osoby mocy
now browsing by category
Wyrażam siebie – refleksje o niepisaniu
Dawno nie pisałam, a samo słowo „masz pisać” wywoływało u mnie napięcie, przyglądałam się temu i sama nie naciskałam na siebie.
Otworzyłam się przy tym na komplementy, gdyż ten okres przyniósł najwięcej pochwał dla mojej twórczości.
Ponadto pojawiły się również głosy bardzo prawdziwe, mówiące że moje opisy są bardzo ekshibicjonistyczne. Dotyczą bowiem moich własnych doświadczeń, które uważam za cenne. Jednak kolega terapeuta stwierdził, iż zauważył, że jak dawał „własne przykłady z życia” swoim klientom – to osoby te wręcz niechętnie się do nich odnosiły, a jak zaczął zamieniać „z mojego życia”, na „z doświadczenia innego klienta”, ludzie reagowali bardziej pozytywnie.
Osoba opowiadająca swoją historię zmiany jest żywa , prawdziwa, realna, a nie jakaś oderwana i iluzoryczna jak postacie z filmowego serialu, czy gry komputerowej.
Jednak ja zawsze lubiłam korzystać z bezpośredniego doświadczenia innych ludzi, i zczytywać z pół ich doświadczenie, więc dalej będę się moimi dzieliła na blogu.
Dla mnie spotkanie z daną osobą to wymiana energii na poziomie pola (energii) , a reszta to tylko metoda zrobienia tego.
Dlatego dalej będę się starała aby ten blog był jak najbardziej prawdziwy na poziomie pola, które zawiera w sobie jedność na poziomie ciała, umysłu, duszy, ego, które jest całą mną.
Fakt, czasami przejmowałam się, że powinnam pisać jak inni , dawać rady, pouczać, narzucać – takie wpisy są bardziej na topie niż moje.
Na szczęście ciało dawało znaki oporem – jak masz tak pisać to nie pisz wcale, to nie Twoja droga.
Dziel się sobą, swoimi odkryciami na swojej drodze i pozwól innym być wolnym w ich drodze…
…. słyszałam nie raz z przestrzeni.
Wrodzone szerokie postrzeganie powodowało, że widziałam jak duża część ludzi lgnie nie do prawdy, tylko do nakładek wrzuconych w pole dla lepszego wizerunku.
Wszechświat nawet podsyłał mi fizycznie takie osoby, abym w kontakcie z nimi doświadczyła różnicy w postrzeganiu ich w rzeczywistości, a na youtube czy facebooku.
– I co chcesz tak działać ? – słyszałam potem z przestrzeni …
I tak szukałam przez ten czas własnej drogi komunikacji ze światem, a może bardziej nie szukałam, bo znałam ją świetnie, a otwierałam się na pokazanie siebie bez wstydu, masek -w pełnej prostocie. Z tym co nazywane pięknym, z tym co nazywane brzydkim.
Tym brzydkim o czym się nie mówi wprost , nie pokazuje siebie w gorszych momentach, bo nie wypada, bo jestem duchowa. Bo inni powiedzą, że mi bije, że jest coś ze mną nie tak.
Kiedyś ktoś napisał komentarz na facebooku „nie zadręczaj nas swoimi emocjami”. Inni ich już mają dość, chcą teraz świata TYLKO pozytywnego. A jak już mówimy o czymś „negatywnym” to stonowanie, bez oceny innych , tego tamtego.
Czy to nie kolejny schemat , jak ten z którego wielu się chce urwać?
Czułam potężne rozczarowanie duchowym światem, gdzie stare schematy zastąpiły nowe schematy, powinności , zasady, reguły i gadanie o miłości .
– Napiszę o tym to się obrażą – myślałam. I tak się obrażali niektórzy za to, że powiedziałam coś dobrze o kimś kto pokazuje „brudy tego świata”, a inni nie wiedzieć za co – zapewne o jakieś wyobrażenia na mój temat.
Tak brudy własne lepiej ukrywać, udawać że ich nie ma i zakładać coraz to mocniejsze okulary pokazując siebie tylko w tych momentach kiedy jest cudownie i wściekać się na tych co pokazują brudy, że one są. Że wcale nie jesteśmy tam gdzie chciałby nas umysł.
