, Chrystusa i Mahometa. To kraina dzika i odludna, o nieskażonej przyrodzie. Więc nic dziwnego, że miejscowi uważają, iż jest to unikatowe miejsce przepełnione energią kosmiczną. Doszukują się tam obecności yeti (ałmyza).
Ałtaj zalicza się do najpiękniejszych miejsc na ziemi i po przejechaniu tej górskiej trasy w pełni się z tą opinią zgadzam. Nasza podróż Szlakiem Czujskim była jedną, wielką atrakcją i już po to warto było przejechać te tysiące kilometrów.  […]

________________________________________
tekst &foto Bolek Boleebaatar Uryn.  Fragment przygotowywanej do druku książki p.t. 
„MORIN CHUUR – skrzypce z czaszki konia – mongolski świat jurt, koni i szamanów”  

Przez Górny Ałtaj – 500 km przez góry

Przez Ałtaj 13-14 lipca 2015 r.

 

 

I podążyliśmy przez Ałtaj, ponad 500 km przez góry Ałtaju. Sama republika Górnego Ałtaju zajmuje trochę więcej niż połowa Polski, a mieszka w niej …… uwaga, uwaga …….. 200 000 mieszkańców z czego 1/3 w Gorno Ałtajsku. Zanurzyliśmy się w tę przestrzeń, uważnie obserwując "co nas zapraszać będzie".

 

 

Do przejechania 500 km bardzo dobrymi drogami, bo Górny Ałtaj ma praktycznie jedną drogę o europejskiej nawierzchni. Jechaliśmy wolno, zatrzymując się to w kafe, to nad rzeczką. Wolno, bardzo wolno. Czasami wydawało mi się, że za wolno ….. jednak mając doświadczenie sprzed paru dni pozwalaliśmy sobie na to tempo. Ałtaj oswajał się dla nas.

Kolejne kawałki gór odsłaniały się dla nas.

Gdy odjechaliśmy od rzeki Katuń, zostawiając ją po lewej stronie, ruch zmalał i zrobiło się dużo przyjaźniej.

Na początku drogi, zresztą jeszcze na noclegu nad rzeką Katuń, rano powitały nas motyle, które radośnie wlatywały do samochodu oznajmiając nam :

 

– My się już przeobraziliśmy w piękne istoty, a WY?

 

Gdzieś w duszy pojawił się lęk, że pięknym i spełnionym można żyć krótko (motyl żyje tylko 3 dni).

 

Uwalniam się od przekonania, że w pięknie i spełnieniu żyje się krótko

 

Pozwalam sobie żyć długo i szczęśliwie w spełnieniu, pięknie i radości.

 

Motyle towarzyszyły nam przez ok. 100 km będąc wszędzie, chmarami latając nawet po drogach. Ci nasi piękni przyjaciele przypominali nam, że zachodzi w nas przemiana, przepoczwarzenie.

 

 

 

 

Podążam drogą mojego przeznaczenia i czuję, jak każdego dnia jest mi lepiej, lżej i łatwiej

 

Stare odchodzi, pojawia się nowe i my idziemy z odwagą ufnością naprzeciw temu.

 

 

Dzień minął już w całkiem innym nastroju, na wieczór zaprosiła nas rzeczka, gdzie zaraz do wspólnego ogniska zaprosili nas podróżujący Rosjanie. Dając informacje co możemy zobaczyć na Ałtaju.

 

 

Ognisko trzeszczało, rzeczka szumiała, więc i niebo pierwszy raz w czasie naszej podróży pokazało się w odsłonie miliardów, trylionów i ………. gwiazd z mgławicami. Znów poczulismy się jak małe cząstki we wszechświecie, które patrząc w ogrom wszechświata radują się, że mogą tu być i doświadczać tej podróży po ziemi.

Noc była chłodna, a po niej nastąpił upalny dzień, jechaliśmy dalej na południe wśród już kamiennych gór i stepów, miejsc którym piękne rzeki, strumienie, potoki dodawały życia i uroku.

 

 

 

 

Czasami góry były lesiste czasami bez drzew, , potem już drogą z widokiem na lodowce,

gdzieniegdzie pojawiały się samotne domostwa (zamieszkałe),

 

 

 

gdzieniegdzie wioski, gdzieniegdzie turystyczne domki. Stawaliśmy, spacerowaliśmy, kontemplowaliśmy, chyba przez cały dzień przy świetnej drodze ujechaliśmy 200 km, jednak jakie to ma znaczenie.