Byłam też za słaba i tchórzliwa , aby poradzić sobie z tą złością, emocjami i projekcjami innych na mój temat – „troskliwą oceną pełną miłości”.
Okres ten wzmacniał również powiększający się wzrost widzenia, czucia okolicznego świata, pełnego cierpienia, manipulacji i wiedzy na poziomie umysłu.
– Inni widzą go w różowych okularach, a ja własnymi oczami. Czy wszystko na pewno ze mną ok? – pytałam siebie.
Bartek widząc wzrost mojego postrzegania świata i towarzyszące temu rozterki namówił mnie do zgłębienia życiorysu bułgarskiej mistyczki Wangi.
Rosyjski film o niej zafascynował mnie i pomógł wiele zrozumieć.
Pozwalam sobie na komunikacje ze światem w pełnej prostocie
Uwalniam się od wstydu, masek, poczucia winy że nie jestem doskonała według innych….
Uwalniam się od wstydu za dar jasnowidzenia i wglądu
Pozwalam sobie na siebie i swoje doświadczenie świata
Spontaniczna podróż na festival breatariański i dookoła Włoch bardzo poszerzyła moje postrzeganie otwierając mnie na jeszcze większy wgląd w siebie, mechanizmy energii, naszego życia, świata.
Uświadomiłam sobie teraz wyraźnie jak chcę na ten moment żyć i czym dzielić się z innymi.
Jak żyć ?
Przede wszystkim w prawdzie – kim jestem w tym momencie, a potem uwalniać programy z ciała, umysłu i zwiększać przepływ energii miłości, radości, szczęścia – czyli wartości na które chcę kierować energię.
Czym się dzielić ?
W Asyżu święty Franciszek podpowiedział mi:
– Mów o miłości…
– Przecież wiesz, że nie lubię tych osób, które opowiadają tylko o tym kim chcą być, a u mnie miłość nie jest na honorowym miejscu w moim polu – odpowiedziałam.
– Mów o swoim jej doświadczaniu, Twoim jej rozumieniu, Twojej drodze, w miłości zawarta jest prawda, miłość bez prawdy nie istnieje – usłyszałam.
Otwieram się na doświadczanie dzielenia się moją przestrzenią miłości z innymi i moją drogą….
Linki do filmów o Wandze
Od wegetarianizmu w stronę frutarianizmu…
Od wegetarianizmu w stronę frutarianizmu…wywiad z moim ojcem Józefem.
Filmik przedstawia pewnego rodzaju posumowanie ponad 30-letniej podróży poprzez różne diety, która poczynając od wegetarianizmu potoczyła się w stronę frutarianizmu. Jest to rozmowa z moim ojcem – 83-latkiem, który do dziś zachował kondycję fizyczną i psychiczną polskiego przeciętnego 60-latka, tylko takiego bez konieczności zażywania lekarstw.
Przekonanego o zachowaniu zdrowia dzięki połączeniu odpowiedniej lekkiej ekologicznej diety, ruchu na świeżym powietrzu i przebywaniu w przyrodzie lasów i gór. Krzewiący wiedzę o ekologii – był bowiem pierwszym sadownikiem na Śląsku posiadającym certyfikat sadu ekologicznego.
Filmik przypomina również o tradycyjnej kilkusetletniej diecie polskiego chłopa, który ze względów ekonomicznych jadał mięso sporadycznie – a pomimo to jego siła, sprawność i zdrowie były na wysokim poziomie i nie wymagały interwencji lekarza nawet przez całe życie.
P.S.
Obserwując wzrastającą wrażliwość różnych osób pragnę zwrócić uwagę na wyjątkowość diety owocowej, jako najmniej kontrowersyjnej z ziemskich sposobów odżywiania. Bowiem nie chcąc krzywdzić , czy też zabierać innym roślinom, czy zwierzętom energię poprzez ich konsumpcję – pozostaje nam owoc, który jest tak naprawdę darem od drzewa które nie ponosi przy tym żadnego uszczerbku na swoim zdrowiu. Tak bowiem fizjologicznie zaprojektowane jest drzewo, które wręcz chce aby jakaś istota skonsumowała jego owoc wraz z nasionami i tym sposobem „rozsiała” je w pewnej odległości od niego.
(osobnym moralnym tematem są sady wysokotowarowe w których zmusza się drzewa pod groźbą śmierci do wysokiego corocznego plonowania – warto zatem zadbać o dostęp do takich „szczęśliwych”)
Bartek
Kąpiele w ropie
Kąpiele w ropie 02.-05. 10. 2017
Miasto Izberbasz poza plażami znane jest jeszcze z termalnego leczniczego basenu . Zasila go źródło wody które bije z wnętrza ziemi. Geneza jego powstania jest prosta , ale jednocześnie niezwykła. Teren ten jest roponośnym areałem, na którym są rozlokowane odwierty wraz z pompami które „wyciągają„ na powierzchnię ten surowiec. W latach 60-tych gdy zabrakło ropy w jednym z odwiertów – zdemontowano instalację. Jakiś czas potem wybiła z niego gorąca woda o zapachu ropy naftowej. Analiza wykazała że poza pozostałościami ropy woda zawiera niemal wszystkie pierwiastki z tablicy Mendelejewa. Z biegiem lat sława źródełka rozpostarła się na cały kraj – jako leczącego „wszystko”.
Wybudowano hotel obok basenu, do którego zjeżdżają się kuracjusze przez cały rok. Ma ono swoją charyzmę i duszę….gdy jakiś biznesmen wybetonował cokół basenu i zadaszenie z szatnią z zamiarem sprzedaży biletów wstępu – woda tajemniczo przestała wybijać z ziemi. Źródło na jakiś czas wyschło…..gdy biznesmen odpuścił….. woda wróciła………! Od tego czasu jest tu bezpłatny wstęp, podzielony na część męską i żeńską. Z dna wybijają takie strumyczki gorącej wody że można się poparzyć. A my przenieśliśmy się na cztery noce do właśnie wspomnianego wyżej hotelu.
Prawie pusty o tej porze roku (cena po sezonie 50 – 70 zł za cały pokój dwuosobowy z łazienką), dawał możliwość kilkukrotnego skorzystania w ciągu dnia z termalnego basenu. I tak pierwszy raz po dwóch i pół miesiącach podróży zamknęliśmy się w czterech ścianach na cztery noce…
Był czas również na penetrowanie miasteczka. Gdzie nie gdzie zachowały się jeszcze małe gastronomiczne budki z regionalnymi specjałami. Do nich należy chleb „sałony” lub „salony”(nazwa nie pochodzi od soli – tylko tłuszczu). To rodzaj chleba zwiniętego w warkocz pieczonego z tłuszczem w środku.
A w kolejnej budce pan z Uzbekistanu piecze chleby w okrągłym piecu jak beczka, klejąc bochenki do ścianek wewnętrznych.
Nie brakuje wyrobników „ciudu”, jest to rodzaj placka – z wewnętrznym nadzieniem w postaci szpinaku, dyni, sera i mięsa.
Gdyby komuś brakowało wyboru potraw , to może zjeść to samo jeszcze raz………………tylko z regionalną czapką kaukaską na głowie. Nic bowiem innego Dagestan nie proponuje dla wegan z tradycyjnych dań na ciepło……
Wpis zakończę tradycyjnym podziękowaniem za kolejne dary. Na zasadzie że wpis bez prezentów to wpis stracony. Brygidkę regularnie „nawiedzały cukiereczki” pozostawione przy jej ubraniach. I nie ze względu na to że jest gościem w Dagestanie , tylko po prostu przychodzące panie na basen rozdawały je każdemu…………
Zostaliśmy także zaproszeni przez pana opiekującego się hotelem – Żenii wraz z jego partnerką na danie tradycyjne świąteczne pochodzące z Dagestanu , jest to
„Naftuch” – to taka trochę „mączna chałwa” :
300-350 g mąki pszenna biała + , filiżanka miodu, filiżanka cukru, 3 jaja, 50-100g rodzynek i orzechów włoskich (i inne odmiany, nasiona), olej do smażenia i sól. Przesiać mąkę, zrobić wgłębienie, dodać pół łyżeczki soli i jaja, wyrobić ciasto. Rozwałkować na centymetr i pokroić na kawałki 1 cm na 2 -3 cm, zostawić na 15-20 minut. Rodzynki namoczyć w gorącej wodzie 15-20 minut, rozdrobnić orzechy włoskie. Kawałki ciasta smażyć w głębokim oleju na złoty kolor, po wyjęciu dodać orzechy i rodzynki – zmieszać. Do garnuszka dać miód i cukier, lekko podgrzewając rozpuścić cukier w miodzie, jeszcze ciepłym zalać ciasto z bakaliami, rozmieszać , nadać formę.