Byliśmy na swojej drodze i w tym tempie byliśmy prowadzeni.

 

 

 

 

Zaznajamianie z Ałtajem krok po kroku.

 

 

 

 

 

I tak znaleźliśmy się w miejscu dla którego warto przebyć długą drogę, tylko dla niego, byliśmy u stop pięknej góry, królowej Ałtaju.

 

W energii miast – Nowosibirsk, Barnaul

Nowosobirsk, Barnaul – w energii miast 8-10 lipca 2015

 

6

 

Opuściliśmy bajkowy świat okolic Okuniewa, świat innego wymiaru. Na miejscu czuliśmy, że świetnie odpoczywamy , otwierały się nowe przestrzenie, byliśmy można rzec w innym wymiarze. Dopiero zjazd na główną drogę do Nowosibirska, a potem już sam Nowosibirsk – powiedział nam – tak, tak to światy równoległe o całkiem innej energii i wibracji…… Najlepiej nauczyć się bez problemu po nich (między nimi) przemieszczać.

Co prawda najlepiej pozwolić sobie żyć w bajkowej energii, a czasem zjeżdżać do bardziej ostrej, agresywnej, szybkiej, wysysającej – bez szkody dla siebie.

Miasto to dzieło człowieka i zasilane jest jego energią, więc ……………….. potrzebuje ludzkiej energii, aby istnieć.

Przyjeżdżając tutaj z miejsca gdzie było się w przepływie bosko-ziemsko-ludzkiej energii – odczuwalne to było bardzo silnie. Miasto nowoczesne – stolica Syberii, jedno czym zapraszało to barami Sushi, których tutaj pełno – na pewno mają bliżej do Japonii niż my.

Skorzystaliśmy z zaproszenia na wegetariańskie Sushi i pojechaliśmy dalej w kierunku Ałtaju.

 

2

3

 

4

 

5

7

 

9

 

8

 

Świetne drogi, oznaczone atrakcje turystyczne…..

Zmieniliśmy chyba kraj? – zaczęliśmy się zastanawiać …

Nie chyba, a na pewno – z oblasti nowosibirskiej (gdzie również są dobre drogi) w ałtajski kraj.

 

Jedziemy do Barnaul – stolicy autajskiego kraju – zapadła decyzja, mamy parę spaw do załatwienia, a w Nowosibirsku nie było na to energii, może tutaj się uda.

I się udało…… można rzec – załatwić wszystko i to jeszcze z nadstawką, maleńki minus tego był taki, że musieliśmy zostać na dwa dni, jednak na noc przygarnęła nas rzeczka koło wilkiego Ob-u.

 

 

 

 

A co to były za ważne sprawy, które aż na 2 dni zaprosiły nas do miasta ?

 

Po pierwsze i najważniejsze to aparat fotograficzny, który doznał kąpieli w Daniłowym jeziorze, malutki Olympus SH60 (wpadł do jeziora, na głębokość 20 cm – wylewaliśmy z obudowy obiektywu wodę z piaskiem). Ciekawi byliśmy czy mamy rozglądać się za nowym, czy ten uda się doprowadzić do życia. Szukając „na ciśnieniu” toalety, po przyjeździe do centrum miasta, natknęliśmy się na punkt naprawy telefonów komórkowych, gdzie chłopaki również naprawiali aparaty. Niestety na diagnozę i ewentualną naprawę musieliśmy poczekać do następnego dnia.

Giro podróżujący z nami elf powiedział również, że najlepsi elfi specjaliści również zajmą się aparatem.

I dziękując Bogu, Wszechświatowi, Girowi, chłopakom z serwisu – na drugi dzień odebraliśmy nie tylko działający aparat, ale do tego wyczyszczony (było już parę paprochów w obiektywie).

Daniłowo wyczyściło wszystkie paprochy z nas i ……….. aparatu.

 

 

Drugą ważną rzeczą było było położenie henny na moje włosy i regulacja brwi (takie jedyny elementy upiększania siebie, swojej natury, które stosuję)

Udało mi się nawet znaleźć fryzjera, a bardziej fryzjerkę która zgodziła się na na drugi dzień położyć mi moją hennę na włosy.

Henna została położona perfekcyjnie, włoski podcięte, nawet za krótko, ale potem Pani fryzjerka wymyśliła fryzurę „a la szopa”, bo ponoć w takiej mi jest dobrze.