Było niezwykle słodkie, ale zachęcano nas do spróbowania , bo jak mówili nam gospodarze tradycja powoli ginie, i już nigdzie go nie kupimy. Darów było więcej, a herbatą służącą do parzenia tradycyjnej kałmuckiej mieszaniny z mlekiem i solą częstujemy do dziś. My częstowaliśmy sałatką w oryginalnym półmisku z wydrążonego arbuza……….jak widać szybko zeszła…..
W drodze na Sajgaki
W drodze na Sajgaki 15. 09. 2017
Gdzieś zamachały łapkami, Brygida odpowiedziała i już wiedzieliśmy że zaproszenie od antylopek jest i czeka na nas.
Pozostało tylko pominąć administratorów terytorium – parku narodowego „Czarna Ziemia” – ponieważ ilekroć mieliśmy z nimi kontakt – tylekroć odrzucało nas od chęci pojechania na spotkanie z sajgakami. Pewne informacje jednak potrzebowaliśmy, by potem zastosować sprawdzającą się ostatnio taktykę spotkań z interesującymi nas zwierzętami na obrzeżach stref chronionych.
Zatem po licznych informacjach ze strony różnych urzędasów – sugerujących ile nas to będzie kosztowało – udaliśmy się do wsi Tawan-gaszun położonej na granicy parku narodowego „Czarna Ziemia”.
Jest to obszar chroniony gdzie żyją na wolności, ujęte w czerwonej księdze gatunków zagrożonych wyginięciem antylopy – sajgaki.
Dzień był piękny zatem temperatura szybko poszybowała na słuszne 40 w cieniu.
Staliśmy w cieniu budynku we wsi i czekaliśmy co się wydarzy.
I wydarzyło się……a może potoczyło.
Widać pojawienie się turystów o tej porze roku nie jest codziennością.
Tak więc po około pół godziny, podeszła do nas kobieta. Zagadnęła co nas interesuje, sama wtrąciła o swoich umiejętnościach leczenia, znajomości roślin ziołowych. Potem wyszedł temat intuicji, jasnowidzenia, korzeni szamańskich w rodzinie rozmówczyni. Miła rozmowa powoli zataczała szersze kręgi – tak aby dotrzeć do wielokrotnie zadawanego nam pytania:
- Macie dzieci.
- Nie, nie mamy.
- A to wy swobodni, możecie podróżować.
Jak zwykle był to czas aby przytoczyć znane nam przykłady podróżników przemierzających świat z dziećmi, i uczących je systemem domowym – przeświadczonych o wyjątkowej otwartości na przyswajanie wiedzy w tym systemie życia przez ich podopiecznych.
Kobieta ta niezbyt była przekonana co do takiej wizji – tylko niespodziewanie wypaliła:
- Wy pokazujecie innym świat, Waszymi oczami – po to tu jesteście!
Wyraźnie postanowiła nam w tym pomóc, bo wyciągnęła telefon i zaczęła wypytywać gdzie teraz najczęściej pojawiają się Sajgaki. Po chwili zaopatrzeni w miejscowego przewodnika na motocyklu ruszyliśmy w step…
Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze u chłopaka w domu rodzinnym na herbatkę. Jak to zwykle bywa przyciąga się podobne dusze…. zatem jego mama lubiła malować szklane naczynia. A w domu panował chłód – metrowe mury z gliny i słomy wraz z rodziną rodem z Kazachstanu kolejny raz zaprosiły nas do odpoczynku.
A nas na nocleg przygarnął wodny kanał. Dzieło rodem z komuny. To dzięki niemu przez te wszystkie lata – do dnia dzisiejszego duże stada krów , wielbłądów, owiec i kóz mogą być wypasane w tej wypalonej słońcem stepowej krainie.
Teraz gdy przez trzy miesiące nie spadła tu kropla deszczu, kanał jest również wodopojem dla antylop…
Pelikanie spotkanie
Pelikanie spotkanie 13-14.09.2017
Tak od słowa do słowa i nasz gospodarz zaczął opowiadać nam o okolicznej przyrodzie. Ponieważ jego pastwiska wchodzą półwyspem w jezioro Manycz, które w połowie jest parkiem narodowym, można było usłyszeć o wszelakim ptactwie gniazdującym i zalatującym w to miejsce.
Oczywiście ważnym elementem są pelikany gniazdujące tu na wiosnę – gromadnie, co krok. Wiosenne pola tulipanów. Ciekawostką były zimowe opowieści, o jeździe autem po lodzie jeziora i spotkania tam z myśliwymi polującymi na wilki. Wilk jest tu nadal realnym zagrożeniem dla stad bydła, w tym roku nasz gospodarz także stracił kilka cieląt od ataku tego zwierzęcia.
Ponieważ widocznie paliłem się do informacji o pelikanach, a żar godzin południowych minął – nasz dobrodziej zaproponował wycieczkę swoją niwą w miejsce gdzie czasami o tej porze roku bywają pelikany!!!
Pojechaliśmy kilka kilometrów w dół w kierunku jeziora, a potem przez półwysep na jego wschodnią część – po zaparkowaniu auta przed grząską nawierzchnią – ujrzeliśmy płyciznę ze SPACERUJĄCYMI PELIKANAMI.
Było ich około osiem-dziesięć sztuk, a nasze pojawienie się mimo dużej odległości wprowadziło niepokój w stadzie. Na wszelki wypadek po pewnej chwili postanowiły przenieść się jeszcze 50 metrów dalej.
Hurra pelikany!!
A może powinienem raczej – Hurra Anioł!!! – no bo kimże dla nas był ten człowiek – odnalazł zagubionych, nakarmił, napoił, schłodził, i pokazał to co szukaliśmy…..
Daję intencję i otwieram się na prowadzenie wszechświata, słucham podpowiedzi jego aniołów
Magia się tak naprawdę dopiero rozpoczynała – postanowiliśmy zanocować z pelikanami. Wróciliśmy po Landrynkę, by raz jeszcze przemierzyć wielki półwysep tym razem na jego zachodnią część.
Przed nami roztoczył się spektakl zachodu słońca. Kuleczka była bardziej kształtna – kuleczkowata niż zwykle. Komponowała się delikatnie z kobiecą rączką.
Nastała noc, a wraz z nią ustał delikatny wiatr od lądu……… Nastała cisza, a my byliśmy zmuszeni do przeniesienia się na ląd z powodu nadciągającego bagiennego zapachu.
Przestrzeń wdzięczyła się nadal jak mogła, dając gwiezdny spektakl w tej krainie z małą ilością rozproszonego światła.
Niebo pokryło się morzem gwiazd, mgławic, pyłem światła – naprawdę niewiele brakowało do przejrzystości powietrza rodem z mroźnej północy , czy odludnych terenów Gobi.
Z tego uniesienia wyrwała nas krok po kroku nasuwająca się fala siarkowodoru znad jeziora. Postanowiliśmy już sporo po północy drugi raz przejechać kilka kolejnych kilometrów, aby spać spokojnie w świeżym powietrzu. Gdzieś jednak narastał we mnie bunt, no bo wiecie, rozumiecie – PELIKANY W ŚWIETLE WSCHODZĄCEGO SŁOŃCA – brzmi świetnie.
Wczesnym rankiem zatem wracamy na pelikanią mieliznę…..świetnie oświetloną przez wschodzące słońce wyraźnie pokazujące…………. ich brak……
– Spektakl był wczoraj…..- brzmi w głowie myśl.
– Może za mało się tym cieszyłem…. – odkryłem wyraźny niedosyt.
– A fotki takie se, bez statywu… – ciągnę dalej z pretensją do siebie.
- Pewnie te nasze nocne manewry je spłoszyły – mówię do Brygidy.
- A co tam leci? – odpowiada pytaniem.
- Pelikany!!!!!- teraz też nie mam statywu, ale wcale mi to nie przeszkadza – lecą nad półwyspem, stadko około dziewięciu sztuk może to te same, wyraźnie dają mi radość te chwile – prosta radość spotkania.
- Odlatują w nieznane….pozostają w sercu. Dziękuję kochane za radość tego spotkania, przyleciały na nie dla mnie (nas) – bo jak to inaczej rozumieć – pół godziny wcześniej i godzinę potem nie było na niebie większych ptaków…