A` dziecka zawsze „walczyłam” o włosy, marzyłam o długich, warkoczach, a zawsze ścinano mi je na krótko, bo łatwiej było czesać. Zmuszano mnie do codziennego ich czesania, co przy włosach cieniutkich, krętych jest mordęgą (czesze się je tylko na mokro, ale o tym dowiedziałam się dopiero z 20 lat temu), a do tego każdy fryzjer robił mi właśnie taką fryzurę „a la szopa”, namawiając do używania dużej ilości żeli i suszenia suszarką z dyfuzorem. Chyba nic – przez 30 lat – w modzie na kręcone włosy nic się nie zmieniło.

Mnie zawsze ta fryzura spinała, nie lubiłam jej, dlatego wolałam jak już szłam do fryzjera prostować włosy.

Choć powiem szczerze nigdy nie czułam się tam zrozumiana i nigdy tam nie odpoczywałam.

Dlatego z wielką ulgą zaczęłam sama farbować włosy henną ( w podróży to dość trudne).

Teraz ta dziewczynka uruchomiła wszystkie te programy braku zrozumienia moich włosowych potrzeb.

Poczułam emocje rozrywające mi klatkę piersiową , złość, bezsilność, mam podobać się innym, a nie sobie…………???

Tak od dziecka……………..

 

Pozwalam mieć fryzuję, włosy, ubranie takie jak mi się podoba bez względu na to co myślą o tym inni.

 

Tak po prostu.

 

Pozwalam sobie wyglądać tak jak mi się podoba

 

Dowiedziałam się również od dziewczyny, że u każdego włosy rosną określony czas, a potem obumierają. Moje nie chcą rosnąć dłużej niż do ramion.

 

Pozwalam aby moje włosy rosły długie, pozwalam im na to.

 

Powiem szczerze, że nawet nie zdawałam sobie sprawy jak głęboko zakopałam sprawy związane z włosami, a może i ze swoim wyglądem. Brakiem zrozumienia co moich potrzeb i narzucania własnych.

Taki świat ktoś powie, jak Cię widzą tak Cię piszą i …………..

 

Ja jednak

 

Pozwalam podobać się najpierw sobie, a potem innym

 

 

 

Dziękując za cudne retrospekcje przeszłości, zrobiłam sobie zdjęcie w „nowej fryzurze” a przy najbliższej okazji umyję sobie głowę, aby też zmyć pokłady chemii (miało nic nie być , a czuję oblepiające doznanie)

Po umyciu włoski całkiem fajne i ścięcie też. Dziękuję tej dziewczynce. A zapłaciłam za to wszystko 170 rubli ok. 120 zł

 

Trzecia rzecz gnająca nas do miasta to targ. Chcieliśmy popatrzyć co można kupić z miejscowych owoców i warzyw, w końcu kraj ałtajski to potęga rolnicza.

Patrząc w internet naszą uwagę zwrócił chiński targ, może będzie trochę egzotyki powiedzieliśmy – granica z Chinami niedaleko – pojechaliśmy. Niestety okazał się zwykłym bazarem z dużą ilością ubrań, a tylko jednym sklepikiem z chińsko-koreańskim jedzeniem. Dziwne jesteśmy blisko granicy z Chinami, ale poza ciuchami jak u nas (tylko dużo bardziej kolorowymi) nic tu nie ma.

Z ciekawości kupiliśmy parę produktów głównie sojowych i grzyby, ale o tym napiszemy więcej, gdy będziemy przygotowywać z nich sałatki. Sałatki po koreańsku (bo tak się nazywają ) są tutaj bardzo popularne, Korea to również sąsiad Rosji, warto o tym pamiętać.

 

 

 

 

Miasto bardzo dziwne, na ulicy kierowcy nieuprzejmi, nie wpuszczają nawet jak dojeżdżają pod semafor z czerwonym światłem, dużo większe zaciśnięcie, niż w pozostałych miastach zachodniej Rosji (sporo energii walki) .

Bardzo fajnie było obserwować jak miasto się rozrastało. Na początku gdy nie było kolei żyło wokół rzeki i rzecznego dworca, potem pojawiła się kolej i miasto poszło w głąb, teraz są samochody i nie ma znaczenia gdzie się mieszka.

 

 

Dziękujemy temu miejscu za wszystkie te lekcje i cuda, których tu doświadczyliśmy, za ten czas, za nową fryzurę, za naprawienie aparatu, za sushi ……